Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Memy i graffy. Dżender, kasa i seks

Memy i graffy. Dżender, kasa i seks

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64682-89-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Memy i graffy. Dżender, kasa i seks

MEMY I GRAFFY to wybuchowe połączenie błyskotliwych felietonów Agnieszki Graff, kultowych memów Marty Frej i rozmów między autorkami.

 

Celnie, ale i z poczuciem humoru, autorki dotykają spraw zasadniczych dla kobiet, jak i dla całego społeczeństwa: wojna z gender, ekspansja kościoła katolickiego w przestrzeni publicznej i politycznej, bierność w rzeczywistości i agresja w sieci, przemoc ekonomiczna, niepłacenie alimentów i problemy mężczyzn wynikające z tradycyjnej w Polsce pochwały maczyzmu.

 

Książkę dopełniają zapisy rozmów Graff i Frej – o życiu, twórczości, feminizmie, macierzyństwie, popkulturze, kluczowych lekturach i filmach.

 

Dla licznych wielbicielek i wielbicieli obydwu autorek – pozycja obowiązkowa. Dla pozostałych – wspaniała okazja do nawiązania znajomości.

Zaprawdę prawe jest i sprawiedliwe, że Polska podzielona jest na pisaną i malowaną. Ale czas je połączyć.
Adam Mechanik

Dwie kobiety w jednej książce? Pachnie mi to promocją lesbianizmu.
Ks. Mariusz Ucho

 

Niezła książka, ale moja jest lepsza.
Jaś Kapela


Po lekturze tej książki szykujemy program „500 zł na pisarkę”. To nasz priorytet!

Beata Drut


O autorkach:
Agnieszka Graff – pisarka, publicystka, feministka, amerykanistka, wykładowczyni Ośrodka Studiów Amerykańskich i Gender Studies UW, współtwórczyni Kongresu Kobiet, autorka m.in. książek Świat bez kobiet (2001), Rykoszetem(2008), Magma (2010), Matka feministka (2014). Bohaterka wywiadu rzeki Graff. Jestem stąd (2014). Mama Stasia.

 

Marta Frej – malarka, ilustratorka, animatorka kulturalna, prezeska Fundacji Kulturoholizm, mama Maćka. Ukończyła ASP w Łodzi (dyplom 2004), asystentka w pracowni rysunku i malarstwa prof. M. Czajkowskiego na ASP w Łodzi (2005–2009). Laureatka nagrody Okulary Równości 2015, przyznawanej przez Fundację im. Izabeli Jarugi-Nowackiej. Obecnie pracuje w Centrum Promocji Młodych w Częstochowie. Autorka festiwalu ART.eria, członkini duetu artystycznego FRiKO.

Polecane książki

Grzegorz Wierczyński doktor habilitowany nauk prawnych, kierownik Pracowni Informatyki Prawniczej na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego; autor publikacji na temat informatyki prawniczej oraz zasad tworzenia i ogłaszania prawa, w tym m.in. monografi i Urzędowe ogłoszenie aktu no...
KOMPENDIUM INWESTORA to najobszerniejsze wprowadzenie do tematyki inwestowania w nieruchomości, jakie dotychczas ukazało się na polskim rynku. Damian Kleczewski, członkowie jego zespołu inwestycyjnego oraz zaproszeni do współpracy eksperci dzielą się z Czytelnikiem praktyczną wiedzą, wynikającą z wi...
Poradnik zawiera kompletny i szczegółowy opis przejścia, wzbogacony ilustracjami oraz mapami.The Secret of Monkey Island: Special Edition - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Cz. III - Pod małpią wyspą (1) (Opis przejścia)Cz. I - Trzy próby (Początek) (Opis p...
  ,,Przemoc seksualna wobec dziecka. Studium pedagogiczno – kryminologiczne”, prezentuje współczesną analizę podejścia do przestępstw seksualnych naruszających nietykalność osobistą dziecka. Autorka ukazuje rozmiar krzywd wyrządzonych dziecku  przez jego seksualne wykorzystywanie, popełnianych w śr...
Czynności procesowe obrońcy i pełnomocnika w sprawach karnych to publikacja przygotowana z myślą o praktykach - adwokatach i radcach prawnych występujących przed sądem w sprawach karnych, a także aplikantach adwokackich i radcowskich. Stanowi doskonały i sprawdzony materiał w przygotowaniach do egza...
„Finanse jednostek oświatowych i wychowawczych” to fachowy przewodnik po najnowszych zmianach w przepisach istotnych dla jednostek oświatowych i wychowawczych oraz aktualnie ważnych problemach. Zawiera praktyczne rozwiązania dla skarbników i księgowych uwzględniając specyfikę i złożoność pracy w jed...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Graff i Marta Frej

Memy i Graffy.

