Strona główna » Obyczajowe i romanse » Natalia Carpetieri

Natalia Carpetieri

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-879-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Natalia Carpetieri

Młody student Stanisław porzuca naukę na rzecz pracy nad swoją pierwszą książką, co bardzo nie podoba się jego rodzicom. Podczas przypadkowego spotkania w jednym z pubów, otrzymuje ofertę pracy. Zatrudnia się w antykwariacie starszego mężczyzny, pana Henryka.

Tam poznaje jedną z jego najlepszych klientek Natalię Carpetieri, żonę bogatego biznesmena z Włoch. Pewnego dnia zawozi jej meble i przy okazji otrzymuje propozycję nie do odrzucenia.

Zakochuje się w starszej od siebie kobiecie i spełnia jej wszystkie życzenia. Znajomość przepełniona jest niespełnionym uczuciem i spotkaniami z ekscentrycznymi osobami. Młody chłopak poddaje się wszystkiemu, byle tylko być blisko ukochanej. Zaślepiony swoim uwielbieniem, wplątuje się w wydarzenia, które w końcu doprowadzają go w ślepy zaułek.

Polecane książki

Jednostki sektora finansów publicznych, oprócz ewidencji zdarzeń gospodarczych wpływających na sprawozdania finansowe, powinny ujmować w swoich księgach rachunkowych również te, które nie znajdują odzwierciedlenia w późniejszym bilansie. Służą im do tego konta zespołu 9. Część z nich ma zastosowanie...
Angielka z wyższych sfer Sophie Griffin-Watt i Javier Vasquez, Hiszpan bez pozycji i majątku, poznali się podczas studiów w Cambridge i pokochali. Jednak pewnego dnia Sophie oświadczyła Javierowi, że nie jest dla niej odpowiedni, i poślubiła innego. Javier boleśnie to przeżył. Postanowił zapo...
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych prezes jednej z wytwórni filmowych twierdził buńczucznie, że „telewizja nie utrzyma się na żadnym zdobytym przez siebie rynku przez okres dłuższy niż sześć miesięcy”. Fakty były jednak nieubłagane. Kino musiało ruszyć do zażartej walki o widza...
„Perły rzucone przed damy” to zbiór 15 opowiadań. Opisywane zdarzenia są autentyczne, chociaż niektóre sytuacje wydają się absurdalne. Autorka na wstępie dzieli się nabytą wiedzą. Pisze o prawach i obowiązkach opiekunki i jej pracy. Porusza też temat demencji. Czy ta wiedza pomaga jej w praktyce? Cz...
W pruskim Allenstein czas się zapętla i kluczy. W luterańskim zborze pachnie kawa, ceni się ciężką pracę, a dobry duch domostwa, pastor Martin Ritter, pisze kazania. Jednak tajemnicza przeszłość nadchodzi niczym burza i zabiera ze sobą ludzkie marzenia. Wielka miłość i rodzinne szczęście niszczy woj...
Czytelnicy Siedmiu cudów Petera Lerangisa i Pięciu królestw Brandona Mulla będą zachwyceni porywającym obrazem Egiptu z czwartej części epickiej sagi o przetrwaniu.Hylas i Pirra dotarli nareszcie do Egiptu, lecz okazało się, że sztylet, strzeżony przez Userrefa, zaginął. Co gorsza, Telamon wraz z wo...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marcin Radwański

Marcin ‌Radwański

Natalia ‌Carpetieri

© Copyright by ‌Marcin ‌Radwański ‌& e-bookowo

Skład: ‌Ilona ‌Dobijańska

Projekt okładki:

ISBN 978-83-7859-879-4

Wydawca: ‌Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl

Wszelkie ‌prawa ‌zastrzeżone.

Kopiowanie, ‌rozpowszechnianie części ‌lub ‌całości

bez zgody ‌wydawcy zabronione

Wydanie ‌I 2017

„stałaś naga ‌czekając ‌na wniebowzięcie

ja obnażony ‌stałem przed tobą

czekając na ‌wieczne potępienie”

fragment wiersza

„Dzień ‌po stworzeniu ‌kobiety” ‌Roberta ‌Rudiaka

Rozdział 1

Od dwóch miesięcy ‌pracowałem w antykwariacie, ‌który oferował ‌do sprzedaży ‌głównie stare ‌meble i ‌mieścił ‌się ‌przy ulicy ‌Niepodległości. Pracę ‌tę załatwił mi znajomy, ‌który ‌znał ‌właściciela.

