Strona główna » Poradniki » Nastolatek dla początkujących

Nastolatek dla początkujących

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65456-83-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nastolatek dla początkujących

Trudno dziwić się konsternacji rodziców, gdy zamiast dobrze znanego, może czasem kapryśnego, ale jakże uroczego dziecka, nagle pojawia się w domu tajemnicza, nieodgadniona istota.

NASTOLATEK.

W szkole ogląda z kolegami i koleżankami filmiki na youtube, wraca ze szkoły i nieustannie gra na komórce, doprowadzając rodziców do pasji. Wieczorem niemal nie odchodzi od konsoli i najwyraźniej gada z jakimiś ludźmi przez mikrofon. Przez cały czas jest gdzieś indziej (w tym 24/7 w mediach społecznościowych), a jeśli już cokolwiek powie o miejscach, w których bywa, to i tak nic z tego nie rozumiemy. Oto on, NASTOLATEK, istota tajemnicza.

Autor bestsellerowego cyklu Dziecko dla… Leszek Talko postanowił odbyć podróż do świata, a raczej cyberświata, nastolatków. Terra incognita, o której dorośli nie wiedzą niemal nic.

Nastolatek do początkujących jest niczym wyprawa Marco Polo do Chin. Tak jak wenecki kupiec ruszył w wielką podróż do całkowicie nieznanego kraju, tak Leszek Talko wyruszy z dziećmi do ich świata, po to by pomóc sobie i nam zrozumieć… nastolatka.

Leszek Talko - znany felietonista, publicysta i pisarz. Uznanie czytelników przyniosły mu pisane wspólnie z żoną Moniką Piątkowską cykle felietonów ukazujące się w „Gazecie Wyborczej” zebrane następnie w książkach Talki w wielkim mieście oraz Talki z resztą.

Ojciec dwójki dzieci, swoje doświadczenia opisał w książkach Dziecko dla początkujących, Dziecko dla średnio zaawansowanych, Dziecko dla profesjonalistów i Dziecko dla odważnych oraz serii Pitu i Kudłata. Pod pseudonimem Wiktor Hagen wydał trzy znakomite kryminały.

Polecane książki

Życie Małgosi dalekie jest od ideału. Czteroletni synek sprawia problemy, mąż coraz później wraca do domu, a teściowa wszystko wie najlepiej i krytykuje nawet zawartość lodówki. W pracy też nie jest różowo – zazdrosna koleżanka zrobi wszystko, żeby uprzykrzyć jej życie. W całym tym chaosie Małgosia ...
Ze względu na zbliżającą się imprezę rocznicową rodziców Abby i Ryan będą udawać zgodne małżeństwo przez jeden, ostatni weekend. Ryan McKinley usiłował zapomnieć o swojej byłej żonie Abby, a tymczasem kupił dom, o którym ona zawsze marzyła. To był poważny błąd. Mieszkanie samemu w ogromnym, piętrowy...
Od 1 stycznia 2016 r. obowiązują zmiany dotyczące odliczeń częściowych w przypadkach, gdy podatnicy dokonują zakupów towarów i usług wykorzystywanych zarówno do celów wykonywanej przez podatnika działalności gospodarczej, jak i do celów innych niż działalność gospodarcza (art. 86 ust. 2a-2h ustawy o...
W książce zawarto szczegółową analizę ewolucji poglądów starożytnych i wczesnośredniowiecznych autorów na temat dietetyki i ocenę wartości dzieł medycznych dla historii jedzenia i gastronomii. Przebadano wybrane traktaty medyczne i dietetyczne, spisane pomiędzy II i VII w. n.e., tj. od momentu ukons...
Umierający Robert Cameron pragnie, aby Ametyst, jego jedyna córka i dziedziczka kupieckiej fortuny, poślubiła arystokratę. W ten sposób chce zapewnić jej poważanie i opiekę. Jego wybór pada na Daniela, lorda Montcliffe, który uchodzi za wzór cnót, ale przez ...
A gdyby w twojej szkole pojawił się nagle Amadeusz? Tak, właśnie TEN Amadeusz – Wolfgang Amadeusz Mozart. Tyle że wyglądałby jak twój kolega z klasy… Janek, uczeń drugiej klasy gimnazjum, do tej pory uznawany za największego łobuza i rozrabiakę, zaczyna się dziwnie zachowywać. Odnosi się serdecznie ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Leszek Talko

Redakcja i korekta: Melanż Okładka i projekt typograficzny, łamanie: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN® www.panczakiewicz.pl Ilustracje na okładce Paweł Kuranda/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN®Ilustracje w książce: MARIUSZ UCHMANRedaktor prowadzący: MAGDALENA CHORĘBAŁADyrektor produkcji: ROBERT JEŻEWSKI© Copyright by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2017
Text © copyright by Leszek Talko, 2017Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.ISBN 978-83-65456-83-0WydawcaWydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.
ul. Postępu 14, 02-676 Warszawa
e-mail:handlowy@grupazwierciadlo.plKonwersja:eLitera s.c.

SPRÓBUJ ODPOWIEDZIEĆ NA 10 PYTAŃ

Jeśli nie znasz odpowiedzi na większość z nich,a masz w domu nastolatka– to książka dla ciebie.

Jeśli nie znasz odpowiedzi na żadne– cóż, zrób wszystko, napadnij na kogoś, ukradnij tę książkę.Po prostu musisz ją mieć.

Brałeś udział w lajwiku?

Co to jest headshot?

Ile dałbyś za skina kosy?

Jakie ajtemki są najbardziej wartościowe?

Co najchętniej odpakowujesz na wizji?

Po czym poznasz Slender Mana?

Znasz jakieś enczmenty?

Chciałbyś mieć Vernyona?

Znasz Blowka, ReZigiusza i Stuu?

Skąd się bierze diaxy?

.

Siedem wieków temu młody chłopak wyruszył z Wenecji w podróż, która miała trwać 20 lat.

Marco Polo dotarł aż do Chin, jako pierwszy opisał Pamir, opowiedział o pustyni Gobi i dworze wielkiego Kubilaj-chana.

Setki i tysiące podróżników po nim również wyruszało w dalekie krainy, by opisać ich mieszkańców i zwyczaje.

