Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Na Balu Szczęścia. Autobiografia

Na Balu Szczęścia. Autobiografia

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-936945-0-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Na Balu Szczęścia. Autobiografia

W autobiografii „Na balu szczęścia” Edith Piaf opowiada swoją historię, która rozpoczyna się 19 grudnia 1915 roku, gdy na schodach kamienicy przy jednej z paryskich ulic przyszła na świat jako Édith Giovanna Gassion , a kończy w 1958 roku, w którym publikacja została wydana po raz pierwszy (5 lat przed śmiercią diwy). Wydawnictwo uzupełniają unikalne fotografie artystki.

W 2013 świat obchodzi 50-tą rocznicę śmierci Edith Piaf.

Czy słyszeliście popis słowika? Trudzi się. Waha. Pokasłuje. Dławi się. Wzlatuje i opada. I nagle znajduje. Wokalizuje. Bulwersuje. – Jean Cocteau

Edith Piaf zafascynowała mnie. To artystka życia. – Patricia Kaas

Od małego chłopaka wychowywałem się muzycznie m.in. na piosenkach Edith Piaf. Ta fascynacja trwa do dzisiaj i na koncertach przekazuję ją dalej. – Michał Bajor

Głos, który płonął nienasyceniem, pasją i pożądaniem, który narodził się, by żyć do nieprzytomności. Piaf jest dla mnie symbolem artyzmu w najczystszej formie – bez kompromisu, kamuflażu, udawania. – Abel Korzeniowski

Im dłużej Jej nie ma, tym bardziej Jej brakuje. Niezwykły Głos, zniewalająca osobowość. Prawda. Bezpretensjonalność. Uwielbiam Jej piosenki... – Marek Niedźwiecki

Polecane książki

Czytam Sawickiego i znów wraca do mnie ten dziwny proces, jakim jest poznawanie Białorusi. O ile Ghana, Meksyk, czy wulkaniczna wyspa Stromboli są miejscami, do których można po prostu jechać, Białoruś jest przypadkiem odmiennym. Nie jest to miejsce geograficzne ani czyste wyobrażenie....
Rowdy, utalentowany tatuażysta, nie zamierza się angażować emocjonalnie w żaden związek, odkąd zostawiła go dziewczyna, którą kochał. Nagle w jego życiu pojawia się jej siostra, Salem. I przypomina mu o wszystkim, co stracił. Salem ucieka od wspomnień o dzieciństwie pozbawionym miłości. Ma tylko jed...
Książka odsłania nieznane kulisy największej w historii Polski katastrofy lotniczej oraz śledztwa w tej sprawie. Małgorzata Wassermann, córka posła, który zginął w katastrofie, ujawnia m.in. szczegóły przesłuchania w Moskwie, w czasie którego doszło do próby zwerbowania jej przez agentkę rosyjskich ...
Spośród szeregu pracodawców publicznych i prywatnych na szczególną uwagę zasługują instytucje kultury. Ta grupa pracodawców, choć niezaliczana bezpośrednio do instytucji publicznoprawnych, ma jednak wiele charakterystycznych cech, wyróżniających ją na tle do innych pracodawców. Autorzy, odpowiadając...
Fascynująca opowieść o „chorobach z głowy” Shihana odczuwa silny ból ramienia, na skórze pojawiają się siniaki, a palce zwijają się w przykurczu. Lekarze wstrzykują jej więc botoks, dzięki czemu momentalnie odzyskuje władze w ręce. Tyle tylko że na efekt działania botoksu trzeba przeważnie p...
„Klub mało używanych dziewic” to – wbrew prowokującej nazwie – coś niemal tak niewinnego jak drużyna harcerska. Matkami założycielkami są cztery interesujące kobiety, których celem nie jest złapanie wreszcie chłopa (nie da się ukryć, lata lecą), lecz – w pewnym sensie – poprawianie rzeczywistośc...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Edith Piaf

Ty­tuł ory­gi­na­łu: AU BAL DE LA CHAN­CE

Co­py­ri­ght by © L’Ar­chi­pel, 2003

The co­ver pho­to © Ro­ger Viol­let („Edith Piaf”) / Get­ty Ima­ges / Flash Press Me­dia

All other ima­ges in this book are re­pro­du­ced by kind per­mis­sion of © Les Amis d’Edith Piaf

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Dre­am Bo­oks (A di­vi­sion of Dre­am Mu­sic Ltd.), War­saw, Po­land 2013

Co­ver de­si­gned by Piotr Mac­ko­wiak (Dre­am Bo­oks)/Hu­bert Zie­liń­ski

(nu­jim de­sign)

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Mag­da­le­na Plu­ta & Dre­am Bo­oks, 2013

Tłu­ma­cze­nie: Mag­da­le­na Plu­ta

Re­dak­cja: ze­spół

Ko­rek­ta: Do­ro­ta Kas­sja­no­wicz, ze­spół

Wy­da­nie I

ISBN: 978-83-934595-9-9 (opra­wa twar­da)

ISBN: 978-83-936945-0-1 (e-book)

Dre­am Mu­sic Sp. z o.o.

ul. Wspól­na 50 lok. 9, 00-687 War­sza­wa, Pol­ska

Tel. +48-22-4035713

Fax +48-22-4035713

E-mail:info@dre­am­mu­sic.pl

We­bsi­te: www.dre­am­mu­sic­bo­oks.com.pl, www.dre­am­mu­sic.pl

Skład i ła­ma­nie: Ewa Ma­jew­ska

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

PRZEDMOWA

T’ava­is un nom d’oise­au et tu chan­ta­is comm’cent

Comm’cent dix mil­le oise­aux

qu’au­ra­ient la gor­ge en sang…

A une chan­teu­se mor­te1

LÉO FER­RÉ

Z wy­jąt­kiem Geo­r­ges’a Bras­sen­sa i Ja­cqu­es’a Bre­la żad­ne­mu in­ne­mu ar­ty­ście pio­sen­ki fran­cu­skiej nie po­świę­co­no tylu dzieł, co Edith Piaf. Bio­gra­fie, wspo­mnie­nia bli­skich – i bar­dziej da­le­kich – al­bu­my z fo­to­gra­fia­mi, zmo­ry aneg­dot mniej lub bar­dziej praw­dzi­wych, mniej lub bar­dziej fan­ta­stycz­nych, pró­by ana­liz te­ma­tycz­nych etc. Nie­któ­re wy­da­wa­ne na­wet po dwa czy trzy razy, tak lu­kra­tyw­na wy­da­wa­ła się zło­ta żyła.

Dzi­siaj ca­łość tych dzieł za­my­ka się licz­bą pięć­dzie­się­ciu to­mów, do któ­rych na­le­ży do­rzu­cić kil­ka pu­bli­ka­cji za­gra­nicz­nych (Pol­ska, Szwe­cja, Wiel­ka Bry­ta­nia…), uka­zu­ją­cych, do ja­kie­go stop­nia sła­wa la Môme wy­kro­czy­ła poza gra­ni­ce pu­blicz­no­ści fran­ko­foń­skiej, sta­jąc się nie­pod­wa­żal­ną uni­wer­sal­ną re­no­mą.

