Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » My Secret Youtube Life

My Secret Youtube Life

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8154-437-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “My Secret Youtube Life

Co zrobisz, jeśli konto twojej idolki okaże się największym oszustwem na YouTubie?
LilyLoves, popularna youtuberka, ma wszystko: dizajnerskie mieszkanie, własną linię kosmetyków i miłość gwiazdy rocka.
Melissa, jej szesnastoletnia fanka, posunie się naprawdę daleko, żeby zdobyć to samo!
Czy życie w kłamstwie – zarówno w necie, jak i w realu – jest warte każdej ceny?

Polecane książki

Główna fala ekspresjonizmu przypada na drugie dziesięciolecie XX wieku. W ciągu zaledwie kilku lat ekspresjonizm stopniowo zawładnął wszystkimi obszarami sztuki. Ale już w roku 1920 Wilhelm Worringer zapowiadał jego koniec, a rok później Yvan Goll obwieścił śmierć ekspresjonizmu. Dramat i teatr...
Język tybetański zaliczany jest do rodziny języków chińsko-tybetańskich, a wraz z birmańskim tworzy grupę języków tybeto-birmańskich. Ze względu na swą długą historię, zasięg i kulturotwórczą rolę język tybetański jest, obok chińskiego, najważniejszym językiem Azji Wschodniej i Środkowej. Hist...
Jak osobisty lekarz Hitlera zmienił wodza Trzeciej Rzeszy w kokainistę? Kim był Rambo epoki nazistów? Czy Francja Króla Słońce stanęła nad przepaścią z powodu… przetoki odbytu? Jak złodziej i skazaniec stał się twórcą francuskiej policji kryminalnej? Kim był człowiek, który przeżył wybuch dwóch bomb...
Ilustrowany opis przejścia przygodowej gry Runaway 2: Sen Żółwia, dzięki któremu nie powinniście mieć większych problemów z kolejnymi zadaniami, przed którymi stawać będzie jej główny bohater – Brian. Runaway 2: Sen Żółwia - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in....
Kozacy – jak pisał Aleksander Bruckner „urośli od końca XVI wieku z mętów społecznych, Tatarów (w najdawniejszych czasach Tatarzy przeważali) oraz  Rusi, coraz liczniejszej, aż wszystkie inne składniki pochłonęła. Kozacy to „jabłko niezgody” pomiędzy Polską a Turcją.Dawniej na gorącym pograniczu dom...
Koktajle dodają energii, dostarczają składników odżywczych, można je tworzyć z ulubionych składników na wiele sposobów. A co jeszcze jest ważne? Że są one teraz modne. Większość chce się przestawić na zdrowy tryb życia, spożywając owoce i warzywa. Właśnie w formie koktajli, są o...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Charlotte Seager

Tytuł oryginału: My Secret Youtube LifePrzekład: Anna Piasecka-ByraRedaktor prowadzący: Joanna LiszewskaRedakcja: Julia TopolskaKorekta: Monika PruskaOpracowanie graficzne i DTP: TYPO Jolanta UgorowskaOpracowanie graficzne okładki: Kamil PruszyńskiFirst published in 2018 by Macmillan Children’s Books
Text copyright © Charlotte Seager 2018
Cover design © Helen Crawford-White
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Warszawa 2019All rights reservedWydanie IISBN 978-83-8154-436-8Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 94, 00-807 Warszawa
tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Dla Mamy

Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nigdy nie chciałam tego zrobić.

Nigdy nie chciałam zniszczyć ci życia.

Musisz wiedzieć, że to, co się wydarzy, nie będzie moją winą. Gdybyś nie zrobiła tego, co zrobiłaś, nie byłoby czego niszczyć. Gdybyś tylko nas nie oszukała – wszystkich, każdego z 3 054 263 nas.

Tak bardzo ci ufałam. Wierzyłam w to, co mówiłaś. W każde twoje słowo. Jak mogłam być tak głupia?

Zasługujesz na wszystko, co się wydarzy. Ale czuję też ból, kiedy pomyślę o tym, przez co będziesz musiała przejść – paparazzi, obelgi i trollowanie.

Chcę, żebyś wiedziała, że źle się z tym czuję, chociaż to tylko twoja wina. Nie chcę cię skrzywdzić, ale muszę mieć pewność, że inni poznają prawdę – a w szczególności jedna osoba. Nawet jeśli nie jesteś tym, za kogo cię uważałam, to z pewnością sama zrozumiesz, że nie miałam wyboru. To najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam.

Za dziesięć sekund kliknę opublikuj i wszyscy poznają prawdę. Każdy się dowie, że nas okłamywałaś.

Ale chciałam najpierw napisać do ciebie, żebyś wiedziała, że jest mi przykro.

Issa x

MIESIĄC

WCZEŚNIEJ

ROZDZIAŁ 1

Lily

Nawet nie potrafię sobie wyobrazić trzech milionów ludzi.

Mogę wyobrazić sobie dziesięć osób stojących w kolejce. Albo jakąś setkę – na koncerty Bryana często przychodziło po kilkaset osób – ale na myśl o większej liczbie zaczyna mi się kręcić w głowie. Ilu ludzi może pomieścić największy stadion na świecie – pięćdziesiąt tysięcy? Może ze sto?

Wyobrażam sobie rzędy siedzeń wypełnione ludźmi, na których twarzach jest wymalowane całe ich życie: doświadczenia, rodziny i związki. Nie. Nie potrafię tego ogarnąć. Nawet sto tysięcy jest nie do pomyślenia.

3 002 031

Wpadam w panikę.

Na co dzień nie zastanawiam się nad tym, ile osób mnie ogląda. Ale teraz kiedy o tym myślę, wydaje mi się to nierealne. Żołądek podchodzi mi do gardła, szarpany mieszaniną podniecenia i strachu. Nie mogę uwierzyć w to, że stuknęły mi trzy miliony subskrybentów. To naprawdę ogromna liczba. To jakieś szaleństwo.

Odruchowo sięgam po kamerę. Co powie na to Bryan? Od miesięcy rozmawialiśmy o osiągnięciu trzech milionów. Ta chwila zbliżała się nieubłaganie. Nie mogę się doczekać, żeby mu o tym powiedzieć!

