Strona główna » Obyczajowe i romanse » Najlepiej dla wszystkich

Najlepiej dla wszystkich

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65707-26-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Najlepiej dla wszystkich

 

Dziesięcioletni rozrabiaka Viktor mieszka w Pradze z mamą, aktorką, która niespecjalnie sobie radzi z jego wychowaniem i własnym życiem. Kiedy Hana dostaje propozycję roli w serialu, postanawia oddać Viktora pod opiekę babci. Świetny plan! Viktor zmieni otoczenie, niedawno owdowiała Eva będzie miała kim się zająć, a Hana spokojnie odda się pracy. Tak będzie Najlepiej dla wszystkich.

Tylko że Viki jest wściekły, nie chce się przeprowadzać z miasta na wieś, prywatne sprawy Hany mocno się komplikują, a Eva ma swoje zasady i tajemnice.

Viki, Hana i Eva. Obserwujemy trzy pokolenia – jak zwykle u Soukupovej, oddane bez retuszu – przez jeden rok ich życia, przełomowy i zarazem zwyczajny, jak niemal wszystko, co nas spotyka.

Książka nominowana do nagrody Magnesia Litera 2018 w kategorii Proza.

Polecane książki

Niewiele pierwszych książek sprawia, że ze zniecierpliwieniem wyczekuje się drugiej i każdej kolejnej pozycji danego autora. Po długich ośmiu latach od wydania nagradzanego debiutu Sławomira Elsnera do rąk czytelników trafia drugi jego tom pt. „Mów”. To męska, szorstka opowieść o poszukiwaniu tożsam...
Książka dotyczy dwóch kwestii społecznych -starości i aborcji -omawianych z perspektywy artystycznej (filmowej) i socjologicznej. Autorka ukazała oba zjawiska, odwołując się do współczesnego kina amerykańskiego, europejskiego i polskiego, zwracając uwagę na subiektywny, kulturowo uwarunkowany przeka...
W lecie wszyscy chłopcy, jak się patrzy, budowali sobie za liceum chaty na wydmach porosłych żarnowcem. Były to właściwie małe gniazdka, wycięte kozikami w gąszczu kolczastych krzaków, pełne kikutów, splątanych korzeni i cierni, ponieważ jednak budowanie ich było surowo zakazane, uważano je za rozko...
„Bezrobotność” to zapis stu dziewięćdziesięciu jeden dni bez pracy. Sytuacji wydawałoby się powszechnej, ale jednak z punktu widzenia przeżywającej jednostki – sytuacji wyjątkowej. W tej powieści Bezrobotność i to, z czym przede wszystkim jest kojarzona, czyli z brakiem pieniędzy i frustracją spowod...
Publikacja zawiera instrukcje rozliczeń usług świadczonych na rzecz zagranicznych podatników, zarówno z kraju UE jak i poza UE oraz zakupu usług przez polskich podatników za granicą. Przedstawia krok po kroku zasady rozliczenia tych transakcji, tj. ustalanie: miejsca świadczenia, podstawy opodatkowa...
Gdy rozliczenie w deklaracji VAT-7 kończy się nadwyżką VAT naliczonego nad należnym podatnik może uzyskać jej zwrot. Termin, w którym uzyska zwrot nadwyżki VAT zależy od spełnienia warunków i w wielu przypadkach złożenia odpowiedniego wniosku. Należy pamiętać, że organ podatkowy może ten termin wydł...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Petra Soukupova

My dwoje

Wracam ze szkoły, mama ściąga kłaczki z koszulki specjalną rolką.

Cześć, mamo, widzę, że jest strasznie zła. Jak się wrzuca spodnie do kosza na brudy, to trzeba najpierw wyjąć chusteczki z kieszeni! Patrz, co narobiłeś. Faktycznie, wszystkie ciemne ubrania są w malutkich białych strzępkach.

Przecież wyjąłem.

Nie sądzę.

Chyba od tego jesteś mamą, żeby sprawdzać takie rzeczy.

I widzę, że chociaż wkurzyłem mamę, już śmieją jej się oczy, jest najlepsza na świecie, bo uśmiecha się i mówi: racja, panie wszechwiedzący. I wiem, że naprawdę spodobała jej się ta odpowiedź, cieszy się, że jestem kumaty, nawet jeśli czasem zapominam o drobiazgach, jak ta chusteczka.

Od tego jestem mamą, ale ty też mógłbyś czasem włączyć mózg, dodaje, a ja mówię, że fakt.

Mama dalej zdejmuje kłaczki, widzę, że jest naprawdę wściekła, bo strasznie miota się z tą rolką.

Potem idę do kubła i widzę, że pełno w nim czarnych ciuchów pokrytych białymi farfoclami. Wyjmuję jedną rzecz, pod spodem leży kolejna, i jeszcze jedna, a ta pierwsza to moja koszulka z czachą, trochę szkoda, ale w końcu wkładam ją z powrotem i dorzucam kubeczek po jogurcie, który właśnie zjadłem.

Albo raz odrabiam z mamą lekcje i trzeba było wpisać, że brat to ktoś, z kim masz wspólnych rodziców, szwagier to ktoś… bla, bla, bla, i nagle mama widzi na stronie obok ćwiczenie „Moja rodzina”. „Moja mama ma na imię…” – wpisałem „Hana”, i „z zawodu jest…” – wpisałem „aktorką”, i pod spodem „Mój tata ma na imię…” – wpisałem „Jan”, i „z zawodu jest…” – wpisałem „nie wiem”, a pani zaznaczyła mi to na czerwono, jak mogę nie wiedzieć, kim jest mój tata?

Co to jest, hm? pyta mama, co to ma być, do cholery?

Wzruszam ramionami.

Powiedziałeś jej coś?

Kręcę głową, bo co niby, skoro naprawdę nie wiem, gdzie pracuje mój tata. Nie pytała o szczegóły, więc nie miałem jak się wytłumaczyć.

A mama bierze długopis, skreśla całą linijkę w ćwiczeniach i maże po tym tak długo, aż nic nie można odczytać.

No pięknie.

Jak będzie coś mówić, powiedz, żeby do mnie zadzwoniła. Ten człowiek nie jest twoją rodziną, i co to w ogóle ma być? Od kiedy w naszych czasach wszystkie dzieci mają mamę i tatę? Specjalnie wymawia te dwa słowa niemal z obrzydzeniem, a jakbyś miał, dajmy na to, dwie mamy? Co oni za brednie drukują w tych książkach, jest dwudziesty pierwszy wiek!

Patrzę na nią trochę skołowany, jak to dwie mamy? nie kumam, wtedy byłem mały, teraz już wiem, o co jej chodziło, bo na przykład Kuba ma dwie mamy, lesbijki.

Mama się uśmiecha. To co, spaghetti na kolację?

*

Hana poznała Jana przypadkiem, kolega kolegi, fantastyczne ciało i oczy, w których można utonąć, całe lato chodził bez koszulki, zabawny, miał to coś, czaruś, raz o nią zabiegał, raz traktował jak powietrze, była bardzo młoda, pociągało ją to, mroczny typ, zawsze bez grosza przy duszy, pijani obiecywali sobie miłość aż po grób, na trzeźwo nigdy nie dzwonił, wiadomo, tak zwana wakacyjna miłość, wszyscy mówili, że ten związek długo nie potrwa, ona miała nadzieję, że tak, uważali, ale często pili, okres się spóźniał. Kiedy powiedziała mu o ciąży, bez emocji przyjął to do wiadomości: skoro tak, będziemy razem, ale zaraz potem pojechał do domu, na Morawy, i nie odzywał się przez cały miesiąc, i znów się zjawił, Hana nie mogła pić, dziwne spotkanie, miała osiem miesięcy na pogodzenie się z myślą, że to się nie uda, że została sama, umoralniające gadki rodziców, współczujące spojrzenia, opowieści koleżanek z liceum aktorskiego, do jakiej sztuki się szykują, ich pełne empatii spojrzenia, jasne, teraz musisz zrobić sobie przerwę. Viktora rodziła sama, nie przyjechał, zjawił się w szpitalu kilka dni później, śmierdział gorzałą, ale dla dziecka był czuły, dał jej trochę pieniędzy, żałosną kwotę, i tak go kochała, jak wtedy przyjechał, na chwilę uwierzyła, że wszystko się jakoś ułoży, tyle że trzy dni później znowu zniknął, przez pierwszy rok od narodzin Viktora widywali się od czasu do czasu, w sumie kilka razy, wciąż ze sobą sypiali, namiętność nie gasła, przeprowadzili tysiące rozmów, nie chcę z tobą być, nie jesteś kobietą dla mnie, zupełny brak zrozumienia, i największa przepaść, jaka może powstać między ludźmi, którzy jeszcze przed chwilą uprawiali seks, kiedy powiedział, że będzie miał dziecko z inną i zamierzają się pobrać. Odpowiedziała, że w takim razie nie może u niej więcej zostawać na noc, potem płakała.

A nie mówiłam, gderała mama.

Najważniejsze, że masz Viktorka.

Viktor zna jego imię, widział go w sumie trzydzieści trzy razy w życiu, ostatnio pół roku temu, na spacerze, był marzec, wciąż zaśnieżona Praga, poszli nad rzekę, zabrał swoje córeczki, jedna pięć, druga osiem lat, karmili łabędzie. Viktor czuł się tak niepewnie, że złapał ją za rękę, normalnie już by się wstydził, a kiedy tak trzymała jego małą dłoń, myślała, że pęknie ze szczęścia, bo przecież na świecie liczą się tylko oni dwoje. Z Janem rozmawiała jak z niezbyt bliskim znajomym, którym zresztą zawsze był. Poszli na kawę, dzieci napiły się gorącej czekolady.

Jan prowadzi jakieś badania archeologiczne.

Hana ryczy w domu po każdym takim spotkaniu.

*

Albo raz, w drugiej klasie, mieliśmy napisać kilka zdań o swojej rodzinie.

