Strona główna » Obyczajowe i romanse » Na moment przed świtem

Na moment przed świtem

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788366381636

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Na moment przed świtem

Magdalena Wala, autorka bestsellerowych powieści obyczajowych, powraca!
Dwie kobiety, dwie różne epoki, te same dylematy i tak podobne koleje losów…
Adriana jest nieszczęśliwa w małżeństwie. Pod wpływem historii zasłyszanej od sąsiadki, starej Ślązaczki Agnes, postanawia chociaż trochę zmienić swoje życie. W tym celu musi uzyskać przebaczenie mężczyzny, którego dawno temu skrzywdziła, pojednać się z rodziną oraz rozwikłać sekrety ze swojej przeszłości.
Na zmiany w życiu Adriany duży wpływ ma opowieść Agnes. Poznajemy ją na początku września 1939 roku, gdy dziewczyna żyje w Mysłowicach – mieście przyłączonym do III Rzeszy. Czeka ją niełatwa walka o zachowanie tożsamości oraz wierności własnym ideałom.
Adriana w opowieści staruszki znajduje podobieństwa do swojego życia i własnych niełatwych wyborów. Czy te dwie kobiety, żyjące w tak różnych czasach, łączy coś więcej niż tylko sąsiedztwo i konieczność podejmowania trudnych życiowych decyzji?

Polecane książki

Penelope Featherington od zawsze kocha się w przyjacielu swego brata. Lecz czy szara myszka może zwrócić na siebie uwagę rozchwytywanego kawalera? Obserwuje więc Colina Bridgertona z daleka i jest pewna, że wie o nim wszystko. Dopóki nie odkryje jego sekretu...Colin Bridgerton ma dość reputacji lekk...
Genialna powieść o wyrównaniu rachunku krzywd. Dopiero treść drugiej części Hrabiego Monte Christo przynosi właściwą opowieść o czynach tytułowego bohatera najsłynniejszej opowieści Aleksandra Dumasa. Metamorfoza, jaką w tomie pierwszym przechodzi Edmund Dantès – młody i ubo...
Monografia jest próbą kompleksowego omówienia instytucji zbiegu przestępstw. Jest to pierwsza taka próba pod rządami Kodeksu karnego z 1997 r. Monografia łączy zagadnienia dogmatyczne z problemami występującymi w praktyce oraz z uregulowaniami międzynarodowymi, a w szczególności Europejską Konwencją...
      Był sobie pies – książka, która doczekała się ekranizacji – przedstawia losy najbardziej wyszczekanego bohatera wszech czasów     Oto pełna głębokich uczuć i zdumiewająca opowieść o oddanym psie, który życiową misją czyni wpajanie swoim właścicielom znaczenia miłości i pogody ducha. To powo...
Śniadania. Najczęściej wchłaniane w pośpiechu, między myciem zębów a założeniem butów i wybiegnięciem do pracy. A przecież mówi się o nich “najważniejszy posiłek dnia”. Czasami w weekendy zmieniamy zwyczaje i Śniadania staramy się bardziej celebrować, ale często jest też tak, że nawet kiedy się star...
Ta szkoła skrywa tajemnicę! Kto będzie miał szczęście, ten znajdzie tu najlepszego przyjaciela na świecie: magiczne zwierzę, które potrafi mówić ... Ida nie czuje się dobrze w nowej szkole, tylko kolega ze szkolnej ławki, Benni wydaje się być miły. Oboje nie mają w klasie łatwego startu. Nowa nau...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Wala

 

 

 

 

Copyright © Magdalena Wala, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

 

Redaktor prowadzący: Bogumił Twardowski

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Alicja Laskowska, Anna Gądek

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Klaudia Kumala

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografie na okładce:

© Lee Avison/Trevillion Images

© Sebastian Duda/shutterstock.com

Zdjęcie na 3 str. okładki ze zbiorów autorki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

eISBN 978-83-66381-63-6

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wykonującym niedoceniane zawody

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

 

Śniła.

Unosiła się opatulona ciepłem i kołysana łagodnym ruchem lazurowych fal. Nad nią świeciło słońce, kąpiąc ją w ciepłym blasku. Mruknęła ukontentowana. Było jej tak dobrze, że wcale nie miała ochoty wstać, aby stawić czoła niekończącym się wyzwaniom nowego poranka. Nie, nie zamierzała o tym myśleć, ale ta sielanka wkrótce musiała dobiec końca. Zdawała sobie z tego sprawę. Uwielbiała ten moment przed świtem, kiedy powoli wybudzała się, ciągle pozostając pod wpływem sennych marzeń. Skupiła uwagę na tych przyjemnych doznaniach, odgłosach wydawanych przez przelatujące nad nią ptaki, miękkim dotyku prześlizgującej się pomiędzy palcami wody. Cudownie… Uznała, że mogłaby tak leżeć w nieskończoność, i właśnie wtedy poczuła nieprzyjemne szarpnięcie. A potem jeszcze jedno. Chwilę później zabrzmiał świdrujący dźwięk wydawany przez przysunięty blisko ucha telefon. Zabolało.

– Za pół godziny muszę wyjść. Mogę zjeść jajko i trochę wędliny. Jeden tost. Pośpiesz się. – Usłyszała warknięcie męża.

Trzasnął drzwiami. Otworzyła oczy, wymacała leżący obok głowy telefon i zerknęła na podświetlony ekran. Czwarta trzydzieści. Rzuciła okiem w stronę okna i przez moment ponuro wpatrywała się w mrok. Stefan wyjeżdżał na szkolenie do Warszawy i musiał zdążyć na poranny pociąg. Z niechęcią wstała i półprzytomna powlokła się do kuchni. Postawiła na gazie kawiarkę i ziewając potężnie, zaczęła szykować śniadanie. Wczoraj uczyła się do pierwszej w nocy, ale niestety nie zwalniało jej to z obowiązku wyprawiania męża do pracy. Dobrze, że wieczorem, nim zasiadła do książek, wyprasowała mu koszulę i wyglansowała ulubione buty. Nie wiedziała, czy rano zdążyłaby wszystko zrobić.

Stefan wszedł do kuchni, wiążąc krawat. Usta wykrzywiał w niezadowoleniu, gdy szybkimi ruchami formował zgrabny węzeł. Lubił dłużej pospać i o tak wczesnej porze łatwo wpadał w irytację.

– Zapomniałaś o paście do zębów. Mogłabyś na przyszłość uważać – rzucił, siadając przy stole.