Dżender, kasa i seks

Agnieszka Graff, Marta Frej

Warszawa 2015

Copyright © by Agnieszka Graff and Marta Frej, 2015

Copyright © for Gdzie jesteś, polski feminizmie? Pochwała sporu i niejasności by Przedstawicielstwo Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie, 2014

Copyright © for Czy zarobki mają płeć?; Feminizm i paprotkizm; Feminizm w wersji macho; Jesteśmy wkurzające; Kobieta pazerna, mężczyzna zaradny; Kościół na genderowym zakręcie; Lajki i alimenty; Majstersztyk i bubel 2014 roku. Wybrała Agnieszka Graff; Nie bądźmy małostkowi; Niech żyje konserwatyzm; Zdążyła i też oberwała by Agora S.A., 2011, 2015

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015

Wydanie I

ISBN 978-83-64682-89-6

Tekst pt. Gdzie jesteś, polski feminizmie? Pochwała sporu i niejasności został wygłoszony podczas konferencji „Kobiety i Solidarność. Skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy?”, zorganizowanej przez Fundację im. Heinricha Bölla i Zachętę – Narodową Galerię Sztuki 2 czerwca 2014 roku. Wystąpienie dostępne online na stronie http://pl.boell.org/pl/2014/05/28/kobiety-i-solidarnosc-skad-przychodzimy-dokad-zmierzamy.

Feministkina Jasnej Górze

Nadajemy na tej samej fali – to dlatego postanowiłyśmy zrobić razem książkę. Ja (Agnieszka) uwielbiam memy Marty. Ja (Marta) zaczytuję się w książkach Agnieszki. Podobnie widzimy świat. Podobne rzeczy nas dziwią i złoszczą. Nie jesteśmy tego całkiem pewne, ale wygląda na to, że podobnie rozumiemy feminizm – jako kobiecy punkt widzenia. Taki, z którego widać męską władzę i to, jak mało władzy i wolności mają kobiety. Widać władzę Kościoła, męską arogancję, kobiecy brak pewności siebie, a także ten szczególny rodzaj krzywdy, którą patriarchalna kultura robi mężczyznom.

Obie lubimy popkulturę. A czasem lubimy jej nie znosić. Agnieszka pisuje o niej feministyczne teksty. Marta, jako artystka aktywna na Facebooku, osobiście w niej uczestniczy.

Obie żyjemy w dobrych, stałych związkach z równościowymi mężczyznami. Obie mamy synów i często zastanawiamy się, co, a właściwie kto z nich wyrośnie. Wrażliwy facet, któremu doskwiera patriarchat? Zbuntowany przeciw matce feministce męski szowinista? Mężczyzna w wiecznym kryzysie? Jako feministki matkujące małym mężczyznom często rozmyślamy o męskości. O tym, co nas w niej kręci, z czego jest zrobiona, jak się wykluwa i jak ją mądrze wspierać, żeby nie stała się źródłem cierpienia, przemocy i destrukcji.

Kilka rzeczy nas różni. Marta nosi kolorowe ciuchy, potrafi chodzić w szpilkach i jest optymistką. Agnieszka ma skłonność do trampek, czerni i czarnowidztwa. Jest też jakby bardziej konwencjonalna, kto wie, może nawet nieco konserwatywna. Marta nie stroni od mocnych słów i mocnej kreski. Mimo różnic dobrze się rozumiemy. Jesteśmy siebie nawzajem ciekawe. Wiele wskazuje na to, że się uzupełniamy. Stąd pomysł na Memy i Graffy.

Jest piątek, 22 maja 2015 roku. Ja (Agnieszka) urywam się z domu, łapię busa do Częstochowy. Po drodze oglądam na tablecie Sokoła maltańskiego na zmianę z drugą debatą prezydencką. Przyjeżdżam podekscytowana, ale raczej nie Sokołem… (Bogart okazał się mniej uroczy, niż sądziłam) i zdecydowanie nie debatą (mam najgorsze przeczucia, które okażą się prorocze). Jestem podekscytowana tym, że wreszcie pogadam z legendarną Martą Frej. Ona chyba nie wie, że jest legendarna, ale ja nie mam w tej kwestii żadnych wątpliwości. O tym też chcę z nią porozmawiać.

Ja (Marta) biorę wolne w pracy, robię sałatkę z jajek, rzodkiewki, ogórka i kiełków. Jestem oszołomiona. To nasz wspólny dzień. Na gadanie, pisanie, rysowanie. Wymyślanie tej książki.

Gadamy do późna, wysypiamy się. W sobotę od rana bawimy się w celebrytki. Przeprowadzamy ze sobą nawzajem wywiady. Nagrywamy nasze rozmowy na telefon Marty (telefon Agnieszki się zatkał). Zamierzamy je spisać, oczywiście pomijając to i owo (zwłaszcza owo). W rolę paparazzo wciela się Darek, znajomy Marty.

Postanawiamy, że pójdziemy razem na Jasną Górę. Ja (Agnieszka) chcę sprawdzić, czy poczuję tam archaiczną kobiecą moc czy tylko najzupełniej aktualną moc Kościoła katolickiego. Ja (Marta) mieszkam w Częstochowie od zawsze. Dla mnie Jasna Góra nie istnieje, sama nie chodzę tam wcale. Za to lubię prowadzić tam moich gości, żeby sprawdzić, jak zareagują. Obie mamy do Jasnej Góry ambiwalentny stosunek, a jednak fakt pozostaje faktem – dwie radykalne feministki i ateistki kierują swoje kroki ku świętemu miejscu polskich katolików. Czy urazimy tym czyjeś uczucia religijne? Ustalamy, że ma to dla nas umiarkowane znaczenie.

