Strona główna » Obyczajowe i romanse » Nie ma leku na miłość

Nie ma leku na miłość

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-2219-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nie ma leku na miłość

W dniu ślubu Belli, Mac obiecał sobie zapomnieć, że się w niej podkochiwał. Wyjechał z Anglii i pracował jako lekarz w Afryce i na Filipinach. Trzy lata później wrócił do kraju i spotkał Bellę ponownie – na oddziale pediatrycznym szpitala w Dalverston. Była po rozwodzie, przybita i rozgoryczona. Mac zorientował się, że wciąż ją kocha, mimo że były mąż nie zostawił na niej suchej nitki...

Polecane książki

"Sprawy Międzynarodowe" są unikatowym kwartalnikiem poświęconym teorii i  praktyce polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych. Ukazujące  się od 1948 roku, stanowią forum debaty i prezentacji polskiej myśli na temat problematyki międzynarodowej....
Trzeci tom bestsellerowej serii "Czary Codzienności". Czasami wszystko musi się zagmatwać, by los mógł wreszcie wskazać właściwe rozwiązanie. Życie sióstr Niemirskich bardzo się skomplikowało – w miasteczku pojawił się ktoś, kto może zniszczyć mozolnie budowane szczęście. W dodatku rodzinnemu do...
Charlie powraca wspomnieniami do czasów liceum, kiedy poznała Marka. Krótka opowieść o relacji między dwójką nastolatków, wspominanej po kilkudziesięciu latach....
Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. było powiewem wolności także w szkolnictwie. W proces odnowy i tworzenia polskiej oświaty czynnie włączyło się duchowieństwo. Jeszcze w latach bezpośrednio poprzedzających odzyskanie niepodległości biskup płocki, dziś błogosławiony, Antoni Julian Nowo...
Książka Planeta Ziemia. Zwierzęta i rośliny chronione w Polsce prezentuje listę rzadkich i zagrożonych przedstawicieli świata fauny i flory, występujących w różnych obszarach naszego kraju – od gór aż po Pomorze. Opatrzone pięknymi fotografiami teksty zawierają informacje dotyczące pochodzenia d...
Kapitan Timothy Cuthrow i załoga Silver Stag powracają! W New Providence powoli formuje się Republika Piratów. Sprawująca rządy Rada, w skład której wchodzą dowódcy cumujących w porcie Nassau niezależnych jednostek, podniosła wyspę z ruin. Handel uprawiany na niebezpiecznych wodach pomiędzy wyspami ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jennifer Taylor

Jennifer TaylorNie ma leku na miłość

Tłumaczenie

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniła. Wysoka, szczupła, włosy o odcieniu tycjanowskim upięte w elegancki kok. Dzisiaj Bella English była tak samo piękna jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni.

Na jej ślubie.

– Mac, ktoś mi powiedział, że wróciłeś! Miło cię tu znowu widzieć. Co u ciebie?

– Dziękuję, Lou, w porządku.

James MacIntyre, dla znajomych Mac, uśmiechnął się do leciwego portiera. Kątem oka zauważył, jak Bella wstaje zza biurka, ale na nią nie spojrzał, koncentrując się na rozmówcy.

Po tym, co usłyszał od Tima, serdecznego kumpla, nie palił się do rozmowy z Bellą.

– Lou, świetnie się trzymasz. Najwyraźniej dobrze ci służy przeprowadzka na ten nowo otwarty pediatryczny oddział ratunkowy. Jakby ci ubyło z dziesięć lat, od kiedy ostatnio się widzieliśmy.

– Akurat! – Na pomarszczonej twarzy staruszka pojawił się smętny uśmiech. – Trzeba by niejednej operacji plastycznej, żebym wyglądał jak George Clooney szpitala w Dalverston. – Wychylił się, by popatrzeć, co dzieje się za plecami Maca. – No, na mnie czas. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

Mac się domyślał, dlaczego Lou tak pospiesznie się ulotnił. Czuł subtelny zapach perfum Belli.