Nachylam się przed lustrem, żeby lepiej przyjrzeć się swojej twarzy. Blee, wyglądam obrzydliwie. Przez cały dzień nie myślałam o nagrywaniu. Przygładzam włosy, nakładam na usta balsam i robię minę do obiektywu – eee, walić to. Zdarzało mi się wyglądać gorzej. Muszę ustawić obiektyw kamerki tak, żeby w kadrze było widać moją twarz, i… nagrywamy.

– Bryan! Stuknęły mi trzy miliony subskrybentów!

Dziwnie się czuję, kiedy wypowiadam tę liczbę na głos. Trzy miliony ludzi ogląda moje filmy. Trzy miliony ludzi wie, kim jestem. Trzy miliony.

Nic.

– Bryan! Stuknęły mi trzy miliony! – powtarzam.

Hmm? Gdzie on jest? W korytarzu nie ma nikogo, ale z pokoju na końcu dobiega ciche buczenie. Wchodzę tam i widzę, jak Bryan pochyla się nad gitarą elektryczną, trzymając na kolanach telefon i uśmiechając się do ekranu.

Dobra, wystraszę go. To będzie świetne ujęcie. Przykładam palec do ust i mówię „ćśśś” do kamery. Następnie kieruję ją na swoje stopy i teatralnie skradam się na palcach do Bryana.

– STUKNĘŁY MI TRZY MILIONY! – krzyczę mu do ucha.

Bryan zrywa się jak oparzony i odwraca laptop tak, żebym nie widziała, co jest na ekranie. Ściąga z uszu słuchawki.

– Lily, co jest, do cholery?!

Obszerna bluza z kapturem zsunęła mu się z ramion, odsłaniając długi, szary podkoszulek oraz fragment tatuażu z czarnym krukiem. Kiedy rzuca telefon na biurko, na jego palcach, pokrytych odciskami od gry na gitarze, pobrzękują pierścionki.

Gapię się na niego, a wtedy on przenosi wzrok ze mnie na obiektyw, i w końcu załapuje.

Świetnie. Wiem, że będę musiała to wyciąć.

– Eee… stuknęły ci trzy miliony? No co ty mówisz?! Gratulacje!

Wstaje i oplata mnie ramionami. Z początku sztywnieję, poirytowana jego zachowaniem. Kiedy jednak przyciska mnie mocniej i czuję jego szorstką brodę i twardą, chudą pierś, wyciągam rękę, aby uchwycić nas w kadrze.

Serce zaczyna mi walić jak młotem, kiedy myślę o moich subskrybentach – setki nieznajomych twarzy przelatują mi przed oczami. Czuję, że muszę zadowolić zbyt wielu ludzi. To więcej, niż jestem w stanie udźwignąć.

– Ja… po prostu nie mogę w to uwierzyć – mamroczę pod nosem, a oczy zachodzą mi łzami.

Bryan szepcze mi do ucha, z dala od mikrofonu:

– To mnóstwo młodocianych stalkerów.

Widzi moją minę i zmienia ton.

– Wiesz co? Chodźmy na brunch[1] – mówi głośno, głupkowato szczerząc się do kamery.

Uśmiecham się. Już myślę o tym, jak będę mogła skleić z tego całego vloga. Będziemy potrzebować materiału, na którym widać, jak jemy brunch; może wrzucę coś na Instagrama, jeśli uda mi się zrobić dobre zdjęcie jedzenia… potem moglibyśmy nagrać jakieś podziękowania dla widzów, może spacerując po parku? To by dobrze wyglądało. Ale czy nie kręciliśmy filmu w parku w zeszłym tygodniu? Mogłabym zakończyć monologiem, mówiąc wprost do kamery, jaka jestem wdzięczna.

Czuję ucisk w klatce piersiowej. Muszę jeszcze dziś dokończyć dwa sponsorowane filmy, a jestem dopiero w połowie maili, które przesłała mi Sam, moja asystentka. No i naprawdę powinnam też umieścić posta na Instagramie. Chociaż to ostatnie ujęcie powinno być całkiem łatwe do sfilmowania. Jeśli będę mieć wystarczająco dużo materiału z naszej wizyty w śniadaniowni, większość vloga zapełnię pogadanką, którą nagram, kiedy skończę pracę. Wciąż jednak czeka mnie montaż, ale tym zajmę się wieczorem. W myślach raz jeszcze sprawdzam listę rzeczy do zrobienia. Kładę dłoń na szyi i czuję pulsującą krew.

Nie mogę sobie pozwolić na niezamieszczenie vloga, skoro stuknęły mi trzy miliony subskrypcji. Może gdybym wstała jutro o szóstej, udałoby mi się go zmontować. To przecież nie zajmie dużo czasu. Nagram tylko krótki materiał. Filmik będzie trwał mniej niż dziesięć minut. Po prostu jakoś będę musiała się z tym wyrobić.

Auć! Wzdrygam się, bo bezwiednie przygryzłam wargę do krwi. Cholera. Trzeba to będzie wyciąć. Spoglądam na Bryana.

– Byłoby cudownie! – Uśmiecham się, mrugając do obiektywu, i wyciągam rękę, żeby ustawić kamerę na biurku za Bry’em.

Telefon Bryana wibruje. Bry sięga po niego, a kiedy patrzy na ekran, na jego twarzy pojawia się uśmieszek.

– Ja, eee, muszę jeszcze tylko dopracować jeden kawałek. – Uśmiecha się do mnie i wskazuje głową drzwi. – Bądź gotowa za dziesięć minut.

ROZDZIAŁ 2

Melissa

Chciałabym wyglądać jak LilyLoves. Właśnie umieściła na Instagramie selfie, na którym cieszy się z trzech milionów subskrybentów, i wygląda nieziemsko. Ma ogromne oczy, grubo obrysowane kredką, otoczone firanką długich, gęstych rzęs. Włosy też ma idealne – nosi fryzurę pixie, którą układa tak, że piękne blond kosmyki lekko opadają jej na oczy.