Moją rodziną jest mama, Hana. Jest aktorką i gra w teatrze, czasem też w telewizji. Mam też babcię i dziadka. Mieszkają na wsi. Dziadek lubi spać, a babcia piec ciasta. Mam też ciocię i wujka, i dwie kuzynki, ale to jeszcze maluchy. Chciałbym mieć jakieś zwierzątko, ale mama nie chce, ponieważ zdechły mi już dwa chomiki.

Mam tatę, ale nie mieszka z nami. Ma inną żonę i małe dzieci, nie szkodzi. On nie jest moją rodziną.

Bardzo ładnie, mówi mama, jakby chciała powiedzieć: glizda.

Nie podoba ci się, że nadal chciałbym mieć zwierzątko?

Między innymi. Pragnę ci tylko przypomnieć, że ostatni chomik zdechł, bo zapomniałeś o jego istnieniu.

Ty też!

To nie był mój chomik, gamoniu.

Nie mów do mnie gamoniu.

Okej.

Cisza.

Najlepiej po prostu nie pisz nic o tacie.

To się nie wydarzy

Posłuchaj, Viktorze, mówi mama, a zwraca się tak do mnie tylko wtedy, kiedy sprawa jest naprawdę poważna. Żarty się skończyły. Mama często to mówi. Powtarza też: dlaczego mi to robisz, chociaż, rzecz jasna, nic jej nie robię. Albo że jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie poczynić pewne kroki. Jakie, spytałem raz, bo sądziłem, że chodzi jej o zmianę szkoły, co by mi w sumie zwisało. Przecież dalej mógłbym grać online z Ondrą i Karlosem, a po południu moglibyśmy razem chodzić na dwór, więc co za różnica?

Ale mama wtedy nic nie odpowiedziała, bo chyba nie mówiła poważnie, gada tak, bo rodzice muszą tak mówić, chociaż sama wcale nie jest taka, przynajmniej moim zdaniem, mówi na przykład, że dzieci nie powinny spędzać całej niedzieli przed telewizorem, opychać się pizzą i jeść na kolację lodów z bitą śmietaną, a przecież nieraz tak robimy i zawsze jest super, szykujemy sobie na kanapie legowisko z kołder i poduszek i oglądamy jeden film za drugim, najpierw ja wybieram film, potem mama, i tak w kółko, ale jeśli mama wybierze coś strasznie nudnego, zmieniamy albo po prostu idę na chwilę pograć na kompie, a potem wracam do naszego legowiska.

Tyle że czasami po takim dniu nie mogę zasnąć, może przez te wszystkie filmy, ciągle przypominają mi się różne sceny i mózg nie chce się wyciszyć, ale mama uważa, że to przez siedzenie w domu, w ogóle nie byłem na dworze i rozpiera mnie energia, i jeszcze że następnym razem pójdziemy na basen. I rzeczywiście, nieraz idziemy na basen, i też jest super.

No i dziś pod wieczór siedziałem w pokoju i grałem na kompie, a kiedy poszedłem siku, zobaczyłem, że mama siedzi przy stole w kuchni i pali papierosa. Okno było otwarte, w kuchni zrobiło się bardzo zimno, a przecież mama prawie nigdy nie pali w mieszkaniu, tylko kiedy jest zdenerwowana, albo w nocy, kiedy już śpię.

Bo mamy zwykle nie ma w domu w ciągu dnia. Czasem widuję ją tylko rano, przed szkołą. Ale dzisiaj jest, bo zadzwonili do niej ze szkoły i musiała wyjść z próby, a teraz wścieka się i przez tę próbę, i przeze mnie.

Zamierzałem jakoś przemknąć, ale mama zgasiła papierosa i powiedziała: czekaj, chodź no tu.

Wstała, postawiła popielniczkę na parapecie za oknem i wreszcie je przymknęła.

Ale tu strasznie śmierdzi dymem, mówię, byleby uniknąć rozmowy, chociaż tak naprawdę wcale mi to nie przeszkadza. Próbowałem już palić, nie raz, nie smakowało mi, za to kiedy mama czasem wraca w nocy i zagląda do mnie, czy wszystko okej, to pachnie papierosami i perfumami, a ten zapach akurat bardzo lubię.

Dobra, to chodźmy do ciebie, mówi.

Siada przy biurku, na drugim krześle, z którego nigdy nie korzystam i tylko mi zawadza, ale w sumie czasem się przydaje, kiedy przychodzi do mnie jakiś kolega i patrzy, jak gram. Nieraz przychodzi Ondra albo Nik.

Słucham, co masz mi do powiedzenia, mówi, póki co całkiem miłym głosem.

Przepraszam.

Nie, Viktorze, to za mało. Nawet gdybyś przeprosił szczerze, i nie tylko po to, żebym dała ci spokój.

Patrzę na mamę, nie wiem, co o tym myśleć, w jej oczach nie widać śladu uśmiechu, ale ja na wszelki wypadek się uśmiecham, wiem, że mam ładny uśmiech, i kiedy robię minę niewiniątka, dorośli zwykle dają się nabrać.

To nie jest śmieszne, mówi mama, doskonale mnie zna. I tak groziło ci obniżone zachowanie na koniec. A teraz jeszcze to?

Ma rację, więc się nie odzywam.

Piękne będziesz miał świadectwo. I to już w piątej klasie.

Słyszę dźwięk czatu, lekko odwracam głowę, chcę sprawdzić, kto do mnie pisze, mama zrywa się i całkiem wyłącza kompa, przyciskiem, nie normalnie, co mnie wkurza nie na żarty.

Ja pierdzielę, mamo, mówię, nim się orientuję, że znowu przeginam, i faktycznie, mama lekko uderza mnie w policzek, nie da się tego w sumie nazwać uderzeniem, mama nie potrafi naprawdę bić, tyle że nie o to chodzi, nie bolało mnie, ale nie jestem smarkaczem, żeby mnie tak traktowała.

Robię więc bardzo obrażoną minę, ale nie wytrzymuję długo, bo mama patrzy tak miękko i czule, że po prostu mnie rozwala. Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami. Moja mama jest najładniejsza na świecie, podobno każde dziecko tak widzi swoją mamę, podobno, bo nie za bardzo wierzę, że na przykład Vojta mógłby widzieć swoją w ten sposób, jego mama jest stara, gruba i okropna, ale moja jest naprawdę bardzo, ale to bardzo piękna, bo jest młoda, no i jest aktorką.

Przepraszam, mówi, ale tak dłużej być nie może.

Ja też przepraszam, bo wiem, że nie mogę się tak do niej odzywać, i chociaż w rzeczywistości uważam, że mam rację, to staram się mówić tak szczerze, jak tylko potrafię.

Więcej nie będę.

Mógłbyś przynajmniej nie kłamać, wiem, że prędzej czy później znowu coś wywiniesz.

Nie, naprawdę nie.

Nic już nie mówię, bo nie za bardzo wiem co, przecież nie zamierzam więcej zrzucać Martina z poręczy, jak to dziś zrobiliśmy z Jonášem i Ondrą, przez co mamę wezwano do szkoły. Bo Martin upadł na plecy i przegryzł sobie język, było strasznie dużo krwi, prócz tego dość mocno walnął się w głowę, ale nie zrobiliśmy tego specjalnie. Sam zaczął, nie moja wina, że jest słaby jak baba, nawet słabszy ode mnie, nie potrafi utrzymać równowagi, to niech chociaż trzyma język za zębami, po co pyszczy? Ale może mama ma rację, bo wiadomo, że na pewno zrobię jeszcze dużo rzeczy, które wkurzą ją i nauczycieli.

Posłuchaj, rozmawiałam z babcią, mamy pewien pomysł.

Niby jaki?

Zawsze kiedy słyszę babcia, wiem, że będą kłopoty, bo babcia zawsze oznacza kłopoty.

Zapiszemy cię do szkoły u niej.

Jak u niej?

No u niej, w Rybnej.

W jakiej Rybnej?

Jak to w jakiej, w naszej Rybnej, u babci.

Zupełnie mnie zatyka, co ta mama, przecież to niemożliwe, jak niby miałbym chodzić do szkoły w Rybnej, tyle od Pragi, i codziennie dojeżdżać taki kawał? Mama widzi moją minę.

Zamieszkasz z babcią, mówi wreszcie.

Zaraz, rozumiem jeszcze zmianę szkoły, tu, w Pradze, ale jak miałbym zamieszkać sto pięćdziesiąt kilometrów dalej, na wiosce, gdzie nie ma nawet McDonalda, tylko jakiś słaby spożywczak, gdzie w ogóle nic nie ma, a ja nikogo nie znam, u babci, która ma strasznie wolny internet, jest upierdliwa i nawet mnie nie lubi, w dodatku nie mam tam żadnych kumpli, mówię więc mamie, że za nic w świecie.

To już ustalone, mówi mama.

Nie! Nigdy w życiu!

Zrozum mnie, Viki. Po prostu sobie z tobą nie radzę.

Przecież nic takiego nie robię!

Miesiąc temu ukradłeś w sklepie słuchawki! A dzisiaj jeszcze to!

Z tymi słuchawkami to było niesprawiedliwe, bo wcześniej kupiłem takie same, dałem za nie tysiąc koron, czyli niemało, i nagle przestały działać, a sprzedawczyni nie chciała ich wymienić, no to co miałem zrobić? Mogłem oczywiście poprosić mamę o pieniądze, ale ta babka w sklepie była strasznie wkurzająca, mierzyła mnie jak jakiegoś małego gnojka, który nie ma prawa się odezwać i nie ma prawa mieć fajnych słuchawek. Wtedy przypomniało mi się, jak Ondra opowiadał, że to proste, trzeba tylko patrzeć, żeby cię ochrona nie przyuważyła, i że raz, jak był mały, ukradł tam zabawkę. Zrobiłem więc tak, jak mówił, wyjąłem słuchawki z pudełka, ale potem i tak złapał mnie jeden gość, który kręcił się przy odkurzaczach, wyglądał zupełnie normalnie, w życiu bym nie przypuszczał, że jest z ochrony.

