Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Megapolis

Megapolis

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379761142

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Megapolis

Jeśli szukasz magicznej przyjaciółki, powinna zostać nią Kate! Czas odwiedzić Jaar!

 

Nastoletnia Kate Hallander widziała już w życiu wiele. Gdy jednak w jej własnym pokoju zjawia się chłopak twierdzący, że jest przybyszem z przyszłości, wszystko co wiedziała na temat magii, wywraca się do góry nogami. Przecież takie rzeczy nie są możliwe! W dodatku przybysz twierdzi, że potrzebuje pomocy Strażników Żywiołów, inaczej jego świat zniknie.

We współczesnym świecie czeka nie mniej kłopotów. Wizje Lilian kierują dziewczynę na trop tajemniczego maga, Kaspara, którego pojawienie się zwiastuje ogromne zmiany dla misji Strażników. Randolph Charmling, ku przerażeniu Hilleny, twierdzi, że od dawna kontaktuje się z Królową Księżyca. Tymczasem nowa królowa Tir-na-Nog, wiedziona podszeptami ducha, wyprawia się w niezwykle niebezpieczną podróż do miejsca, które miało  na zawsze pozostać przeklęte.

Przez uchyloną zasłonę czasu do świata Jaaru przenikają duchy. Jaka siła zdołała wezwać Strażników i obalić wszelkie prawa magii? Jakie mroczne tajemnice skrywa przeszłość braci Charmlingów? Duchy przemówiły – czy jednak warto ich słuchać?

 

Piąty tom bestsellerowej serii „Kroniki Jaaru” to jeszcze więcej magii w najlepszym wydaniu!

 

 

Polecane książki

Od Autorki:„Napisanie książki wynika z głębokiej potrzeby, by każda kobieta odkryła w sobie potężną inspirację, by stać się najlepszą wersją siebie.Chcę, aby każda z Was miała siłę zmienić swoje życie na lepsze, by ciągle się rozwijała oraz dążyła do korzystnych dla siebie zmian. Chcę również, aby k...
Książka jest przeznaczona dla wyznawców Kościoła Adwentystów, którzy na co dzień praktykują podane tu zagadnienia. Może właśnie do Ciebie Bóg przemówi poprzez tą publikację....
W książce tej znajdziesz sekrety zdrowej kuchni oraz propozycje dań obiadowych na pięć tygodni, wraz z gotową listą zakupów na każdy tydzień. Ze mną upieczesz również domowy chleb na zakwasie, oraz przyrządzisz pyszną wędlinę, po zjedzeniu której już nigdy nie kupisz tej przemys...
„Można sport lubić albo nie, można się nim aktywnie rozkoszować bądź tylko biernie fascynować; jedno jest pewne – nie ma dziś sportu bez mediów, ale i nie ma mediów bez sportu”. Jest to pierwsze w Polsce opracowanie monograficzne poświęcone telewizyjnej transmisji sportowej w ujęciu genologicznym. A...
  Wiersze Władysława Broniewskiego w wyborze Jacka Podsiadły. Poeci2 – („poeci do kwadratu”) – seria poetycka PIW-u zapoczątkowana w 2017 roku, w ramach której wybitny współczesny twórca dokonuje autorskiego wyboru wierszy jednego ze swoich „mistrzów poetyckich”. Autor wyboru poprzedza go esejem,...
Timba jest synem Salomona, kota, który leczy dusze. Ma zaledwie sześć tygodni, gdy zostaje porzucony w krzakach. Przerażonego, zziębniętego, głodnego kotka znajduje Leroy, mały chłopiec, bardzo samotny i nieszczęśliwy. Bez przyjaciół i kolegów, w domu też ma kłopoty.Timba chce być jego przyjacielem,...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Adam Faber

Copyright Adam Faber, 2019

Copyright Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Karolina Borowiec

Korekta: Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt layoutu okładki: Julia Boniecka

Projekt ilustracji i stron tytułowych: Angelika Szczepaniak

Przygotowanie okładki do druku: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Wydanie elektroniczne 2019

ISBN978-83-7976-114-2

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Na początku były duchy…

Prolog

Istniała poza ciałem. Tamta siła, której nadal nie rozumiała, wyrwała ją z niego i rzuciła w rozszerzającą się przestrzeń. Dziewczyna płynęła z wartkim strumieniem czasu. Nie miała żadnej kontroli nad ścieżką, jaką obrał. Mogła jedynie przyglądać się mijanym erom niczym odległym miastom, które zapalały się w ciemności wszechświata i gasły, ustępując miejsca kolejnym.

Trwało to długo, wystarczająco długo, by samo to słowo zatraciło swe znaczenie. To była jej kara, zemsta świata za wszystko, co zrobiła. Właśnie tak wyglądało piekło – samotność i rozpacz, ciągłe pytania bez odpowiedzi. Gdzie jestem? Jak do tego doszło? Czy ten stan kiedykolwiek się skończy?

Ale się skończył. Gwiazdy zawirowały, przystanęły na chwilę i oświetliły kawałek czasu i przestrzeni, który odtąd miał stanowić jej dom. Odkryła znów swe ciało – czekało tam na nią, nowe i odświeżone, lecz całkowicie podobne temu, do którego przywykła. Żyła.

Spojrzała w rozgwieżdżony mrok. Od koniuszków palców stóp po czubek głowy opanowała ją tęsknota, bo wiedziała, że nie ma już powrotu. Wszystko w tamtym życiu minęło, a tu czekał na nią nowy świat.

– Potępiona – wyszeptała. Takie będzie nosić w nim imię.

– A to? – spytał, sunąc małym palcem po mapie. Bez logiki utorował sobie najprostszą drogę przez morze, pomijając łączący lądy kanał.

Na twarzy dziadka pojawił się uśmiech.

– To Neo-Londyn – odparł mężczyzna. – Dawniej nazywano go po prostu Londynem.

– I naprawdę nikt wtedy nie wiedział o Jaarze?

Chłopiec nigdy nie umiał sobie wyobrazić świata, w którym magię trzymano pod kloszem, nieważne ile razy dziadek mu o nim opowiadał. Zresztą czy można było ufać jego opowieściom? W końcu był chyba jedyną osobą w całym świecie, która wciąż wierzyła, że gdy rodzi się człowiek, wraz z nim powstaje nowa gwiazda, a gdy on umiera – gwiazda gaśnie.

– To prawda. Daję słowo. – Mężczyzna, wciąż rozbawiony, uniósł w górę dłoń z dwoma wyciągniętymi palcami.

– I co się stało? – dopytywał malec. – Jak ludzie poznali prawdę?

– Cóż… Przyszedł ktoś, kto… poukładał pewne sprawy. Zawsze tak jest. Trzeba odszukać właściwą osobę, poprosić o pomoc, a ona będzie wiedzieć, co trzeba zrobić.

Chłopiec namyślał się przez chwilę.

– A co, jeśli takiej osoby nie ma?

Dziadek się roześmiał. Był tego dnia w wyjątkowo dobrym humorze.

– Wtedy trzeba ją sobie wyczarować – odparł.

Obaj zamilkli. Mężczyzna mówił poważnie, czego dowodem była jego mina. Objął wnuka ramieniem.

– Chodź – powiedział. – Zdradzę ci pewien rodzinny sekret.

Joe Jenkins pochylał się nad grubą księgą. Przewracał pożółkłe kartki delikatnie, by nie skruszały pod wpływem jego dotyku.

Dusze przychodzą, zamieszkują ciała, odchodzą i wracają, trwają.Tak głosiły mądre teksty w przeszłości, tak głoszą mądre teksty dziś. To samo będą głosić w przyszłości. Większość wiedźm i czarowników zapomniała tę wiedzę. Popełniali zasadniczy błąd, który mógł ich wiele kosztować.

Bo księgi się nie myliły.

„Jeśli dane nam będzie spotkać się znów u zmierzchu wspomnień, będziemy raz jeszcze rozmawiać i zaśpiewasz mi głębszą pieśń”.

Kahlil Gibran, Pożegnanie z tomu Prorok

Rozdział 1

Wiedźma z przeszłości

Airen Earthchild zawsze wierzył w niezwykłe przygody, ale nie sądził, że jedna z nich przytrafi się także jemu. I wielkie nieba, nie tak miała wyglądać. Biegł teraz ile sił w nogach, uciekając przed ludźmi, którzy zabiliby go bez mrugnięcia okiem. Wciąż czuł woń palącego się mięsa. Przenikła głęboko do jego duszy, przykleiła się do niej i niemal natychmiast zamieniła we wspomnienie, którego nie sposób będzie się pozbyć.

Usłyszał krzyk za plecami. Był blisko. Gruby, męski głos należący do gwardzisty dwa razy większego od Airena – a takich mężczyzn pędziło za nim przynajmniej dwunastu. Widział już, co potrafili zrobić z uciekinierem: łamali karki, miażdżyli kości, kopali do upadłego, po prostu zabijali tak, jak robi się to w najzwyczajniejszy sposób od tysięcy lat. Nie musieli czekać na dowódcę – w tym przypadku proces nie był potrzebny.

Chłopak postawił na nogi całą bazę dowodzenia. Nikt się nie spodziewał, że szesnastolatek dostanie się do najpilniej strzeżonej części bazy, że pozna tajemne przejścia. A on tego wszystkiego dokonał. W tym mieście za wiedzę płaciło się najwyższą cenę.

Wbiegł do ciasnego tunelu. Strażnicy mogli być od niego silniejsi, lecz nie byli równie zwinni. Przeciśnięcie się tędy zajmie im trochę czasu, chyba że znają inne przejścia, takie o których Airen nie słyszał. Jeśli tak, być może będą czekać u wylotu, gotowi, by go zabić.

Ta myśl na moment go spowolniła. Przez ułamek sekundy walczyły ze sobą sprzeczne myśli: biec dalej, stanąć, zawrócić? Biegł, mimo wszystko biegł. Od tej chwili ucieczka będzie towarzyszyć mu przez najbliższe miesiące, lata, a kto wie, czy nie do końca życia. Licha nadzieja czeka w miejscu, do którego być może chłopak nigdy się nie dostanie.

U końca tunelu jaśniało blade światło. Teraz wydawało się tak odległe, jakby od oczu Airena dzieliła je czasoprzestrzeń. Sam nie wiedział, po co unosił dłoń, chyba chciał je złapać, przybliżyć.

Do jego uszu dotarły odgłosy pędzących stóp. Strażnicy wkroczyli za nim do tunelu, a on nie miał już sił, by przyspieszyć. Ciężko dyszał – miał wrażenie, że słyszy obok siebie własny oddech: odłączył się od jego ciała, stał osobną, zmęczoną istotą i jedynym towarzyszem. Przerażał go, bo brzmiał niczym zwiastun śmierci. Serce kołatało, jak gdyby wybijało już ostatni, nierówny rytm.

