Strona główna » Edukacja » Nasza szkapa

Nasza szkapa

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • Słowa kluczowe:
  • nasza
  • szkapa
  • pdf
  • mobi
  • kindle
  • azw3
  • epub

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nasza szkapa

Polecane książki

Przez długie lata utrzymywała się teoria, że nikt z rodu von Kleist — Retzow, z Gross Tychow nie przeżył wydarzeń w 1945 roku, po wkroczeniu Sowietów na Pomorze Zachodnie. Czasem pojawiało się twierdzenie, że nieliczni z rodu zdążyli ewakuować się do USA alibo Niemiec. Wiedza zdobyta przez ostatnie ...
Na debiutancki tomik Mateusza Rossa składają się wiersze o tematyce społecznej i baśniowej, silnie zrytmizowane i mówione językiem prawie kolokwialnym, miłosne i religijne. Warto wziąć do ręki poetycki zbiorek „Czarno to widzę” i towarzyszyć młodemu Twórcy na drogach szukania słowa, które na nowo od...
Prezentowana rozprawa przedstawia badania poświęcone oddziaływaniu otoczenia finansowego na konkurencyjność małych i średnich przedsiębiorstw. Wśród elementów tego otoczenia analizą objęto głównie ich trzy rodzaje: obciążenia publicznoprawne, które uszczuplają środki własne przedsiębiorstwa, np...
Uniwersalne przesłanie Opowieści wigilijnej sprawia, że należy ona od dwóch wieków do wąskiego kanonu najsłynniejszych bajek świata. Książka opowiada historię przemiany skąpego, bezdusznego, samolubnego Ebenezera Scrooge’a w hojnego, serdecznego, sympatycznego człowieka. Dzięki niesamowitym prze...
Poradnik do gry Need for Speed: Most Wanted zawiera dokładny opis ukończenia poszczególnych etapów kariery uwzględniając wyścigi z udziałem innych kierowców z „czarnej listy” oraz policyjne pościgi, a także cenne porady oraz listę dostępnych samochodów.Need for Speed: Most Wanted (2005) - poradnik d...
Elektryzujący thriller o dwójce ludzi naznaczonych przeszłością, którzy postanawiają wspólnie rozwikłać zagadkę serii morderstw i porwań. Podeszła bliżej. Masyw skalny rzucał zaostrzony cień na postać skuloną na ziemi. Niech to nie będzie dziecko, pomyślała i jej prośba została wysłuchana. To był...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Maria Konopnicka

Ma­ria Ko­nop­nic­kaNa­sza szka­paNa­sza szka­pa

Za­czę­ło się to od sta­re­go łóż­ka, co­śmy na nim we trzech sy­pia­li.

Te­go dnia oj­ciec zły cze­goś z rze­ki wró­cił i, siadł­szy na ła­wie, rę­ką gło­wę po­tarł. Py­ta­ła się mat­ka raz i dru­gi, co mu, ale do­pie­ro za trze­cim ra­zem od­po­wie­dział, że się ta ro­bo­ta ko­ło żwi­ru skoń­czy­ła i że szka­pa tyl­ko pia­sek wo­zić bę­dzie. Za­raz mnie Fe­lek szturch­nął w bok, a mat­ka jęk­nę­ła z ci­cha.

Miał oj­ciec nad wie­czo­rem po dok­to­ra iść, ale mu ja­koś nie­spo­ro[1] by­ło. Cho­dził, me­dy­to­wał, po ką­tach po­zie­rał, aż sta­nął przed mat­ką i rzekł:

– Co chło­pa­kom po łóż­ku, Anul­ka? Sy­piam ja na zie­mi, toż i oni mo­gą.

Spoj­rze­li­śmy po so­bie. Dwie zło­te iskry za­bły­sły w si­wych oczach Fel­ka. Praw­da! Co nam po łóż­ku? Pio­tru­sia tyl­ko pil­no­wać trze­ba, że­by z nie­go nie spadł.

– Da­lej! jaz­da! – krzyk­nął Fe­lek, i, za­nim od­po­wie­dzieć zdą­ży­ła, ju­że­śmy we trzech sien­nik na zie­mię ścią­gnę­li, a Fe­lek ko­zły wy­wra­cać na nim za­czął.