Edith Piaf sama weź­mie udział w two­rze­niu tego bi­blio­gra­ficz­ne­go po­mni­ka, pod­pi­su­jąc swo­im na­zwi­skiem dwie książ­ki wspo­mnie­nio­we za­ty­tu­ło­wa­ne Na balu szczę­ścia orazMoje ży­cie. Rzecz ja­sna, nie na­pi­sa­ła żad­nej z nich: oby­dwie po­wsta­ły w wy­ni­ku spo­tkań z dzien­ni­ka­rzem, któ­ry pod­jął się na­stęp­nie nadać bo­ga­tej su­ro­wej ma­te­rii okre­ślo­ną for­mę. Efek­tem są opo­wie­ści w pierw­szej oso­bie: Piaf zda­je się swo­bod­nie pro­wa­dzić pió­ro ścież­ka­mi pa­mię­ci.

Na balu szczę­ścia – książ­ka, któ­rą trzy­ma­cie w rę­kach – zo­sta­ła w ten spo­sób na­pi­sa­na przez Lo­uis-René Dau­ve­na, dzien­ni­ka­rza Ra­dio-Cité i La Vie Pa­ri­sien­ne i, na­wia­sem mó­wiąc, spe­cja­li­stę od hi­sto­rii cyr­ku. Po raz pierw­szy uka­za­ła się dru­kiem wio­sną 1958, z przed­mo­wą Je­ana Coc­te­au2.

Moje ży­cie po­ja­wi­ło się w księ­gar­niach na po­cząt­ku 1964 roku, trzy mie­sią­ce po śmier­ci śpie­wacz­ki3. Jest to kom­pi­la­cja ar­ty­ku­łów i wy­wia­dów już pu­bli­ko­wa­nych przez Je­ana Noli w ty­go­dni­ku Fran­ce-Di­man­che, w la­tach 1961-1963, a na­stęp­nie pod­da­nych ob­rób­ce sto­sow­nie do oko­licz­no­ści, w celu nada­nia im jed­no­li­te­go sty­lu i moż­li­wie du­żej spój­no­ści nar­ra­cyj­nej.

Wie­le rze­czy w tych dwóch dzie­łach zo­sta­ło wy­my­ślo­ne. Ich rów­no­le­gła lek­tu­ra czę­sto od­sła­nia nam cał­ko­wi­cie róż­ne wer­sje tej sa­mej aneg­do­ty lub tego sa­me­go epi­zo­du z ży­cia śpie­wacz­ki. Fa­bu­ła, prze­ry­so­wa­nie czy pro­ste prze­ina­cze­nie praw­dy nie leżą da­le­ko od sie­bie. Istot­nie, w zbio­rze wspo­mnień po­wsta­łych oko­ło dzie­się­ciu lat póź­niej – tym ra­zem pod­pi­sa­nym wła­snym na­zwi­skiem – po­świę­co­nych nie­ży­ją­cej już pie­śniar­ce, Jean Noli wy­ja­śnia nie­jed­no­krot­nie, że żad­ne z nich nie za­wra­ca­ło so­bie gło­wy praw­dą hi­sto­rycz­ną, gdy cho­dzi­ło o to, by po­ru­szyć czy­tel­ni­ka. Dwo­je wspól­ni­ków, wy­my­śla­ją­cych i ubar­wia­ją­cych we­dle wła­snej woli aneg­do­ty, przy­ta­cza­ne póź­niej przez nie­któ­rych bio­gra­fów jako po­twier­dzo­ne fak­ty – któ­re sta­no­wią od­tąd część naj­więk­szych mi­tów „le­gen­dy Piaf”.

Je­den z wie­lu przy­kła­dów. Na dłu­go za­nim zo­sta­ła la Môme Piaf, w cza­sach gdy jesz­cze jako bied­na dziew­czy­na śpie­wa­ła na uli­cach, by się z dnia na dzień utrzy­mać, Edith mia­ła có­recz­kę Mar­cel­le, któ­ra żyła nie­speł­na osiem­na­ście mie­się­cy, bo w cią­gu kil­ku dni za­bra­ło ją śmier­tel­ne za­pa­le­nie opon mó­zgo­wych4. Nie ma­jąc zła­ma­ne­go gro­sza na za­pła­ce­nie kosz­tów po­grze­bu ani sił na śpie­wa­nie, by coś za­ro­bić, Edith po­ży­cza od róż­nych osób kil­ka­dzie­siąt fran­ków. Jest to jed­nak kwo­ta da­le­ce nie­wy­star­cza­ją­ca i by ją uzu­peł­nić, mło­da ko­bie­ta nie ma in­ne­go wyj­ścia, jak się pro­sty­tu­ować. „Ja­kiś typ, któ­ry szedł za mną w górę uli­cy Bel­le­vil­le, za­cze­pił mnie jak dziew­kę. Zgo­dzi­łam się. Po­szłam z nim za dzie­sięć fran­ków. Żeby urzą­dzić po­grzeb mo­je­mu dziec­ku!”5.

Aby ten ob­raz uczy­nić jesz­cze bar­dziej roz­dzie­ra­ją­cym – a za­ra­zem god­nym re­ali­zmu ulicz­nych pio­se­nek, któ­re sta­no­wi­ły wów­czas trzon jej re­per­tu­aru – Piaf opo­wia­da ten epi­zod w Swo­im ży­ciu, so­wi­cie okra­sza­jąc go pa­to­sem i sen­ty­men­tal­ną nutą: wzru­szo­ny hi­sto­rią dziew­czyn­ki, któ­ra zmar­ła tego sa­me­go ran­ka, klient po­zwa­la jej odejść z umó­wio­ny­mi dzie­się­cio­ma fran­ka­mi, ni­cze­go w za­mian nie żą­da­jąc.

Jean Noli zdra­dza nam ge­ne­zę tej bu­du­ją­cej i me­lo­dra­ma­tycz­nej wer­sji. Nie za­po­mi­naj­my, że w chwi­li, gdy Noli prze­pro­wa­dza swój wy­wiad, Edith Piaf nie jest już ano­ni­mo­wą ulicz­ną że­bracz­ką, któ­rą do­pie­ro od­kry­je Lo­uis Le­plée, lecz gwiaz­dą, któ­rej sła­wa sze­ro­ko wy­kro­czy­ła poza gra­ni­ce Eu­ro­py. Po pro­stu jed­ną z naj­więk­szych gwiazd na świe­cie.

„Oba­wiam się, Edith, że je­że­li opo­wie pani, iż od­da­ła się temu męż­czyź­nie, to ten upa­dek za­szo­ku­je czy­tel­nicz­ki…

– Ma pan ra­cję. Co by pan su­ge­ro­wał?