Jaskrawe światło zalało nagle przestrzeń, ujarzmiło mrok, który wycofał się w głąb tunelu. Airen wbiegł do wielkiego, skąpanego w blasku pomieszczenia. Znał je – dawno temu przyprowadził go tu dziadek Abel, by pokazać, gdzie pracuje. Potem opowiedział mu o wszystkim, zdradził tajemnice, których nie wolno mu było wyjawiać. I umarł, pozostawiając niedokończone sprawy.

Podłoga wyłożona była płytkami pokrytymi symbolami astrologicznymi. Ku sufitowi, u którego jaśniały ostre lampy, pięły się wysokie, rzeźbione kolumny. To miejsce było stare, tak bardzo, że jego historii trzeba by poświęcić wiele obszernych tomów. Widziało niejedną walkę, przetrwało wszystkie wojny świata, pojawiało się i znikało, obleczone tajemniczą mocą płynącą z samego Księżyca, większą od każdej magii, jakiej potrafił użyć człowiek.

Solluna, Świątynia Słońca i Księżyca, Gwiazda, Która Zstąpiła na Ziemię.

Wypełniający pomieszczenie spokój sprawił, że Airen na moment zapomniał o tych, przed którymi uciekał. Otrzeźwiał, gdy z oddali dobiegły kolejne głosy. Trzęsącymi się dłońmi sięgnął do pasa, u którego zawiesił skarb od dziadka, transporter. Patrz na lustra, one zdecydują, dokąd cię zaprowadzić – przypomniał sobie radę staruszka.

Na środku świątyni stały zwierciadła. Było ich trzynaście. Nie czekając dłużej, chłopak podszedł z transporterem do pierwszego z nich. Trudno było mu zdecydować, co zrobić. Z braku lepszego pomysłu zwyczajnie wyciągnął przedmiot tak, by odbił się w lustrzanej tafli.

Nic. Strażnicy byli już obok, lada chwila wpadną do świątyni. Podszedł do kolejnego lustra – nadal nic. Przy trzecim zaczął się zastanawiać, czy na pewno robi wszystko dobrze. Dziadek nigdy nie powiedział mu, w jaki sposób użyć przedmiotu, a prawdopodobnie sam nie był tego pewien.

Stało się. Ciężkie buty zastukały o posadzkę świątyni.

– Tam! – Jeden ze strażników wskazał na Airena. Pozostali natychmiast rzucili się w jego kierunku.

Spanikowany chłopak stracił orientację. Instynktownie podbiegł do ostatniego z luster, nieco oddalonego od reszty. Jeśli ono nie zadziała, wszystko stracone. Wyciągnął przed siebie transporter.

– Błagam. – Zamknął oczy, od strażnika dzieliło go już tylko kilka kroków.

Nagle wszystko zajaśniało. Lustro pękło, rozpadając się na tysiące odłamków, które powędrowały w przestrzeń. Nie opadały na ziemię; krążyły wokół pozostałych zwierciadeł, Airena i gwardzistów, którzy patrzyli na to ze strachem i zdumieniem. Chłopak był pewien, że coś dziwnego stało się z czasem. Wyraźnie to czuł – sekundy wydłużały się, przestrzeń rozszerzyła, by zrobić miejsce dodatkowym chwilom, po czym, jakby dla równowagi, wszystko przyspieszyło.

Była to gwałtowna zmiana. Puste zwierciadło z powrotem przywołało swą połamaną taflę, a wraz z nią przyciągnęło Airena. Chłopak zdążył krzyknąć, był to jednak urwany krzyk. Przez chwilę sądził, że znalazł się w zwierciadle, lecz w rzeczywistości wpadł w czarną przestrzeń. Świątynia i gwardziści nie tylko zniknęli, ale w dodatku wydawali się tak odlegli, jakby stanowili wspomnienie z dalekiej przeszłości. Wszystko wokół przemieszczało się z prędkością, która pewnie zabiłaby chłopaka, gdyby nie… dotyk. Dotyk czyjejś dłoni.

Airen dostrzegł twarz – tylko przez moment. Była męska, lecz o błękitnej skórze. Szeroko otworzył oczy, a wtedy ona znikła. On za to znalazł się w czyimś pokoju. Szok długo nie pozwalał mu dojść do siebie. Rzeczy wydarzyły się tak niespodziewanie, że miał wrażenie, jakby bieg wypadków przeniósł jego ciało, a umysł zostawił w zupełnie innym miejscu, i teraz potrzebowały one czasu, by się połączyć.

Pokój był spory i nieco zagracony, wyglądał jak sypialnie z dawnych czasów. Airen stał zwrócony plecami do wielkiej garderoby. Mnóstwo ubrań walało się po podłodze, a pod oknem stało biurko. Widząc na nim stary komputer, chłopak od razu zrozumiał, że trafił do przeszłości. Takie sprzęty w jego czasach spotykało się tylko w muzeach.

Spojrzał na łóżko. Nabrał pewności, że trafił także do właściwej osoby. Kilka centymetrów nad różową pościelą unosiła się blondwłosa dziewczyna. Nogi miała skrzyżowane, a oczy zamknięte. Ćwiczyła czary. Airen zrobił krok w jej kierunku. Najwyraźniej wyczuła jego obecność, bo otworzyła oczy.

I spadła.

Gwardziści wciąż stali. Na ich twarzach odmalowało się jeszcze większe zdumienie. Patrzyli po sobie – każdy widział to samo, więc nie było mowy o pomyłce. Wreszcie dowódca grupy ostrożnie zbliżył się do lustra i szybkim ruchem przeciął powietrze tuż przed taflą.

– Przecież tu był – szepnął, na co reszta pokiwała głowami. Nie trzeba było nikogo przekonywać, że chłopak, żywy i prawdziwy, jeszcze przed momentem przeglądał się w zwierciadle, trzymając wykradziony przedmiot. Podobnie jak nie trzeba było nikogo przekonywać, że dzieciak na ich oczach został wciągnięty do lustra.

Teraz szklana tafla wydawała się zwyczajna. Dowódca odbijał się w niej, obraz był niezmącony – lekka srebrna zbroja połyskiwała w świetle lamp, w ręku spoczywał nabity pistolet, stopy w ciężkich czarnych butach twardo stały na ziemi. Tylko myśli gwardzisty się zmieniły. Zadawał sobie pytanie o znaczenie rzeczy, jakich był świadkiem, i nie znajdował odpowiedzi – poznanie jej przekraczałoby jego kompetencje. Walczył z nagle rozbudzoną ciekawością. Wreszcie stanął plecami do zwierciadła, by zmierzyć się z oczekującymi spojrzeniami pozostałych.

– Trzeba natychmiast poinformować generała Karelliana – polecił. – Chłopak uciekł, a my musimy przetrząsnąć cały świat, by go znaleźć. Tylko… – Zawahał się. Stał przed zbyt trudną decyzją. Wiedział, że cokolwiek zrobi i powie, otworzą się różne drogi, jedne dające mu pozorne bezpieczeństwo, inne prowadzące do zguby. W duchu przeklinał dzień, w którym zobaczył rzeczy nieprzeznaczone dla jego oczu. – Nie mówmy generałowi, jak to się stało – postanowił wreszcie. – To nie do wiary, pomyśli, że go oszukujemy. Zresztą sposób ucieczki nie ma większego znaczenia.

Kilku podwładnych otworzyło usta, by zaprotestować. Dowódca groźnym spojrzeniem dał im do zrozumienia, że to nie czas na dyskusje. Gdy ruszyli ku wyjściu, szedł na końcu, a nim opuścili świątynię, raz jeszcze zerknął na zwierciadło. Zdawało mu się, że mignęła w nim czyjaś twarz. Zamiast się w tym upewniać, odwrócił wzrok i postanowił dla własnego dobra nigdy tu nie wracać.

Wiedza wiązała się z niebezpieczeństwem. Być może chłopak wiedział o czymś, przez co musiał zginąć.

Kate Hallander widziała już wiele. Nie zdumiewały jej nienaturalnie wielkie owady, zwierzęta o powykręcanych rogach i dziesiątkach kończyn, zwiewne demony, których ciała rozpływały się w powietrzu jak mgła. A teraz zobaczyła człowieka – i chyba jeszcze żaden widok, odkąd została wiedźmą, nie zadziwił jej w podobny sposób.

Chłopak był mniej więcej w jej wieku. Jego strój wyglądał prymitywnie. Nieznajomy miał na sobie brudną, krótką tunikę, przepasany był skórzanym pasem, mocno już postrzępionym, a jego buty wyglądały na wykonane z przypadkowych kawałków skóry, pozszywanych grubymi nićmi. Długie włosy splecione były w dredy, których najwyraźniej nie umiał utrzymać w należytej czystości – kleiły się od jakiejś świecącej substancji. A mimo to na nosie chłopaka spoczywały okulary, na nadgarstku miał wielki, elektroniczny zegarek, a w drugiej dłoni przedmiot również przypominający zegarek, tyle że wyjęty jakby z dziewiętnastego wieku.

Przez chwilę patrzyli na siebie z rosnącą niepewnością. Wreszcie nieznajomy uniósł obie ręce i powiedział:

– Nie obawiaj się mnie.

– Wcale się nie obawiam. – Kate uniosła brwi. Zabrzmiała nad wyraz spokojnie. Czasy, w których bała się nagle napotkanych istot, dawno już minęły. Miała dość mocy, by walczyć z chłopakiem, gdyby się na nią rzucił. Obok niej spoczywało athame. Zresztą nie spodziewała się ataku; coś kazało jej sądzić, że przybysz zjawił się w pokojowych zamiarach, może nawet przez przypadek.

Chłopak wciągnął powietrze, po czym bardzo powoli je wypuścił. Kate wpatrywała się w niego, oczekując wyjaśnień. Na razie o nic nie pytała. Dała nieznajomemu czas, by sam pozbierał myśli, bo najwyraźniej przychodziło mu to z trudem.

– Nie wiem, jak zacząć – przyznał. – Jestem… jestem zszokowany.

Kate prychnęła.

– Chyba nie bardziej niż ja, co? – spytała. – Może pomogę ci się otrząsnąć. Kim jesteś?

Miała zamiar zadawać mu tylko rzeczowe pytania. Chłopak chyba nawet się ucieszył, że nie musi sam zaczynać rozmowy.