Byłem wtedy w ‌dość trudnej sytuacji finansowej. ‌Od jakiegoś ‌czasu ‌zalegałem za czynsz, ‌a rodzice powiadomili mnie, ‌że już nie będą ‌na mnie ‌łożyć. Stwierdzili, że w ‌moim wieku powinienem ‌sam zacząć się o ‌to troszczyć. Czego ‌jednak mogłem się ‌po ‌nich ‌spodziewać? Zawiodłem ‌ich. ‌To ‌proste i ‌zrozumiałe. ‌Cieszyłem się nawet, ‌że mieszkają ‌tak daleko. ‌Nie śledzą moich ‌poczynań, a ja z ‌kolei nie ‌muszę znosić ich ‌złowieszczych spojrzeń.

Miałem niewielkie oszczędności, ‌które szybko ‌się kończyły. ‌Podczas jednej ‌z nocy ‌spędzonej w klubie poznałem ‌pewnego mężczyznę. ‌Postawił mi dwie ‌setki czystej wódki ‌i poczęstował papierosem. ‌Był ‌znacznie ‌starszy ode ‌mnie i nie wypadało odmawiać. Do trzeciej nad ranem opowiadał mi o swojej pracy. Handlował poliuretanami po całej Europie. Mało z tego wszystkiego rozumiałem, ale potakiwałem znacząco i udawałem że słucham. W końcu wspomniał o swoim wujku, który prowadzi sklep ze starociami i boryka się z bólem kręgosłupa. Zaproponował mi pracę. Zgodziłem się od razu, a on kazał stawić mi się tam w poniedziałek. Do tej pory, wszystko miało być uzgodnione.

Spodobałem się staruszkowi i dostałem tę posadę po kilku minutach rozmowy. Nie było to nic wielkiego. Zajmowałem się prostymi pracami renowacyjnymi. Układaniem mebli, przenoszeniem ich z jednego miejsca na drugie i czasami transportem do klienta. Odpowiadało mi to bardzo. Nie musiałem zbyt dużo myśleć, a lekka praca fizyczna sprawiała, że po ośmiu godzinach byłem pełen energii i zapału do kontynuowania pracy nad swoją powieścią. Nosiła tytuł „Nie odrzucaj mnie” i była kryminałem w stylu skandynawskim. Tworzyłem ją już od kilku miesięcy, ale robiłem to dość wyrywkowo. Teraz natomiast, po podjęciu pracy, moje życie nabrało stabilizacji i zajmowałem się nią każdego wieczoru.

Były to raczej noce. Długie, nieprzespane i pełne nerwów. Niejednokrotnie raczyłem się podczas nich tanim alkoholem, próbując nadrobić braki warsztatowe i goniąc uciekającą wciąż wenę. Pomimo wszystko, powieść posuwała się do przodu i miałem przed swoimi oczyma jej koniec. Właśnie widok tego horyzontu, dodawał mi otuchy i był niczym ojcowskie ramię, na którym mogłem się podeprzeć i podążać dalej.

Z tego wszystkiego najgorszy był zawsze kac, jaki dopadał mnie z rana. Byłem zazwyczaj niewyspany, bolała mnie głowa i spóźniałem się na otwarcie antykwariatu. Pan Henryk był jednak wyrozumiały, szczególnie po moim wyznaniu, w którym opowiedziałem mu o swojej walce z bezsennością. Dumnie stwierdził, że z tą chorobą zmagali się najwięksi pisarze tego świata. Chyba dobrze mnie zrozumiał, bo od tej pory przymykał oko na moje niedociągnięcia.

Zbliżał się pierwszy kwartał mojej pracy, a przy okazji nadchodziła właśnie wiosna. Tęskniłem za słońcem w ciągu dnia, gdy można było wygrzać twarz w jego promieniach. Parkowymi ławkami, na których można było przysiąść i zapalić papierosa. Widokiem kobiet ubranych w spódnice, mieniące się kwiatami. Budzącą się z zimowego letargu Zieloną Górą, którą kochałem coraz mocniej.

Cieszyłem się też z tego, co zapowiedział mi właściciel. Po podliczeniu zysków, obiecał mi w ciągu najbliższych tygodni podwyżkę i niewielką premię. Zdziwiłem się bardzo, bo nie zauważyłem zwiększonej sprzedaży w sklepie, a klientów było wręcz jak na lekarstwo. Być może jednak, działo się coś, czego nie widziałem, bądź nie mogłem widzieć. Coś, poza moim zasięgiem.

