Strona główna » Obyczajowe i romanse » Mr Gwyn

Mr Gwyn

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-739-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Mr Gwyn

„Baricco nie może rozczarować i w pełni zaspokaja czytelnika literaturą bogatą i błyskotliwą, która nie przestaje zadziwiać”. sololibri.net Jasper Gwyn mawiał, że wszyscy jesteśmy jak stronica z książki, tyle że z książki, której nikt nigdy nie napisał. Jasper Gwyn jest pisarzem. Mieszka w Londynie i najprawdopodobniej kocha życie. W pewnym momencie ogarnia go nagłe pragnienie, by skończyć. Być może skończyć z pisaniem, ale on nie przeżywa kryzysu, który zazwyczaj dopada pozbawionych natchnienia autorów. Jasper Gwyn chce zmienić pespektywę, dotrzeć do jądra magii. Wspiera go w tym i pomaga mu dziewczyna, która ze wściekłym oddaniem gromadzi to, co stopniowo staje się tajemnicą Gwyna. Alessandro Baricco krokiem pewnym i swobodnym człowieka znającego i kochającego drogi, po których zmierza, zanurza się w meandry tej tajemnicy. Tworzy dwie wspaniałe postaci, które w połowie powieści przekazują sobie pałeczkę, i choć to Mr Gwyn rozdaje karty, zadaniem dziewczyny jest odtworzyć sekwencję jego sekretów i dotrzeć do odważnych i zaskakujących wniosków.

Polecane książki

"Sztuka marketingu" Jacka Kotarbińskiego jest książką napisaną przez doświadczenie. Twórca "Subiektywnego bloga o sztuce marketingu" wybrał swoje najciekawsze teksty, które zostały wydane w formie e-booka. Książkę zdecydowanie powinni przeczytać szefowie firm, profesjonaliści marketingu i sprzedaży ...
Leasingować można samochody, maszyny, nieruchomości. Każda firma może skorzystać z tego narzędzia finansowego. Zawierając umowę leasingu warto jednak wiedzieć, jakie haczyki i pułapki mogą się w niej znaleźć. Ponadto warto zdawać sobie sprawę z tego, jaki rodzaj leasingu dla jakiej firmy jest na...
Recenzowana książka nie tylko nawiązuje [...] do znanej pracy Kracauera, ale i polemizuje z nią. Sama zresztą może skłaniać do polemik, skoro tak odmiennie od dostępnej dotąd po polsku literatury ujmuje klasyczne kino niemieckie - przede wszystkim rewidując kategorię ekspresjonizmu i zupełnie na now...
Rozmaite rodzaje logicznego zmysłu: jedni mają go w rzeczach pewnej kategorii, w innych zaś się gubią. Jedni dobrze wyciągają wnioski z niewielkiej ilości zasad i to jest zmysł logiczny. Inni dobrze wyciągają wnioski z rzeczy, gdzie jest wiele zasad. (Fragment)...
Praca „Studium przypadku. Historia i funkcjonowanie Imperium Rosyjskiego do XX w. i społeczno-kulturalne zagadnienia narodowości czeczeńskiej w XXI w.” zasadniczo opisuje dwa zagadnienia. Pierwsze poświęcone jest rosyjskiej drodze do potęgi rozpoczętej w XVII w., a zakończonej porażką w I w. św....
Czy można opowiedzieć Chiny za pomocą zaledwie dziesięciu słów? Yu Hua udowadania, że nie potrzeba więcej. Dziesięć pojęć, na pozór niemających ze sobą nic wspólnego. Mao Zedong i podróbki, rewolucja i bujanie. Zabierają w fascynującą podróż po przeszłości i tera...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Alessandro Baricco

MR GWYN

Copyright © 2011, Alessandro Baricco

All rights reserved

Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2018 for the Polish translationby Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Magdalena Bargłowska, Marta Chmarzyńska

ISBN: 978-83-8110-739-6

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2018

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Tout commence par une interruption.

Paul Valéry

1.