Zdarzało się, że podróżnicy ze zdumieniem stwierdzali, że w dalekich krainach wcale nie straszyły siedmiogłowe smoki, ale mieszkali ludzie całkiem podobni do Wenecjan, choć wierzący w innych bogów i jedzący inne potrawy.

W Chinach, w których Marco Polo spędził wiele lat jako przyjaciel Kubilaj-chana – najpotężniejszego człowieka na ziemi i władcy Mongołów, przed którymi drżeli Europejczycy – ludzie płacili papierowymi pieniędzmi, kupowali drukowane książki, a system poczty daleko przewyższał wszystko, co wymyślono w Europie.

Na świecie nie ma już niezbadanych krain, plemion, do których nikt nie dotarł.

A jednak wciąż zostały białe plamy.

Świat nastolatków jest jedną wielką białą plamą. Ich zwyczaje, codzienność, wojny i pokoje – to prawdziwa enigma.

Ta książka to wyprawa do tego świata i próba opisania go krótkimi rozdziałami zaczynającymi się niezmiennie od „Tu opowiada się o…”.

Marco Polo wielu rzeczy, które widział, nie zrozumiał, inne znał tylko ze słyszenia, ale przynajmniej spróbował je poznać.

Przed nim jednak tylko obawiano się tego nieznanego świata.

My też obawiamy się świata nastolatków. Drżymy przed ich zwyczajami, uważamy, że przyniosą zgubę i im, a może i nam.

Tak jak mieszkańcy średniowiecznych miast drżeli, słuchając o smokach i wielogłowych bestiach czających się w odległych krainach, tak i my truchlejemy przed niebezpieczeństwami, w które obfituje świat nastolatków. Najchętniej byśmy im wszystkiego zabronili.

Pewnego wiosennego ranka wyruszyłem więc na wyprawę, by poznać te smoki.

Marco Polo pił kumys z Mongołami, galopował na wielbłądach po pustyni, spał w bajkowych pałacach i wszystko to opowiedział.

Wierzę, że aby opowiedzieć o odległych krainach – trzeba się do nich udać, nie poprzestając na ostrzeganiu, że to niebezpieczny świat.

Byłem więc w dziwnym królestwie zbudowanych z kwadratowych bloczków. Widziałem piękne miasto, w którym mieszkali sami złodzieje, a także krainę, której mieszkańcy bez ustanku z siebie żartowali i wszystko to opisałem. Chciałem się dowiedzieć, czy mam się bać, a może powinienem coś podziwiać?

Przeczytałem dużo książek i artykułów. Opisane tam nastolatki mogły się wydać rzadkim okazem motyla z Amazonii. O takim motylu mogą dyskutować naukowcy, zastanawiać się, jakie rodzaje kwiatów zapyla i jak duża jest jego populacja. Czasem ktoś przywiezie takiego motyla, jednak żaden z naukowców sam nie ruszy w dżunglę sprawdzić, jak te motyle sobie radzą, bo dobrze wie, że latają wśród łowców głów wydmuchujących zatrute kurarą strzałki, a żaden naukowiec nie chce skończyć jako zasuszone trofeum w indiańskiej chacie.

Z nastolatkami sprawa jest dziwnie podobna. Jedni załamują nad nimi ręce i piszą, że rośnie pokolenie bez kontaktu. Inni sądzą, że nastolatki wykształcają jednak jakiś własny świat i coś z tego będzie, choć nie wiadomo co.

Prawie nikt nie usiłuje sprawdzić, jaki to świat.

Marco Polo nie zrozumiał wszystkich opowieści, które usłyszał. Nie wiedział też często, dlaczego mieszkańcy miasta, do którego dojechał, zachowywali się w taki, a nie inny sposób.

Opowiedział sporo zasłyszanych opowieści o sprawach, których sam nie widział. Cóż, tak bywa z opowieściami i nie wszystkie okazały się prawdziwe.

Marco po prostu wszystko to zrelacjonował. Nie napisał, że ci wszyscy ludzie są mądrzy bądź głupi. Źli czy dobrzy, dziwni czy normalni. Po prostu wszystko to opowiedział i wierzę, że wędrowiec nie ma innego wyjścia.

Może opisać napotkane ludy, ale nie jemu ich osądzać, choć ciężko czasem przeprawiać się przez tę pustynię, nudno w prowincjonalnym mieście nad Wołgą albo zimno w Pamirze.

Ruszajmy zatem w podróż do wirtualnego świata, w którym żyją nastolatki, i w którym spędziłem trochę czasu, żeby sprawdzić co to za życie.

Tu opowiada się o mieście aniołów, pełnym wszelkiego dobra

– Kupmy sobie GTA – zaproponowała z niewinną miną Córka, przeglądając zeszyt do matematyki.

– GTA – mruknąłem nieobecny myślami.

GTA kojarzyło mi się z jazdą samochodami po ulicach bliżej nieokreślonego amerykańskiego miasta i z niczym więcej.

– To kupisz?

– Pomyślę – mruknąłem.

Pomyślę, to genialne słowo. Ani tak, ani nie. Choć tym razem naprawdę musiałem pomyśleć.

Gdybyście sięgnęli do prasy – a ja sięgnąłem – dowiedzielibyście się, że GTA to postrach rodziców i marzenie dzieci.

Ciekawe dlaczego postrach. Intrygujące, dlaczego marzenie. Jednym słowem jako chwilowy nastolatek musiałem to mieć. Zdemoralizuje mnie, czy się oprę?

GTA to skrót od Grand Theft Auto, co w wersji nieskróconej stawia rodzicom włosy na głowie: Wielka Kradzież Samochodów.

Niemniej jako GTA brzmi jakoś tak dostojniej i nie wzbudza w rodzicach aż takich obaw. Lepiej też brzmi, gdy się mówi: „kupiłem synowi pod choinkę GTA”, niż „dostał w prezencie Wielką Kradzież Samochodów”.

Gdyby zareklamować tę grę, reklama mogłaby brzmieć tak: Chcecie być świetnym bandytą i gangsterem? Chcecie wzbudzać w ludziach postrach? Świetnie kraść samochody i wprawić się w zabijaniu? To gra dla was.

Już was przekonałem? Nigdy w życiu jej nie kupicie? Poczekajcie chwilę.