Ja nigdy nie wyglądałabym dobrze w krótkiej fryzurze; mam pucołowatą twarz. A moje włosy mają taki sam mysi kolor jak włosy mojej mamy. Wyglądałabym jak chłopak. I to nie jak słodki chłopak o dziewczęcych rysach. Jak prawdziwy chłopak. Ludzie w szkole pytaliby: „Ej, co to za nowy koleś z klasy H?”. Kiedy usiadłabym obok Suze, prawdopodobnie zaliczyłaby buraka i nie chciała się do mnie odzywać. Tak się zachowuje przy chłopakach.

Klikam na najnowszy post LilyLove: „Mała przygoda w Londynie” i przelatuję przez zdjęcia. Lily stoi przed straganem i trzyma koszyczek z truskawkami, na palcach ma pierścionki z ametystem i topazem. Spędziłam wspaniały dzień, odkrywając Londyn z moją przyjaciółką – mam nadzieję, że wy też mieliście cudowny weekend! Love Lily, xoxox

Uwielbiam blogi Lily. Za każdym razem, kiedy widzę jakieś miejsce, które odwiedziła, to też mam ochotę tam pojechać. Kiedy wrzuca na Instagrama zdjęcie śniadania, jedzenie wygląda tak apetycznie, że chciałabym wyciągnąć je z ekranu i zjeść.

W sumie to chyba dobrze, że nie mogę tego zrobić. I tak mam już zbyt pulchne uda. Gdybym jadła tyle, co Lily, prawdopodobnie potrzebny byłby dźwig, żeby zawieźć mnie do szkoły. Jest takie zdjęcie, na którym Lily ma na sobie legginsy i długie, srebrne naszyjniki z koralików. Siedzi na wielkiej poduszce i podkula nogi. Moje uda nigdy nie będą takie szczupłe.

Kilka tygodni temu próbowałam odtworzyć tę fotkę, ale jedyne naszyjniki, jakie mam, to te tanie, srebrne z H&M. Są już tak znoszone, że aż wyblakły. Próbowałam podkraść mamie kilka złotych naszyjników, ale gdy zobaczyła, że się w nich fotografuję, to się wkurzyła.

– Czemu masz na szyi moją biżuterię i robisz sobie w niej zdjęcia? Chyba nie po to, żeby zamieścić je w internecie? Melisso, powiedz, że nie zamieszczasz tego W INTERNECIE!

Wypowiada W I-N-T-E-R-N-E-C-I-E, jakby to było przerażające miejsce, gdzie pedofile czyhają na dzieci. Założę się, że nie ma pojęcia o tym, że dziewczyny korzystają z netu, żeby podpuszczać chłopaków do pisania wyznań na Messengerze, po to tylko, żeby zrobić zrzut ekranu i wysyłać go całej klasie. Nawet nie ma sensu próbować wytłumaczyć mamie, czym jest vlogowanie.

To i tak nie ma znaczenia – selfie wyszły okropnie. Nie mam ładnych kości policzkowych i dzióbek w moim wykonaniu zawsze wygląda słabo.

Kiedy skroluję tablicę Lily, otwieram kolejne okienko i wchodzę na kanał Bryana na YouTubie. Nie jest nawet w połowie tak ciekawy; zazwyczaj opowiada o jakiejś dziwnej muzyce. Włączam jego Instagrama. Nie mam nic przeciwko fotkom Jerry’ego, jego kolegi z zespołu – jest całkiem seksowny – ale to zdjęcia Bryana i Lily lubię najbardziej.

Wkrótce znajduję to, czego szukam: selfie Bryana i Lily przytulonych na kanapie razem z Polarem – białym szczeniaczkiem należącym do rodziców chłopaka. Piesek wierci się pomiędzy nimi. Bry udaje, że robi poważną minę, Polar wplątuje łapki w jego brodę, a Lily odchyla głowę w naturalnym uśmiechu. Wyglądają na takich szczęśliwych.

Wchodzę teraz na vloga Lily, LilyLives, i odpalam wideo, na którym zwiedzają Londyn. Te filmiki lubię najbardziej. Bry biegnie przed siebie, śmiejąc się i skacząc na barierki, podczas gdy Lily udaje, że nie patrzy, i przewraca oczami z dezaprobatą.

– Serio, Lily. Który mamy rok, 2005? Zróbmy zakupy przez internet – narzeka Bryan, kiedy ona ciągnie go do supermarketu. Lily wydyma wargi, a chłopak się śmieje i obraca na pięcie, żeby ją dogonić.

Spędzam kilka kwadransów na oglądaniu tych filmów. Tak naprawdę dopiero o dwunastej w południe orientuję się, która jest godzina. O cholera. Mama, tata i mój brat Aidy niedługo wrócą z basenu. Odrywam się od kanału Lily i rozglądam po pokoju. Mama się wścieknie. Wszędzie walają się ubrania, szczotki do włosów i produkty do makijażu. Moje życie jest o wiele gorsze od życia Lily – chciałabym mieć takie piękne mieszkanie i chłopaka jak Bry.

Nie żeby Bryan był w moim typie – znam wielu przystojniejszych chłopaków z gimnazjum. Bry jest bardzo chudy, a jego oczy są umieszczone trochę za blisko siebie. Ma jednak ten swój zespół i to w jakiś sposób sprawia, że wydaje się seksowniejszy. No i naprawdę zależy mu na Lily.

Obgryzając paznokieć, zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miała chłopaka. Ja i wysoki ciemnowłosy, przystojny koleś na wycieczce w Londynie – zamieszczałabym na swoim blogu zdjęcia, na których siedzimy w odjechanych restauracjach, wracamy do mieszkania, żeby upichcić coś na kolację, a on się śmieje, ucząc mnie gotować. A może oboje bylibyśmy beznadziejnymi kucharzami, więc zamawialibyśmy coś do domu, a potem przytulali się do siebie i całowali, nie zważając na umazane jedzeniem usta…

Z powrotem wchodzę na bloga Lily. To żałosne, że nie mam chłopaka. Nawet nigdy z żadnym się nie całowałam. No, nie na poważnie. Parę lat temu kilka razy niezdarnie zetknęliśmy wargi z moim chłopakiem Yousefem, ale byliśmy wtedy dzieciakami. To nie był prawdziwy związek. Pod koniec dziewiątej klasy Yousef przeprowadził się do innej szkoły, więc go rzuciłam. Tak głęboka była nasza miłość.