Próbowałem wyjaśnić mamie, dlaczego to zrobiłem, ale nie zrozumiała. Powiedziała w dodatku: co się dziwisz, że ci się słuchawki psują, jak ciągle tak nimi rzucasz? I zablokowała mi kieszonkowe na dwa tygodnie.

A w międzyczasie jeszcze ta afera z sową, jasna cholera, Viki, co za licho w tobie siedzi?

Nie mogę powstrzymać uśmiechu, bo to był naprawdę niezły numer, mamy w szkole ogromną wypchaną sowę z szeroko rozłożonymi skrzydłami, że niby symbol mądrości, stoi w takiej wnęce, bardzo wysoko, żeby nikt nie dosięgnął. Niedawno w szkole był remont, a ja akurat wyszedłem z lekcji do toalety, często tak robię, nauczyciele chyba myślą, że wstydzę się robić na przerwie albo że coś ze mną nie tak, dzieci w klasie pewnie też tak uważają, ale ja po prostu lubię taki cichy i pusty szkolny korytarz. No i w drodze do toalety zauważyłem, że przy wnęce z sową stoi wysoka drabina. Napisałem do Ondry, żeby też wyszedł z klasy, pani nie chciała go puścić, bo nigdy nie puszcza dwóch osób naraz, ale udawał, że strasznie mu się chce, i w końcu wyszedł. Ale mi się naprawdę chce, sapnął, kiedy do mnie dołączył, poszliśmy więc i po drodze streściłem mu swój plan, potem wyjęliśmy sowę z wnęki, ja stałem na samej górze, na drabinie, a Ondra kilka stopni niżej, podałem mu sowę, a potem spuściliśmy ją z czwartego piętra, w taką lukę pomiędzy schodami, fru, sowo! Plan był całkiem niezły, bo na pierwszym piętrze jest zamocowana taka siatka, dekoracja, wiszą na niej papierowe zabawki i rysunki, sądziliśmy, że sowa się na niej zatrzyma, niestety coś poszło nie tak, bo siatka nie wytrzymała, zerwała się, sowa spadła na podłogę i było po niej.

Wszyscy natychmiast się zorientowali, czyj to był pomysł. Jestem pewien, że skapnęliby się, nawet gdybyśmy nie wrzucili tego filmiku na YouTube’a.

Nie ma się co śmiać, ta sowa stała tam ze sto lat, mówi mama, ale wiem, że tak naprawdę uważa, że numer był niezły, ją też to rozśmieszyło, a surową musi udawać tylko dlatego, że jest dorosła, na wszelki wypadek robię smutną minę.

Mamuś, powiedz, że wcale nie muszę do babci. To był żart, prawda?

Chwilę milczy. Może rzeczywiście chciała mnie tylko nastraszyć. Muszę przyznać, że jej się udało. Wcześniej nieraz mówiła, że zmieni mi szkołę albo znajdzie surową opiekunkę, że rzuci pracę w teatrze, żeby mnie wziąć w obroty, albo że wyląduję w szkole z internatem, ale to akurat na pewno były żarty, bo chyba już w ogóle nie ma czegoś takiego jak szkoła z internatem.

Prawda, mamo?

Niestety, nie.

Mamusiu… ale ja się będę starał, serio, przyrzekam, ja… nie będę już w ogóle grał na kompie.

Patrzy na mnie, zawsze jej to obiecuję. No ale co innego mam przyrzec, jak to jest w sumie jedyna rzecz, którą cały czas robię?

Wrócę na chór, próbuję silniejszych argumentów.

Rok temu rzuciłem chór, bo to dno, ale wiem, że mama bardzo by chciała, żebym dalej chodził, jestem niezły, szkoda marnować talent, mówi, inni też mówią, że mam talent, i każą mi śpiewać solo w szkole, na uroczystych apelach, wszystkim faktycznie chyba się podoba, a ja w takich sytuacjach zawsze szukam wzrokiem mamy, i czasem ją znajduję, a czasem nie.

Wiem też, że mama chciałaby, żebym miał jakieś lepsze zajęcie, bo strasznie ją wkurza, że zawsze po szkole siedzę sam w domu, prócz czwartku, bo wtedy chodzę z Nikiem na ściankę, ale ostatnio nam się nie chciało i poszliśmy połazić do parku. Zastanawialiśmy się, czy nie położyć monet na torach, ale potem stwierdziliśmy, że to dobre dla smarkaczy, siedzieliśmy więc tylko na oparciu ławki, pluliśmy na ziemię i próbowaliśmy palić papierosa, ale był obrzydliwy, więc poszliśmy do sklepu i kupiliśmy sobie po dwa lody na patyku.

Mama kręci głową. Nie, Viki, to nie ma sensu. Słyszałam to wszystko setki razy. Nigdy nie dotrzymujesz słowa. Klamka zapadła, koniec tematu.

Jak to koniec?!

Po prostu nie ma o czym mówić. Tak dłużej być nie może, nie radzę sobie z tobą, i tak mam dla ciebie za mało czasu, a…

Jak to: i tak? W jakim sensie i tak?

W takim… że nie mam dla ciebie tyle czasu, ile bym chciała.

Ale czemu powiedziałaś i tak?

Mama chyba chce coś dodać, ale milczy.

Masz jakiegoś nowego faceta? pytam. Dlatego teraz będziesz miała dla mnie mniej czasu?

Przecząco kręci głową i robi minę pod tytułem: bzdura! Wierzę jej, bo gdyby sobie kogoś znalazła, na pewno bym wiedział, powiedziała mi najpierw o Mirku, potem o Tomášu, i o tym, że z nimi chodzi, i o tym, że już z nimi nie chodzi.

Patrzymy na siebie, przecież mama mi tego nie zrobi, nie wyśle mnie na jakąś durną wieś, gdzie nikogo nie znam, w sumie to nawet babci nie znam najlepiej.

Mamuś, tam jest okropnie.

Kręci głową. Nie, po prostu rzadko tam ostatnio jeździmy i nie znasz dobrze tego miejsca.

No właśnie!

Viki, wiem, że jesteś zły. Tyle że ja po prostu nie mam teraz lepszego pomysłu. Wszystko będzie w porządku. Damy radę, zobaczysz.

Nigdzie nie pojadę, mówię i odwracam się, zakładam stare słuchawki i włączam komputer, żeby pokazać, że nie chcę o tym więcej gadać, ale czuję się nieswojo, bo mama jest jakaś inna, dziwna, jakby coś się zmieniło i była nagle gdzieś bardzo, bardzo daleko.

A przecież ciągle siedzi w moim pokoju, wytrzymuję dość długo, nie zerkając na nią, ale czuję, że nie wyszła, więc w końcu odwracam głowę, mama próbuje z całych sił się nie rozpłakać. Wtedy zamiast niej płaczę ja.

Nagle czuję, że nie mogę oddychać, czasami tak mam, kiedy bardzo się zdenerwuję, wiem, że zaraz przejdzie, ale kiedy to się dzieje, nie potrafię logicznie myśleć, tylko usiłuję złapać powietrze i bardzo się boję, mamo, mamo, przytula mnie i mówi: oddychaj, tylko spokojnie, oddychaj, trzyma mnie w ramionach, po chwili znów mogę wziąć głęboki oddech i wszystko jest w porządku.

Mamuś, nie będę musiał jechać, prawda?

Tuli mnie jeszcze przez chwilę, w końcu wstaje.

Muszę już iść, czekają na mnie w teatrze, i tak dziś wszystko się posypało przez tę akcję w szkole.

To, co mówi teraz, już nie jest dziwne, tylko całkiem normalne, po prostu musi iść do pracy. Mimo to wychodzę za nią z pokoju, patrzę, jak wkłada do torebki jabłko i jakieś papiery, maluje usta, zakłada płaszcz, szalik i buty.

Ale ja się źle czuję!

Jak to źle?

Nie wiem, niedobrze mi, brzuch mnie boli.

A jadłeś coś?

Wzruszam ramionami, brzuch raczej nie boli mnie z głodu, tylko od tego, co powiedziała mama.

No to zjedz.

Ale to nie z głodu! krzyczę.

Kochanie, uspokój się. Znów mnie przytula. Weź sobie coś do jedzenia i niczym się nie martw.

Jak mam się nie martwić?

Nie wiem, na przykład tak jak wtedy, kiedy rozrabiasz.

Odsuwam się. Już nie jestem smutny, tylko wkurzony.

I co, lepiej?

Nie! odpowiadam na złość.

A jak pójdziesz do teatru, na pewno zacznę się dusić, mówię, też na złość, niech sobie nie myśli. Patrzy na mnie czule. Daj spokój, kotku.

Znów szykuje się do wyjścia. Kiedy chce tak po prostu wyjść, nienawidzę jej ze wszystkich sił.

Patrzy na mnie, nie chce się kłócić, chyba nawet zamierza zrobić coś zabawnego, na przykład odcisnąć mi na czole buziaka ze szminki, ale ja się cofam. Próbuję patrzeć na nią tak, żeby zrozumiała, że nigdy w życiu nie pojadę na wieś, nieważne, jaka będzie miła.

Wrócę późno. Chcesz sobie zamówić pizzę na kolację?

Chcę, chociaż wiem, że mama stara się mnie tylko pocieszyć.

Nie całuje mnie, jestem już duży. Słyszę jej obcasy na klatce, wsiada do windy. Winda odjeżdża. Czasami patrzę przez okno, jak mama idzie ulicą. Niekiedy się odwraca i macha do mnie. Dziś kieruję się prosto do komputera.

Lecz po chwili, nie wiem czemu, czuję, że muszę wstać i wyjrzeć przez okno, muszę zobaczyć mamę, choćby z daleka, nagle czuję, że to najważniejsza rzecz na całym świecie. Zrywam się i biegnę, ale już jej nie ma.

Pędzę do przedpokoju, zakładam buty i bez kurtki lecę w stronę przystanku tramwajowego. Mamy już nie ma. Znów nie mogę złapać tchu, tym razem od tego, że tak szybko biegłem.

Wracam do domu i włączam pierwszy lepszy filmik na YouTubie, byle nie było cicho, gram do dziewiątej.

