Merlin. Bezdomny źrebak
- Wydawca:
- Zielona Sowa
- Kategoria:
- Dla dzieci i młodzieży
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7895-394-4
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- bezdomny
- merlin
- narzekają
- odtąd
- przez
- przychodzi
- schronisku
- zamknięcia
- zaniedbane
- zgubione
- zmartwienie
- został
- źrebak
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Merlin. Bezdomny źrebak”
Zgubione… porzucone… zaniedbane? Odtąd ich domem będzie „Cichy kąt”!
W schronisku „Cichy kąt” przychodzi na świat źrebaczek. Ewa jest zachwycona i nie chce odstępować go na krok. Okazuje się, że źrebak nie zostanie w schronisku – został kupiony przez właścicieli gospodarstwa, które jest położone daleko od schroniska. Nie jest to jedyne zmartwienie Ewy – sąsiedzi wciąż narzekają na sąsiedztwo schroniska i wydaje się, że naprawdę może dojść do jego zamknięcia.
Polecane książki
Podstawy odmowy uznania i wykonania zagranicznego orzeczenia arbitrażowego według Konwencji nowojorskiej
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Tina Nolan
Merlin
Tytuł oryginału: Merlin. The homeless foal
Przekład: Michał Kubiak
Redaktor prowadzący: Agnieszka Sobich
Redakcja i korekta: Agnieszka Skórzewska
Skład i łamanie: Bernard Ptaszyński
Copyright © for the Polish edition
by Wydawnictwo Zielona Sowa, 2013
Wszelkie prawa zastrzeżone
Text copyright © Jenny Oldfield, 2007
Illustrations copyright © Sharon Rentta, 2007
Cover illustration copyright © Simon Mendez, 2007
ISBN 978-83-7895-394-4
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 96, 00-807 Warszawa
www.zielonasowa.pl
wydawnictwo@zielonasowa.pl
MerlinTina Nolan
Ilustracje Sharon RenttaRozdział pierwszy
– Jeszcze tylko kawałek! – dopingowała swojego brata Ewa.
Karol wdrapywał się na drzewo, aby zdjąć z niego Tytusa. Szary, pręgowany kocur utknął na gałęzi.
– Odrobinę w prawo! – podpowiadała bratu Ewa. – Spróbuj teraz!
Karol ostrożnie przeczołgał się po gałęzi, zbliżył się do Tytusa i wyciągnął do niego rękę, drugą trzymając się drzewa.
– Ostrożnie! – upomniała go pani Umińska, właścicielka kota. Dłońmi zasłaniała usta i z obawą przyglądała się próbom ratunku.
– Świetnie, prawie go masz – zachęcał wnuka Tadeusz Marecki, dziadek Karola i Ewy.
W żółtych oczach przyczajonego na gałęzi kota lśniła obawa.
– Kici, kici, Tytusku! – zawołał cicho Karol. Wyciągnął rękę najdalej jak mógł.
Stojąca w dole Ewa z niepokojem obserwowała brata wraz z dziadkiem i panią Umińską.
– Proszę się nie martwić – powiedział dziadek Tadeusz do starszej pani. – Wkrótce zdejmiemy Tytusa z drzewa.
– Grzeczny kotek – szepnął Karol, widząc, jak Tytus wyciąga ku niemu łapkę. – Chodź do mnie.
Z trwożliwie opuszczonym ogonem kocur zrobił krok w jego kierunku i po chwili Karol zdołał go podnieść.
– Super! – zawołała Ewa, a Karol przytulił zwierzę i zaczął schodzić z drzewa.
– Ojej! – westchnęła pani Umińska, uśmiechając się z ulgą.
Dziadek Tadeusz obdarzył starszą sąsiadkę szerokim uśmiechem.
– A nie mówiłem, że Karol zaraz go zdejmie? Teraz wystarczy, że otworzy pani puszkę i poda Tytusowi kolację. Może wstawi pani przy okazji wodę na herbatkę?
Dziadek wraz z panią Umińską zniknęli w okazałym domu, a Ewa powitała brata oraz Tytusa z powrotem na ziemi.
– To było super! – uśmiechnęła się do Karola. Wzięła kota na ręce, by pozwolić bratu otrzepać ubranie.
– Schronisko „Cichy kąt”, na ratunek zwierzakom! Do usług, pszepani! – zaśmiał się.
– Niech ci będzie. Cieszę się, że dziadek do nas zadzwonił. Pani Umińska już chciała dzwonić po straż pożarną!
– Hmm… całe szczęście, że jej sąsiadem jest nasz dziadek – mruknął Karol. Patrzył na duży dom pani Umińskiej, na obłażącą z okiennic farbę i rozrośnięty powój, zatykający połamane ze starości rynny. – Jesionowice to ogromny dom, za duży dla samotnej staruszki.
Ewa pokiwała głową i zaniosła Tytusa do domu. – Jesteś głodny? – zapytała szeptem.