W pewnym momencie, idąc przez Regent’s Park aleją, którą zawsze chadzał, Jasper Gwyn odniósł przemożne wrażenie, że to, czym się codziennie zajmuje, by zarobić na życie, przestało mu odpowiadać. Myśl ta pojawiła się już wcześniej, nigdy jednak z taką wyrazistością i taktem.

Po powrocie do domu napisał artykuł, który następnie wydrukował, włożył do koperty i osobiście zaniósł przez miasto do redakcji „Guardiana”. Znali go tam. Od czasu do czasu współpracował z nimi. Poprosił, czy mogą odczekać tydzień, zanim opublikują tekst.

Artykuł zawierał listę pięćdziesięciu dwóch czynności, których Jasper Gwyn nie zamierzał więcej wykonywać. Na pierwszym miejscu znajdowało się pisanie artykułów dla „Guardiana”. Na trzynastym – udawanie wielkiej pewności siebie podczas spotkań z uczennicami. Na trzydziestym – fotografowanie się w zamyślonej pozie, z podpartym podbródkiem. Ostatnią z czynności było pisanie książek. Rozwiewała wątpliwości, które mogła pozostawić przedostatnia z nich: publikowanie książek.

Należy dodać, że w tamtej chwili Jasper Gwyn był pisarzem stosunkowo modnym w Anglii i cieszącym się pewną popularnością za granicą. Debiutował dwanaście lat wcześniej thrillerem rozgrywającym się na walijskiej wsi za rządów Thatcher: chodziło o serię niewyjaśnionych zaginięć. Trzy lata później wydał krótką powieść o dwóch siostrach, które postanowiły więcej się nie widywać: przez sto stron bezskutecznie usiłowały zrealizować swój zamiar. Książkę kończyła mistrzowska scena na molo w zimie. Dorobek Jaspera Gwyna, abstrahując od eseiku poświęconego Chestertonowi i dwóch opowiadań zawartych w różnych antologiach, zamykała trzecia powieść, długa na pięćset stron. Były to spokojne wyznania starego olimpijskiego mistrza fechtunku, byłego kapitana żeglugi morskiej, byłego prezentera radiowego. Książka została napisana w pierwszej osobie i nosiła tytuł Na zgaszonych światłach. Zaczynała się takim oto zdaniem: „Często zastanawiałem się nad tym, co się sieje i co zbiera”.

Jak wielu zauważyło, te trzy powieści tak bardzo się od siebie różniły, że trudno było dopatrzyć się w nich jednego pióra. To ciekawe zjawisko nie przeszkodziło Jasperowi Gwynowi stać się w krótkim czasie pisarzem rozpoznawanym przez szerszą publiczność i uznanym przez większość krytyków. Nie można mu było odmówić talentu narratorskiego, w szczególności zaś zaskakiwała łatwość, z jaką zaglądał ludziom do głów i rekonstruował ich uczucia. Jakby znał słowa, które wypowiedzą, i potrafił z wyprzedzeniem przewidzieć ich myśli. Dlatego nie ma co się dziwić, że przepowiadano mu wspaniałą karierę.

Ale w wieku czterdziestu trzech lat Jasper Gwyn napisał dla „Guardiana” artykuł, w którym wymienił pięćdziesiąt dwie czynności, jakich nie zamierzał już więcej wykonywać. Ostatnią z nich było pisanie książek.

Jego wspaniała kariera dobiegła końca.

2.

Rankiem, kiedy na łamach „Guardiana” ukazał się jego artykuł – na pierwszej stronie niedzielnego dodatku – Jasper Gwyn znajdował się w Hiszpanii, w Granadzie: uznał, że w tych okolicznościach lepiej oderwać się nieco od świata. Wybrał hotelik tak skromny, że w pokojach nie było telefonów, dlatego tamtego ranka osobiście zapukano do jego drzwi z informacją, że jest do niego telefon, i że może odebrać go w holu. Na dół zszedł w piżamie i niechętnie zbliżył się do starego, żółtego aparatu stojącego na wiklinowym stoliku. Gdy przyłożył słuchawkę do ucha, usłyszał w niej głos Bruce’a Shepperda, swojego agenta.

– Jasper, co to za historia?