– Po­wie­dział­bym, że kie­dy zna­la­zła się pani z nie­zna­jo­mym w po­ko­ju, wy­buch­nę­ła pani pła­czem.

– To do­bry po­mysł. A co da­lej?

– Da­lej fa­cet za­py­tał o po­wód łez, a pani opo­wie­dzia­ła mu o śmier­ci dziec­ka. To wzbu­dzi­ło jego li­tość, dał pie­nią­dze i nie ty­ka­jąc pani, wy­szedł.

– Ma pan ra­cję. To ład­niej­sze i po­ucza­ją­ce6”.

Po czym Noli do­rzu­ca ko­men­tarz, któ­ry wie­le mówi o sile au­to­su­ge­stii, jaką mają nie­któ­re oso­by: „Kil­ka dni póź­niej Edith, wra­ca­jąc do tego epi­zo­du, opo­wie­dzia­ła mi go z ta­kim za­koń­cze­niem, ja­kie jej za­su­ge­ro­wa­łem. Za­py­ta­łem ją wte­dy nie­win­nie:

– I ten po­czci­wiec na­wet pani nie tknął, Edith?

– Ani odro­bi­nę. Oka­zał się gen­tle­ma­nem”.

W ten spo­sób Edith utrwa­la­ła więk­szość le­gend, któ­re two­rzą jej mit, przy czym naj­czę­ściej ro­bi­ła to, za­cho­wu­jąc po­zo­ry ab­so­lut­nej szcze­ro­ści. Tak jak­by sama prze­ko­na­ła się w koń­cu, że wszyst­ko to zda­rzy­ło się na­praw­dę. War­to się przy tym za­trzy­mać, gdyż z pew­no­ścią nie było w tym żad­ne­go świa­do­me­go pra­gnie­nia oszu­stwa. A zwłasz­cza chę­ci oszu­ka­nia swo­jej pu­blicz­no­ści, któ­rą Edith za­wsze da­rzy­ła ogrom­nym sza­cun­kiem; na­wet gdy cza­sa­mi śpie­wa­ła dla niej aż do cał­ko­wi­te­go wy­czer­pa­nia. Mo­że­my mieć pew­ność: Edith Piaf nie była oszust­ką ani kłam­czu­chą. Tę ko­bie­tę ce­cho­wa­ły głę­bo­ka uczci­wość i szcze­rość; była przy tym tro­chę sen­ty­men­tal­na, przez co nie­kie­dy pa­da­ła ofia­rą wła­snej na­iw­no­ści. A tak­że ofia­rą chci­wo­ści tych, któ­rzy w bliż­szym lub dal­szym oto­cze­niu po­tra­fi­li nad­uży­wać jej nie­wy­czer­pa­nej wspa­nia­ło­myśl­no­ści. Do tego stop­nia, że umie­ra­ła, to­nąc w dłu­gach… Ona, jed­na z naj­le­piej opła­ca­nych gwiazd na świe­cie.

Ów ci­chy współ­udział Piaf w two­rze­niu tej mi­to­lo­gii, w któ­rą ko­niec koń­ców sama uwie­rzy­ła, nie jest jako taki zja­wi­skiem wy­jąt­ko­wym. Wie­le osób pu­blicz­nych, w tym ar­ty­ści, lubi wno­sić po­praw­ki w spi­sy­wa­ne wspo­mnie­nia czy po­wie­rza­ne oso­bom trze­cim opo­wie­ści o swo­im dzie­ciń­stwie, po­cząt­kach ka­rie­ry i osią­gnię­ciu sła­wy, któ­ra nie znie­sie od­tąd, żeby co­kol­wiek po­ło­ży­ło się na niej naj­mniej­szym cie­niem. Te prze­ina­cze­nia hi­sto­rii zmie­rza­ją na ogół ku ide­ali­za­cji lub – w naj­gor­szym ra­zie – utrzy­my­wa­niu ta­jem­ni­cy. W przy­pad­ku Edith Piaf idzie to za­wsze w kie­run­ku nad­mia­ru pa­to­su i ża­ło­sno­ści, za któ­ry­mi kry­je się nie­za­prze­czal­ny ma­so­chizm. A tak­że idea od­we­tu.

Od­we­tu ma­rze­nia za bo­le­sne lata dzie­ciń­stwa i mło­do­ści, na­zna­czo­ne nę­dzą uli­cy, roz­pa­czą i gło­dem. Tak­że od­we­tu za pew­ną ba­nal­ność nie­szczę­ścia: je­śli na­wet prze­ży­ła dzie­ciń­stwo w nę­dzy, to wy­ol­brzy­mia bie­dę i ta­ra­pa­ty, żeby wy­da­wa­ły się jesz­cze bar­dziej wznio­słe. Jak­by pra­gnę­ła sil­niej pod­kre­ślić prze­by­tą dro­gę i wy­do­być na tyle, na ile moż­na, kon­trast mię­dzy rynsz­to­kiem po­cząt­ków i szczy­tem suk­ce­su.

Po­mię­dzy tymi dwo­ma ob­ra­za­mi Épi­na­lu, ja­ki­mi są wy­ży­ny i ko­le­iny, oso­ba Edith Piaf pod­da­wa­na jest opi­som i ana­li­zom już prze­szło pół wie­ku… i wca­le nie jest ła­two od­dzie­lić w nich praw­dę od fał­szu.

Fakt, że Piaf sama uwie­rzy­tel­ni­ła więk­szość opo­wie­ści, któ­re two­rzą jej mi­to­lo­gię, i że były one sze­ro­ko roz­po­wszech­nia­ne przez pra­sę bru­ko­wą, z pew­no­ścią nie uła­twia pra­cy bio­gra­fom, któ­rzy – w j ej wy­pad­ku – wy­da­ją się prze­pi­sy­wać je­den od dru­gie­go, nie usi­łu­jąc do­trzeć do źró­deł tych opo­wie­ści ani pod­jąć rze­czy­wi­ste­go tru­du po­szu­ki­wa­nia. Tym bar­dziej że le­gen­dy te tak do­brze przy­sta­ją do owe­go uni­wer­sum złych chłop­ców, ulicz­nych dziew­czyn, żoł­nie­rzy wy­ru­sza­ją­cych do ko­lo­nii, po­zba­wio­nych skru­pu­łów su­te­ne­rów, „Mômes de la Clo­che” i mi­ło­ści jed­nej nocy, któ­re sta­no­wić będą trzon re­per­tu­aru śpie­wacz­ki – przy­najm­niej w pierw­szym okre­sie jej ka­rie­ry.