Od lat ten sam. Kiedyś się przyznała, że zostały skomponowane specjalnie dla niej. Doskonale pasowało to do tego, co o niej wiedział. Bella należała do gatunku kobiet, które zamawiają pachnidła u perfumiarza. Nie było w niej nic, co zwyczajne albo pospolite.

Powoli się odwrócił, by lepiej jej się przyjrzeć. Zawsze była szczupła, ale teraz wyglądała na wręcz wychudzoną, a mimo jak dawniej delikatnej karnacji, pod jej oczami dostrzegł sine kręgi sugerujące nieprzespane noce.

Gnębi ją poczucie winy? – pomyślał z goryczą. Wyrzuty sumienia nie dają jej spokoju nawet w dzień? Przecież chyba nawet ona w jakimś stopniu czuje się odpowiedzialna za rozstanie z Timem.

– Cześć, Mac. Doszły mnie słuchy, że wróciłeś. Co słychać?

Słowa niemal identyczne jak te, którymi powitał go Lou, ale tym razem kusiło go, by zareagować całkiem inaczej. Miał nieodpartą ochotę chwycić ją za ramiona i mocno potrząsnąć, domagając się wyjaśnienia, jak mogła postąpić tak okrutnie.

Zniszczyła Timowi życie. Nic jej to nie obchodzi? Ani to, że złamała przysięgę złożoną trzy lata wcześniej, że będzie dozgonnie kochać i szanować mężczyznę, którego poślubiła? Przysłuchiwał się tej ceremonii, słyszał czysty, dźwięczny głos Belli i wierzył w każde jej słowo. Szczerze mówiąc, teraz czuł się zawiedziony chyba w równym stopniu co Tim.

Zaskakująca myśl. Bella i on tylko się przyjaźnili, nie łączyło ich nic więcej. Dopilnował tego.

Skąd więc to rozczarowanie? Odepchnął tę myśl, zdając sobie sprawę, że zastanawianie się nad tym byłoby niepraktyczne. Jeżeli przez kilka nadchodzących miesięcy mają pracować razem, tamte wydarzenia należy odsunąć na jak najdalszy plan.

– Dzięki, w porządku. Bardzo się cieszę, że trafiła mi się okazja podjąć pracę na nowym oddziale. – Rozejrzał się wokół, nie kryjąc uznania. – Jestem pełen podziwu. Domyślam się, że nie szczędzono środków.

– Masz rację. Same najnowsze technologie. Chociaż oddział działa już od miesiąca, to za każdym razem, kiedy tu wchodzę, muszę się uszczypnąć. Aż trudno mi uwierzyć, że mamy na wyciągnięcie ręki takie wspaniałe wyposażenie.

Zaśmiała się cicho, a on poczuł, że włosy zjeżyły mu się na całym ciele. Zdążył już zapomnieć, jak uwodzicielski jest jej śmiech, taki gardłowy i kuszący. Prawdę mówiąc, to przez ten śmiech zwrócił na nią uwagę lata temu. Stał w kolejce w uniwersyteckiej kantynie, kiedy go usłyszał po raz pierwszy.

Odwrócił się, by zobaczyć, kto to…

Ta myśl też jest nie na miejscu. Nie pozwoli, żeby coś go rozpraszało. Wie, po czyjej stoi stronie. Gdyby przyszło mu się zdeklarować, będzie lojalny wobec Tima. Wysłuchał jego łzawej opowieści o tym, jak było, od początku do samego końca. I chociaż zdawał sobie sprawę, że nader rzadko wina leży wyłącznie po jednej stronie, było dla niego oczywiste, że głównym winowajcą jest Bella. Albo inaczej: największym błędem Tima było to, że za bardzo ją kochał i był wobec niej zbyt wyrozumiały. Ten wywód umocnił go we wcześniejszym przekonaniu.

Uśmiechnął się do niej sztucznie.