Mam szesnaście lat i nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka. Oto moje życie.

Otwieram swojego bloga i dzielę ekran, tak żeby był tuż obok bloga Lily. Do tej pory napisałam tylko kilka recenzji produktów do makijażu i już skończyły mi się kosmetyki. Liczba moich followersów utknęła na pięćdziesięciu jeden. Nie wiem, co jeszcze mogłabym zrobić. Przetestowałam już prawie wszystko, co miałam w domu.

Przeklikuję przez kolejne urodowe blogi z Londynu. Zatrzymuję się na jednym z nich i patrzę na fotkę street artu w Shoreditch zrobioną przez jakąś blogerkę. Zdjęcie wygląda na takie, które można by znaleźć w serwisie Flickr.

Hmm, ciekawe…

Wpisuję „Shoreditch street art” w wyszukiwarce zdjęć na Flickr. Na stronie wyskakuje lawina ujęć zrobionych we wschodnim Londynie. Są naprawdę cool. Jaka szkoda, że nigdy tam nie byłam. Jaka szkoda, że to nie ja zrobiłam te fotki. Mój blog wyglądałby ekstra.

Klikam na jedno ze zdjęć i zauważam maleńką przekreśloną literę „c”, a poniżej napis „domena publiczna”. Chwileczkę – czy to oznacza, że mogę użyć tego zdjęcia na swoim blogu?

Czytam opis. Z tego, co widzę, to… tak.

Po kilku minutach mam już spory zbiór darmowych zdjęć z Londynu – jedzenia z bazarów, street artu, a nawet kilka ujęć pałacu Buckingham, wyglądających jak zrobione przez turystów.

Trzęsącymi się palcami umieszczam je w nowym poście. Wciąż mając obok otwartego bloga Lily, zaczynam pisać:

Cudowny dzień z przyjaciółmi w Londynie! Wszyscy musicie spróbować lokalnych owoców – są przepyszne, naprawdę boskie. Musiałam zrobić fotkę, żeby je wam pokazać. Nie mogłam się powstrzymać! Love, IssaAdores xoxox

Nadaję wpisowi tytuł „Wyprawa Issy do Londynu”. Wygląda, jakbym naprawdę spędziła tam superdzień. Najeżdżam kursorem na przycisk „Opublikuj”… Nie mogę się zdecydować, czy zamieścić ten wpis, czy nie. Czuję, jakbym przekraczała jakąś niewidzialną granicę.

Ale przecież mogłabym z łatwością pojechać do Londynu i zrobić te zdjęcia. Mogłabym bez problemu odwiedzić te miejsca. Nie ma w tym nic dziwnego – prawdopodobnie pewnego dnia naprawdę wszystkie je odwiedzę. A potem zastąpię te fotki moimi własnymi. Tak naprawdę są tu tylko tymczasowo.

Zdecydowałam się i naciskam „Opublikuj”. Czuję przypływ euforii. Mój blog wygląda o wiele bardziej cool – znacznie bardziej przypomina bloga Lily. Czekam parę minut, po czym odświeżam stronę. Liczba followersów już podskoczyła do pięćdziesięciu trzech.

ROZDZIAŁ 3

Lily

Przez Bryana znowu się spóźnimy.

Stoję na dole i czekam na niego, a na jego telefonie wyświetla się powiadomienie ze Snapchata.

– Bry! – wołam. – Twój telefon!

Odburkuje coś, tłukąc się w łazience.

Wiem, co będzie teraz robił. Będzie trymował brodę, żeby wyglądała na kilkudniowy zarost, i mierzwił włosy, aż uzyska na głowie artystyczny nieład.

Chciałabym, żeby się pośpieszył. Ale po chwili przypominam sobie, że będę go nagrywać, więc może to dobrze, że chce jakoś wyglądać.

Telefon ponownie rozbłyska, ikonka Snapchata mruga do mnie i zerkam na ekran.

– Mogę otworzyć twojego Snapa? – wołam.

Znów rozlega się huk. Rzuca przekleństwem.

– Bry, proszę! Spóźnimy się.

Naciągam rękawy swetra na palce i próbuję przestać szczękać zębami. Już odwołałam dzisiejszą rozmowę na Skypie z moją menadżerką Mindy, ale jeśli nie wrócimy przed piętnastą, nie zdążę też na spotkanie z BeautyCult, które zorganizowała. Palce lekko mi drżą, więc zaciskam je w pięści i przykładam dłonie do policzków. Powoli przesuwam je w kierunku oczodołów. Odruchowo przyciskam pięści do oczu, aż widzę kilka czarnych punkcików.

Telefon kolejny raz świeci i niecierpliwie wibruje, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię.

– Serio, Bryan? Pośpiesz się! Jeśli za chwilę nie wyjdziesz, otworzę twojego Snapchata! – krzyczę w stronę schodów, ale Bry jest w pokoju na końcu korytarza i nie jestem pewna, czy mnie słyszy.

Pieprzyć to, rzucę okiem na ekran. W pobliżu nie ma nic, co odwróciłoby moją uwagę od wibrującej komórki i powstrzymało mnie przed spojrzeniem na wyświetlacz.

Odruchowo otwieram aplikację. Pewnie zobaczę tam tylko zdjęcie nowego, japońskiego tatuażu Jerry’ego, kumpla Bryana z zespołu, albo samego Jerry’ego podczas degustacji organicznej kawy.

Mija więc chwila, zanim zauważam selfie ślicznej, ciemnowłosej dziewczyny w obcisłym swetrze z głębokim dekoltem.

Że co?

Stukam w ekran, żeby zobaczyć więcej, ale fotka już zniknęła. Czemu nie mogę jej przywrócić?

Wyświetla się komunikat: Wykorzystałeś limit ponownych odtworzeń na kolejne 24 godziny.

Snapa wysłała Nina MacGill. Ale przecież nie znamy żadnej Niny. No cóż, ma ją w liście kontaktów. Musi więc ją znać.