Jednego ze słonecznych poranków, do antykwariatu weszła zdecydowanym krokiem nieznajoma mi kobieta. Szlifowałem wtedy nogi fotela, przeznaczonego do renowacji. Przerwałem dopiero wtedy, gdy usłyszałem jej spokojny głos zwracający się do właściciela. Wstałem z klęczek i spojrzałem w kierunku lady. Stała odwrócona tyłem do mnie. Jej sylwetka była dość drobna i krucha. Ubrana w lekką spódnicę w kolorze khaki, płócienny kapelusz, gestykulowała intensywnie przy rozmowie. Wtedy właśnie zwróciłem uwagę na jej buty. Były to skórzane, kowbojskie kozaki w kolorze czerwonym. Zaintrygował mnie ten widok i miałem ochotę podejść do niej, jednak w tym momencie wydało mi się to nie na miejscu. Wróciłem więc do swojej pracy, ale ukradkiem, wciąż obserwowałem rozwijającą się sytuację

Rozmowa nie trwała zbyt długo, a ja choć bardzo się starałem, nie usłyszałem jej szczegółów. Skutecznie przeszkadzał mi w tym uliczny hałas, dochodzący zza uchylonych drzwi.

Gdy kobieta skończyła dyskutować, wyciągnęła z torby portfel i wręczyła mojemu pracodawcy gruby zwitek banknotów. Ten ukłonił się nisko w podziękowaniu i potwierdzająco pokiwał głową. Po tym, odwróciła się i szybko skierowała ku wyjściu. Wychyliłem głowę, chcąc zobaczyć jej oblicze, ale dostrzegłem tylko ściśnięte usta i wielkie przeciwsłoneczne okulary, które miała zawieszone na wąskim nosie.

Podczas przerwy obiadowej, gdy jedliśmy kanapki, wspomniałem o niej. Okazało się, że nazywa się Natalia Carpetieri i jest żoną bogatego biznesmena, która czasami zamawia u staruszka antyki. Wyczułem, że nie chciał o niej rozmawiać. Domyślałem się, że coś przede mną ukrywa i nie drążyłem tematu. Nie chciałem być wścibski, choć bardzo chciałem dowiedzieć się czegoś więcej.

Okazja nadarzyła się dość szybko. Kilka dni później, dostałem polecenie zawiezienia kilku szczelnie owiniętych białym płótnem mebli dla pani Carpetieri. Pan Henryk wręczył mi kartkę z adresem i dodał, żeby bardzo ostrożnie obchodzić się z ładunkiem.

Nie pytałem o szczegóły. Byłem podniecony zadaniem i możliwością spotkania. Chciałem zobaczyć jak mieszka i zamienić z nią choć kilka zdań. To wszystko spowodowało, że poczułem ekscytację, jakiej się po sobie nie spodziewałem.

Jazda zajęła mi około pół godziny. Musiałem wyjechać z miasta, a później kilka minut straciłem krążąc wśród wąskich uliczek przedmieść.

Posiadłość była otoczona płotem, gdzie rozrastały się krzewy, zapewniając tak pożądaną wśród zamożnych osób prywatnością. Zadzwoniłem przy bramie, która po chwili otworzyła się samoczynnie. Wjechałem na długi podjazd, parkując w pewnym oddaleniu od głównych drzwi.

Parterowy dom, o białej elewacji rozrastał się w dwóch kierunkach, na kształt litery L. W oddaleniu zauważyłem ogród, a pośród niego nie napełniony wodą basen. Wyglądał na opuszczony i zaniedbany. Dostrzegłem też, że trawnik, który prowadził wzdłuż podjazdu nie był przycięty i wyrastały w nim kępy chwastów.

Wyszedłem z samochodu i podszedłem do wejścia. Na ciemnych, drewnianych drzwiach znajdowała się staroświecka kołatka w kształcie lwa. Rozglądałem się za dzwonkiem, ale końcu zapukałem najmocniej jak mogłem. Usłyszałem, jak w środku rozległ się pusty dźwięk. Stałem kilka minut w oczekiwaniu, ale nikt się nie pojawił. Nie wiedziałem co mam robić. Złapałem mosiężną klamkę i wszedłem do środka.

Hol był obszerny, ale wszędzie raziła mnie surowa biel ścian i brak mebli. Podłoga wyłożona była czarno-białą mozaiką, która przypominała szachownicę. Nigdzie nie zauważyłem lustra, wieszaka, czy szafki na buty. Po prawej stronie znajdował się korytarz i skierowałem się w tym kierunku. Po drodze minąłem kilka ościennych pomieszczeń. Tylko w kilku z nich stały meble, które były szczelnie okryte były białym płótnem. Dom wyglądał na pusty i niezamieszkały. Zza wysokich okien wyglądał na mnie ogród, porośnięty zupełnie przypadkowymi kwiatami.

Doszedłem do głównego pokoju, który znajdował się na samym końcu budynku. Drzwi były zamknięte, ale usłyszałem dobiegającą z jego wnętrza muzykę. Zatrzymałem się przez moment, nasłuchując. Piosenka była śpiewana po francusku. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem.

