Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila

Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-819-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila

Krzysztof Kamil Baczyński, którego życie owiane jest legendą, był poetą o wielkiej wrażliwości i wyobraźni. Pełen niepokojów i mrocznych przeczuć, był jednym z najzdolniejszych i najbardziej obiecujących poetów pokolenia Kolumbów. Historię młodego twórcy, który odznaczał się ogromną dojrzałością i świadomością czasu i miejsca, które wyznaczyła mu historia, dopełniła śmierć w Powstaniu Warszawskim.

Książka Wiesława Budzyńskiego jest wynikiem wieloletniej wędrówki pisarza  śladami Baczyńskiego. Autor dotarł do ludzi z bliskiego otoczenia poety (w pewnym momencie zamieszkał nawet w tym samym domu), z podziwu godną rzetelnością zbierał  czasami sprzeczne ze sobą relacje i sprawdzając je, dociekał prawdziwości faktów.

Jako pierwszy biograf zwrócił uwagę na przemianę ideową poety, przedstawił motywy, które skłoniły Baczyńskiego do walki o niepodległość, opisał jego rodzinne problemy, podał najbardziej wiarygodną i logiczną wersję śmierci.

Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila jest zapisem wielkiej ponad trzydziestoletniej przygody literackiej autora.

Książka Wiesława Budzyńskiego jest namiętną opowieścią o życiu poety i jego bliskich. Wszystko – od rodzinnej historii, poprzez dzieciństwo, lata szkolne i małżeństwo z Barbarą, śmierć, którą badacz stara się odtworzyć nie zaniedbując żadnego szczegółu i nie bagatelizując sprzeczności – zostało w niej zrekonstruowane z zadziwiającą rzetelnością.(fragment recenzji w czasopiśmie „SUKCES")

Polecane książki

Znów są wakacje. Sądziłam, że nastanie czas błogiego lenistwa w moim życiu, ale gdzie tam! Wewnętrzne rozterki i ciągłe intrygi nie dają mi spokoju. Maksym w szpitalu. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie chodził. Koło mnie znów zaczyna się kręcić Bartosz. Na horyzoncie pojawia się też Jeremi. I te ...
Poradnik omawia zagadnienia związane z systemem ubezpieczeń społecznych i świadczeniami ubezpieczeniowymi, mając na uwadze przede wszystkim praktyczne, przystępne przedstawienie tematu. Nie jest to więc komentarz do ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych, ale swoisty poradnik przybliżający w spos...
Prezencja to coś, co trudno zdefiniować, ale łatwo rozpoznać. Ludzie obdarzeni tą cechą otoczeni są aurą, która przyciąga uwagę. Gdy ktoś taki przemawia, inni go słuchają. Kiedy człowiek obdarzony prezencją zadaje pytania, ludzie na nie odpowiadają. Gdy taka osoba obejmuje przywództwo, inni za nią p...
Monografia zawiera materiały z konferencji zorganizowanej w czerwcu 2018 r. w Obrzycku przez Katedrę Prawa Karnego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu pt. „Ogólnopolski Zjazd Karnistów. Istota, faktyczność i legitymizacja prawa karnego". Jej celem było przedstawienie poglądów dotyczących p...
W swojej najnowszej książce abp Grzegorz Ryś ukazuje, że istotą bycia chrześcijaninem jest osobista relacja z Jezusem. Mądre słowa, błyskotliwe, a jednocześnie głębokie myśli czerpiące wprost z bogactwa Ewangelii nie pozwalają pozostać obojętnym wobec zaproszenia do spotkania z Jezusem. abp Grzegor...
Skromna dziewczyna wkracza w wymarzony świat akademii teatralnej i zakazanej miłości z wykładowcą – hollywoodzkim gwiazdorem…   Skromna, nieśmiała Sophia marzy o aktorstwie. Kiedy dostaje się na podyplomowe studia do słynnej londyńskiej akademii teatralnej, nie może uwierzyć w swoje szczęście.   ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Wiesław Budzyński

Strona redakcyjna

Projekt okładki: Maciej Sadowski

Wydanie V uzupełnione

© Copyright by Wiesław Budzyński 2014

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-819-5

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail:wydawnictwom@wydawnictwom.pl

www.wydawnictwom.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Rodzicom

1. Wstęp. Moja przygoda z Baczyńskim

Żyjemy na cmentarzu. Miasto, które w czasie wojny
straciło milion mieszkańców, jest naszym domem. Tragiczne doświadczenie
pokolenia Baczyńskiego nie kończy się w 1945 roku i nie kończy się na tym
sprawa Baczyńskiego. Spisane przeze mnie powojenne losy kolegów poety
stały się powodem, dla którego w PRL oficjalnie nawet nie starałem się
wydać tej książki. Miałem zresztą przedsmak cenzury, publikując w prasie
efekty moich ustaleń. Na przykład z artykułu „Ekshumacja” („Tygodnik
Powszechny” 33/1983) cenzura usunęła dwie jakże charakterystyczne kwestie.
Pierwsza dotyczyła wypowiedzi odnoszącej się do pochówku na Powązkach
szczątków wydobytych z powstańczych mogił:

„W końcu, jak już mieliśmy działki «Zośki» i
«Parasola», i były również działki «Miotły», «Żywiciela», «Baszty» —
zorientowano się, że «za mało» jest poległych AL-owców. I zaraz ktoś wpadł
na pomysł, żeby chować dzielnicami. Nie chcieliśmy się zgodzić i sztuczka
się nie udała.

Pamiętam, że z szopy cmentarnej, gdzie było kilka
trumien, skradziono zwłoki mego brata ciotecznego, przygotowane do
chowania. Chcieli grzebać jako AL-owca. Ale grabarze mnie już znali i zwłoki zaznaczyli. Więc odebrałam…” (z
relacji Haliny Karwickiej).

[1] Krzysztof Kamil
Baczyński z matką i Basią, 1942

Inny ocenzurowany fragment wiązał się z
uroczystościami pogrzebowymi 14 stycznia 1947 roku w kościele ojców
Kapucynów przy ulicy Miodowej:

„Zbliżały się wybory do Sejmu (19 stycznia) i już sam
pogrzeb poety zagrażał «bezpieczeństwu publicznemu». Upłynąć miał jakiś
czas, zanim kondukt wyruszył na Powązki. Nie wiadomo z jakiej przyczyny
szczątki przez ten cały czas leżały na terenie przykościelnym pod płotem!”

Teraz, gdy możemy mówić pełnym głosem i nie ma lęku
przed cenzurą, martwi jedynie to, że tylu świadków odeszło, pewnych spraw
nie uda się już wyświetlić, a niektóre relacje udało się wydrzeć mrokom
niepamięci niemal w ostatnim momencie.

*

W 1979 roku, w sierpniu, w „Hybrydach” miał miejsce
wieczór poświęcony poezji Baczyńskiego. A była tam grupa osób, które znały
poetę osobiście. Moją uwagę zwrócił mężczyzna pięćdziesięcioparoletni.

…Przedstawiłem się, powiedziałem, że chciałbym o nim
coś napisać, mówiłem o swoich zainteresowaniach, by usprawiedliwić
śmiałość, ba! — może zuchwalstwo. Tyle już przecież napisano! Czegoż chce
młody jak ja człowiek, urodzony po wojnie i nie znający zapachu prochu. Z
pokorą nowicjusza przekraczającego tajemne furty klasztorne pytałem o
niezbadane ślady, o ludzi, którzy dotąd milczą. I usłyszałem, że takich
spraw jest sporo…

Mężczyzna ów — a był nim Juliusz Bogdan Deczkowski,
dowódca Baczyńskiego z „Zośki” — przyjął mnie niezwykle serdecznie i
wkrótce stał się moim Przewodnikiem po rejonach wielkiej legendy. Jemu też
zawdzięczam, że nie zraziły mnie trudności, potknięcia i pułapki czyhające
na „wchodzącego w temat”.