Potem zjadam paczkę ciastek i popijam mlekiem. Znów jest mi trochę niedobrze, może dlatego, że jestem sam w domu. Bo chociaż wszędzie zostawiam zapalone świat-ło, włączam telewizję i robię wszystko, żeby nie było tak cicho, chociaż nie muszę myć zębów i mogę grać, do której mi się podoba, i tak wolę wieczory, kiedy mama jest w domu.

Idę pograć. Wchodzę na czat. Ondra pyta, czemu tak długo mnie nie było. O niczym mu nie mówię. Bo po prostu nie wierzę, że to się wydarzy.

*

Kiedy trzaskają drzwi, Hana chce natychmiast zawrócić, powiedzieć, że nie musi nigdzie jechać, że go nie zostawi, żeby już tak na nią nie patrzył, bo przecież na świecie nie liczy się nic prócz niego. Czuje, że zaraz się rozpłacze, ale nie może, bo tusz, szybko mruga, nie, nie wracaj tam, zmusza się, by dojść do windy, dobrze, że stoi akurat na ich piętrze, wsiada, musi stąd jak najszybciej zniknąć, inaczej wszystko odwoła, a przecież już się umówiła z mamą, i to jest dobra decyzja, najlepsze rozwiązanie, najlepsze dla wszystkich, tak dalej być nie może, robiła przecież co mogła, na próżno, nie radzi sobie, nie radzi sobie z włas-nym synem, zawiodła w roli matki, lekceważące spojrzenia nauczycielek, jest bardzo młoda, poza tym pewnie widziały jej zdjęcia w „Blesku”, niech gadają, co chcą, ale ona kocha syna ponad wszystko, tyle już dla niego poświęciła, a teraz wszyscy mają szansę, i ją wykorzystają.

Bądź twarda, usłyszała od mamy. Inaczej sobie nie poradzisz. A ona jest dobrą aktorką, więc była twarda, biedny Viki, jeszcze nigdy nie rozmawiała z nim w taki sposób.

W windzie sprawdza makijaż i wypowiada na głos kwestię bohaterki, którą właśnie gra: „Od teraz będzie już tylko lepiej”, Gabriela mówi to, kiedy odchodzi od męża. Hana wie, że to tylko frazes, puste słowa bez głębszego sensu, ale w jej ustach zabrzmią tak, że w dniu premiery wszyscy jak nic dostaną gęsiej skórki, powtarza je, czuje, że opanowała swoją rolę do perfekcji, jest naprawdę dobra, wysiada z windy, emocje opadły, przestaje myśleć o Viktorze, jasne, że ma go z tyłu głowy, zawsze gdy widzi chłopaka w jego wieku, nawet starszego, kiedy był mały, pytała ze zgrozą, patrząc na starszych łobuzów, matko jedyna, mój Viki też kiedyś taki będzie? Ale teraz nie myśli już o tej rozmowie, musi się skupić na roli, nie przynosi się domu do pracy, jestem Gabrielą, mąż mnie nie kocha i zbieram się na odwagę, by od niego odejść. Nie jestem Haną, nie mam Vikiego, jestem sama i muszę się jakoś wyplątać z toksycznego związku, uciec od faceta, który mnie bije, ważna jestem ja, tylko ja.

W tramwaju obserwuje kobiety w średnim wieku, próbuje odgadnąć, która z nich boi się męża, która jest szczęśliwa, zerka na ich ruchy, spojrzenia, to ulubiona zabawa Hany, zawsze znajdzie się ktoś do podpatrywania, chociaż zwykle nie robi niczego ciekawego, po prostu siedzi i gapi się w okno. Chłopiec, może dwuletni, brzydal, Viki zawsze był prześliczny, przez chwilę patrzy na dziecko i jego matkę, ta to na pewno nie jest szczęśliwa, syknęła na chłopca, o, teraz znów się uśmiecha.

Hana słyszy dźwięk przychodzącej wiadomości, na wyświetlaczu uśmiechnięty szczerbaty Viki, mój kochany synek, zawsze jest ze mną, przejeżdża kciukiem po ekranie, Viki znika, to Daniel. „Idziemy wieczorem do Blue?” Hana od razu odpisuje: „Gram, odezwę się później”. Dołącza serduszko.

Zrywa się wiatr

Kiedy byłem mały, czasem budziłem się w nocy i szedłem do sypialni mamy, wpuszczała mnie pod kołdrę, kład-łem się obok, w wygrzanym dołku, a potem spałem tak mocno, że rano często w ogóle nie pamiętałem, jak się tam znalazłem. Aż w końcu mama powiedziała, żebym dał spokój z tymi nocnymi spacerami, jestem już duży, poza tym przeze mnie nie może się wyspać, bo potwornie kopię, fakt, łóżko mamy jest dwuosobowe, ale ja zawsze strasznie się rozpycham i wchodzę na jej stronę. Tyle że kiedy budzę się w nocy, w ogóle się nie zastanawiam, po prostu wstaję i idę. Nauczyłem się sprzątać przed snem małe zabawki z dywanu, bo raz podczas takiego nocnego łażenia nadepnąłem na coś i strasznie mnie zabolało, zacząłem krzyczeć, mama przybiegła, wołała: co ci jest?! Co się stało, Viki?! Potem dostałem ochrzan, że przeraziłem ją na śmierć.

Ale raz idę do niej, chcę wejść, a tu drzwi zamknięte na klucz, dziwne, mama nigdy tak nie robi, zaczynam gwałtownie szarpać za klamkę, po chwili słyszę, że mama podchodzi, uchyla drzwi i mówi: chodź, pójdziemy się położyć do ciebie. Chce, żebyśmy poszli do mojego pokoju, a ja widzę, że w jej łóżku leży jakiś facet, mówię więc: nie, chcę spać w twoim łóżku, ale mama bierze mnie na ręce, przestań, chodź już.

A ja zaczynam się drzeć, niech on sobie idzie, niech on sobie idzie!

Mama mnie przytula, uspokój się, Viki, nie krzycz, tamten podnosi głowę, zaspany, rozgląda się wkoło, a ja wrzeszczę: idź stąd! On siada na łóżku, a mama mówi, wiesz, może faktycznie lepiej już idź. Facet wstaje, szuka ubrania, zakrywa się, ale i tak widzę jego siusiaka, mama stawia mnie na podłodze, ale ty ciężki jesteś, a ja biegnę prosto do jej łóżka i od razu do niego wskakuję.

Facet wychodzi, nie dają sobie z mamą nawet buziaka, słyszę, że zakłada buty, potem odgłos zamykanych drzwi. Mama kładzie się obok mnie, no, śpijmy już.

Rano mówi, że to był Marek.

Przy śniadaniu pytam, czy jeszcze przyjdzie.

Nie wiem, miałbyś coś przeciwko?

Tak.

Dlaczego?

Bo to ja chcę spać w twoim łóżku.

Masz swoje, poza tym może go lubię.

A lubisz?

Jeszcze nie wiem.

Ale mnie lubisz, co nie?

Ciebie kocham, najbardziej na świecie, bez względu na to, czy Marek będzie tu sypiał, czy nie.

Jeśli mnie kochasz najbardziej na świecie, to niech już tu nie śpi.

Mama się śmieje, ale ja wcale nie żartuję.

Dobra.

Powiedz, że więcej nie będzie tu spał.

Jasne, że nie będzie.

Ale śpi. Następnym razem nie robię już awantury, ale idę po mamę, zabieram ją do mojego pokoju i nie pozwalam wrócić do sypialni.

Potem całą trójką jedziemy na wycieczkę. Jest bardzo miły, daje mi prezenty. Próbuje grać ze mną na kompie. W sumie jest okej i całkiem nieźle gra, ma nawet różne gry na swoim telefonie. I ładne auto, kabriolet. Później przywykamy do siebie na tyle, że na luzie przychodzę do sypialni, położyć się między nim a mamą.

A potem nagle znika.

*

Eva nastawia budzik każdego wieczora, choć od dawna go nie potrzebuje, i tak zawsze budzi się kilka minut przed dzwonkiem. Jeśli dzień wcześniej nie zdąży zaplanować, co upiec, robi to właśnie teraz, rano, leżąc jeszcze chwilę w łóżku, ma stały schemat, coś na słodko i coś na słono, za to trzeci wypiek zależy tylko od niej, lubi wypróbowywać nowe przepisy, tyle że nie zawsze się da, na wszystko ma około trzech godzin, poza tym czasami trzecie ciasto tak wszystkim smakuje, że musi je robić częściej niż raz w tygodniu.

Dziś jednak nie myśli o ciastach. To dzisiaj Hanka ma mu powiedzieć. Hm, znając życie, znów się wykręci, odłoży to, chociaż Eva była już w szkole i rozmawiała z panią dyrektor, pewnie będzie musiała jeszcze raz tam iść, przepraszać i wszystko odkręcać, bo Hanka zostawi całą sprawę na ostatnią chwilę, Viktor owinął ją sobie wokół palca, nie potrafi mu niczego zwyczajnie nakazać.

Budzik, Eva wyłącza go w sekundę. Odruch z czasów, kiedy nie chciała wyrywać Jindřicha ze snu. Chociaż, jak tak teraz myśli, chyba niepotrzebnie się tym przejmowała, budzik mógłby wyć dobrą minutę, a Jindřich pewnie tylko przewróciłby się na drugi bok i szczelniej opatulił kołdrą, zawsze tak robił, kiedy coś go budziło, na przykład ataki kaszlu Evy, zawsze zimą ją dopadały, oskrzela. Jindřich owijał się jak ogromna larwa w kokon i natychmiast zasypiał z powrotem.

Kiedy Viktorek do nich przyjeżdżał, Jindřich kładł się na kanapie w salonie, a ona spała w pokoju z małym, chociaż wcale nie mogła się przy nim wyspać, miał bardzo niespokojny sen, okropnie się rzucał, czasami krzyczał lub budził się i zaczynał płakać. Eva kładła się wtedy z nim, czekała, aż zaśnie, a potem na niego patrzyła, trudno na tym świecie o widok piękniejszy niż śpiące dziecko.