Postawiła przed nim tosty z szynką i zaczęła przelewać do kubka bulgoczącą w kawiarce kawę. Jej nozdrza wypełnił przyjemny aromat.

– Jest w szafce – zauważyła, siląc się na spokój.

– Szkoda, że jej nie wyciągnęłaś. Wymagałoby to od ciebie zbyt wiele wysiłku i myślenia, co? – spytał ironicznie i zabrał się do jedzenia śniadania. Upił niewielki łyk kawy, po czym z grymasem niezadowolenia na twarzy natychmiast odłożył kubek. – Za słaba. Zrób świeżą.

Ochłodziła pod bieżącą wodą kawiarkę, po czym po raz kolejny napełniła ją zmieloną dzień wcześniej kawą. Następnie podreptała do łazienki, wyciągnąć pastę. Skrzywiła się od razu po włączeniu światła.

Pomieszczenie wyglądało, jakby cudem przetrwało potop, skonstatowała, widząc rozlaną na podłodze wodę, która powoli wsiąkała w porzucony obok pralki niebieski ręcznik. Po umywalce gęstymi kroplami spływało przewrócone mydło w płynie. Na lustrze widniały świeże plamy rozmazanej pianki do golenia.

Wzdychając, podniosła ręcznik i wykręciwszy go, rozwiesiła na brzegu wanny. Gdy wyschnie, będzie nadawał się tylko do prania. Wytarła mokre płytki, umywalkę, szybko przetarła lustro i wyciągnęła z szafki nową tubkę pasty.

– Co z tą kawą? – dobiegł do niej niezadowolony głos męża.

Biegiem wróciła do kuchni i ponownie napełniła jego kubek. Z napięciem czekała, aż skosztuje przygotowanego napoju. Kiedy po raz drugi przechylił naczynie, odetchnęła z ulgą, ponieważ kawa najwyraźniej uzyskała jego aprobatę.

Wykorzystała moment, kiedy mąż niczego nie potrzebował, i poszła do łazienki, by przemyć twarz. Z lustra spoglądała na nią blada kobieta, z sinymi workami pod zielonymi oczami. Ich przyczyną było niewyspanie. I wyczerpanie. Czy to jej wina, że chciała uzupełnić wykształcenie? Przecież przystała na warunek Stefana. Nauka nie mogła kolidować z obowiązkami domowymi. Wiedziała, że jej studia znalazły się na ostatnim miejscu listy jego priorytetów. Daleko za wypranymi skarpetkami, o wyprasowanych koszulach nie wspominając. Uczesała lekko przetłuszczone, ciemne włosy w kucyk i zerknęła na zegarek. W pracy musiała stawić się o szóstej trzydzieści, a miała parę kilometrów do przejścia. Poranny i popołudniowy marsz stanowił jedyny rodzaj gimnastyki, na który było ją teraz stać.

Wzdrygnęła się, słysząc ponowne wołanie. Znowu czegoś ode mnie chce, pomyślała Adriana, ruszając do przedpokoju. Mąż wkładał właśnie płaszcz.

– Przynieś moją aktówkę – polecił, podnosząc kluczyki od samochodu.

Bez słowa odwróciła się na pięcie i poszła do salonu. Właśnie tam poprzedniego wieczoru zauważyła porzuconą torbę z dokumentami. Miała rację, aktówka leżała w tym samym miejscu. Szybko ją chwyciła i udała się do posapującego ze zniecierpliwienia Stefana. Gdy wręczyła mu teczkę, otworzył drzwi wyjściowe. Przystanął w progu i zerknął na żonę. Przez chwilę nad czymś dumał, jednak w końcu tylko wzruszył ramionami i wyszedł. Pewnie to, co chciał jej powiedzieć, nie było aż takie ważne.

Trząsnęły drzwi, a Adriana powoli wypuściła zgromadzone w płucach powietrze. Wyprawienie męża do pracy zajęło jej tego ranka więcej czasu niż zazwyczaj, więc nie zwlekając, udała się do sypialni, gdzie pośpiesznie wrzuciła na siebie nieco sfatygowane, ale czyste ubranie. Nie stroiła się do pracy, bo i tak musiała wkładać fartuch. Gdy przeszła do kuchni, jej wzrok zatrzymał się na zegarze kuchennym. Wskazówki pokazywały piątą trzydzieści, więc musiała wyjść za pięć minut, jeśli nie chciała się spóźnić. Pracowała w szkole podstawowej zlokalizowanej w śródmieściu, ale by oszczędzić, od miesiąca nie kupowała biletów. Miała do wyboru to albo się głodzić.

Ta myśl przypomniała jej, że nie zdążyła zjeść śniadania. I już nie zdąży.

Wsunęła tylko między zęby kromkę podsuszonego, tostowego chleba i włączyła czajnik. Zrobi sobie herbatę do termosu. Pobiegła włożyć kurtkę i opatulić szyję apaszką. Szykowała się, pośpiesznie przeżuwając kolejne kęsy czerstwego chleba. Po powrocie do kuchni zalała wrzątkiem torebkę earl greya. By nie tracić już czasu na posmarowanie kanapki margaryną, przełożyła ją tylko plastrem żółtego sera, a następnie zawinęła w foliowy woreczek i wraz z termosem wrzuciła do przepastnej torby. Wzuła buty, chwyciła w biegu klucze i zamknęła drzwi. Przemykając między blokami w stronę ulicy Ziętka, szybkim marszem ruszyła do pracy.

Do szkoły dotarła punktualnie. Natychmiast przystąpiła do mycia klas lekcyjnych i korytarzy. Ścierała kurze ze stojących na biurkach notebooków i na mokro przecierała zielone tablice, by przygotować je do lekcji. Przed opuszczeniem klasy ściągała krzesła ze stolików i po nich również przejeżdżała wilgotną ściereczką. Od czasu do czasu widziała nowe ślady po długopisie i starała się je doczyścić, mocniej pocierając blat. Gdy kończyła sprzątać ostatnią przydzieloną jej salę, zerknęła na wiszący na ścianie zegar. Za dwadzieścia minut rozpoczynały się lekcje, miała więc dość czasu, aby wylać brudną wodę, przepłukać szmaty i stanąć na dyżurze w wyznaczonym miejscu. Po dzwonku otworzy sale, a gdy klasy zaczną już pierwsze zajęcia, przystąpi do zamiatania i mycia korytarza. Uczniowie mieli obowiązek posiadać obuwie na zmianę, ale wielu zapominało o przebieraniu tenisówek, co oznaczało wciskający się wszędzie kurz i piach, który po każdej przerwie należało uprzątnąć.

