Strona główna » Poradniki » Możesz odejść bo cię kocham. O śmierci, pożegnaniach i nowym życiu

Możesz odejść bo cię kocham. O śmierci, pożegnaniach i nowym życiu

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65456-55-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Możesz odejść bo cię kocham. O śmierci, pożegnaniach i nowym życiu

Śmierć wpisana jest w życie człowieka. Jednak jest jednym z najtrudniejszych doświadczeń, jakie na niego czekają. Jak poradzić sobie ze śmiercią bliskich osób?

Kiedy nadchodzą te najtrudniejsze momenty paraliżuje nas lęk i przerażenie. Jak pogodzić się z odchodzeniem ukochanych ludzi? Jak uporać się z żałobą po ich śmierci? Kiedy wydaje się, że straty już nikt i nic nie uleczy. Towarzyszenie bliskim w odchodzeniu a także żałoba mogą stać się dla każdego człowieka, mimo cierpienia, ważnym i cennym doświadczeniem, lekcją akceptacji, otwarcia na nowe. Ból po utracie ukochanych ludzi jest wielki, ale siły życia są potężne. Renata Dziurdzikowska w swojej książce Możesz odejść, bo cię kochamukazuje śmierć, jako integralną część naszego życia.

***

Renata Dziurdzikowska – dziennikarka, trenerka rozwoju osobistego, od wielu lat związana z Wydawnictwem Zwierciadło. Zajmuje się zagadnieniami rozwoju wewnętrznego i duchowości. Autorka i współautorka wielu książek.

Polecane książki

Wywiad z jednymi z najwybitniejszych europejskich artystów baletu, prywatnie małżeństwem, Shoko Nakamurą i Wiesławem Dudkiem. To opowieść o wyrzeczeniach, bólu, niekończącej się pracy, ale i chwilach szczęścia i triumfu, nie tylko na deskach sceny....
  II tom Sagi Wizji Paradoksalnych   Każdy dar może prowadzić do potępienia.   Plage znika z Przedświatu, Haru znowu zostaje porzucony. Jedyne, co albinoska mu po sobie zostawiła, to list, w którym wyjaśnia, czemu musiała odejść. Jasnowidz desperacko próbu...
Mariusz Borowiak, autor znany z obalania „prawd historycznych” o Polskiej Marynarce Wojennej w latach 1918-1947, tym razem zajął się tragicznymi losami ludzi w granatowych mundurach po 17 września 1939 roku na wschodnich terenach II RP. Książka jest pierwszą w polskiej literaturze historycznej p...
Celem książki jest przybliżenie czytelnikom w syntetycznym ujęciu najbardziej powszechnych zagadnień związanych z komitetami rady dyrektorów/rady nadzorczej. Omówiono regulacje istniejące w Polsce, ale przedstawiono też problem w szerszym kontekście: zarówno z perspektywy historycznej, jak i perspek...
W wielu miejscach Ameryki prawie w tym samym czasie giną katoliccy księża. Niemal identyczny scenariusz rytualnych zbrodni wskazuje na jednego sprawcę. Maggie O'Dell, specjalistka od portretów psychologicznych seryjnych morderców, znów prowadzi dochodzenie. Poszlaki wskazują...
W swojej przełomowej książce Hans Ulrich Gumbrecht łączy elementy autobiografii z historią Niemiec, refleksje poświęcone Samuelowi Beckettowi i Paulowi Celanowi z drobiazgową egzegezą myśli Heideggera i Sartre’a oraz zaskakującymi obserwacjami z dziedziny zjawisk kulturowych, od Edith Piaf po raport...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Renata Dziurdzikowska

Redakcja: MAŁGORZATA HNAT, MelanżKorekty: BARTŁOMIEJ KUCZKOWSKI, ALEKSANDRA KIEŁCZYKOWSKA/ MelanżOkładka i projekt typograficzny oraz skład i łamanie: Novimedia Sp. z o.o. Zdjęcia: Shutterstock (okładka)Redaktor prowadzący: MAGDALENA CHORĘBAŁADyrektor produkcji: ROBERT JEŻEWSKI© Copyright by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2017
Text © copyright by Renata Arendt-Dziurdzikowska 2017Wydanie II poszerzoneWszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.ISBN 978-83-65456-55-7Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.
ul. Postępu 14, 02-676 Warszawa
tel. (22) 312 37 12
Dział handlowy:handlowy@grupazwierciadlo.plKonwersja:eLitera s.c.