Wstaje, w drodze do łazienki włącza piekarnik, szybko się przebiera, w łazience jest zimno, ale zaraz się rozgrzeje, nie, może lepiej założyć grubszy sweter. Zerka na termometr za oknem. Lekko poniżej zera. W nocy już są przymrozki, zima za pasem. Musi przygotować ogród na jej nadejście. Dni coraz krótsze, a tam tyle pracy. Pomyśli o tym później, teraz trzeba piec.

Przygotowuje ciasto, potem obiera jabłka, parzy szpinak, trze ser, miksuje twaróg. Te trzy poranne godziny są święte, to jej czas na wypieki. Robi to od czterech lat, wszystkie czynności wykonuje niemal odruchowo, właś-ciwie nie musiałaby nawet ważyć produktów, ale waży, na wszelki wypadek, nie ma co ryzykować, powinno się piec z przepisu, nie na oko.

Dziś zrobi strudel z jabłkami, typowo jesienne ciasto, potem tartę ze szpinakiem i serem kozim, ludzie ją uwielbiają, choć Eva nie ma pojęcia dlaczego, uważa, że kozi ser jest okropny, raz spróbowała, żeby sprawdzić, czym właściwe karmi swoich klientów, ale obrzydliwy posmak obórki sprawił, że musiała wypluć cały kęs. Za to Jindřichowi bardzo smakowała, więc raz w tygodniu piekła jedną na sprzedaż i jedną do domu, dla Jindřicha i ewentualnych gości. Evo, naprawdę doskonała rzecz, ale z ciebie fachura, chyba też powinienem zapłacić, rany, przepyszne.

Trzecim ciastem będzie dziś sernik z kruszonką, bez rodzynek, bo całe wyszły do strudla, co trochę psuje jej humor, jak mogła nie zauważyć, że się kończą, i nie kupić na zapas? Przecież zawsze była świetnie zorganizowana, słynęła z tego. Jak tak dalej pójdzie, pewnego dnia zapomni kupić mąkę.

Wkłada blaszki do gorącego piekarnika, potem je wyjmuje i stawia na podłodze w przedpokoju, by jak najszybciej ostygły, pakuje ciasta, przebiera się w spodnie i koszulę, chociaż jedzie tylko do kawiarni, gdzie wejdzie od tyłu i spotka jedynie Marie lub którąś z jej pracownic, nieważne, Eva w życiu nie pojechałaby nigdzie w starych legginsach i wyciągniętym swetrze, no może w jakiejś wyjątkowej sytuacji, ale nie kiedy wszystko idzie zgodnie z planem.

Oszroniona trawa, na dworze jest zupełnie biało. Kiedy Eva wychodzi zanieść wypieki do auta, para leci jej z ust. Jedzie, tysięczny już raz tą samą drogą, ciasta leżą z tyłu, uważa na zakrętach, żeby nie pospadały. Dopiero gdy słyszy, że jedna z blach przesunęła się i uderzyła o drugą, dociera do niej, że jedzie za szybko. Faktycznie, chce mieć to z głowy, dziś, chyba po raz pierwszy od śmierci Jindřicha, naprawdę jej się spieszy do innych spraw, a przecież te głupie ciasta były dotąd jej jedyną deską ratunku, już dzień po jego śmierci zabrała się do pieczenia, Marie, rzecz jasna, powiedziała, że nie musi, ale Eva się uparła. Bo co miała robić? Tylko ustalony porządek, tylko małe codzienne rytuały mogą pomóc przetrwać, kiedy w jednej chwili zmienia się całe życie.

Ale od zeszłego tygodnia jest inaczej, pamięta, jak tamtego dnia wróciła z miasta, siedziała przy stole, piła kawę i jadła posolony chleb z masłem, kiedy rano piecze i wdycha tyle słodkich zapachów, nie ma potem ochoty na słodkie, co dzień zawozi ciasta do kawiarni, wraca do domu, robi sobie kawę lub herbatę z mlekiem i kromkę chleba z masłem i solą. Przy śniadaniu ogląda wiadomości na ČT24, żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie, ale szybko wyłącza, nie chce się denerwować. Potem zazwyczaj idzie do ogrodu, wcześniej zaczynała o tej porze robić obiad, Jindřich lubił tradycyjne obiady, z zupą i drugim, zresztą, kto go tam wie, czy lubił, ale ona lubiła dla niego gotować, a teraz w ogóle jej się nie chce, więc na obiad też je posoloną pajdę, lubi chleb, co w tym złego?

Po obiedzie ucina sobie drzemkę.

Ale wtedy przy śniadaniu usłyszała, że nadjeżdża samochód, wyjrzała, przed domem zaparkował zielony fiat, nieznajome auto, ale znajoma twarz, Hanka. Eva z niesmakiem kręci głową, znów pożyczyła od kogoś, nie lepiej wreszcie kupić własne? A kiedy jej o tym mówi, Hanka się śmieje, daj spokój, mamuś, przecież prawie nigdzie nie jeżdżę samochodem, a jak potrzebuję, zawsze ktoś mi pożyczy. Co ona, nie rozumie, że to nienormalne, że tak nie postępują dorośli ludzie?

Odkąd zmarł Jindřich, Hanka częściej ją odwiedza. Dwa razy przyjechała fordem mondeo, raz octavią, kilka razy srebrnym volvo, a teraz zielonym fiatem. Eva woli nie myśleć, czy przypadkiem nie jest tak, że to auta kolejnych facetów Hanki, których zmienia w takim tempie.

Viktor przyjechał z nią tylko raz, na pogrzeb. Eva zapytała ją kiedyś, choć dobrze znała odpowiedź: dlaczego nie zabrałaś Viktora?

Ma szkołę.

To czemu nie możecie przyjechać w sobotę?

Bo gram.

Nie opowiadaj, że pracujesz w każdy weekend.

Ale on nie chce tu przyjeżdżać, mamo.

Bo obrzydziłaś mu nas i to miejsce.

Pokłóciły się, Hana wyszła, rzucając chamskie: no to cześć! Trzasnęła drzwiami, zadzwoniła dopiero dwie godziny później.

Kiedy przyjechała tamtego dnia, zielonym fiatem, Eva wstała od stołu i nastawiła wodę na kawę. Poszła do spiżarni, ze środy zostało trochę piernika.

Dziękuję, mamo, nie mam ochoty, powiedziała Hanka, po czym wpałaszowała trzy kawałki. Trudno, dziś nie zjem obiadu, dodała potem.

Wyszła z papierosem na dwór, za szopę, jakby Eva nie wiedziała, że pali.

Wróciła, wciąż milczały, Eva nie odważyła się spytać wprost, czego Hanka chce, nigdy nie rozmawiały ze sobą w taki sposób, ale obie wiedziały, że Hanka nie przyjechałaby ot tak, a ostatnio zdarza jej się to dość często. Coś się musiało stać.

Mamuś… Viki strasznie rozrabia, nie radzę sobie.

Eva widzi, że Hanka potrzebuje pomocy, ale nie potrafi o nią poprosić. Co się stało?

Chyba będę musiała mu zmienić szkołę, wiesz, to nie jest zły chłopak, ale wpadł w złe towarzystwo, boję się o niego, kradną, całe dni przesiadują przed komputerem, nie jestem w stanie bez przerwy go pilnować, w dodatku podpadł swojej wychowawczyni. Eva słucha jednym uchem, doskonale zna rozwiązanie. Wie też, że Hanka się nie zgodzi, to nic, jakoś ją przekona, nie ma wyjścia, i gdyby ktoś potem zapytał Evę, dlaczego rzuciła ten pomysł, musiałaby przyznać, że zrobiła to nie tylko ze względu na Vikiego, lecz także na siebie samą.

Może przeniesiesz go do szkoły tutaj? przerywa córce. Lekko, niezobowiązująco.

Coś ty, mamo…

Patrzą na siebie bez słowa, Eva bacznie przygląda się Hanie, która ewidentnie coś ukrywa. W końcu Hanka wstaje i rezolutnie odgarnia włosy za ucho, identycznie jak kiedy miała pięć lat.

Nie, to niemożliwe, dzięki, mamo, ale nie o to mi chodziło, nie jest aż tak źle, jakoś sobie poradzimy. Eva to widzi, Hanka jest na siebie wściekła, że choć na chwilę się otworzyła, poskarżyła na Vikiego, przyznała, że z czymś sobie nie radzi. Zawsze musi zgrywać twardą.

Wychodzi dziesięć minut później, zapomniałam, że o pierwszej nagrywam dubbing. Jedź ostrożnie, daj znać, jak dojedziesz.

Rusza, już tu, we wsi jedzie zdecydowanie za szybko, Eva stoi na drodze, patrzy za oddalającym się samochodem i wyobraża sobie, że obok niej stoi Viki. Bo tak właśnie będzie.

Szkoda, że nie ma już Jindřicha, bardzo kochał Vikiego, jedynego wnuka, nie czuł się chyba najlepiej z córeczkami Adasia, co innego z Vikim, rozbrajał Evę tym, w jaki sposób zwracał się do wnuka, czuła wtedy, że wciąż bardzo kocha Jindřicha, nie miał pojęcia o dzieciach, ale naprawdę się starał.

Wraca do domu, dojada słoną pajdę, kończy herbatę, przebiera się w strój roboczy i idzie grabić liście. Nie jest pewna, co powinna zrobić, zadzwonić do Hanki, nie lubi komputera, ale może lepiej wysłać maila, w każdym razie do końca tamtego dnia myśl o Vikim nie opuszcza jej ani na chwilę.

*

Hana czuje się niezręcznie, kiedy przyjeżdża do domu rodziców, w którym została tylko mama. Chociaż w samym domu od lat właściwie nic się nie zmieniło, ostatnia rewolucja to była postawiona sześć lat temu trampolina ogrodowa, dla wnuków, dla Vikiego, lub może raczej dlatego, że chcieli dać zarobić Adamowi, teraz, trochę już podarta, stoi przysypana grubą warstwą liści.