Jemy śniadanie, malujemy się, wychodzimy. Po drodze naszą uwagę przykuwa napis na murze, który Marta uwieczniła w jednym ze swoich memów: „Cipa Kurwa Melepeta”. Zaczytamy gadanie i nagrywanie.

AGNIESZKA: Co to jest ta meletepa?

MARTA: Nie meletepa, tylko melepeta. Piękne słowo. Pierdoła. Nieporadna ciapa taka.

 To straszne. Cipa i kurwa mają potencjał rewolucyjny. A melepeta odbiera im godność, podmiotowość i moc.

 A mnie się ta zbitka podoba. Dlatego zrobiłam o tym mem. Utożsamiam się z Cipą Kurwą Melepetą. Tak jak u Bator: kurwa o złotym sercu.

Kolejny przystanek na naszej trasie – szlaku twórczości Marty Frej – to bezwstydnie seksistowski baner reklamowy. Tak tandetny, tak głupi i tak seksistowski, że aż piękny. „Hydraulik na gwałt”.

 O tym też zrobiłaś mem?

 Miesiąc temu. Zaraz odezwała się do mnie jedna pani na Facebooku, pytając, jak jest z prawami autorskimi. Pisze, że ona jest z tej firmy i że chcą mem wykorzystać na swojej stronie.

 I co jej odpisałaś?

 Że nie ma mowy!

Idziemy dalej, w kierunku Jasnej Góry. Po drodze ignorujemy juwenalia, które odbywają się pod ratuszem. Przemawia prezydent Częstochowy, po placu biega półnagi student z butelką piwa, przechadza się dziewczyna przebrana za diabła. Agnieszka koniecznie chce się sfotografować z chłopcem przebranym za biskupa, ale ulega Marcie, która mówi, że nie warto, bo student przebrany za biskupa to banał. Zupełnie się na mem nie nadaje, zbyt jest dosłowny. Co innego prawdziwy biskup! Nic nie rozumiem – dziwi się Agnieszka – prawdziwy biskup ma potencjał metaforyczny? Idziemy na kawę i ciacho.

 Właściwie dlaczego na Facebooku nazywasz się „Marta Frej – postać fikcyjna”?

 Bo w informacjach o stronie na Facebooku, gdzie mamy coś takiego jak kategoria, i możemy wybrać, kim jesteśmy, tylko postać fikcyjna i tancerka są płci żeńskiej. Cała reszta to płeć męska. Dla facetów byli aktor, reżyser, artysta, artysta estradowy, autor, bloger, dziennikarz, fotograf, komik. Nawet zwierzak jest facetem.

 Twoja facebookowa tożsamość to wynik seksizmu wpisanego w opcje facebookowe?

 Właśnie tak.

 Myślę, że Facebook zrobił ci prezent. Ty przecież jesteś postacią fikcyjną, bohaterką własnych memów. Silna kobieta z niesamowitym poczuciem humoru. Feministka i prowokatorka. Powiedz, jaka właściwie jest relacja między Martą Frej realną a Martą Frej fikcyjną?

 Wiesz, nie staram się do końca rozpoznać tego zjawiska. Pasuje mi to, że nie wiem. Pasuje mi ta gra. Kompletnie zatarła się dla mnie granica między moim życiem prywatnym i mną jako osobą a tym kimś, kogo kreuję. To daje wolność, totalną wolność.

 Jak powstaje mem? Jaki jest proces od pomysłu do obrazka, który wisi w sieci?

 Najpierw jest temat, który rodzi się w związku z moimi przemyśleniami. Potem się zastanawiam, jak ten temat ugryźć, żeby był zabawny i niezbyt dosłowny. A gdy już mam wymyślony tekst, szukam w głowie obrazka, jakiegoś sposobu przedstawienia tego, co myślę i czuję. I to jest już zupełnie wtórne. To znaczy obrazek, rysunek jest wtórny wobec pomysłu.

 Obraz powstaje na bazie zdjęcia. Jak to się dzieje? Podkładasz to zdjęcie pod malunek?

 Najczęściej rysuję na zdjęciach, miksując ze sobą różne zdjęcia. Stąd biorę rękę, stąd nogę, stamtąd biorę kanarka i robię takie miksy.

 Wszystko oczywiście w komputerze?

 Mam graficzny tablet i piórko. Pracuję w Photoshopie. Czasem trzymam się zdjęcia, czasem puszczam wodze fantazji. Jeden rysunek zabiera mi od dwóch godzin do dwóch dni.

 Mówiłaś mi wcześniej, że adresatem memów bywa twój mężczyzna, Tomek.