Od autorki

Od lat piszę o śmierci. To najbardziej ożywczy temat, jaki można sobie wyobrazić. Po rozmowach z ludźmi, którzy stracili bliskich, po napisaniu artykułu jeszcze przez wiele tygodni czuję się tak, jakbym żyła w innym wymiarze. Porusza mnie niemal każde spotkanie, każda rozmowa nie tylko z przyjaciółmi, ale nawet z nieznanymi mi osobami. Zdarzenia przestają być oczywiste, są raczej darowane. Jakby film mojego życia został puszczony w zwolnionym tempie. Jakbym grała w nim główną rolę i jednocześnie siedziała na widowni. Niespiesznie przesuwają się obrazy, widzę ludzi, ich twarze, uśmiechy, słowa, i wiem, i czuję to całą sobą, że wszystko, co dzieje się między nami, ma znaczenie, jest jedyne i cenne. Najcenniejsze. Najważniejsze.

Podziękowania

Ta książka powstała z rozmów z ludźmi, którzy otarli się o śmierć, żegnali najbliższych i przeżywali żałobę. Część zamieszczonych tu tekstów ukazywała się przez ostatnie kilkunaście lat na łamach magazynu „Zwierciadło” w postaci listopadowych Tematów miesiąca. Inspiracją były i wciąż są spotkania z uczestnikami prowadzonych przeze mnie warsztatów rozwoju osobistego. Życie coraz wyraźniej kieruje mnie w tę stronę – oswajanie śmierci wydaje się działaniem najwłaściwszym; to najlepsze, co możemy zrobić dla siebie, dla naszych bliskich i dla wspólnot, w których żyjemy. Oby ta książka przyniosła pożytek nam wszystkim.

Skupiam się w niej na aspektach psychologicznych i egzystencjalnych tematu, ponieważ mają one charakter uniwersalny. Nie opiera się na systemach religijnych, jest bowiem adresowana również do tych, którzy nie są związani z żadną religią.

Z całego serca dziękuję tym, którzy podzielili się ze mną swoimi doświadczeniami i przeżyciami związanymi ze śmiercią. Dziękuję za Waszą otwartość, łzy, ból, radość, za wszystko. Godziny spędzone z Wami to dla mnie czas bezcenny.

Dziękuję czytelniczkom i czytelnikom magazynu „Zwierciadło”, którzy po spotkaniach ze mną mówili, że artykuły o śmierci dają tak wiele energii do życia pełniejszego i szczęśliwszego niż dotąd. Byłam zdumiona, że pamiętaliście teksty drukowane wiele lat temu. Wasze opinie przyczyniły się do powstania tej książki.

Dziękuję wydawcom magazynu „Zwierciadło” Magdalenie i Grzegorzowi Jankilewiczom. Za Waszym przyzwoleniem pismo publikuje ważne treści.

Dziękuję Wioletcie Skawińskiej za nieustające wspieranie w podejmowaniu kluczowych dla mnie tematów, a także Tamarze Surman i Katarzynie Cieplak z Zarządu Wydawnictwa Zwierciadło za decyzję o wydaniu poszerzonej wersji książki.

Dziękuję mojej przyjaciółce Soni Raduńskiej, która od wielu lat dopytywała, kiedy wreszcie powstanie ta książka. Powtarzała, że temat płynie z głębi mojego serca.

Dziękuję redaktor naczelnym magazynu „Zwierciadło”: Beacie Dzięgielewskiej, Lucynie Olszewskiej, Mananie Chyb i Katarzynie Montgomery, oraz zastępcom redaktor naczelnej: Renacie Mikołajczyk, Annie Malanowskiej, Annie Bimer i Katarzynie Olkowicz – za żywe zainteresowanie listopadowymi Tematami miesiąca. Jestem wdzięczna za rozmowy, inspiracje i wsparcie.

Dziękuję całemu zespołowi magazynu „Zwierciadło”, a szczególnie Alinie Gutek, Dariuszowi Janiszewskiemu, Tomaszowi Jastrunowi, Beacie Pawłowicz – za nasze niezwykłe redakcyjne zebrania, za serdeczność i przyjaźń. To dla mnie wielka radość pracować z Wami.

Dziękuję szefowej fotoedycji Magdalenie Sobotce za dobre słowa po lekturze tych tekstów. Magdo, cieszę się, że mogły być ważne dla Twojej rodziny.

Dziękuję Małgorzacie Hnat i Aleksandrze Kiełczykowskiej za redakcję i korektę książki.