– Jaka historia?

– Z tymi pięćdziesięcioma dwiema czynnościami. Przeczytałem dzisiaj rano, Lottie przyniosła mi gazetę, gdy byłem jeszcze w łóżku. O mało zawału nie dostałem.

– Powinienem był cię uprzedzić.

– Chyba mi nie powiesz, że to na poważnie. Co to, prowokacja? Donos? Ki czort?

– Nic, artykuł. Ale szczery.

– W jakim sensie?

– Napisałem go na poważnie, tak właśnie postanowiłem.

– Chcesz powiedzieć, że rzucasz pisanie?

– Tak.

– Zwariowałeś?

– Muszę już iść.

– Poczekaj chwilkę, Jasper, musimy porozmawiać, jestem przecież twoim agentem, jeśli nie ze mną, to…

– Nie mam nic do dodania, przestaję pisać i już.

– Wiesz co, Jasper? Słuchasz mnie? Wiesz co?

– Tak, słucham cię.

– Więc posłuchaj dobrze, bo tylu pisarzy już mi to mówiło, że sobie tego nie wyobrażasz, nawet Martin Amis, dasz wiarę? Jakieś dziesięć lat temu Martin Amis powiedział mi dokładnie to samo, rzucam pisanie, a to tylko przykład, mógłbym takich podać ze dwadzieścia, mam ci wszystkich wymienić?

– Nie ma takiej potrzeby.

– I wiesz co? Żaden tak naprawdę nie rzucił, nie da się rzucić.

– Dobrze, ale teraz muszę już iść, Tom.

– Żaden.

– Dobrze.

– Mimo wszystko, piękny artykuł.

– Dziękuję.

– Strzał w dziesiątkę.

– Proszę cię, nie mów tak.

– Jak?

– Nijak. Idę już.

– Czekam na ciebie w Londynie. Kiedy wracasz? Lottie będzie przeszczęśliwa.

– Odkładam słuchawkę, Tom.

– Jasper, bracie, nie wygłupiaj się.

– Odłożyłem, Tom.

Ostatnie zdanie wypowiedział, gdy już się rozłączył, dlatego Tom Bruce Shepperd nie mógł go usłyszeć.

3.

Jasper Gwyn miło spędził w hiszpańskim hoteliku sześćdziesiąt dwa dni. W chwili płacenia na jego rachunku usług dodatkowych widniały sześćdziesiąt dwie filiżanki zimnego mleka, sześćdziesiąt dwie szklanki whisky, dwie rozmowy telefoniczne, wysoki rachunek za pralnię (sto dziewięćdziesiąt sztuk odzieży) i koszt zakupu tranzystorowego radia – co rzuca światło na jego zamiłowania.

Ze względu na odległość i izolację przez cały pobyt w Granadzie Jasper Gwyn nie musiał wracać do kwestii artykułu, chyba że w rozmowie z samym sobą. Pewnego dnia zdarzyło mu się spotkać młodą Słowenkę, z którą nawiązał przyjemną konwersację w zimowym ogrodzie w muzeum. Była błyskotliwa i pewna siebie, nieźle władała angielskim. Powiedziała, że pracuje na uniwersytecie w Lublanie, w instytucie historii nowożytnej i współczesnej. W Hiszpanii prowadziła badania nad losami włoskiej arystokratki, która pod koniec dziewiętnastego wieku podróżowała po Europie w poszukiwaniu relikwii.

– W tamtych latach w pewnych kręgach katolickiej arystokracji handel relikwiami stanowił hobby – wyjaśniła.

– Naprawdę?

– Niewielu o tym wie, choć to fascynująca historia.

– Proszę mi ją opowiedzieć.

Wspólnie zjedli kolację, a podczas deseru, gdy już skończyła długą opowieść o piszczelach i paliczkach męczenników, zaczęła mówić o sobie, a zwłaszcza o tym, jak bardzo jej się poszczęściło, że może prowadzić badania naukowe. Dodała, że wszystko, „co się wiąże z tym zawodem”, jest przerażające, koledzy z pracy, ich ambicje, małostkowość, hipokryzja, wszystko. Ale kilku nędzników nie jest w stanie sprawić, żeby przeszła jej ochota na studia i na pisanie.