Machając miotłą, przypomniała sobie, jak kilka lat wcześniej rozpaczliwie wręcz szukała jakiejkolwiek pracy. Stefan właśnie skończył studia licencjackie, a ona nie chciała dłużej podporządkowywać się rodzicom. Atmosfera w domu zaczynała być coraz bardziej napięta i Adriana snuła marzenia, aby nareszcie pójść na swoje. Nie potrafiła wciąż przebywać bezpiecznie ukryta za zamkniętymi drzwiami domu rodziców, znosić ciągłego krytykowania i dyktowania, jak ma żyć. Wiedziała, że wynikało to z głębokiej troski o jej przyszłość, ale nie mogła tego dłużej akceptować. W przeciwieństwie do męża nie wyuczyła się żadnego zawodu. Jedna z życzliwych sąsiadek poradziła jej, aby poszukała pracy w dyskoncie albo najęła się w jakiejś firmie sprzątającej. Pomimo gwałtownego sprzeciwu rodziców i niezadowolenia męża postawiła wtedy na swoim. Przeprowadzili się do mieszkania zlokalizowanego w sąsiednim mieście, ponieważ było tańsze niż lokale do wynajęcia w Katowicach. Za niezależność zapłaciła swoje, nie przypuszczała wtedy jednak, że cena okaże się aż tak wysoka.

Znalazła pracę jako sprzątaczka w szkole podstawowej. Same obowiązki nie były trudne, doskwierała jej jednak monotonia. Na każdej przerwie myła korytarze, czyściła łazienki na swoim piętrze, a potem siedziała na ławeczce do końca przerwy, ponieważ musiała być do dyspozycji nauczycieli w razie jakiegoś nagłego wypadku. Te parę wolnych chwil mogła poświęcić na naukę do zbliżającego się na studiach egzaminu. Najpierw jednak musiała wyszorować łazienki.

Umyła dziewczęcą, po czym skierowała się do tej przeznaczonej dla chłopców. Właśnie tego w swojej pracy nie lubiła najbardziej. Uczniowie najczęściej po prostu ignorowali zatrudnione w szkole sprzątaczki. Jedynie nieliczni witali ją słowami: „Dzień dobry”, a większość traktowała panie, które dbały o czystość wszystkich pomieszczeń, jak powietrze. Adriana czuła się prawie jak we własnym domu…

Gdybyż ograniczali się tylko do tego. Często trafiała na nieprzyjemne niespodzianki, jak na przykład polane moczem pisuary czy całe rolki papieru zatopione w muszlach klozetowych. I wcale nie narzekała za bardzo, jeśli natrafiła jedynie na nie!

Gdy weszła do pomieszczenia z pisuarami, pociągnęła nosem i westchnęła, wyczuwając charakterystyczny zapach. Chłopcy podczas przerwy pewnie znowu palili e-papierosy, korzystając z tego, że nauczycielki nie mogły wejść do najdalszego i osłoniętego pomieszczenia. Żadna nie chciała zostać posądzona o podglądactwo, molestowanie seksualne czy pedofilię, toteż zakazywanie młodzieży palenia wyrobów tytoniowych zazwyczaj przypominało walkę z wiatrakami. Sprawa wyglądała co prawda inaczej, gdy na dyżurze pojawiał się nauczyciel, ale mężczyzn w szkole pracowało niewielu. To sfeminizowany zawód, podobnie przecież jest wśród sprzątaczek…

Gdy stała w męskiej toalecie, przypomniała sobie, jak na przerwie pani Basia, polonistka, po otwarciu drzwi wyrzuciła z niewielkiego pomieszczenia sześciu chłopców. Adriana znajdowała się wtedy na przeciwległym końcu korytarza, ale dostrzegła grupę opuszczających ubikację nastolatków. Jeden z nich ze złością kopnął w stojące na korytarzu uczniowskie szafki, a potem przyłożył pięścią w metalowe pudło zabezpieczające hydrant.

Adriana po umyciu korytarza zgłosiła swoje podejrzenia o palenie papierosów pedagogowi. Pan Krzysiu spojrzał na nią nieszczęśliwym wzrokiem. Nowy rok szkolny co niektórzy uczniowie postanowili najwidoczniej rozpocząć z przytupem. Całe szczęście na razie obeszło się bez dopalaczy.

– Jest pani pewna? – Postanowił się utwierdzić.

– Niestety tak – odparła.

Pedagog z głośnym westchnięciem wstał zza biurka i poszedł odszukać panią Basię, aby podała mu nazwiska uczniów. Po chwili cała szóstka została wezwana na krótką pogadankę. Nim Adriana zniknęła za załomem korytarza, zauważyła, że jeden z delikwentów po opuszczeniu gabinetu pedagoga tylko wzruszył ramionami. W dodatku musieli domyślić się, kto na nich doniósł. Podczas przerwy obiadowej któryś z uczniów oddał mocz na kafelki obok pisuaru, a na ścianie dopisał markerem: „Zajebię cię, kurwo”.

Gdy zobaczyła ten popis uczniowskiej ekspresji, poczuła napływające do oczu łzy. Szybko jednak zapanowała nad swoimi emocjami. To nic takiego, pocieszała się i uzbrojona w gumowe rękawice oraz miotłę owiniętą starą szmatą, którą trzymała właśnie na wypadek takich sytuacji, zaczęła czyścić cuchnącą moczem podłogę. Potem zgłosi tę sprawę pedagogowi, chociaż pewnie to i tak nic nie da.

Wyszła z toalety i pocieszała się faktem, że większość dzieci została dobrze wychowana przez swoich rodziców. Ale tych kilku gagatków, którzy znajdowali się w każdym starszym roczniku, skutecznie obrzydzało jej pracę. Czasami cieszyła się nawet, że jest tylko sprzątaczką, więc nie musi się z nimi użerać na lekcjach. Ani z ich rodzicami, stwierdziła, gdy podeszła do ławki przed pokojem nauczycielskim, gdzie zazwyczaj dyżurowała podczas lekcji, i zobaczyła, jak pan Ostudka ruga kolejną nauczycielkę. Jego córka, która uważała się za pępek świata, uczęszczała dopiero do czwartej klasy, a już była rozwydrzoną smarkulą.