Poza tym, jak po­dać w wąt­pli­wość praw­dzi­wość wy­da­rzeń, je­śli osta­tecz­nie rę­czą za nie oso­by pu­blicz­ne, i to rę­czą do tego stop­nia, że gra­we­ru­ją je na pły­tach pa­miąt­ko­wych ta­blic? I tak, po­ni­żej wej­ścia do bu­dyn­ku pod nu­me­rem 72 przy uli­cy Bel­le­vil­le w Pa­ry­żu mo­że­my zo­ba­czyć ta­bli­cę z ja­sne­go mar­mu­ru z ta­kim oto na­pi­sem:

Na stop­niach tego domu

19 grud­nia 1915 r.

uro­dzi­ła się w naj­więk­szej nę­dzy

EDITH PIAF,

któ­rej głos miał po­ru­szyć póź­niej

cały świat.

Te na­ro­dzi­ny na uli­cy, w sa­mym środ­ku zimy, okra­szo­ne ma­low­ni­czy­mi szcze­gó­ła­mi są – by rzec praw­dę – jed­nym z moc­niej­szych ak­cen­tów le­gen­dy Piaf.

Czu­jąc pierw­sze bóle, jej mat­ka7 rze­ko­mo wy­bra­ła się z mę­że­mOj­ciec Edith Piaf, Lo­uis Gas­sion, uro­dził się w Fa­la­ise (Ca­lva­dos)

10 maja 1881 roku. Jako wę­drow­ny akro­ba­ta opie­ko­wał się cór­ką, za­bie­ra­jąc ją ze sobą na to­ur­nées, kie­dy opu­ści­ła ją mat­ka. Po­zo­stał z Edith w do­brych sto­sun­kach aż do swo­jej śmier­ci 3 mar­ca 1944 roku. na pie­cho­tę do naj­bliż­sze­go szpi­ta­la; za­sko­czo­na roz­po­czy­na­ją­cym się po­ro­dem, mia­ła się schro­nić we wnę­kę drzwi, Lo­uis zaś po­biegł po ka­ret­kę. Jed­nak wstę­pu­jąc do po­bli­skich bi­stro, by za­wcza­su świę­to­wać szczę­śli­we wy­da­rze­nie, wró­cił do żony gru­bo po roz­wią­za­niu, na wpół pi­ja­ny i, rzecz ja­sna, z ni­czym. W tym cza­sie za­ję­li się nią ja­ko­by dwaj po­li­cjan­ci, któ­rzy roz­cią­gnę­li na chod­ni­ku swo­je pe­le­ry­ny, żeby mat­ka i dziec­ko nie zmar­z­li, a za­miesz­ka­ła w po­bli­żu pie­lę­gniar­ka po­dob­no prze­cię­ła pę­po­wi­nę zwy­kły­mi no­życz­ka­mi, oczy­wi­ście nie ste­ry­li­zu­jąc ich.

Czy trud­no so­bie wy­obra­zić Fréhel lub świet­ną Ber­thę Sy­lvę, jak o tym śpie­wa­ją?

Jak zwy­kle rze­czy­wi­stość jest jed­nak bar­dziej ba­nal­na. Wy­star­czy z cie­ka­wo­ści zaj­rzeć do ar­chi­wum od­dzia­łu po­łoż­ni­cze­go szpi­ta­la Te­non, przy rue de la Chi­ne, kil­ka­set me­trów od uli­cy Bel­le­vil­le, żeby się do­wie­dzieć – a po­twier­dza to re­jestr – że owe­go słyn­ne­go 19 grud­nia 1915 roku nie­ja­ka Ani­ta Ma­il­lard, po mężu Gas­sion, wy­da­ła na świat có­recz­kę o imio­nach Edith Gio­van­na, ko­rzy­sta­jąc z po­mo­cy dok­to­ra Ju­les’a De­fleu­ra, in­ter­ni­sty Ja­cqu­es’a Go­vie­ta oraz po­łoż­nej Je­an­ny Gro­ize.

Po­zo­sta­je chy­ba tyl­ko za­cy­to­wać jed­ną z ostat­nich kwe­stii z pięk­ne­go we­ster­nu Joh­na For­da Czło­wiek, któ­ry za­bił Li­ber­ty Va­lan­ce’a. W tym kla­sycz­nym dzie­le swo­je­go ga­tun­ku głów­ny bo­ha­ter, gra­ny przez Ja­me­sa Ste­war­ta, zdra­dza prze­pro­wa­dza­ją­cym z nim wy­wiad dzien­ni­ka­rzom, że jego re­pu­ta­cja, a na­stęp­nie bły­sko­tli­wa ka­rie­ra po­li­tycz­na opie­ra­ją się na nie­po­ro­zu­mie­niu, na oszu­stwie: nie on bo­wiem jest czło­wie­kiem, któ­ry za­bił krwio­żer­cze­go Li­ber­ty Va­lan­ce’a, wie­le lat wcze­śniej ter­ro­ry­zu­ją­ce­go oko­li­cę. Na co, drąc w jego obec­no­ści tekst wy­wia­du, re­dak­tor na­czel­ny lo­kal­ne­go dzien­ni­ka oświad­cza: „Pa­nie Stod­dard, kie­dy le­gen­da jest pięk­niej­sza od rze­czy­wi­sto­ści, za­wsze dru­ku­je­my le­gen­dę!”.

I tak wła­śnie jest z ży­ciem Edith Piaf.

Ko­niec koń­ców bez wąt­pie­nia jej to cią­ży­ło… Rzecz ja­sna, nie­świa­do­mie, gdyż nig­dy nie prze­sta­ła roz­gła­szać tych hi­sto­rii, w któ­re osta­tecz­nie sama – jak wi­dzie­li­śmy – wie­rzy­ła. Cią­ży­ło do tego stop­nia, że któ­re­goś dnia stwier­dzi­ła: „Kie­dy już umrę, tyle zo­sta­nie o mnie po­wie­dzia­ne, że tak na­praw­dę nikt nie bę­dzie wie­dział, kim by­łam”8.

Na balu szczę­ścia to pierw­sza spo­śród wszyst­kich ogło­szo­nych dru­kiem ksią­żek o Piaf i jed­na z dwóch, któ­re uka­za­ły się za jej ży­cia9. W po­rów­na­niu z tym, co póź­niej mo­gło zo­stać na­pi­sa­ne o śpie­wacz­ce, za­wie­ra względ­nie mało eks­tra­wa­gan­cji, je­że­li oczy­wi­ście za­ak­cep­tu­je­my opo­wieść o na­ro­dzi­nach na scho­dach przy uli­cy Bel­le­vil­le, o któ­rej wie­my już, co na­le­ży my­śleć, i nad któ­rą ar­tyst­ka wca­le się nie roz­wo­dzi. Co do resz­ty, cho­dzi głów­nie o drob­ne prze­ina­cze­nia fak­to­gra­ficz­ne, mo­gą­ce wy­ni­kać z nie­do­kład­nej pa­mię­ci, z ce­lo­wych po­mi­nięć osła­nia­ją­cych ży­cie oso­bi­ste jej i pew­nej licz­by pa­nów, któ­rzy się w nim po­ja­wi­li, lub nie­znacz­nych upięk­szeń aneg­dot za­sad­ni­czo wia­ry­god­nych. Nie ma za­tem nic głę­bo­ko ukry­te­go w dzie­le, któ­re czy­ta się z wiel­ką przy­jem­no­ścią. Edith przed­sta­wia się w nim żywo i ze sma­kiem, woli nie za­trzy­my­wać się zbyt dłu­go przy tych, któ­rzy ją zra­ni­li, aby le­piej wy­ra­zić swo­je uczu­cie i po­dziw wo­bec dro­gich jej przy­ja­ciół czy śpie­wa­czek, chęt­nie uwa­ża­nych za groź­ne ry­wal­ki: Da­mii, Fréhel, Ma­rii Du­bas itp.