– Cieszy mnie to – skomentował Jasper Gwyn.

Wtedy kobieta zapytała, czym on się zajmuje. Jasper Gwyn zawahał się, zanim udzielił tylko w połowie nieprawdziwej odpowiedzi. Odrzekł, że przez dwanaście lat był dekoratorem wnętrz, ale zrezygnował z pracy dwa tygodnie temu. Kobieta zrobiła zatroskaną minę i zapytała o powód, dla którego porzucił tak z pozoru przyjemne zajęcie. Jasper Gwyn machnął ręką w powietrzu. Potem dodał niejasno:

– Pewnego dnia zorientowałem się, że nic mnie już nie obchodzi i wszystko zadaje wręcz śmiertelny ból.

Kobieta wykazała zainteresowanie, ale Jasper Gwyn umiejętnie sprowadził rozmowę na inne tory, wspominając o brzydkim zwyczaju umieszczania dywaników w łazience, a potem rozwodząc się nad wyższością cywilizacji południowych, wynikającą z dokładnej znajomości pojęcia światło.

Było już bardzo późno, gdy przystąpili do pożegnania, a ponieważ robili to powoli, Słowenka miała czas, by odnaleźć właściwe słowa i powiedzieć, że mogliby tę noc spędzić razem.

Jasper Gwyn nie był do końca przekonany, niemniej jednak udał się do jej hotelu. Jak się potem okazało, bez trudu odnaleźli w hiszpańskim łóżku połączenie dla jej pośpiechu i jego ostrożności.

Dwa dni później, kiedy Słowenka wyjeżdżała, Jasper Gwyn wręczył jej własnoręcznie spisaną listę trzynastu gatunków szkockiej whisky.

– Co to jest? – zapytała.

– Piękne nazwy. Dla ciebie.

Jasper Gwyn spędził w Granadzie jeszcze szesnaście dni. W końcu i on wyjechał, zapominając zabrać z hoteliku trzy koszule, jedną skarpetkę bez pary, laskę z rączką z kości słoniowej, płyn do kąpieli o sandałowym zapachu i dwa numery telefonu skreślone pisakiem na plastikowej zasłonce pod prysznicem.

4.

Po powrocie do Londynu Jasper Gwyn przez pierwszych kilka dni długo i maniakalnie przechadzał się po ulicach miasta z rozkosznym przekonaniem, że stał się niewidzialny. Ponieważ rzucił pisanie, przestał być w swoim mniemaniu osobą publiczną – nie było więc powodu, dla którego ludzie mieliby zwracać na niego uwagę, skoro stał się jednym z wielu. Zaczął ubierać się swobodnie i oddawać drobnym przyjemnościom, nie martwiąc się o to, jak się będzie prezentował, w razie gdyby nagle jakiś czytelnik go rozpoznał. Dotyczyło to na przykład pozycji, jaką zajmował przy barze w pubie. Albo jeżdżenia autobusem bez biletu. Albo samotnego posilania się w McDonaldzie. Od czasu do czasu ktoś go rozpoznawał, wtedy on zaprzeczał, że jest tym, kim jest.

Było też mnóstwo innych rzeczy, którymi nie musiał się już przejmować. Czuł się jak koń, który zrzucił jeźdźca i teraz wraca beztrosko truchtem, podczas gdy pozostałe nadal wypruwają sobie flaki, goniąc do mety i wykonując polecenia. Ten stan ducha przepełniał go bezkresną rozkoszą. Kiedy natrafiał na artykuł w gazecie czy na witrynę w księgarni, przypominające mu o wyścigu, z którego się wycofał, robiło mu się lekko na sercu i upajał się infantylną radością sobotniego popołudnia. Od lat nie czuł się tak dobrze.