Otworzyła mi ubrana w jedwabny, biały szlafrok. Spojrzałem na jej w szczupłą i podłużną twarz naznaczoną dużą ilością piegów. Miała krótko przyciętą blond grzywkę i oczy w niebieskim kolorze. Wydała mi się przyjazna, choć na jej ustach pojawił się grymas obojętności. Poczułem, że nie jestem tu szczególnie mile widziany.

Odchyliła drzwi szerzej i odezwała się z dziwnym akcentem.

–Proszę wejść i się rozgościć.

Zrobiłem niepewnie kilka kroków. W tym czasie zniknęła w łazience, do której prowadziły drzwi, znajdujące się na lewo od wejścia. Wszystkie okna były szczelnie zasłonięte roletami. Gdyby nie zapalone lampy, panowałby tu całkowity zmrok. Stałem na środku, rozglądając się wokół. W tle wciąż grała muzyka z gramofonu, który stał na podłodze.

Pomieszczenie było dość obszerne, pomalowane jak cały dom na biało i słabo umeblowane. Podwójne łoże z baldachimem, nocny stolik, lampy i barek na kółkach. To wszystko sprawiało wrażenie tymczasowego zamieszkiwania, jak gdyby właścicielka szykowała się do wyprowadzki.

Przykucnąłem w roku łóżka. Sięgnąłem i wziąłem do ręki książkę, która leżała na stoliku. Nosiła tytuł „Przejechał cyrk”. W tym momencie pani Carpetieri wyłoniła się z łazienki.

– Czego pan się napije? Może szklankę soku? A może coś mocniejszego? – zapytała tym razem roześmiana, spoglądając w moją stronę.

Wciąż ubrana była tak samo, jak przy powitaniu. Jej ruchy były zamaszyste i zastanawiałem się, czy nie jest czasem pijana.

Stanęła obok mnie i wyciągnęła prawą nogę. Oparła ją na łóżku. Nie przejmowała się zupełnie tym, że rozchylił się jej szlafrok, spod którego wyłonił się widok czerwonej bielizny. Próbowałem przybrać obojętną minę, jakby mnie to zupełnie nie poruszyło. Zwróciłem wzrok z powrotem na książkę, którą miałem w rękach.

– Jeśli można, to wolałbym wodę – odparłem spokojnie.

Odwróciła się zdecydowanie i stanęła przy barku. Nalała do jednej szklanki wodę, natomiast drugą do połowy napełniała whisky. Patrzyłem na jej sylwetkę, przypominając sobie chwilę, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy w antykwariacie. Wydała mi się tak samo delikatna, ale o wiele bardziej pociągająca. Jej smukłe ciało prześwitywało przez szlafrok. Czułem pożądanie i fascynację. Wydawało mi się, że śnie, siedząc w jej sypialni, na jej łóżku i rozmawiając z nią.

– Mam nadzieję, że przywiózł pan moje zamówienie w idealnym stanie? – odezwała się z wyniosłością w głosie – Często mam problemy z kurierami i dostawcami. Ich nierzetelność irytuje mnie czasami do wprost niewyobrażalnego poziomu. Nie lubię ludzi nieodpowiedzialnych – stwierdziła, podając mi szklankę. – Jest pan osobą odpowiedzialną?

Spojrzałem jej w oczy, ale po krótkiej chwili spuściłem wzrok. Nie mogłem wytrzymać spojrzenia jej niebieskich oczu, w których mieniły się jednocześnie litość, obojętność, strach i pustka, którą czułem już przy samym wejściu do tego domu.

– Nic nie zostało uszkodzone. Pan Henryk poinformował mnie o tym, że jest pani wymagająca pod tym względem. Traktuję zresztą tak wszystkich naszych klientów – dodałem, robiąc kilka łyków wody.

Wyglądało na to, że jest usatysfakcjonowana moją odpowiedzią, ponieważ znów się roześmiała i przybrała bardziej przyjazny wyraz twarzy. Usiadła u podnóża łóżka. Milczała przez dłuższą chwilę. Zastanawiałem się, czy to już nie koniec mojej wizyty. Odłożyłem bez słów książkę z powrotem na stolik i odwróciłem w jej kierunku.

Zobaczyłem jak wypija jednym haustem drinka, którego cały czas trzymała w ręce. Nagle odchyliła się i położyła w poprzek. Wyciągnęła prawą rękę i poklepała mnie po udzie.

– Wygląda pan na miłego i roztropnego młodzieńca. Przypomina mi pan mojego młodszego brata. Szkoda, że nie ma go tutaj. Z chęcią bym was ze sobą poznała. To by było fantastyczne.

Poczułem skrępowanie. Zrobiło mi się gorąco i czułem że płonę. Z jednej strony ta kobieta wzbudzała we mnie wielkie zainteresowanie, z drugiej wydawała mi się bardzo tajemnicza, zbyt bezpośrednia i pełna emocji, których nie rozumiałem.