– Czy to możliwość pracy w tak wyposażonej placówce jak ta zwabiła cię do Dalverston? Prawdę mówiąc, byłem zdziwiony, że wyjechałaś z Londynu.

– Tak, to jeden z powodów.

Jej spojrzenie przygasło, dostrzegł w nim smutek. Tim cierpiał, ale chyba i ona cierpi, pomyślał ze ściśniętym sercem. Taka własna reakcja mu się nie spodobała. Z trudem się powstrzymał, by nie okazać, co czuje, podczas gdy Bella mówiła dalej.

– Musiałam nabrać dystansu, a tutaj mam szansę zacząć od nowa. Mam też nadzieję, że i dla Tima będzie to nowy początek.

Wyraźnie czuła niechęć Maca i bardzo ją zabolało, że tak pochopnie ją ocenił i nie kryje do niej urazy.

Domyślała się, że Tim opowiedział mu swoją wersję, ale liczyła, że Mac powstrzyma się z osądem, dopóki nie porozmawia także z nią.

Niestety, najwyraźniej bezwarunkowo zaakceptował wersję Tima. To jej wina, to ona jest tym czarnym charakterem, który doprowadził do rozwodu, a Tim niewinną ofiarą.

Nie zamierza się tłumaczyć. Kiedy dotarły do niej kłamstwa, jakie o niej rozpowiadał Tim, postanowiła nie szukać odwetu. Miała okazję zetknąć się z parami, które wdały się w wyniszczającą walkę, więc przysięgła sobie, że tą drogą nie pójdzie.

Ludzie i tak uwierzą w to, w co zechcą. Mało kto by jej uwierzył, gdyby usiłowała podważać zarzuty Tima, że to ona postąpiła irracjonalnie, że zniszczyła mu karierę, że wolała się z nim rozwieść, niż urodzić dziecko.

Zawsze była powściągliwa, od dzieciństwa potrzebowała więcej czasu, żeby się z kimś zaprzyjaźnić, za to Tim był otwarty na wszystkich, błyskawicznie zdobywał przyjaciół, a gdy równie szybko o nich zapominał, nie mieli mu tego za złe.

Tak, gdyby przyszło opowiedzieć się po czyjejś stronie, większość i tak wybierze Tima.

Nawet, jak widać, Mac.

Z ciężkim sercem szła do recepcji. Mimo że to głupie, było jej bardzo przykro, że Mac tak nisko ją ocenia.

Z wymuszonym uśmiechem, by nie pokazać, co czuje, zwróciła się do Janet Davies, recepcjonistki.

– Janet, to jest doktor MacIntyre – przedstawiła go. – Zastąpi doktor Timpson, dopóki ona nie wróci ze zwolnienia po tym wypadku na nartach.

– My się znamy. Kto by nie znał Maca?

Janet zerwała się zza biurka, by rzucić się mu na szyję.

– Gdzie cię teraz zaniosło? Do Afryki, do Indii czy do Mongolii? – zapytała.

– Na Filipiny.

Odwzajemnił uścisk, ciepło się do niej uśmiechając. Jak on pięknie się uśmiecha, pomyślała Bella.

Daj sobie spokój, do Janet uśmiechnął się ciepło, ale nie do ciebie.

– Uuu… – Janet się skrzywiła. – Było tam tak źle, jak to pokazują w telewizji?

– Nawet gorzej.

Gdy potrząsnął głową, włosy opadły mu na czoło. Powinien pójść do fryzjera, pomyślała Bella, mimo że to do niego pasowało, podkreślając jego męskie rysy, siłę charakteru oraz otaczającą go aurę bezkompromisowości. Sprawiał wrażenie człowieka, na którym można polegać w każdej sytuacji.

W minionym tak trudnym dla niej roku przydałoby się jej wsparcie ze strony kogoś takiego jak Mac MacIntyre.