Między innymi dlatego oddalał od siebie konieczność postanowienia, co dalej, i przedłużał sobie wakacje. Podczas pobytu w Hiszpanii pomyślał, że mógłby wrócić do zawodu, który wykonywał, zanim zaczął wydawać powieści. Nie byłoby to ani trudne, ani niemiłe. Dostrzegał w tym nawet pewną formalną wytworność, swoisty stroficzny porządek, jak w balladzie. Nic go jednak nie przymuszało do pośpiechu, jako że mieszkał sam, nie miał rodziny, wydawał niewiele i koniec końców mógł przez co najmniej dwa lata spokojnie żyć, bez konieczności codziennego wstawania z łóżka. Zwlekał więc z decyzją i oddawał się przypadkowym przyjemnościom oraz od dawna zaniechanym praktykom.

Wyrzucił stare gazety. Wsiadał do pociągów byle jakich.

5.

Mimo to z upływem dni zaczął odczuwać pewien dyskomfort, którego na początku nie rozumiał, i który dopiero po jakimś czasie nauczył się rozpoznawać: z oporem przyznał się przed sobą, że brakuje mu samego aktu pisania oraz codziennego porządkowania myśli i ubierania ich w zgrabne zdania. Tego się nie spodziewał, musiał się więc zastanowić. Chodziło o swoiste rozdrażnienie, które pojawiało się codziennie i z każdym dniem nasilało. Dlatego Jasper Gwyn zaczął rozważać ewentualność przeanalizowania pokrewnych profesji, dzięki którym mógłby pielęgnować pisanie bez konieczności natychmiastowego powrotu do pięćdziesięciu dwóch czynności, jakich postanowił nigdy więcej nie wykonywać.

Jak pisanie przewodników. Ale musiałby podróżować.

Do głowy przyszli mu twórcy instrukcji obsługi sprzętów gospodarstwa domowego, zastanowił się też, czy gdzieś na świecie istnieje jeszcze fach polegający na pisaniu listów za tych, którzy sami nie są w stanie tego uczynić.

Tłumacz. Ale z jakiego języka?

Na koniec jedynym, co wymyślił, było słowo kopista. Podobałoby mu się być kopistą. Właściwie nie chodziło o prawdziwy zawód, wiedział o tym, ale w słowie tym kryło się coś takiego, co sprawiało, że chciał je zgłębić. Jakaś tajemnica i cierpliwe zaangażowanie – połączenie skromności i podniosłości. Tak, tylko to chciał robić: być kopistą. Żywił przekonanie, że będzie to robił dobrze.

Jasper Gwyn spróbował sobie wyobrazić, co w realnym życiu mogłoby oznaczać słowo kopista, i tak minęło mu wiele dni, jeden za drugim. Nawet nie zauważył upływu czasu.

6.

Co jakiś czas przychodziły pocztą umowy do podpisania, dotyczyły już napisanych książek. Wznowień, nowych przekładów, adaptacji teatralnych. Kładł je na stole, aż w końcu zrozumiał, że nigdy ich nie podpisze. Z konsternacją stwierdził, że nie tylko zamierza nie napisać żadnej więcej powieści, ale w pewnym sensie wolałby niczego nigdy nie napisać. Właściwie miło mu było, że je napisał, ale nie chciał, aby przetrwały jego decyzję o zarzuceniu pisarstwa, drażniło go wręcz, że siłą rozpędu podążały tam, gdzie jego noga więcej nie postanie. Zaczął wyrzucać kontrakty, nawet ich nie otwierając. Od czasu do czasu Tom przekazywał mu listy od wielbicieli, którzy grzecznie dziękowali za taki czy inny fragment, za taką czy inną historię. Nawet to go denerwowało, na dodatek żaden z nich nie wspomniał o ciszy, która zaczęła go otaczać – jacyś niedoinformowani. Na kilka z nich odpowiedział. W prostych słowach odwzajemniał podziękowania. Zwracał uwagę, że przestał pisać, i łączył pozdrowienia.

Nigdy jednak nie otrzymał odpowiedzi.