Tak zaczęła się wielka przygoda. Teraz, gdy lata
minęły, wiem, ile jej zawdzięczam i jak zaważyła na dalszym moim życiu.
Znaczna część wędrówek po śladach K.K.B. przypadła na lata stanu wojennego
i pamiętam, jak z panem Deczkowskim chodziliśmy w rejony silnie strzeżone,
bo akurat przy willi generała Jaruzelskiego wypadał jeden z interesujących
nas adresów.

W atmosferze stanu wojennego rozmawialiśmy o
stalinowskich obozach w Polsce; słuchałem o więzieniu we Wronkach, którego
mury widziały cierpienie nie pierwszego już pokolenia Polaków; gdzie
więziono akowców, towarzyszy broni Baczyńskiego, i gdzie od 13 grudnia był
obóz internowanych działaczy „Solidarności”.

*

Na pototalitarnym klepisku biograf staje się
detektywem; nie tylko „opisywaczem” cudzego życia, ale geologiem
grzebiącym w popiołach i w ludzkiej pamięci…

Ogrom materiału, nowe fakty, sprzeczne i wykluczające
się pogłoski — to wszystko pchało mnie do dalszych poszukiwań. Relacje
spisywałem, jako się rzekło, począwszy od 1979 roku i niektóre
publikowałem w prasie „na gorąco”, m.in. w tygodniku „Literatura”,
następnie w „Tygodniku Powszechnym” i w „Życiu Warszawy”; początkowo bez
zamiaru nadania temu formy książkowej (nawet nie myślałem o pisaniu
książki!).

Te wydobyte z milczenia wiadomości układają się w
ciąg, który pozwala na tyle precyzyjnie, na ile to możliwe, odtworzyć
wypadki z życia poety i jego najbliższych. Nie jest to jednakże dosłowny
zapis tego, co mówili moi rozmówcy, a styl, mimo narracji w pierwszej
osobie, jest w zasadzie mój. Starałem się przede wszystkim zachować oryginalny język, niepowtarzalne
słownictwo, charakterystyczne dla tamtego pokolenia.

[2] Bagatela 10. Dom, w
którym urodził się poeta. Stan z roku 2005

Niektóre informacje, jako nie wytrzymujące próby,
zostały wyeliminowane bądź skorygowane w kolejnych etapach pracy; inne —
czekają na uwiarygodnienie czy uzupełnienie i dlatego nie weszły do
książki. Jeszcze inne rozrosły się i stały podstawą osobnych rozdziałów —
opowieści, które znajdzie Czytelnik w mojej książce o Baczyńskim pt.
„Testament Krzysztofa Kamila” (wydanie pierwsze 1998).

W pewnych przypadkach, na przykład, gdy chodzi o
okoliczności śmierci poety, podaję także sprzeczne tropy i poboczne wątki,
jako miarę przebytej drogi i wielości pułapek czyhających na badacza.

Uczył mnie przed laty mój mistrz i nauczyciel —
Krzysztof Kąkolewski — nie bagatelizować żadnej informacji, sprawdzać i
weryfikować, i tej zasadzie starałem się być wierny. Każdy szczegół, nawet
błahy, może okazać się ważny, wyzwolić lawinę. Pozwala ziarnko do ziarnka
ułożyć gmach, który rozsypała wojna, a reszty dokonały, miażdżące wszystko
na proch, krwawe totalitaryzmy i zwykła głupota…

*

Będzie to więc opowieść o losach K.K.B. i jego
kolegów, wpisana w otoczenie, w którym mieszkał, szkołę, do której
chodził, w dzieje Polski Niepodległej, wojnę i w to, co w końcu przyszło
czerwoną chmurą ze wschodu i trwało do dni naszych, a zwało się
socjalizmem.

Zamiarem moim było uchwycenie wspomnień ludzi, którzy
z takich czy innych względów (przede wszystkim politycznych) o Baczyńskim
wcześniej nie mówili, choć się z nim stykali, przyjaźnili i walczyli w
jednym szeregu. W efekcie tego przymusowego milczenia mamy nad miarę i do
nieprzyzwoitości rozdęty wizerunek poety z wczesnego okresu twórczości,
młodego lewicowca, i związany z tym, także naciągnięty, portret
Baczyńskiego-ateisty, rozdmuchiwany z upodobaniem przez antyklerykałów ze
śp. tygodnika „Argumenty”. A na zasadzie kontry — straszy równie koślawy
obraz poety narodowca (Polak-katolik), stawiany w niektórych publikacjach
w jednym rzędzie z twórcami „Sztuki i Narodu”, choć znamy przecież
dwuznaczny stosunek poetów tej grupy do Krzysztofa i dystans, z jakim
poeta traktował narodowców.

Te półprawdziwe — a więc nieprawdziwe! — zakłamane
maski miały się dobrze lata całe, aż przyszedł wreszcie dzień, który
nadejść musiał… Otóż możemy i musimy sobie dziś jasno powiedzieć:
Baczyński w dojrzałym okresie swej twórczości był ponad podziałami (nie w
jakimś centrum, na lewo czy obok); wybrał walkę o niepodległość kraju, ale
i nie był — w wąskim tego słowa znaczeniu — patriotą polskim; był — rzec
można — jak Piłsudski patriotą R z e c z y p o s p o l i t e j i jak on, kiedy nastał
czas walki o niepodległość, wysiadł z „czerwonego tramwaju” i poszedł w
pole, a w jego poezji brzmi echo Legionów.

Tego dnia, kiedy Krzysztof Baczyński napisał słowa o
osaczonym przez wrogów żołnierzu AK, który ostatnią kulę zostawił dla
siebie, tego właśnie 26 marca 1943 roku jego dawni szkolni koledzy
dokonali śmiałego ataku pod Arsenałem. W tym widzę przełom,
przewartościowanie dotychczasowej „biernej” postawy poety wobec
okupacyjnej rzeczywistości — wybór, co zamknie się w słowach: dlaczego
inni mają walczyć, a ja mam stać z boku.

Nie trzeba być historykiem, by zrozumieć sens śmierci
Baczyńskiego… To, że wielki poeta ginie za wolność Ojczyzny, jest
tragedią, ale faktem, nie żadnym „mitem, kombatanctwem czy martyrologią”,
jak chce krytyk Stanisław Stabro. Ciągle wypominano Baczyńskiemu, że
poszedł walczyć. Stabro posuwa się jeszcze dalej i w zakończeniu swej
książki „Chwila bez imienia” (wyd. I 1992) imputuje wręcz zaślepienie
młodym żołnierzom „Zośki” i „Parasola”, towarzyszom broni Baczyńskiego.

Zaślepieniem tym miała być walka o wolną Polskę!?

*

Zginął w wieku 23 lat na zawsze pozostając „młodym
Baczyńskim”. Trudno nawet wyobrazić sobie Baczyńskiego — starca. W
potocznym odbiorze stał się symbolem, wizerunkiem poety-żołnierza,
legendą, która otacza bohaterów, ludzi wielkich. W efekcie tego zatarł się
nieco Baczyński ze swoimi powszednimi wyborami, a niektórych jego wierszy
nie sposób odczytać, nie wiedząc, w jakich okolicznościach powstały i
czego dotyczą, na przykład wiersz „Z lasu”. W tym sensie Baczyński jest
nie do końca znany… Trzeba tu jeszcze powiedzieć, że analiza poezji nie
wchodzi w zakres niniejszego opracowania (chociaż to poezja uczyniła Go
wielkim!), a odwołanie do poezji występuje o tyle, o ile ma bezpośredni
związek z opisywanymi wydarzeniami.

Gdyby przeżył — u kresu wieku miałby prawie 80 lat.
Czy jego losy byłyby zbliżone do losów Borowskiego, Różewicza czy Miłosza
— zastanawia się krytyk i odpowiada: „Może zgodnie z talentami i
zamiłowaniami byłby redaktorem w wydawnictwie lub czasopiśmie”.