– Nazywam się Airen Earthchild. A ty to pewnie Kate Hallander? Pamiętam twoją twarz ze zdjęć dziadka. Wiele mi o tobie opowiadał. Jesteś… znana.

– Ach tak, jasne. – Powinna była domyślić się od razu. Odkąd ujawniła się jako Strażniczka Kamienia Danu, nie dawali jej spokoju. Nie sądziła, że najuciążliwszą częścią popularności będą zmagania z wiedźmią prasą. Zwykli ludzie zaczepiali ją od czasu do czasu na ulicy, ci mniej odważni tylko wlepiali w nią wzrok, co doskonale wyczuwała. Za to dziennikarze byli nieustępliwi. Doszło do tego, że zaszyła się w domu, tak bardzo męczyły ją ciągłe pytania o kamień i losy Jaaru. Była niemal pewna, że chłopaka też przysłała któraś z gazet. – „Wiedźmik”? „Czary na co dzień”? „Uśmiechnięty mag”? – zaczęła wypytywać.

Przybysz zmarszczył czoło.

– Czekaj, to chyba… – Przygryzł wargę. – Gdzieś to już słyszałem… Czy to nie tytuły czasopism?

Zniecierpliwiona Kate wstała.

– Nie udawaj – westchnęła. Podeszła do biurka i zaczęła nerwowo porządkować rzeczy. – Setki razy mówiłam wam, że nie będę niczego komentować. Powinniście zrozumieć, że Jaar jest ważniejszy od artykułów w… w żałosnych gazetach.

Wiele razy miała ochotę na nich wszystkich nawrzeszczeć. Za to teraz, gdy w końcu nadarzyła się ku temu okazja, jakoś głupio było jej się wyżywać na tym chłopaku, i to tak nędznie ubranym. Prasa posunęła się za daleko, wysyłając go tutaj, by wzbudzić jej litość.

– Nie jestem z żadnej gazety – oznajmił. Brzmiał całkiem przekonująco, co znaczyło jedynie tyle, że potrafił dobrze udawać. – W zasadzie żadne z tych tytułów już nie istnieją. To znaczy w moich czasach.

Kate zatrzymała się z kubkiem po kawie w dłoni. Sama nie była pewna, co właściwie chciała z nim zrobić, teraz chyba już nic. Odwróciła się do chłopaka i raz jeszcze zmierzyła go wzrokiem. To, co powiedział, rzuciło nowe światło na jego strój. Jeśli kazali mu wymyślać bajeczki o podróżach w czasie, trzeba było lepiej je dopracować. Na razie wyglądało na to, że opracowując plan, zbyt często zmieniali koncepcję: chłopak pochodził chyba z trzech różnych wieków naraz.

– Chwilkę – poprosił, odstawiając dziewiętnastowieczny przyrząd. – Muszę coś sprawdzić.

Uniósł rękę z zegarkiem i zaczął go ustawiać. Gdy kliknął w tarczę, ta zajaśniała i nagle w powietrze wystrzelił obraz jakby z projektora. Kate wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślała, że ma do czynienia z jakimś nowym rodzajem magii, lecz wyglądało na to, że nieznajomy użył po prostu zaawansowanej technologii. Tuż przed nim unosiły się ułożone w rzędy napisy, które zaczął przesuwać, co do złudzenia przypominało wyrysowywanie magicznych znaków.

– Wyszukaj sieć… automatyczna aktualizacja… synchronizacja czasu – mówił pod nosem.

Obok jednego z napisów pojawiły się trzy pulsujące kropki.

– Macie tu kiepski internet. – Chłopak posłał jej pogodny uśmiech. – Ale to i tak cud, że aktualizator działa. – Spojrzał znów na wyświetlony przed nim obraz. – Okej, więc mamy końcówkę października dwa tysiące jedenastego roku, zgadza się?

Kate nie przywykła do podobnych pytań. Chyba nikt jeszcze jej takiego nie zadał.

– Tak – odparła powoli, skupiając całą uwagę na unoszących się literach. Teraz była w stanie je odczytać. Pokazywały dokładną datę, godzinę, a nawet strefę czasową i wiek.

Chłopak dostrzegł jej zaciekawienie.

– Jest już stary – oznajmił z lekkim zawstydzeniem – za to, jak widać, nie zawodzi.

Kliknął znów w tarczę zegarka i obraz natychmiast znikł. Potem zapanowała niezręczna cisza. Kate poczuła się w obowiązku ją przerwać.

– Więc przybywasz z… – Słowo „przyszłości” jakoś nie mogło przejść jej przez gardło. Była pewna, że już o tym czytała. W magii oczywiście wiele rzeczy było możliwych, ale jak dotąd nikomu nie udało się nagiąć praw czasu. Nadal była więc skłonna twierdzić, że chłopak blefował. Z drugiej strony jego skomplikowany sprzęt stanowił pewien dowód…

– Z przyszłości, zgadza się – odpowiedział przybysz. – A przychodzę do ciebie, bo nie dzieje się tam najlepiej. – Urwał, dając sobie czas do namysłu. – To znaczy, biorąc pod uwagę czas, nie będzie się tam najlepiej działo.

Kate nie mogła nic poradzić na to, że miała go za wariata. Chyba nawet w czary było jej łatwiej uwierzyć – w końcu ich doświadczyła na własnej skórze, a to, co mówił ten tutaj, brzmiało niedorzecznie. Usiadła, gotowa, by pogrążyć się w myślach i spróbować oswoić z sytuacją. Tyle że na to potrzebowałaby zbyt wiele czasu. Przypuszczała, że powinna zadać chłopakowi całą masę pytań, na razie jednak szok nie pozwalał jej wybrać najważniejszego. Postanowiła zacząć inaczej.

– Posłuchaj, eh… przypomnisz mi, jak się nazywasz?

– Airen.

– Posłuchaj, Airen. – Nie patrzyła na niego, mówiąc. Wbijała spojrzenie w ziemię, licząc, że to pomoże jej nabrać dystansu. – Wpadasz nagle do mojego pokoju i twierdzisz, że przybywasz z przyszłości. Chyba nie sądzisz, że tak łatwo w to uwierzyć?

Dopiero zadawszy to pytanie, uniosła na niego wzrok. Zarówno jej spojrzenie, jak i ton były ostre. Przybysz się zakłopotał.

– No nie… – Poczerwieniał. – Wybacz, nie wiem, jak ci to udowodnić. Uciekałem, musiałem opuścić swój dom i… czas. Nie miałem chwili na zastanawianie się, co będzie, gdy już tu dotrę. Do końca nie wiedziałem zresztą, czy mi się uda. To przejście było trochę jak loteria. Wiem, że coś mnie prowadziło, tylko…

Mówił coraz szybciej, rozgorączkował się.

– Błagam! – zawołał wreszcie. Zdawało się, że lada moment padnie na kolana. – Potrzebuję twojej pomocy. Świat, który znam, który ma nadejść… On zostanie zniszczony, jeśli nie pomoże mu Strażniczka Kamienia Władcy.

– Dlaczego akurat ja? – Na dobrą sprawę Kate nie musiała zadawać tego pytania. Odpowiedź wydawała się oczywista. Jeśli coś podobnego miało się przytrafić jakiejkolwiek czarownicy, to właśnie jej. – Czy w twoich czasach nie istnieje nikt, kto pełni tę samą funkcję, co ja tutaj?

Nadal nie dowierzała jego słowom, jednak uznała, że na razie wygodniej będzie prowadzić rozmowę bez spierania się.

Airen pokręcił głową.

– Nie. Żaden Strażnik się nie ujawnił, dlatego proszę o pomoc ciebie. Sam mam za mało mocy, by walczyć z zagrożeniem. Bez ciebie sobie nie poradzę. Mój dziadek powtarzał: Znajdź czarownicę z przeszłości, znajdź Kate Hallander. Pokazywał mi twoje zdjęcia.

Otworzyła usta. Na końcu języka pojawiło się pytanie, które nagle zapragnęła zadać. Nie odważyła się tego zrobić. Po chwili zalały ją kolejne – próbowały same się wydostać teraz, gdy odpowiedzi były tak blisko, oczywiście pod warunkiem, że chłopak mówił prawdę. Czy poradziła sobie ze swoją misją? Co się stało z Jaarem? Czy… czy wszyscy wyszli z tego cało?

– Dlaczego dziadek kazał ci przyjść do mnie? – odezwała się wreszcie. Uznała, że to bezpieczniejsze pytanie.

– Ponieważ byłaś Strażniczką Kamienia… to znaczy jesteś nią w minionej… tej erze. Wybacz, trudno mi się przyzwyczaić do różnicy czasowej. Uwierz mi, że jestem nie mniej zagubiony od ciebie, a nawet bardziej. W przyszłości wcale nie pogłębiliśmy wiedzy o podróżach w czasie, a to, że się tu przedostałem, stanowi zagadkę mojego transportera.

Wyciągnął rękę, w której trzymał to, co Kate wzięła za dziewiętnastowieczny zegarek.

– Zobacz, proszę – zachęcił ją. – Może go rozpoznajesz?

Ostrożnie odebrała przedmiot. Przyjrzała mu się z każdej strony. Wyglądał na wykonany ze złota i faktycznie można by go wziąć za zegar, gdyby nie to, że wskazówki zamiast po liczbach krążyły po symbolach astrologicznych i magicznych. A właściwie krążyłaby, tyle że teraz stały niemal w jednej linii.

– Transporter, tak? – zaciekawiła się. Airen potaknął. – Nigdy nie widziałam czegoś takiego.

Chłopak, w którego oczach jeszcze przed chwilą tliła się nadzieja, zmarkotniał.

– To on mnie tu przeniósł – oznajmił. – Tyle że nie mam pojęcia, jak działa. Wiem za to, do kogo należał. Stanowi ważną część historii, jaką chcę ci opowiedzieć.

Już przygotowywał się, by kontynuować, gdy Kate powstrzymała go ruchem ręki. Nie skończyła jeszcze zadawać pytań.

– Twój dziadek wybrał mnie. – Wróciła do tego, co ją interesowało. – Czy… dokonałam czegoś niezwykłego?

Tak, to było odpowiednie pytanie. Nie musiała zadawać żadnych innych wprost – nie była gotowa na odpowiedzi, a pewnych rzeczy wolała nie wiedzieć. Mogła natomiast lekko uchylić zasłonę przyszłości, choćby na tyle, by dopowiedzieć sobie możliwe scenariusze.

Wprawiła Airena w jeszcze większe zakłopotanie.

– Obawiam się, że niewiele mogę ci zdradzić. Jak to było? – Zaczął się zastanawiać. – Ach, tak: Pozwól przyszłości rozwinąć się przed oczami tego, który doświadcza teraźniejszości.