– Uwaga, którą otrzymała córka, była zasadna. – Usłyszała spokojny głos pani Grażyny, która uczyła matematyki. – Ola najpierw zabrała koleżance spinkę, a gdy ta zażądała zwrotu, popchnęła ją na ścianę. Dobrze, że Maja nie spadła ze schodów i skończyło się tylko na siniaku.

– Gdyby pani lepiej wypełniała swoje obowiązki, do podobnych sytuacji by nie dochodziło! – Pan Ostudka poczerwieniał na twarzy i zaczął intensywnie gestykulować, a ton jego głosu stawał się coraz agresywniejszy. – Czy kamery zarejestrowały to zajście?

Oczywiście. Stosowanie wykrętów to standardowy sposób, by uniknąć odpowiedzialności. Adriana przeszła na drugi koniec korytarza, aby swoją obecnością nie krępować nauczycielki. Niestety, nawet z tak dużej odległości wyraźnie docierały do niej ich głosy. Szkoda, że nie mogła opuścić miejsca swojego dyżuru.

– To stało się na półpiętrze, gdzie kamery nie mają zasięgu. Dlatego dyżurują tam nauczyciele. Sama widziałam…

– A więc radziłbym udać się na wizytę u okulisty, bo chyba ma pani problemy ze wzrokiem. Może gdy lekarz zaleci nosić okulary, zdoła pani zauważyć, że moja Ola to wrażliwa, niezdolna do przemocy dziewczynka.

Wrażliwa jak buldożer, samo cisnęło się na usta Adriany.

– Może jest taka w domu. Natomiast w szkole często zachowuje się agresywnie w stosunku do…

– Usunie pani tę uwagę, a ja zapomnę o tym niestosownym komentarzu i niedopełnieniu obowiązków służbowych. W przeciwnym razie napiszę skargę do kuratorium, że znęca się pani nad dziećmi. Zrozumiano?

– Może przejdziemy do gabinetu pedagoga, aby prze­dyskutować…

– Skończyłem dyskusję. Ma pani usunąć uwagę albo doprowadzę do tego, że wyleci pani z pracy. Durna baba!

Pan Ostudka wykonał w tył zwrot i nie zważając na kolejne słowa nauczycielki, zaczął zbiegać po schodach. Pani Grażynka, która usiłowała zachować spokój przy rodzicu, wyraźnie zmarkotniała.

– Również widziałam to zajście – zagaiła nieśmiało Adriana. – Mogę zaświadczyć.

– To nic nie da, ale bardzo dziękuję – mruknęła nauczycielka. – I co ja mam teraz zrobić? – Usłyszała jeszcze, zanim za panią Grażyną zamknęły się drzwi pokoju nauczycielskiego.

Tak. Zdecydowanie w takich momentach doceniała swoją pracę.

 

*

 

Do domu wracała wolnym krokiem, ponieważ chciała nacieszyć się pięknym dniem. Słońce jasno świeciło i tylko nieliczne białe obłoki przysłaniały błękit nieba. Z powodu wysokiej temperatury lekką kurtkę niosła przewieszoną przez ramię. Ciepły wiaterek owiewający twarz i otaczająca ją zieleń poprawiły jej nastrój. Gdy znalazła się przed swoim blokiem, zdążyła zapomnieć o przykrych momentach, jakie przeżyła w pracy. Kiedy przechodziła obok placu zabaw, nawet wygięła usta w uśmiechu, obserwując grupkę bawiących się w piaskownicy dzieci. Taki widok obecnie stanowił rzadkość. Większość dzieciaków preferowała granie na tabletach i notebookach rodziców. A zapracowani dorośli nie protestowali przeciwko takim formom spędzania wolnego czasu. Najwidoczniej wychodzili z założenia, że to najprostszy sposób, aby zająć swoje pociechy i zyskać choć chwilę spokoju. Najprostszy może tak, ale czy faktycznie najmądrzejszy?

Przecież pamiętała jeszcze, jak kiedyś całe popołudnia po szkole spędzała na podwórku, grając w klasy czy skacząc w gumę. Albo po prostu zwisając wraz z koleżankami głową w dół z trzepaka. Matki wtedy miały chwilę, aby posprzątać i ugotować, a bawiących się maluchów nikt nie pilnował. A w zasadzie pilnowały się same, starsze dzieci doglądały te młodsze. I wszyscy o dziwo dożyli dorosłości w dobrym zdrowiu. Obserwując siedzące na ławkach, plotkujące matki, stwierdziła, że teraz to by było nie do pomyślenia. Wraz z postępem technologicznym wzrosła świadomość zagrożeń, ale Adriana uważała, że dzieci gonione z jednych zajęć na następne albo trwoniące czas na oglądaniu telewizji traciły coś cennego. Własne nieskrępowane dzieciństwo.

Dobrze, że jednak część dzieciaków nadal korzystała z placu zabaw. Jednak pilnujące swoich pociech matki zmieniały się często. Jedynym stałym elementem pozostawała starsza pani siedząca na ławce usytuowanej obok huśtawek. To miejsce należało chyba do jej ulubionych, ponieważ od czasu do czasu Adriana widywała ją właśnie tam, odpoczywającą w cieniu, który dawały szerokie gałęzie rosnącej nieopodal topoli. Srebrzyste włosy falowały wokół pomarszczonej twarzy kobiety. To i sympatyczny uśmiech, którym obdarzała biegające wokół ławki maluchy, od czasu do czasu częstując je cukierkami, stanowiło jej znak rozpoznawczy. Chwilami staruszce towarzyszyły dwie inne starsze panie i wszystkie wydawały się zadowolone z życia. Wymieniały co jakiś czas uwagi, ale Adriana nigdy nie dosłyszała, na jaki temat rozmawiały.

Adriana powitała siedzące dziarskim: „Dzień dobry!”, uśmiechnęła się do kobiet pilnujących wnuków i weszła do klatki. Po tym, jak zamknęła za sobą drzwi mieszkania, przystąpiła do robienia obiadu, którego na pewno zażąda Stefan po swoim powrocie z Warszawy. Przygotowywała brokuły do gotowania na parze, nadziewała filety, zamierzając upiec je na godzinę przed spodziewanym powrotem męża w piekarniku, szatkowała marchewkę na zupę. Wszystko zgodnie z instrukcjami Stefana, który życzył sobie posiłków sycących, smacznych i co najważniejsze, całkowicie wolnych od jakichkolwiek sztucznych dodatków. Wyrobiła ciasto i zostawiła je przykryte szmatką, aby wyrosło, po czym zaczęła szatkować jabłka do szarlotki. Stefan należał do strasznych łasuchów, a po obfitym posiłku zdecydowanie łagodniał mu charakter. Pobłażliwiej podchodził wówczas do jej wszystkich niedoskonałości. A właśnie ten stan pragnęła utrzymywać jak najdłużej.