Czy Baczyński wróciłby po wojnie do lewicowych
sympatii? — wątpię. Nawet gdyby chciał, prawdopodobnie by mu to
uniemożliwiono. Był — w przeciwieństwie do Borowskiego — „skażony”
konspiracją w szeregach AK, walką w Powstaniu Warszawskim. Dokonał wyboru
„po wszelki świata czas” i nowa władza wystawiłaby mu za to rachunek, jak
wystawiła jego kolegom z „Zośki”, dawnym towarzyszom broni, tym
nielicznym, którzy piekło przeszli…

Kazimierz Wyka zauważył, że w dziejach Armii Krajowej
rówieśnicy Baczyńskiego stali się głównymi bohaterami konspiracyjnych
Szarych Szeregów. Stali się wzorem postaw żołnierskich i moralnych,
zaszczepionych młodzieży akowskiej. Zdawali sobie z tego sprawę
samozwańczy właściciele Polski zwanej „ludową”. Pod koniec lat
czterdziestych w mieszkaniu J.B. Deczkowskiego zjawili się funkcjonariusze
UB. Został skazany na 5 lat, a po pewnym czasie wywieziony do
kamieniołomów. Podobny los spotkał tych z jego drużyny, którzy przeżyli…

Bezmiar spustoszeń dokonanych przez komunistyczny
totalitaryzm i przemilczenia stawia nas wobec przepastnej gardzieli
niepamięci. W te puste rejony pompowano fałsz i oszczerstwa. Jeszcze w
1973 roku w wydanej przez „Czytelnik” książce „Od okopów do barykad”
niejaki Zygmunt Ziółek pisał o Szarych Szeregach jako o degeneratach:
„Wśród złotej młodzieży akowskiego podziemia zdobyła prawo obywatelstwa
dewiza: bimber, dziewczyna i sten”. Jak blisko stąd do oskarżeń o zdradę:
Piotr Jaroszewicz — zanim został komunistycznym premierem — w przedmowie
do książki Henryka Baczki „Osiem dni na lewym brzegu” pisał przecież,
że… „powstanie było uzgodnione z gestapo”.

*

Podczas haniebnej weryfikacji stanu wojennego, w
wyniku której wyrzucono mnie z pracy z wilczym biletem, obowiązującym w
całej prasie RSW radiu i telewizji, weryfikatorzy pytali, dlaczego
interesuję się Baczyńskim i skąd wiem, że interesuje się tym młodzież.
Ponieważ były to w zasadzie jedyne pytania, jakie mi zadano — wobec tego
wszystkiego, w co byłem zaangażowany — zdziwiło mnie to wówczas. Teraz
wiem — Baczyński także był podejrzany!

Na marginesie wystawy Baczyńskiego w Muzeum Literatury
w 1984 r. recenzentka Barbara Riss napisała (a cenzura usunęła!), że „wystarczy przyjrzeć się uważniej fotografiom
młodych powstańców, by w zbliżeniach ich twarzy odnaleźć podobieństwo do
młodych ludzi dziś chodzących ulicami Warszawy”. Młody, 19-letni chłopak,
obejrzawszy wystawę, zapisał w księdze pamiątkowej: „Pomogliście mi
dokonać wyboru — wstępuję w szeregi”.

[3] Tablica przy Bagateli
10, odsłonięta w 1994

2. Chrzest

Krzysztof Kamil Baczyński należał do pierwszego
pokolenia urodzonego w Ojczyźnie wolnej i niepodległej. Ojciec, Stanisław
Baczyński[1], w młodości piłsudczyk i legionista, syn powstańca
1863 roku, kładł mocne podwaliny pod patriotyczną edukację syna. Ale nie
pragnął dla niego podobnej kontynuacji. Wedle słów Kazimierza Wyki
„…miał prawo przypuszczać, że odrobił obowiązek historyczny i za siebie,
i za syna. Że pozostawia mu spokój. Los kazał jeszcze raz wszystko
powtórzyć, okrutniej, szybciej, z bezwzględnością absolutną”.

*

Stefania[2] i Stanisław Baczyńscy pobrali się
w roku 1912. Poznali się we Lwowie, dokąd Stefa przyjechała na studia
uniwersyteckie. „Rodzina była zaskoczona, gdy oznajmiła, że wychodzi za
mąż. Miała zaledwie 21 lat, a Stach był jej rówieśnikiem” (Maria
Turlejska)[3].

Narodziny pierwszego i jedynego dziecka Stefanii i
Stanisława Baczyńskich odnotowano wpierw pod datą 3 marca 1921 r. w
urzędzie meldunkowym przy Bagateli 10[4], na co jest dowód w
postaci wpisu do ksiąg. Rejestr meldunkowy nie był jednakże równoznaczny z
nadaniem osobowości prawnej, zresztą w miejscu na uwagi zastrzeżono:
„nowo narodzony zameldowany bez dowodów”. Ponieważ w rubryce „wyznanie”
odnotowano: katolickie, wpis ten mylnie wiązano po latach z datą chrztu
poety. Zajrzyjmy zatem, co zawiera zapomniany, a odnaleziony przez
piszącego te słowa, zapis w księdze parafialnej:

„Działo się w Warszawie, w kancelarii parafii
Zbawiciela, dnia siódmego września tysiąc dziewięćset dwudziestego
drugiego roku o godzinie dwunastej w południe. Stawił się
Stanisław Baczyński, lat trzydzieści dwa mający, literat, zamieszkały w
Warszawie, w obecności: Adama Zieleńczyka, urzędnika państwowego, i
Pauliny Kmita, przy mężu, pełnoletnich, zamieszkałych w Warszawie, i okazał nam dziecię płci męskiej oświadczając,
że takowe urodziło się w Warszawie przy ulicy Bagatela pod numerem
dziesiątym dnia dwudziestego drugiego stycznia roku zeszłego o godzinie
szóstej rano z jego prawej małżonki Stefanii z domu Zieleńczyk, lat
trzydzieści dwa mającej. Dziecięciu temu na chrzcie świętym dziś nadano
imiona: Krzysztof Kamil, a rodzicami jego chrzestnymi byli wyżej
wymienieni. Akt ten, stawającym przeczytany, przez nas i przez nich
podpisany został. — Stanisław Baczyński, Paulina Kmita, Adam Zieleńczyk i
ks. Edward A. Golnik, CR”.

Zapis ten nie tylko dokładnie określa czas narodzin
poety (godzina szósta rano), ale przede wszystkim odsłania odległą datę
chrztu. Ceremonia odbyła się w rok i osiem miesięcy po urodzeniu — we
wrześniu 1922 roku…[5]

Zastanawiające tak długie zwlekanie, jeśli weźmiemy
pod uwagę religijność pani Stefanii i jeśli zważymy, że proboszcz w
ówczesnej Polsce był zarazem urzędnikiem stanu cywilnego i dokąd akt
chrztu nie został spełniony, to jakby człowiek nie istniał!

Zatem, co działo się między styczniem 1921 a wrześniem
1922? Dlaczego zwlekano z nadaniem osobowości religijnej i prawnej nowo
narodzonemu? Czy kryje się w tym jakaś tajemnica rodzinna?

*

Krzysztof urodził się dziewięć lat po ślubie rodziców,
był dawno oczekiwanym dzieckiem. Stefania Baczyńska „długi czas nie mogła
wydać na świat dziecka (pisze M. Turlejska). Kilka razy poroniła. Pierwsza
jej córeczka, która urodziła się przed Krzysiem, wkrótce zmarła. Miała na
imię Kamila; to może tłumaczyć drugie imię Krzysia”.