Nikt w ten sposób nie reklamuje tej gry, czasem ktoś się oburzy, ale w sumie nie bardzo wiadomo o co. Może dlatego, że żadnemu rodzicowi nie chce się siadać i grać – przynajmniej ja nie znam takiego, który by zrobił przestępczą karierę w GTA przede mną. A ja nie wiem dlaczego.

Bo przecież – jak inaczej mam spędzać czas z dzieckiem (tak, wiem, istnieją wspólne spacery, wspólne granie w piłkę, wspólne chodzenie po lesie. Niemniej jednak sprawa wygląda tak, że mój Syn ćwiczy piłkę zawodowo i owszem czasami gramy, ale to śmiech na sali, a ostatnio, kiedy graliśmy, huknął z pierwszej piłki, trafił mnie w głowę i ogłuszył, a poprzednio ograł dziesięć do jednego, a ten jeden to, prawdę mówiąc, strzeliłem w czasie, gdy tłumaczył jakiejś pani, jak trafić do szkoły, więc nie prawcie mi morałów).

– Nie kupujcie naszej gry dzieciom, ona nie jest dla dzieci – tłumaczył w wywiadzie dla BBC DJ Lazlow i wydawało się, że wie, co mówi. W końcu to on był jednym z tych, którzy zaprojektowali GTA w firmie Rockstar. Teraz przyznawał, że sam jest dorosły, jego kumple projektanci też są dorośli. Cóż dziwnego w tym, że zaprojektowali grę dla dorosłych.

– To gra dla dorosłych – zakomunikowałem więc dzieciom.

– Tato, przecież wszystkie dzieci ją mają – westchnęły dzieci. – A nie ma jej żaden dorosły.

Musiałem przepytać wszystkich dorosłych i akurat nadarzyła się okazja przy wywiadówce.

Kiedy zapytałem niewinnie, czy dzieci mają jakieś gry, w których występuje przemoc, dorośli powiedzieli, że nic podobnego.

Kiedy zapytałem, czy ich dzieci mają GTA – odpowiedzieli twierdząco.

Powinienem się tego spodziewać. My – rodzice już tacy jesteśmy. Kiedyś pytano rodziców w ankiecie, czy stosują wobec dzieci przemoc. Sto procent zgodnie odpowiedziało, że nigdy. Potem zadano pytanie, czy zdarzają się klapsy – większość odpowiedziała, że oczywiście – kiedy dzieci sobie na nie zasłużą.

Wyjątkiem był jeden znajomy, tata Karolka, który powiedział, że GTA propaguje mordowanie i kradzież, i dlatego zabronił Karolkowi grać, bo nie chce, by z Karolka wyrósł morderca i złodziej.

Zabrzmiało poważnie. Zgodziłem się z tym, że niedobrze by było, gdyby tak się stało, i podkreśliłem, że również nie chciałbym, by z moich dzieci wyrośli złodzieje i mordercy, a następnie zapytałem, co się kradnie w tej grze. Na to pytanie nie potrafił jednak odpowiedzieć nawet tata Karolka.

Najwyraźniej nikt z dorosłych ani nie grał w GTA, ani nic o tej grze nie czytał i nie mógł odpowiedzieć na moje pytania, choć niektórzy coś słyszeli od znajomych, że to może być szkodliwe.

Nie pozostało mi nic innego, jak zrobić rzecz oczywistą – zacząć grać.

– Cóż, życie pisarza bywa jednak ciekawe – stwierdziły ze zdziwieniem dzieci, kiedy wróciłem z pudełkiem GTA do domu.

A potem było tak, że zostałem rosłym Latynosem, w dżinsach i fajnej kurtce – opowiem wam na wypadek, gdybyście nie przeżyli jeszcze tej przygody – który szwendał się po mieście i wybaczcie, ale wybrał karierę przestępcy.

Niby jaką inną miałem wybrać? Szczerze – to była jedyna opcja. Chciałem mieć fajną brykę i chciałem mieć niezłą chatę, i kupić sobie nowe ubrania i sprzęt stereo, skądś te pieniądze musiały się brać.

Miasto, w którym mieszkałem – to jest mieszkał mój Latynos, ale to przecież na jedno wychodzi – przypominało Los Angeles, o które zawadziłem wiele lat temu i właściwie lepiej znałem je z filmów.

Szerokie ulice, góry, ocean, mnóstwo ludzi na ulicach i samochodów jeżdżących wśród palm. A ja mogłem wyjść na środek ulicy, zatrzymać nadjeżdżające porsche, wyciągnąć kierowcę na ulicę za frak, zająć jego miejsce i ruszyć w miasto.

Czasem w sprawę włączała się policja, ale umówmy się, nawet ja, całkiem początkujący, mogłem jej dość bezpiecznie uciec, więc zbrodnia kusiła coraz bardziej.

Powiem wam jednak coś jeszcze, bo pewnie nie wiecie, jak to być drobnym złodziejaszkiem chłonącym piękno świata w Los Angeles, gdy dookoła przesuwa się tyle pięknych kobiet i wspaniałych samochodów.

Otóż bycie drobnym złodziejaszkiem naprawdę nie popłaca. Zostańcie wielkimi złodziejami.

Włóczysz się tymi pięknymi i mniej pięknymi ulicami i owszem, ukradniesz jakiś samochód, żeby się przejechać, ale co to było za życie? Bez własnego domu, własnego garażu, ukradzione samochody znikają równie szybko, jak je kradniesz – nie tego oczekujesz jako gangster.

GTA nauczyło mnie, że warto wchodzić w spółkę z innymi kolesiami spod ciemnej gwiazdy, bo umówmy się – zostałem błyskawicznie kolesiem spod ciemnej gwiazdy i czułem się z tym dobrze (trochę mnie uwierała ta świadomość, ale tylko trochę).

Pozostawało pytanie, czy mam pozwolić dzieciom, żeby też zostały kolesiami, czy je ochronić przed złym wpływem, który miałby sprawić, że nabrałyby złych przyzwyczajeń i na przykład po paru latach doprowadziło do sytuacji, że zatrzymują w naszej miejscowości przejeżdżające porsche, wyrzucają kierowcę i odjeżdżają (bo zatracenia rozeznania między dobrem a złem i przeniesienia zachowań z gry do realnego świata boją się moraliści i przeciwnicy gry, a ja prawdę mówiąc, wciąż nie wiedziałem, czy mają rację, ale postanowiłem bacznie obserwować dzieci oraz siebie. Może też złapie mnie chętka, by coś zwinąć? Jak nie porsche to choć pietruszkę w sklepie?).

