Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Nail. Cykl Pendorum. Część X

Nail. Cykl Pendorum. Część X

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-992-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nail. Cykl Pendorum. Część X

Części X – XI cyklu Pendorum opowiadają historię Anrei na kontynencie Nelorum, gdzie rozprzestrzenia się inwazja wszechwładnego dominium Akros.
Części X – XI można czytać niezależnie, a także z wyłączeniem części V – IX cyklu.

Polecane książki

Ciesz się tym, co masz. Kiedy zorientujesz się, że niczego ci nie brakuje, cały świat będzie należał do ciebie. Susan Spencer, młoda utalentowana dziennikarka, matka trójki dzieci i szczęśliwa żona, dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chora. Nie chce jednak, aby ostatnie chwile jej życi...
Język niemiecki Poziom C1 Podręcznik jest przeznaczony dla osób, które osiągnęły już określony stopień znajomości języka niemieckiego, jednakże dla potrzeb własnych lub zawodowych chcą uzupełnić swoją naukę o dodatkowe materiały do ćwiczeń zarówno gramatycznych, jak i leksykalnych. Książka pomoże w ...
Nie angażuj się. Związki są dla mięczaków. Nigdy się nie zakochuj Roxie Callahan nie ma czasu na facetów. Każdą chwilę poświęca na spełnianie kulinarnych zachcianek gwiazd Hollywood. Do czasu... Zwariowana matka-hipiska zostawia na jej głowie restaurację. I to w rodzinnym miasteczku po...
Podręcznik ,,Prawo w medycynie" zawiera omówienie regulacji prawnych obowiązujących w polskich przepisach w odniesieniu do wykonywania zawodów medycznych. W opracowaniu zawarto m.in.: formy wykonywania zawodów medycznych, prawa i obowiązki pracowników służby zdrowia, klasyfikację błędów medycznych. ...
"Najlepsza książka na lato 2010 wortalu Granice.pl " - nagroda Czytelników i jury. Czwórka zwykłych ludzi. Trzy kłamstwa i hipnotyczna opowieść o miłości, namiętności i żądzy. Kobieta i mężczyzna, romans, gorące pożądanie i niszcząca wszystko zazdrość."Jeszcze jeden dzień w raju" to opowieść o ludzi...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krzysztof Bonk

Krzysztof Bonk

Nail

Cykl Pendorum X

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

ISBN wydania elektronicznego: 978-83-7859-992-0

Wydawnictwo: self-publishing

e-wydanie pierwsze 2018

Kontakt:bookbonk@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Konwersja do epub i mobi

PROLOGNAIL I NELORUM

Pradawna legenda głosi, że niegdyś u zarania dziejów Nail oraz Nelorum byli jednością, po czym jako boskie istoty spontanicznie wyłonili się z samego serca wielkiego kontynentu. Tak powstała światła Bogini z symbolem słońca na prawej skroni i jej srebrzysty kochanek z wizerunkiem księżyca po drugiej stronie swej głowy. Odtąd zwani byli także Słońce oraz Księżyc i wspierali, jak również chronili ze wszystkich sił zamieszkujące na kontynencie czujące istoty. Kochali każdego wokół tą samą, czystą miłością, jaką darzyli siebie nawzajem. Niektórzy wręcz byli skłonni twierdzić, iż sami byli oni emanacją miłości, albowiem nikt nigdy nie słyszał, aby Nail czy Nelorum dopuścili się choćby najmniejszego występku przeciw komukolwiek innemu.

Aż pewnego dnia, czy też może raczej mrocznej nocy, do bram kontynentu zwanego Nelorum zapukali inni, niebiańscy przybysze. Przedstawili się, jako zupełnie nowa rasa Bogów, którzy przynoszą w ziemski oraz boski wymiar dekalog. Mianowicie był to zapis dziesięciu ciężkich grzechów, których od tej pory absolutnie nie wolno było popełniać i to zarówno Bogom, półbogom, jak i zwykłym śmiertelnikom. Zaś karą za brak posłuchu miało być odradzanie się w cierpieniu w ciele naznaczonym ułomnością.

Jednak zwykli śmiertelnicy na kontynencie jednoznacznie wyrazili swój sprzeciw wobec podporządkowania się nowemu jarzmu. Dlatego zarówno Nail, jak i Nelorum przychylili się do ich opinii i zajęli nieprzejednane stanowisko, że bezwzględne karanie nie stanowi skutecznej drogi ani do naprawy, ani tym bardziej doskonałości. Słowem odrzucili postulaty obcych Bogów i zatrzasnęli przed nimi bramy do swego świata. Lecz ci nie dali się tak łatwo odprawić i już niebawem przygotowali drastyczną karę.

Otóż zebrali się w jednym miejscu i rozpoczęli przygotowania, aby wspólnie wyemanować z siebie wszech niszczycielski promień. Miał on być do tego stopnia naznaczony destrukcyjną siłą, by spalił sobą zarówno cały kontynent, jak i wszystkie zamieszkujące go istoty.

Wtedy Nail uległa żeńskiemu pierwiastkowi współczucia i nakłaniała usilnie Nelorum, aby ten poddał się woli obcych przybyszy, bo tylko to mogło uratować kontynent oraz ich samych. Z kolei w Nelorum obudził się męski pierwiastek walki i nie chciał iść na kompromis, zapragnął konfrontacji, mimo że w osamotnieniu skazany był na porażkę.

Jednakże Słońce i Księżyc z powodu różnicy zdań bynajmniej nie poróżnili się razem. Wkrótce zawarli ze sobą konsensus i ukorzyli się przed bezwzględnymi przybyszami. W akcie ich łaski Nail oraz Nelorum mieli ocaleć, aby wieczną służbą zmazywać swą winę, jaką była pierwotna krnąbrność. Natomiast ich kontynent miała czekać definitywna zagłada.

Tą drogą boska para po raz ostatni przekroczyła bramę swego świata, tym razem na zewnątrz i pozostawiając ją otwartą, wstąpiła w szeregi obcych Bogów. Wówczas ci wyemanowali z siebie wspomnianą absolutnie destrukcyjną moc i czerwono-czarny promień został skierowany wprost w otwartą bramę ku nieuchronnej zgubie tysięcy istnień.

Aczkolwiek wtedy stało się coś nieprzewidzianego. Gdy tylko promień dotarł do bramy, gwałtownie zmienił kierunek. Powrócił on wprost do swych twórców i w efekcie, zamiast spalić kontynent, unicestwił swą śmiercionośną siłą większość okrutnych Bogów, jak i Nail oraz Nelorum.

Dlaczego tak się stało? Otóż w tajemnicy przed wszystkimi, opuszczając swój dawny świat, boska para pozostawiła w bramie olbrzymie lustro i to ono sprawiło, że niszczycielski promień został skutecznie odbity. Wszak ocalenie śmiertelników dokonało się kosztem wielu boskich istnień w tym Nail oraz Nelorum.

Po długim czasie rozbite pierwiastki nieśmiertelnych Bogów zaczęły się scalać ze sobą w poszczególne esencje. Systematycznie odzyskiwali oni swą postać oraz moc, choć już nie tak wielką, jak wcześniej.

Przetrzebieni i osłabieni obcy Bogowie schwytali jednak Nail, kiedy i ona odzyskała świadomość w boskim wymiarze. Następnie w akcie kary odarli ją z boskości i za jej kłamstwo wobec nich wysłali w ułomnym ciele w przeklętą przyszłość. Uczynili to, by zaznała cierpienia zwykłych śmiertelników i tak jak oni umarła, po czym trwale rozpłynęła się w nicości. Taką przewidzieli jej karę.