Gdy skończyła gotować, załadowała pralkę i zaczęła sprzątać mieszkanie. Miękką szmatką starła kurz z mebli, jednocześnie uważając, aby na biurku wszystko poukładać dokładnie tak, jak zostawił mąż. Nie zamierzała niechcący wywołać kolejnej awantury. Dochodziła już dwudziesta, gdy znalazła nareszcie chwilę, aby usiąść do nauki.

Dwa lata temu odważyła się uzupełnić wykształcenie. Zahartowana w kontaktach z młodzieżą wróciła do szkoły dla dorosłych i nadrobiła ostatnią klasę liceum, udało się jej też całkiem przyzwoicie zdać maturę. Stefan namawiał ją, żeby na tym poprzestała, ale nie zamierzała go w tej kwestii posłuchać. Jej nowe nauczycielki przecież zachęcały, aby kształciła się dalej, i ostatecznie podjęła studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach. Niestety w czerwcu, wskutek nagromadzenia rozmaitych obowiązków, nie udało jej się uzyskać zaliczenia i zdać jednego z egzaminów. W efekcie miała sesję jeszcze we wrześniu. Kampania wrześniowa, tak to nazywano. Żywiła nadzieję, że skończy się dla niej lepiej niż ta dla Polski sprzed osiemdziesięciu lat.

Zdążyła się pouczyć może piętnaście minut, kiedy terkot dzwonka poinformował ją o powrocie męża. Odłożyła podręcznik i notatki, otworzyła drzwi, po czym udała się do kuchni, aby napełnić mężowski talerz. Patrzyła, jak Stefan szybko pałaszuje jego zawartość, a następnie zażądał dokładki. Garnki były już puste, więc podsunęła mu swój nietknięty talerz. I tak straciła ochotę na jedzenie.

Gdy najedzony odetchnął, wskazał na aktówkę. Leżała na widocznej w otwartych drzwiach kuchni szafce stojącej w przedpokoju.

– W teczce są dokumenty, zapoznaj się z nimi i opracuj raport. Najlepiej zrób to w formie prezentacji.

Podniosła torbę, zajrzała do środka i dostrzegła gruby plik dokumentów. Opracowanie tego zajmie jej przynajmniej dwa popołudnia. Wolne popołudnia, którymi obecnie nie dysponowała. Jednak poza egzaminem w sobotę nie zaplanowała nic na weekend, więc kiedy upora się z obowiązkami domowymi, może przysiąść nad papierami.

– Na kiedy musisz to mieć?

– Na pojutrze – odparł, dłubiąc sobie między zębami.

Co? Przecież nie zdąży przygotować raportu na piątek!

– Pojutrze? Ale… – Ostry wzrok męża spowodował, że zamilkła.

– Masz z tym jakiś problem? Ja jestem zbyt zmęczony, a jutro mam w dodatku wyczerpujący dzień w pracy. I też wrócę późno. Ty i tak nie robisz niczego ważnego, więc możesz mi pomóc. W końcu żona musi wspierać męża, nieprawdaż? W zasadzie powinnaś mi podziękować za praktykę. Będziesz miała wprawkę do tych twoich, pożal się Boże, studiów.

Poczuła, jak gorący rumieniec wypełza na jej policzki. Nie należała przecież do egoistek i naprawdę się starała, chociaż on tak rzadko doceniał jej wysiłki. Jednak na wypełnienie tej ostatniej prośby po prostu nie miała czasu. Mogła przecież zawalić studia!

– Ale…

– Nie chcesz chyba, żeby mnie zwolnili po latach ciężkiej harówy. Kiedy nareszcie zostałem doceniony i awansowałem, co robią? Zwiększają mi coraz bardziej zakres obowiązków, nie zastanawiając się przy tym, kiedy dam radę je wykonać. Pracujesz w szkółce, gówno tam robisz i wydaje ci się, że pozjadałaś wszystkie rozumy. Jeśli zredukują mi stanowisko, to czy myślisz, że utrzymamy się na odpowiedniej stopie z twojej marnej pensji? Czy w ogóle się utrzymamy?! Gdybyśmy tylko nadal mieszkali w Katowicach…

Czyli z jej rodzicami? Nie było mowy, by wróciła do domu z podkulonym ogonem, tak jak jej to przepowiedzieli. Przecież mogli żyć ze Stefanem skromniej. Nie musieli się zaharowywać. A mąż coraz później wracał z pracy i za każdym razem to właśnie na niej wyładowywał swoje humory. Odetchnęła i przez chwilę zbierała się na odwagę.

– Też jutro idę do pracy, a za trzy dni mam egzamin ze statystyki… I w domu jest sporo do zrobienia…

Stefan parsknął urywanym śmiechem.

– Tobie po prostu się nie chce, przyznaj! Twoja praca, nie bądź śmieszna… Przecież ty tylko sprzątasz. Do tego nie są ci potrzebne żadne studia… Wydajesz tylko mnóstwo kasy, którą moglibyśmy inaczej zagospodarować. Bezcelowo wysilasz ten mały móżdżek, zamiast zająć się czymś pożytecznym. Czymś, co zapewni nam godne życie. Na przykład prezentacją dla mnie.

Pieniądze na studia ciułała, odmawiając sobie praktycznie wszystkiego. Od lat nie była w kinie, nie chodziła na zakupy ani do kosmetyczki. Raz na jakiś czas pozwalała sobie na wizytę u fryzjera. Czy nie widział, że ukończenie studiów było szansą dla niej na lepsze zarobki i podreperowanie domowego budżetu? Nie zamierzała przecież do końca życia myć cudzych ubikacji! Postanowiła po raz kolejny poruszyć ten temat. Może tym razem uda jej się dotrzeć do męża i ten ją w końcu zrozumie. Przecież pamiętała, że kiedyś tak bardzo ją wspierał.

– A może chciałabym zmienić pracę? Zarabiać lepiej…

Wpatrywał się w nią zdziwiony i w końcu wybuchnął ironicznym śmiechem.