Sądząc po doborze słów, Kate była pewna, że chłopak sam ich nie ułożył. Tak czy inaczej, zdenerwowały ją.

– A więc przychodzisz do mnie i prosisz, bym pomogła ci rozwiązać sprawę w przyszłości, ale sam nie masz mi nic do powiedzenia na temat moich czasów?

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką zrobiła minę. Musiała zdradzać duży gniew, bo Airen zaczął się jąkać.

– Ja… przepraszam, ale naprawdę… nie mogę. Ona… ona mi zabroniła.

– Kto?

– Pani Księżyca.

Kate poruszyła się niespokojnie.

– Znasz Eos? – spytała.

– Nigdy nie zdradziła mi swojego imienia – przyznał chłopak. – Czasem odwiedza mnie w snach i mówi różne rzeczy, pomaga mi. Tak jak ostatniej nocy. Wiedziała, że mam tu przybyć, i udzieliła mi pewnych wskazówek.

– Jak wyglądało wasze spotkanie?

Airen się zamyślił.

– Dość zwyczajnie – powiedział. – Prowadziliśmy rozmowę na temat mojej misji. Królowa dała mi transporter. Kiedy się obudziłem, klucz leżał na poduszce obok mnie. Powiedziała też, że muszę się dostać do bazy dowodzenia.

– Dokąd?

– Do miejsca, gdzie trzymają ważne magiczne artefakty z przeszłości. Tam właśnie pracował mój dziadek. Zakradłem się do bazy, użyłem transportera i trafiłem tu.

Jeden sen nie stanowił wystarczającego dowodu na znajomość z Eos. Każdy mógł wymyślić coś podobnego.

– Jak wyglądała królowa? – spytała Kate. Ciekawiło ją, jak chłopak opisze władczynię. Chociaż Eos potrafiła każdemu ukazywać się w innej formie, zawsze emanowała z niej tajemnicza moc, której nie sposób było pomylić z czymś innym. Każdy, kto spotkał władczynię, doznawał tego uczucia.

To pytanie zbiło Airena z tropu. Przygryzł wargę, usiłując sobie przypomnieć wygląd księżycowej istoty.

– Nie pamiętam – przyznał wreszcie. Sam był zdumiony odpowiedzią, jakiej udzielił. – Nie wiem, jak to się stało, ale… Chyba jej nie widziałem. Stała odwrócona plecami, włosy miała jasne, a suknię białą… – Nagle się ożywił. – Za to przypomniałem sobie, co jeszcze powiedziała, zanim dała mi klucz!

– Więc? – Kate westchnęła z dezaprobatą. Chłopak wciąż nie zdołał jej przekonać.

– Rozmawialiśmy krótko. Najpierw wyjaśniła mi, jak go użyć, a potem… potem… – Powędrował wzrokiem ku sufitowi, zmarszczył czoło i po chwili wyrecytował: – Opowiadano ci o przeszłości. Pora, byś ją odwiedził, zabierając ze sobą podróżników, którzy muszą zobaczyć przyszłość. Obiecałam im to.

Dopiero te słowa zmieniły podejście Kate. Brzmiały prawie identycznie jak to, co sama usłyszała od Królowej Księżyca przed miesiącem.

– Jesteś pewien, że dokładnie to powiedziała?

– Tak. Jej słowa zapamiętałem dość dobrze. Wiem, można by uznać, że nie wyjawiła mi żadnych konkretów, ale przecież stało się dokładnie to, co zapowiedziała: przeniosłem się tu, prosto do ciebie. Nie pozostaje mi nic innego, jak prosić o pomoc.

Kolejne kilka chwil spędzili w milczeniu. Kate uważnie badała twarz chłopaka. Na razie nie chciała dawać tego po sobie poznać, lecz była o wiele bliższa uwierzenia mu teraz niż na początku.

– Zechcesz mnie wysłuchać? – spytał niepewnym głosem.

Zgodziła się.

– Ale jeszcze nie teraz – zastrzegła. – Więcej osób musi usłyszeć to, co masz do powiedzenia. Podaj mi dłoń. – Wstała i wyciągnęła do niego rękę. Gdy ją ścisnął, poczuła dreszcz, być może spowodowany jedynie nietypowością sytuacji. Bez względu na to, co miało się jeszcze wydarzyć, przypuszczała, że czeka ją coś niezwykłego. Zamknęła oczy i wyszeptała: – Baza.

Rozdział 2

Dziedzic klucznika

– Jeśli chodzi o mnie, to ani trochę w to nie wierzę – stwierdziła Diana. Jak zwykle brzmiała bardzo kategorycznie.

Nie było innego wyboru. Kate musiała zwołać wszystkich Strażników, by mogli wysłuchać tego, co miał im do powiedzenia Airen. Po tym, jak zjawili się w bazie, zdołał wyjawić jedynie, że pochodzi z przyszłości. To starczyło, by wywołać lawinę pytań. Padały przede wszystkim z ust Toma i Darrina. Ten pierwszy dociekał, w jaki sposób chłopakowi w ogóle udało się odbyć podróż w czasie; drugi nabrał podejrzeń i natychmiast zaczął doszukiwać się zasadzki. Wreszcie atmosfera stała się tak napięta, że musieli dać sobie czas na naradę. Lilian oddzieliła ich od Airena zasłoną milczenia.

– Uważam, że mimo wszystko powinniśmy dać mu szansę na wyjaśnienie – stwierdził Tom.

Diana parsknęła udawanym śmiechem.

– Wierzysz w tę bajkę? Dobrze wiesz, że coś takiego jest po prostu niemożliwe. Przypominam wam, że Nicolas Williams był moim przodkiem i sporo słyszałam na ten temat.

– A co mają do tego twoi przodkowie? – zdumiał się Jonathan, za co Diana zgromiła go spojrzeniem.

Wyjaśnień podjął się Tom. Kate dawno temu uznała, że przebywanie w jego towarzystwie było jak posiadanie przenośnej biblioteki.

– Nicolas Williams przodował w dziedzinie podróżowania w czasie. Prowadził długoletnie badania…

– Które nagle zakończył, a notatki zniszczył – wtrąciła Lilian. – Zależało mu też, by nikt więcej nie zajmował się tym tematem.

Nie musiała niczego dodawać. Jej tajemnicza mina mówiła sama za siebie. Diana przewróciła oczami; na twarzach reszty również odmalowało się znudzenie. Tylko Kate pozostawała otwarta na wszelkie możliwości.

– Błagam, tylko nie doszukuj się w sprawie Nicolasa żadnych teorii spiskowych – westchnął Darrin.

– Niczego się nie doszukuję – zaperzyła się Lilian. – Teoria spiskowa stoi właśnie przed tobą. – Zamaszystym ruchem wskazała na Airena. Widząc to, chłopak najwyraźniej jeszcze bardziej się zestresował.

Kate uznała, że nadszedł czas, by przerwać dyskusję. Strażnicy mieli niepokojącą skłonność do sprzeczek, a kłótnia była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowali.

– Na początku też wcale mu nie wierzyłam – oznajmiła. Gdy mówiła, reszta milczała. Ostatnie wydarzenia umocniły jej pozycję jako przywódczyni. – Ale potem powiedział coś, co przekazała mu Eos. Pamiętacie, jak mówiłam wam o swojej wizji? – Powiodła po nich wzrokiem. Jedynie Jonathan odwrócił twarz. Od czasu ich ostatniej rozmowy zawsze to robił, niezmiennie ją w ten sposób raniąc… Ale rozumiała go.

Odchrząknęła. Musiała odłożyć sprawy osobiste na bok.

– Więc w tamtej wizji – ciągnęła – Eos obiecała, że ukaże nam przyszłość.

– Myślisz, że chodziło jej o coś aż tak dosłownego? – zapytał bez przekonania Darrin.

– Nie wiem. Niczego nie wykluczam.

Cała szóstka zamilkła. Sprawa była na tyle skomplikowana, że jedyne, co mogli zrobić, to westchnąć lub wzruszyć ramionami. Nie po raz pierwszy stawali przed niezrozumiałymi rzeczami, choć wcześniej dało się je wyjaśnić przynajmniej za pomocą magii. Tutaj zawodziła nawet ona.

W końcu odezwała się Diana:

– Nie mam pojęcia, jak to ugryźć, ale wiem jedno: skoro Strażniczka Kamienia Władcy uważa, że trzeba dać chłopakowi szansę, powinniśmy to zrobić.

Takie słowa w jej ustach ostatecznie potwierdzały, że Kate zyskała ich pełne zaufanie.

– A więc wysłuchamy go? – Lilian zwróciła się do przywódczyni, na co ta skinęła głową. Strażniczka Wody jednym ruchem ręki usunęła zasłonę milczenia, po czym przemówiła do chłopaka: – Chcemy poznać twoją historię. Opowiedz nam dokładnie, jak i dlaczego tu przybyłeś.

Airen doznał wyraźnej ulgi. Napięcie uszło z niego błyskawicznie niczym powietrze z balona.

– Całe szczęście – westchnął.

Darrin założył ręce. Jego twarz pozostawała surowa.

– Zatem?

Chłopak rozglądał się za miejscem do siedzenia. Lilian wskazała mu krzesło przy biurku, które zwykle zajmował Joe. Strażnicy zgromadzili się wokół niego. Stali, górując nad Airenem, który na nowo zaczął się peszyć. Wreszcie sam wstał i powrócił do początku swojej opowieści.

– Przybywam z przyszłości, z roku trzy tysiące siódmego. Wysłał mnie dziadek, który był klucznikiem w bazie dowodzącej Megapolis. No, właściwie nie dosłownie mnie wysłał, ale raczej tylko przekazał pewną misję, bez żadnych wskazówek. Kiedy umarł, odkryłem wiele sekretów bazy. Wiem, co tam trzymają i dlaczego chcą to ukryć przed światem.

– Chwilę. – Jonathan powstrzymał chłopaka. – Nie wiemy, o czym mówisz. Wytłumacz, co to za baza i… jak to nazwałeś? Mega…

– Megapolis. To… – Airen urwał. – Muszę wam opowiedzieć o tym, co wydarzyło się w przeciągu tysiąca lat, a to nie takie łatwe. – Zaśmiał się, choć nie było w tym wiele radości.

Reszta dała mu kilka chwil na zebranie myśli, a gdy już znalazł wątek, początkowo nikt nie umiał powstrzymać się od ciągłego przerywania.

– Jaar i świat ludzi się połączyły. – Ledwo to powiedział, Lilian i Tom gwałtownie wciągnęli powietrze.

– Naprawdę? – zawołali wspólnie.