Z kolei w ostatnim czasie, aby zniewolić własną, dominującą władzą i dziesięcioma przykazaniami kontynent, który wymknął im się z rąk, wysłali tam armię najeźdźców z nową, destrukcyjną bronią, która wraz z hukiem i zapachem spalanego prochu niosła gwałtowną śmierć. Od tamtej pory trwa nieprzerwana inwazja i kolejne władztwa kontynentu Nelorum ulegają potężnym najeźdźcom.

Wszak istnieje jeszcze nadzieja, a jest nią przepadły bez wieści partner Nail – Nelorum – i związana z nim przepowiednia. Mianowicie podania z pradawnych czasów głoszą, że kiedyś odnajdzie się on w boskim wymiarze. W tym niezwykłym czasie narodzi się na kontynencie dziecko ze znamieniem księżyca na skroni i za jego sprawą nastąpi wyzwolenie z obcego jarzma, zaś obcym ciemiężycielom przyniesiona zostanie straszna śmierć.

I. PRZYGOTOWANIA

– Dziękuję ci, droga Akiszo – zwracam się uprzejmie do pałacowej służki. – Wybacz mi, proszę, że po raz kolejny nakłoniłam cię do opowiadania tej samej legendy, ale… Nail oraz Nelorum… Mam do nich pewną słabość…

– Pani… – Kłania się służąca i zamiatając długą, żółtą suknią zdobną posadzkę, opuszcza balkon.

Sama odwracam wzrok od służebnej kobiety. Kieruję go hen daleko na drogę wiodącą z serca kontynentu Nelorum do tego oto pałacu, gdzie się znajduję, a usytuowanego w nadbrzeżnej krainie zwanej Wyspą Czarnego Piasku.

Uśmiecham się do siebie na wspomnienie tej nazwy. Niektórzy uważają, że pochodzi ona od nietypowych nadmorskich plaż, gdzie piasek nie jest złocisty, a czarny, choć nikt nie zna tego przyczyny. Z kolei inną głoszą, iż nazwa Wyspa Czarnego Piasku nawiązuje do niezwykłej płodności tutejszych kobiet. Ponoć w odniesieniu do innych krain jest nas tutaj, ludzi o ciemnym kolorycie skóry, tak dużo niczym ziarenek piasku na plaży.

Ja jednak, jedyne dziecko tutejszej pary władców, wiem, że niegdyś nie stanowiliśmy na tym kontynencie wyspy czy też enklawy – wspominam legendę o Nail oraz Nelorum. Trudno mi się domyślać ile dokładnie we wspomnianej opowieści zawiera się ziaren prawdy. W końcu skąd miałabym to wiedzieć, nawet ja, sama księżniczka Anrea. Jednakże powszechnie wiadome jest, że kiedyś ludzie o ciemnej karnacji zajmowali cały ten kontynent. Potem przybyli tu inni, biali przybysze, z którymi po części tocząc krwawe wojny, się w wielu regionach zasymilowaliśmy.

Lecz z czasem przybywają tu kolejni, biali najeźdźcy, ludzie z nową religią i niespotykaną dotąd bronią, za których sprawą systematycznie podporządkowują sobie wszystkie władztwa. Są oni wszechpotężni i niezwykle liczni, przez co niepodbitych krain na kontynencie pozostaje już bardzo mało. I są one niczym wyspy na oceanie wszechwładzy dominium Akros.

Doprawdy nie sposób się ochronić przed dominium, a gniew ich przedstawicieli bywa zaiste straszny, niosąc ze sobą niechybną śmierć i prześladowania. Dlatego moi rodzice wybierają inną drogę. Mianowicie nie pragną robić sobie z najeźdźców śmiertelnych wrogów, którzy obrócą nasze królestwo w zgliszcza, a mieszkańców zniewolą lub zamordują. Zamiast tego moi rodziciele wybierają kierunek poddaństwa. Pertraktują z dominium, aby zachować dla siebie niewielkie przywileje i uratować życie swych poddanych. Zamierzają uzyskać to za stały, wysoki trybut, wsparcie militarne, jak również przyjęcie, jako jedynej panującej, obcej religii bazującej na dekalogu dziesięciu przykazań – zabronionych grzechów.

Wszak obcy władcy domagają się jeszcze jednego podarku, wobec którego mnie samą ogarnia spora niepewność. Żądają oni bowiem mnie samej, jako żony dla jednego ze swych komendantów. Tak nazywają swych ludzi u władzy w strukturach armii.

Dlatego też z premedytacją raz po raz wysłuchuję legendy właśnie o Nail oraz Nelorum. Ponieważ w moim mniemaniu jest to opowieść przede wszystkim o poświęceniu i o miłości do ludzi, za których się odpowiada i dla których trzeba się swego czasu poświęcić. I sama, jako księżniczka Wyspy Czarnego Piasku, muszę być na to gotowa.

Tak oto z pałacowego balkonu wyglądam niepewnie nadciągających przybyszy. Ponieważ posłaniec przynosi odpowiednio wcześniej wieści, że już nadciągają. Na szczęście jako pierwsza ma dotrzeć do mnie ma ukochana, zaufana służka, Lakszi. Dopiero jakiś czas za nią przybędzie do pałacu orszak weselny mego przyszłego męża. Człowieka, którego nigdy nie widziałam na oczy, a nawet nie słyszałam na jego temat ani słowa, a z którym będę miała założyć rodzinę i spędzę z nim resztę swego życia.

Wtem na jasnej, bitej drodze wijące się zygzakiem, a wiodącej do pałacu dostrzegam samotnie gnającego jeźdźca. Zdobi go błękitna peleryna i częściowo odwinięta, granatowa chusta na głowie, przez co niczym ślubny welon faluje ona na wietrze. Na ten widok uśmiecham się szczerze, bo już wiem, że oto pędzi na białym rumaku wprost do mnie moja Lakszi.

Mija ona soczyście zieloną trawę, pośród której kwitnie niezliczona ilość gatunków urokliwych kwiatów. Poza ożywczym otoczeniem w postaci wielobarwnych łąk pałac okalają też rozległe parki z misternie przystrzyżonymi drzewkami, których zadaniem jest nieść ulgę swym cieniem spacerowiczom w najbardziej upalne dni. Znajdują się tu również stawy z kolorowymi rybami. Zaś całość przeplatana jest niemal niewidocznymi kanalikami, za których sprawą doprowadzona jest tu życiodajna woda z pobliskiej rzeki.

Sam pałac zbudowany jest na planie serca i zawiera pięć kondygnacji, gdzie mieści się przeszło dziewięć dziesiątek komnat. Większość z nich to pokoje rekreacyjne, w których można słuchać muzyki w otoczeniu licznych instrumentów. Gdzie indziej znajdują się biblioteki, parkiety do tańca oraz baseny czy miejsca do masażu. Lecz na tym różnorodność tutejszych pomieszczeń się bynajmniej nie kończy. Mamy tu nawet pokoje dla wędrownych wróżbitów, jak i specjalne miejsca dla kochanków, gdzie ściany i podłogi na przemian znaczą lustra i malunki miłosnych par w intymnych pozach.

Ten pałac znam bardzo dobrze i żadne z tutejszych pomieszczeń nie jest mi obce. Wszak rodzę się tutaj i wychowuję. Aż do tej pory, czyli moich osiemnastych urodzin, spędzam tu nieomal całe życie. I muszę przyznać, że jest to ze wszech miar dobre życie, szczęśliwe i prowadzone w otoczeniu niezwykle życzliwych mi osób. Doprawdy nie spotykam jeszcze na swej drodze nikogo, kogo z jakichś względów mogłabym darzyć niechęcią. Dlatego mimo pewnych oporów przed rychłym zamążpójściem, powtarzam sobie nieustannie, iż ludzie są z natury dobrzy, więc taki też zapewne będzie mój przyszły małżonek, a może już wkrótce nawet prawdziwy ukochany?