Tylko jak by to miało wyglądać? Nie sądziłem, by dzieci zaczęły wyciągać ludzi z samochodów przy głównej ulicy w naszej wiosce, w której nigdy nie widziano porsche. Ani nawet, że zaczną to robić w Warszawie.

Poza tym dzieci nie bardzo chciały być ochronione. Ja zaś chciałem, by mi pokazały, jak się robi karierę w GTA, bo w praktyce moja kariera przestępcy kulała.

Zadanie z gry – za które miałem zarobić trochę wirtualnych pieniędzy – było proste. Jak to dla początkującego gangstera, który nie jest demonem intelektu. Miałem po prostu wejść do jakiegoś sklepu spożywczego i go obrabować.

No ja bym nie wiedział, jak to zrobić? Tyle widziałem filmów o rabunku. Bułka z masłem.

Proste, biorę pistolet, kupuję maskę, wkładam na głowę. Pierwsza wiadomość, którą zdobyłem przy tej okazji: w grze, tak jak i w prawdziwym świecie, nie ma nic za darmo.

Nie wiem, skąd biorą ekwipunek do napadu profesjonalni przestępcy. Przecież nie ma sklepów z odzieżą i sprzętem dla gangsterów oraz włamywaczy, gdzie można się włamać i ukraść przydatne do włamu rzeczy. Gdyby były – pewnie trudniej byłoby się tam dostać niż do fortu Knox.

Tak więc stwierdzam, że aby dokupić profesjonalny złodziejski ekwipunek, muszę pozarabiać. Na początek musi wystarczyć zwykła maska zrobiona chyba z torby na zakupy. Wygląda nienadzwyczajnie. Właściwie to wyglądam jak pajacyk, ale maskę muszę przecież mieć.

Wchodzę więc, celuję z tego pistoletu, sprzedawca wyciąga posłusznie pieniądze z kasy, a kiedy wychodzę, nadjeżdża policja i mnie zabija.

A gdzie policyjny negocjator i psycholog – no hej?

Kolejna próba, teraz biegam szybciej, część forsy zostawiam, żeby zdążyć przed glinami, wybiegam, policja za mną, znowu nie jestem dość szybki. Padam trupem.

Znowu nie ma negocjatora ani żadnej próby polubownego rozwiązania sporu. A ja przecież nie chciałem nikogo zabijać, tylko zarobić trochę pieniędzy tak, jak potrafię. Naprawdę nikt tego nie rozumie?

Niemniej zrozumiałem, że nie tędy droga i zawsze już będę trupem, jeśli będę próbował obrabiać ten smętny sklepik.

Może nadal nie umiałem zbyt wiele, ale moje ambicje wzrosły, bo dowiedziałem się od dzieci, które słyszały od znajomych, że życie w GTA jest proste, kiedy jesteś bogaty. Kupujesz sobie niezłą furę, fajne mieszkanie, potem następną fajną furę, a kiedy masz ich kilka, musisz dokupić garaż. Takie przecież jest również prawdziwe życie. Trzeba je brać, jakim jest. Prawdziwi bogacze w prawdziwym świecie robią przecież dokładnie to samo.

No więc akceptuję zadanie, kradnę tysiąc dolarów – udało mi się dopiero za piątym razem i stwierdzam, że bycie złodziejem jest tak samo trudne jak bycie uczciwym człowiekiem.

Tysiąc dolarów nie starczy mi na mieszkanie. Mieszkanie kosztuje pół miliona (zupełnie jak w prawdziwym życiu), a ja siedzę kilka godzin, by zarobić marnego tysiaka. Prawdę mówiąc, czuję się żałośnie.

Z tej frustracji wychodzę na ulicę, podbiegam do jakiegoś samochodu, wyciągam kierowcę za marynarkę i wskakuję do wozu. Teraz gazu, żeby nie schwytała mnie policja. Nie jest zbyt sprawna, ale jednak raz zdołała mnie złapać.

Życie kosztuje, uświadomiło mi to moja ruina finansowa. Chodziłem sobie po tym mieście, czasem kradłem jakiś samochód w nadziei, że wreszcie zaoszczędzę ciężko zarobione napadami dolary, aż pewnego razu staranowałem jakiś kabriolet innego gracza, rozwaliłem mu cały przód i nagle okazało się, że nie mam nawet tych marnych pieniędzy, które sobie oszczędzałem na mieszkanie.

Dowiedziałem się, że najwyraźniej miał jakieś ubezpieczenie AC, i kiedy zniszczyłem mu furę, gra pobrała wszystko, co miałem na koncie, żeby on sobie naprawił auto.

Wpadłem w depresję.

Na początku na niby, później naprawdę, kiedy doszło do mnie, że będę musiał ponownie godzinami i dniami dorabiać się od zera.

W ten sposób zacząłem niechcący karierę bandyty od początku. Znowu napadłem na sklep, znowu miałem tysiaka, znowu marzyłem o nowej furze i mieszkaniu z garażem. Ile razy w końcu mogłem wychodzić na ulicę i zabierać jakiś przypadkowy stary pojazd?. Chciałem mieć coś własnego, ustatkować się, tymczasem pieniądze kapały jak letni deszcz małym strumyczkiem i tak całkiem po cichu pomyślałem, że to bardzo realistyczna gra.

Tu się opowiada o tym, co można zobaczyć na YouTubie, żeby wiedzieć, czym żyją nastolatki

– Ty jesteś taki analogowy – westchnęła Córka. – Nikogo nie znasz.

To mnie zabolało. Inni rodzice – owszem, zgodzę się. Oni nikogo nie znają. Nie wiedzą nawet, kto wymyślił iPhone’a, nie wiedzą, o co chodzi w Battlefield, i nie mają pojęcia, czym się różni creative od survivalu w Minecrafcie.

Ja jednak wszystko to wiem.