Kim ona jest?

– Okej, jestem gotowy. – Bryan zbiega ze schodów.

Już wiem, czemu tak długo nie schodził. Ma na sobie nowe dżinsy z obniżonym stanem, T-shirt, który sięga mu prawie do kolan, i pierścionki na niemal każdym palcu. Kilka trójkątnych wisiorków dynda mu na szczupłej klacie. Spogląda na mnie. Jego niesamowicie blada twarz kontrastuje z ciemnymi oczami.

– Ej! Widzisz? Mówiłem ci, że nie zejdzie mi długo. – Uśmiecha się szeroko.

Po chwili zauważa moją minę.

– Co jest? Czemu tak na mnie patrzysz?

ROZDZIAŁ 4

Melissa

Zdjęcie, które wstawiłam zeszłego wieczoru na bloga, wygląda całkiem nieźle. Stoję na tle mola w Brighton. Mam na sobie bladoróżowy T-shirt i wielki, złoty naszyjnik – taki sam, jaki miała na sobie Lily w jednym ze swoich vlogów. Bawię się bezmyślnie telefonem, który oparłam o podręcznik do historii.

Pan Packham nie widzi, że połowa klasy utkwiła nosy w telefonach. Żyje w swoim własnym świecie, wiercąc się za biurkiem w niedopasowanych sztruksowych spodniach i mrucząc pod nosem coś o przeszłości. Ci w ławkach na końcu sali nawet go nie słyszą – wiem tylko tyle, że podczas lekcji wiele razy wymamrotał słowo „kolonializm”. Kiedy stuka palcami o tablicę, trzęsie mu się podbródek. Jezu, jeśli kiedyś stanę się taką nudziarą, poproszę Suze, żeby mnie zastrzeliła.

Suze, która siedzi obok mnie i żuje kosmyk włosów, zagląda mi przez ramię. Tytuł posta to „Mała wyprawa do Brighton”.

– Kiedy ty w ogóle byłaś w Brighton? – pyta, marszcząc nos.

Przeszywa mnie dreszcz.

– W zeszły weekend.

– Ale jak to? – drąży. – Przecież w zeszły weekend byłaś na chrzcinach. Twoja mama opowiadała mojej, jak Aidy…

– Wiesz co, to chyba jednak było kilka tygodni temu.

Suze otwiera usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale po chwili wraca do przeżuwania włosów.

Zamykam mojego bloga i zsuwam telefon na kolana. To jest właśnie problem z posiadaniem przyjaciółki, którą znasz, odkąd miałaś cztery lata – to prawie tak, jakby potrafiła zajrzeć ci do głowy i czytać w myślach.

Poznałyśmy się w pierwszym dniu szkoły. Miałam świra na punkcie zwierząt i wołałam na nią „lew!”, bo miała wielką grzywę blond loczków. A ona, zamiast uciec jak inne dzieci, chwyciła mnie i zapiszczała „kret!”, bo nosiłam wtedy wielkie okulary.

Teraz oczywiście noszę szkła kontaktowe, ale Suze wciąż ma tę swoją dziką, rozwichrzoną blond czuprynę, z którą nic nie robi.

Chłopcy siedzący za nami nagrywają film, jak plują skrawkami papieru w marynarkę pana Packhama. Jedna z papierowych kulek przelatuje koło nas i ląduje na ławce. Suze sztywnieje. Druga przykleja mi się do włosów. Odwracam się i posyłam chłopakom mordercze spojrzenie. Ben, który siedzi za mną z kawałkiem papieru w dłoni, uśmiecha się z zakłopotaniem. Zarzucam włosy przez ramię, strzepując kulkę. Boże, co z nich za dzieciaki.

Otwieram w telefonie Snapchat story LilyLoves. To zapętlony fragment filmiku, na którym Lily siedzi przy toaletce i pokazuje przepiękną szminkę w kolorze nude z jej nowej kolekcji.

Na środku ruchomej animacji jest napis „Uwielbiam!” i #makeupinspiration.

Już sam widok nowej linii kosmetyków Lily sprawia, że się uśmiecham. Kupiłam bilety na imprezę w Londynie z okazji wypuszczenia tej kolekcji na rynek. Odbędzie się ona pod koniec miesiąca i mam zamiar zabrać ze sobą Suze. To będzie pierwszy raz, kiedy zobaczę Lily na żywo. Nie mogę się doczekać.

Obok przelatuje jeszcze jedna kulka i ląduje na ławce przede mną. Kolejna trafia prosto w lśniące włosy Chloe MacNeil. Dziewczyna odwraca się, gniewnie marszczy czoło i patrzy na mnie.

Chłopaki parskają śmiechem.

Chloe spogląda na nich i wszyscy milkną. Zerka na mój telefon i unosi idealnie wystylizowane brwi.

– Czy to była LilyLoves? – pyta.

Kiwam głową. Suze spogląda na mnie.

– Oglądasz ją? To takie słodkie!

Czuję, jak oblewam się rumieńcem.

– Ta, to jej nowe Snapchat story.

Odtwarzam je ponownie i przekręcam telefon w stronę Chloe. Kiedy stuka w ekran, przyciska krągłe piersi do naszej ławki. Chloe jest naprawdę przepiękna. To jedna z tych dziewczyn, które wyglądają świetnie we wszystkim. Nawet nasz mundurek: wiszące, czarne spodnie i ogromny sweter, dobrze na niej leżą.

Kiedy uśmiecha się do ekranu, rozświetlacz na jej twarzy połyskuje w bladym świetle szkolnych jarzeniówek, uwydatniając ładne kości policzkowe. Chloe trzepocze rzęsami. Żadne kosmetyki świata nie mogłyby sprawić, żebym wyglądała tak ładnie.

Słyszałam, że umawia się z Tomem Taylorem z ostatniej klasy gimnazjum. Oczywiście wiem, kto to jest. Na każdej przerwie obiadowej kręci się ze swoją paczką przed częścią budynku, w której znajduje się liceum. Jest wysoki i barczysty, a włosy w kolorze piasku opadają mu na oczy. Bardzo chciałabym mieć takiego chłopaka. Jest nawet lepszy niż Bryan.