Dziękuję Magdalenie Chorębale, kierującej redakcją działu książek Wydawnictwa Zwierciadło, za zaangażowanie i wiarę, że ta książka jest cenna i potrzebna. I za wzruszenie po jej przeczytaniu.

Dziękuję wszystkim, którzy czytają magazyn „Zwierciadło”, za naszą wspólną podróż przez życie.

Dziękuję mojemu mężowi Andrzejowi i moim przyjaciołom za miłość i wsparcie.

Renata Arendt-Dziurdzikowska

Renata Arendt-Dziurdzikowska, dzięki tekstom publikowanym w magazynie „Zwierciadło”, wielokrotnie była moim życiowym drogowskazem w najważniejszych sprawach. W tej książce oswoiła śmierć dla siebie i dla nas. Pokazała, że chociaż śmierć jest czymś, przez co każdy musi przejść sam, to nikt z nas nie musi być w tym samotny. Drugi człowiek może ulżyć odchodzącemu uczciwą rozmową o prawdziwych uczuciach, gestami serca. Przypomniała, że śmierć jest naturalna, a ta świadomość może sprawić, że odzyskamy radość życia. Im bardziej boimy się śmierci, tym bardziej powinniśmy sięgnąć po tę książkę, bo pisząc o śmierci, autorka tak naprawdę odkryła pełnię życia.

Katarzyna Montgomery

redaktor naczelna magazynu „Zwierciadło”

Rozdział 1

Zróbmy próbę generalną

Wszyscy boimy się śmierci, bo to lęk pierwotny. Tym bardziej potrzebujemy się z nim mierzyć i oswajać go. Patrzenie w śmierć jest najbardziej życiodajnym posunięciem, jakie można sobie wyobrazić. Unikanie tematu – rozpaczliwym usiłowaniem nieangażowania się w życie.

Pod strachem przed śmiercią kryje się niespełnienie. Mówimy często: „Nie żyłam własnym życiem”; „Czas przecieka mi przez palce”. Skupienie się na tym głębokim braku satysfakcji jest często punktem wyjścia do przezwyciężenia lęku przed śmiercią. Pragniemy zostawić po sobie coś, co przetrwa dłużej niż my. To momenty miłości, współczucia. Gdy robimy sobie porządne próby generalne, nierzadko dochodzimy do wniosku, że umierając, nie możemy wziąć ze sobą nic z tego, co otrzymaliśmy. Możemy zabrać tylko to, co sami daliśmy.

Dokumentalny film Małgorzaty Szumowskiej A czego tu się bać? jest jak balsam na duszę. Reżyserka pojechała na Suwalszczyznę i posłuchała, co ludzie ze wsi mówią o śmierci. A mówią prosto i prawdziwie. Na przykład o tym, że trzeba sobie przygotować ubranie do trumny – rajstopy, majtki, podkoszulkę z krótkim rękawem, jeśliby się umarło latem, i z długim, jeśli zimą. Trzeba zamówić sukienkę, raczej szerszą, bo nie wiadomo, czy się do śmierci jeszcze schudnie czy utyje, z paskiem, żeby można było się przewiązać na wypadek schudnięcia. Trumna raczej dębowa albo lipowa, bo wytrzyma ze 20 lat, nie to co sosnowa. Jak człowiek dobrze żył z ludźmi, to w trumnie ładnie wygląda – wygładzony, uśmiechnięty, młody, a jak był nieżyczliwy, to umiera przerażony, z wytrzeszczem w oczach. Nieboszczyk leży dwa, trzy dni w domu, ludzie przychodzą i go żegnają, modlą się i śpiewają. Śpią z nim w jednym pokoju. A czego tu się bać? – dziwią się. Przecież wszyscy umrzemy i będziemy nieboszczykami.

W znakomitej książce Patrząc w słońce. Jak przezwyciężyć grozę śmierci znany amerykański terapeuta Irvin D. Yalom żali się, że gdy mówił o niej przyjaciołom, natychmiast zmieniali temat, chociaż dotąd – gdy pisał inne książki – pytali o nie z żywym zainteresowaniem. Tym razem – koniec rozmowy.

Przez godzinę, dwie – bo tyle z pewnością zajmie przeczytanie tej pozycji – proszę, nie zmieniajmy tematu. W końcu wszyscy będziemy nieboszczykami.