– Nic nie wiesz. Nie masz pojęcia, kto to jest ReZigiusz, nie wiesz, kto to Blowek. Musisz to nadrobić – powiedziała Córka. – Jak chcesz opisać nastolatków, skoro nie oglądasz YouTube’a?

Przyznałem jej rację, zarzuciłem telewizję i przerzuciłem się na YouTube’a. 

Naprawdę jestem stary, bo się nudzę, a nudzę się, bo oglądam kolejny filmik – a każdy trwa 20, a nawet 30 minut – i przez cały czas oglądam tę samą grę.

Sam bym wolał zagrać w tę grę, zamiast oglądać tych facetów, ale w końcu kilka milionów nastolatków też ogląda. To więcej niż dowolny serial w telewizji.

To pierwsza rzecz, której się dowiedziałem – a już mną wstrząsnęła. Miliony nastolatków w Polsce wolą oglądać, jak ktoś gra w grę – zamiast zagrać w nią sami. Czemu, dlaczego, na miłość boską jak to możliwe – nic z tego nie rozumiałem.

Też nie rozumiecie, też być może macie nawet dobre chęci, ale po prostu nie wyrabiacie czasowo? A może nawet nie macie czasu, by mieć dobre chęci, po prostu nie wyrabiacie? Lub nie chcecie się przyznać, ale świat internetowych twórców was nie kręci i nie zamierzacie udawać?

Usiadłem rano przed komputerem i zostałem tam kilka dni, żeby nadrobić braki.

– Zobacz tych najpopularniejszych, a potem pogadamy – powiedziała mi Córka. Łatwo powiedzieć – najpopularniejszych. Ilu mam obejrzeć? Tysiąc? Dwustu? A może wystarczy pięćdziesięciu?

Ale zapamiętacie najwyżej 10.

Wszystko, co chcecie wiedzieć o YouTubie, ale nie macie siły obejrzeć – a przynajmniej kilka nazw, żebyście nie byli ciemni jak tabaka w rogu.

SA Wardęga – to najpopularniejszy polski youtuber. To on przebrał psa za pająka, a potem kręcił z ukrycia reakcje przechodniów zwiewających z wrzaskiem, kiedy widzieli włochatego stwora wyłaniającego się z ciemności. Ten film obejrzało ponad sto milionów ludzi na całym świecie. Potem obejrzałem film o tym, jak Wardęga sprawdza, czy rzeczywiście w Krakowie kierowcy, którzy wjadą przypadkiem na dworzec, są automatycznie kasowani po 80 złotych za parking na podstawie niewidocznego regulaminu.

Rzeczywiście są kasowani. Wardęga wjechał, wyszedł ochroniarz i kazał mu zapłacić 80 złotych. Wardęga zaczął rozpytywać, dlaczego ma płacić, a potem przyjechała policja. Najpierw chciała Wardęgę ukarać mandatem i pięcioma punktami karnymi za to, że nie zapłacił, a następnie go złomotała, i to dosłownie. Jeden policjant go obezwładnił, drugi dusił i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę, podejrzewając, że zaraz wszyscy wstaną, otrzepią się i zawołają, że to była taka youtuberska prowokacja, a policjanci to koledzy youtuberzy. Tak się jednak nie stało. Gdyby nie to, że Wardęga nosi bródkę i warkoczyk, to materiał mógłby iść w programie telewizyjnym jakiejś prawdziwej telewizji i stałby się hitem omawianym przez czołowych komentatorów, o który kłóciliby się najważniejsi politycy. A tak po prostu obejrzało go kilka milionów nastolatków przyzwyczajonych do tego, że policja tak właśnie się zachowuje, więc nawet nie trzeba się temu dziwić, więc też się nie dziwcie. Wardęga wciąż natyka się na stróżów prawa i sąd skazał go za to, że przebrał się za Dartha Vadera i jechał metrem i to też nie mieści się w głowie w moim świecie.

Dzieci nie były za bardzo Wardęgą zachwycone. Wyglądał na zbyt starego i za bardzo to było podobne do normalnej telewizji.

* Abstrachuje – oni są jak dobry kabaret i kręcą dziesiątki filmików, które po trzecim trochę mnie znużyły, ale to dlatego, że nie byłem targetem. Nastolatków w ogóle to nie zraża, że wszystkie filmy są podobne do siebie, a ja po cichu kręcę nosem, że choć wcale nie jestem aż tak bardzo bywały na YouTubie, to jednak widzę zapożyczenia z zagranicznych filmików. Na YouTubie to nie powód do wstydu.

Po kolejnym filmiku Abstrachujów zawołałem dzieci. Ten był o różnicy między chłopakiem a mężczyzną. Jako Chłopak przychodzi do taty i mówi: „Daj pięć dych na grę, wszyscy koledzy mają”. Jako Mężczyzna robi sobie wyliczenie budżetu i stwierdza, że zostało mu 8,40 na życie. Jako Chłopak leży w łóżeczku, a mama mierzy temperaturę i sprawdza, że ma aż 38, po czym mówi, że na pewno nie pójdzie do szkoły. Jako Mężczyzna, zakatarzony siedzi w pracy, a szef mówi mu, że może wziąć zwolnienie i już nie wracać. To bardzo życiowe – pomyślałem.

Dzieci obejrzały w milczeniu.

– Jakiś taki słabszy odcinek im wyszedł. – Wzruszyły ramionami.

* ReZigiusz – przystojny brunet z szerokim uśmiechem. Czego on nie kręci. Ma serię Q&A (pytania i odpowiedzi), w której odpowiada na pytania wielbicieli i wielbicielek.

– Chciałbyś mieć rodzeństwo?

– Mam już siostrę. Uwierz, że to wystarczy.

– Co sądzisz o aferze z Popkiem?

– Nic nie sądzę, nie mam pojęcia, co to za afera.

– Jeździłeś kiedyś na koniu?

– Kiedyś spadłem i nie chcę już tego powtórzyć.