Wyobrażam sobie wpis na blogu ze zdjęciem mnie i Toma spacerujących brzegiem morza i śmiejących się do obiektywu: to byłoby urocze ujęcie, na którym on spogląda na mnie z góry. To z pewnością przysporzyłoby mi nowych obserwatorów.

– Po prostu muszę mieć tę cielistą szminkę – mówi Chloe, oddając mi telefon.

– Och, eee, ja ją mam – odpowiadam.

Chloe przechyla głowę w bok.

– Naprawdę?

Jej koleżanka Louise również się odwraca i spogląda na mnie, zaciskając wargi. Louise wygląda niesamowicie, jak prawdziwa modelka. Ma długie, zgrabne nogi i proste jak drut blond włosy. Jej oczy są tak wąskie, że ma się wrażenie, jakby zawsze patrzyła z pogardą.

Wyciągam kosmetyczkę, a Chloe błyskawicznie do niej zagląda.

– O MÓJ BOŻE, to limitowana edycja Fire Red od Lily! Skąd ją masz?

Uśmiecham się nieśmiało i wyciągam kolejny błyszczyk.

– Jest dobry, ale odrobinę wysusza, próbowałaś go? To z jej linii Lip Luxe. Nie mogłabym bez niego żyć.

Chloe przesuwa do mnie stos produktów do makijażu, które wyciągnęłyśmy.

– Muszę koniecznie wszystkie wypróbować!

– Możesz je pożyczyć, jeśli chcesz – odpowiadam.

Chloe odwraca się do Louise.

– Jest kochana, co? Może weźmiemy ją ze sobą dziś wieczorem?

Czuję przypływ miłego ciepła. Po chwili jednak widzę minę Louise.

– Sorry, Issa, ale nie możemy! – Uśmiecha się sztucznie. – Wybieramy się dziś z Tomem i ekipą do Playshack, po szkole idziemy do Chloe, żeby się przygotować…

Z westchnieniem wypuszczam powietrze.

Chloe przerywa Louise.

– Możemy ją zaprosić. Jest taka słodka, weźmy ją. Możemy wyszykować się razem. Co o tym myślisz, Issa? Masz czas?

Zawsze mam czas – myślę, ale nie mówię tego.

– Mogłabym ułożyć ci włosy, jeśli chcesz – dodaje, a jej wzrok wędruje na mój przekrzywiony koczek, który zrobiłam dziś rano dosłownie w pięć sekund, i który, szczerze mówiąc, jest małą katastrofą.

Patrzę na opadające niczym wodospad loki Chloe i czuję dreszcz ekscytacji. Zawsze zazdrościłam jej włosów.

– Pewnie, mogę wpaść. – Wzruszam ramionami.

Chloe wstukuje mój numer do swojego telefonu.

– Fajnie, widzimy się po lekcjach przy szafkach. Mogę go pożyczyć? – Obraca w dłoniach błyszczyk Lip Luxe.

Nie mogę jej odmówić.

***

Kiedy wróciłyśmy do ignorowania pana Packhama, ja myślałam już o dzisiejszym wieczorze.

Nie wierzę, że naprawdę spędzę czas z Tomem i jego kumplami. A może kogoś spotkam? I to nie jakiegoś dzieciaka z naszej klasy, który pluje papierowymi kulkami. Prawdziwego mężczyznę, wysokiego, z szerokimi ramionami i głębokim, seksownym głosem.

Myślami znów wracam do filmiku, na którym Lily i Bryan biegną razem przez Greenwich Park – on ją łaskocze, ona uroczo piszczy, a potem ze śmiechem upadają na ziemię. To może być moja szansa na spotkanie kogoś tak idealnego.

Dźwięk dzwonka na przerwę wyrywa mnie ze snu na jawie, a pan Packham bełkocze:

– Usiądźcie. Dzwonek jest dla mnie, a nie dla was.

Wstając, zauważam, że Suze przygryza wargę.

– Naprawdę masz zamiar wyjść wieczorem z Chloe? – pyta.

Wzruszam ramionami i biorę torbę.

– No, chyba tak. Może pójdziesz z nami?

Kręci głową.

– Nie. Zapomniałaś już, że miałaś dzisiaj wieczorem przyjść, popatrzeć, jak gramy?

O Boże. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. Suze co piątek ma próby zespołu swingowego i obiecałam jej, że przyjdę ich zobaczyć. Muzyka mnie nie obchodzi, ale ona ostatnio mocno się w to wkręciła. Powiedziała też, że po występie chce ze mną o czymś porozmawiać.

Przygryzam wargę.

Ale czy kiedykolwiek będę miała jeszcze okazję wyjść z Chloe, Louise i przyjaciółmi Toma?

To może być moja szansa na to, żeby kogoś poznać. Myślę o Lily i Bryanie w ich mieszkaniu w Londynie. Jeśli wyjdę dziś wieczorem, moje życie też mogłoby tak wyglądać. Mogłabym zamieszczać zdjęcia, na których się przytulamy, filmiki, na których razem gotujemy, i wrzucać na Instagrama fotki pysznych dań serwowanych nam w restauracjach. Liczba moich followersów podskoczyłaby do nieba.

Suze przygląda mi się uważnie.

– Nie szkodzi – wzdycha. – Możesz wpaść w przyszłym tygodniu.

ROZDZIAŁ 5

Lily

Dzisiejszy dzień nie zaczął się dobrze. Siedzę po turecku na podłodze i pogryzam batona. Nie miałam czasu zjeść śniadania, podpisując stos zdjęć, na których uśmiecham się od ucha do ucha, trzymając etui na szminkę. Cały mój wczorajszy dzień był wypełniony telefonami i spotkaniami organizacyjnymi w sprawie premiery mojej linii szminek, która odbędzie się pod koniec miesiąca.