– A więc nasza misja się powiodła? – zastanawiał się Darrin.

– O tym nie wolno mu mówić – wtrąciła Kate.

Jonathan odwrócił się w jej stronę.

– Jak to nie wolno? Więc po co… – Gdy ich spojrzenia się spotkały, urwał tak nagle, jakby zadławił się własnymi słowami. Szybko skupił uwagę na Airenie. – Dlaczego nie wolno ci o tym mówić?

Chłopak sprawiał wrażenie, jakby go zaatakowano, i chyba zresztą tak było, jeśli sądzić po zagniewanych minach Diany, Darrina i Jonathana.

– Zabroniła mi tego księżycowa królowa. Przypuszczam, że chodzi o bardzo delikatne zależności czasowe. Może gdybym wam cokolwiek zdradził, podjęlibyście inne decyzje, a to doprowadziłoby do niepożądanych skutków. Tak sądzę.

Diana już otwierała usta. Kate, przypuszczając, że ma zamiar zbesztać chłopaka, uciszyła ją gestem. Strażniczka Ziemi wydała się obrażona, ale powstrzymała się od komentarza.

– Jaar i świat ludzi się połączyły – powtórzył Tom, marszcząc czoło. Jego mózg już pracował na najwyższych obrotach. – Możesz nam powiedzieć, jak do tego doszło?

– To proces, nie było jednego wydarzenia, które do tego doprowadziło – zaczął tłumaczyć Airen. – Szacujemy, że całkowicie światy zjednoczyły się ponad pięćset lat temu, a od dnia, w którym użyłem transportera, do dziś… To znaczy, odwrotnie, od dziś do dnia, w którym… No, rozumiecie, od waszych czasów do moich minęło niemal tysiąc lat. Sporo się zmieniło. W świecie, z którego pochodzę, magia jest powszechna. Wszyscy o niej wiedzą, choć nie każdy ją uprawia. W niektórych miejscach została zabroniona, w tym na Księżycu, gdzie mieszkam.

Lilian zamrugała.

– Co? – parsknęła. Kate w pełni podzielała jej zdumienie. Zabranianie magii na Księżycu, który był przecież jej domeną, brzmiało jak totalne nieporozumienie.

– Mieszkasz na Księżycu? – Diana podeszła do sprawy z innej strony. – Skolonizowano go?

Jonathan pokręcił głową.

– Wybaczcie, ale to brzmi, jak z filmu science fiction.

Airen przenosił wzrok z jednego Strażnika na drugiego. Rozszerzał oczy ze strachem. Rozumiał, że mu nie wierzą.

– Tam się urodziłem – oznajmił. – Ludzie zamieszkują Księżyc już od trzystu lat.

– Skoro świat ludzi połączył się z Jaarem, to czy i Księżyc połączył się z królestwem Eos? – spytała Kate.

– Nie, Królowa Księżyca wciąż zamieszkuje jedynie duchową krainę. Teraz nie miałaby zresztą wstępu do Megapolis.

– Właśnie – podchwycił Jonathan. – A więc czym jest to Megapolis?

Airen westchnął i na powrót usiadł.

– Przepraszam, ale… – odezwał się najgrzeczniej, jak potrafił – jeśli wciąż będziecie mnie o coś dopytywać, zupełnie się pogubię.

Lilian wykonała niezrozumiały dla Airena gest zamykania buzi na kłódkę. Zaraz potem i tak się odezwała.

– Dobrze, od teraz siedzimy cicho. Mów.

Milczenie wymagało od Strażników sporego wysiłku. Mogli komentować słowa chłopaka jedynie minami i posyłanymi sobie nawzajem ukradkowymi spojrzeniami. Kate nie zwracała na nie uwagi. Postanowiła dać Airenowi szansę.

– Część z tego, o czym mówię, to dla mnie przeszłość, a dla was odległa przyszłość. Urodziłem się w czasach, gdy na Księżycu rządził już generał Karellian. To, w jaki sposób przejął władzę, stanowi jedną z najważniejszych opowieści, jakie przekazuje się księżycowym dzieciom. Bo widzicie, Karellian jest bohaterem, ale jednocześnie… jednocześnie… Ale dobrze, muszę mówić od początku…

Urwał.

– Gdzie skończyłem? Ach tak, najważniejsze jest to, że światy się połączyły, a magia zamieszkała w obu. Jaar pomógł Ziemi. Dzięki siłom, które kryją się w jego atmosferze, zielona planeta została uzdrowiona, rozszerzyła się i zmieniła. Technologia wciąż się rozwijała, ale w bardziej harmonijny sposób. Mając magię, ludzie nie musieli już tak bardzo polegać na elektronice. Siły żywiołów oczyszczały przestrzeń.

Kate próbowała wyobrazić sobie, jak wyglądało połączenie światów. Skoro następowało stopniowo, pewnie nie było spektakularne. A może przypominało nieco przebudzenie ducha lasu w Hagsborough? Kto wie, czy więcej podobnych duchów nie zostało przywołanych z długiego snu?

– Wszystko miało być dobrze – ciągnął Airen – ale jak wiecie, czary potrafią nieźle namieszać. Ludziom przestało się podobać to, że mogą stać się sobie równi, narastały napięcia między magicznymi rasami. Któregoś dnia pojawiła się pewna… istota. Tak ją nazywamy, bo choć była człowiekiem, zatraciła swą ludzkość. Nie wiadomo, skąd przybyła. Znała czary o wiele bieglej niż największe czarownice w naszym świecie. Trudno nawet powiedzieć, czy opanowała potężne siły, czy to te siły opanowały ją. Zamieszkała na Księżycu i podbiła go w pojedynkę.

Ponownie powiódł spojrzeniem po Strażnikach, jakby próbował wybadać, czy są w stanie pojąć jego słowa.

– Sama jedna – powtórzył. – Bez niczyjej pomocy. Uwięziła siły, o jakich nikomu przed nią się nie śniło. Nazwała siebie królową Nehelą. Jej rządy na Księżycu… – Westchnął. – Widzicie, to nie takie proste. Nie można wprost powiedzieć, że Nehela była złą władczynią. Jej poddani nie doświadczali okrucieństwa, nie zniewalała ich, a mimo wszystko nie dbała o ich dobro. Bo ona wcale nie chciała rządzić Księżycem. Wybrała Srebrną Krainę, by czerpać z niej moc, a nie z pragnienia sprawowania władzy. Zyskała przydomek Pożeraczki Magii. W pościgu za nadzwyczajną siłą okradała każde magiczne miejsce i w końcu posunęła się do czegoś, czego mieszkańcy Księżyca nigdy jej nie darowali.

W tym momencie Strażnicy wstrzymali oddechy. Airen już miał przejść do dalszej części historii, gdy nagle coś błysnęło i rozległ się huk.

– O jasny szlag! – zawołał ktoś. – Czego żeście tu nawkładali?! Pokręciło was?!

Głos dobiegał z szafy. Kate, która od razu rozpoznała w przybyszu swojego fera, natychmiast ją otworzyła. Fion wypadł ze środka wraz ze stosem papierów i kilkoma miedzianymi kociołkami. Z trudem pozbierał się z ziemi i masując sobie poobijane pośladki, zaczął otwarcie się boczyć na swoją wiedźmę. Nim zdołał cokolwiek powiedzieć, dostrzegł go Airen.

– Fion `yl Maas? – spytał, podnosząc się z krzesła.

– Tak – odparł fer ze zdumieniem. – Skąd wiesz? – A potem coś jakby do niego dotarło i zaczął wymachiwać rękami. – O nie, nie, nie! Żadnych wywiadów! Już jednego udzieliłem i skończyło się na wyzwiskach.

Nie dalej jak tydzień temu jedna z wiedźmich gazet poprosiła Fiona o krótki wywiad na temat Kate. Tak się zagalopował, że zaczął opisywać nawet bałagan pod jej łóżkiem. Awanturę, jaka po publikacji wstrząsnęła ścianami jej pokoju, miał zapamiętać do końca życia.

– On nie jest z gazety – zapewniła szybko Lilian. – Jest z przyszłości! – Jej podekscytowany ton wskazywał, że mocno się wkręciła w historię Airena.

Fion uniósł brwi tak wysoko, że prawie znikły w zmierzwionej grzywce.

– Nie ma czegoś takiego jak…

– Wiemy – przerwał mu Darrin. – A teraz, proszę, przymknijmy się i dajmy mu skończyć. – Wcale nie zabrzmiało to jak prośba. Darrin, jako Strażnik Słońca, był drugim przywódcą grupy, a zyskiwanie posłuchu od samego początku przychodziło mu o wiele łatwiej niż Kate.

Fion zamilkł i przyłączył się do kręgu słuchających. Wybity z rytmu Airen potrzebował, by ktoś przypomniał mu, w którym momencie przerwał. Zrobił to Jonathan.

– Powiedziałeś, że tamta królowa popełniła zbrodnię, której nie chciano jej wybaczyć.

– Nehela… tak – westchnął chłopak, ponownie siadając. – Była chciwa, bardzo zachłanna. Nauczyła się wykradać moc z Żywiołów, z krain oraz z żywych istot. Uważnie śledziła pole magiczne i pędziła w każde miejsce, gdzie urządzenia do pomiaru wskazywały jego najsilniejszą aktywność. Niektóre dzieci na Księżycu rodziły się z o wiele większą siłą niż inne. Królowa nie mogła dopuścić, by pewnego dnia ktoś przewyższył ją w magii, co było zresztą niemożliwe, jeśli pomyśleć o tym logicznie. Tyle że ona nie umiała już rozsądnie patrzeć na fakty. Zmusiła więc mieszkańców Srebrnej Krainy, by oddawali jej swoje dzieci.

Lilian jęknęła.

– Zabijała je? – wyszeptała.

– Tego nie wiadomo. Być może. Nigdy później ich nie widziano.

– I ludzie ot tak oddawali jej dzieci? – Diana wydawała się równie zdumiona, co oburzona. – Nie było żadnych buntów, żadnego sprzeciwu?

Airen nieznacznie wzruszył ramionami.

– Cóż, jak powiedziałem, wszyscy uznawali to za straszną zbrodnię, ale tak naprawdę nie walczyli. Bali się. Poza tym potężnych dzieci… nazywa się je purpurowymi… Potężnych dzieci rodziło się bardzo niewiele. Problem dotyczył tylko garstki rodzin, a to za mało, by reszta chciała działać. Jasne, współczuli im. I na tym się kończyło.

– Nie wiem, o co tu chodzi… – odezwał się Fion.

Kate machnęła ręką.

– Potem ci wyjaśnię.