Po ścią­gnię­ciu wszak­że sien­ni­ka oka­za­ło się, że de­sek w łóż­ku bra­ku­je dwóch, a bok je­den ze wszyst­kim odła­zi. Nie chciał te­dy han­del, któ­re­go mi oj­ciec za­wo­łać ka­zał, o łóż­ku ani ga­dać, pie­nią­dze, na­li­czo­ne mie­dzia­ka­mi, zgar­nął w mie­szek, zwią­zał i za cha­łat na pier­si za­su­nął. Opu­ścił mu oj­ciec dzie­siąt­kę, po­tem dwie, po­tem zło­tów­kę ca­łą, ale się Ży­dzi­sko upar­ło. Z sie­ni do­pie­ro bro­dę do izby wsa­dził, po­stę­pu­jąc pół ru­bla bez sied­miu gro­szy, je­śli mu oj­ciec i po­dusz­kę sprze­da.

Za­wa­hał się oj­ciec, spoj­rzał na nas, spoj­rzał na mat­kę; wszyst­kie­go ra­zem mia­ło być je­de­na­ście zło­tych.

– Cóż, chło­pa­ki? – za­py­tał wresz­cie – obej­dzie­cie się bez po­dusz­ki tym­cza­sem, pó­ki mat­ka cho­ra?

– Ojej! – wrza­snął Fe­lek przy­du­szo­nym gło­sem, gdyż wła­śnie na gło­wie stał, a nie zmie­nia­jąc po­zy­cji, po­dusz­kę na izbę ci­snął. Chwy­cił ją Pio­truś i na Fel­ka rzu­cił. Fe­lek znów na mnie, aż nam ją han­del z rąk wy­rwał, że­by­śmy nie po­szar­pa­li.

– Ale bez po­szew­ki! – ode­zwa­ła się sła­bym gło­sem mat­ka.

Na­tych­miast wy­rwa­li­śmy han­dlo­wi po­dusz­kę, któ­rą już pod pa­chą trzy­mał, i za­czę­li­śmy z niej po­szew­kę ścią­gać.

Po ścią­gnię­ciu wszak­że po­szew­ki oka­za­ło się, że po­dusz­ka w jed­nym ro­gu roz­pru­ta, i że się z niej pie­rze sy­pie. Znów te­dy han­del je­de­na­stu zło­tych dać nie chciał, tyl­ko dzie­sięć bez pięt­na­stu gro­szy.

Targ w targ, zgo­dził się z oj­cem na ca­łe dwa ru­ble, że­by mu jesz­cze koł­drę na­szą do­dać.

Oj­ciec spoj­rzał na mat­kę. By­ła tak osła­bio­na i bla­da, że wy­glą­da­ła, jak mar­twa, le­żąc na wznak, z głę­bo­ko za­pa­dły­mi ocza­mi.

– Anul­ka?… – szep­nął oj­ciec py­ta­ją­co.

Ale mat­kę chwy­cił ka­szel, więc od­po­wie­dzieć nie mo­gła.

– My tam koł­dry, pro­szę oj­ca, nie chce­my! – krzyk­nął Fe­lek. – My się tyl­ko o tę koł­drę co noc bić mu­si­my. Niech Wi­cek po­wie!…

– Praw­da, pro­szę oj­ca! – po­twier­dzi­łem gor­li­wie. – Co noc się bić mu­si­my, bo spa­da…

Han­del już koł­drę zwi­nął i pod pa­chę wsa­dził. Wy­bie­gli­śmy za nim z try­um­fem na po­dwór­ko.

– Wie­cie? – krzyk­nął Fe­lek chło­pa­kom, co tam w kli­pę[2] gra­li – han­del ku­pił na­sze łóż­ko, koł­drę i po­dusz­kę! Bę­dzie­my te­raz na zie­mi na sien­ni­ku spa­li!…

– Wiel­ka pa­ra­da! – od­krzyk­nął bla­dy Jó­ziek od kraw­ca z le­wej ofi­cy­ny. – Ja już dwa la­ta u maj­stra na zie­mi sy­piam bez sien­ni­ka na­wet.

Za­im­po­no­wał nam. Sy­pia­nie ta­kie nie by­ło więc już, wi­dać, wy­na­laz­kiem na­szym.