– Po co? Przecież i tak nie nadajesz się do czegoś wymagającego wysiłku intelektualnego. Ciągle popełniasz te same błędy, nawet nie potrafisz nic poprawić. Tak jak dzisiaj przy parzeniu mojej kawy. Myślisz, że jakikolwiek szef tolerowałby to u swojego pracownika? Ja na pewno nie! Cud, że nadal pracujesz. Widocznie w końcu zdołałaś zapamiętać, jak się myje kible – parsknął z pogardą.

Cichy głosik w jej głowie ośmielił się nie zgodzić z jego zdaniem. Przecież chciał, żeby przygotowywała jego prezentacje. Zanim jednak postanowiła wypowiedzieć swoje myśli na głos, przypomniała sobie jego bezlitosną krytykę. I opowieści o tym, jak przez wiele godzin poprawiał jej błędy, nim odważył się zaprezentować raport. Może faktycznie Stefan miał rację i nie nadawała się do niczego, pomyślała pokonana, i nie wdawała się w dalsze dyskusje z mężem.

 

 

 

 

Rozdział drugi

 

 

 

Następny poranek przyniósł deszcz. Adriana ocknęła się przed piątą z głową opartą o biurko. Sen zmorzył ją chyba po drugiej, gdy nadal walczyła z prezentacją dla Stefka. Sama nie wiedziała, kiedy opadły jej powieki i mocno zasnęła. Nie miała żadnych snów. Od lat czasami była zbyt zmęczona, aby śnić. Poza tym przekonała się, że marzenia senne bywały niebezpieczne. Prowadziły do tego, że chciała więcej, niż otrzymała.

Wyprostowała się, opadając na oparcie krzesła, i aż jęknęła z bólu. Jej kręgosłup stanowczo protestował przeciwko takiemu traktowaniu. Przez dłuższą chwilę siedziała sztywno wyprostowana, starając się nie ruszać za bardzo. Jednak czas nieubłaganie mijał, więc ostrożnie podniosła się z krzesła, czując chyba wszystkie mięśnie pleców. Spanie w takiej pozycji nie należało do najmądrzejszych pomysłów. Ale przynajmniej prawie przygotowała prezentację, w której ujęła strategię zwiększenia sprzedaży ostatniego produktu firmy. Przeanalizowała poprzednią kampanię promocyjną, opisała jej mocne i słabe strony oraz poddała kilka własnych pomysłów. Posiłkowała się przy tym danymi dostarczonymi przez męża. Na coś przydała jej się ta cała niemiłosierna statystyka, którą wkuwała ze łzami w oczach.

Oczywiście do egzaminu nadal nie zdążyła się przygotować. Wiedząc, że nie starczy jej czasu na naukę w domu, postanowiła zabrać notatki do pracy. Może uda jej się do nich zerknąć po umyciu korytarza, jeśli żadna z nauczycielek nie będzie potrzebować pomocy na przykład w odprowadzeniu do higienistki jednego z uczniów.

Ruszając się ostrożniej niż zwykle, przygotowała mężowi śniadanie i przykryła je plastikową czaszą. Stefan dzisiaj wychodził dopiero przed ósmą, więc nadal chrapał w ich sypialni. Był zmęczony po podróży i szkoleniu. W takie poranki życzył sobie, żeby wszystko przygotowała przed swoim wyjściem, tak by mógł pospać trochę dłużej. Przegryzła szybko wczorajszą bułkę z salcesonem, po czym po cichu podeszła do biurka stojącego w ich sypialni. Zgarnęła z niego papiery, aby w saloniku ostrożnie poukładać je w jego teczce. Zapaliła w pokoju górne światło, zerknęła na dokumenty i zamarła. On chyba faktycznie ma rację. Jest głupia, bezmyślna i do niczego się nie nadaje. Musiała zasnąć na papierach, więc zostały dość mocno pomięte. I… Na jednym z nich widniała mokra plama, która lekko rozmazała tusz. Plama po jej ślinie. On ją chyba zabije!

Zerkając nerwowo na zegarek, popędziła do łazienki i wyciągnęła suszarkę. Za zamkniętymi drzwiami, modląc się, aby nie obudzić szumem Stefana, skierowała na kartkę papieru strumień powietrza. Ku jej uldze po niedługim czasie papier był suchy, ale niestety lekko pofalowany. Jeśli nie spojrzy na niego pod światło, może nie zauważy tej plamy… Musiała wyjść za maksymalnie dziesięć minut. Co oznaczało, że papiery mogą powędrować pod prowizoryczną prasę na całe dziewięć, nim przed opuszczeniem mieszkania schowa je w aktówce. Ściągnęła koronkowy obrus, dokumenty włożyła w przezroczyste koszulki i wpakowała do jednej teczki. Następnie przygniotła ją swoimi najcięższymi podręcznikami. Teraz szybko musiała przygotować się do wyjścia.

 

*

 

Do pracy prawie się spóźniła. Na szczęście pani dyrektor nie przychodziła na szóstą i w związku z tym nie mogła przywitać opieszałych pracowników w drzwiach. Adriana szybko podpisała się na liście zostawionej na portierni i odetchnęła z ulgą. Nie miała ochoty spowiadać się w sekretariacie ze spóźnienia.

Nadal obolała dość wolno wykonywała swoje obowiązki. Co jakiś czas przysiadywała na ławce, żeby dać odpocząć plecom, ale z upływem kolejnych godzin czuła się coraz lepiej. Rozruszała się. Obok jej ławki do pokoju nauczycielskiego przechodzili kolejni pedagodzy, przemykali uczniowie, którzy notorycznie ignorowali polecenia: „Nie biegaj!”.

– Chyba w poniedziałki zacznę chodzić z kijkami od razu po lekcjach. – Usłyszała głos nauczycielki techniki.

– Dlaczego akurat w poniedziałki? – zainteresowała się inna.

– Ponieważ w poniedziałki siódmą lekcję prowadzę w szóstej c. Po godzinie spędzonej z nimi mam ochotę komuś przyłożyć. A nie chcę, żeby to były moje własne dzieci…

Adriana już nie usłyszała odpowiedzi nauczycielki biologii, ponieważ za kobietami zamknęły się drzwi pokoju nauczycielskiego.

Klasy…

W szkole były te lepsze, zdyscyplinowane, i te wymagające specjalnego podejścia, jak określały to nauczycielki. Jednak w niechlubnym konkursie na najgorszy zespół klasowy w szkole wygrywała szósta c. I Adriana bardzo się cieszyła, że swoją salę mieli piętro wyżej, a jej terytorium odwiedzali sporadycznie.