Wtem na pałacowy balkon wpada zziajana Lakszi i od razu rzuca mi się w objęcia. Nie widziałyśmy w sumie kilkanaście dni, niby niezbyt długo, lecz jak na nas same, które znamy się od zawsze i ciągle przebywamy we własnym towarzystwie, to doprawdy całe wieki!

Przytulam mocno do siebie dwudziestoletnią dziewczynę o ciemnym kolorze skóry jak mój, jak wszystkich rdzennych mieszkańców kontynentu Nelorum. Jednak moja niezwykle szczupła sylwetka wyraźnie dominuje nad służką. Nie, ona nie jest niska, to ja jestem wyjątkowo wysoka i swoim wzrostem przewyższam nawet większość mężczyzn.

Teraz natomiast, gnana narastającą ciekawością, rozplatam z pleców Lakszi me smukłe ramiona i długie palce w licznych, złotych pierścieniach. Następnie lekko odpycham od siebie służkę i spoglądając na nią z zadziornym uśmiechem, malującym mi się na pociągłej twarzy, z wielką nadzieją zapytuję:

– Jaki on jest…? Powiedz, no już, nie daj się prosić…

– Ależ kto taki…? – Lakszi w jednej chwili przybiera minę niewiniątka. Doprawdy niezawodna z niej aktorka i osoba, która nie raz umiejętnie wciela się w różne role, aby mnie rozbawić. Zresztą przecież wiem, że ta postać wręcz uwielbia się droczyć i nie sprzeda mi tak łatwo pozyskanych wieści. Dlatego też z góry jestem na to przygotowana i energicznie klaszczę w dłonie. W odpowiedzi na balkonowy taras wkraczają inne służące, by zaprezentować delikatne, złociste szaty.

– To dla mnie…? – Lakszi robi wielkie, okrągłe oczy, które swą czernią naraz niemal całkiem zakrywają jej śnieżne białka oczu.

– Dla ciebie… jeżeli tylko… – Mierzę służkę wzrokiem, to przenoszę go taksująco na lśniące w słońcu ubranie z gładkiego sukna. – No, jaki on jest?! – rzucam dla odmiany prawie drapieżnie i zniecierpliwiona znowu się uśmiecham.

W tym momencie Lakszi powinna się szczerze roześmiać, jak to tylko ona potrafi, po czym zalać mnie wręcz fontanną kwiecistych słów, wychwalając mądrość, urodę oraz inne przymioty mego przyszłego małżonka. Lecz o dziwo nic takiego nie następuje. Zamiast tego dziewczyna zagryza surowo wargi i odwraca ode mnie wzrok. Chwyta się za balustradę balkonu i mocno wychyla do przodu, wyglądając gdzieś daleko przed siebie.

– Lakszi…? – Podchodzę do niej raptem z pewną bojaźnią i odgarniam jej czarny kosmyk kręconych włosów z twarzy, którym targa niesfornie ciepły wiatr. Z kolei dziewczyna, jakby pogrąża się w lekkiej zadumie i wskazuje mi ręką nisko przycięty żywopłot. Dłuższą chwilę zastanawiam się, co tym samym służka chce mi przekazać, aż niepewnie dukam: – Niski… Czy mój przyszły małżonek jest niski…? To masz na myśli…? – W reakcji na me słowa Lakszi pokazuje na trawę przy żywopłocie. – Jest niższy… jeszcze niższy, no tak… – Odczytuję markotnie sugestię dziewczyny i niemal z trwogą zapytuję: – A jak jest z jego urodą…? – Dziewczyna nic nie mówi, tylko przesuwa palec w kierunku oczka wodnego. – Chodzi ci o lustro wody…? Czyli lustro…? Więc mój przyszły mąż zapewne wygląda tak, jakbym przeglądała się we własnym odbiciu, słowem jest piękny! – piszczę uciesznie i składam razem dłonie z radosnym przyklaśnięciem. Jednak zaraz rzednie mi mina, kiedy Lakszi dźga wskazującym palcem krawędź stawu, gdzie skrzeczą donośnie żaby. – Chcesz zasugerować, że raczej nie chodzi o lustro wody, a rechoczące płazy…? Zatem mój adorator wyglądem przypomina… ropuchę…? – mówię zdruzgotana, a służka rozkłada wymownie ramiona, w tym sensie, że na szpetotę wspomnianego mężczyzny nic nie może poradzić. Wobec takich wieści zwieszam markotnie głowę i chyba nic więcej na temat przyszłego małżonka nie chcę już wiedzieć. Ale przecież muszę. Bowiem lepiej poznać jego wizerunek jak najlepiej teraz, aby oszczędzić sobie przykrych niespodzianek. Myślę tak i skonfundowana rzucam w powietrze: – Pewnie jest również zgrzybiały i stary, nieprawdaż…? – W odpowiedzi wzrok Lakszi wędruje na drzewa w parku. – Dopiero wzrasta, jak drzewo, więc to młodzieniec…? – wyrażam nieśmiałą nadzieję po ostatnich rozczarowaniach i razem z nią podążam za wzrokiem służki. Aczkolwiek ten, niestety, ostatecznie zatrzymuje się na najbardziej spróchniałym drzewie w okolicy, którego z litości zabraniam ściąć ogrodnikom. W reakcji na te rewelacje chwytam się tylko za głowę. Z kolei służka spogląda w milczeniu i ze śmiertelną powagą na moje bujne, rude włosy, po czym wymownie wskazuje palcem plac do krykieta, gdzie trawa została wytarta do gołej ziemi. – No tak, przyszły mąż i ojciec moich dzieci jest na dodatek łysy, czego ja się mogłam spodziewać… – oznajmiam obrażonym tonem i w tym momencie ze złości aż tupię nogą, żeby dać upust narastającej frustracji. Jednakże pomna mego majestatu staram się zaraz opanować, co jest naprawdę trudne. Zaś po dłuższej chwili przypominam sobie, że pouczana byłam zawsze przez mych rodziców, by nie oceniać ludzi po wyglądzie, tylko przede wszystkim spoglądać w ich serca oraz dusze. Zatem idąc za tym wskazaniem, z nową energią zapytuję: – Czy mój przyszły mąż to dobry człowiek? Taki, który szanuje ludzi, a mnie, swoją małżonkę obdarzy prawdziwą, szczerą miłością…? – Zastygam w napięciu i w nim skupiona wiodę za przemieszczającym się w przestrzeni palcem Lakszi. Ten na koniec zatrzymuje się, nie inaczej, tylko na scenie, gdzie ogrodnik zawzięcie odcina liściaste konary całkiem zdrowego drzewa. – Jest jak… piła… jak piła, która rani to, co piękne i młode… – pojękuję naprawdę zdegustowana. I nagle dzień, który równie dobrze mógłby być tym najwspanialszym w mym życiu, urasta do rangi prawdziwego koszmaru.

Przeto odchodzę od Lakszi i ocieram z oka łzę, która raptem się tam pojawia, potem drugą oraz trzecią. I już prawie wybucham gorzkim płaczem, nie mogąc powstrzymać spazmów, gdy moja wierna służka odwraca się do mnie przodem z przewrotnym uśmiechem na twarzy i uciesznie krzyczy:

– Żartowałam! Ja żartowałam, ha!