– Pójdę wypakować meble. Mam wstawić je do konkretnego pokoju? – powiedziałem, wstając na nogi i odkładając szklankę.

Podniosła się z impetem, budząc się ze stanu letargu.

– Proszę się nie trudzić i wstawić je wszystkie razem do holu. Będę jednak miała dla pana jeszcze dodatkowe zadanie, jeżeli pan oczywiście się na to zgodzi.

Stanąłem przy drzwiach i bałem się tego, co powie dalej. Nie bardzo rozumiałem, czego ode mnie oczekuje.

– Zrobię wszystko, czego pani sobie życzy – wymówiłem wbrew wszystkiemu co czułem.

Wstała z łóżka i ponownie podeszła do barku. Zachwiała się przez moment i sprawiała wrażenie już mocno pijanej.

– Będę pana potrzebować dzisiaj, około godziny dwudziestej drugiej. Proszę wtedy przyjechać. Teraz muszę się już położyć.

Nie odpowiedziałem, tylko wymsknąłem się szybko z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zmierzałem ku wyjściu, gnany sprzecznymi uczuciami. Byłem oszołomiony i chciałem wydostać się na świeże powietrze, żeby odetchnąć. Wciąż otaczał mnie zapach jej ciała i muzyka, która huczała mi w głowie.

Wyszedłem na dwór i stojąc wciąż na schodach oddychałem głęboko. Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam się z sytuacją, w której nie będę umiał się zachować. Byłem jeszcze młody, ale wydawało mi się, że widziałem już sporo i nic nie wyprowadzi mnie z równowagi. Myliłem się zupełnie.

Ten tajemniczy, szczelnie owinięty ładunek, ogromna, ale zaniedbana posiadłość, w której prawie w ogóle nie było mebli i kobieta. Natalia Carpetieri, dojrzała mężatka, mówiąca z dziwnym akcentem, pełna jednocześnie złości i serdeczności, smutku i strachu. To wszystko czuło się przebywając w jej obecności. Była to mieszanka tak różnorodna i niespotykana, ale równocześnie wzbudzająca ogromną ciekawość.

Czułem przy niej pożądanie, jak do atrakcyjnej kobiety w średnim wieku, ale niekiedy to uczucie zastępowało doznanie troski i opiekuńczości.

Nie wiem dlaczego, wracając do antykwariatu, myślałem o swojej matce i ojcu. Przypomniałem sobie sobotnie wyprawy na ryby, wspólne pikniki i wczasy, które najczęściej spędzaliśmy nad Bałtykiem. Kolorowe parawany wbite w gorący piasek, zimne fale i smażony dorsz jedzony na obiad. Wieczorem gofry, włoskie lody i spacery w zachodzącym słońcu.

W tamtych chwilach uczucie spływało na mnie, niczym na małego króla miłości, którym wtedy naprawdę byłem. Nie wyobrażałem sobie, że może istnieć inne życie, że może być inaczej. Mój świat to były ręce matki i zawsze nieogolona twarz ojca. Sądziłem, że tak będzie już przez całą wieczność.

To, co działo się teraz było tego zaprzeczeniem. To nie była dorosłość i dojrzałość. Stałem się dla nich obojętny, niczym stara kopia obrazu Van Gogha wisząca nad kuchennym stołem. Zrobiłem coś, co całkowicie przekreśliło moją tożsamość w rodzinie. Wybrałem drogę, której nie chcieli zaakceptować i nie mogli się z tym pogodzić. To stało się ważniejsze niż więź, która od zawsze nas łączyła. Wspólna niechęć narastała, proporcjonalnie do upływu czasu. Starałem przypomnieć sobie, kiedy ostatnio ze sobą rozmawialiśmy. Nie mogłem jednak wydobyć z pamięci tego faktu.

Poszukiwałem czegoś, kłębka niewidocznej nici, która mogłaby mnie przywiązać i która pozwoliłaby nadać ponownie sensu mojemu życiu. Na razie jedyną taką rzeczą była powieść, z którą wiązałem swoją przyszłość. Była to jednak dość nieznana i niepewna perspektywa, z czego bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę. Na razie byłem jak ślepiec, który porusza się tylko za pomocą swojej białej laski. Przede mną była przestrzeń, o której nic nie wiedziałem.

Do końca dniówki zajmowałem się renowacją sofy, która była w dość opłakanym stanie. Po moich staraniach miała pojechać jeszcze do stolarza, który z nami współpracował i miał swój zakład przy ulicy Żeromskiego. Poznałem go już wcześniej i wiedziałem w jakim stanie najlepiej oddać mu mebel. Starałem odpędzić od siebie wszystkie myśli i skupić się na monotonnej pracy, ale zupełnie mi się to nie udawało. Wciąż zastanawiałem się, co zrobię dzisiejszego wieczoru przed godziną dwudziestą drugą. Ta myśl powracała do mnie, niczym zacięta płyta w gramofonie. Zapomniałem nawet o zjedzeniu obiadu, a mój szef dwa razy pytał, czy dobrze się czuję.