Kamil — imię wywodzące się z łacińskiego słowa
„camillus” — oznacza pomocnika kapłana. Postacią związaną z tym imieniem
jest św. Kamil de Lellis (1550-1614), żołnierz wenecki, później mnich,
założyciel zakonu posługujących chorym, patron chorych, szpitali,
pielęgniarek… Czy imieniem tym pani Stefania chciała wyjednać dla syna
łaskę dobrego zdrowia, poświęcając go jednocześnie Bogu? Czy może
wyjaśnienie jest bardziej proste: Kazimierz Wyka wyraził przypuszczenie,
że drugie imię syn Stefanii i Stanisława Baczyńskich otrzymał był ze
względu na Norwida…

Imię Krzysztof w Polsce przez dwa wieki prawie nie
występowało. Dopiero „Popioły” je rozsławiły i stało się modne. Nauczyciel
Krzysztofa z gimnazjum Stefana Batorego i przyjaciel domu wspomina
niepokoje matki, „że wyborem imienia «Krzysztof» dla swego jedynaka zbyt
chyba ciężkim brzemieniem obarczyła jego życie. Spoglądała przy tym na
Stanisława tak, jakby miała do niego żal, że jej w tym nie przeszkodził.
(…) Niepokoje swoje łączyła raczej z postacią św. Krzysztofa, wyobrażoną
na niektórych wschodnich, greckich czy też bułgarskich ikonach. Krzysztof
występował w nich jako rycerz o psiej lub szakalej głowie, trzymający w
jednej ręce włócznię, a w drugiej tarczę albo krzyż, albo też kwitnący
pręt…”. Edmund Semil nie pamięta, co w tych ikonach bardziej wywołało
niepokój matki: „czy były to szczegóły bizantyńskich legend o męczeńskich
torturach, jakie [św.] Krzysztof przeżył, zanim został ścięty mieczem, czy też, jak
inni opowiadają, został spalony na stosie? Czy może to wydawało jej się
najcięższym brzemieniem, że jako «kynokephalos», a więc istota związana
pochodzeniem z monstrami o zwierzęcych głowach, musiał za życia zasługami
swoimi przebłagać Boga, by mu zesłał łaskę męczeńskiej śmierci i aby przez
to został zaliczony do istot posiadających duszę? Nie pamiętam, co tak
przygnębiało panią Stefanię, a równocześnie nakazywało jej otaczać syna
przesadną, przekraczającą jej siły opieką…”.

[4] Akt chrztu — zapis w
księdze parafialnej

*

Powyższe relacje — wprowadzające w atmosferę domu w
pierwszych latach życia Krzysztofa — nie dają jednak wskazówek odnoszących
się do chrztu. Mało też przekonywające wydaje się domniemanie, że
Stanisław, zajęty patriotyczną służbą, odkładał chrzest syna na lepsze
czasy. Jest to co prawda żołnierski okres w jego życiu: od lipca 1920
walczy na froncie polsko-sowieckim, a po zawieszeniu broni zostaje
skierowany na Górny Śląsk, by w czasie trzeciego powstania dowodzić
oddziałami na tyłach wroga. Odgrywa też niepoślednią rolę jako działacz
plebiscytowy, wreszcie we wrześniu 1921 w stopniu kapitana przechodzi na
własną prośbę do rezerwy. I chociaż w pierwszych miesiącach życia chłopca
ze zrozumiałych przyczyn Stanisław zbyt często w domu nie bywał, to nie
powód, by odkładać chrzest pierworodnego aż do jesieni następnego roku.

Przyczyn trzeba więc szukać gdzie indziej. Raczej już
w nie pierwszych i nie ostatnich nieporozumieniach między Stefanią a
Stanisławem, w wyniku których, w lecie 1921 roku, kilka miesięcy po
urodzeniu syna, Stefania opuściła dom przy Bagateli i wyjechała do
Białegostoku, gdzie w roku szkolnym 1921/22 pracowała jako nauczycielka.

[5-8] Krzyś w wieku
przedszkolnym

„Jesienią 1921 r. — wspomina Jadwiga Dipplowa —
zjawiła się w Białymstoku w Seminarium p. Anna Oderfeld, prosząc o
zatrudnienie w charakterze nauczycielki w ćwiczeniówce jej przyjaciółki,
p. Stefanii Baczyńskiej, «która z ośmiomiesięcznym synkiem, wskutek
konfliktu rodzinnego, znalazła się bez dachu»…” Dipplowa — w owym czasie
dyrektorka Seminarium Nauczycielskiego w Białymstoku — opisuje trudne
warunki, w jakich przyszło wychowywać syna matce, która w głównym gmachu
na parterze otrzymała dużą salę jako pokój mieszkalny — 2 łóżka żelazne, 2
sienniki ze słomą, stolik oraz 3 krzesła… „Były kłopoty ze znalezieniem
niańki dla małego, kłopoty miała stołówka z wyżywieniem jego. Krzyś wtedy
już chodził, słabo, ale chodził, w granatowej aksamitnej sukieneczce z
białym haftowanym kołnierzem…”

W lecie 1922 pani Stefania wróciła do Warszawy. 7
września — jak już wiemy — odbył się chrzest… Wkrótce obydwie panie —
Dipplowa i Baczyńska — znowu się spotkały, tym razem już w Warszawie, w
Seminarium Nauczycielskim Żeńskiego Katolickiego Związku Polek na
Krakowskim Przedmieściu 36, gdzie Dipplowa została dyrektorką. W tymże
właśnie seminarium, od 1922 czy też 1923, pani Stefania pracowała jako
nauczycielka metodyki i kierowniczka szkoły ćwiczeń.

Krzyś po ukończeniu sześciu lat został uczniem w
ćwiczeniówce matki, a jego nauczycielką była Władysława Cuszlak, która
tak po latach ocenia swego dawnego ucznia:

„Krzyś z natury był szalenie uczuciowy, nerwowy,
kapryśny, co wywoływało u p. Stanisława Baczyńskiego niezadowolenie”.
Cuszlakowa, która w owym okresie była częstym gościem w domu Baczyńskich,
wspomina ostre sprzeczki między rodzicami, aż w końcu doszło do separacji.
Rozejście to Krzyś bardzo przeżył i jeszcze bardziej stał się nerwowy. W
szkole często zapadał na zdrowiu, gorączkował, musiał leżeć w łóżku[6].

„Odnosiłam wówczas wrażenie, że wyrośnie z niego
malarz” — wspomina nauczycielka. Opowiadał jej fantastyczne bajki, które
barwnie ilustrował. Starał się pięknie pisać, płakał nad każdym kleksem.
„Bardzo lubił rysować, ponosiła go fantazja, ilustrował tylko przez siebie
zrozumiałe bajki, a kiedy opowiadał ich treść, to gorzały mu jego piękne
sarnie oczy”. Mówił, że kiedy dorośnie, będzie miał domek z ogródkiem
pełnym kwiatków i zamieszka w nim z mamuśką.

*

Matka z niezwykłą troskliwością — parę lat samotnie —
oddała się wychowaniu syna. „Wiedziała chyba, że więcej dzieci mieć nie
będzie. Ogarniał ją paniczny lęk wobec każdej jego gorączki lub ataku
duszności. Stąd uległe postępowanie, pełne oddania i pokory” (M.
Turlejska).

Jakiś czas, w drugiej połowie lat dwudziestych,
Krzysztof chodził do przedszkola, które było jakby szkołą przygotowawczą,
w Alejach Ujazdowskich 37 — dom istnieje — tuż obok pałacyku Dziewulskich,
gdzie mieści się ambasada Bułgarii.

Było to prywatne przedszkole pani Girtlerowej.