Podróbka nieśmiertelności

Dlaczego właściwie mamy zajmować się tą ponurą sprawą? Lęk przed śmiercią jest pierwotny, instynktowny, wdrukowany w nas. Wydaje się, że nie można z tym nic zrobić. „Rani nas to, że jesteśmy śmiertelni – pisze Yalom. – Na nasze istnienie pada cień gorzkiej wiedzy, że będziemy dorastać, kwitnąć i wreszcie – co nieuniknione – zaczniemy słabnąć i umrzemy. Wszyscy boimy się śmierci – każda kobieta, każdy mężczyzna i każde dziecko”. Wszechobecny lęk przed śmiercią jest główną przyczyną ludzkiej niedoli, pisał Epikur. Bo skoro wszystko przeminie, jaki sens może mieć życie? Przerażająca wizja nieuniknionej śmierci przeszkadza w przeżywaniu radości. Więc unikamy. Zmieniamy temat. Zaprzeczamy. Odwracamy uwagę. Milkniemy. Tylko że wyparty ze świadomości lęk rozpaczliwie rzutujemy na swoje życie – gromadzimy majątek, korzystamy z tego życia, póki się da, w szaleńczy sposób, popadając w nałogi i najprzeróżniejsze nieszczęścia, ślepo podążamy za władzą i zaszczytami – czyli robimy wszystko, co daje podrabianą wersję nieśmiertelności.

Nieżyjący już wybitny psychoonkolog Carl Simonton konfrontację ze śmiercią uczynił kluczowym punktem terapii. Wizualizacja własnej śmierci dla większości chorych na raka jest jak przebudzenie z koszmarnego snu, nawykowego, podszytego lękiem działania. Doświadczają oni głębokiej pozytywnej przemiany i często zdrowieją. Ustalają na nowo priorytety, przestają przywiązywać wagę do spraw błahych, zyskują siłę do podejmowania decyzji, zaczynają doceniać bliskość i dążą do niej, angażują się w przyjacielskie związki, odkrywają potęgę teraźniejszości. Budzą się do zachwytu i wdzięczności, a przede wszystkim do współczucia. Jak pisze Sogjal Rinpocze w Tybetańskiej księdze życia i umierania: „Kiedy uprzytomniamy sobie wreszcie, że umieramy, że wraz z nami umierają wszystkie istoty, budzi się w nas palące, niemal rozdzierające serce poczucie kruchości i drogocenności każdej chwili i każdego życia; odkrycie to może zrodzić głębokie, czyste, bezgraniczne współczucie dla wszystkich żyjących istot”.

Patrzenie w śmierć zwraca ku życiu. Nie tylko nie pozbawia energii, ale rozwiewa smutek, pomaga tworzyć życie pełne harmonii i spokoju, zaangażowania, więzi z ludźmi, znaczenia i samorealizacji, wyzwala miłość do życia, jakiej wcześniej nie znaliśmy.

Zostawić po sobie ślady

Okazji do przebudzenia w naszym życiu bez liku: choćby urodziny, szczególnie jubileusze np. pięćdziesiątka, sześćdziesiątka i dalej. Rozwód. Odejście dzieci z domu. Przejście na emeryturę. Nieuleczalna choroba. Spotkanie po latach z ludźmi z klasy i patrzenie, jak się zmienili, jak przemijają. Śmierć ukochanego zwierzęcia. I, oczywiście, śmierć bliskich. To mogą być nasze próby generalne, jeśli odważymy się wejść w nie w całości, przeżyć rozpacz, gorycz i czułość tych doświadczeń, jeśli nie zamkniemy oczu w nadziei, że przeminą, nie dotykając nas.

Najtrudniejsze jest z pewnością towarzyszenie w odchodzeniu. Ponieważ jesteśmy istotami zdolnymi do współodczuwania, każda śmierć jest w pewnym sensie naszym doświadczeniem umierania, naszą próbą generalną. „Nie pozwól umrzeć bliskiej osobie w samotności – pisze Yalom. − Połóż się przy niej. Oddychaj z nią. Bądź po jej stronie. Niezależnie od tego, jak wielkie jest twoje przerażenie, nie odchodź. Obejmuj, trwaj, mów prosto z serca, ujawniaj swoje lęki. Albo po prostu bądź. Medytuj, módl się. Zanurz się cały w tym doświadczeniu. Nie lamentuj, nie zatrzymuj. Pozwól bliskiej osobie iść dalej, tam, gdzie ma dojść. Pozwól jej zasnąć”.

U starożytnych Greków śmierć i sen, Tanatos i Hypnos, to bliźnięta. Odczuwamy przedsmak śmierci, kiedy co noc zapadamy w sen. Wszyscy boimy się śmierci, a jednak zasypiamy z bezgraniczną ufnością. Jakaś część nas z całą pewnością wie, że się obudzimy.