Krótko po osiemnastej zakończyłem pracę i udałem się do swojego mieszkania przy Placu Matejki. Po drodze zrobiłem niewielkie zakupy i wdrapałem się na piętro krętymi schodami. Po wejściu odczułem ogromne zmęczenie i w ubraniu położyłem się na materacu, który służył mi za łóżko. Po kilku minutach zasnąłem.

Obudziłem się z uczuciem niepokoju, który ściskał mi serce. Leżałem dłuższą chwilę oddychając spokojnie i wpatrując się w sufit, na którym zawieszona była żarówka, pozbawiona abażuru. Wstałem i powoli poszedłem do łazienki. Przemyłem twarz zimną wodą, cucąc się obficie. Spojrzałem na swoje odbicie i uśmiechnąłem. Czyżbym bał się tej kobiety? – myślałem i poprawiałem włosy, które odkąd skończyłem siedemnaście lat, zawsze zaczesywałem na lewą stronę.

Wracając do pokoju, potrąciłem nogą torbę z zakupami, której nie zdążyłem wypakować przed zaśnięciem. Wyłożyłem chleb na stolik kawiarniany, który służył mi za jadalnię. Z zakupionych jaj zrobiłem sobie jajecznicę, dodając pod koniec smażenia odrobinę mleka. Było to danie, które przyrządzałem najczęściej. Smakowało mi o każdej porze dnia i było dla mnie bez znaczenia, czy jem je na śniadanie, obiad, czy kolację.

Później skręciłem sobie papierosa z tytoniu, który kupowałem od znajomego i przysiadłem na parapecie. Uchyliłem okno i wpatrywałem się w spacerujących mieszkańców, którzy o tej porze, po ciężko przepracowanym dniu, zmierzali do swoich domostw.

Oglądałem przygarbione sylwetki, ściskające siatki z warzywami, o ciemnych twarzach bez wyrazu, niosące swój życiowy los. Grube kobiety, a przy nich gromady rozwrzeszczanych dzieciaków, o rysach nie do końca słowiańskich. W końcu też blondynki poprawiające makijaż w luksusowych samochodach, zatrzymujące się tutaj tylko przez kilka chwil.

Ktoś z chodnika pomachał do mnie i krzyknął „Cześć”. Nie mogłem rozpoznać kto, ale odpowiedziałem również wywijając ręką. Byłem przekonany, że to pewnie jakiś dzieciak, lub sąsiad z parteru, z którym od czasu do czasu piłem wódkę.

Zastanawiałem się, co zrobię przed umówioną godziną. Czy zdobędę się na to, żeby udać się do tego tajemniczego domu i spotkać się z jej właścicielką? Czego właściwie ona ode mnie oczekuje?

Wątpliwości nie dawały mi spokoju przez cały wieczór, choć próbowałem skupić się na kontynuowaniu pracy nad powieścią.

Na dworze zapadł zmierz. Siedziałem w blasku księżyca, wpatrując się w niebo za oknem. Na zegarku wybiła 21:30, a ja nadal nie podjąłem decyzji, co robić.

Rozdział 2

Brama była otwarta. Podjechałem pod dom ze spóźnieniem. Spoglądałem w okna, ale w żadnym z nich nie mogłem dostrzec światła. Cały teren otaczała ciemność, która budziła we mnie jeszcze większy niepokój.

Stanąłem przy drzwiach i tak będąc tu za dnia, mocno zapukałem. Nie doczekałem się żadnej reakcji. Zastanawiałem się, czy wypada mi po prostu wejść. Może stało się coś złego? – przeszło mi przez myśl. Złapałem zdecydowanie za uchwyt i wkroczyłem do środka.

Ogarnął mnie półmrok. Złapałem się jednej ze ścian i po omacku robiłem krok po kroku. Było to trudne i uciążliwe. Moja wybujała wyobraźnia podsuwała mi wizję, iż zastanę ją zupełnie martwą, leżącą na ceramicznej podłodze. Policja rozpocznie śledztwo, w którym będę głównym podejrzanym. Zaczną mnie przesłuchiwać przez kilka dni, nie dając ani chwili odpoczynku. W tym czasie lokalne dzienniki rozpiszą się na mój temat, przytaczając przy okazji historię nieudanej nauki na uczelni i wszystkie życiowe porażki jakie dotąd mnie spotkały. Co najgorsze, dotrą też do moich rodziców, którzy udzielą obszernego wywiadu i opowiedzą jak bardzo ich zawiodłem rzucając naukę i stając się w końcu mordercą. Wszystko to stanie się, zanim w końcu dojdą do tego, że to nie moja sprawka. Wtedy będzie już jednak za późno.