 Spora część memów odnosi się do naszego życia, więc czasem korzystam z tego sposobu, żeby komunikować Tomkowi pewne rzeczy… ale coraz rzadziej, bo Tomek robi się coraz bardziej idealny. Znaczy, że to działa.

 Czyli realna Marta za pośrednictwem fikcyjnej komunikuje się ze światem realnym. Chowasz się za nią? Wykorzystujesz jej tupet?

 Tak, bo realna Marta nie ma na tyle chęci konfrontacji i bardzo nie lubi spinek. Konfliktów nie lubi, takiego jakiegoś napięcia. I niestety nie ze wszystkimi potrafi rozmawiać.

 Czyli ta fikcyjna jest odważniejsza? Daje czadu, ale ty za to potem nie obrywasz, bo ona to jednak nie do końca ty?

 Fikcyjna Marta jest elektroniczna. Nie tyle jest odważniejsza, ile inaczej działa. Ona nie krzyczy na kogoś. Przecież ta na rysunku nie krzyczy: „Ej! Tomek, ej Maciek, ej mamo, ej tato, zróbcie to a to czy to a to mi się nie podoba”. Ona tworzy pewną historię, która być może dociera do ludzi i zaczynają rozumieć pewne rzeczy.

 Moja znajoma, pracująca mama dwójki małych dzieci, ma w kuchni mem o wielozadaniowości. Uwielbia go, mówi, że pomaga jej żyć.

 Memy lubią być blisko życia. Są ściśle z nim związane, bo z niego się urodziły. Nie z życia wyidealizowanego, ale takiego zwykłego, które toczy się naprawdę.

 Mam wrażenie, że za częścią memów kryje się jakaś nieopowiedziana historia, że to, co widzę, to tylko wierzchołek góry lodowej. Coś się zdarzyło, potem jeszcze coś…

 Bo niektóre memy powstały w wyniku pewnej konkretnej historii, która się wydarzyła, i są moją natychmiastową reakcją, odreagowaniem, zajęciem stanowiska, przemyśleniem, przerobieniem tematu. Raz uruchomił mnie nieprzychylny wpis kobiety na Facebooku. Wiesz, nieprzychylne wpisy kobiet bolą mnie bardziej niż nieprzychylne wpisy mężczyzn. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Zdarzył się więc taki agresywny wpis, a ja go przerobiłam na mem, gdzie stoję z synem Maćkiem i jest taka rozmowa: „Skąd się biorą ci wszyscy ciągle krytykujący i wszystko-lepiej-wiedzący?”. Odpowiedź: „Z Facebooka”. Bo na Facebooku, jeżeli masz dużo fanów czy odbiorców i coś wrzucisz, to potem masz 40 głosów czy 50 głosów za, ale zawsze znajdzie się jedna osoba, która wie lepiej i ma za złe. I to jest taki typ ludzi, którzy nigdy niczym się nie cieszą. Ostatnio mój znajomy podczas rozmowy o hejcie internetowym zwrócił mi uwagę, że opowiadając o 30 pozytywnych komentarzach i jednym niepozytywnym, właśnie na nim się skupiłam. Muszę się pilnować…

 Ty się tym przejmujesz? Ciebie to boli?

 Wkurza.

 I to wkurzenie przerabiasz na memy?

 Tak, przerabiam na kolejne memy. Ale nie przejmuję się, kompletnie. I w tym bardzo mi pomaga Tomek, który od początku mi powtarza, żebym się nie przejmowała. Na początku w ogóle nie pozwalał mi czytać komentarzy na portalu „Wyborczej”. Teraz też mi odradza, ale już wie, że mogę, że spoko.

 Czyli jako artystka wypracowałaś strategię, która daje ci grubą skórę. To połączenie między wami – fikcyjną i realną – jest świetnie pokazane przez mem, na którym wielka głowa Marty Frej wystawia język tym, co mają pretensję, że memy powstają ze zdjęć. Domagają się stuprocentowej oryginalności…

 No tak, chociaż często powtarzam, że rysuję ze zdjęć, jakiś rysownik się mnie czepiał, więc zrobiłam o tym mema. Nie było trudno, bo mam dużą głowę. Co zabawne, kompozycja też zgapiona – od Pietera Brueghela starszego, malarza niderlandzkiego z XVI wieku. Ale nikt się nie zorientował. Podobnie jak wtedy, kiedy na wystawę poświęconą Halinie Poświatowskiej zrobiłam mem z cytatem z wiersza innego poety, podpisanym jej nazwiskiem. Pomysł był taki, że na wernisażu wszyscy wielbiciele talentu częstochowskiej poetki rzucą się prostować tę fatalną pomyłkę, a ten, który najgłośniej krzyczy, dostanie w prezencie mem. Nikt pomyłki nie zauważył, nagroda stoi u mnie za szafą.

 Czujesz się królową Facebooka?