– Eee… ale… – Spoglądam kompletnie osłupiała na swoje drżące dłonie. Natomiast Lakszi już diametralnie zmienia swój wisielczy nastrój i radośnie kontynuuje:

– Hrabia Grost, którego poślubisz, moja najdroższa, to młodzieniec wręcz doskonały, zaręczam! Jest wyższy nawet od ciebie, co zaiste wielką i pożądaną jest już niezwykłością. Do tego żadne tam z niego chucherko, a gdzie tam. Mężczyzna to postawny i na schwał, ale szczupły, zdecydowanie zadbany. Zaś urodą przebija samego legendarnego Nelorum! I te jego gołębie, choć mężne serce! Ach, cóż powiedzieć… Toż to najwspanialszy kandydat na męża, wręcz stworzony do miłości, jakiego kobieta tylko może sobie wymarzyć!

– Lakszi… – Tym razem wybucham płaczem, ale ze szczerego wzruszenia. Ocieram z twarzy morze łez i śmiejąc się, to płacząc, mówię: – Uduszę cię, po prostu uduszę, ty podła dziewucho… i oddam krokodylom na pożarcie… – A zaraz już promienieję prawdziwym szczęściem i wskazując na Lakszi, krzyczę do innych służek: – Dajcie jej więcej zdobnych sukni i piękne sandały, zasłużyła, tak, zasłuży na to! – I ponownie toniemy z przybyłą do mnie dziewczyną w objęciach. Aż kiedy się w końcu uspokajam, jeszcze podejrzliwie podpytuję: – Więc… kogo wcześniej miałaś na myśli… opisując tamtą odrażającą postać…?

W odpowiedzi służka wywraca oczy do góry i wypala:

– Wspomniany przyjemniaczek to ojciec, senior, naszego mężnego, młodego Grosta, juniora. Będzie na ceremonii ślubnej i mam nadzieję, że jej nie popsuje swym odpychający wyglądem, jak i nie mniej podłym charakterem. Potem zaś liczę, iż więcej nie dane nam będzie ranić sobie oczu jego widokiem. I naprawdę pociesz się, że jego wspaniały syn wdał się najwyraźniej w ciemnoskórą matkę, która to biedaczka niestety już wyzionęła ducha. Ale przy takim mężulku jak senior Grost…? To się wcale a wcale biednej kobiecinie nie dziwię… – kończy zarozumiale Lakszi, zadzierając wysoko głowę.

– Rozumiem… – szepczę uspokojona i z prawdziwym ukojeniem składam dłonie na sercu. – Dziękuję ci, moja ty gołębico, przynosisz dobre wieści, naprawdę dziękuję… – powtarzam ciepło.

Wieczorem przed zachodem słońca, jak zresztą zwykle o tej porze, udaję się do komnaty, gdzie zawsze otwarte są wszystkie okna, a podłogę wyściela jasna, niezbyt gruba mata. Tutaj tradycyjnie spędzam dłuższy czas na statycznych ćwiczeniach. Wyginam me ciało w różnorodne pozy i utrzymuję je, oddychając miarowo i głęboko zarazem. W ten sposób nie tylko trenuję elastyczność i siłę mięśni oraz ścięgien, ale także udrażniam przepływ subtelnej energii w kanałach ciała. Tak przynajmniej głoszą moi nauczyciele. Niemniej nie mogę zaprzeczyć, że wykonywanie długich sekwencji ćwiczeń nasyca mnie zarówno wielką błogością, jak i odczuciem zrównoważenia i siły. Potem dłuższy czas, również w celu harmonizacji ciała i umysłu wykonuję trening zatrzymywania oddechu. Na koniec siedzę w pozycji lotosu, koncentrując uwagę na nadym przedmiocie. W moim wypadku zawsze wybieram ten sam. Jest to figurka Nail oraz Nelorum w miłosnym zespoleniu jab-jum – w pozycji lotosu – co symbolizuje zjednoczenie męskich i żeńskich energii w naturalnym stanie.

Teraz zgodnie z rytuałem mego dnia powinnam iść na spoczynek. Lecz zdaję sobie sprawę, że tym razem nie udaje mi się całkiem oczyścić i uspokoić umysłu. Nieustannie wdziera się do niego myśl o jutrzejszym dniu, kiedy to mam zostać wydana za mąż za tajemniczego mężczyznę imieniem Grost. Co prawda, wychwalając jego rozliczne przymioty Lakszi znacząco mnie uspokaja, jednak czuję, iż niedostatecznie. Przecież już jutro mam stanąć na ślubnym kobiercu z człowiekiem, któremu dam dzieci i prawdopodobnie spędzę przy nim resztę swego życia, a nigdy nie widziałam go jeszcze na oczy!

Dlatego gnana takimi rozmyślaniami, po opuszczeniu sali ćwiczeń, idę nie do swej sypialnej komnaty, a do zachodniego skrzydła pałacu, gdzie goszczeni są regularnie przybywający tu asceci. Jeden z nich imieniem Mitrea, przybył tu właśnie dziś, a słyszałam już doprawdy niezwykłe opowieści o przenikliwości jego umysłu, którym potrafi ponoć spoglądać zarówno w odległą przeszłość istot, jak i w ich przyszłość.

Drobię małymi kroczkami w miękkich sandałach przez szereg zdobnych korytarzy zanurzonych w półmroku i w kolorze złota oraz różnych odcieniach czerwieni, aż docieram do pożądanych drzwi. Te zastaję uchylone, zupełnie jakby zapraszały mnie one, abym przekroczyła ich próg. Zatem czynię to ostrożnie. Uchylam szerzej wrota, które nie wydają najmniejszego nawet skrzypnięcia i niczym duch zakradam się do środka.

W niewielkim pomieszczeniu pozbawionemu wszelakich wygód zastaję postać w siadzie skrzyżnym na macie. Wpatruje się ona w zapalony płomień wysokiej świecy. Bez słowa zajmuję miejsce po drugiej stronie bladej poświaty ognia w analogicznej pozycji i czekając, aż osoba przede mną powie cokolwiek, z zaciekawienie się jej przyglądam.

Jest to już prawie starzec w bardzo zwyczajnym odzieniu, w jakim chodzą najczęściej wieśniacy. To workowate, wielobarwne szaty z pospolitego materiału okrywające praktycznie całą postać, aby chronić przed słońcem. Ponadto mężczyzna ten ma niezwykle poważne, wręcz dostojne rysy twarzy, a głębokie zmarszczki dodają mu jeszcze majestatu. Włosy zdobią go siwe i pozaplatane w grube frędzle, z których ułożony ma jakby turban na głowie. Lecz najbardziej przyciągające posiada spojrzenie. Otóż od dłuższego czasu obserwuję go, jak wparuje się nie we mnie, a w płomień świecy i zauważam, że mężczyzna wcale nie mruga, nie czyni tego ani razu. A zdając sobie sprawę z owej niezwykłości, naraz sama się przełamuję i kamienny wyraz mej twarzy ozdabiam lekkim uśmiechem. Zaś z tego powodu, że nie wiem, czy tak wypada przy wielkim mędrcu, przysłaniam dyskretnie swe usta dłonią. Na co mężczyzna imieniem Mitrea po raz pierwszy zabiera głos:

– Dlaczego próbujesz zasłonić piękno swego uśmiechu? Wszak takich cudowności właśnie nam trzeba w obliczu świata, który często bynajmniej nie skłania do radości. – W odpowiedzi na ten komplement odrywam rękę od ust, ukazując mój szeroki uśmiech w pełnej krasie i równe, śnieżnobiałe zęby. Następnie sięgam do kieszeni w mej eleganckiej, pomarańczowej szacie i wyciągam posążek Nail oraz Nelorum w zjednoczeniu. Ten sam, na który spoglądam od lat podczas mych ćwiczeń koncentracji w bezruchu. I ów tak cenny dla mnie przedmiot ofiarowuję mędrcowi, kładąc go tuż przed nim. – Piękna rzecz do kompletu z pięknym uśmiechem – oświadcza na to swobodnie Mitrea, po czym wyciąga ku mej twarzy dłoń. Nie cofam się, choć nagle poważnieję. Natomiast mężczyzna chwyta mój kosmyk rudych włosów i tylko sobie znanym sposobem odrywa pukiel. Ogląda go dokładniej pod światłem świecy i wkłada do jej ognia. Włosy spalają się w mgnieniu oka, dając o dziwo bardzo intensywny, rdzawy dym. Sama odruchowo składam dłonie na sercu, gdy mam wrażenie, że w spowitej dymem przestrzeni dostrzegam jakieś obrazy, jak stada słoni, kroczące po polach nieprzeliczone armie żołnierzy, czy wielkie flotylle morskich okrętów. Zauważam też, że i Mitrea wpatruje się w rdzawą mgiełkę. A zaraz ponownie przemawia: – Przychodzisz tu gnana niepokojem i pytaniem o dzień jutrzejszy, co takiego ci on przyniesie; szczęście w małżeństwie czy raczej płynącą z niego gorycz oraz niedolę. Lecz wiedz, że patrząc w ten sposób na swe życie, czynisz to w bardzo ograniczony sposób. Jutrzejszy dzień bowiem jest niczym wobec tego, co już przeżyłaś i tego, co przyjdzie ci jeszcze przetrwać na drodze swego istnienia. – Mitrea ponownie chwyta mój kosmyk włosów i kolejny rudy pukiel wędruje do ognia świecy. Tym razem dym wydaje się błękitny niczym jasne niebiosa i spoglądając w jego głębię, mędrzec ciągnie dalej: – Nie bez powodu zostałaś nazwana Anreą, imieniem mitycznej Bogini z odległego kontynentu. I nie bez przyczyny darujesz mi posążek Nail oraz Nelorum, strąconych z piedestału patronów tego oto świata. Ponieważ wiedz, że nic ważnego nie dzieje się bez swej pierwotnej przyczyny. Rzeczy nie mają swego początku ani końca, lecz w wielkim kołowrocie świata wydarzają się, jako konsekwencje tego, co już zasiane. – Jeszcze jeden mój kosmyk ląduje w płomieniach. Ja zaś przewrotnie myślę, że aby poznać całość wiedzy mędrca oraz jego niezwykłe słowa o mnie, jestem gotowa wyjść z tej komnaty nawet łysa! – Z kolei Mitrea, zupełnie jakby czytał w mych figlarnych myślach, uśmiecha się do mnie nieco kąśliwie, spoglądając na moje niezwykle długie, bujne i rude włosy, kolor niespotykany na całym kontynencie Nelorum. Następnie razem z mężczyzną wpatruję się w ogień, który przybiera krwisto czerwoną barwę. Naraz odczuwam pewien niepokój, a mędrzec wyjaśnia: – Twoją niezmierzoną przeszłość znaczy krew, cały ocean przelanej krwi, a przyszłość będzie dla ciebie nie mniej przesycona przemocą. Nie chciałaś tego, nie wybierałaś, ale twym przeznaczeniem i drugą naturą ostatecznie jest zawsze walka, gdzie tylko dane ci się jest objawić. Dlatego nie patrz na przelewane podczas uczty weselnej wino, nie miarkuj, czy przyniesie ono weselnikom, w tym tobie, radość i szczęście. Albowiem zgodnie ze swym przeznaczeniem tradycyjnie spoglądać będziesz na lejącą się krew. Tak po prostu musi być i zaiste lepiej jak najszybciej pogódź się z tym. I jako istota z nieśmiertelnym duchem Bogini nie szukaj odkupienia w poddaństwie, ale walcz honorowo o swoje, jak lwica. Nie idź na kompromisy, a pokonuj przeszkody niczym rozjuszony, niezwyciężony niedźwiedź. Na nieprzyjaciół ujadaj zajadle, zupełnie jak pełen odwagi wściekły pies. Jednakże w swych działaniach zachowaj powagę i świętość Bogini, spoglądając na ludzkie sprawy z góry niczym ptak z niebios. Wreszcie kieruj się również sercem, roztaczaj wokół siebie aurę opieki, jak troskliwa łania nad swym potomstwem, bo tylko miłość pomoże ci ostatecznie przetrwać oraz odróżnić przyjaciół od wrogów i skierować oręż we właściwą stronę. I zaprawdę powiadam, nie pomyl się, bo jeżeli poczynisz błąd w swych działaniach, w konsekwencji ściągniesz zgubę nie tylko na siebie i bliskie ci osoby, ale na cały kontynent Nelorum oraz inne światy, zapamiętaj to. – Po tym złowrogim podsumowaniu Mitrea dwoma palcami gasi płomień świecy i nagle osacza nas absolutny mrok.

Przez pewien czas siedzę jeszcze nieruchomo naprawdę przejęta tym, co zasłyszałam od mędrca, aż bez słowa po omacku próbuję wyjść z komnaty. Czynię to w kierunku mglistego światła dobiegającego z korytarza i już zaraz jestem na zewnątrz, idąc do mej sypialni.

Jednak w drodze do niej, jak i już na sypialnej macie coraz intensywniej rozmyślam. Ponieważ nie mogę powiedzieć, aby słowa Mitrei wpłynęły w jakikolwiek sposób na uspokojenie mego umysłu. Owszem, dzieje się wręcz przeciwnie i z niepokojem wspominam sugerowaną krew oraz przemoc w mym życiu, a także ponoć doniosłe posłannictwo mego istnienia. I jako kogo, samej nieśmiertelnej Bogini?

Doprawdy nie sposób w to uwierzyć i przez to nie wiem, co ostatecznie myśleć o przekazie mędrca. W związku z tym staram się po prostu przerwać męczący mnie strumień myśli. Czynię to wizualizując w umyśle oddany mędrcowi posążek Nail oraz Nelorum i modląc się do tych Bóstw żarliwie. Tak oto, skupiwszy swój umysł, wreszcie zaznaję wyglądanego ukojenia i wkrótce zapadam w sen.

*

Jadę na białym koniu i przyglądam się sobie oraz otoczeniu z żywym zaciekawieniem. Mojego smukłego rumaka cechuje niezwykle zdobna uprząż. Ja sama przywdziewam lekką, srebrzystą zbroję z połyskliwego metalu. Przy pasie mam dwa miecze i trzymam dumnie wzniesioną włócznię. Zaczesuję na twarz kosmyk włosów i dostrzegam, że są ciemnorude, wręcz rdzawe, jak krew. Ponadto w ciele doświadczam niezwykłej lekkości. I już zaraz wiem, co jest tego przyczyną. Spoglądam przez ramię i zauważa, iż posiadam śnieżnobiałe, rozłożyste skrzydła wyrastające z mych pleców i wychodzące przez otwory w zbroi. Następnie dostrzegam za sobą całą nieprzebraną rzeszę niezwykły istot – żołnierzy.

Właśnie wjeżdżamy na wysoką, zaśnieżoną górę, więc mogę podziwiać za mną całą armię, a wzrok mam zaiste doskonały. Widzę więc jakby czarne, skrzydlate demony na opancerzonych rumakach, towarzyszące im konne amazonki w lekkich napierśnikach oraz jeźdźców w brązowych, śliskich pancerzach. Nadto zauważam pieszych wojowników odzianych w futra oraz nieprzeliczoną ilość pokracznych pokurczy z prymitywnymi dzidami. I nagle uświadamiam sobie, że to ja sama przewodzę tą niespotykaną armią. Ja, czyli właściwie kto taki?