To po prostu mnie wykańcza. To znaczy jestem podekscytowana tym, że wypuszczę własną linię szminek. Kiedy osiemnaście miesięcy temu BeautyCult poprosiło mnie, żebym ją zaprojektowała, wydawało mi się, że spełnia się właśnie moje marzenie… ale teraz, gdy premiera pomadek jest coraz bliżej, pulsuje mi w głowie, a każdy mięsień w ciele boli z napięcia. Wczoraj pracowałam do północy, pisząc maile do dostawców, a dziś wstałam o czwartej, żeby zatwierdzić poprawki, które moja dyrektor kreatywna Siobhan zgłosiła do sponsorowanych filmików mających ukazać się w przyszłym tygodniu. Czuję w piersi ucisk, który pogłębia się za każdym razem, kiedy gryzmolę swoje inicjały.

Mam wrażenie, jakby mój mózg spowijała gęsta mgła. Na ekranie telewizora odpalam vlogi ulubionych youtuberów, ale ich donośne głosy zlewają się w jeden i nie dociera do mnie to, co mówią.

Odgryzam kawałek kolejnego batona i z całych sił staram się skoncentrować na podpisywaniu zdjęć – to przecież łatwe, to jak przerwa w pracy – ale wciąż zerkam w stronę apki Facebooka w telefonie.

Wiem, że to głupie, ale nie mogę przestać myśleć o dziewczynie, która wysłała Bryanowi tamtego snapa. Nina MacGill. Nie wiem, dlaczego nigdy wcześniej o niej nie słyszałam. Mieszkamy razem, więc znam każdego, z kim zadaje się mój chłopak. Czemu o niej nigdy nie wspominał? Nie jest jego koleżanką ze studiów, nie followuje też jego zespołu.

Kim ona jest?

Powstrzymuję palce przed kliknięciem w apkę. Nie rób tego. To głupie. Czemu chcesz to wiedzieć? Umieszczam swoje inicjały na kolejnej fotce. Kiedy przyciskam stalówkę, rozrywam papier na pół.

Pieprzyć to.

Odruchowo sięgam po telefon i wyszukuję Ninę MacGill. Na jej Facebooku od razu wyskakuje komunikat: 1 wspólny znajomy: Bryan Merton.

Ma tylko kilka zdjęć udostępnionych dla wszystkich. Na jednym z nim trzyma kawę i spogląda w dół. Jest ubrana w top w biało-niebieskie paski, a tło za jej plecami wypełnione jest graffiti i kaktusami w wiszących donicach. Na następnej fotce siedzi w jakiejś egzotycznej kafejce, nachyla się nad stołem i pali sziszę. Ostatnie zdjęcie jest najgorsze: stoi w bikini na pięknej plaży w Tajlandii, wyciąga ramiona, jak gdyby obejmowała zachodzące słońce, a jej włosy lśnią. Jest tak szczupła, że ma nawet dołeczki nad pośladkami.

Mam złe przeczucia.

Co ja robię?

Tylko się zadręczam. No więc zna mojego chłopaka. I co z tego? Pewnie rozesłała to selfie do wszystkich.

Jestem po prostu zmęczona. To wszystko.

Zapominając o stosie zdjęć do podpisania, włączam Instagrama Bryana i bezmyślnie skroluję komentarze. Setki dziewczyn komentują jego selfie:

Mniam, dobrze wyglądasz

Super

Pokazałam cię mojej babci i powiedziałam, że jesteś moim wymarzonym facetem. A ona na to „dobry wybór, jest naprawdę uroczy”.

Wzdycham i wracam na swoje konto na insta. Przecież Bryan musi znosić dokładnie to samo. Musiał poradzić sobie z zakochanymi we mnie nastoletnimi chłopcami, groźbami odebrania sobie życia, a nawet z prawdziwymi stalkerami. Jak mogę się przejmować jednym głupim selfie?

Niemal codziennie ktoś kręci się w pobliżu naszego domu i próbuje zaglądać do środka albo zaczaja się na końcu ulicy. Bryan jest superwyluzowany, jeśli chodzi o ludzi, którzy za nami łażą – nawet kiedy dopada nas tłum fanów, on tylko przygląda się im z obojętnością.

Przygryzam wargę i w zamyśleniu odrywam zębami suchą skórkę. Auć. Na końcu języka czuję metaliczny posmak krwi.

Bryan nigdy nie miał stalkerów. Może na tym polega różnica. Nikt nigdy nie śledził go w drodze do domu ani nie zaglądał przez płot do ogrodu, wykrzykując jego imię przez bite trzy godziny. Żaden nieznajomy nie oskarżył go o kradzież tożsamości. Nie wie, jak to jest kłaść się wieczorem do łóżka, wpatrywać w ściany i wsłuchiwać w każde skrzypnięcie schodów, każdy szelest i najcichszy stukot, zastanawiając się, czy ktoś jest na dole i drętwiejąc ze strachu.

Jakiś rok temu pewna kobieta zaczęła wypisywać w necie, że nie jestem prawdziwą Lily Henshaw. Skontaktowała się z policją i zgłosiła kradzież jej tożsamości. Powiedziała, że prawdziwa Lily to właśnie ona: dentystka z Colorado, która w wolnych chwilach kręci filmiki.

CZESC WSZYSTKIM NIE JESTES PRAWDZIWĄ LILYLOVES, LILY W WOLNYM CZASIE JEST DENTYSTKA

Z początku nawet nie zauważałam jej komentarzy. Każdy mój wpis komentuje spora grupa osób, więc nie jestem w stanie przeczytać ich wszystkich. Ale później jakoś udało jej się włamać do mojej skrzynki mailowej i zaczęła fałszować moje fotki.

FAJNY DOM ALE KIEDY WKONCU POWIESZ LUDZIOM ZE NAPRAWDE JESTES DENTYSTKA? WSZYSTKICH NAS KLAMIESZ. NISZCZYSZ MI ZYCIE. PRZESTAN ALBO JA ZNISZCZE TWOJE. NARAZIE X X

Zaczęła repostować wszystkie moje selfie, zdjęcia na insta i zrzuty z moich filmików – ale tym razem z zakrwawioną szyją, podbitymi oczami i poranionymi rękami.

WIEM GDZIE MIESZKASZ. PRZESTAN UDWAC ZE TY TO JA

ALBO PRZYJDE I TO SKONCZE. NISZCZYSZ MI ZYCIE X X NARAZIE

Wcześniej zatrudniłam kumpla Bryana, który jest programistą, żeby zablokował jej dostęp do mojego maila, ale wtedy ukryła swój adres IP i pisała do mnie z innych kont.