Rozpoczęły się lekcje. Zamiatała właśnie korytarz, gdy pojawiła się pani dyrektor. Była to energiczna trzydziestoparolatka, która dwa lata wcześniej wygrała konkurs na dyrektora i postanowiła gładko przeprowadzić szkołę przez zawirowania związane z reformą. Słyszała, jak niektórzy nauczyciele sarkali, ponieważ dyrektorka była osobą z zewnątrz i niepowiązaną z żadną z wewnętrznych nauczycielskich koterii.

Szkoła Podstawowa nr 18 nosiła imię Józefa Kani, który działał w czasie drugiej wojny światowej, organizując pomoc dla osadzonych w więzieniu policyjnym w Mysło­wi­cach. Dlatego też wszelkie rocznice związane z tym okresem historycznym dyrektorka traktowała priorytetowo. Teraz obchodzono osiemdziesiątą rocznicę wybuchu tej wojny, dlatego zaplanowano wiele imprez związanych z tą tematyką.

Dyrektorka, gdy tylko dostrzegła swoją pracownicę, podeszła do niej szybkim krokiem.

– Pani Adriano, dzisiaj naszą szkołę odwiedzi mieszkanka Mysłowic, która w mieście przetrwała drugą wojnę. Opowie o wydarzeniach wrześniowych uczniom. Przygotowaliśmy też przy bibliotece wystawkę zdjęć mieszkańców naszego miasta i samych Mysłowic z tamtego czasu. Niestety, pani Kasia zadzwoniła, że dzisiaj nie będzie jej w pracy. Bardzo proszę, aby pani podczas prelekcji dyżurowała przy tych zdjęciach tak, aby przez przypadek nie uległy zniszczeniu – poleciła i oddaliła się w stronę gabinetu.

Innymi słowy, miała przypilnować, aby uczniowie, szczególnie uwzględniając szóstą c, nie zniszczyli wystawionych, starych zdjęć. Szybko przetarła korytarz i przeszła piętro wyżej. Przy oknach nauczycielki rozłożyły stoliki. Przykryły je zielonym materiałem używanym podczas egzaminów i wyborów, kiedy to budynek szkoły służył jako lokal wyborczy. Za stolikami, na których poukładano zarówno zdjęcia, jak i ich kserokopie, wisiały plakaty z informacjami na temat przebiegu kampanii wrześniowej na Śląsku, ze szczególnym uwzględnieniem Mysłowic. Nauczycielki historii wykorzystały też powiększone mapy pokazujące najważniejsze ruchy wojsk polskich i niemieckich oraz miejsca najistotniejszych bitew.

Widząc, że uczniowie na korytarzu pojawią się dopiero za kilkanaście minut, zaczęła uważnie przeglądać wystawione zdjęcia. Zobaczyła Mysłowice w czasie wojny, oszpecone wiszącymi wszędzie flagami ze swastyką, ruiny zniszczonej przez hitlerowców synagogi, przemarsze chłopców z Hitlerjugend znanymi jej ulicami, którymi spacerowała blisko osiemdziesiąt lat później… Wszystko tak znajome i jednocześnie tak potwornie obce… I zdjęcia mężczyzn w polskich mundurach, najpewniej obrońców miasta, ale jednocześnie tak wielu oznaczonych orłem z rozpostartymi skrzydłami i wieńcem ze swastyką w środku. Orłem Rzeszy. I w końcu zdjęcia cywilów – mężczyzn i kobiet – mieszkańców Mysłowic. Patrząc na te twarze, pomyślała, że to oni żyli w ciężkich czasach. Takich, których ona, urodzona i wychowana w okresie pokoju, nie potrafi sobie nawet dobrze wyobrazić.

Kilka zdjęć przykuło jej uwagę. Jedno z nich przedstawiało młodą parę. Oboje byli poważni, ona siedziała i opierała się o stojącego za jej plecami mężczyznę w mundurze Wehrmachtu. W jej ciemnych oczach malował się smutek. Czy to zdjęcie zostało wykonane, nim on wyruszył na wojnę? Czy z tej wojny do niej powrócił? Na innej fotografii zobaczyła przygnębioną dziewczynę z zawieszonym na szyi srebrnym krzyżykiem. Gdy Adriana przyjrzała się dokładniej wystawie, zauważyła, że na wojennych fotografiach praktycznie nikt się nie uśmiechał. Zupełnie inne były zdjęcia rozłożone na ostatnim stoliku. Przedstawiały miasto i mieszkańców tuż przed wybuchem wojny. W centrum leżała fotografia czterech roześmianych dziewcząt. Ubrane w sukienki za kolano, z włosami ufryzowanymi w modne wtedy fale, stały objęte i śmiały się do fotografującego. To nie było pozowane zdjęcie, a uwiecznione na nim dziewczęta najpewniej nie zdawały sobie sprawy, że już za parę dni ich życie zmieni się na zawsze. Co się z nimi stało?

– Ciekawe, czy przeżyły tę wojnę? – szepnęła do siebie.

– To ja i moje przyjaciółki w sierpniu 1939 roku –odezwał się nagle, tuż za jej plecami, miły kobiecy głos.

Adriana podskoczyła w miejscu i odruchowo przyłożyła rękę do klatki piersiowej. Jej tętno pod wpływem doznanego szoku przyśpieszyło chyba do dwustu uderzeń na minutę. Odwróciła się gwałtownie, żeby coś powiedzieć, ale nie była w stanie, widząc przed sobą starszą panią z całkowicie białymi włosami.

– Przepraszam. Nie chciałam pani przestraszyć… Myślałam, że mnie pani zauważyła. Zwiedzałam szkołę i odrobinkę się zmęczyłam, więc przycupnęłam na chwilę na ławeczce. Nie mogłam się oprzeć pokusie pogawędki, widząc, że z takim zapałem ogląda pani zdjęcia. Uczy pani historii?

Adriana nagle zawstydziła się.

– Nie, ja tu tylko sprzątam… – urwała, słysząc, jak zabrzmiało to zdanie.

Starsza pani rozejrzała się i pochwaliła.

– Bardzo tu przyjemnie i czysto. Poza tym żadna praca nie hańbi, a ta jest szczególnie potrzebna.

– Może zaprowadzić panią do pani dyrektor? Na pewno na panią czeka… – zaproponowała ze skrępowaniem.

Staruszka pokiwała głową i znowu spojrzała na nią. Adriana mogłaby przysiąc, że w oczach kobiety pojawiły się figlarne błyski.