Ale dzisiaj wszystko jest inaczej. Bo chociaż to mama zawsze tworzyła dom, na każdym kroku brakuje tam taty, jakby zostały tylko puste mury, mama nie ma o kogo dbać, dla kogo gotować, zagubiona w ogromnym ogrodzie, sama wykonuje męskie prace. Kiedy Hana przyjechała jakoś niedługo po pogrzebie, mama walczyła akurat z rozdrabniaczem do gałęzi, Hana zahamowała gwałtownie, wyłączyła silnik, skoczyła do niej co tchu i oderwała mamę od tego diabelnego urządzenia, przeczuwając, że za chwilę zmieli sobie dłoń. Mama bardzo się wtedy przestraszyła.

Co ty wyprawiasz? zapytała rozgniewana, kiedy Hana wyłączyła rozdrabniacz.

Mamo, obiecaj, że więcej nie tkniesz tego ustrojstwa. Wciągnie ci rękę i wykrwawisz się na śmierć.

Daj spokój, oszalałaś?

Po prostu się o ciebie martwię.

Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami, Hana zna mamę, nigdy się nie przyzna, że coś ją przerasta.

Taka mądra jesteś? A co niby mam z tym zrobić?

Z gałęziami? Nie wiem, spal je czy coś.

Nie z gałęziami, tylko z rozdrabniaczem! Wiesz, ile kosztował?

Możesz go dać na przykład Adamowi.

Mama wzrusza ramionami, w sumie racja, pewnie mu się przyda, Hana zmusza ją, by przysięgła, że więcej nie będzie używać tej maszyny.

I wiecznie ten chleb z solą, odkąd zmarł tata, Hana nie widziała, żeby mama jadła coś innego, gotuje tylko na przyjazd jej lub Adama, Hana pojechała nawet do brata w tej sprawie, przyjął ją w swojej firmie, wielki boss się znalazł, starszy brat, starszy i mądrzejszy, nie ze mną te numery. Prosiła, żeby czasem odwiedził mamę, przecież mieszkają tylko trzydzieści kilometrów od niej, a ta jego Katka siedzi w domu z dziećmi, nic nie robi, Hana mieszka w Pradze, ma do Rybnej sto sześćdziesiąt kilometrów, pracuje, jest sama z Vikim, a jakoś, kurwa, jeździ. Adam uśmiecha się jak do głupiej smarkuli, Hanuś, nie przesadzaj, mama po prostu lubi chleb, jej sprawa, nie? Rozmawiałem z nią, nic jej nie jest. Akurat by ci powiedziała, gdyby coś jej było! chce powiedzieć Hana, ale gryzie się w język, brat i tak nic nie zrozumie, dla niego wszystko jest proste, czarno-białe.

To może Katka z dziewczynkami mogłaby czasem do niej zajrzeć?

Pewnie, że tak, ale dobrze wiesz, na którym z wnuków mamie zależy najbardziej.

A idź, odpowiada, co on bredzi, idiota, że mama woli Vikiego od ich córek? Bzdura, mama go kocha, bo był pierwszy. I dlatego że przypomina ich ojca. I dlatego że częściej z nimi zostawał. Właśnie, a jak myślisz, dlaczego częściej z nimi zostawał, bo rodzice nie widzą świata poza tobą i twoim Vikim, odpowiedziałby pewnie Adam, powtarzając słowa Katki. Prawda jest taka, że mama tak samo kocha te jego mazgajowate dziewczynki, bo mama kocha każdą istotę, którą może się opiekować.

Hania, nic się nie martw, mama nieźle sobie radzi, ogarniam to.

Chuja ogarniasz, wyrywa się Hance, i zaraz żałuje, bo wie, że brat na pewno poskarży się mamie.

*

Hana odjeżdża, wie, że mama stoi na ulicy i macha jej na pożegnanie. Stara się jechać wolno, dokąd jest w zasięgu jej wzroku. Też macha. Zawsze kiedy ona lub Adam odjeżdżali, rodzice wychodzili aż tu, żeby im pomachać. Tak właśnie ostatni raz widziała tatę. W lusterku wstecznym, machał do niej.

Tata był jej sojusznikiem. Też nie uznawał niektórych jej wyborów, też nie rozumiał, czego pragnęła, kim była i kim chciała być, ale w przeciwieństwie do mamy nigdy tego nie okazywał, nigdy nie dostrzegła w jego oczach tego, co widziała w oczach mamy, dziwnej, cichej pogardy.

Przyjeżdżał na premiery, słuchał w radiu audycji z jej udziałem, fakt, nigdy nie wysyłał potem SMS-ów typu „dobra robota”, „jestem z ciebie dumny” czy innych budujących zdań, ale czasem w luźnej rozmowie przy kawie dawał jej do zrozumienia, że kojarzy to czy tamto przedstawienie. Hana nie znała cudowniejszego uczucia. Przynajmniej jeśli chodzi o relację z rodzicami.

Potem zwykle się okazywało, że mama też zna te sztuki. I też nie mówiła dobra robota, więc Hana mogła jedynie mieć nadzieję, że widzą, że jest zdolna i ma prawdziwy talent, choć tak naprawdę rodzice nie mają o tym pojęcia, nie wiedzą, czym jest tego rodzaju talent, w życiu nie pojmą emocji, które ogarniają Hanę, kiedy jest na scenie i kiedy z niej schodzi, nie wiedzą, że każda aktorka chce zmienić świat, co tam świat, wszechświat! I że każda wierzy, że właśnie jej się to uda, bo inaczej w ogóle nie mogłaby dobrze grać.

Dawniej rodzice myśleli, że pójdzie na studia, zrobi doktorat, na przykład z filozofii, bo była bystra i uczyła się lepiej od brata, a brat, który skończył jako kierownik w regionalnym oddziale firmy sprzedającej meble ogrodowe i sprzęt typu trampolina, dokonał dokładnie tego, czego od niego oczekiwali, nie zawiódł rodziców, nie zaskoczył, ona owszem, bo z powodu talentu i pragnień, których nie byli w stanie sobie wyobrazić, poczuć i przede wszystkim zrozumieć, nie przeczytała aż tylu książek i z czasem przestała się tak świetnie uczyć, w liceum aktorskim oceny nie były najważniejsze.

Zawiodła tatę, bo nie poszła na studia i nie została pierwszą w rodzinie osobą z wyższym wykształceniem, ale i tak ją wspierał, a kiedy wyprowadziła się do Pragi, wciąż był najlepszym ojcem na świecie, co poniedziałek rano, gdy jeszcze jeździł do pracy, do Hradca, wstawał dwie godziny wcześniej, żeby ją zawieźć aż do Pragi, na metro. Hana widziała, że mamie się to nie podoba, ale tata zawsze ją zawoził.

Relacja z tatą trochę się popsuła, kiedy Hana zaszła w ciążę. Z mamą jeszcze bardziej, wiadomo, w sumie nic dziwnego, przyjeżdżała do nich co tydzień na obiad niedzielny, z coraz większym brzuchem, i nie chciała zdradzić, kto jest ojcem dziecka, była sama, bez pieniędzy, ale i tak nie chciała wracać do domu rodziców, dopiero teraz, kiedy jest mamą, wie, że zachowywała się jak ślepa egoistka, rozumie, że zasługiwała na porządne lanie, widzi, jaki ogrom dobrej woli i cierpliwości mieli dla niej rodzice. A ona nie chciała do nich wracać, udusiłaby się tam.

Dopiero kiedy wyjeżdżała z domu, mogła swobodnie oddychać.

Tak jest do dzisiaj.

Wjeżdża na drogę krajową, w końcu może być sobą, spociła się jak szczur, ale od razu czuje się lepiej. Kilka kilometrów dalej dociera do niej, że nie zajechała na cmentarz. Zawraca na kolejnym zjeździe.

Nigdy wcześniej nie zastanawiała się, jak by to było, gdyby któreś z rodziców umarło, nie przypuszczała, że to w ogóle możliwe. Wczesny ranek, telefon, półprzytomna słyszy, jak aparat długo wibruje, to mama, za wcześnie na rozmowy, nie odbiera, oddzwoni. Telefon cichnie, lecz po chwili znów zaczyna wściekle wibrować. Teraz już musi odebrać.

Płacze, kiedy jej o tym mówi, a mama przecież nigdy nie płacze, Hana patrzy na porozrzucane na podłodze ubrania. Poszczególne części garderoby wyglądają jak martwe zwierzęta. Myśli tylko o tym. Co ze mnie za człowiek, skoro nie jestem w stanie nawet poskładać rzeczy przed snem, albo przynajmniej odłożyć ich na krzesło.

Pokój dla Vikiego

W nocy budzę się przestraszony, ale to tylko mama, gasi lampkę. Głaszcze mnie po policzku, ma bardzo zimną dłoń.

Śpij sobie, mówi, chyba była na imprezie, bo czuć od niej papierosami i winem, poza tym w jej głosie słychać taką jakby radość. Wychodzi. Przypominam sobie wszystko, co powiedziała mi wieczorem, i nie wiem, co robić, mam straszną ochotę położyć się do jej łóżka, ale nie mogę, skoro jest taka i chce mnie wysłać na wieś, leżę więc tylko z myślą, że teraz już nie uda mi się zasnąć, wreszcie zasypiam.

Rano świat się zmienia. Kiedy na dworze jest jasno, przestaję się bać. I wtedy najbardziej lubię być sam.

Mam własny telefon, nastawiam w nim budzik z drzemką na siódmą dwadzieścia, siódmą dwadzieścia pięć, siódmą trzydzieści i siódmą trzydzieści pięć, i tyle, bo gdybym miał wstać później, i tak już bym nie zdążył na lekcje. Wstaję, idę do toalety, ubieram się i myję zęby, no dobra, czasem zapominam umyć zębów, może nie tyle zapominam, ile po prostu mi się nie chce.