Po­mi­ja­jąc fakt, że na­le­ża­ły nie­zu­peł­nie do tego sa­me­go po­ko­le­nia – więk­szość była już u szczy­tu sła­wy, kie­dy la Môme Piaf de­biu­to­wa­ła10 – Edith nie omi­nę­ła nig­dy żad­nej oka­zji, aby­pu­blicz­nie wy­ra­zić głę­bo­ki sza­cu­nek do nich i pod­kre­ślić to, co we­dług niej im za­wdzię­cza­ła. Ist­nie­je na ten te­mat cha­rak­te­ry­stycz­na aneg­do­ta. 3 lip­ca 1953 roku Ma­rie Du­bas i Edith spo­ty­ka­ją się w Metz, gdzie obie śpie­wa­ją. Edith jest wów­czas gwiaz­dą zna­ną na ca­łym świe­cie – zwłasz­cza w Sta­nach Zjed­no­czo­nych – pod­czas gdy Ma­rie Du­bas, zresz­tą ucho­dzą­ca za „mo­nu­ment pio­sen­ki”, po­dą­ża śla­da­mi Tour de Fran­ce, z mia­sta do mia­sta, by śpie­wać na ko­lej­nych eta­pach wy­ści­gu. Spo­tka­nie od­by­wa się po wy­stę­pach obu ar­ty­stek.

„Pod­czas roz­mo­wy za­uwa­ży­ła, że mó­wię do niej per pani. Zwró­ci­ła mi na to uwa­gę:

– Nie mó­wisz mi po imie­niu, Edith?

– Nie, Ma­rie – od­po­wie­dzia­łam. – Zbyt pa­nią po­dzi­wiam. Mia­ła­bym wra­że­nie, że coś jest nie w po­rząd­ku…”11.

Taka wła­śnie była Edith Piaf. Nie­wąt­pli­wie naj­więk­sza śpie­wacz­ka w ca­łych dzie­jach pio­sen­ki fran­cu­skiej…, ale przede wszyst­kim uro­cza ko­bie­ta o tak wiel­kim ser­cu, że, jak słusz­nie za­uwa­żył Guy Béart, „był to pło­mień, któ­ry pło­nął, oświe­tla­jąc in­nych”.

W tej książ­ce Edith Piaf i jej „skry­ba” Lo­uis-René Dau­ven zde­cy­du­ją się roz­po­cząć opo­wieść w mo­men­cie spo­tka­nia tej nie­zna­nej jesz­cze wte­dy ulicz­nej śpie­wacz­ki z Lo­uisem Le­pléem, czło­wie­kiem, któ­ry da jej pierw­szą praw­dzi­wą szan­sę, po­zwa­la­jąc za­de­biu­to­wać w swo­im ka­ba­re­cie Ger­ny’s, i nada jej pierw­szy pseu­do­nim sce­nicz­ny: la Môme Piaf. Mamy za­tem paź­dzier­nik 1935 roku, mło­da ko­bie­ta za kil­ka ty­go­dni skoń­czy dwa­dzie­ścia lat. Dwa­dzie­ścia lat, przy­wo­ła­nych tu je­dy­nie szcząt­ko­wo, w bły­ska­wicz­nych re­mi­ni­scen­cjach, ale ma­ją­cych za­sad­ni­cze zna­cze­nie dla zro­zu­mie­nia jej oso­by, roz­wo­ju i tego nie­po­ha­mo­wa­ne­go pra­gnie­nia ży­cia, ko­cha­nia i by­cia ko­cha­ną – któ­re Bru­no Co­qu­atrix okre­ślił w na­stę­pu­ją­cy spo­sób: „Przez całe ży­cie mści­ła się za swo­ją strasz­li­wą mło­dość”.

Strasz­li­wą! Przy­miot­nik nie jest żad­ną mia­rą prze­sa­dzo­ny, na­wet je­że­li zda­rza­ło się cza­sa­mi, że chwi­la względ­ne­go szczę­ścia ła­go­dzi­ła ob­raz ca­ło­ści.

Kie­dy Edith Gio­van­na Gas­sion przy­cho­dzi na świat, 19 grud­nia 1915 roku, Eu­ro­pę pu­sto­szy jed­na z naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cych wo­jen w ca­łej hi­sto­rii ludz­ko­ści. Męż­czyź­ni są na fron­cie, grzę­zną w bło­tach oko­pów, a na ty­łach cy­wi­le ra­dzą so­bie, jak mogą, żeby prze­żyć. Ani­ta Ma­il­lard, zwa­na Line Mar­sa, jest ulicz­ną śpie­wacz­ką. Edith jest cór­ką ar­tyst­ki o ka­byl­skich ko­rze­niach, któ­ra pod pseu­do­ni­mem Aïcha­Aïcha (Emma Saïd Ben Ma­ha­med) uro­dzi­ła się w Mo­ga­do­rze (Ma­ro­ko)

10 grud­nia 1876 roku. Zmar­ła w 1930 roku. pre­zen­tu­je w wę­drow­nym cyr­ku nu­mer z tre­so­wa­ny­mi pchła­mi. Świę­tu­jąc swo­je dzie­więt­na­ste uro­dzi­ny, w dniu po­wszech­nej mo­bi­li­za­cji, po­ślu­bia12 akro­ba­tę i mima, po­zna­ne­go na Fo­ires de Pa­ris Lo­uisa Gas­sio­na, sil­ne­go, po­staw­ne­go męż­czy­znę, któ­ry prze­stał już na­wet li­czyć swo­je mi­ło­sne przy­go­dy.

Kie­dy żona Ani­ta uprze­dza go, że wkrót­ce bę­dzie ro­dzić, Lo­uis sta­ra się o prze­pust­kę. Na­wet je­że­li przy­je­chał do Pa­ry­ża na kil­ka dni przed roz­wią­za­niem, nie ma żad­ne­go po­twier­dze­nia, że był obec­ny przy po­ro­dzie w szpi­ta­lu Te­non – być może rze­czy­wi­ście aku­rat świę­to­wał to wy­da­rze­nie w oko­licz­nych ba­rach.