Coraz częściej jednak wracała potrzeba pisania i tęsknota za codziennym porządkowaniem myśli i ubieraniem ich w zgrabne zdania. Dlatego instynktownie rekompensował sobie ten brak prywatnym obrzędem, który nie był pozbawiony pewnego uroku: pisał wmyślach, gdy spacerował albo gdy leżał w łóżku przy zgaszonym świetle i czekał na sen. Dobierał słowa, budował zdania. Bywało, że przez wiele dni podążał za jakimś pomysłem, zapisywał w głowie całe stronice, które potem z przyjemnością powtarzał, nierzadko na głos. Równie dobrze mógł pstrykać palcami albo powtarzać serię jednakowych ćwiczeń gimnastycznych. To było coś fizycznego. Podobało mu się.

Raz napisał całą partię pokera. Jednym z graczy było dziecko.

Lubił pisać przede wszystkim w pralni, pośród wirujących bębnów, w rytm wertowanych z roztargnieniem czasopism, opartych na założonych noga na nogę kolanach pań, które wyglądały tak, jakby nie interesowało ich nic oprócz własnych zgrabnych łydek. Pewnego dnia spisywał w myślach dialog między parą kochanków, w którym mężczyzna wyjaśniał, że od dziecka śni tylko o tych osobach, z którymi śpi, i to właśnie wtedy, gdy z nimi śpi.

– Chcesz powiedzieć, że śnisz tylko o tych, którzy leżą w twoim łóżku? – zapytała kobieta.

– Tak.

– Co to za idiotyzm?

– Nie wiem.

– Czyli jeśli ktoś nie leży w twoim łóżku, nie może ci się przyśnić.

– Nigdy.

W tej chwili podeszła do niego gruba, dość elegancka dziewczyna i podała mu telefon.

– Do pana – powiedziała.

Jasper Gwyn wziął od niej komórkę.

7.

– Jasper! Wlałeś płyn zmiękczający?

– Cześć, Tom.

– Przeszkadzam?

– Właśnie pisałem.

– Bingo!

– Nie w tym sensie.

– Nic mi nie wiadomo o innych sensach, jeśli ktoś jest pisarzem, pisze i już. Mówiłem ci, nikomu tak naprawdę nie udało się tego rzucić.

– Tom, jestem w pralni.

– Wiem, zawsze tam jesteś. A w domu nie odbierasz.

– Nie pisze się książek w pralni, sam wiesz, w każdym razie ja bym ich tu nie pisał.

– Bzdury. Wal śmiało. Co to jest, opowiadanie?

Bielizna była jeszcze w fazie prania wstępnego i nikt wkoło nie wertował czasopism. Jasper Gwyn pomyślał więc, że mógłby spróbować mu to wytłumaczyć. Opowiedział Tomowi Bruce’owi Shepperdowi, że lubi układać słowa w rządki i budować zdania, tak jakby pstrykał palcami. Robi to w zamkniętej przestrzeni myśli. W ten sposób się relaksuje.

– Wspaniale! Przyjadę do ciebie, ty będziesz mówił, ja notował i książka gotowa. Nie ty jeden stosujesz tę metodę.

Jasper Gwyn wyjaśnił, że nie chodzi o żadne historie, same fragmenty pozbawione tego, co przedtem, i tego, co potem – co najwyżej można je nazwać scenami.

– Genialne. Mam już tytuł.

– Nawet nie mów.

– Sceny z książek, których nigdy nie napiszę.

– Powiedziałeś.

– Nie ruszaj się, załatwię parę spraw i przyjadę.

– Tom.

– Mów, brachu.

– Kim jest ta elegantka?

– Rebecca? Jest nowa, bardzo zdolna.

– Czym się zajmuje oprócz noszenia telefonu komórkowego po pralniach?

– Uczy się, od czegoś trzeba zacząć.

Jasper Gwyn pomyślał, że jedynym, czego żałuje po tym, jak postanowił przestać być pisarzem, jest fakt, że nie ma już po co pracować z Tomem Bruce’em Shepperdem. Pomyślał, że pewnego dnia Tom przestanie go bombardować telefonami, i że to będzie smutny dzień. Zastanowił się, czy mu tego nie powiedzieć. Od razu, w pralni. Ale zaraz wpadł na lepszy pomysł.