Na widok miski pełnej kociego jedzenia Tytus wyskoczył z jej objęć i już po chwili radośnie zajadał kolację.
– Jestem wam ogromnie wdzięczna – dziękowała rodzeństwu pani Umińska. – Tak mi ulżyło, że Tytusowi nic się nie stało.
Ewa i Karol zarumienili się, a ich dziadek uśmiechnął się, dumny z wnuków.
– Teraz wiem, dlaczego mówią, że w „Cichym kącie” działa jakaś magia – powiedziała staruszka, nie kryjąc łez wzruszenia. – Czuję się tak, jakby ktoś machnął czarodziejską różdżką i oddał mi Tytuska. Sama nie wiem, jak wam dziękować!
– Leż spokojnie, piesku. Niech ci się przyjrzę… – powiedziała łagodnie mama, Marta Marecka. Na stole w jej gabinecie leżał labrador imieniem Bruno.
Ewa i Karol szybko wrócili z Jesionowic i biegiem wpadli do gabinetu mamy. Nie mogli się już doczekać, by opowiedzieć jej niezwykłą historię uratowanego Tytusa.
Poturbowany pies zaskomlił i spojrzał na mamę ciemnobrązowymi oczyma.
W pobliżu stał też pomocnik mamy, Jacek Ambroziak.
– Powoli – zwrócił się do dzieci. – Nasz biedny pacjent miał paskudny wypadek. Leżał pod dwumetrowym murem i wygląda na to, że przy upadku zerwał sobie ścięgno.
Mama ostrożnie poruszyła przednią łapą Bruna tuż przy barku.
– Rzeczywiście, ścięgno jest zerwane – powiedziała. – Zapewne niezbędna będzie operacja.
– Co mu się stało? Ktoś go porzucił? – zapytała Ewa.
Jacek pokiwał głową.
– Wasz tata znalazł go pod miastem, w pobliżu wiaduktu kolejowego. Zdaje się, że ktoś go stamtąd zrzucił. Biedak wylądował na trawie.
– Ale wyzdrowieje? – dopytywali się Ewa i Karol. Przygoda ze zdjęciem z drzewa Tytusa nagle przestała im wydawać się ważna.
Mama pokiwała głową.
– Powinien wrócić do zdrowia. Miał wiele szczęścia. Nosi obrożę z imieniem, ale bez numeru telefonu. Nie ma też wszczepionego chipu, więc odnalezienie właściciela będzie niełatwe.
– Biedny Bruno – szepnęła Ewa. Wewnętrznie aż gotowała się z gniewu na człowieka, który zrzucił z mostu tak pięknego psa. Cofnęła się, widząc, że Jacek szykuje zastrzyk przeciwbólowy.
Bruno znów zaskomlił i uniósł łeb.
Karol zmarszczył brwi.
– Czy mogę umieścić go na naszej stronie internetowej? – zapytał.
– Tak, zamieść jego opis – powiedziała mama. Wzięła od Jacka strzykawkę i pogłaskała psa po uszach. – Labrador, złociste umaszczenie, samiec. Ma około czterech lat. Jest cudownym, lubiącym ludzi psem.
Karol pokiwał głową i zniknął w biurze, gdzie zasiadł przed komputerem. Szybko wpisał dane, po czym wrócił z aparatem fotograficznym, by zrobić zdjęcie Brunowi.
– Gdzie tata? – zapytała Ewa.
– Na dworze, kończy pracę przy stajni – odparła mama. – Nie słyszysz stukania młotków?
Właśnie, stajnia! Sama myśl o tym poprawiła Ewie humor.
Oprócz psów, kotów i królików „Cichy kąt” miał wkrótce zacząć przyjmować większe niechciane zwierzęta, takie jak konie, kucyki i kozy. Grupa wolontariuszy poświęciła własny czas, aby przerobić starą oborę stojącą w narożniku podwórza gospodarstwa. Stajnia miała być gotowa już w przyszłym tygodniu.
– Pójdę do niego! – postanowiła Ewa i pobiegła na drugi kraniec podwórza, by pomóc tacie.
Rozdział drugi
Cały wieczór i ranek następnego dnia upłynął Ewie na pracy z tatą w nowej stajni. Dokręcała śrubokrętem zasuwy w drzwiach i przybijała młotkiem deski do ściany działowej.
– Dobra robota – pochwalił ją rano tata przed wyjściem do pracy. – Wieczorem odbieram od pana Tomka Ignatowicza bele słomy. Chciałabyś pojechać ze mną?
– O tak! – Ewa zawsze lubiła odwiedzać Brzezinę, gospodarstwo pana Tomka, który był też właścicielem pól przylegających do terenu „Cichego kąta”.
Ewa wróciła do pracy i dalej stukała młotkiem. Kiedy do stajni zajrzał Jacek, zapytała go, jak ma się Bruno.
– Operacja się udała – odparł. – Za kilka dni łapa powinna się zagoić.
– To