– Skoro księżycowa społeczność nie chciała działać – mówił dalej Airen – musiał znaleźć się ktoś, kto zrobi to za nią. Jedna z rodzin postanowiła, że za nic w świecie nie odda swojego dziecka. Wiedzieli, że będzie silne. Królowa Księżyca nawiedziła we śnie matkę i udzieliła jej wskazówek co do dalszych działań. Gdy tylko dziecko się urodziło, nałożyli na nie czary, a potem dostało się pod opiekę starej wiedźmy. Nauczyła je magii i przygotowała do starcia z Nehelą. Tym dzieckiem był właśnie Karellian.

Po tych słowach Airen sposępniał.

– Tak, mamy go za bohatera. Mieliśmy – poprawił się. – A może wciąż nim jest? Miał zaledwie siedemnaście lat, gdy zebrał garstkę odważnych ludzi i rzucił wyzwanie Neheli. Nie do końca wiadomo, jak ją pokonał. Im dłużej milczał na ten temat, tym więcej zaczęto snuć teorii. Wreszcie niektórzy uznali, że musiał zbratać się z tymi samymi siłami, które kierowały obaloną władczynią, bo przecież nie można było zwyciężyć jej w zwykły sposób. Mój dziadek uważał to za obrzydliwą plotkę, choć nie wątpił, że Karellian posiadł tajemniczą moc.

– A co twój dziadek miał z tym wspólnego? – zaciekawił się Tom.

– Zaraz do tego przejdę. To wiąże się ściśle z dalszymi losami Karelliana. Był najmłodszym dowódcą, jakiego znano na Srebrnym Globie, co nie przeszkodziło mieszkańcom ogłosić go nowym władcą. I wtedy sprawy się pokomplikowały.

– Władza uderzyła mu do głowy? – spytał Darrin.

– Chyba można tak powiedzieć. Nie nazwał siebie królem, bo to za bardzo kojarzyłoby się mieszkańcom z Nehelą. Do dziś tytułują go po prostu generałem, choć w rzeczywistości ma władzę większą od cesarza. Wprowadził wiele poważnych zmian. Najpierw robił to pod pozorem przywrócenia pokoju i dania mieszkańcom bezpieczeństwa. Wszystkie przedmioty magiczne, jakie pozostawiła po sobie królowa, kazał zgromadzić w jednym miejscu, a potem trafiły one do podziemi jej pałacu, który przekształcono w główną bazę dowodzenia. Po dziś dzień nikomu nie wolno oglądać tych sprzętów. Pilnują ich uzbrojeni gwardziści, a zgodnie z prawem mogą zabić każdego, kto wtargnie do bazy. Mój dziadek był kiedyś jednym z nich.

Airen nagle się zawstydził, jakby sądził, że Strażnicy ocenią go za przeszłość dziadka, jednak ich spojrzenia ani trochę się nie zmieniły.

– Najgorszym, co zrobił Karellian, było zakazanie uprawiania magii.

– Właśnie – podchwyciła Lilian. – Dlaczego? Jaki był w tym sens, skoro, jak twierdzisz, czary stały się powszechne?

– Może właśnie dlatego? Magia dodawała ludziom mocy, a im więcej ludzi ma moc, tym trudniej nimi rządzić. Oficjalnie mówiono, że czary przyniosły Księżycowi tylko szkodę. W końcu używała ich Nehela.

Diana prychnęła.

– Bezsens.

Reszta nie była pewna, czy chodzi jej o decyzję generała, czy całą opowieść Airena. Chłopak kontynuował.

– Najpierw skonfiskowano wszystkie magiczne sprzęty, a za uprawianie magii groziły drobne kary: grzywny, prace społeczne. Dość szybko zaczęły przeradzać się w poważniejsze konsekwencje, łącznie z publicznymi szykanami. Winowajców zakuwano w dyby i wystawiano na widok publiczny z wyrysowanym na czole napisem: ZDRAJDCA.

Kate poczuła, jak ściska jej się żołądek. Z trudem dowierzała tym słowom. Jakoś nie umiała sobie wyobrazić, by ludzie w przyszłości stosowali kary rodem ze średniowiecza.

– W międzyczasie Księżyc zaczęto przekształcać w bardziej skondensowaną aglomerację, którą nazwano Megapolis, potężnym miastem. Dzięki centralnej władzy generał umacniał swoją pozycję. Bunty tłumiono surowo, a tych, którzy nie chcieli się podporządkować, ukazywano zawsze jako wrogów publicznych. Wierzcie lub nie, ale to naprawdę działało na mieszkańców. Ci, którzy pamiętali o dokonaniach Karelliana, podążali za nim jak ślepi. Za największego wroga wciąż uważano magię. Wreszcie zaczęto wykonywać najwyższy wyrok za jej praktykowanie: śmierć.

Naraz głos Airena się załamał. Chłopak ukrył twarz w dłoniach i zaczął się trząść. Szlochał. Lilian, jako empatka, odruchowo pochyliła się nad nim i położyła mu rękę na plecach, przesyłając nieco uspokajającej energii.

– Wybaczcie. – Uniósł twarz i otarł łzy. – Nie powinienem się rozklejać. Nie po to mnie tu wysłano. Ale to… stało się bardzo osobiste.

Na twarzach Strażników odmalowało się mnóstwo emocji, od zdumienia po współczucie. Jedynie miny Darrina i Diany pozostawały kamienne; oboje potrzebowali czegoś więcej niż ckliwości.

– O co chodzi? – Lilian wciąż trzymała rękę na plecach Airena.

– Wśród t-tych o-osób – zaczął chłopak wciąż drżącym głosem. – Wśród tych ska-skazanych na śmierć jest m-moja matka. – Pociągnął nosem. – A ja wiem, jak oni zabijają… Kiedy uciekałem… w bazie dowodzenia, oni… spalili kogoś na stosie. – Zamknął oczy i zrobił głęboki wdech, próbując się opanować. Lilian wysłała mu więcej kojącej energii.

– Twoja matka jest wiedźmą? – spytała Kate, zszokowana rodzajem egzekucji.

Airen pokiwał głową, po czym zamilknął na dłużej, próbując nie szlochać. Gdy Lilian ściągnęła wreszcie dłoń z jego pleców, wyglądało na to, że jej czar poskutkował. Chłopak znów mówił niełamiącym się głosem:

– Życie na Księżycu przypomina… Cóż, Czasy Stosów. Przez lata czarownice zapomniały o prześladowaniach, w końcu tak naprawdę prawdziwe wiedźmy rzadko ginęły za czary. Teraz jest inaczej, bo świat magiczny dysponuje środkami, by ujawniać realną moc i za nią skazywać.

Ściskający wnętrzności strach znów dopadł Kate. Jeśli Airen nie zmyślił tej historii, to czy mogła czuć się bezpiecznie? Była wiedźmą, a gdzieś, w odległych czasach, ktoś za to zabijał. Przesąd nie umarł, mógł powrócić w każdej chwili.

– To… niemożliwe – stwierdziła, próbując przekonać samą siebie. – Przecież ludzie się zmienili… Wiedźmy palono tak dawno temu…

Airen spuścił głowę.

– Przebyłem tysiąc lat – powiedział cicho. – Z tej perspektywy czas wydaje się czymś… odmiennym. Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że stosy płonęły wczoraj. I zapłoną jutro…

– Poza tym – dodała nagle Diana – czasy mogły się zmienić, ale ludzie się nie zmieniają. Są, jacy są, zawsze tacy byli. Nie dziwi mnie, że znów zechcieli palić czarownice.

Darrin obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.

– Wierzysz w tę opowieść?

– Tego nie powiedziałam – zastrzegła. – Mówię tylko, że jest dość… prawdopodobna.

Ich dyskusję przerwał Jonathan.

– Miałeś opowiedzieć nam o swoim dziadku – przypomniał Airenowi – i wyjaśnić, w jaki sposób dostałeś się do przeszłości.

– Ach tak, to najważniejsza kwestia – zreflektował się chłopak. – Mój dziadek był jednym z tych, którzy pomogli Karellianowi obalić Nehelę. Generał nie zapomniał o przyjaciołach i gdy tylko objął władzę, ofiarował im wysokie stanowiska. Dziadek Abel zyskał tytuł Klucznika Głównej Bazy. Innymi słowy stał się dowódcą grupy gwardzistów pilnujących siedziby Karelliana.

– Dlaczego nazwano go klucznikiem? – spytała Lilian.

– Tak jak mówiłem, w podziemiach bazy zgromadzono wszystkie przedmioty należące wcześniej do królowej. Emanowały tak potężną mocą, że trzeba było ukryć je w magicznej próżni, w specjalnie przygotowanych gablotach. Gdyby ktoś się do nich dostał i uwolnił zaklętą magię, nie wiadomo, do czego by to doprowadziło. Dlatego wartownicy musieli być bardzo brutalni i zabijać każdego, kto odważył się na włamanie.

– Twój dziadek… – zaczęła Kate. – On…

Sama nie wiedziała, co właściwie chce powiedzieć, ale Airen zrozumiał.

– Wierzył Karellianowi. Podążał za nim jak większość ludzi. Na początku uważał, że ta praca, może nie całkiem właściwa, to większe dobro. Szybko zaczął jednak rozumieć, że coś było nie tak, jak powinno. Generał stał się równie zachłanny jak obalona władczyni, a momentami okazywał się o wiele okrutniejszy od niej. Do perfekcji opanował przedkładanie dobra Megapolis nad dobro jednostek. Ale to jeszcze nie wystarczyło, by dziadek się od niego odwrócił. Wszystko uległo zmianie dopiero, gdy urodziła się moja matka.

– Pewnie była silnie magiczna – skojarzyła Diana.

– Zgadza się. Dziadek i babcia mieli szczęście, bo dowiedzieli się o tym zaraz po porodzie. Mama lewitowała nad łóżkiem. Oczywiście było to szczęście w nieszczęściu. Po prostu wiedzieli, co ich czeka. Karellian używał tych samych sprzętów pomiarowych co Nehela i z całą pewnością nie ulitowałby się nad dzieckiem tylko dlatego, że przyjaźnił się z jego ojcem.

– Co zrobił twój dziadek? – zapytał Jonathan.

– Zablokował moc mamy. Pomogła mu w tym ta sama stara wiedźma, która wcześniej wsparła Karelliana. Nikt inny nie potrafił ukryć Purpurowych Dzieci tak, jak ona. Generał jakby zapomniał o tym, że to dzięki niej kiedyś przeżył. Kazał ją zabić.

Lilian zasłoniła usta ręką. Pozostałych Strażników również zmroziły te słowa. Kate posłała niepewne spojrzenie Fionowi, który wciąż był zdezorientowany.