 Tak, ja się tam czuję świetnie. Pewnie przez to, ile czasu tam spędzam. No umówmy się, spędzam w internecie dużo więcej czasu niż ty. Wprawdzie większość na swoim fanpage’u, odpowiadając na wiadomości. Jestem z nim stale połączona telefonem. Czuję więź z odbiorcami, wielu z nich już kojarzę, czekam na komentarze, tęsknię, kiedy nie mam dla nich czasu. Nie uważam jednak, żeby to był jakiś mój problem, bo jednak inne aktywności życiowe są ważniejsze, chociażby rysowanie… ale rysowanie z widokiem na opublikowanie i czytanie komentarzy.

 Jest coś takiego w bohaterce twoich memów, co mnie niesłychanie pociąga. Nie wiem, jak to nazwać, to jakaś mieszanka. Bezczelność, radość życia, zadziorność. A jak trzeba, to słuszny gniew. Ale nie ma w tym marudzenia, martyrologii kobiecej, która czasem pojawia się w sztuce feministycznej. Z Martą Frej można się pośmiać, ale Marcie Frej nie podskoczysz.

 Tak na żywca to ja nie mam grubej skóry.

 A na wernisażu?

 Tam też czuję się królową, może ciut zawstydzoną. Do tej pory moje doświadczenia były takie, że zjawiałam się na wernisażu i pojawiały się kobiety, a czasami mężczyźni, którzy chcieli mi podziękować. Bo nie tylko ja mam tak, że na Facebooku jest łatwiej. Na wernisażu też trzeba mieć dużo odwagi, żeby podejść do kogoś i powiedzieć: „Jest pani beznadziejna” albo „Jest pani głupia”.

 Raz po raz wykorzystujesz w memach swoją twarz.

 Prezentuję swój punkt widzenia, swoje rozterki, czasem lęki. Uczciwiej firmować to własną twarzą. No i łatwiej mi z siebie żartować, bo wiem, że się nie obrażę.

 Co ta twarz mówi innym kobietom?

 Żeby akceptowały siebie. I żeby nie traktowały życia ze śmiertelną powagą, bo i tak nie wyjdziemy z niego z życiem, jak ktoś kiedyś już powiedział.

 I na tym ołtarzu jesteś gotowa poświęcić prywatność?

 Nie poświęcam prywatności, nie tracę jej. Nie odczuwam żadnych ograniczeń z tego powodu, że Marta Frej, postać fikcyjna, żyje sobie na Facebooku z moją twarzą.

 I tu się różnimy. To, co dla mnie byłoby odsłonięciem, dla ciebie jest grą, kreacją. To jednak jest twoja twarz. A może sednem sprawy jest stosunek do cielesności? Dziś rano poprosiłam Darka, żeby zrobił ci zdjęcie, gdy się malujesz, i ty chętnie w to poszłaś. Pewnie zrobisz z tego mem. A ja na tę samą sytuację zareagowałam lękowo. Myślę, że wiele kobiet tak ma, że w takim stanie półprzygotowania, półrozczochrania nie chce się pokazywać światu.

 Ja uważam, że to jest kwestia do przepracowania. I że warto ją przepracować, bo to jest ograniczenie.

 Ty masz to przepracowane, bez dwóch zdań. Stąd w memach luz, pewność siebie i odniesienia do sfery seksualnej, cielesnej. A który mem jest najbardziej intymny, osobisty? W którym najbardziej się odsłaniasz?

 Wszystkie te memy, na których jestem ja, są o mnie.

 A twoi mężczyźni?

 Tomek może być codziennie na memach, wiem, że mu tym robię ogromną frajdę. Problemem są memy z moim synem. On sobie ich po prostu nie życzy. Stawia bardzo wyraźne granice, musi obejrzeć i zaakceptować każdy tekst, każde zdjęcie. Tu jest więc pewne napięcie, intymność, tu się odsłaniam. Właśnie wtedy, gdy robię mem z Maćkiem. Ostatni jest taki: razem się śmiejemy i mówię: „Wszyscy mi mówią, że mam swoje pięć minut”. Na to on: „To odpowiadaj im, że masz pół godziny, bo nigdzie się nie spieszysz”. I to jest nasza rozmowa.

 On naprawdę tak powiedział?

 Tak, tak. Jest też taki mem, w którym on siedzi sam z kotem na kolanach i mówi, że na szczęście w szkole uczą go czytać między wierszami. To jest jego tekst.

 A dziecko na nocniku?

 To jestem ja.

 Jak to ty?

 Jestem zbuntowanym dzieckiem na nocniku. To jestem ja, tak siebie postrzegam. Zresztą na zdjęciu, które wykorzystałam, też jestem ja i mój nocnik.

 A te mądre dziewczynki, które pojawiają się w memach od czasu do czasu, zwykle parami? Na przykład te, co idą z wózkami i chcą chłopców wysłać na urlop ojcowski, żeby mogły sobie pograć w Minecrafta. Znasz jakieś dziewczynki, podsłuchujesz je?

 Nie znam. To też jest moje. Ja chyba myślę o sobie jako o dziecku.

 A zdarza ci się robić mem na bazie cudzego pomysłu albo cudzych wspomnień?