Wracając z toalety, podchodzę do drzwi sypialni mamy, sprawdzić, czy jest w domu. Zawsze jest, ale i tak się upewniam. Czasami ją budzę, bo kiedy się zbliżam, podłoga skrzypi, pyta, czy ma wstawać, ja mówię, że nie, nie trzeba, zaraz wychodzę, a ona otula się kołdrą i śpi dalej.

Potem wychodzę, w drodze do szkoły kupuję sobie w piekarni słodką bułkę albo pączka. Mama zostawia mi wieczorem na stole dwadzieścia koron, zawsze, chyba że zapomni. A wtedy sam sobie biorę, z jej portfela. Czasem ma w przegródce na drobne tyle monet, że portfel się nie domyka, wtedy nieraz wyciągam więcej, mama i tak chyba nie wie, ile miała. A ja zawsze kupuję tylko słodką bułkę albo pączka. Zjadam w tramwaju albo w szatni.

Czasami jednak jest inaczej, mama mnie budzi, przygotowuje śniadanie, kakao i chleb z dżemem, siedzi ze mną przy stole, pije kawę i zagaduje, ale ja nie lubię kakao i nie lubię rano z nikim gadać.

Tak właśnie jest dzisiaj, mama wygląda na bardzo zaspaną, bez przerwy szeroko ziewa, od razu mnie zaraża, pamiętam, że jak byłem mały, zawsze bawiliśmy się w „kto wytrzyma i nie ziewnie”. Ale dziś się nie bawimy.

Odprowadzę cię do szkoły, co?

Przecząco kręcę głową, co ja, do szkoły nie trafię? I dodaję: nie dawaj mi kakao. Nie lubię go, kakao jest dla małych dzieci.

No to może herbaty? pyta, to akurat jest spoko w mamie, nie jest upierdliwa, nie zaczyna wypytywać, dlaczego nagle nie lubię kakao, skoro wcześniej lubiłem.

Nie, nigdy rano nic nie piję, dopiero wodę, w szkole, mówię, trochę po złości, chcę jej zrobić przykrość, bo pewnie uważa, że powinna to wiedzieć, skoro jest moją mamą.

Patrzy na mnie zdziwiona.

Serio? sprawdza mnie.

Serio, kłamię, bo fakt, nie lubię kakao, ale lubię herbatę z dwiema łyżeczkami cukru, lubię też kawę, taką, którą mogą pić dzieci, fajnie się nią popija słodką bułkę. Ale co za różnica, zwykle naprawdę nie piję rano nic ciepłego, dopiero wodę w szkole.

Mama wzdycha, dobrze jej tak.

Mogłem też powiedzieć, że lubię kakao, chociaż ona prawie nigdy mi go nie robi, to też sprawiłoby jej przykrość. No tak, ale później musiałbym wypić kakao, fu, pewnie bym zwymiotował, raz na zielonej szkole tak było, od tamtej pory nie mogę na nie patrzeć.

Viki… zaczyna mama, ale urywa.

Widzę, jak jej smutno, wiem, że teraz pewnie ustąpi. Podchodzę i się przytulam. Nagle czuję, że zaczyna płakać. Od razu boli mnie brzuch, bardzo nie lubię, kiedy mama płacze. Łka cicho, żebym nie zauważył. Ukradkiem ociera łzy.

Nie każ mi tam jechać, mamusiu, tak bardzo, bardzo cię proszę.

Wstaje i wychodzi z kuchni.

Mnie też chce się płakać. Nagle odzywa się telefon mamy, dostała wiadomość, a ja, sam nie wiem dlaczego, przewracam kubek, żeby kakao rozlało się na jej iPhone’a.

Potem uciekam z kuchni, dziś już nie umyję zębów, w przedpokoju zabieram z podłogi plecak, byle jak wkładam buty, chwytam kurtkę i trzaskam drzwiami, nie żegnam się z mamą.

Zawsze noszę ze sobą książki i zeszyty na wszystkie dni, to mój sposób, żeby niczego nie zapomnieć. Plecak jest przez to ciężki, fakt, ale i tak się opłaca.

W szkole nauczycielki zachowują się jak zwykle, więc to wszystko chyba bujda, nikt nie traktuje mnie, jakbym był ostatni dzień w swojej klasie.

Ale kiedy wracam po południu do domu, w przedpokoju stoją puste kartony po bananach.

*

Eva zawozi ciasta, w drodze powrotnej zajeżdża na cmentarz, często odwiedza grób Jindřicha, może nie codziennie, ale często, chce, żeby miał ładnie, stawia świeże kwiaty, choć te poprzednie nie zdążyły zwiędnąć, chwilę stoi przy grobie, mimo że jej zimno, nie rozmawia z mężem na głos, jeszcze nie zwariowała, ale opowiada mu wszystko w głowie, wyobraża sobie, że Jindřich siedzi teraz w swoim fotelu, a nie leży w zimnej ziemi. Rozmawiała z nim też długo, kiedy Hanka po raz pierwszy wspomniała o kłopotach z Vikim, to nie była rozmowa, raczej monolog, Jindřich nigdy nie rozumiał Hanki, ubóstwiał ją, rozpieszczał, była późnym dzieckiem, kochał, ale zupełnie nie rozumiał, aktorstwo było dla niego wyborem tak niewyobrażalnym, że chyba szybciej pojąłby wolontariat w Afryce, ale Hanka tak wybrała, a oni ją wsparli. Eva pamięta, jak Jindřich nie cierpiał wstawać rano, ale kazała mu odwozić Hankę do Pragi, żeby nie musiała tłuc się pociągiem, zawsze był wtedy wściekły na Evę, warczał na nią, ale ostatecznie wstawał i jechał. Eva zmuszała go też, żeby chodził na jej przedstawienia, wiedziała, że to ucieszy Hankę, Jindřich po takim spektaklu tylko kręcił głową, a kiedy Hanka zaszła w ciążę, powiedział, że ma dość, nie chciał jej widzieć na oczy, wściekł się tak straszliwie, że zrobiło mu się słabo i musiał się położyć.

Więc teraz i tak pewnie by jej nie doradził, podobnie jak Eva nie wiedziałby, dlaczego Hanka się zgodziła, skoro od kilku lat bywa tu tak rzadko, jeszcze w wakacje nic nie zapowiadało częstszych odwiedzin, jedna wizyta w miesiącu, z przyzwoitości, tydzień latem, dwa dni świąt Bożego Narodzenia i tyle, a teraz taka zmiana. Ale jest pewna, że Jindřich też by tego chciał. Viki będzie teraz ze mną. Tak bardzo się cieszę. Po raz pierwszy odkąd cię nie ma, czuję, że jakoś dam sobie radę. Muszę już iść.

Wraca do domu, rozpadało się, czyli dziś z prac w ogrodzie nici, po śniadaniu zakłada ciepłe ubranie, jakby miała wyjść na dwór, ale idzie na piętro, nie paliła tam ostatnio, nie było potrzeby, robi mały obchód po pokojach, wczoraj wieczorem postanowiła, że naszykuje Vikiemu pokój gościnny, jest wprawdzie mniejszy, ale w zupełności wystarczy, większy musi zostawić dla Adasia i jego rodziny, wiadomo, jest ich czwórka. Kiedy przyjedzie Hana, może spać z nią w sypialni, na łóżku Jindřicha albo na kanapie w dużym pokoju.

Otwiera drzwi, łóżko, szafa, komoda z zimowymi ubraniami. Trzeba opróżnić szafę i komodę, Viki ułoży tam później swoje rzeczy, musi mu przynieść jakiś stolik, może ten mały z pokoju obok, Katka używała go wprawdzie jako przewijaka, ale tak rzadko zostają na noc, góra dwa razy do roku, poza tym dziewczynki wyrosły z pieluch, nie ma co się zastanawiać.

Idzie zerknąć na stolik, przydałoby się go trochę odświeżyć. Eva postanawia, że zedrze starą farbę i pomaluje go na jakiś wesoły kolor, na przykład zielononiebieski, Vikiemu powinno się spodobać. W szufladzie stolika jest jakaś gra, karty z obrazkami stworów morskich i pirackich skrzyń na skarby, grali w to, kiedy dzieci były małe, Eva zupełnie nie pamięta, o co chodziło, tylko że wszyscy pękali ze śmiechu. Gra nazywa się Skarb Piratów czy jakoś tak.

Przynosi z dołu gumkę recepturkę, spina karty i wkłada do szafki z zabawkami. Może jeszcze kiedyś zagrają.

Wyciąga stół. Hm, nie zdoła znieść go sama po schodach, w weekend poprosi kogoś z sąsiadów, dlaczego z niczym nie może sobie poradzić i bez przerwy musi zwracać się o pomoc do innych, to takie irytujące.

Wraca do małego pokoju, zaczyna opróżniać szafę. Letnia koszula Jindřicha, noszona, co robi w szafie? Pachnie nim. Eva wtula na chwilę twarz w materiał, po czym wychodzi z pokoju i zrzuca koszulę ze schodów na dół, wypierze ją. Musi coś zrobić z jego rzeczami. Komuś oddać, dokądś zawieźć. Ale to chyba może zaczekać? Już i tak wiele ją kosztowało pozbycie się szczoteczki do zębów, maszynki do golenia, brudnej piżamy. Przebranie pościeli. Włożenie do skrzynki pustej butelki po piwie, jego ostatnim piwie, którą wieczorem postawił obok drzwi piwnicy z myślą, że rano sam ją tam włoży.

Pudła zdjęć, ona i Jindřich w młodości, ona i Jindřich jako świeżo upieczeni rodzice, Adaś z lodami, w zoo, nad morzem, Adaś gra w piłkę nożną, a Hania siedzi w wózku, Eva już myślała, że nie zostanie mamą po raz drugi, a jednak się udało, Adamek miał już dziesięć lat, a ona czterdzieści jeden, tak bardzo się cieszyła, że będzie dziewczynka, ale z Hanką od początku były kłopoty, Adaś był bardzo grzecznym dzieckiem, Hanka nie mogła spać, bez przerwy płakała, nie lubiła pieszczot, o, zdjęcie z wycieczki, roześmiany Adaś trzyma ją za rękę, a Hanka się krzywi, cała zapłakana.