Zamknął klapkę telefonu i skinął na grubą dziewczynę, która grzecznie stała kilka kroków dalej. Zauważył, że ma bardzo piękną twarz, co do reszty – ograniczała szkody, zręcznie dobierając odzież. Zapytał, czy może zostawić jej wiadomość dla Toma.

– Jasne.

– Niech pani będzie uprzejma mu powiedzieć, że będzie mi go brakowało.

– Jasne.

– Mam na myśli to, że wcześniej czy później przestanie mnie zadręczać, bez względu na to, gdzie się udam, a ja odczuję taką ulgę, jak wtedy, gdy w pokoju przestaje brzęczeć lodówka, ale też nieunikniony niepokój i wrażenie, które z pewnością nie jest pani obce, że chyba nie do końca wiadomo, co zrobić z tą nagłą ciszą, że może nie jest się w gruncie rzeczy na nią przygotowanym. Czy zrozumiała pani?

– Nie jestem tego pewna.

– Mam powtórzyć?

– Może powinnam to zanotować.

Jasper Gwyn pokręcił głową. Zbyt skomplikowane, pomyślał. Otworzył telefon i od razu usłyszał głos Toma. Nigdy nie zrozumie, jak te ustrojstwa działają.

– Tom, ucisz się na chwilę.

– Jasper?

– Chcę ci coś powiedzieć.

– Wal.

Powiedział. To o lodówce i całą resztę. Tom Bruce Shepperd zakaszlał i przez kilka sekund milczał, co u niego było czymś.

Dziewczyna odeszła majestatycznym krokiem, typowym dla osób otyłych, wcześniej jednak z rozpromienionym spojrzeniem uśmiechnęła się na pożegnanie do Jaspera Gwyna cudownymi ustami i białymi zębami.

8.

Zima tego roku wydała mu się niepotrzebnie długa, dokuczała mu też bezsenność wczesnym rankiem, z ciemnościami za oknem.

Pewnego zimnego i deszczowego dnia siedział w poczekalni laboratorium analitycznego z numerkiem w ręce – przekonał lekarza, aby wypisał mu skierowanie na badania, bo nie czuje się zbyt dobrze. Obok niego usiadła starsza pani z pełną torbą na zakupy i stęchłym parasolem, który ciągle się otwierał. Miała na głowie wodoodporną chustę. Zdjęła ją w pewnej chwili, a w geście, jakim poprawiła włosy, kryły się resztki kokieterii sprzed wielu lat. Parasol nie przestawał się wywracać na wszystkie strony.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytał Jasper Gwyn.

Kobieta popatrzyła na niego i powiedziała, że w deszczowe dni w przychodniach powinny być stojaki na parasole. Powinni je usuwać tylko wtedy, gdy jest słońce, dodała.

– Rozsądna sugestia – powiedział Jasper Gwyn.

– Oczywiście, że tak – odparła kobieta.

Potem położyła parasol na podłodze. Przypominał strzałkę albo zakończenie jakiegoś przedmiotu. Wokół niego powoli zaczęła się tworzyć kałuża.

– Czy pan to Jasper Gwyn, czy tylko ktoś do niego podobny? – zapytała, jednocześnie szukając w torbie czegoś małego. Ręce miała głęboko zanurzone, oczy zaś podniosła, żeby się upewnić, że usłyszał pytanie.

Jasper Gwyn nie spodziewał się tego, odpowiedział więc, że tak, on to Jasper Gwyn.

– Gratuluję – odparła kobieta, jakby uczestniczył w quizie i podał właściwą odpowiedź. I dodała, że scena na molo w Siostrach to najpiękniejsze, co w ostatnich latach przeczytała.

– Dziękuję – odrzekł Jasper Gwyn.

– I pożar w szkole na początku innej książki, tej długiej. Perfekcyjnie przedstawił pan pożar w szkole.

Znowu podniosła oczy na Jaspera Gwyna.

– Byłam nauczycielką – wyjaśniła.

I wydobyła z torby dwa cukierki, okrągłe, cytrusowe. Jednego podała Jasperowi Gwynowi.

– Nie, dziękuję, naprawdę – odpowiedział.