ReZigiusz ma też serię filmów z grami i jest dobry, ale najlepszy jest jego sklep. Ten facet naprawdę potrafi robić pieniądze. Bluzy za 159 złotych, skarpetki za 19 złotych, etui do telefonu za 39, i to prawie do każdego. Dzieci mówią, że zarobił 3 miliony złotych, podobno wszyscy to wiedzą, ale nagrywa filmy w swoim pokoju, gdzie stoi zwykłe łóżko i zwykłe biurko. To był pierwszy sklep youtubera, na jaki trafiłem, a potem odkryłem, że mnóstwo youtuberów sprzedaje swoje bluzy i etui – byłem pod wrażeniem. Oni są przecież wszyscy nastolatkami.

* Blowek jest jeszcze bardziej przystojny niż tamci poprzedni. Tak twierdzi Córka i muszę jej wierzyć. Blowek ma gadane. Jest spokojny, wyluzowany, uśmiechnięty, a jednocześnie cały czas nawija. Podziwiam tego faceta. Mowa ciała mówi, że jest dorosły, ale nawija tak, że rówieśnicy mogą go zrozumieć i młodsi też nie mają problemu. Chyba łapię, na czym polega jego sukces. Lubi się takich, którzy są nie tylko przystojni, ale opanowani, mają dobre riposty – bo Blowek chętnie kręci filmy z innymi youtuberami. Czyli musi mieć te same zalety co telewizyjni prezenterzy: szybki refleks, panowanie nad mową ciała, dowcip i luz, i on wszystko to ma.

* Stuu to tak naprawdę Stuart. Tych innych youtuberów wciąż myliłem, kiedy obejrzałem pierwszych kilkadziesiąt filmików – tak to już jest, kiedy rodzic musi wziąć udział w zgadywance urządzonej przez dzieci – pokażę ci fryzurę znanego youtubera, a ty powiedz, kto to. Dzieci są naprawdę niezłe – a wy ilu znajomych i osób z telewizji potrafilibyście rozpoznać po fryzurze – nie licząc Magdy Gessler?

Przyznam, że wszystkie niemal fryzury youtuberów zlewały mi się w jedną. Daję słowo, że oni wszyscy mają takie same włosy postawione na sztorc – choć rzecz jasna nastolatki potrafią ich odróżnić – po wisiorku albo tatuażu na ręce. Ze Stuu jest prościej, bo włosy ma czarne i ma ich jeszcze więcej niż inni. Jego poznam w ciemno. Zacząłem go rozpoznawać z powodu ciemnych włosów na sztorc jak szczotka (córka je uwielbia, a ja do dziś nie mogę dojść, jak on je stawia, i jeśli go spotkam, koniecznie muszę go zapytać o tę jedną sprawę). Stuu mówi z leciutkim angielskim akcentem – ma na nazwisko Stuart Burton, rodzinę w Anglii i często wrzuca filmiki ze swoją angielską siostrą, która przyjeżdża do niego w odwiedziny. Oprócz gier oglądają razem swoje stare zdjęcia. To wciąga, kolejne zdjęcia Stuu zupełnie niepodobnego do siebie, z długimi włosami, wyregulowanymi brwiami i bez zabójczego uśmiechu.

Po kilkudziesięciu kolejnych filmach – wpadam na regułę. To chyba na tym polega fenomen czołówki. Być uśmiechniętym od ucha do ucha nastolatkiem, któremu nie zamyka się buzia i wali wesołymi dowcipami bez ustanku. Nastolatki przeważnie się martwią. Siedzą zamknięte w swoich pokojach, pochłonięte swoimi problemami. W życiu nie powiem tego o swoich domowych nastolatkach, ale ich znajomi wciąż chodzą z miną, która sugeruje, że rozważają poważnie koniec świata, a zapytani o cokolwiek odpowiadają monosylabami: no, dobrze, fajnie, tak, nie.

Gdybym zapytał Stuu, jak leci, prawdopodobnie odpowiadałby pięć minut i opowiedział 30 dowcipów. Jak tu takiego nie kochać?

– Musisz to zobaczyć – powiedziały dzieci i włączyły mi filmik.

Zawsze przychodzą i włączają, kiedy nie mam czasu i robię obiad, chcę wyjść z psami albo porozmawiać przez telefon.

– Nie mam czasu – mówię.

– To tylko chwila – mówią.

Po czym oglądam film, który trwa kwadrans i przeważnie po pół minucie wiem, co zdarzy się w ciągu następnych czternastu minut.

Na ekranie pojawił się ogolony na łyso młody facet i tym razem nie potrzebowałem nawet pół minuty, bo facet w kilkanaście sekund opowiedział mi, co zobaczę: jak przeżyć dzień za pięć złotych, i to w pięciu różnych wariantach pięciu różnych facetów. To „5 sposobów na…” i moje nastolatki też kochają tych facetów za kreatywne podejście do zajęć domowych.

* IsAmUx – ten facet uwielbia łazić po lochach i wrzeszczeć. Nie ma tyle włosów co inni, ale nadrabia to okrzykami. Zdaje się, że chodzenie po lochach – tych w grach, na ekranie komputera – jest popłatne. Na tym zarabiają największe światowe gwiazdy.

Poza tym wydaje się dość proste. Nie trzeba mieć scenariusza na film, wystarczy mieć grę i komentować to, co się w niej dzieje. Właściwie może to robić każdy.

Dalej nie rozumiem popularności gejmerów – tak są nazywani youtubowi twórcy, którzy robią filmiki ilustrujące to, jak grają w grę. Z drugiej strony – myślę sobie – sam chyba bym nie dał rady. Dwie godziny błądzenia w labiryncie gry, unikania śmierci, budowania domków albo przekuwania się przez korytarze, a jednocześnie śledzenia napływających komentarzy, odpowiadania na przynajmniej niektóre z nich, rzucania żartów, złośliwostek pod adresem innych i trzymanie tego wszystkiego pod kontrolą? Powiedzmy sobie szczerze: dla kogoś starszego niż 20 lat to nie do zrobienia.

Zamiast więc zostać gwiazdą siedzę z dziećmi i oglądam jak IsAmUx gra w swoją grę, strasznie się denerwując, co też mu się wydarzy, ale nie wydarza się nic. Przynajmniej mnie się tak wydaje, ale jestem odosobniony. Natomiast Córka patrzy oczarowana i myślę sobie, że tak – błądzenie po lochach – to sztuka.