Dziew­czyn­ka, któ­ra przy­cho­dzi na świat, nie­mal w wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia, otrzy­ma na chrzcie imio­na Edith Gio­van­na. Edith w hoł­dzie dla Edith Ca­vell, an­giel­skiej pie­lę­gniar­ki miesz­ka­ją­cej w Bel­gii i za­strze­lo­nej przez Niem­ców 12 paź­dzier­ni­ka 1915 roku za zor­ga­ni­zo­wa­nie ewa­ku­acji ran­nych alian­tów ze­bra­nych w jej szpi­ta­lu. O spra­wie zro­bi­ło się wów­czas gło­śno i dziel­na pie­lę­gniar­ka sta­ła się po­pu­lar­ną bo­ha­ter­ką. Je­śli cho­dzi o Gio­van­nę – imie­nia tego Edith za­wsze bę­dzie nie­na­wi­dzić – jest to po pro­stu, zgod­nie z do­syć po­wszech­ną wów­czas prak­ty­ką, dru­gie imię jej mat­ki, uro­dzo­nej we Wło­szech, cho­ciaż nie­ma­ją­cej żad­nej ro­dzi­ny po­cho­dze­nia za­al­pej­skie­go.

Kil­ka dni po na­ro­dzi­nach Edith Lo­uis Gas­sion wra­ca na front. Po­now­nie uj­rzy cór­kę do­pie­ro w roku 1917, przy oka­zji no­wej prze­pust­ki. Dziec­ko szyb­ko sta­je się cię­ża­rem dla mat­ki, któ­ra za­ra­bia­jąc wy­łącz­nie śpie­wa­niem, nie wie, jak so­bie z tym brze­mie­niem po­ra­dzić. Aby od­zy­skać swo­bo­dę dzia­ła­nia, po­wie­rza nie­mow­lę bab­ce Aïchy, któ­ra miesz­ka w ru­de­rze przy uli­cy Rébe­val, wą­skiej i krę­tej prze­czni­cy Bel­le­vil­le, nie­opo­dal słyn­ne­go nu­me­ru 72. Mimo jej ka­byl­skie­go po­cho­dze­nia na­ka­zy Ko­ra­nu nie prze­szka­dza­ją Aïchy cał­ko­wi­cie po­grą­żyć się w al­ko­ho­li­zmie. Kie­dy Lo­uis Gas­sion wra­ca do Pa­ry­ża po dwóch la­tach nie­obec­no­ści, od­kry­wa ze zgro­zą, że mle­ko dla jego cór­ki jest roz­cień­cza­ne czer­wo­nym wi­nem, pod pre­tek­stem, iż to wzmac­nia dziec­ko i za­bi­ja za­raz­ki. Poza tym có­recz­ka jest prze­raź­li­wie chu­da i brud­na, cho­dzi boso za­rów­no zimą, jak i la­tem, cała po­kry­ta ro­bac­twem i stru­pa­mi.

Oj­ciec de­cy­du­je się po­wie­rzyć dziec­ko swo­jej mat­ce, Lo­uisie, któ­ra miesz­ka w Ber­nay, w Eure, gdzie kli­mat po­wi­nien być lep­szy dla tego ma­łe­go szkie­le­ci­ku, ja­kim sta­ła się Edith. Wy­wo­dzą­ca się z ro­dzi­ny, w któ­rej było dwa­dzie­ścio­ro dwo­je dzie­ci, Lo­uise – sama uro­dzi­ła ich czter­na­ścio­ro – pra­cu­je jako ku­char­ka… w domu pu­blicz­nym pro­wa­dzo­nym przez swo­ją ku­zyn­kę. To ma­te­riał na jed­ną z owych „re­ali­stycz­nych” pio­se­nek. Pro­sty­tut­ki z przy­byt­ku są bo­wiem za­chwy­co­ne, przy­gar­nia­jąc dziew­czyn­kę, na któ­rą mogą prze­nieść za­wie­dzio­ny czę­sto in­stynkt ma­cie­rzyń­ski. Dla Edith jest to szczę­śli­wy okres. Wszy­scy się nią zaj­mu­ją i roz­piesz­cza­ją. Na zdję­ciu z tam­tej epo­ki wi­dać ślicz­ną dziew­czyn­kę o peł­nych po­licz­kach i bez­kre­snym spoj­rze­niu, po­zu­ją­cą ni­czym dzie­cię­cy mo­del z pięk­ną ja­sną wstąż­ką we wło­sach. Tym­cza­sem na sku­tek źle le­czo­ne­go za­pa­le­nia ro­gów­ki Edith pra­wie ślep­nie. Całe Ber­nay jest tym po­ru­szo­ne. Pe­wien le­karz, co­dzien­ny klient „przy­byt­ku” z uli­cy Sa­int-Mi­chel, za­pi­su­je kro­ple do oczu i za­le­ca no­sić czar­ną prze­pa­skę przez wie­le ty­go­dni, któ­re zmie­nią się w dłu­gie mie­sią­ce.

Wiel­ki po­eta an­giel­ski Wil­liam Bla­ke ma­wiał, że „bur­de­le [po­wsta­ją] z ce­gieł re­li­gii”. W tym kon­kret­nym wy­pad­ku to naj­święt­sza praw­da. Mimo klątw miej­sco­we­go pro­bosz­cza pen­sjo­na­riusz­ki z uli­cy Sa­int-Mi­chel są wie­rzą­ce i to tak głę­bo­ko, że zde­ter­mi­no­wa­ne ko­niecz­no­ścią za­pew­nie­nia Bo­że­go wspar­cia me­dy­cy­nie, po­sta­na­wia­ją wraz z Lo­uisą zor­ga­ni­zo­wać piel­grzym­kę do Li­sieux. Sce­na god­na jest opo­wia­da­nia Dom Pani Tel­lier Mau­pas­san­ta: umó­wio­ne­go dnia damy te przy­wdzie­wa­ją naj­pięk­niej­sze to­a­le­ty, za­my­ka­ją przy­by­tek i uda­ją się lek­kim po­wo­zi­kiem mo­dlić się do świę­tej Te­re­sy, by przy­wró­ci­ła wzrok ich ma­łej pu­pil­ce.

Kil­ka ty­go­dni póź­niej, kie­dy ku­ra­cja dok­to­ra li­ber­ty­na w koń­cu przy­no­si efek­ty, Edith wresz­cie może zdjąć prze­pa­skę. Wi­dzi! Wszy­scy – czy ra­czej wszyst­kie – wpa­da­ją w za­chwyt, wy­chwa­la­jąc świę­tą z Li­sieux.