 Raz dostałam taką propozycję. Pani opisuje mi wizytę u swojego kochanka, w jakimś kombinezonie motocyklowym, pod którym jest goła. Pisze, że go rżnie. Temat ostry i propozycja ostra.

 Zdjęcie ci przysłała?

 Nie, nie.

 To jak ona sobie to wyobrażała? Miałaś ten seks narysować?

 Ona mi to opisała, że on tutaj zajebisty, cudny, piękny, z wielkim tra la la la.

 Musiała być strasznie rozczarowana, że nie będzie z tego mema.

 Pewnie była. Potem już się nie odezwała. To co? Dopijamy kawę i idziemy na Jasną Górę?

Na Jasnej Górze wchodzimy w rolę turystek – zwiedzamy obiekt. Robimy to na prośbę Agnieszki, która była tu wiele lat temu ze szkolną wycieczką, taką jak ta, którą mijamy. Przystajemy na chwilę przed obrazem. Potem wchodzimy po schodkach, oglądamy dokładnie drogę krzyżową Dudy-Gracza (jest niesamowita). Opuszczamy teren klasztoru. Jest piękna pogoda, siadamy na trawie trochę zmartwione, że nic szczególnego się nie wydarzyło.

 Jak to jest żyć w cieniu Matki Boskiej Częstochowskiej? Kobieca moc czy wszechwładza Kościoła?

 Szczerze mówiąc, mam poczucie, że mnie to nie dotyczy. Jestem ateistką i nie jestem w stanie tego jakoś mocniej poczuć. Z pewnością nie czuję kobiecej mocy w tak patriarchalnym, zhierarchizowanym tworze jak Kościół. Oczywiście mam świadomość, że Jasna Góra to miejsce kultu. Dla mnie to jest socjologiczna obserwacja.

 Ale te dzwony, te pielgrzymki. Trochę trudno ich nie zauważyć…

 Tak, ja ją słyszę. Słyszę Jasną Górę. Mogę omijać pielgrzymki, ale nie ucieknę przed dźwiękiem, który towarzyszy mi od dziecka, wszystkim nam towarzyszy od dziecka w niedzielę, i w wakacje.

 To jest uciążliwe?

 Tak, ten hałas często wymusza ucieczkę z miasta w momencie szczytu pielgrzymkowego. Częstochowa jako miasto też ma z Jasną Górą kłopot. Paraliż komunikacyjny, ogromne rachunki – za sprzątanie ulic po pielgrzymach – których Jasna Góra nie chce pokrywać. Z drugiej strony, staram się myśleć o tym, jako o korzystaniu ze wspólnej przestrzeni, które powinno być nieskrępowane, o ile przestrzega się pewnych reguł.

 To nie jest „święte miejsce”, z którego czujesz się wykluczona?

 Nie. Ono jest dostępne dla wszystkich w takim samym stopniu. Właśnie na takim korzystaniu opiera się nasza ART.eria – festiwal sztuki w przestrzeni publicznej, który współorganizuję. Myślę o nim nawet w kategoriach stwarzania pewnej równowagi, choć musimy jeszcze ciut popracować nad frekwencją… Nie zmienia to jednak faktu, że Jasna Góra powinna płacić za sprzątanie miasta po pielgrzymach, jak również odprowadzać podatki z niezwykle rozbudowanej działalności usługowej.

 A Matka Boska? Odczuwasz jej obecność?

 Nie. Ale odczuwam obecność ludzi, którzy odczuwają. Właściwie to jako malarka powinnam być zadowolona, że ludzie przypisują cudowną moc ikonie. Ale nie kręci mnie to.

 A opowiesz historię o Ostrobramskiej i Jasnogórskiej?

 To jest anegdota, którą usłyszałam od kogoś w Koninie. Jej bohaterką jest pewna pani, która urodziła się w Wilnie i chodziła przez część swojego życia do Ostrobramskiej, żeby z nią rozmawiać. I było to dla niej bardzo ważne. Przynosiło jej to ulgę i miała wrażenie, że ta Ostrobramska jej radzi, pomaga. No i kiedy musiała przenieść się do Polski, to właśnie najbardziej narzekała na to, że nie może odwiedzać wystarczająco często swojej przyjaciółki Ostrobramskiej. Ktoś ją zapytał, dlaczego nie przyjeżdża do Częstochowy, gdzie ma bliżej. Tu też jest przecież Matka Boska. I ona powiedziała, że do Częstochowy nie może przyjeżdżać na rozmowy, bo Matka Boska Częstochowska ma na kolanach tego małego, a ona ma wrażenie, że on cały czas podsłuchuje.

Część 1– polityczna(Czyli o Kościele, strasznymDżenderze i wolności słowa.I o pieniądzach trochę też)Nie bądźmy małostkowiI / II / III / IV / V / VI / VII / VIII / IX / X / XI / XII2011 / 2012 / 2013 / 2014 / 2015

Człowiek małostkowy to taki, co się czepia. Ukochanemu mężczyźnie każe zbierać rozrzucone po domu brudne skarpetki, a jak znajdzie pod choinką drogą szminkę, to marudzi, że kolor nie ten. Albo na przykład widzi jakieś cyferki tam, gdzie chodzi o wielkie i święte idee: absolut, wniebowzięcie albo taki, dajmy na to, całkowity zakaz aborcji.