– Zapewne. Mój prawnuk też pewnie myśli, gdzie się podziałam. Zniknęłam przecież z jego radaru w czasie, gdy wpisywał nas do księgi gości. – Starsza pani uśmiechnęła się łobuzersko. – Ale byłam ciekawa tej wystawy, chciałam ją pooglądać i… cóż, powspominać w samotności.

– To chyba nie są miłe wspomnienia…

Kobieta spoważniała.

– W większości faktycznie nie. Ale przeżyłam wtedy i dobre chwile. Szczęśliwe, pomimo tego, że trwała wojna. Na tym zdjęciu stoję z przyjaciółkami. Gdybym tylko wtedy przypuszczała, jak potoczą się nasze losy…

Starsza pani wzięła do lekko drżącej ręki starą fotografię.

– Byłyśmy wtedy takie młode. I takie głupiutkie. Wierzyłyśmy głęboko, że chcieć to znaczy osiągnąć wszystko, czego się pragnie. Niestety, następne lata wiele nas nauczyły. Zbyt wiele.

Kobieta odłożyła zdjęcie na miejsce i lekko przesunęła opuszką palca po czarno-białych twarzach.

– Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Wybrałyśmy się na festyn z naszymi chłopcami. Później wyjechali na wojnę.

Przyglądała się wzruszonej staruszce. Fotografia dla Adriany była po prostu ciekawa, a dla tej kobiety przedstawiała zupełnie inną wartość.

– Wie pani, co się z nimi stało? Z pani przyjaciółkami?

– Nie ze wszystkimi. To ostatnie nasze wspólne zdjęcie. Robił je Richat, narzeczony Trudy. To ta blondyneczka tutaj. Interesował się fotografią… Tu stoję ja – wskazała na brunetkę o ciemnych oczach – i wpatruję się w mojego Józka. Wygłupiał się wtedy tak, że nie mogłyśmy się przestać śmiać. Pamiętam, jak strasznie Richat irytował się, że przez jego błazeństwa nie może złapać dobrego ujęcia. Obok mnie stoi Hilda – wskazała na drugą blondynkę – a tu Ewa…

Od strony schodów zaczęło dobiegać coraz głośniejsze stukanie obcasów i na korytarzu pojawiła się pani dyrektor.

– Pani Agnieszko, tutaj pani jest! Zaraz będzie przerwa, bardzo proszę do gabinetu. Pani wnuk czeka w sekretariacie i mocno się niepokoi. Nie pozwoliłam mu jednak przetrząsać szkoły…

– Oj tam, oj tam – skwitowała staruszka – za bardzo się zamartwia. Przecież nie skończyłam setki. Jestem jeszcze całkiem młoda. – Zaśmiała się.

Pozwoliła w końcu, by dyrektorka ujęła ją pod rękę, i wspomagając się laską, zaczęła schodzić ze schodów. Adriana żałowała, że przerwano im tak interesującą rozmowę. Jednak zaraz przypomniała sobie, że pani Agnieszka na tym piętrze na następnej lekcji będzie snuć wojenne opowieści. A dzięki poleceniu dyrekcji dotyczącemu wystawy Adriana będzie mogła je poznać. Przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby jednocześnie słuchała i pilnowała. Poza tym miała nieodparte wrażenie, że gdzieś już panią Agnieszkę widziała.

 

*

 

Po dzwonku uczniowie siódmych i ósmych klas przyszli z krzesełkami. Dla pani Agnieszki przygotowano stoliczek, wygodny fotel przyniesiony z pokoju nauczycielskiego i butelkę wody mineralnej do picia. Gdy Adriana zobaczyła nauczycielkę historii, panią Ewelinę, z gotowym do zdjęć aparatem fotograficznym, wtuliła się w róg korytarza. Zamierzała posłuchać, ale jednocześnie nie chciała zostać uwieczniona na zdjęciach publikowanych potem w internecie. Jej obecność na nich nie pomogłaby w promocji szkoły. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Staruszka umościła się w przygotowanym dla niej miejscu, wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać. Jej głos, dzięki dobrej akustyce, niósł się bez przeszkód. Odmówiła używania mikrofonu.

– Koniec sierpnia był piękny, a wrzesień przyniósł tylko jedną zmianę, czyli wybuch wojny. Słońce świeciło i panowała wysoka temperatura. Pociliśmy się, wychodząc na ulicę. To naprawdę były piękne dni, które zamieniły się w trwające lata piekło. A ono rozpętało się dokładnie na moment przed świtem…

 

 

Sierpień/wrzesień 1939 roku

 

Agnes wzdrygnęła się i gwałtownie usiadła na łóżku, które zaskrzypiało. Czy ten dźwięk, który ją obudził, to strzały? Od jakiegoś czasu w mieście panowało napięcie, a sąsiedzi coraz częściej szeptali o zbliżającej się wojnie. Nie bez przyczyny już rok temu rozpoczęto budowę siedziby Ośrodka Sapersko-Pionierskiego. Mysłowiczanie zbierali pieniądze, aby wyposażyć swoich obrońców w broń. Sama przeznaczyła na ten cel te parę złotych, którymi dysponowała. Niewiele, ale jej rodzina należała do uboższych. Po tym, jak ojciec stracił pracę na kopalni, gdyby nie pomoc mieszkającego na wsi rodzeństwa matki, często przymieraliby głodem.

Nadal była w stanie odtworzyć w pamięci czerwcowe obchody, podczas których saperzy odebrali sprzęt. Kolory, dźwięki marsza wygrywanego przez kapelę, dumę widniejącą na twarzach mysłowiczan. Unoszący się w powietrzu zapach świeżo wypieczonego chleba, który gospodynie obficie smarowały smalcem. Uśmiechnęła się, jak gdyby nadal mogła czuć tę woń i smak…

Udała się do parku nad Przemszę z Józkiem. Wraz z innymi cieszyła się, widząc, że jej pieniądze posłużyły takiemu celowi. Podziwiała wojskowych dumnie prezentujących broń, byłych powstańców śląskich, górników, harcerzy. Sama, podobnie jak przyjaciółki i matrony, włożyła własnoręcznie uszyty strój śląski. Co prawda matka krzywiła się i narzekała na rozrzutność, ale co tam! Niejeden kawaler obejrzał się za nią, aż Józek wyglądał na zazdrosnego. Później wypominał jej kokieterię, jednak nawet jego wymówki nie mogły zburzyć pogodnego nastroju, w