Mamy tu do czy­nie­nia z dru­gim moc­nym punk­tem le­gen­dy Piaf. W ten „cud” ona sama bę­dzie wie­rzyć bar­dzo moc­no, do tego stop­nia, że nig­dy nie roz­sta­nie się z por­tre­tem świę­tej, do któ­rej bę­dzie się mo­dlić przed każ­dym istot­nym wy­da­rze­niem – jak na przy­kład pre­mie­ra w Olym­pii czy waż­ne wal­ki Mar­ce­la Cer­da­na – po­dob­nie jak ze zło­tym me­da­li­kiem z wi­ze­run­kiem swo­jej pro­tek­tor­ki, któ­ry bę­dzie no­si­ła na szyi aż do śmier­ci. Z cza­sem, w wy­wia­dach, sen­sa­cyj­nych ar­ty­ku­łach i po­wta­rza­nych w nie­skoń­czo­ność bio­gra­fiach, zwy­kłe za­pa­le­nie ro­gów­ki sta­nie się cał­ko­wi­tą śle­po­tą. Sama Edith bę­dzie mó­wi­ła o cza­sie, kie­dy była „nie­wi­do­ma” i „cud” zo­sta­nie jako taki osta­tecz­nie za­twier­dzo­ny. Od­zy­skaw­szy wzrok, dziew­czyn­ka uczęsz­cza tro­chę do szko­ły Paul-Bert w Ber­nay, aż do dnia, kie­dy przy­by­wa po nią oj­ciec i włą­cza ją do wę­drow­ne­go spek­ta­klu, któ­ry aku­rat wy­sta­wia. Edith ma wte­dy do­pie­ro sie­dem lat i nie po­tra­fi ro­bić nic, co mo­gło­by do­star­czyć roz­ryw­ki tłu­mom, ale Lo­uis Gas­sion my­śli, że gdy ta­kie małe dziec­ko bę­dzie zbie­ra­ło dat­ki, pu­blicz­ność się wzru­szy i za­ro­bek oka­że się więk­szy.

Na dal­szych stro­nach Edith wy­zna­je wsty­dli­wie: „Oj­ciec Gas­sion nie był czu­ły. Nie raz do­sta­łam w twarz, i to moc­no. Nie umar­łam od tego”. Fak­tycz­nie, róż­ne świa­dec­twa, ja­ki­mi dys­po­nu­je­my na te­mat tej epo­ki, zgod­nie po­twier­dza­ją, że akro­ba­ta miał rękę, de­li­kat­nie mó­wiąc, szyb­ką i że Edith ścią­ga­ła na sie­bie razy czę­ściej, niż po­win­na. Ma to swo­je zna­cze­nie, gdyż tego „zwy­cza­ju” nie po­zby­ła się nig­dy… I z pew­no­ścią nie przez przy­pa­dek ani też nie dla lep­sze­go efek­tu wspo­mnie­li­śmy wy­żej o nie­za­prze­czal­nym ma­so­chi­zmie śpie­wacz­ki.

Śpiąc naj­czę­ściej pod go­łym nie­bem albo na za­ple­czach bi­stro, nie­kie­dy w nędz­nych ho­te­lo­wych po­ko­ikach – gdy uda­ło się ze­brać wię­cej dat­ków albo Lo­uis Gas­sion zna­lazł so­bie ko­goś na jed­ną noc – oj­ciec i cór­ka wie­dli ten cy­gań­ski ży­wot, pe­łen przy­gód i nę­dzy, przez osiem lat, nie do­ja­da­jąc, ale za­wsze ma­jąc pod do­stat­kiem wina i kiep­skie­go ko­nia­ku na roz­grzew­kę, kie­dy zim­no sta­wa­ło się zbyt do­kucz­li­we. Do­ra­sta­ją­ca dziew­czyn­ka przy­zwy­cza­ja­ła się stop­nio­wo do al­ko­ho­lu, i to w wie­ku, kie­dy wy­star­cza ra­czej sy­rop roz­cień­czo­ny wodą.

Wy­da­je się, że tro­chę przy­pad­ko­wo, w cią­gu tych lat włó­czę­gi, Edith od­kry­ła siłę od­dzia­ły­wa­nia swo­je­go gło­su na tłu­my. W każ­dym ra­zie w pew­nym mo­men­cie oj­ciec i cór­ka spo­strze­gli, że do­chód jest więk­szy niż zwy­kle. Od tej pory Edith śpie­wa­ła na za­koń­cze­nie każ­de­go przed­sta­wie­nia, za­nim pod­su­nę­li pu­blicz­no­ści ka­pe­lusz. Na­bie­ra­jąc pew­no­ści sie­bie i wzbo­ga­ca­jąc re­per­tu­ar o mod­ne pio­sen­ki, jesz­cze przez ja­kiś czas wy­stę­po­wa­ła z oj­cem, aż w wie­ku do­kład­nie pięt­na­stu lat zde­cy­do­wa­ła się roz­wi­nąć wła­sne skrzy­dła.

Ko­lej­ne lata na­le­żą do trud­nych. Edith żyje z dnia na dzień, śpie­wa­jąc na uli­cach i po­dwór­kach, w to­wa­rzy­stwie swo­jej przy­ja­ciół­ki Mo­mo­ne13. Zwłasz­cza zimy są bar­dzo cięż­kie, gdyżz po­wo­du mro­zu lu­dzie nie otwie­ra­ją okien, a więc śpie­wa­nie na po­dwór­kach tra­ci sens. Zo­sta­je tyl­ko uli­ca… pod wa­run­kiem, oczy­wi­ście, że bę­dzie się uwa­żać na funk­cjo­na­riu­szy żan­dar­me­rii, któ­rzy nie lu­bią zgro­ma­dzeń, roz­pę­dza­ją pu­blicz­ność i prze­ga­nia­ją li­no­skocz­ków.

Aby tego unik­nąć, Edith wpa­da na po­mysł, żeby śpie­wać w ko­sza­rach. Wpraw­dzie za każ­dym ra­zem trze­ba się ubie­gać o po­zwo­le­nie puł­kow­ni­ka, ale kie­dy się już to za­ła­twi, pu­blicz­ność jest za­pew­nio­na, a miej­sce wy­stę­pu – ja­dło­daj­nia albo foy­er – ogrze­wa­ne.

Na­sto­lat­ka jest wte­dy w okre­sie peł­ne­go roz­bu­dze­nia sek­su­al­ne­go i ci do­brze od­ży­wie­ni męż­czyź­ni, czy­ści i mę­scy, w mun­du­rach ma­ry­na­rzy, le­gio­ni­stów lub ka­wa­le­rzy­stów, ją pod­nie­ca­ją. Nie ma po­trze­by gdzie in­dziej szu­kać źró­deł owych fan­ta­zma­tów „dziew­czy­ny żoł­nie­rza”, któ­re Edith Piaf pie­lę­gno­wać bę­dzie przez całe ży­cie i któ­re od­naj­du­je­my w jej licz­nych pio­sen­kach.