Niebawem jestem już na płaskim, zaśnieżonym szczycie wzniesienia i w obliczu tego, co zastaję, wstrzymuję wierzchowca. Moi żołnierze rozstawiają się po dwóch stronach mojej osoby, w wydawałoby się niemający końca szereg. Ja zaś obserwuję naprzeciw najwyraźniej naszego wroga, z którym to mamy się zmierzyć. To o wiele mniej liczne konne i piesze jednostki ludzi w biało-zielonych pancerzach. Stoją nieco poniżej nas na lekko pagórkowatym terenie, a ja na ich widok doświadczam całej gamy sprzecznych uczuć. Jest tutaj miłość i trwoga, lecz także doznana uraza, gniew, jak i pragnienie wypełnienia danej komuś obietnicy.

Nie do końca rozumiem, o co ma się toczyć nadchodząca walka i bynajmniej nie chcę tej konfrontacji. Na myśl o potencjalnej masakrze z moim udziałem wręcz czuję w sercu przeszywający ból niczym po trafieniu w nie strzałą.

Z tą chwilą decyduję się zawrócić mą armię i nie dopuścić do wielkiej bitwy. Odbieram całą sobą, że jest to jedyne właściwe rozwiązanie. I już wznoszę rękę, aby dać sygnał do odwrotu, kiedy nagle zostaje skądś, nie wiadomo skąd i przez kogo, wystrzelona strzała. Przeszywa ona moją uniesioną dłoń i w niej pozostaje.

Nie opuszczam ręki, tylko spoglądam na nią do góry, na skapującą z niej prosto na moją twarz czerwoną krew. Wąska strużka spływa mi po szyi na pierś wprost na me serce. Wtedy ono twardnieje, a wraz z nim wszelkie moje uczucia i w konsekwencji diametralnie zmieniam swe rozbudzone uprzednio, pokojowe nastawienie. Czynię gniewny wyraz na twarzy i zranioną ręką daję znak moim żołnierzom do frontalnego ataku!

Nie mija chwila, a dziesiątki tysięcy mych demonicznych wojowników, a ja razem z nimi, gnamy w istnym szaleństwie wprost na naszego przeciwnika. Ten zasypuje nas gęstymi salwami strzał i także rusza do bezpardonowego szturmu.

Za moment jestem już w samym centrum absolutnej śmierci i zniszczenia. Sama zabijam i czynię to doprawdy bez opamiętania tak, że moja jasna zbroja szybko pokrywa się niemal w całości czerwoną krwią. Zdaję się głucha na jęki konających i rannych oraz ślepa na ich koszmarne okaleczenia. Nie wiem, kim jestem i po co istnieję, ale bez reszty porywa mnie całkowity szał zabijania i to z nim staję się jednością.

Aż ścieram się w walce z jedyną napotkaną postacią, która też posiada skrzydła. To mężczyzna na karym koniu w biało-zielonej zbroi. Wciąż zasiadając na swym rumaku, wymierzam skrzydlatemu przeciwnikowi całą serię wściekłych ciosów krótkimi ostrzami, gdzie on sam prowadzi obronę długim mieczem.

Gdy raptem skrzydlaty mężczyzna zamaszystym ciosem odcina łeb mego rumaka. W prawdziwe fontannie krwi upadam wraz z końskimi zwłokami na ziemię, która gęsta jest już od trupów przeróżnych istot, ich oręża oraz zbroi. Sama staję do pionu i podwójnym uderzeniem odcinam nogi powyżej końskich kolan przede mną. Tym sposobem mój skrzydlaty wróg również traci swego wierzchowca, a ja zajadle rzucam się na przeciwnika. Doznaję przebłysku, że odczuwam wobec niego zarówno miłość, jak i nienawiść. Lecz w tym momencie te drugie uczucie zdecydowanie zwycięża.

Walczymy, aż mój wróg za sprawą swych skrzydeł wzlatuje ponad pole bitwy. Wtedy czynię dokładnie to samo. Dopadam do niego w powietrzu, po czym zderzamy się ze sobą i wirowym uchem unosimy coraz wyżej w przestrzeń. Jednocześnie ostrza swych mieczy trzymam głęboko zanurzone w gardle i brzuchu mej obecnej ofiary. Jednakże sama krztuszę się własną krwią, która wypływa mi obficie z ust na skutek mego przebitego mieczem serca oraz płuc.

Naraz wytracamy prędkość wznoszenia się i zastygamy razem w pustej przestrzeni. Pod nami ciągle toczy się mordercza, wyniszczająca bitwa. Lecz my swoją potyczkę właśnie kończymy, ponieważ oto w swoje objęcia bierze nas śmierć. Spoglądamy sobie jakiś czas w oczy, ale w naszym spojrzeniu nie ma już nienawiści, tym bardziej miłości. Jest to puste spojrzenie, zupełne pozbawione emocji i wyrazu. Jest to spojrzenia pary przegranych Bogów, która właśnie traci coś więcej niż tylko życie.

Następnie z naszych skrzydeł gęsto sypią się pióra, aż same, postrzępione skrzydła odczepiają się nam od pleców. Opadając, wyglądamy za niebem, do którego tak pragnęlibyśmy się wznieść, ale zmierzamy wprost ku ziemi.

W końcu osiągamy twardy grunt cały usłany upiorną mozaiką z trupów. Wśród nich jesteśmy teraz i my, już całkiem martwi. Aczkolwiek wiem, że jeszcze przyjdzie się nam na tej krwawej ziemi odrodzić, aby nie raz skrzyżować ze sobą oręż.

Wtem budzę się w pałacowej komnacie z sennego koszmaru z gwałtownym biciem serca i cała zlana potem. Tej nocy nie jestem już w stanie zmrużyć oka, o niczym też nie rozmyślam. Ogarnia mnie dziwny stan, w którym nie potrafię określić, kim tak naprawdę jestem. Mam jednak usilne wrażenie, że od tego dnia i nocy wszystko będzie już inne.

Nagle w mej sypialnej komnacie zapada całkowity mrok. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że moje oczy właśnie przestają lśnić.

II. ZAŚLUBINY

Po trudnej dla mnie nocy nowy dzień pragnę powitać z nowymi nadziejami. Biorę długą, ożywczą kąpiel w chłodnej wodzie nasączonej różanymi olejkami. Ubieram się w jedną ze swych eleganckich, luźnych i wielobarwnych szat, po czym po skromnym śniadaniu z soczystych owoców idę na pałacowy balkon, aby ukradkiem podziwiać z niego ślubny orszak mojego przyszłego męża oraz rzecz jasna jego samego.

I oto są. Wytężam wzrok, choć wychylając się daleko z balkonu, ze względu na swój wzrost, nie muszę się wspinać na palcach. Z dość długiej kolumny na początek wyławiam przodującą parę jeźdźców w granatowych mundurach. Chociaż z tej odległości nie sposób odczytać rysów twarzy, to rozpoznaję, że jeden z nich jest starszy, pulchny i niski, a drugi młodszy, wysoki oraz postawny. Zatem to niewątpliwie ojciec i syn opisywani przez moją Lakszi, gdzie ten ostatni ma być przeznaczonym mi małżonkiem.

Obaj mężczyźni znikają już wkrótce w pałacowej bramie, a ja podziwiam resztę przybyszy. To spory oddział pieszych żołnierzy w szarych mundurach, w sumie trzydziestu ludzi ze słynną na kontynencie Nelorum bronią na plecach, a mianowicie śmiercionośnymi rusznicami.