Kościół katolicki, bo o nim tu mowa, działa w sferze wielkich i świętych idei, jednak dotknęła go fala ludzkiej małostkowości. Oto portal Money.pl wyliczył małodusznie, że na katechetów, katolickie uczelnie, szkoły i przedszkola z naszych podatków idzie rocznie 1,63 miliarda złotych. Nie za bardzo się orientuję, ile to jest miliard, więc liczbę zer sprawdzam w Wikipedii. Piszą, że to tysiąc milionów. Hm, to będzie o dwa rzędy wielkości więcej, niż ostatnio nie wygrałam w totka. 25 razy więcej niż w tym roku przeznaczono na realizację ustawy żłobkowej. Nie bądźmy jednak małostkowi. Taki miliard z dużym hakiem jest jak ziarnko piasku wobec otchłani piekielnej. Jak brudna skarpetka wobec miłości twego życia.

Rachunek jest prosty. Kościół ma w Polsce zasługi, których przeliczyć na pieniądze się nie da, więc od dwudziestu lat nikt kościelnych pieniędzy nie liczył. Jan Paweł II, obalenie komuny… Takie rzeczy muszą kosztować i jakoś łyso się targować. Aktualnie zaś Kościół zmaga się z wszechobecnym w naszym życiu szatanem. Od czasu prób usunięcia krzyża z Krakowskiego Przedmieścia wiemy, że szatan działa w Polsce prężnie, a dzięki niedawnej aferze z Nergalem wiemy nawet, jak wygląda. Sprawa jest zatem poważna. Co na to portal finansowy? Dalej z bezlitosną małostkowością liczy kasę. Ile lud boży wrzuca na tacę? Otóż wrzuca 1,22 miliarda złotych. Ale się ciebie pytam, portalu finansowy, ateistyczny i antypolski, co ci do tego? Widać pobożny to lud i szczodry. Czyżbyś sugerował, że od tego powinno się płacić podatki? Gruby nietakt i małostkowość.

Portal czepia się pieniędzy z Unii: że Kościół dostał od niej 700 milionów i wydał je na remonty, renowacje i przebudowy. A na cóż miał wydać, jak nie na domy boże? Skądinąd wiem, że na taki Krajowy Program Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie przeznaczono w 2012 roku 16 milionów złotych, a program na rzecz społeczności romskiej w Polsce ma dostać 10 milionów złotych. Jednak rozsądek mi podpowiada, że walka z szatanem musi kosztować odpowiednio więcej niż zmagania z przemocą, dyskryminacją i biedą. Kościoły muszą zostać wyremontowane.

Portal nie odpuszcza. Wycenia śluby kościelne (od 50 złotych do 2 tysięcy), pogrzeby (do 5 tysięcy) oraz miesięczne dochody księży (proboszcz średnio 6 tysięcy, wikariusz 2,2 tysiąca). Do tego ta małostkowa sugestia, że kapłani Kościoła powinni w Polsce – kraju, który im tyle zawdzięcza! – płacić od tych dochodów normalne podatki. Ale jakże tu opodatkować modlitwę? Jakże wyciągać pieniądze od mnichów? Wstyd!

Nawet księży emerytów portal się czepia. Wychodzi mu, że gdyby księża płacili składki do NFZ i ZUS, budżet oszczędziłby na tym 224 miliony złotych. Na kościelnych zwolnieniach podatkowych (od nieruchomości, spadków i tym podobnych) państwo traci rocznie około 1,5 miliarda złotych. Portal sugeruje, że przy tym wszystkim Fundusz Kościelny (w tym roku 94 miliony złotych) to mały pikuś. „Gazeta Wyborcza” dorzuca, że wpływy z jednego procenta odpisu podatkowego (to rozwiązanie, które proponuje episkopat po zniesieniu funduszu) sięgnęłyby około 600 milionów złotych. Czyli że Kościół dostaje krocie i chce dostawać więcej.

Czymże jest jednak 600 milionów – albo miliard złotych, dwa albo trzy, mniejsza o to – wobec duszy nieśmiertelnej? To prawda, że ponad dwa miliony ludzi w Polsce żyje w skrajnym ubóstwie, a że mamy kryzys, to ta grupa rośnie. Trzeba sobie jednak powiedzieć uczciwie, że od dóbr materialnych ważniejsze jest zbawienie. Nie można też ot tak zaprzepaścić świętej polskiej tradycji, która nakazuje, by Kościołowi dawać wszystko, czego sobie zażyczy, i nigdy, przenigdy nie zaglądać mu w papiery finansowe. Polska klasa polityczna rozumie to doskonale. Dlatego spór między PO a PiS dotyczy obecnie tego, czy Kościół powinien z budżetu dostawać tyle co obecnie, czy też może należy dorzucić mu o kilkaset milionów więcej.