— Posłano mnie tam, kiedy miałem sześć i pół roku —
opowiada Bogusław Karczewski. — Mieszkałem na Kruczej. Krzysztof — zdało
się — mieszkał przy Bagateli… Zajęcia trwały od dziewiątej do dwunastej.
Był taki zwyczaj, że z rana odprowadzały nas służące. Po lekcjach
przychodziły matki i szliśmy do ogrodu ujazdowskiego; czasem do Łazienek.
Nasze matki — moja i Krzysia — tak się jakoś zaprzyjaźniły, że chodziliśmy
tam zwykle razem…

Był w tym przedszkolu Maciek Szczygliński, który po
wojnie, w latach pięćdziesiątych u „Batorego” wykładał matematykę. Co
ciekawe, gdy go po wojnie spotkałem, w sposobie bycia w pewien sposób
przypominał mi Krzysztofa z czasów okupacji: niewesoły, „zgryziony” jakiś,
jakby zagubiony…

W przedszkolu było sporo dzieci z rodzin żydowskich;
niektóre wyznania rzymskokatolickiego. Manifestowało się to w różny
sposób. Pamiętam, kiedyś moja matka relacjonowała ojcu przy obiedzie
rozmowę z panią Kobrynerową, matką kolegi z przedszkola, która uzasadniała
decyzję zmiany wyznania jedynie chęcią asymilacji w środowisku polskim.
Przeciwieństwem tej postawy była Stefania Baczyńska, której wiara — w
opinii mojej matki — miała głębsze uzasadnienie.

Ojca Krzysztofa nie pamiętam — nigdy go prawdopodobnie
nie widziałem i miałem takie odczucie, jakby Krzyś nie miał ojca; nie
odnosiłem wrażenia, że ma miejsce jakiś konflikt rodzinny…

Pamiętam: zachorowałem na wietrzną ospę czy inną
chorobę dziecięcą i pani Baczyńska przysłała mi do czytania książkę
„Kiddy, dziecię obozu” o Dzikim Zachodzie. Tak sobie teraz myślę, że ta
książka mogła Krzysztofa jakoś zauroczyć, bo opowiadała historię chłopaka
zagubionego wśród obcych… Potem od matek „wyłudziliśmy” pieniądze i
kupiły nam pistolety na kapiszony, i uzbrojeni tak, uganialiśmy się po
parku. A trzeba wiedzieć, czym był kiedyś park Ujazdowski; chmara dzieci,
różne bandy, dziwne typy; na przykład taki chłopak obwieszony
najprawdziwszymi orderami wojskowymi… Aura tego ogrodu była specyficzna,
tworzyły się prawa, hierarchie, rewiry, obszary, w które nie należało się
zapędzać, gdzie można było dostać w nos. Coś takiego, jak w powieści
„Chłopcy z placu Broni”…

Krzysztof był wówczas zafascynowany Dzikim Zachodem,
czytał sporo i pożyczył mi nawet którąś z książek Maya… On pierwszy
wypatrzył ten pistolecik w sklepie. Chciał imponować. Szukał akceptacji…

[9]Krzysztof z ojcem,
Stanisławem Baczyńskim, w połowie lat dwudziestych

[10] Krzysztof z matką,
Stefanią Baczyńską, najpewniej w Chodczu ok. 1930

Na spacerach spotykał siostry Zieleńczykówny, z
rodziny matki. Kłaniali się sobie, ale nie dostrzegłem między nimi
bliższego kontaktu…

*

— W 1931 spotkaliśmy się z Krzysztofem ponownie.
Zdawaliśmy egzamin do gimnazjum Batorego. Najpierw w gabinecie dyrektora w
obecności któregoś z rodziców odbyła się rozmowa wstępna, potem ostry
egzamin konkursowy, bo kandydatów było co najmniej trzy razy więcej niż
miejsc.

Krzysztof się rozchorował i po pierwszym roku zniknął
mi gdzieś z horyzontu, a nasze drogi się rozeszły… Widziałem go raz
jeszcze, pół roku przed Powstaniem, na wiosnę ’44. Był w jasnym płaszczu —
prochowcu. Było to gdzieś w centrum i mieliśmy taką rozmowę, w trakcie
której wyczułem, że również należy do konspiracji…

Ale przede wszystkim zobaczyłem go wtedy jako
dorosłego już człowieka, z wąsami (pewnie na krótko zapuścił wąsy?),
zasępionego, o twarzy zmęczonej… Kontaktował się bodaj z moim kolegą,
Zbyszkiem Pokorą — był to lewicujący humanista i syndykalista; chłopak
potężny, masywny, w przeciwieństwie na przykład do Bytnara[7],
bohatera spod Arsenału, który był drobny, żywy i bardzo zacięty.

Kiedy Krzysztof powiedział, że się ożenił, miałem
wrażenie… pomyślałem, że może żyje w ciężkich warunkach, może ma
dziecko, taki zapracowany, zmęczony. Ale pewnie męczyła go astma…

Gdy po wojnie, a mógł to być rok 1947, dowiedziałem
się, że zginął, przypomniałem sobie, nie co innego, ale właśnie to
ostatnie spotkanie.

Że pisał wiersze, dowiedziałem się później…

3. Cień złego pochodzenia

Kazimierz Wyka pisał: „Baczyński uczniem był miernym.
Maturę otrzymał w czerwcu 1939 roku… Marzył o karierze
ilustratora-grafika, posiadał w tym kierunku widoczne uzdolnienia”[8].

— Miał kłopoty na lekcjach polskiego — wspomina Jerzy
Madziar, szkolny kolega Baczyńskiego. — Nikt nie podejrzewał, że w nim
kryje się taki talent; był dla nas przede wszystkim dobrym rysownikiem.
Profesor Olszewski zawsze stawiał mu dobre stopnie… — „W tym chłopcu coś
drzemie, ma śmiałą linię i subtelne poczucie koloru, ale kpi sobie z
perspektywy” — przytacza słowa nauczyciela rysunków Edmund Semil.

*

Uczniom szkół średnich zabronione było oficjalne
należenie do organizacji politycznych. Ale chłopcy z klas wyższych
nawiązywali kontakty i to nieraz z ugrupowaniami radykalnymi, czerwonymi
albo nacjonalistycznymi, a sam Baczyński związał się z dość radykalnym,
tajnym „Spartakusem”.

We wspomnieniach z lat szkolnych coraz to pojawiają
się wzmianki o lewicowych czy wręcz prokomunistycznych sympatiach
Baczyńskiego. Pisze o tym Tadeusz Sołtan, wspomina Zuzanna Chuweń („z jego
ust po raz pierwszy dowiedziałam się, co to komunizm, o jego ideach — był jego absolutnym
zwolennikiem”). Wiadomo, że Baczyński nie tylko biernie należał do
„Spartakusa”, ale brał udział w akcji popierającej strajk nauczycielski —
ponoć organizował na czas strajków absencję uczniów w szkołach, innym
razem dostarczał wałówek strajkującym robotnikom[9]. Z tego
okresu pochodzi jego pierwszy znany wiersz „Wypadek przy pracy” (r. 1936).
„Chętnie uczęszczał na wiece i zebrania organizowane przez partie
robotnicze. Stałem obok niego podczas manifestacji solidarności ze
strajkującymi pracownikami Związku Nauczycielstwa Polskiego. Na ulicy
Smulikowskiego chyba po raz pierwszy oglądał policję «w akcji» podczas
rozpędzania tłumu” (Karol Lubelczyk). Nauczyciel Krzysztofa i przyjaciel
ojca — Edmund Semil — wspomina, że Baczyński przed wyborami rozdawał
ulotki i odezwy, o zmierzchu rozlepiał afisze… Ile w tym wszystkim
piętna ojca, ile młodzieńczej przekory — trudno dziś rozstrzygnąć. Dość,
że potem przyszło otrzeźwienie…

[11] K.K. Baczyński, zdjęcie
wykonane po małej maturze w 1937

„W tym okresie [tj. procesów moskiewskich, rok 1937
— przyp. W.B.] uważał się za komunistę i — jak mi otwarcie wyznał — po
maturze wstąpiłby do organizacji komunistycznej, gdyby nie wynikłe na tle
procesów wątpliwości, których nie zdołały rozwiać żadne argumenty” (K.
Lubelczyk).