Te­go dnia był u nas dok­tór, a ja bie­ga­łem aż dwa ra­zy do ap­te­ki, bo mat­ce znów by­ło go­rzej; ale kie­dy przy­szedł wie­czór, to­śmy le­d­wie ziem­nia­ków do­jeść mo­gli, tak nam pil­no by­ło na sien­nik, któ­ry­śmy so­bie uło­ży­li w ką­ci­ku za pie­cem. Fe­lek to na­wet z chle­bem w rę­ku do pa­cie­rza klęk­nął i, oglą­da­jąc się raz wraz na sien­nik, w trzy mi­gi Oj­cze nasz i Zdro­waś prze­szep­tał, tak­żem ja ofia­ro­wa­nia nie za­czął, a on już się w pier­si bił, aż dud­nia­ło w izbie, i, tyl­ko ka­tan­kę zrzu­ciw­szy, za­raz się od pie­ca po­ło­żył. Co praw­da, to i ja mia­łem myśl, że­by się od pie­ca po­ło­żyć; ale mi się z Fel­kiem za­czy­nać nie chcia­ło, więc pal­ną­łem go w ucho i po­ło­ży­łem się od ścia­ny, a Pio­tru­sia to­śmy mię­dzy sie­bie wzię­li. Zra­zu zda­wa­ło mi się, że mi gło­wa gdzieś z kar­ku ucie­ka, bom do po­dusz­ki na­wykł, ale po­tem pod­ło­ży­łem so­bie ło­kieć i do­brze.

– Czym­że ja was, ro­ba­ki, odzie­ję? – rzekł oj­ciec, pa­trząc, ja­ke­śmy się je­den do dru­gie­go tu­li­li.

Obej­rzał się po izbie, zdjął z koł­ka swój gra­na­to­wy płaszcz i rzu­cił go na nas.

Wrza­snę­li­śmy z ucie­chy i na­tych­miast po­wsa­dza­li­śmy rę­ce w rę­ka­wy. Pio­truś tyl­ko pisz­czał, nie mo­gąc do nich tra­fić, ale­śmy go z gło­wą pe­le­ry­ną na­kry­li, więc ucichł. Oj­ciec, nim się po­ło­żył, raz jesz­cze pod­szedł do nas.

– No i cóż? Cie­pło wam, bą­ki? – za­py­tał.

– Mnie tam cie­pło – od­po­wie­dzia­łem z głę­bi płasz­cza.

– A mnie jak! – krzyk­nął Fe­lek. – O, pro­szę oj­ca, jak mi to go­rą­co.

I wy­sta­wił swo­je dłu­gie, chu­de no­gi, że­by oka­zać, ja­ko o przy­kry­cie nie dba.

Istot­nie, przy­jem­ne cie­pło szło na nas z pie­ca, bo oj­ciec kok­su przed wie­czo­rem przy­niósł, ogień roz­pa­lił i mat­ce her­ba­tę go­to­wał. Usnę­li­śmy też za­raz. Ale nad ra­nem zro­bi­ło się na­gle bar­dzo chłod­no. Po­cią­gną­łem te­dy płaszcz w swo­ją stro­nę. Fe­lek zra­zu skur­czył się przez sen, ale po­tem i on płaszcz cią­gnąć za­czął; a gdym nie pusz­czał, bo ju­ścić od pie­ca cie­plej je­mu, ni­że­li mnie, by­ło, sam się głę­biej pod nie­go wsu­nąć usi­ło­wał.

Przy tym wsu­wa­niu się mu­siał ja­koś na­ci­snąć Pio­tru­sia, bo ma­lec na­gle pisz­czeć za­czął, a po­tem na do­bre się roz­be­czał.

Mat­ka stęk­nę­ła z ci­cha raz i dru­gi.

– Fi­li­pie! Fi­li­pie! – rze­kła sła­bym gło­sem – a zaj­rzyj no do chłop­ców, bo Pio­truś cze­goś pła­cze…

Ale oj­ciec spał.

– Chłop­cy! – ode­zwa­ła się zno­wu mat­ka – a cze­go tam Pio­truś pła­cze?

– To Fe­lek, pro­szę ma­my! – od­rze­kłem.

– Nie­praw­da, pro­szę ma­my, to Wi­cek! – za­prze­czył na­tych­miast za­spa­nym gło­sem.

Mat­ka ci­szej jesz­cze stęk­nę­ła, a gdy nie prze­sta­wał pła­kać, zwlo­kła się z łóż­ka, wzię­ła Pio­tru­sia na rę­ce i za­nio­sła go na swo­ją po­ściel. Za­raz też nam się pla­cu wię­cej zro­bi­ło, więc mi Fe­lek dał sój­kę w bok, ja mu też, i, od­wró­ciw­szy się od sie­bie, spa­li­śmy wy­bor­nie do sa­me­go ra­na.