Gdy Irvin Yalom pyta ludzi, czego konkretnie boją się w związku ze śmiercią, słyszy: „Czas ucieka, a życie wymyka

mi się z rąk”; „Nie zrealizowałam tego, co mogłabym osiągnąć”; „Moje marzenia nie spełniły się”. Pod strachem kryje się rozczarowanie swoim życiem, niespełnienie. Kobiety mówią często: „Nie żyłam własnym życiem”. Skupienie się na tym głębokim braku satysfakcji jest często punktem wyjścia do przezwyciężenia lęku przed śmiercią – twierdzi Yalom. O jaką satysfakcję chodzi? Pragniemy zostawić po sobie coś, co przetrwa dłużej niż my, będzie rozchodzić się jak kręgi po wodzie na nadchodzące pokolenia – taka świadomość koi ból i lęk. To momenty miłości, współczucia, otuchy, przewodnictwa, dzielenia się doświadczeniem. Gdy robimy sobie porządne próby generalne, nierzadko dochodzimy do wniosku, że umierając, nie możemy wziąć ze sobą nic z tego, co otrzymaliśmy. Możemy zabrać tylko to, co sami daliśmy.

W orszaku na własnym pogrzebie

Ebenezer Scrooge, bohater Opowieści wigilijnej Karola Dickensa, to – jak pamiętamy – postać dosyć odrażająca, starzec chciwy i złośliwy, o lodowatym sercu. Ale gdy wytrwamy do końca powieści, okaże się, że Scrooge jest zdolny do gestów prawdziwie wielkodusznych, przemienia się w człowieka ciepłego i współczującego. Co się stało? Nasz bohater dał się poprowadzić Duchowi Przyszłych Wigilii i zajrzał we własną przyszłość. Przyglądał się swojemu opuszczonemu ciału, widział obcych ludzi wynoszących na sprzedaż jego rzeczy, podsłuchiwał sąsiadów rozmawiających o jego śmierci i z łatwością porzucających ten temat. A potem Duch Przyszłości odprowadził Scrooge’a na dziedziniec kościoła, żeby zobaczył własny grób. Bohater wpatrywał się w swój nagrobek, dotykał liter swojego nazwiska i… przebudził się do nowego życia.

Możemy sobie wyobrazić, że to do nas przychodzi Duch Przyszłości. Zajrzyjmy, co też dzieje się na naszym pogrzebie. Kto przyszedł? Kto przemawia nad trumną? Co mówi? Co mówią ludzie w orszaku żałobnym? Kto otrzyma rzeczy, które zostawiliśmy, cenne pamiątki, majątek? Jak prezentuje się nagrobek? Co jest na nim napisane? Jak z tej perspektywy wyglądają problemy, jakość naszych relacji z innymi, marzenia i plany na przyszłość?

Jak wypadło?

(Z inspiracji: Irvin D. Yalom, Patrząc w słońce. Jak przezwyciężyć grozę śmierci. Instytut Psychologii Zdrowia 2008).

Żyć takim samym życiem wciąż od nowa, przez wieczność

W Tako rzecze Zaratustra Fryderyk Nietzsche opisał proroka, który postanawia zejść ze szczytu góry i podzielić się z ludźmi tym, czego się nauczył. Ze wszystkich idei, które głosił, jedną uważał za „myśl obdarzoną największą mocą” – ideę wiecznego powrotu. Zaratustra proponuje, abyśmy wyobrazili sobie, że żyjemy takim samym życiem wciąż od nowa, przez całą wieczność, przeżywamy wszystko raz jeszcze i niezliczone jeszcze razy; i nie ma w nim niczego nowego, powtarza się każdy ból i każda rozkosz, i każda myśl, i każde westchnienie, wszystko.

Czy ten eksperyment wywołuje psychiczny i duchowy komfort? Czy raczej ból, smutek i żal? Jeśli tak, to znaczy, że nie żyjemy dobrze. Dlaczego tak się dzieje? Czego żałujemy? Czego zaniechaliśmy? I co dalej?

(Z inspiracji: Irvin D. Yalom, Patrząc w słońce. Jak przezwyciężyć grozę śmierci. Instytut Psychologii Zdrowia 2008).

Prosty sposób na umieranie

Lęk przed śmiercią reprezentuje wszystkie nasze lęki. Jest królem lęków. To on mówi: „Nie rań mnie”. Każdy rodzaj lęku zawiera w sobie element niezgody i oporu.