„Nie mogę w to uwierzyć duszą” — mówił do kolegów.

„Pamiętam — wspomina M. Turlejska — że dyskutowaliśmy
na temat procesów moskiewskich. Byłam wówczas pod wrażeniem skrupulatnie
przeczytanego stenogramu procesu Rykowa, Bucharina, Radka, Jagody i ich
towarzyszy (…), wydawało mi się wówczas niemożliwe i bezsensowne, by
oskarżenie było fałszywe, zwłaszcza że podsądni przyznali się do winy. Jak
mało rozumieliśmy mechanizm działania władzy! Dyskusja na tym zebraniu
«Spartakusa» [zebranie odbyło się w mieszkaniu Krzysztofa na Czerniakowie
— przyp. W.B.] była dość ostra, moi oponenci nie bez uzasadnienia uważali
za niemożliwe, by tak wielu wybitnych i ideowych działaczy ruchu
robotniczego i państwa radzieckiego okazało się po prostu szpiegami na
żołdzie niemieckim, japońskim czy polskim”.

Lewicowe ciągoty znajdą jeszcze echo w pierwszym
okresie wojny, Baczyński był na przykład członkiem socjalistycznej grupy
„Płomienie”, ale zmienia się już krąg ideowy poety. Nie, żeby czemukolwiek
się przeciwstawiał czy coś odwoływał — stał coraz bardziej obok, czego nie
mogli zrozumieć jego dawni towarzysze, oskarżający go o błądzenie. „Nie
ukrywam — pisze Stanisław Ryszard Dobrowolski — niepokoiły mnie
narastające w miarę czasu wręcz mistyczne nastroje młodego poety — wyraźny
zwrot w poglądach na świat i życie, ba! — według mnie — niekorzystny
odwrót od dawniej wyznawanych przez niego ideałów, które mi były bliskie”.

Tak to procesy moskiewskie lat trzydziestych, przebieg
działań wojennych we wrześniu 1939 i tragiczne losy oficerów polskich
uwięzionych w ZSRR przyniosły otrzeźwienie. I tak jak poeta stronił od
młodzieży nacjonalistycznej schyłku lat trzydziestych, gdy „niektóre
wydarzenia na uniwersytecie i politechnice przyjmował tak, jakby kto
moralnie i fizycznie skrzywdził jego własną osobę”, i jak w początkowej
fazie okupacji „odwracał się i zamykał oczy, by nie widzieć maszerujących
hord hitlerowskich” — tak teraz czuł ideową obcość otaczającego go kręgu
dawnych kolegów, nie potrafiących wyciągnąć wniosków i dostrzec tej
pułapki, jaką dla lewicy stanowił stalinizm.

*

W drugiej połowie lat trzydziestych wystąpiły w
szkołach warszawskich dyskryminacyjne wybryki wobec uczniów pochodzenia
żydowskiego. Nie ominęło to i „Batorego”. Były na tym tle przeróżne
dramaty. Na przykład Tretiak, syn znanego germanisty i sympatyk skrajnej endecji, w ogóle nie wiedział, że
jego matka była Żydówką. Znaleźli się jednak usłużni koledzy, którzy mu to
uświadomili. Przeżył prawdziwy szok…

[12] Gmach Liceum im.
Stefana Batorego, brama główna, zdjęcie współczesne

Pewnego razu (według relacji jednego z uczniów) na
lekcji historii profesor Marian Trojan, znany z tego, że grywał niewielkie
rólki w teatrach, oświadczył, iż u źródeł wszystkich polskich słabości,
nieszczęść i trudności gospodarczych stali zawsze Żydzi… „I durnie” —
rozległo się z klasy, co Trojan usłyszał i z palcem skierowanym w tego,
który to powiedział, zawołał: „Jak się nazywasz?” „Bregman”. „Won za
drzwi!” Kiedy Bregman wyszedł, Trojan znacząco rzucił w kierunku klasy:
„Żyd?”. Klasa milczała. „Czy są wśród was jeszcze jacyś Żydzi?”
Milczenie…

Zawrzało na przerwie — oburzeni chłopcy wyłonili
delegację, która udała się do wychowawcy klasy, profesora Czyżkowskiego. O
incydencie dowiedziały się też panie z Koła Matek i postanowiły
interweniować u dyrektora. Zrobił się wielki raban. Doszły też wieści, że
stary Bregman, ojciec Jurka, wściekł się i zamierza natrzeć uszu
Trojanowi. A ponieważ było wiadomo, że Bregman to nie tylko impetyk, ale i
przewodniczący Koła Żydów-Legionistów — zanosiło się na wielką awanturę.

Gdy wkrótce tata Bregman zjawił się nagle w pełnej
gali z orderami i zaczął szukać profesora Trojana, wszyscy wstrzymali
oddech — oczekiwano rzeczy najgorszych. Tymczasem po godzinie rozmowy z
Trojanem Bregman opuścił szkołę rozpromieniony, a na pytające spojrzenia
odpowiadał: „Ten Trojan to bardzo miły chłopak, czego wy od niego
chcecie?”.

Nie darmo Trojan był aktorem, musiał zauroczyć
Bregmana. Wiedział, jak rozmawiać z ojcem znieważonego ucznia. Być może
właśnie wtedy odniósł jako aktor swój największy sukces.

Dla porządku dodajmy, że zdarzenie to nie miało
miejsca w klasie Baczyńskiego, choć profesor Trojan uczył i Baczyńskiego,
a młody poeta słyszał niechybnie o całym zdarzeniu. (Jerzy Bregman zginął
18 lub 19 lipca 1944 roku w stopniu podporucznika jako polski lotnik na
Zachodzie, w bombowcu strąconym podczas nalotu na wybrzeże holenderskie —
prawdopodobnie utonął w morzu).

*

Konstanty A. Jeleński[10], uczeń „Batorego” w
latach 1933-1936, wspominając swego przyjaciela Ryszarda Bychowskiego
(który także zginął w 1943 jako polski lotnik, wracając z lotu nad
Niemcami), zauważa, że… „antysemicka nagonka większości klasy” na
Bychowskiego zbliża ich obu do innego kolegi — Krzysztofa Kamila
Baczyńskiego. Nieco więcej szczegółów na ten temat zawiera list
Jeleńskiego do Józefa Lewandowskiego, autora pewnej publikacji o
Baczyńskim w londyńskim „Aneksie”[11].

„Bychowski [syn znanego psychoanalityka, Gustawa
Bychowskiego, autora głośnej przed wojną książki «psychoanalizującej»
Hitlera] był Żydem, sam mi o tym powiedział — wspomina Jeleński — ale
nikt o tym chyba poza mną w klasie nie wiedział — trudno było zresztą o
mniej żydowski typ fizyczny — niesłowiański zresztą (…). W ciągu
pierwszego roku u «Batorego» nie weszliśmy do żadnej z klasowych «paczek»,
nie przyjaźniliśmy się z nikim innym. (…) Pod koniec drugiego roku
(1934-1935) trafił nas przysłowiowy grom z ciemnego już — ale nie
zdawaliśmy sobie z tego n a p r a w d ę sprawy — nieba. Było to na lekcji
matematyki, której uczył prof. Jumborski (…). Wezwał Ryśka Bychowskiego
do tablicy (i on, i ja najgorzej staliśmy z matematyki) i Rysiek fatalnie
odpowiadał. Gdzieś z końca klasy ktoś zaintonował: Zyyt (nie „Żyd” —
pamiętam to Zyyyt — mam to w uszach) — i wkrótce podjęła to c a ł a    n i e m a l   
k l a s a!!