Tu opowiada się o tym, jak nie zrezygnowałem, ale nadal rozwijałem przestępczą karierę

Postanowiłem wziąć się za napady w GTA, ale takie prawdziwe, z kumplami, sprzętem i większym bonusem do podziału. Raz się żyje. W grze co prawda wiele razy, ale to dobrze brzmi.

Plan jest taki. Podjeżdżamy do więzienia, zdejmujemy strażników, namierzamy nasz cel, pakujemy gościa i spływamy bez strat własnych. W strzelaniu do strażników byłem nienadzwyczajny, w kierowaniu pojazdami koszmarny, w staniu na czatach nieuważny, no i łup mi się mylił.

Najgorsze jednak było to załatwianie strażników. Przyznam się: włączyły mi się opory moralne. Co innego pogrozić bronią, a co innego załatwić policjanta. Nawet w grze.

W sumie wydawałoby się, że to nie było nic strasznego. Owszem, musiałem załatwić kilku strażników, ale w każdej gdzieś muszę kogoś załatwić, smoka, trolla, czarownika, bandytę, gestapowca.

Może dlatego, przez ten moment zawahania, to strażnicy wciąż załatwiali mnie, zamiast odwrotnie.

– Tato, my cię przecież nauczymy – chrząknęła Córka.

– Jakim cudem mnie nauczycie? – uniosłem się honorem, a potem dodałem podejrzliwie: – I w ogóle skąd wiecie, jak w to się gra?

– Tato, mówiliśmy, że wszyscy w to grają i nam też dają pograć? – mruknął Syn.

W ten sposób zaczęliśmy grać rodzinnie w GTA i żyć wspólnie występkiem i zbrodnią. Gdyby jednak ktoś zamierzał się czepiać, że kieruję dzieci na złą drogę – powiem, że wszystko to zmyśliłem.

Kłopot w tym, że nikt z moich rówieśników nie gra w GTA, trudno mi więc założyć bandę, z którą online napadałbym na banki. Natomiast wszyscy rówieśnicy dzieci i owszem.

Ja mam nadal marne trzy tysiące dolarów, a one obracają milionami.

Otóż tajemnica sukcesu w GTA leży w tym, by mieć swoją bandę.

Ja szanse mam na to naprawdę kiepskie. No chyba, żebym jakimś cudem namówił znajomych na to, żeby spędzali kilka wieczornych godzin przy swoich konsolach, napadając razem ze mną na wirtualne banki. W końcu czy może być coś, co łączy człowieka bardziej z innym człowiekiem niż takie wspomnienia?

No dobrze, mogą łączyć prawdziwe wspomnienia, ale nie robiłem ze swoimi przyjaciółmi nic ekscytującego. Byliśmy na grillu, na spływie kajakowym, na koncercie. Nikt nie zginął, nie było żadnego wypadku, przed nikim nie uciekaliśmy na złamanie karku, co tu razem wspominać? Dzieci takich wspomnień mają mnóstwo i sypią jak z rękawa. I cóż, że to z wirtualnego świata, skoro są żywe i łączą bardziej niż te prawdziwe.

– Pokażemy ci – mówią łaskawie dzieci.

Zbierają się w czwórkę online, muszą odbić z więzienia jakiegoś ziomka (już na stałe zaczynam mówić na przyjaciół ziomki – moi prawdziwi przyjaciele patrzą na to z rezerwą) i nie dać się zabić ani nie pozwolić, by ziomek zginął.

Wygląda to karkołomnie. Córka podjeżdża do bramy więzienia kradzionym furgonem, wjeżdża na teren zakładu, wtedy zaczynają się schody. Strażnicy strzelają, ona załatwia dwóch, koledzy wspomagają ją ogniem. Ziomek, którego ma ratować, jest gdzieś na wewnętrznym dziedzińcu. Zanim tam się dostanie, próbuje kilka razy, raz ginie ona, raz jeden z kolegów. Potem strażnicy, kiedy wydaje się, że już witamy się z gąską, załatwiają tego uwolnionego; lepiej to wygląda niż każdy polski film sensacyjny i spora część amerykańskich też. Tego w ogóle nie przewidzieliśmy. Na żadnym filmie nie zdarzyło się, by strażnicy nie mogąc zatrzymać więźnia, po prostu go rozwalili. No nic, to prawdziwy, choć wirtualny brutalny świat.

Złapałem bakcyla, dobre to było i emocje też były niesamowite. Co innego grać sobie samemu, a co innego ze znajomymi. Nie byłem tylko pewien, czy chcę się tym chwalić. W końcu to była gra dla dorosłych. Wszyscy znani mi rodzice byli przekonani, że dzieci co najwyżej ścigają się tymi samochodami, a dzieci, jak to dzieci – nie wyprowadzały ich z błędu.

Ja tymczasem wsiadam do ukradzionego dopiero co chyba ferrari. Nie, nie ja wsiadam, mnie to wychodzi za wolno, dzieci zabrały mi już joystick, więc tylko zagrzewam je do działania, by szybciej pędziły moim Latynosem.

– Zdziel go szybko, załatw go, jedziesz, szpula! – gorączkuję się.

W sumie to nawet wolę, jak one kierują moim bohaterem. W moich rękach był jakiś taki ślamazarny. A to ze słupem się zderzył, a to zagapił i nie tą drogą pojechał, albo po prostu nie zauważył policji, a w tym świecie przecież trzeba być jak dzikie zwierzę w puszczy – zawsze gotowe na atak przeciwnika i zawsze gotowe, by zaatakować.

Dzieci zdumiewająco łatwo przystosowały się do tej puszczy. Przynajmniej znałem ten występek i uprawialiśmy go wspólnie.

Tak się przynajmniej przekonuję, jaką inną mam szansę, by to wybielić.

Mam dwie możliwości: uczę je występku albo twórczo spędzam z nimi czas. Wybieram tę drugą.

Po dwóch godzinach jest po wszystkim, córka zarobiła 100 tysięcy, jest naprawdę dobra, ja obrobiłbym w tym czasie ze dwa warzywniaki i miałbym na piwo.

– Sam widzisz, że to zupełnie nieszkodliwe – powiedziała.