Ciekawym sposobem praktykowania umierania jest otwarcie się na chorobę. Gdy masz katar, gdy się przeziębisz lub złapiesz grypę, pomyśl: „W porządku, poćwiczę umieranie”. Obserwuj, jak pod wpływem oporu ból zamienia się w cierpienie, a to, co było tylko nieprzyjemne, staje się po prostu nie do zniesienia. Zauważ, że nawet niewielkie dolegliwości przyciągają żal i smutek, które gromadzą się w tobie jak cienie. Wsłuchaj się w ich jęki i narzekania. Poczucie krzywdy powstaje ze spotkania bólu z lękiem. Współczucie rodzi się ze spotkania bólu z miłością. Kiedy staramy się uniknąć bólu, czujemy się bezradni. Gdy otwieramy się na doznania, gdy pozwalamy, by świadomość objęła ból, zamiast go wypierać, pojawia się współczucie.

Za każdym razem, kiedy zachorujesz lub rozboli cię głowa, zamiast szukać lekarstwa na uśmierzenie bólu, przyjmuj tę chwilę taką, jaka jest, i postaraj się rozluźnić bolesne miejsce. Nauczyliśmy się odwracać od tego, co nieprzyjemne. Spróbuj to przezwyciężyć! Gdy przestajemy walczyć z bólem, następuje przełom. Otwórz się na ból. Wyjdź mu na spotkanie życzliwie i z miłością. Nie bój się. Rozluźniaj się, wnikaj delikatnie w doznania, badaj je i rozluźniaj się jeszcze bardziej, aby zrobić miejsce na całe swoje życie.

(Na podstawie: Stephen Levine, Gdybyś miał przed sobą rok życia. Ewa Korczewska L.C. 2001).

Umieranie wciąż i wciąż

Robert Palusiński: Gdy struktura się kruszy – czyli dopada nas udręka, depresja, „umieramy” – to znaczy, że nadchodzi niepowtarzalna okazja, by zrobić sobie próbę generalną.

– Umierałem wiele razy – mówi Robert Palusiński, psychoterapeuta. Od 7. do 21. roku życia był sportowcem, uprawiał pływanie i pięciobój nowoczesny. Aż któregoś dnia usłyszał w sobie pytanie: Jaki cel i sens ma rywalizacja i ściganie się z innymi? Nosił je w sobie dłuższy czas, jak radzą w zen, był „na pytaniu” z mocną skupioną energią. Wtedy odpowiedź pojawia się sama, następuje wgląd, takie wewnętrzne „aha!”. Już nie chciał się ścigać. Tożsamość sportowca umarła.

Potem umarł biznesmen. – Dopadł mnie kryzys połowy życia i uświadomiłem sobie, że się męczę, potwornie. Moja praca to była dla mnie orka, nie miałem żadnej radości, pracowałem tylko dla zysku.

Po 15 latach umarła tożsamość męża, a wraz z nią marzenia, wizje i plany, emocje zainwestowane w związek. – Czułem się, jakbym utracił część siebie, bolesne, rozpaczliwe doświadczenie. Przez dwa lata sprawdzałem, czy ta część mnie na pewno umiera, czy może da się coś zmienić, ratować – przyznaje Robert.

Przypomina też, że nieustannie coś w nas umiera, to jest proces, który się nie kończy. Co siedem lat następuje wymiana komórek w naszych organizmach; umierają, by zrobić miejsce na nowe. – Nie ma we mnie i w tobie ani jednej komórki sprzed ośmiu lat. Czy to nie fascynujące? – pyta psychoterapeuta.

Sugeruje, aby te części, które w nas umierają, obdarzać uwagą i współczuciem, rozstawać się z nimi łagodnie, jak z najdroższą siostrą czy bratem. Zrobić ceremonię pożegnalną. Przeżyć żałobę. – No więc umieramy, cały czas. Jednak najczęściej nie chcemy się z tym pogodzić. Mówimy wtedy, że jesteśmy konsekwentni, bo trzymamy się raz obranego szlaku. Prosta droga do sztywniactwa i zawału. To, oczywiście, nie dotyczy tych, którzy znaleźli swoją ścieżkę serca. Gdy struktura się kruszy – czyli dopada nas udręka, depresja, „umieramy” – to znaczy, że nadchodzi niepowtarzalna okazja, by zrobić sobie próbę generalną. Odważyć się otworzyć na nowe światy, które chcą zaistnieć w naszym życiu.