N i g d y przedtem nie mieliśmy na ten temat ż a d n e j
przykrości! Profesor Jumborski (przezywany «Jumbo», bo był wielki, ciężki
— trochę słoniowaty) wstał, blady z wściekłości (dowiedzieliśmy się
później, że sam był Żydem), i zaczął krzyczeć coś w rodzaju «Barbarzyńcy,
niegodziwi barbarzyńcy!». Po czym wyszedł z klasy, trzasnąwszy drzwiami,
żeby sprowadzić dyrektora. Rzuciłem się wówczas na najbliżej mnie
siedzącego kolegę, który należał do «chóru» — Rysiek doskoczył — i zaczęła
się dosłownie krwawa bójka, w której na t r z y d z i e s t u    k i l k u  tylko pięciu
kolegów biło się po naszej stronie: Baczyński, Wojtek Karaś, Jurek Karcz
(syn sanacyjnego pułkownika), Jurek Dziewulski (syn bardzo zamożnych
rodziców, wzór elegancji w klasie — typ w rodzaju Kopyrdy z «Ferdydurke».
Później dopiero (ale z a r a z później — może nazajutrz) dowiedziałem się, że
Karaś był Żydem, a Baczyński i Dziewulski mieli matki żydowskiego
pochodzenia…”.

Wkrótce po tej bójce Baczyński podszedł do
Jeleńskiego, proponując, żeby się zbliżyli. Zapraszał też na ich
„zebrania”. „Wyszło z tego niewiele — tyle że dał mi do czytania
Trockiego” — pisze Jeleński.

W innym miejscu K.A.J. do sprawy tej wróci pisząc:
„[Baczyński], tak samo jak ja, wybrał stronę całkowitych
antynacjonalistów. Dlatego złości mnie przywłaszczanie Baczyńskiego przez
tradycję narodowo-polską, robienie z niego Polaka-katolika. Katolikiem to
on w ogóle [sic?! — przyp. W.B.] nie był. Nienawidził endeków, był zresztą
wtedy trockistą. Dzięki jego wpływowi i wpływom kilku kolegów ja też
wyobrażałem sobie, że jestem trockistą”.

Jest dużo przesady w nazywaniu Baczyńskiego
„trockistą”; natomiast antyendeckość poety jest faktem; miała ona zresztą
również silne źródło w wyniesionym z domu niepodległościowym pojmowaniu
patriotyzmu: dziadek — powstaniec 1863 roku, ojciec w okresie I wojny
piłsudczyk i legionista…

*

Kazimierz Sułowski († 1991) stanowczo nie zgadza się z
określaniem konfliktów w klasie mianem „antysemickiej nagonki”.

— Zaczynaliśmy z Krzysztofem szkołę w 1931, potem były
różne przegrupowania, przetasowania, zmiany programu. Szkoła ta była, jak
na te czasy, zaskakująco postępowa i nowoczesna: atmosfera głębokiej
tolerancji, mieszanka sfer i ras, od Żydów, Turków po Niemców. Nauczyciel
francuskiego na przykład, Edmund Semil, był półkrwi tureckim Żydem.

Bychowski był zdecydowanie Żydem, pochodził z rodziny
wyznania mojżeszowego, ale to nie przeszkadzało, że przez cały czas był w
drużynie harcerskiej, i to do samej wojny. Jeśli były jakieś próby
dokuczania, „zagrania” w stosunku do kolegów, nie miały one charakteru
antysemickiego. Szykanom kolegów podlegały zarówno osoby pochodzenia
żydowskiego, jak i nieżydowskiego.

W klasie humanistycznej, w której był Baczyński, było
trzech Żydów: Bychowski, Bakman (który po wojnie pod nazwiskiem
Bednarczyk, jako major Ludowego Wojska Polskiego, figuruje w księdze
poświęconej „Czwartakom”); trzeci — nazywał się Stattler — zginął w
getcie.

Byli jeszcze uczniowie z rodzin mieszanych: Baczyński,
Pomirowski (syn redaktora „Pionu”), Szper, jego matka, Kamińska, i on
potem, w czasie okupacji i po wojnie, występował jako Andrzej Józef
Kamiński[12]; człowiek niezwykle zdolny, pracowity, także pisał
wiersze. Był jednym z naszych prymusów, choć przyszedł do nas później, tak
jak i później, w 1933, doszedł do nas Jeleński.

Obóz narodowy, tzw. chuligani endeccy, z naszego
rocznika to: Kindler, Guttakowski, Krupkowski, Bytnar, Rejnowicz, Gruszka,
chyba Barcz, Szlenkier, no i ja.

Sympatyzowaliśmy, a później należeliśmy do grup
młodzieżowych ONR-ABC. Łącznikiem pomiędzy nami a społecznością akademicką
o podobnych zapatrywaniach byli nasi zwierzchnicy z 23 Warszawskiej
Drużyny Harcerskiej: Tretiak, Bogusławski, Kozłowski. Jedni patrzyli z
przymrużeniem oka na ten ruch, inni byli nim zafascynowani i konsekwentnie
wstąpili w czasie wojny do Narodowej Organizacji Wojskowej (na przykład
Guttakowski). Czytaliśmy pisma Dmowskiego, zwłaszcza „Myśli nowoczesnego
Polaka”, studiowaliśmy organ teoretyczny „Nowy Ład”, „ABC”, a także
„Strażnicę Harcerską”, która zmierzała do uformowania Narodowego
Harcerstwa. Duże wrażenie wywarła na mnie książka Kulińskiego, zdaje się
pod tytułem „Dokąd idziemy”.

Nasze przemyślenia i „akcje” nie sprowadzały się wcale
do antysemityzmu. Demonstracje antypiłsudczykowskie miały nieraz charakter
bardziej śmiały; na przykład Andrzej Kindler, jak się zdaje,
demonstracyjnie opuścił szeregi szkolne w czasie defilady przed trumną
Józefa Piłsudskiego. Wyleciał za to ze szkoły. Zginął potem w Powstaniu.

*

Olgierd Guttakowski ma nie najlepsze wspomnienia o
Krzysiu Baczyńskim, bo gdy coś w szkole przeskrobał, na przykład rzucił
ścierką, zawsze się z tego „wykręcił” i ktoś inny odpowiadał. To, że
Krzysztof był półkrwi Żydem, stanowiło, że trzymał z paczką o żydowskim
rodowodzie, z tymi, którzy nie chodzili na religię, choć on sam chodził.

— Krzysztof był niepraktykujący i niewierzący i
dopiero w czasie wojny to mu przeszło — mówi Jerzy Madziar. — Bardzo mnie
zawsze dziwiło, że jest niewierzący. Był z tego powodu odosobniony.

— Nie miał kontaktu z otoczeniem, był typem
samotnika — potwierdza Kazimierz Sułowski. — Jak każdy miał swoje problemy,
ale się nie zwierzał; szalenie zacięty, co mu pomagało w biegach na krótkie dystanse. Nie przejmował się rygorami
szkolnymi, nie był szkołą sterroryzowany, odnosił się do niej z rezerwą,
ale też nie można mówić, że był ze szkołą na bakier. Nie był to konflikt
ze szkołą. Baczyński był raczej żartownisiem, co wiązało się z pewną
aklimatyzacją.

[13] Krzysztof Kamil
Baczyński już jako uczeń Liceum Batorego

Mówi Tadeusz Rubach:

— Baczyński nie bardzo mieścił się w konwencji
szkoły, były nawet jakieś trudności z dopuszczeniem go do matury [?]. Był
to bardzo miły, inteligentny chłopak. Wesoły, chociaż skryty, żywy,
chociaż słaby fizycznie, przystojny…

Fantastycznie naśladował profesorów, szczególnie
profesora łaciny. I chłopcy za to lubili Krzysia. Nie przypominam sobie,
żeby Krzysia traktowano jak Żyda. Trochę nabijano się ze Stattlera —
bardzo inteligentny chłopak, wyglądał na Żyda i był bardzo żydowski. Nie
lubiany był Szper-Kamiński, syn chirurga warszawskiego, bo był
przemądrzały.