JUZ MAM DOSYC TWOJEGO UDAWANIA ZE JESTES MNA. PRAWDZIWA LILYLOVES TO JA I NOCAMI JEST DENTYSTKA. CZEGO KLAMIESZ? PRZESTAN XX

JAK WIDZISZ TO TWOJA OSTATNIA SZANSA, JAK NIE PRZESTANIESZ TO CIE ZNAJDE LILY I SKONCZE TO BO ZWIAZE CIE I POTNE X X NA RAZIE

Ciarki przechodziły mi po plecach. A ona nie była jeszcze najgorsza.

Parę miesięcy później pewien facet faktycznie pojawił się przed naszym domem. Nie mam pojęcia, skąd wziął adres. Musiał śledzić nasze vlogi i rozpracować, dokąd chodzimy, albo połączył lokalizacje z mojego Instagrama – teraz już je ukrywam. A może rozpytywał sąsiadów?

Tak czy inaczej, w jakiś sposób nas znalazł. Pewnego popołudnia siedziałam przy laptopie i montowałam materiał, kiedy zapukał do drzwi. Nie usłyszeliśmy go – ja miałam na uszach słuchawki, a Bryan nagrywał na górze gitarowy riff.

Kiedy więc zobaczyłam bladą, napiętą twarz przyciśniętą do szyby w oknie salonu, omal nie zemdlałam. Ze spojrzenia tego faceta wyczytałam, że coś jest nie tak. Gdy tylko zorientował się, że go widzę, wrócił pod drzwi i zaczął walić w nie pięścią. Pobiegłam po Bryana. Łomot stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie futryna zaczęła drżeć od ciosów stalkera.

W końcu Bryan otworzył drzwi i kazał mu się wynosić, ale facet nie posłuchał. Wdarł się do przedpokoju i zaczął rzucać we mnie zmiętymi kartkami papieru.

– Zostaw go, Lily! – krzyczał, podczas gdy Bryan starał się go powstrzymać. – Jesteśmy dla siebie stworzeni! Zrozumiesz to, kiedy mnie poznasz… To przeznaczenie!

Wciąż pamiętam jego dzikie niebieskie oczy, pot spływający po czole i brudne paznokcie, którymi czepiał się ściany, gdy Bry ciągnął go do wyjścia.

Wreszcie wypchnął faceta na zewnątrz. Zamknęliśmy drzwi na oba zamki, ale koleś z powrotem zaczął się do nas dobijać. Musieliśmy zadzwonić na policję.

Kilka tygodni później w kieszeni płaszcza wiszącego w przedpokoju znalazłam zmięty kawałek papieru. Rozłożyłam go i na pogniecionej kartce zobaczyłam czerwone, ozdobne litery. List zaczynał się słowami: „Nasza miłość zawsze będzie dla mnie wszystkim…”.

Podarłam go, nie czytając dalej.

Samo myślenie o LilyDentist i o tym facecie sprawia, że robi mi się niedobrze. Nie korzystam już z Gmaila, który był powiązany z moim kontem na YouTubie – obsługuje go moja agencja – używam tylko prywatnego adresu mailowego znanego jedynie najbliższym współpracownikom, więc nie mam żadnego kontaktu z „prawdziwą” Lily ani z szaleńcem od listów.

Czasami jednak o nich myślę. O LilyDentist, o tym zdesperowanym mężczyźnie i tysiącach innych ludzi. Zniknęli z mojego życia, ale nie zniknęli naprawdę. Nie do końca. Oni wciąż istnieją. Wciąż gdzieś tam są i siedzą przed monitorem, pisząc do mnie i mnie obserwując.

Przeczesuję dłonią włosy i pocieram zmęczone oczy. To śmieszne, że przerażają mnie ci internetowi stalkerzy, a sama siedzę tu, stalkując na Facebooku Ninę.

Co to o mnie mówi?

Co by sobie pomyślała, gdyby się dowiedziała, że dziewczyna Bryana ogląda jej zdjęcia? Gdyby się dowiedziała, że jestem w stanie wymienić dwa miejsca, w których była ostatnio na wakacjach, i powiedzieć, jakiego koloru jest jej bikini, pewnie też nieźle by się wystraszyła.

Zamykam Facebooka Niny i przenoszę wzrok na stos zdjęć, które czekają, aż je podpiszę.

Czy ludzie naprawdę tego chcą? To prezent dla pierwszego tysiąca osób, które kupiły w przedsprzedaży całą moją linię szminek. To 145,99 funtów od każdego z nich za możliwość otrzymania podpisanego zdjęcia. Naprawdę nie wydaje mi się, żeby to było tyle warte.

Mój wybielony uśmiech i usta pociągnięte pomadką wyglądają niemal komicznie. Kiedy mrużę oczy, moja twarz i złote etui na szminkę zlewają się na zdjęciu, aż w końcu stają się jedną błyszczącą plamą.

Muszę wyjść na zewnątrz. To właśnie jest problem z pracą w domu: po kilku dniach zaczynasz wariować.

Instynktownie sięgam po kamerę, którą kręcę vlogi. Nie nagrałam nic nowego na LilyLoves, odkąd stuknęły mi trzy miliony subskrybentów. Problemem nie jest znalezienie czasu na montaż, ale na to, żeby sprawić, że twoje życie wygląda na ciekawsze. Nikt nie chce patrzeć, jak siedzisz przed komputerem i odpisujesz na maile, wyglądając jak zombie.

Może zrobiłabym film o tym, jak idę na zakupy? Taki wyluzowany, przegadany vlog. Bryan niedługo wróci z próby, więc będę mogła nakręcić, jak robimy obiad; może na końcu mogliby z Jerrym coś zagrać.

Odsłaniam obiektyw kamery i patrzę w ekran, mrużąc oczy. Jedyny problem to moja twarz. Zazwyczaj kręcę materiały w naturalnym makijażu, ale brak snu sprawił, że widać wszelkie mankamenty cery: czerwone plamki, rozszerzone naczynka i cienie pod oczami. Fuj.