– On nie cofnie się przed niczym, przecież wam mówiłem – oznajmił ze smutkiem Airen, po czym wrócił do dalszej opowieści. – Matka była bezpieczna aż do czasu śmierci starej wiedźmy. Jej magia prysła, a moce Purpurowych Dzieci zostały uwolnione. Wszystkich, których obłożyła czarem, aresztowano.

– A twój dziadek? – odezwał się znów Jonathan. – Kiedy zmarł?

– Na krótko przed aresztowaniem mamy. Na szczęście zdążył powierzyć mi swe największe tajemnice.

– Czyli?

– Po urodzeniu mamy dziadek zainteresował się magią. Dużo czytał o Ziemi, gdzie praktykuje się ją bez oporów. Nauczył mnie wszystkiego, co wiedział. Mówił o wzbudzaniu mocy, o Strażnikach, o Jaarze. W ukryciu trzymał w domu całą masę waszych map i książek o Zielonej Krainie. Tak ją nazywał. Mieszkańcy Księżyca nienawidzą Ziemi, choć w moich czasach wielu próbuje się tam przedostać, uciekając przed prześladowaniami. Nie zawsze skutecznie.

– Co masz na myśli? – dopytywał Darrin.

Airen po chwili milczenia westchnął.

– To skomplikowane. – I od razu wrócił do przerwanego tematu: – Jako klucznik dziadek bardzo dobrze znał główną bazę. Przekazał mi o niej wszelkie informacje. Opowiedział o świątyni, którą w niej umieszczono. Tam znajdowały się księżycowe lustra. Jest ich trzynaście.

Kate natychmiast skojarzyła, o czym mówił.

– Lustra z pałacu Eos! – zawołała. – Znalazły się w świecie fizycznym?

Airen nie był w stanie zbyt wiele o nich powiedzieć.

– Nie wiem, skąd się wzięły. Dziadek twierdził, że mają moc, która przeniesie mnie tutaj w połączeniu z najcenniejszym przedmiotem, jaki trzymano w bazie, tym, który potem zabrała stamtąd władczyni Księżyca i ofiarowała mnie.

Chłopak zwrócił głowę ku biurku, gdzie leżał jego skarb. Cała reszta skupiła na nim wzrok jak na czymś świętym. Nagle wydał się niezwykle tajemniczy i magiczny.

– Jak to działa? – Darrin wziął transporter i zaczął go badać.

– Nie wiem – odparł niepewnie chłopak. – Wiem, że zadziałało dla mnie. Dziadek opowiadał mi o nim, ale nie znał jego mocy. Sam znalazł go dawno temu wśród ruin pozostałych po walce z Nehelą i wydaje mi się, że nie odkrył jego tajemnic. Zresztą nie mógł tego zrobić, bo Karellian go odebrał i umieścił w swojej siedzibie. Dziadek twierdził, że muszę dostać się do przeszłości i ściągnąć wiedźmę, Strażniczkę Kamienia, która mi pomoże. Skąd to wiedział? Trudno powiedzieć. Może miał jakąś wizję? Potem Królowa Księżyca powtórzyła te same słowa mnie i kazała mi się dostać z transporterem do luster. Zadziałał sam, a kiedy się przenosiłem, kogoś zobaczyłem.

– Kogo? – spytała Diana.

Airen się zastanowił.

– Nie wiem. To był mężczyzna o niebieskiej twarzy. Patrzyłem na niego może przez ułamek sekundy, a potem znalazłem się tutaj. – Teraz całą uwagę skupił na Kate. – Ponownie błagam cię o pomoc. Wyrusz ze mną w przyszłość i pomóż mi ją naprawić. Nie wiem, czy tylko ty możesz to zrobić, ale szczerze mówiąc, nikogo innego nie mam.

Wszyscy pozostali także odwrócili się w jej stronę, nawet Jonathan na chwilę zapomniał o tym, co zaszło. Kate z trudem powstrzymywała się przed paniką. Nie po raz pierwszy proszono ją o pomoc w czymś trudnym. I nie po raz pierwszy nie wiedziała, co odpowiedzieć.

Rozdział 3

Wizyta

Przez odsłonięte okno do komnaty władczyni Tir-na-Nog sączyło się księżycowe światło. Utkwiła spojrzenie w jaśniejącym sierpie, z najwyższą uwagą starając się zrozumieć to, co próbował jej przekazać. Odkąd została królową, cały świat zdawał się do niej przemawiać. Czuła go lepiej i silniej, lecz na razie przynosił więcej zagadek niż rozwiązań. Uczyła się go, zespajała z nim.

W srebrzystej poświecie wciąż lśniła sylwetka ducha, który nawiedzał ją każdej nocy. Niematerialny kochanek opuszczał krainę wieczności; stąpając delikatnie, zbliżał się do łoża władczyni i kładł dłoń na jej ramieniu. Królowa drżała, poruszona jego obcym chłodem, w którym jednak kryło się dawne ciepło, a przede wszystkim obietnica ponownego zjednoczenia. Gdy pojawiał się w snach, był najprawdziwszą ze wszystkich wizji; po przebudzeniu sam stawał się nocnym marzeniem. Zarazem bała się go i pragnęła, bo sam stał się zagadką, a jej rozwiązanie stanowiło klucz do pozostałych.

Fione wstała, nie potrafiąc w bezruchu zmagać się z rozterkami. Jawa czy sen, prawda czy złudzenie? A może dusza Ailila była czymś pomiędzy? Pamiętała, jak rozmawiali po raz pierwszy od jego śmierci. Ciągle była wtedy uwięziona w kokonie, gdzie ze zwykłej ferini powoli przemieniała się we władczynię Cienistej Krainy, wchłaniając duszę tej, która rządziła przed nią, tej, którą sama zabiła. Drzewo Wzroku z pewnością pragnęło ją w ten sposób ukarać za świętokradztwo: morderstwo Thurisaz, prawowitej następczyni tronu Potężnej Dwunastki. Gdy osamotniona czekała na swe niepewne przeznaczenie, ukochany przyszedł do niej po raz pierwszy. Pamiętała, co mówił, lecz nie rozumiała jego słów o wymianie dusz i odległym miejscu, do którego miała się udać.

Od tamtego czasu Ailil zjawiał się częściej w tych momentach, gdy Fione trwała na granicy jawy i snu. Ich rozmowy stały się mniej skomplikowane, lecz zasłona rozpostarta między światem żywych a umarłych wciąż je utrudniała. Wpatrując się w ostry sierp Księżyca, podobny temu, który świecił nad Domem Przodków w Święto Żniw i pod którym Fione złożyła ofiarę ze swej poprzedniczki, królowa próbowała przypomnieć sobie miniony sen. Każdy ruch, każdy dotyk miał znaczenie.

Stała tutaj, przy oknie. Lekki wiatr poruszał zasłoną, spod której wpływało światło Księżyca. Znajoma obecność pojawiła się za jej plecami, poczuła ją, jeszcze nim dłonie ukochanego powiodły po jej ramionach. Gdy to się stało, przeszyła ją elektryzująca siła.

– Jestem – wyszeptał do jej ucha. Za każdym razem zaczynał w ten sam sposób. To słowo stanowiło rodzaj ciągłej walki ze śmiercią, która stanęła na drodze ich szczęściu. Jestem, jestem, jestem…

Chciała położyć głowę na jego piersi. To nigdy się nie udawało. Nieostrożnym ruchem mogła rozproszyć niematerialną istotę.

– Pamiętasz, co mówiłem? – spytał Ailil. Potaknęła. – Tamto ciało może przyjąć nową duszę. Trzeba doprowadzić do walki, którą ja muszę zwyciężyć. Wtedy wrócę.

Zwłoki Silvanusa czekały, by ich użyć. Miały stać się naczyniem, w którym zamieszka dusza Ailila. Fione wciąż nie wiedziała, jak do tego doprowadzić. Ukochany wspomniał o potrzebie udania się do „miejsca, które umarło”, lecz nie wytłumaczył, czym miało być. Na początku młoda władczyni sądziła, że może chodzić o jedną z ostatnich stref magii w świecie ludzi, tych, które obumierały nagle, gdy uchodziła z nich wszelka moc. Do takich miejsc magia była w stanie wrócić niespodziewanie, budząc uśpione duchy.

Same duchy stanowiły dodatkową tajemnicę. Wiedziała, że się tu unoszą, zaglądają przez zasłonę między światami i czasami obserwują ruchy śmiertelnych niczym przedstawienie. Rzadko okazują coś więcej niż uprzejmą obojętność, prawie nigdy nie wchodzą w relacje z żywymi. Ailil był inny. On chciał żyć, nie pogodził się ze swą przedwczesną śmiercią. Jeśli można było nagiąć wyroki czasu, Fione nie wahała się, by to zrobić.

Srebrzysty sierp wciąż jeszcze górował nad zatopionym w ciszy pałacem, gdy władczyni postanowiła ruszyć podziemnymi korytarzami do ukrytej komnaty. Tam, z dala od wzroku postronnych, spoczywało ciało Silvanusa. Fer pomógł jej w walce z Thurisaz, a mimo to nie miała oporów przed wykorzystaniem jego fizycznej powłoki. Żył długo, co stanowiło po części przekleństwo, za to wkrótce, gdy jego dusza zostanie w pełni uwolniona, będzie mógł wreszcie spotkać się ze swą ukochaną. Jedni połączą się w życiu, inni w śmierci.

– Bądź pozdrowiona, królowo – odezwał się pałacowy strażnik, gdy Fione minęła go, zmierzając ku tajemnemu przejściu. Wszędzie wokół unosiły się rozświetlające mrok awernalie.

Skinęła głową w odpowiedzi. Jej poddani zachowywali się zgodnie z wymogami etykiety, lecz Fione doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej nienawidzą. Zaakceptowali jej rządy tylko dlatego, że nie mieli innego wyboru. To magia wskazuje następczynię tronu. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, by została nią morderczyni poprzedniej królowej, ale część duszy Thurisaz wstąpiła w ciało nowej Fione, wnosząc w nie całą moc Cienistej Krainy. Drzewo Wzroku zaszumiało i nie było już odwrotu od tej decyzji.

Dokładnie pamiętała dzień swej koronacji. Przedstawiciele Potężnej Dwunastki kroczyli wraz z nią przez salę tronową, gdzie została oczyszczona świętą wodą i krwią namhajdów. Tam też złożyła przysięgę. Od chwili, gdy objęła władzę, Tirnanie mieli jej służyć, co było zresztą niczym w porównaniu z tym, jak ona musiała służyć im. Bycie królową oznaczało cierpienie, wieczna młodość prowadziła do samotności, a w sercu Fione trwały dodatkowo uczucia ferini, którą była wcześniej, nim sprowadzono na nią dziwną śmierć i nowe życie.