Prawda jest taka, że pieniędzy zawsze możemy sobie dodrukować, a duszę każdy ma jedną. Kościół pragnie ją zbawić. A że to musi kosztować? Cóż, nie bądźmy małostkowi.

Krzyż, orzeł,pępowina i kasaI / II / III / IV / V / VI / VII / VIII / IX / X / XI / XII2011 / 2012 / 2013 / 2014 / 2015

„«Obcasy» tego nie puszczą” – z takim komentarzem Elżbieta Korolczuk, jedna z organizatorek tegorocznej manify, przesyła mi hasło na 11 marca. Ja jej na to, że spoko, w felietonie puszczą. Ona: „Może i tak, ale plakatu to już na pewno nie pokażą”. Przesyła plakat mailem, a mi radykalny dreszcz przechodzi po krzyżu. Bo o krzyż tu chodzi. I jeszcze o orła białego w koronie. I pępowinę. Taki radykalny feministyczny miks. Puszczą? Nie puszczą? Wy już znacie odpowiedź, ja jeszcze nie.

„Dość demokracji rynkowo-konkordatowej. Przecinamy pępowinę” – mocne hasło, ale też jakby oczywiste. Prosto i dosadnie mówi to, co w wielu polskich domach od lat dwudziestu mówi się szeptem, a od dwóch czy trzech – głośno. Że mianowicie państwo i Kościół zrosły się w naszej ojczyźnie nadmiernie, że wiążą się z tym gigantyczne pieniądze, które państwo (czyli my wszyscy) na Kościół łoży. Że nas na to zwyczajnie nie stać i pora te byty rozdzielić. Czas przeciąć pępowinę. A może z tym radykalizmem to przesada? Może manifa wpisała się w szerszy nurt?

Oto pytanie dla przyszłych historyków: jak to się stało, że postulat rozdziału państwa od Kościoła tak długo był w Polsce mrzonką „antyklerykalnego” marginesu, bezguściem albo snem wariata, po czym nagle, dwadzieścia lat po demokratycznym przełomie, stał się hasłem, które zapewnia znaczący sukces wyborczy partii Janusza Palikota… Przyszły historyk powie, że ośmielił nas Smoleńsk – ludzi zirytował kościelny monopol w organizowaniu żałoby po katastrofie. Jako kolejny przełom badacz wymieni zmagania o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Dorzuci Komisję Majątkową. Wspomni o kościelnym kneblu dla księdza Bonieckiego. Zdiagnozuje też zmianę pokoleniową i paradoksalny wpływ szkolnej katechezy (skutek: rosnąca wśród młodych niechęć do Kościoła). Otóż podpowiem Ci, przyszły historyku, jeszcze jedną przyczynę tej zmiany: kobiety. Tak, kobiety. Jasne, że nie wszystkie, tylko te wkurzone. Te, które dostrzegają związek między dominacją Kościoła w Polsce a polskim konserwatyzmem i własną podrzędną rolą w społeczeństwie. Jest nas coraz więcej. W dodatku umiemy liczyć.

Pamiętam, jak dziesięć lat temu pracowicie malowałam na tekturze hasła: „Prawo dla wszystkich, religia dla chętnych” (czy jakoś tak) oraz enigmatyczne „Czarno to widzę”. W 2009 roku skandal wywołały billboardy: „Chcemy zdrowia, nie zdrowasiek” oraz „Biskup nie jest bogiem”. Manifę 2012 od poprzednich odróżnia skłonność do zimnej kalkulacji, gotowość do liczenia kasy, którą państwo przekazuje panom w sutannach. Manifa w swojej gazetce szacuje też, ile dajemy panom w krótkich spodenkach, czyli wycenia Euro 2012. „Same dotacje dla katechetów, kapelanów i katolickie szkolnictwo to ponad 1,6 miliarda rocznie! […] działania Funduszu Kościelnego mogą sięgać nawet 240 miliardów złotych. […] Euro 2012 kosztować będzie 81 miliardów”.

Dalej leci porównanie tych sum z kwotami, jakie idą na cele rodzinne, okołokobiece i równościowe. Zestawienie to dość szokujące: „na program Maluch, czyli wprowadzenie nowych form opieki nad dziećmi do lat trzech przeznaczono 40, ale… milionów, zaś na Krajowy Program Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie całe trzy miliony. Te sumy najlepiej świadczą o tym, że potrzeby kobiet są na ostatnim miejscu wśród priorytetów obecnej władzy”.

Sprawdzam maila. „Obcasy” pokażą plakat. Niby fajnie, ale trochę szkoda. Miło być ofiarą cenzury. A tak muszę docenić wielkoduszność systemu. A nawet go wziąć w obronę. A nuż ktoś zechce teraz „Gazetę” pozwać o obrazę uczuć religijnych? Proponuję, by sąd wziął pod uwagę, że: (1) te straszne rzeczy o krzyżu, orle i pępowinie to tylko cytaty z radykalnych feministek; (2) istnienie ścisłego związku między orłem i krzyżem nie należy do dogmatów wiary; (3) to z pępowiną to tylko taka metafora.