Za nimi z kolei mój wzrok ogniskuje się na parze jadących konno duchownych z odległego kontynentu. Mają oni długie, jednolicie czarne szaty oraz wysokie nakrycia głowy w tym samym kolorze. Ponadto za nimi kroczy dziesięciu męczenników. To ludzie naznaczeni ułomnością swych ciał za przewiny z ich poprzedniego żywota. Wśród nich widzę karła oraz osobę bez rąk. Inna jest niezmiernie wychudzona i zdaje się drżeć z zimna, mimo że jest gorący dzień. Kolejna ma twarz pokrytą czerwonymi bąblami, zaś następna usta zamknięte żelazną klamrą, co ma obrazować jej niezdolność do wypowiadania głośno słów.

Przyglądając się tak końcowi pochodu, wspominam naturę obcych przybyszy i to, co ze sobą przywożą na kontynent Nelorum. Mianowicie wojnę w imię swych praw i religii, której szpony dosięgają ludzi nie tylko za życia, ale także po śmierci.

Mnie samej moi rodzice nakazują zaakceptować nowe zasady po prostu z racji tego, że wprowadza je ktoś silniejszy, zatem muszą być respektowane. Ja jednak w skrytości ducha nie do końca ufam tym nowym prawom. Z jednej strony rzeczywiście wydają się one mieć w sobie słuszność – niosą nieodzowną karę za niegodziwość i nikt nie może temu umknąć. Z drugiej strony od tysięcy lat żyliśmy na kontynencie Nelorum bez tych zasad. Posiadaliśmy własnych Bogów, mędrców oraz wierzenia, jak również tradycję i nie był to zły świat, a już na pewno nie gorszy od obecnego – myślę tak, odprowadzając wzrokiem osobę przywiązaną za szyję sznurem do konia jednego z kapłanów. Ta postać zachowuje się w niezrównoważony sposób, ponieważ cierpi na pomieszanie zmysłów, co jest karą za dokonaną zdradę w poprzednim życiu.

– Smutny widok, nieprawdaż…? – Naraz słyszę zza pleców męski głos, gdzie troska miesza się z gniewem. Rozpoznaję po brzmieniu padających słów Dajusa, jako ich autora. To jeden z moich dalekich krewniaków, który zostaje zaproszony przez mych rodziców na ślub. Nie znam tego młodzieńca zbyt dobrze, ale dostatecznie, by znać jego poglądy i to, iż obcych przybyszy darzy on szczerą niechęcią, a nawet więcej, jawną wrogością. Sama, jako osoba już wkrótce wżeniona w obcy ród zza morza nie mogę sobie pozwolić na takie stanowisko i swobodne wypowiadanie własnych myśli. Dlatego nie odwracając się, kurtuazyjnie oznajmiam:

– Jakże może zasmucać cię, Dajusie, widok orszaku weselnego mojego przyszłego małżonka? Wszak w taki dzień, jedyny w życiu kobiety, nie pozostaje nic innego, jak się cieszyć i wznosić dziękczynnie ręce, nie zaś smucić.

– Zachowaj te wyuczone, sztuczne mowy dla obcych kapłanów i oficerów. Bowiem jeż niebawem na dobre możesz pożegnać się z prawdą na swych ustach. A wtedy używaj ich jak najmniej, o ile zgodnie z wolą twych nowych panów nie chcesz powrócić na ten świat, ale jako niema osoba za wierutne kłamstwa.

– Jak śmiesz… – posykuję i odwracam się równocześnie do mego bezczelnego rozmówcy.

– Właśnie, że śmiem i oto mówię prawdę. Czyżby raniła ona, pani, twe zdobne w złote kolczyki uszy?

– Nie bądź zgorzkniały. – Łagodzę ton i próbując zejść z niezręcznego tematu, dodaję: – Przybysze wprowadzają do naszego świata wiele nowości i to prawda, że czasem budzą kontrowersje. Jednak niewątpliwie też wiele dobrego możemy się od nich nauczyć. Sam natomiast, aby spojrzeć na życie łaskawszym okiem, powinieneś poszukać sobie żony. – Zerkam niedyskretnie na stojącą za plecami Dajusa, opierającą się o ścianę moją służkę, Lakszi. Ta chyba słyszy me dość głośno wypowiadane słowa, bo puszcza mi uciesznie całusa. Odwzajemniam jej uśmiech i w tym momencie męska postać pomiędzy nami wydaje się coraz bardziej zawadzać. Lecz Dajus, niezrażony, smętnie kontynuuje:

– Nie wezmę sobie żony po to, aby za jej sprawą sprowadzać na ten świat dzieci, które mogą być potem dotknięte klątwą ułomnego życia za swe domniemane winy.

– Czemuż to domniemane?! – zirytowana naraz podnoszę głos. I wskazując na ślad po królewskim orszaku, który w całości już zagłębia się w pałacowej bramie, z pretensją z siebie wyrzucam: – Tamci ludzie, których dotyka przekleństwo, grzeszyli swoim poprzednim życiem, czyniąc świat wokół nich gorszym. Inni, widząc ich teraz w takim stanie, dwa razy się zastanowią, zanim kogoś zdradzą, okradną, posłużą się zemstą w swych czynach, czy też bezczelnie okłamią.

– Nail oraz Nelorum – odpowiada na to nad wyraz spokojnie ciemnoskóry młodzieniec.

– Co, Nail oraz Nelorum? – pytam cierpko.

– Oni okazali się zarówno zdrajcami ja i kłamcami, wyprowadzając obcych Bogów w pole. Lecz tym samym uczynili oni świat wokół siebie tylko lepszym i kocham ich za to całym sercem.

– Ja… ja także ich kocham… – spuszczam raptem z tonu. Natomiast Dajus wbija mi kolejną szpilę.

– Obcy przybysze to hipokryci, a jest to największy znany mi w świecie grzech. Ich bowiem nie dotyka przekleństwo drugiego żywota poczynione za grzechy. Taki zawarli ponoć układ z własnymi Bogami, iż rozpropagują na świecie ich religię, ale nie za darmo.

– To tylko plotka… – mówię niepewnie.

– Plotka… – powtarza z politowaniem Dajus. – Więc wyjaśnij mi, dlaczego wśród obcych przybyszy o białej skórze i płowych włosach nie uświadczysz nigdy żadnych ułomnych ludzi? Zresztą sama byłaś świadkiem. Wszyscy naznaczeni dziesięcioma grzechami, przed chwilą tu przez nas oglądani, posiadali ciemny kolor skóry, jak my.

– To niczego nie dowodzi… – stwierdzam, ale bez przekonania.

– Dla ciebie być może nie – odpowiada młodzieniec i głęboko wzdycha, po czym na odchodne za smutkiem oznajmia: – Zatem żyj księżniczko w swym błogim śnie tak długo, aż z przykrością przejrzysz na oczy. Ale zanim wyjdziesz za mąż za obcego przybysza, jest jednak jeszcze dla nas nadzieja. Albowiem jesteś przyszłą władczynią jednego z dwóch ostatnich, wolnych władztw na kontynencie Nelorum. Dlatego składam ci pokłon i wiedz, że będę cię chronił nawet wbrew twojej woli.

Wkrótce pozostaję na pałacowym balkonie sama w towarzystwie Lakszi oraz moich smętnych myśli. Te jednak, uśmiechając się na siłę, staram jak najszybciej od siebie odgonić. I dalej tylko poszerzam swój przyklejony do twarzy uśmiech, prowadząc z ulubioną służką trywialną rozmowę o nowych strojach, w jakich prezentują się przybywający od rana do pałacu goście. Aż w końcu nastaje wieczór i zgodnie z życzeniem obcych przybyszy czas na skromną ceremonię ślubną w całości przeprowadzaną w zamorskim obrządku.