– Wiele sygnałów na to wskazuje – mówi Robert. – Na przykład jedziemy windą i nagle pojawia się myśl, co by było, gdyby nagle się urwała, albo gdyby spadł samolot, którym lecę, albo gdyby najechał na mnie tir. Takie myśli płyną z tej części nas, która już się zużyła i domaga się śmierci. Podobnie myśli samobójcze to tylko informacja o tym, że coś chce umrzeć i zrobić miejsce na nową jakość. Ludziom o tendencjach samobójczych mówię: „Umrzyj tu i teraz, ale nie rób krzywdy swojemu ciału”.

Na warsztatach o śmierci, które prowadzi, proponuje próbę generalną: – Leżąc, w stanie relaksu, po kolei odpuszczamy tożsamości, role: matki, ojca, córki, syna, męża, żony, mężczyzny, kobiety, dziennikarki, nauczycielki, biznesmena. Żegnamy tożsamość narodową, język, którym się posługujemy, swoje związki, a wreszcie „puszczamy” ciało. Docieramy do rdzenia, czyli do tej części nas, która jest niezniszczalna, do istnienia po śmierci, bez warunków, bez zależności od czynników zewnętrznych. Na tym właśnie polega umieranie – że wszystko tracimy: rzeczy, zdolności, przekonania, związki, zmysły. I to jest wolność. Umieranie zwraca ku wolności; puszczając uwarunkowania, zlewamy się niejako z energiami, wibracjami wszechświata, kosmosu; różnie to ludzie nazywają, ale sens jest podobny.

Na zajęciach Robert pyta, co porzucić najtrudniej, czego trzymamy się najmocniej? – Umrzeć za życia to zyskać całkowitą wolność wyboru, wyrażania siebie – mówi Robert i opowiada o babci znajomego, która, gdy przyszedł do niej listonosz, zdziwiła się: „O, list do mnie? Pan nie wie, że już umarłam?”. Wzięła list i odeszła.

Rozdział 2

Mistrzowie umierania

Czy można umierać w ekstatycznej radości albo przynajmniej pogodnie, z uśmiechem spokoju i spełnienia? Z namiętną ciekawością: „Cóż tam takiego jest?”. Okazuje się, że można tak odejść. Jak pisała doktor Elisabeth Kübler-Ross, najpopularniejsza badaczka zagadnień dotyczących „ostatniego etapu rozwoju”, śmierć może być najwspanialszym doświadczeniem, ciepłym uściskiem przyjaciela.

Mała wioska indiańska w środkowej Alasce. Sędziwa Sara postanawia umrzeć, wzywa do siebie bliskich. Na nabożeństwie pożegnalnym delektuje się każdą minutą, przyłącza się do modlących i śpiewających i przez cały czas jest bardzo pogodna. Po kilku godzinach umiera. Przez następne dwa dni cała wioska zajmuje się pogrzebem. Po pogrzebie odbywa się wielkie przyjęcie, z jedzeniem, które na tę okazję kupiła sama Sara. A wszystko przepełnione jej obecnością, spokojem i naturalnością.

Dopełnieni

„Kochanie, chyba czas przestać” – powiedziała Treya Wilber do swojego męża Kena Wilbera. Chodziło jej o zaprzestanie leczenia. Od pięciu lat zmagała się z przerzutami nowotworu, który zajął już niemal całe ciało. Ken Wilber, jeden z najbardziej wpływowych współczesnych amerykańskich myślicieli, opisał to w swojej kultowej już książce Śmiertelni nieśmiertelni. Tego wieczoru zdał sobie sprawę, że gdy Treya zdecydowała się odejść, już się nie cofnie. Zaproponował jednak: „Może spróbujmy jeszcze tydzień, tak na wszelki wypadek”. Spojrzała mu prosto w oczy: „OK. Jeszcze jeden tydzień. Dam radę”. Była bardzo spokojna. Przez tydzień zmagała się z ogromnym cierpieniem, lecz nadal przestrzegała programu leczenia. Ale odmawiała morfiny, by pozostać uważną i świadomą. W ostatni wieczór tego tygodnia powiedziała cicho: „Odchodzę”. I tak oto zaczęło się najbardziej niezwykłe 48 godzin ich życia. Treya postanowiła umrzeć. Leżała w łóżku i była nieomal w ekstazie: „Odchodzę. Nie mogę w to uwierzyć. Jestem taka szczęśliwa, jestem taka szczęśliwa” – powtarzała, jak mantrę ostatecznego uwolnienia. Jej twarz jaśniała. Ciało posłuszne jej woli kurczyło się, zaczęło powstrzymywać funkcje życiowe. Po godzinie wyglądała tak, jakby schudła pięć kilogramów. Jej ekstatyczna reakcja okazała się zaraźliwa i Ken ze zdumieniem odkrył, że dzieli jej radość. Potem dosyć gwałtownie powiedziała: „Ale nie chcę cię opuszczać. Tak bardzo cię kocham”. Zaczęła płakać, szlochać, szlochali oboje. „To był moment największej czułości w moim życiu” – wspomina Wilber. Gdy płacz się uspokoił, powiedział: „Kochanie, skoro czas na odejście, to musisz iść. Nie martw się, odnajdę cię”. Tę chwilę rozmowy nazwał potem chwilą najświętszą; najprostszą i najbardziej oczywistą. Przed śmiercią Treya pożegnała się z bliskimi. Popatrzyła łagodnie na każdego, zamknęła oczy i przestała oddychać. Wilber: „Serce mi pękło. Prawdziwa miłość rani, prawdziwa miłość sprawia, że jesteś całkowicie otwarty i bezbronny”.