Wio­sną 1932 za­miesz­ku­je z mło­dym po­słań­cem, Lo­uisem Du­pon­tem, któ­re­mu uro­dzi wkrót­ce cór­kę o imie­niu Mar­cel­le. Po­nie­waż wy­na­gro­dze­nie „Ma­łe­go Lo­uisa” nie wy­star­cza­ło na za­spo­ko­je­nie trzech wy­głod­nia­łych żo­łąd­ków, Edith wra­ca do śpie­wa­nia na uli­cy, z dziec­kiem w ra­mio­nach. Może się to wy­da­wać me­lo­dra­ma­tycz­ne, ale Edith, cier­pią­ca na syn­drom po­rzu­ce­nia przez mat­kę, za żad­ne skar­by nie chcia­ła roz­sta­wać się z có­recz­ką.

Jed­nak mimo do­brej woli ani Edith, ani Mo­mo­ne nie wie­dzą, jak wła­ści­wie zaj­mo­wać się nie­mow­lę­ciem – skąd by zresz­tą mia­ły wie­dzieć, sko­ro żad­na nie mia­ła nig­dy praw­dzi­wej ro­dzi­ny, i same są jesz­cze du­ży­mi dzieć­mi? Nie­speł­na osiem­na­ście mie­się­cy póź­niej ma­leń­ka Cécel­le umie­ra na za­pa­le­nie opon mó­zgo­wych. Mał­żon­ko­wie nie wy­trzy­mu­ją tego dra­ma­tu, tym bar­dziej że Edith nie jest wier­ną żoną, i „Mały Lo­uis” zni­ka, aby już nig­dy nie po­wró­cić. Nie ma­jąc gro­sza na po­kry­cie kosz­tów po­grze­bu, Edith zmu­szo­na jest się pro­sty­tu­ować, aby po­cho­wać cór­kę.

Zbyt wie­le złych wspo­mnień wią­że ją z Bel­le­vil­le. Na­gle od­czu­wa po­trze­bę zmia­ny kli­ma­tu i de­cy­du­je się za­miesz­kać w dziel­ni­cy Pi­gal­le. Jej to­wa­rzy­stwo zmie­nia się wów­czas cał­ko­wi­cie i Edith w mniej­szym lub więk­szym stop­niu ule­ga wpły­wom śro­do­wi­ska. Nie tego su­te­ne­rów naj­gor­sze­go ka­li­bru, ale al­fon­sów na ma­lut­ką ska­lę, ża­ło­snych zu­chwal­ców, ło­bu­zów jed­ne­go dnia, któ­rym zda­rzy się ukrad­kiem wy­jąć maj­cher. Je­den z su­te­ne­rów, któ­ry zo­stał jej ko­chan­kiem, usi­łu­je wy­pro­wa­dzić ją na uli­cę. Edith, mimo że musi zmie­nić swo­je oby­cza­je, kon­se­kwent­nie się bro­ni, aż zo­sta­nie za­war­te szcze­gól­ne po­ro­zu­mie­nie: bę­dzie nadal śpie­wa­ła na uli­cach, po­nie­waż nie chce ro­bić nic in­ne­go, ale prze­ka­zu­jąc co wie­czór swo­je­mu pro­tek­to­ro­wi taką samą kwo­tę, jak cie­szą­ca się do­brym zdro­wiem pro­sty­tut­ka.

Te lata na Pi­gal­le moc­no za­cią­żą na jej ży­ciu. Nie tyl­ko dla­te­go, że związ­ki z tym śro­do­wi­skiem bę­dzie jej wy­ty­ka­ła po­li­cja na­za­jutrz po śmier­ci Lo­uisa Le­plée­go i że ga­ze­ty pew­ne­go typu bez że­na­dy będą pi­sa­ły o tym wiel­ką czcion­ką. Przede wszyst­kim dla­te­go, że Edith stwo­rzy w swo­im dzie­le pew­ną oso­bi­stą mi­to­lo­gię, w któ­rej ide­ali­zo­wać bę­dzie złe­go chłop­ca i dziew­czy­nę z uli­cy tak da­le­ce, iż uczy­ni z niech ar­che­ty­py po­pu­lar­nych bo­ha­te­rów, sym­bo­le pew­nej kon­cep­cji wol­no­ści, tro­chę tak, jak mógł to zro­bić Ari­sti­de Bru­ant w koń­cu XIX stu­le­cia. Za to, dzię­ki no­wym kon­tak­tom, śpie­wacz­ka otrzy­mu­je swo­je pierw­sze an­ga­że w tanc­bu­dach na Pi­ga­la­ku, w Juan-les-Pins, To­ur­bil­lon czy Chan­til­ly i na za­ba­wach lu­do­wych, gdzie wy­stę­pu­je, w za­leż­no­ści od hu­mo­ru, pod róż­no­rod­ny­mi pseu­do­ni­ma­mi: Ta­nia, De­ni­se Jay czy Hu­gu­et­te Hélia. Jed­nak­że, na­wet je­śli epo­ka ta wkrót­ce przej­dzie do prze­szło­ści, Edith na­le­ży do uli­cy. Dla­te­go po­mię­dzy ko­lej­ny­mi an­ga­ża­mi nie omiesz­ka tam wra­cać, by śpie­wać lu­do­we pio­sen­ki i sy­cić się kli­ma­tem uli­cy za­wsze, gdy od­czu­je taką po­trze­bę.

I wła­śnie z uli­cy na­dej­dzie jej naj­więk­sza ży­cio­wa szan­sa. Ta, któ­ra za­de­cy­du­je o jej przy­szło­ści i prze­zna­cze­niu, tak jak się to cza­sa­mi zda­rza. Do­sko­na­le wie­dzą o tym wy­traw­ni gra­cze – kiep­ska kar­ta z pierw­sze­go roz­da­nia może przy­nieść zwy­cię­stwo.

Zda­rze­nie to ma miej­sce pew­ne­go paź­dzier­ni­ko­we­go po­po­łu­dnia roku 1935. Tego dnia, wraz z Mo­mo­ne, zde­cy­do­wa­ły się śpie­wać w za­moż­nych dziel­ni­cach mia­sta. Sta­nę­ły u zbie­gu uli­cy Troy­on i alei Mac-Ma­hon, w po­bli­żu pla­cu Éto­ile. W gru­pie ota­cza­ją­cych je ga­piów stał ele­ganc­ki męż­czy­zna, przy­słu­chu­jąc się Edith ze szcze­gól­ną uwa­gą; kie­dy Mo­mo­ne zbie­ra­ła pie­nią­dze, sko­rzy­stał z tego, żeby się przed­sta­wić…

Ale nie od­bie­raj­my so­bie przy­jem­no­ści słu­cha­nia sa­mej Edith, któ­ra opo­wie nam ciąg dal­szy…

Marc RO­BI­NE

WSTĘP

L