Rzeczywiście, nauczyła się wspólnego działania, w dodatku musiała współpracować z koleżanką z sąsiedniej klasy, z którą na co dzień nie rozmawiała. Zaczęła rozmawiać na ulicach miasta zbrodni, żeby dogadać się i obrobić bank. Pal diabli bank, ale to działa w realu. Teraz mają wspólne tematy do rozmowy i rozpamiętywania. Naprawdę rozmawiają w szkole:

– A pamiętasz, jak staranowałaś furgonem tę siatkę?

– Tak, pamiętam. Chciałaś mnie uratować.

– No i uratowałaś. Gdybyś nie osłoniła mnie ogniem, ten strażnik z wieży by mnie załatwił.

– To prawda, ale ty mnie ostrzegłaś w ostatniej chwili przed snajperem. W ogóle go nie widziałam, a ty zobaczyłaś.

– To był przypadek, ale szczęśliwy. Gdyby nie to, nie dostałybyśmy tej forsy i nie miałybyśmy teraz tych apartamentów.

– No. Wybierzemy się gdzieś jutro?

– Tak, może obrobimy bazę helikopterów.

– Świetny pomysł. A w weekend może wpadniesz na nocowanie?

– Będzie fajnie.

Naprawdę jestem pod wrażeniem, chociaż trochę się mylę jeszcze i kiedy słyszę, że ledwo gdzieś dobiegły, wciąż myślę, że chodzi o bazę helikopterów, a tymczasem rozmawiają o autobusie szkolnym.

W tym czasie ja przyznaję się przed sobą, że nie jestem dobrym bandytą, w tym świecie nie jestem też dobrym kierowcą. Mimo że zabieram czasem kontrolera i sam próbuję być gangsterem, nadal mi nie wychodzi. Wybaczcie, ale dzieci biją mnie na głowę, jeżdżę kompromitująco wolno, no i rozbijam samochody, a to staje się powoli problemem, bo żeby je naprawić trzeba obrobić kolejne banki.

Tłumaczę dzieciom, że zwykle z kierowaniem jest odwrotnie, a prócz tego przynudzam, żeby nie sugerowały się tym, że tak dobrze im idzie to jeżdżenie. Na przykład w zeszłym roku policja w kanadyjskim Ontario goniła na autostradzie dziwnie poruszający się samochód, którym – jak się okazało – kierował nie pijak, ale jedenastolatek, który właśnie skończył sesję w GTA i postanowił sprawdzić, jak kierowanie wygląda w prawdziwym świecie, po kryjomu zabierając minivana rodziców i udając się nim po lody do sklepu. W grze szło mu świetnie, w minivanie znacznie gorzej i jechał powoli i zygzakiem.

Policja nie powstrzymała się, by nie pouczyć rodziców, by ci pouczyli dzieci o różnicy między światem realnym a wyobrażonym, i mnóstwo rodziców na całym świecie powtórzyło tę lekcję swoim dzieciom, a część odcięła swoim dostęp do konsol oraz gry w GTA.

Wyobrażam sobie jednak, że taka wiadomość sprawia, że miliony innych dzieci kupują sobie tę grę, bo przecież sprzedaż wciąż rośnie.

Muszę jednak przyznać, że wizja dziecka podprowadzającego ojcu samochód to przerażająca myśl dla każdego rodzica i ja też muszę się z nią zmierzyć. A więc spróbuję sobie wyobrazić, jak by to miało wyglądać.

Wyobraziłem sobie te chwilę, kiedy idę do samochodu, auta nie ma i zdaję sobie sprawę, że to dzieci odjechały nim do sklepu kupić żelki, a przecież widziałem w grze, że jeżdżą driftami, nie mają nic przeciwko przeciskaniu się na szosie między dwoma ciężarówkami lub skakaniu nad ogrodzeniami.

Postanawiam więc je wybadać, czy coś takiego chodzi im po głowie i znowu patrzą na mnie jak na opóźnionego w rozwoju.

– Czy ty zwariowałeś, tato, przecież to gra, a nie życie – mówią.

– Ale ten kanadyjski jedenastolatek…

– To wariat jakiś, tacy się zdarzają też dorośli – wyjaśniają dzieci. – Nie pamiętasz, tato, tego pana, który wylądował na drzewie, bo wydawało mu się, że jedzie na rowerze, a jechał wywrotką? Zakazałbyś dorosłym kierować samochodami?

Rzeczywiście, przypominam sobie. Muszę przyznać, że większe zagrożenie na drodze stanowią pijani dorośli panowie, a nie jedenastolatki po sesji na konsoli.

Na razie dyskretnie spytam znajomych, ich syn Franek gra od kilku miesięcy w GTA, nie zauważyłem, żeby stał się bardziej morderczy, ale kto wie.

Rodzice mówią, że dobrze się uczy, potem wieczorami rzeczywiście gra w tę grę i wtedy popełniam faux pas.

– Czy to prawda, że w tej grze można wejść do baru ze striptizem? – zainteresowałem się.

– Jak to bar ze striptizem? Jaki bar ze striptizem? – powiedzieli to prawie jednocześnie, porzucając to, co w tej chwili robili, i wpatrywali się we mnie przerażonym wzrokiem.

Widzę już, że nie jest dobrze, wycofuję się rakiem, ale oni wzywają Franka i pytają o ten bar, Franek mówi, że nie ma żadnego baru, po prostu jeździ po mieście i kradnie pieniądze, ojciec Frania robi się purpurowy i mówi, że nie pozwala na okradanie ludzi nawet w świecie wirtualnym i jak mu nie wstyd. Do tej pory sądził, że chodzi o jeżdżenie samochodami.

Ratuję, co mogę, opowiadając dykteryjkę, że kiedyś oszukiwałem w Monopol, a wyszedłem na ludzi, ale tata Frania ogłasza, że koniec z grami, nie po to posyłają go do prywatnej szkoły, żeby po szkole schodził na psy, grając w tę straszną grę, jak jej tam.

– GTA V – podpowiadam, wzdychając, a Franio patrzy na mnie tak, że czuję się, że gdyby to była gra, to już by mnie wyrzucił z samolotu albo zabił bazooką.

Skoro załatwiłem Franiowi wolne od gry zapewne aż do pełnoletności, postanawiam się podkształcić i sprawdzić, co dzieje się z moimi własnymi dziećmi. A nuż w międzyczasie zeszły na złą drogę?