Eva odkłada zdjęcia, dawno ich nie oglądała, po co? Wszystko minęło, jest stara, nic przyjemnego widzieć na zdjęciach swoje piękne młode ciało, gęste włosy, teraz, kiedy się rozbierze i nieopatrznie spojrzy w lustro, odwraca wzrok, okropność. Ale dzisiaj zupełnie inaczej patrzy na te zdjęcia, na roześmiane dzieci, szkoda, że ma tylko dwoje, zawsze marzyła o dużej rodzinie, która siedzi wspólnie przy ogromnym stole, teraz cieszy się, jeśli uda im się spotkać chociaż raz na kwartał.

A jednak w życiu czeka ją jeszcze coś dobrego, znów zamieszka z nią dziecko, ukochany wnuk Viki.

Wytrzymała wtedy półtora dnia, w końcu wysłała maila do Hany. Pisała go długo, wciąż coś kasowała, zmieniała, bardzo się starała nie przyjmować mentorskiego, karcącego tonu, być życzliwa („Wiem, że masz dużo pracy, w twoim zawodzie trzeba szczególnie ciężko pracować, aby coś osiągnąć”), serdecznie wyciągnąć pomocną dłoń („Chyba mogłabym ci pomóc, wiedz, że gdybyś tylko się zdecydowała, możesz na mnie liczyć”), nie przekonywać, że potrafiłaby zająć się małym lepiej, absolutnie nie krytykować. Mimo wszystko, kiedy wysłała wiadomość, nie czuła się zadowolona. Ton listu był zbyt chłodny, oficjalny, Hanka zaraz się zorientuje, że za bardzo mi zależy, tak ostrożnie dobieram słowa.

„Przyjadę w poniedziałek”, napisała Hana o 01:32 w nocy. Kiedyś Eva by się zdenerwowała, skoro odpisuje o tej porze z komórki, musi być poza domem, teraz już się nie martwi, nie ma złudzeń co do jej trybu życia, pewnie chleje na jakiejś imprezie, tak, Eva nie boi się tego słowa, Hanka chleje, jak całe to środowisko, aktorzy, artyści, Eva tego nie rozumie, właściwie to nawet nie chce zrozumieć, zresztą, Hanka jest najlepszym dowodem na to, jak wygląda ten świat, dziecko w wieku dwudziestu lat, a chłop podwinął ogon i tyle go widzieli. Pewnego ranka niesympatyczne babsko w kiosku podało jej gazetę otwartą na trzeciej stronie, idiotyczny nagłówek „Znamy ją raczej z ról drugoplanowych, ale ma warunki na gwiazdę, spójrzcie tylko na to ciało”, na zdjęciu Hanka tańczy na barze w dżinsach i samym biustonoszu, Eva nie zamierzała kupować tej gazety, przynajmniej nie u nich we wsi, pojechała do miasta, potem dokładnie przeczytała głupi, niesprawiedliwy tekst, Hanka wcale nie jest jakimś beztalenciem z pipidówy, którego jedyny atut to ciało, ale sama sobie winna, że tak piszą.

Eva nie zadzwoniła wtedy do Hany, i tak nie chciałaby słuchać wyrzutów, i tak nie wzięłaby ich sobie do serca, tylko, cholera jasna, przecież to mogło dojść do Viktora, nie mogłaby się trochę pilnować ze względu na dziecko, skoro wszystko inne ma gdzieś?

Więc kiedy Hanka pisze, że przyjedzie w poniedziałek, Eva bierze to za dobry znak, po co miałaby przyjeżdżać, jeśli nie w sprawie przenosin Viktora? Postanawia upiec placek ze śliwkami i dużą ilością kruszonki, Hanka lubi, zrobi też sos grzybowy, w lesie jest teraz dużo grzybów, Eva zbierała w niedzielę trzy godziny, aż bolały ją plecy. A wieczorem, kiedy jadła risotto z grzybami, nagle poleciały jej łzy, bo to było ich ulubione danie, jej i Jindřicha, uwielbiał je, wychwalał pod niebiosa i zawsze zjadał za dużo, Eva ostrzegała, że będzie go bolał brzuch, grzyby są ciężkostrawne. E, nie przesadzajmy, śmiał się Jindřich, wlewając w siebie kielonek becherovki na lepsze trawienie.

Przyjechała Hanka, mówi, że po drodze objadła się w McDonaldzie, nie, serio nie dam rady, i naprawdę nic nie je, Eva nie odmówiłaby z czystej przyzwoitości, ktoś się napracował, ale Hana ma w nosie jej trud. Inna rzecz, że Eva nie obżerałaby się w drodze do rodziców, wiadomo przecież, że mama przygotuje obiad, ale trudno wymagać takiego podejścia od Hanki, po co przejmować się matką.

Pije kawę, zjada kawalątek ciasta.

Zapakuję ci, dla Vikiego.

Viki nie lubi śliwek.

To ty zjesz jutro, na śniadanie.

Jasne… dzięki, mówi Hanka, Eva widzi, że Hance w ogóle nie zależy na jej cieście, lecz i tak je pakuje, teraz może nie ma ochoty, ale jutro rano będzie głodna, i wcale nie wiadomo, czy Viki nie spróbuje, co to znaczy, że nie lubi śliwek? Dzieciom często zmieniają się smaki, a nuż.

Helena Borovičková, dyrektorka naszej podstawówki, jest moją znajomą.

Mamo, ja naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł. Chyba raczej przeniosę go do innej szkoły u nas, w Pradze.

Tutaj będę go mogła przypilnować.

A co, ja go niby nie potrafię przypilnować?

Wcale tak nie powiedziałam, szybko wtrąca Eva, po prostu masz dużo spraw, a ja mam dużo czasu.

Co innego krótkie odwiedziny, co innego zajmowanie się dzieckiem na co dzień, też już jesteś zmęczona, mówi Hanka, i mówi całkiem poważnie, bo mama naprawdę może sobie nie poradzić, Viki jest rozbrykany, mama dość surowa, Viki tego nie wytrzyma, mama będzie chciała go ustawiać, on się nie da, będą się kłócić, mama dawno nie zostawała z nim na dłużej, nie wie, jaki jest uparty, nic na siłę, może gdyby tata żył, ale taty nie ma, zresztą, gdyby tata żył, mama pewnie w ogóle by tego nie zaproponowała.

A może ty byś się przeniosła do Pragi, pyta Hana, ale raczej żartem, wiadomo, że mama w życiu się nie przeprowadzi, poza tym Hana nie jest pewna, czy chciałaby, żeby mama mieszkała tak blisko.

Na wszelki wypadek daję ci numer do Heleny, Eva podaje Hanie karteczkę, Hana wkłada ją do tylnej kieszeni spodni.

A Viktora chcą wyrzucić z obecnej szkoły?

Nie można wyrzucić dziecka ze szkoły podstawowej, odpowiada Hanka. Ale gdyby było można, chętnie by to zrobili, tego już nie mówi głośno.

Zadzwonisz do Heleny? Obiecałam jej, że się odezwiesz. Najwyżej pogadacie i się nie zdecydujesz, mówi mama pół godziny później, kiedy Hana zbiera się do wyjścia.

Czemu zawsze przyjeżdżasz na tak krótko? Mogłabyś mi trochę pomóc. Trzeba liście zgrabić, zabezpieczyć ogród przed zimą.

*

Jasne, mama myśli, że będziemy do niej jeździć, żeby pomagać w ogrodzie, myśli Hana, zakłada też pewnie, że Viki będzie jej tu liście grabił, istna sielanka, to wszystko jakaś bzdura.

Mogę zadzwonić do Adama, mógłby przyjechać, mówi Hana, trochę złośliwie, ale mama chyba się nie orientuje.

Adam ma mnóstwo roboty.

A ja to nie, myśli Hana, całuje ją w policzek, dobrze znajoma, sucha, miękka skóra mamy.

Jak Viki będzie u ciebie, to i ja będę częściej wpadać, mówi jeszcze i zaraz tego żałuje, po co robi mamie nadzieję, skoro wcale nie jest jeszcze pewna?

W drodze do Pragi Hana powtarza w głowie swoje kwestie przed próbą. Nagle telefon, nieznany numer, dzwonią ze sklepu RTV, Vikiego przyłapali na kradzieży. Musi go stamtąd odebrać. A czy ktoś inny nie mógłby tego zrobić? pyta Hana, może Daniel, myśli, ale ich związek chyba nie jest jeszcze tak poważny, kto wie, czy w ogóle będzie, auto pożyczył bez szemrania, ale prawie nie zna jej syna i wcale mu nie zależy, żeby go poznać. Nie no, co za durny pomysł, oczywiście, że musi to sama załatwić. Dzwoni do teatru. Wchodzi dopiero w siedemnastej minucie, będzie na styk.

Na autostradzie przyspiesza, jedzie już prawie sto siedemdziesiąt, ma nadzieję, że samochód to wytrzyma. Tak bardzo żal jej Vikiego, sterczy gdzieś pewnie, zamknięty w ciemnym składziku, i posiedzi tam jeszcze dobrą godzinę.

Przed Pragą korek, ostatecznie z godziny robią się dwie.

Viki udaje skruszonego, ale Hana dobrze widzi, że tak naprawdę jest po prostu wściekły. Hana nie wie, czy właśnie wtedy podjęła decyzję, chyba tak. Wcześniej o tym myślała, lecz nigdy tak poważnie.

Jadą w milczeniu, Viki bez gadania siada z tyłu, chociaż teraz często jeździ na fotelu pasażera, wolno mu, jest wysoki, a Hana lubi mieć go obok siebie. Przed teatrem staje w niedozwolonym miejscu, potem poprosi kogoś, żeby przeparkował, teraz musi pędzić.

Viki wysiada, na razie, idzie do tramwaju, Hana bieg-nie do teatru, odwraca się, jej mały chłopczyk, zupełnie sam na ulicy, nie, nie radzi sobie z nim, nie ma odwrotu. Postanowione.