*

Rozstępują się podwójne wrota do największej sali w pałacu, całej udekorowanej bogato kwiatami oraz zdobnymi tkaninami i oto ukazuje się przede mną widok mego ślubu. Prowadzona pod rękę przez własnego ojca mimowolnie się uśmiecham, a jest to delikatny grymas twarzy dyktowany szczerym wzruszeniem. Wszak wszyscy zebrani goście w liczbie kilkunastu dziesiątek, głównie moi dalecy oraz bliscy krewni, są tutaj właśnie dla mnie! Choć również z tego powodu, co za sprawą mego ożenku ma się ostatecznie dokonać. Mianowicie pokojowej asymilacji przez wielkie i wszechpotężne dominium naszego niewielkiego, ale ludnego królestwa.

I tak stawiam w jednej linii drobne kroki w zdobnych sandałach, pomarańczowych z haftami złotą nicią. Suknię posiadam czerwono-złotą, długą i ciągnącą się za mną po zdobnej posadzce. Związane włosy mam dokładnie zakryte pomarańczową chustą. Zaś całość uroczystego ubioru znaczą liczne wszywki złotych oraz diamentowych elementów biżuterii, które lśnią na mnie odbijając światło zapalonych pochodni okalających całą komnatę.

Pomiędzy dwoma szpalerami ubranych w luźne, wielobarwne szaty gości; mężczyzn i kobiet, podchodzę z królem przed miejsce zwane ołtarzem. Tuż koło prawicy mam swego przyszłego małżonka, którego twarzy jeszcze nie dane mi było oglądać. Natomiast przed sobą wiedzę obcego przybysza z zachodu będącego kapłanem w czerni, powiernika między światem ludzi i Bogów.

Przez dłuższą chwilę, zwracając oczy wysoko do góry i rozkładając szeroko ramiona, mówi on coś w niezrozumiałym dla mnie języku. Aż składa razem dłonie, jak do modlitwy i pochyla nisko głowę. Następnie rozsuwa ręce i jedną z nich wskazuje na mnie, a drugą na mężczyznę, z którym wchodzę w małżeński związek.

Wcześniej zostaję pouczona, jak powinnam traktować poszczególne gesty kapłana, dlatego wiem, że krótka ceremonia ślubna jest już niemal dopełniona. Zaś teraz pozostaje mi oraz mężczyźnie przy moim prawym ramieniu jedynie wymienić wspólnie złote obrączki.

Nagle serce zaczyna mi jeszcze żywiej bić, bowiem od dłuższego czasu gna ono już przyspieszonym rytmem. Teraz porywa się wręcz niczym uwięziony w klatce, trzepoczący skrzydłami gołąb, bo oto po raz pierwszy spojrzę w oczy mego mężczyzny, który za moment zostanie mym mężem. Przeto z wielkim wrażeniem okręcam się ku niemu, ściskając w dłoni podarowaną od ojca obrączkę.

I oto jest, on, ktoś z kim zapewne dane mi będzie spędzić resztę swego życia i założyć, mam nadzieję, liczną, szczęśliwą rodzinę. Z niewypowiedzianą ulgą odczytuję całkiem przystojne, a jednocześnie dość łagodne rysy twarzy młodzieńca, sugerujące miłe usposobienie. Włosy ma krótko obcięte i płowe jak wszyscy obcy przybysze. Nos wąski, nieco orli, garbaty, ale tylko trochę. Oczy kaprawe, zaczerwienione, jednak to pewnie od nadmiaru ostrych promieni słońca. Wąskie, proste usta upstrzone są wokół mozaiką brązowych pieprzyków, co wygląda nader sympatycznie.

Tak, jego wizerunek jest zupełnie inny niż znanych mi z widzenia otaczający mnie do tej pory ciemnoskórych mężczyzn. Lecz sama posiadam wiarę, że w tej inności i swoistej egzotyce odnajdę jeszcze prawdziwe zamiłowanie. Dlatego wyciągając przed siebie palce rozczapierzonej dłoni, ozdabiam swą twarz zachęcającym uśmiechem. Z zadowoleniem widzę, że zarażam nim mężczyznę naprzeciw. On delikatnie ujmuje moją dłoń i powolnym ruchem zakłada mi na serdeczny palec obrączkę. Ja sama analogiczny przedmiot przymierzam do palca młodzieńca, ale tuż przed jego paznokciem zastygam na moment. Pragnę bowiem, abym tę absolutnie wyjątkową dla mnie chwilę w życiu zapamiętała na zawsze i jak najwyraźniej, żeby w przyszłości odtwarzać ją po wielokroć w swoim umyśle, wspominając ją z ciepłym uczuciem na sercu. Aż w końcu jestem już gotowa. Biorę jeszcze jeden płytki, przyśpieszony oddech, gdy nagle młodzieniec pochyla ku mnie głowę i rozchyla usta, zupełnie jak do pocałunku.

Tak, zaiste, będzie to niezwykle piękna chwila, kiedy wsunięcie obrączek na palce zwieńczymy delikatnym zbliżeniem naszych ust, dowodem przyszłej, wielkiej miłości. Przeto jak natchniona sama wydymam lekko me ciemne wargi. Ale naraz pomiędzy ustami mężczyzny zauważam ślad czerwieni. Najpierw jest to jedynie kropka, lecz zaraz już spływa cała czerwona strużka, aż raptem osoba naprzeciw parska na moją twarz własną krwią! Jednocześnie przestrzeń wokół rozdziera gniewny krzyk Dajusa:

– Za kontynent Nalorum! Za czystość księżniczki Anrei! Za Ostatniego z Walczących, za Murana! Śmierć! Śmierć nikczemnym najeźdźcom zza morza! Śmierć!

Następnie mój niedoszły małżonek z nożem w plecach pada umierający pod moje nogi. W tym czasie w sali rozlegają się w paniczne, donośne wrzaski weselnych gości. Zaś autor zamachu jest szlachtowany szablami przez żołnierzy w szarych mundurach.

Za moment po niedawnym hałasie i poruszeniu nie ma już w sali ani śladu. Zapanowuje absolutna, martwa cisza, pośród której osuwam się bezradnie na kolana i ze łzami w oczach spoglądam na ciało uśmierconego, obcego przybysza, to zabitego Dajusa, sprawcę zamachu. Obaj mężczyźni leżą w kałużach krwi i spoglądają martwym wzrokiem w sklepienie komnaty.

Aż naraz rozlegają się wściekle wypowiadane słowa ojca mego niedoszłego małżonka:

– Cóż to za całkowita głupota i bezmyślność waszego ciemnego ludu! Banda nieokrzesanych dzikusów, których sam wyrżnę z radością za doznany afront oraz zniewagę! Wszyscy, rozumiecie? Wszyscy, jak tu stoicie, zginiecie i posmakujecie w ten sposób stosownej kary! Wy wszyscy oraz wasi poddani! Ja wam to zapowiadam, komendant Grost! – Niski i gruby mężczyzna coraz bardziej się zacietrzewia. Aż do mnie, tej, która podchodzi do niego na kolanach i całuje go po dłoniach, ochryple rzuca: – Czego, nędzna kobiecino?! – Na co odrywam usta od jego skóry na rękach i z żałobnym lamentem w głosie oświadczam:

– Stała się, zaiste, rzecz straszna, wręcz niewypowiedziana tragedia. Ale błagam pana, zaklinam, nie każ całej krainy. Otóż spłacimy, wszyscy jak tu jesteśmy, spłacimy nasze winy z nawiązką i płacić będziemy już zawsze. Jednakże oszczędź nas w swym miłosierdziu… – Głos mi się załamuje, lecz zbieram się w sobie i przez łzy dodaję: – Słyszałam, że jesteś, o panie, wdowcem… Zatem… zatem… Weź mnie za swą małżonkę. Będę usłużna i posłuszna, a jeżeli nie dość zadowalająca, to uczynisz ze mnie swą niewolnicę, tylko, zaklinam, oszczędź krainę…