– Wiedz, że stajesz się naszą dłużniczką – ostrzegł Skeiron z rodu Lerutsama. W głębi serca Fione rozumiała, że nie wybaczył jej śmierci Silvanusa, własnego syna, którego wyklął. Obwiniał właśnie ją, mimo że to on go zabił, by okazać lojalność wobec krainy. – Musisz nauczyć się tego, jak być dobrą królową. Inaczej Tir-na-Nog cię zniszczy.

– Nie zależy mi na życiu – odparła gładko, uśmiechając się.

– Doprowadzisz nas do zguby! – syknęła Vanth, najstraszniejsza z istot, jakie wydały tirnańskie rody, stara, łysa ferini o grafitowej skórze i nietoperzych skrzydłach. Jej słowami, choć uważano je zwykle za wieszcze, Fione także się nie przejęła.

Sytuacja w świecie ferów miała się zmienić, gdy tuż przed zapowiedzianą między nimi walką Kate Hallander ujawniła się jako Strażniczka Kamienia Władcy. Wszyscy spodziewali się, że doprowadzi to do połączenia Elphame i Tir-na-Nog, lecz władczynie obu krain milczały. Zresztą Fione, całkowicie pochłonięta swym planem przebudzenia duszy Ailila, nadal nie ogłosiła światu, kim jest.

Stanęła u progu tajemnego pomieszczenia. Jedynie ona i najwyższy kapłan Cienistej Krainy mogli je odwiedzić. Dotknęła palcem okrągłych drzwi, a te uchyliły się, zapraszając ją do środka, skąd docierało blade światło. Zimna sala była pusta, nie licząc wzniesienia, na którym spoczywało martwe ciało. Kamienną płytę porastał ostrokrzew ferów, roślina przynosząca młodość i zachowująca w nienaruszonym stanie to, co umarłe.

Twarz Silvanusa wyrażała spokój, taki sam, jaki rysuje się na obliczach królów i królowych umierających za swe krainy. Mimo cierpienia doświadczonego przed śmiercią, gdy dusił go jad z ust Potężnej Dwunastki, teraz leżał tu w całkowitym spokoju. Fione dotknęła jego zimnej, zielonej piersi.

– Przyjacielu, wybacz mi – szepnęła. – Oby twa dusza spoczywała w pokoju.

Czasami, gdy tu przychodziła, chciała, by Silvanus na krótką chwilę się przebudził. Mógłby wtedy rozgrzeszyć ją z tego, co zamierzała. Jedyne, co jej teraz pozostawało, to wierzyć, że nie miałby nic przeciwko.

– Gdybym tylko wiedziała… gdybym tylko wiedziała jak…

Jego oczy były zamknięte. Idealne rysy twarzy po śmierci jeszcze się wyostrzyły, a złociste włosy nie traciły swego blasku. Czy było to ciało, które władczyni będzie umiała pokochać równie mocno, co ciało Ailila? Chciała się do niego przyzwyczaić, oswoić z nim. Sunęła ręką po ramionach i piersiach, gładziła policzki. Śmierć już jej nie przerażała.

Zatrzymała dłoń na jego szyi, kontemplując sekrety umarłych i ich wiecznych dusz. Trwała w tym stanie przez kilka chwil, gdy powróciła znajoma obecność kochanka.

– Jestem.

Odwróciła powoli głowę. Ailil stał przy ścianie, widziała go wyraźniej niż podczas snów na jawie – może dlatego, że w tym pomieszczeniu dwa światy były sobie tak bliskie. Nagi ukochany powolnym krokiem ruszył w jej kierunku. Jego bose stopy nie wydawały najmniejszego odgłosu, jakby wcale nie dotykały fizycznej ziemi. Skóra wydała się jaśniejsza, niemal przezroczysta. Stanął na wyciągnięcie ręki, pozwalając jej zajrzeć sobie w oczy. Wzrok miał odległy, pusty.

Strach i pragnienie znów zmieszały się w sercu Fione. To widzenie było prawdziwsze od poprzednich. Noc zaraz miała się skończyć, a stanu, w którym trwała władczyni, nie można było nazwać snem.

– Twoje oczy mnie przerażają – powiedziała. – A jednak kocham cię tak samo, jak wcześniej. Dlaczego wydajesz się tak obcy?

– To wina tego świata – odparł ze smutkiem Ailil. – Nie należę do niego. Każde moje przyjście tutaj narusza zasady, jakimi obłożyli nas Pradawni, ale moja miłość jest silniejsza od ich praw. Przynależę teraz do krainy wieczności. Gdybyś ją poznała, nie wydawałaby ci się równie obca.

Przez głowę Fione przebiegła myśl, która już nieraz się w niej pojawiała.

– Mogłabym to zrobić? – spytała. – Mogłabym wyruszyć do twej krainy?

Tuż po jego śmierci często o tym myślała. Wtedy samobójstwo wydawało się o wiele prostsze. Starczyłby zwykły sztylet, trucizna lub odpowiednie zaklęcie. Ale przed decyzją powstrzymywała ją chęć poznania prawdy, a potem żądza zemsty. Gdy stała się władczynią, zyskała moce, które trzymały ją przy życiu bardziej, niżby sobie tego życzyła.

– Teraz to właściwie niemożliwe – oznajmił Ailil. – Tir-na-Nog czyni ze swych królowych zakładniczki. Jedynie najwyższy kapłan może wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, a tego nie zrobi, bo Tirnanie za bardzo cię potrzebują. Oddaj mi to ciało – wskazał na martwego Silvanusa – a pójdziemy zupełnie inną drogą. Moja wiedza i twoja siła uczynią nas władcami w tym świecie, niepokonanymi i wielkimi. Musisz tylko poznać prawdę o duchach.

– Jaką prawdę?

Ailil spuścił głowę.

– Nie wolno mi zdradzać sekretów – oznajmił. – Wiedz tyle, że to duchy wszystkim rządzą, to one stoją za tym światem, a wiedza o nich jest wiedzą królów. Musisz do niej dotrzeć. Wcale nie jest ukryta.

Fione uniosła rękę. Chciała dotknąć jego twarzy. Zatrzymała palce na kilka centymetrów od policzka ukochanego, w obawie, że gdy położy na nim dłoń, rozproszy jego eteryczną powłokę.

– Jak? – spytała. – W jaki sposób mam cię odzyskać?

W jej głosie pobrzmiewała tęsknota, która przerażała ją samą.

– Jak już mówiłem, musisz udać się do umarłego miejsca – powiedział Ailil. – Daleko na północ stąd.

Myśli Fione przyspieszyły.

– Mówisz o… tym miejscu? – Przeszył ją nagły dreszcz. Dotąd nawet nie brała tej możliwości pod uwagę, teraz za to wydała się oczywista.

Ukochany przytaknął.

– Nie ma innego wyjścia. Jedynie w miejscu, gdzie zasnął Przeklęty, jest dość mocy, by dokonać wymiany dusz.

– Ale jego moc… jego moc… – Fione zaczęła się wahać. Popełniła jedną zbrodnię, za którą ciągle mogła odpokutować, właściwie już to robiła, lecz zbratanie się z tak mrocznymi siłami było przestępstwem nieporównywalnie większym.

– To nie jego moc ma znaczenie – zapewnił Ailil, dotykając jej dłoni. Odruchowo cofnęła rękę, gdy poraził ją chłód świata duchów. Jej mąż posmutniał jeszcze bardziej.

– Przepraszam – powiedziała, wyciągając rękę, by mógł ponownie po nią sięgnąć. – Nie chciałam. Kocham cię i nie cofnę się przed niczym, by znów z tobą być. Ale co ze starym władcą? Czuję cały Jaar i boję się tamtego miejsca. Widma czynów tamtej istoty wciąż krążą między ruinami.

Historia o Wielkim Panu przyszła do niej jako wspomnienie wprost z umysłu Thurisaz. Fione wiedziała o czarze milczenia, jaki rzucono na tych, którzy ją znali. Jej poprzedniczka przełamała go, przekazując opowieść Kate, a ta podzieliła się nią z pozostałymi Strażnikami. Magiczne tabu zostało zdjęte.

Ailil i Fione starali się nawzajem odczytać coś ze swych oczu. Było to prawie niemożliwe, bo mimo pozornej bliskości ich światy nie miały ze sobą niemal nic wspólnego.

– Jesteś panią potężnej krainy – powiedział duch. – Wkrótce dojdzie w Jaarze do wielkiej wojny. Tym razem nikt nie zdoła jej powstrzymać, nawet Strażniczka Kamienia, a ty prędzej czy później będziesz musiała stanąć twarzą w twarz ze starym władcą, podobnie jak każda inna królowa i każdy król. Nie lękaj się jego mocy.

Fione jedynie skinęła głową. Nie miała co do tego pewności, ale domyślała się, że Wielki Pan wrócił. Wszystko na to wskazywało: czterej jeźdźcy, którzy nawiedzili Tir-na-Nog, rosnące niepokoje, sam fakt tego, że pojawili się Strażnicy Żywiołów. Niebo i ziemia każdego dnia się trzęsły, przekazując wieści, które teraz coraz więcej osób potrafiło zrozumieć. Wybieranie stron w odwiecznym konflikcie już się zaczęło.

– Czy sądzisz, że razem bylibyśmy w stanie go pokonać? – zastanawiała się władczyni.

Ailil odpowiadał z niezwykłym spokojem.

– Proszę, dotrzyj do tajemnic mojego świata. Gdy tego dokonasz, zrozumiesz, że on przegrał już dawno temu, ale wciąż roztacza władzę nad śmiertelnikami. Szuka sposobu, by znów rządzić, i za każdym razem istnieje ryzyko, że dopnie swego.

– Czyli czego? Czego on właściwie chce?

– Pragnie jedynie zniszczyć Jaar, a wraz z nim świat ludzi. I może mu się udać.

Atmosfera nagle się zmieniła. Twarz Ailila zbledła tak, że stała się prześwitująca. Fione zrozumiała, że wstało już słońce.

– Szukaj wiedzy – wyszeptał duch na pożegnanie. – Przywróć mi życie, spraw, by już nic nie mogło nas rozdzielić.

Zbliżył usta do jej ust. Pocałunek, jaki na nich złożył, przypominał osadzanie się szronu. Lodowata pajęczyna pokryła twarz królowej, a mimo to w jej sercu zagościło ciepło, płomień został podsycony. Przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, Ailila już nie było.

To nie był sen