W pa­rę dni po­tem zno­wu przy­szedł han­del. Nikt go nie wo­łał, ale przy­szedł tak, z grzecz­no­ści, jak mó­wił, do­wie­dzieć się, czy mat­ka zdrow­sza. Za­raz też za­czął cho­dzić po izbie, oglą­dać sza­fę, stoł­ki. Ale oj­ciec po­chmur­ny był cze­goś i ga­dać wie­le z nim nie chciał.

Na­za­jutrz han­del zno­wu przy­szedł. Te­go dnia mie­li­śmy na obiad ziem­nia­ki z so­lą tyl­ko, bo okra­sy bra­kło; chleb też się ja­koś skoń­czył, a Pio­truś do ochro­ny bez śnia­da­nia po­szedł. Mnie oj­ciec ka­zał wo­rek na wę­gle szy­ko­wać. Szturch­nął mnie Fe­lek w bok, że to ni­by cie­pło bę­dzie­my mie­li, bo wiatr strasz­nie po izbie świ­stał, i za­ra­ze­śmy się roz­śmia­li. Sta­łem już chwi­lę, ale oj­ciec za­po­mniał wi­dać o wę­glach, bo, sie­dząc na mat­czy­nym łóż­ku, za­du­mał się i wą­sy sku­bał. Chrząk­ną­łem raz, nie spoj­rzał na­wet w mo­ją stro­nę; chrząk­ną­łem dru­gi raz, spoj­rzał, jak­by mnie nie wi­dział; a na to wła­śnie han­del wszedł i sza­fę tar­go­wać za­czął.

Prze­stę­pu­jąc z no­gi na no­gę, cze­ka­łem jesz­cze chwi­lę, ale mi okrut­nie pil­no by­ło, bo wo­da ko­ło pom­py za­mar­z­ła, i Fe­lek po­le­ciał jeź­dzić; za­ry­zy­ko­wa­łem te­dy i chrząk­ną­łem raz trze­ci. Jak się też oj­ciec nie ob­ró­ci, jak nie pal­nie pię­ścią w stół! Sko­czy­łem du­chem do sie­ni, o ma­łom przez próg nie padł, a han­del też wy­szedł, nie ba­wiąc, i na Żyd­ka z prze­ciw­ka pal­cem ki­wać za­czął. Oj­ciec mnie tym­cza­sem za­wo­łał, choć mu się jesz­cze rę­ce trzę­sły cze­goś, szes­na­ście gro­szy od­li­czył i po wę­gle biec ka­zał.

Kie­dym wró­cił, han­del i Ży­dek z prze­ciw­ka wy­no­si­li sza­fę. Oj­ciec ode drzwi za­stą­pił, że­by du­żo mro­zu nie na­szło, mat­ka od­wró­ci­ła gło­wę do ścia­ny i stę­ka­ła z ci­cha.

Usu­nię­cie sza­fy z ką­ta, gdzie sta­ła, jak tyl­ko za­pa­mię­tać mo­gę, od­kry­ło nam no­we wi­do­ki; przy­kuc­nę­li­śmy te­dy wśród na­gro­ma­dzo­nych tam śmie­ci i roz­po­czę­ły sie po­szu­ki­wa­nia. Fe­lek zna­lazł gu­zik bla­sza­ny, któ­ry so­bie za­raz na rę­ka­wie przy­szył, a ja wy­grze­ba­łem pa­ty­kiem ze szpa­ry du­żą, za­rdze­wia­łą igłę, oraz bo­żą krów­kę z pod­kur­czo­ny­mi pod sie­bie nóż­ka­mi i wy­szczer­bio­nym skrzy­deł­kiem. Na­tych­miast za­czę­li­śmy na nią dmu­chać, ale by­ła zde­chła.

Za każ­dym z tych od­kryć wy­krzy­ki­wa­li­śmy ra­do­śnie, a oj­ciec nie mógł nas na­pę­dzić do ka­szy, któ­rą nam zgo­to­wał na obiad i któ­rej tyl­ko mat­ka jeść nie chcia­ła. Prze­trzą­snę­li­śmy na­resz­cie wszyst­ko, a prze­ko­naw­szy się, że już żad­nych skar­bów w ką­cie nie ma, wy­mie­tli­śmy resz­tę śmie­ci do sion­ki.