Z rozmyślań wyrwał mnie nagły blask lampy, który dobiegł z kierunku, do którego podążałem. Pani Carpetieri uchyliła drzwi swego pokoju, tak jakby dobrze wiedziała że się skradam. Wyrwałem pędem w tamtą stronę.

– Proszę wejść – usłyszałem jej głos dochodzący ze środka, który tym razem wydał się wypowiedziany z mocnym, włoskim akcentem.

Przekroczyłem próg. Wszystko wyglądało tak jak poprzednio. Zniknął barek na kółkach, a na łóżku leżała wyprasowana czarna sukienka ze złotymi delfinami. Domyślałem się, że pani Carpetieri jest w łazience. W rogu za szafą dostrzegłem rozkładane, drewniane krzesło. Usiadłem na nim, zakładając ręce na piersi. Spojrzałem w lustro, które zamontowane było na drzwiach. Na mojej twarzy odmalowała się ciekawość, która była jednocześnie przepełniona niepokojem. Nie wiedziałem co mnie czeka tego wieczoru.

– Może włączy pan jakąś płytę? – odezwała się donośnie, wychylając na kilka sekund.

Nie zdążyłem nawet objąć jej spojrzeniem. Wstałem i podszedłem do starego gramofonu, który nadal stał na podłodze. Obok niego leżały porozrzucane płyty pozbawione okładek. Wziąłem pierwszą, która była pod ręką i ułożyłem na obracającym się talerzu. Z głośnika wydobył się dźwięk saksofonu. W pokoju rozbrzmiał jazz. Nie znałem się na tej muzyce, ale stwierdziłem, że pasuje do pory dnia i samej Natalii.

Podszedłem do okna szczelnie zasłoniętego grubymi roletami. Miałem ochotę podnieść je do góry i odkryć widok, który rozprzestrzeniał się za nimi. Sięgnąłem po sznurek i lekko za niego szarpnąłem. Zasłona zaczęła podnosić się powoli do góry.

Wtem, usłyszałem za sobą trzaśnięcie drzwi. Zesztywniałem i zrobiło mi się głupio.

– Nie ma tam nic ciekawego. Chyba, że interesuje pana zaniedbany ogród – powiedziała z rozbawieniem.

Odwróciłem się do okna i rozpaliłem ze wstydu. Spuściłem wzrok na swoje buty, zastanawiając się co odpowiedzieć.

– Przepraszam – wydukałem w końcu cicho i wróciłem z powrotem na krzesło.

To jeszcze bardziej ją rozbawiło. Stanęła naprzeciw mnie w białym szlafroku. Na mojej twarzy objawiło się uwielbienie. Podeszła do mnie tak blisko, że czułem zapach jej perfum. Wyciągnęła rękę.

– Mówmy sobie po imieniu. Jestem Natalia, a ty jak masz na imię mały? – powiedziała, nachylając się nieznacznie nade mną.

W pierwszym momencie chciałem wstać z krzesła, ale przytrzymała mnie kładąc lewą rękę na ramieniu.

– Stanisław. Stanisław Wnuk-Lipiński – powtórzyłem głośno.

– Brzmi arystokratycznie – podsumowała, odchodząc w stronę łóżka.

– Nic mi w tym temacie nie wiadomo – odparłem, krzyżując ponownie ręce na piersi.

Złapała w ręce sukienkę, starając się jej nie pognieść i wróciła do łazienki.

Wyszła kilka minut później, prezentując się bardzo elegancko i wytwornie. Podeszła do łóżka i sięgnęła pod poduszkę. Wyjęła żółtą kopertę, którą następnie schowała do torebki.

– Pojedziemy moim samochodem pod pewien adres. Zaczekasz tam jakiś czas i odwieziesz mnie z powrotem – oznajmiła, biorąc jednocześnie z wieszaka beżowy płaszcz i nawijając go sobie na ramię.

Przytaknąłem głową, nie wypowiadając ani słowa. Wiedziałem, że w tym momencie nie mogę już zrezygnować, choćby prosiłaby mnie o zabicie swego męża. Nie miałem już wyjścia.

– Idziemy – stwierdziła stanowczo stając w drzwiach i rozświetlając korytarz ukrytym włącznikiem.

Przeszliśmy szybko do holu, a później skręciliśmy w lewo, gdzie znajdowało się wejście do garażu. W środku stał stary Mercedes 500, mieniący się srebrnym lakierem. Natalia otworzyła zamek i wręczyła mi kluczyki, sama sadowiąc się po stronie pasażera. Usiadłem i ścisnąłem skórzaną kierownicę. Poczułem się jak aktor filmowy z lat osiemdziesiątych, który dorobił się majątku na filmach klasy B. Samochód miał automatyczną skrzynię biegów, której nie umiałem obsługiwać. Zauważyła moje zaskoczenie, bo na jej twarzy objawił się ironiczny uśmiech. Przesunęła dźwignię na pozycję „R” i powiedziała, żebym ruszał.