Martwa Treya uśmiechała się. Jej twarz była promienna, gładka, lśniąca, pełna spokoju i spełnienia. Wyraz cierpienia całkowicie zniknął. I taka pozostała przez 24 godziny, zanim wyniesiono z domu ciało. „Myślę, że ten uśmiech pozostał w jej duszy na wieczność” – napisał Ken Wilber.

Śmierć Trei poruszyła ludzi, z którymi dzieliła życie. Wilber posłał tę opowieść w świat, aby dawała otuchę i nadzieję, że skoro „Trei się udało, nam także się uda”.

Cóż za radość, synu!

Wiele w literaturze dotyczącej odchodzenia podobnych świadectw. W świetnej książce Koniec jest moim początkiem wybitny reporter Tiziano Terzani opowiada dorosłemu synowi, co się z nim dzieje, gdy umiera. „Cóż za radość, synu! Mam 66 lat i ta niezwykła podróż, jaką było moje życie, dobiega końca. Jakiś czas temu twoja mama zapytała mnie: A gdyby ktoś zadzwonił i powiedział, że odkryto pigułkę, która pozwoliłaby ci przeżyć jeszcze dziesięć lat. Wziąłbyś ją? Instynktownie odpowiedziałem: Nie! Nie wziąłbym tej pigułki!”. Terzani jest całkowicie spokojny. Bliskim mówi, że czuje się wręcz cudownie. Od wielu miesięcy ma wolny umysł, tylko jego ciało płacze i zamiera. Jedyne, co może zrobić, to zostawić je bez lęku losowi; losowi, jaki czeka rzeczy materialne, które obracają się w proch.

Dlaczego tak bardzo boimy się śmierci? – pyta. I odpowiada: „Ponieważ musimy zrezygnować ze wszystkiego, na czym tak bardzo nam zależy. Zrezygnować z posiadania. Z marzeń. Z tożsamości. Ja już to zrobiłem. Przecież człowiek nie jest swoim imieniem! Nie jest swoim zawodem. Nie jest domem, który ma nad morzem. Jeżeli więc nauczymy się umierać za życia, tak jak mędrcy w przeszłości, wtedy pójdziemy na spotkanie ze śmiercią z ogromną ciekawością. Co tam takiego jest?”.

Terzani opowiada o przyjaciółce Jane, która napisała do niego list: „Drogi mój, wiem, że nie czujesz się dobrze, i wiem, że byłoby ci miło dać mi coś, na czym mi zależy. Po co czekać, aż opuścisz ciało? Możesz dać mi to teraz. Chciałabym twoją maszynkę do kawy. Przy śniadaniu mogłabym pomyśleć o tobie”. „Takie relacje są piękne” – komentuje Terzani ten list. Pakuje maszynkę, okrągły stolik z biblioteki, piękną lampę z mosiądzu, ratanową sofę i wysyła przyjaciółce. Jane jest zaskoczona. Przeszczęśliwa.

Ostatnie miesiące przed śmiercią Terzani spędza w chacie w Himalajach. Tam pozbywa się pragnień, znika oddzielenie. „Patrzysz na ziemię i zdajesz sobie sprawę, że wszystko jest jednością – mówi synowi. – Kiedy widzę kwiaty i trawę, dostrzegam przecudowne życie. Gdy wszystko jest jednością, znika lęk. Przepełnia cię niewyobrażalna radość”.

Sara śpiewa, żegnając… siebie

W swojej książce Śmierć. Ostatni etap rozwoju