– Ależ proszę! – nalegała.

Uśmiechnął się więc i wziął.

– To, że leżały zapomniane w torbie, nie oznacza, że są obrzydliwe – dodała.

– Nie, na pewno.

– Zauważyłam jednak, że ludzie sądzą inaczej.

Jasper Gwyn pomyślał, że tak właśnie jest, że ludzie stronią od cukierków znalezionych na dnie toreb.

– Przypuszczam, że z tego samego powodu nie mają zaufania do sierot – powiedział.

Kobieta odwróciła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Albo stronią od ostatniego wagonu metra – dodała dziwnie uradowanym głosem.

Wyglądali jak dwójka znajomych, którzy w dzieciństwie chodzili do jednej szkoły i teraz usiłują przypomnieć sobie nazwiska kolegów z klasy, przywołując je z bezkresnej dali. Na chwilę zapadła między nimi magiczna cisza.

Zaraz potem zaczęli rozmawiać, a kiedy pielęgniarka wywołała pana Gwyna, Jasper Gwyn odparł, że w tym momencie nie może.

– Przepadnie panu kolejka – powiedziała pielęgniarka.

– Trudno. Mogę przyjść jutro.

– Jak pan uważa – odparła chłodno pielęgniarka. Potem wezwała głośno niejakiego pana Flewera.

Pani z parasolem wydało się to całkiem normalne.

Na koniec w poczekalni zostali tylko we dwójkę i wtedy kobieta stwierdziła, że na nią już pora. Jasper Gwyn zapytał, czy nie miała zrobić badań albo czegoś podobnego. Ona jednak odpowiedziała, że przychodzi tutaj, ponieważ jest ciepło, a na dodatek laboratorium leży dokładnie w połowie drogi między jej domem a supermarketem. Poza tym lubi obserwować twarze ludzi, którzy muszą zrobić na czczo badanie krwi. Wyglądają tak, jakby ktoś ich z czegoś okradł. Prawda, zgodził się Jasper Gwyn z przekonaniem.

Odprowadził ją do domu, niosąc nad nią otwarty parasol, bo starsza pani nawet na moment nie zamierzała wypuścić z rąk torby na kółkach. Ani na chwilę nie przestali rozmawiać, aż w końcu kobieta zapytała, co teraz pisze, on na to odrzekł: Nic. Starsza pani szła przez chwilę w milczeniu, potem rzuciła: Szkoda. Powiedziała to z tak szczerym żalem, że Jasperowi Gwynowi zrobiło się smutno.

– Brak pomysłów? – zapytała.

– Nie, nie to.

– Co więc?

– Chciałbym robić coś innego.

– W rodzaju?

Jasper Gwyn przystanął.

– Przypuszczam, że spodobałaby mi się praca kopisty.

Kobieta zamyśliła się na chwilę. Potem ruszyła dalej.

– Tak, rozumiem – powiedziała.

– Naprawdę?

– Tak. Kopista to piękny zawód.

– To samo sobie pomyślałem.

– Czysty – dodała.

Pożegnali się na schodach pod jej domem i żadnemu nie przyszło do głowy, żeby wymienić się numerami telefonów albo umówić na spotkanie. W pewnym momencie kobieta rzuciła, że żal jej na myśl, że już więcej nie przeczyta żadnej jego książki. Wyjaśniła, że nie każdy potrafi zaglądać ludziom do głowy jak on i że szkoda zamykać taki talent w garażu i polerować raz na rok jak zabytkowe autko.

Tak właśnie się wyraziła: jak zabytkowe autko. Potem zamilkła, jakby nie miała już nic do dodania, choć tak naprawdę chowała coś jeszcze w zanadrzu.

– Bycie kopistą polega na kopiowaniu, prawda? – zapytała.

– Chyba tak.

– Właśnie. Ale nie dokumenty notarialne czy liczby, błagam.

– Tego postaram się unikać.

– Proszę poszukać czegoś, co polegałoby na kopiowaniu ludzi.

– Dobrze.

– Tego, jacy są.

– Dobrze.

– Byłby pan w tym świetny.

– Dobrze.