Wyjechałem na ulicę i skierowałem się w stronę centrum, choć dokładnie nie sprecyzowała celu naszej wspólnej wycieczki. Było to jednak dość oczywiste. Gdzie mielibyśmy wybierać się o tej porze?

Jechaliśmy w milczeniu, wpatrując się w światła latarni i białą oś szosy, którą co jakiś czas celowo przekraczałem, prowokując ją do komentarza.

Zachowywała jednak stoicką postawę i wpatrywała się przed siebie. Zauważyłem że miała idealny lewy profil, który chętnie bym uwiecznił na zdjęciu.

Po kilku minutach otworzyła okno i wyjęła papierosy. Nie zapytała, czy też mam ochotę zapalić. Może bała się, że nie zapanuję nad kierownicą, a może zamyśliła się nad czymś istotniejszym.

– Zatrzymaj się przy najbliższej stacji – oznajmiła, gdy przekroczyliśmy leśny pas, oddzielający miasto od strefy podmiejskiej.

Od momentu, gdy wsiadła do samochodu była oschła i zamyślona. Nie wiedziałem, co to oznacza, ale po moim żołądku rozlewało się uczucie podekscytowania i napięcia. Nie miałem zamiaru wplątać się w jakąś niemiłą historię, której konsekwencje musiałbym później ponieść. Z drugiej strony uspokajałem się tym, że to tylko zamożna kobieta, która ma swoje dziwne przyzwyczajenia i kaprysy.

Kilka razy nasze dłonie musnęły się, przy przełączaniu staromodnego radia, które było zamontowane na desce rozdzielczej samochodu. Na pewno nie wyglądaliśmy w nim na parę. Prędzej ludzie mogli wziąć nas za rozkapryszone bogactwem rodzeństwo.

Zatrzymałem się na jednej ze stacji benzynowych. Wyskoczyła z samochodu i podbiegła do środka. Zauważyłem, że kupiła coś przy kasie, a później skierowała w stronę toalety. Po chwili ktoś na mnie zatrąbił i musiałem odjechać, tracąc widok.

– Do hotelu Qubus. Prędko! – krzyknęła, pojawiając się nagle i zatrzaskując drzwiczki.

Zacząłem nerwowo majstrować przy skrzyni biegów. Ruszyłem z piskiem opon, ale dopiero po dłuższej chwili.

Było już przed północą. Ulice miasta były opustoszałe. Zanim dojechaliśmy na miejsce, minęliśmy zaledwie kilka samotnie mknących taksówek. Pędziłem, nie zważając na ograniczenie prędkości. Chciałem dobrze wykonać swoje zadanie, choć do końca nie wiedziałem, w czym tak naprawdę uczestniczę.

Podjechałem pod same drzwi. Odwróciła się w moją stronę ze strapioną miną.

– Zaczekaj na parkingu. Pod żadnym pozorem nie wchodź do środka – powiedziała rozkazującym tonem, którego doświadczyłem już wcześniej.

Otworzyła nerwowo torebkę i zaczęła w niej grzebać. Gdy tylko wyczuła w palcach żółtą kopertę, uspokoiła się i zgrabnym, powolnym ruchem otworzyła drzwi.

– Długo to będzie trwało? – zapytałem, gdy jedną nogą stała już na zewnątrz.

Odwróciła się i pochyliła się, tak że jej głowa znalazła się tuż nade mną. Znów poczułem zapach jej perfum, pomieszanych ze słodkim zapachem szamponu do włosów

– Czekaj do skutku – odparła, kładąc palce na moich ustach.

Taka poufałość zaskoczyła mnie, ale zarazem wywołała radość i podniecenie. Poczułem dumę, że Natalia Carpetieri właśnie mnie poprosiła o podwiezienie tej nocy do hotelu. Nie wiedziałem po co i dlaczego, ale tak naprawdę nie przejmowałem się tym. Zdawałem sobie sprawę, że bogaci ludzie nie spędzają nocy tak jak ja, czyli pijąc tanią wódkę i pisząc powieści w ciasnych komórkach, które udają mieszkania.

Odjechałem na parking, który znajdował się tuż za rogiem. Zaparkowałem samochód w oddaleniu, na samym końcu placu. Bałem się go zarysować, lub uszkodzić. Chciałem też być jak najmniej widoczny. Nie miałem pojęcia ile to wszystko potrwa. Otworzyłem więc drzwi i zapaliłem papierosa.