Nie powiedziałbym, że w naszej klasie były jakieś
konflikty narodowościowe, zdarzało się czasem ośmieszanie Żydów, ale to
pojedyncze przypadki i w sumie współżycie było dobre…

Był także w naszej klasie Abbas Kazum-Bek, syn
oficera, który po przewrocie w Turcji osiedlił się w Polsce i jak wielu
uchodźców był na kontrakcie w Wojsku Polskim. Niemcy w czasie okupacji
brali Abbasa za Żyda i musiał nosić opaskę z tureckim znakiem. Niepodobny
do Żyda, mimo żydowskiego pochodzenia, był Bakman. Miał aryjskie papiery i
przeżył wojnę, umarł w latach osiemdziesiątych.

— Było trzech braci Kazum-Beków, Abbas był
najstarszy — dopełnia słowa Tadeusza Rubacha prof. Zbigniew Wójcik,
historyk, który przyjaźnił się z jednym z braci. — Abbas był w wieku
Baczyńskiego, byli w jednej klasie. Jego ojciec, imieniem Dżangir,
niegdyś niższej rangi oficer armii carskiej, walczył przeciw czerwonym, a
po wstąpieniu do Wojska Polskiego otrzymał rangę pułkownika.

Z pochodzenia byli Azerbejdżanami wyznania
mahometańskiego. Uważano ich za Turków, bo zanim przybyli do Polski,
przez rok mieszkali w Turcji, ale poza tym z Turcją nie mieli nic
wspólnego.

— Mustafa, młodszy brat Abbasa, był moim przyjacielem.
Mustafę lubił także nasz prefekt — ksiądz Kunert. W czasie wojny
utrzymywałem z rodziną Kazum-Beków ścisły kontakt, ale nie słyszałem, by
mieli jakieś kłopoty w związku z narodowością. Pamiętam, jeszcze przed
wojną, szliśmy ulicą i jakiś falangista zaczepił Żydówkę, znieważył i
opluł. Mustafa stanął w jej obronie…

Wszyscy trzej bracia przeżyli wojnę. Mustafa
wyemigrował, ożenił się z Włoszką i ma syna. Mieszka w Rzymie, a dom jego
jest zitalianizowany. Abbas żyje w Niemczech, Ali w Stambule. Jedynym ich
wspólnym językiem, którym się porozumiewają, jest język polski…

*

— Baczyński nigdy przez nas nie był uważany za Żyda i
nigdy mu tego nie wypominano — mówi Jerzy Madziar. — Gdyby się coś takiego
zdarzyło, wiedziałbym o tym, bo byliśmy w dość bliskich kontaktach. Nasi
rodzice także się dobrze znali. Pochodziłem, jak i Krzysztof, z rodziny
nauczycielskiej… Proszę zwrócić uwagę, że wszyscy sławni potem uczniowie
— i Bytnar, i Wuttke, i Zawadzki[13], i Baczyński — to synowie
nauczycieli.

Bywałem często w mieszkaniu Krzysia, również na
Wiktorskiej[14] — mieszkałem obok na Olkuskiej — i potem, gdy
Krzyś zamieszkał na dalekim Czerniakowie. Pana Baczyńskiego w mieszkaniu
przy Wiktorskiej raczej nie widywałem — wiązało się to z jakimiś
nieporozumieniami rodzinnymi, chociaż Krzysztof nigdy się nie skarżył.
[Przyczyna nieobecności Stanisława mogła być też inna: Stanisław w tym
czasie wykładał w Wilnie, dokąd wyjeżdżał co najmniej na dwa dni w
tygodniu — przyp. W.B.] Pamiętam, na ścianie wisiał duży portret ojca w
mundurze legionowym. Był to dom o tradycji polskiej.

Jak na ówczesne czasy, Baczyńscy mieli spore
mieszkanie, zapamiętałem je jako nowoczesne, ładnie urządzone, dużo
książek… Pani Baczyńska wydała mi się bardzo brzydką, ale bardzo
sympatyczną kobietą. Była niezwykle dowcipna. Mówiła tak jakoś przez nos.
Dzięki niej w czasie wojny wciągnięty zostałem w tajne nauczanie. W
ostatnim okresie, kiedy Krzysztof ożenił się z Basią, już u nich nie
bywałem…

*

Tuż przed maturą Krzysztof wyjechał na szkolną
pielgrzymkę do Częstochowy. Wedle pani Bytnarowej, matki Janka Bytnara
— „Rudego”, który również w 1939 robił maturę w Liceum Batorego, nastąpiło
to 6 maja, w dzień urodzin Janka. Potwierdzeniem tej daty jest notka
kustosza Bazyliki w terminarzu muzealnym, gdzie na stronie 144 określony
jest czas rozpoczęcia mszy św. w kaplicy M.B. przed Cudownym Obrazem — 6
maja 1939 roku o godzinie 7 rano — oraz własnoręczny podpis ks.
prefekta Kunerta w księdze celebransów.

Również w księdze pamiątkowej zwiedzających wieżę
jasnogórską zachował się wpis: „Batory, Liceum mat.-przyrod. i hum.”, po
czym jest kilka nieczytelnych podpisów.

— Był to taki „stereotypowy” wyjazd — wyjaśnia
Kazimierz Sułowski. — Utrwalił się zwyczaj, że klasa maturalna udawała się
do Częstochowy i sam ten fakt był już jakimś symbolem. Jest takie zdjęcie
z Częstochowy. Nie wszyscy wiedzą, że jest tam i Baczyński…

[14] Grono maturzystów z
Liceum Batorego na pielgrzymce w Częstochowie, maj 1939. W środku — słabo
widoczny — Krzysztof Baczyński. Zdjęcie amatorskie wykonane prawdopodobnie
przez jednego z uczniów

Dodajmy od siebie, że zachowały się dwa zdjęcia z
Jasnej Góry. Jedno — amatorskie, zrobione prawdopodobnie przez jednego z
uczniów — przedstawia nie uporządkowaną jeszcze grupę; niektórzy stoją
odwróceni, nie spodziewając się niczego, w czapkach, które zdejmą do
właściwego zdjęcia. Baczyński na tym amatorskim zdjęciu jest prawie
niewidoczny, zakryty przez jednego z kolegów. Drugie zdjęcie, zrobione już
przez zawodowego fotografa: Baczyński w czapce, którą zapomniał (sic!)
zdjąć, a może to jakaś Krzysiowa fanaberia? Tylko trzech uczniów nie
zdjęło czapek — Baczyński, Adamczewski i jeszcze ktoś, kogo nazwiska nie
udało się ustalić.

*

Ostatnie wakacje Krzysztof spędził z Ryszardem
Bychowskim w Bukowinie Tatrzańskiej. Był lipiec 1939 roku. „Siedzieliśmy
na zboczu łąki — wspomina Hanna Mortkowicz-Olczakowa. — …Błękit gorący,
przejrzysty, prawie jaskrawy, taki jaki bywa tylko latem na Podhalu, pałał
nad Tatrami. Świeże pokosy traw, złocieni, mieczyków, dzwonków więdły
dokoła, pachnąc mocno. Potem, gdy słońce zaczęło się zniżać, ziemia i
niebo nabrały rumianych kolorów, a połyskliwa krystaliczna ściana Giewontu
i otaczających go gór zaświeciła jaskraworóżowym tonem…”

I wtedy zmarł ojciec Krzysztofa.

„27 lipca w godzinach przedpołudniowych w moim
mieszkaniu przy ulicy Polnej 40 zadzwonił telefon — pisze Aniela
Kmita-Piorunowa — głosem zduszonym przez łzy ciotka powiedziała mi, że
wuj zmarł przed godziną.

Pojechałam do niej natychmiast i spędziłyśmy razem dwa
następne dni tak, jak się to dzieje zawsze w podobnych okolicznościach:
płacząc, wspominając zmarłego i załatwiając sprawy związane z pogrzebem.

[15] Willa Kmitów w Bukowinie Tatrzańskiej, zwana Kmitówką,
gdzie Krzysztof spędzał letnie wakacje