Te­raz do­pie­ro spo­strze­głem, że w miej­scu, gdzie sta­ła sza­fa, ka­wał ścia­ny biel­szy się wy­da­wał, ni­że­li resz­ta izby; udzie­li­łem tej wia­do­mo­ści Fel­ko­wi, a że i mat­ka w kąt ten pa­trzy­ła smut­nym wzro­kiem, wstał te­dy oj­ciec od ka­szy, wy­szu­kał w skrzyn­ce dwa gwoź­dzie i, w ów ja­śniej­szy ka­wał ścia­ny wbiw­szy, po­wie­sił na nich mat­czy­ną suk­nię brą­zo­wą od świę­ta i tę dru­gą mo­drą co­dzien­ną, chust­ką je pięk­nie okrył i z bo­ków ob­ci­snął. Wy­glą­da­ło to bar­dzo do­brze, a Fe­lek z Pio­tru­siem za­raz się w cho­wa­ne­go ba­wić tam za­czę­li.

Mat­ce w tych cza­sach po­gor­szy­ło się ja­koś; dok­tór jej ka­zał do­bry ro­sół i świe­że mię­so jeść, a choć pła­ka­ła na ta­ką stra­tę i, jak mo­gła, oj­cu bro­ni­ła, to jed­nak coś przez ty­dzień do rzeź­ni­ka co dzień la­ta­łem, ku­pu­jąc cza­sem i ca­łe pół fun­ta.

A han­del to już tak do nas przy­wykł, że, czy go kto wo­łał, czy nie wo­łał, co dzień choć przez drzwi zaj­rzał. Już na­wet Hul­taj, pies stró­ża, nie szcze­kał na nie­go. Po sza­fie ku­pił od nas han­del czte­ry na orzech bej­co­wa­ne krze­sła, co­śmy na nich do obia­du sia­da­li. Przy tych krze­słach to­śmy mie­li ucie­chę, bo han­del nie mógł wię­cej wziąć sam, jak dwa, a dru­gie dwa sa­mi­śmy nie­śli aż na Or­dy­nac­kie.

Na gło­wach my z ni­mi pa­ra­do­wa­li sa­mym środ­kiem uli­cy, a Fe­lek tak wrzesz­czał: „Na bok! Na bok!”, że aż do­roż­ki sta­wa­ły. Han­dla zo­sta­wi­li­śmy za so­bą het precz, choć Ży­dzi­sko pę­dzi­ło za na­mi, krzy­cząc, że­śmy roz­bój­ni­ki, szwar­cju­ry i in­ne tam ta­kie ży­dow­skie wy­my­sły. Do­pie­roż na Or­dy­nac­kiem da­lej bęb­nić w stoł­ki. Po­zla­ty­wa­li się lu­dzie, my­śle­li, że to sztu­ki; aż prze­cie nas han­del do­padł i, chwy­ciw­szy się za bro­dę na owo zbie­go­wi­sko przy stoł­kach, trzy­grosz­niak nam dał, że­by­śmy so­bie po­szli.

Tak nam ta wy­pra­wa za­sma­ko­wa­ła, że­śmy się tyl­ko py­ta­li, co trze­ba wy­no­sić.

Szcze­gól­niej Fe­lek co­raz miał no­we po­my­sły. Jak tyl­ko wró­cił z ochro­ny, za­raz rę­ce na ple­cy za­kła­dał, po izbie cho­dził i po ką­tach, jak tak­sa­tor[3] pa­trzył.

– A mo­że by, pro­szę oj­ca, gar­nek że­la­zny? A mo­że by ba­lię, al­bo ze­gar?

– Po­szedł precz! – fuk­nął na nie­go oj­ciec, któ­ry te­raz pra­wie cią­gle był cze­goś zły i smut­ny.

– Fe­lek! Co ty ga­dasz? – ode­zwa­ła się sła­bym gło­sem mat­ka. – A toć byś ty nie­dłu­go du­szę w cie­le sprze­dał?

Ja i Pio­truś za­czę­li­śmy tak­że sil­nie pro­te­sto­wać.

– Ale!… Gar­nek!… Jesz­cze cze­go!… A w czym to bę­dzie­my go­to­wa­li ka­szę, al­bo i ziem­nia­ki?

– Al­bo ze­gar!… – do­dał z obu­rze­niem Pio­truś. – A jak­że bę­dziesz bez ze­ga­ru wie­dział, kie­dy ci się jeść chce, al­bo spać?…