– Tajfun zmiótł z powierzchni ziemi całe miasta i wioski, a ludzie zostali tylko w tym, co mieli na sobie. Na początku napotkaliśmy cholerne trudności ze zdobyciem nawet najbardziej podstawowych środków.

– Okropne – westchnęła Janet. – Można by powiedzieć, że mamy szczęście, że żyjemy tutaj.

– To prawda. – Uśmiechnął się. – Nawet mimo częstych opadów w tej części świata.

Śmiejąc się, Janet sięgnęła po słuchawkę dzwoniącego telefonu. Bella tymczasem zapoznawała się z listą pacjentów. Tak, powinni sobie z Makiem dużo wyjaśnić, ale przede wszystkim mają razem pracować, i o tym przede wszystkim należy pamiętać.

Trójką dzieci z listy już ktoś się zajął, czekały teraz na wyniki badań, więc wskazała mu na liście ostatnie nazwisko.

– Chciałabym, żebyś obejrzał Chloe Adams. Ma osiem lat. Została przyjęta o czwartej nad ranem z silnym bólem głowy i wymiotami. – Westchnęła. – Na ból głowy skarżyła się od kilku tygodni. Lekarz rodzinny uznał, że prawdopodobnie jest to zapalenie zatok, ale do mnie ta diagnoza nie przemawia.

– Podejrzewasz coś poważniejszego?

– Tak. Podczas badania rzuciło mi się w oczy, że Chloe ma zaburzoną koordynację ruchową. Obawiam się, że to może być guz. Zapytałam matkę, czy Chloe często się przewraca albo ma niepewny chód, ale matka niczego takiego nie zauważyła. – Wzruszyła ramionami. – Ta kobieta ma piątkę dzieci. Odniosłam wrażenie, że nie bardzo sobie z nimi radzi, tym bardziej że na początku tego roku mąż ją rzucił.

– Hm. Osobie porzuconej musi być trudno – odparł tonem tak pozbawionym emocji, że się zorientowała, że to aluzja do jej sytuacji.

Z palącymi policzkami poprowadziła Maca do pacjentki. Nie rzuciła Tima! Odeszła od niego, bo robił wszystko, żeby uniemożliwić jej pozostanie.

Próbowała mu pomóc, próbowała wszystkiego, ale na próżno. Był już tak bardzo uzależniony od środków przeciwbólowych, że nie potrafił z nich zrezygnować. Owszem, wiele razy obiecywał, że rzuci, przysięgał, że już nie bierze, ale kłamał.

Opioidy go zmieniły, stał się człowiekiem, który w każdej sprawie kłamie i oszukuje. Doszło do tego, że nie mogła dłużej znieść tej sytuacji, więc zażądała rozwodu. I, o ironio, to było najlepsze, co mogła dla niego zrobić.

Po rozstaniu z nią Tim zgłosił się na leczenie odwykowe i w końcu wyzwolił z uzależnienia.

Zastanawiała się wtedy, czy do niego nie wrócić, ale kiedy odkryła, że ma romans, przestało to już mieć jakikolwiek sens. Wróciłaby kierowana wyłącznie poczuciem obowiązku, a to nie wyszłoby na dobre ani jemu, ani jej.

Nagle zaczęła się zastanawiać, czy darzyła go prawdziwą miłością, tak jak powinno kochać się współmałżonka, skoro nie była gotowa o niego konsekwentnie walczyć.

Kłopot w tym, że nigdy nie była pewna swoich uczuć. Jako jedyne dziecko rodziców skupionych na karierze zawodowej bardzo wcześnie nauczyła się tłumić emocje. Nawet jako osoba dorosła zachowywała chłód.

Tim wydawał się idealnym wyborem: znała ten typ człowieka, ponieważ pochodził z podobnego środowiska, w jego obecności czuła się bezpiecznie.

Nie to co Mac. Mac był jego przeciwieństwem. Mimo że się przyjaźnili, peszyła ją jego pewność siebie oraz doświadczenie życiowe. Wydawał się odległy. Niebezpieczny. Burzył jej wewnętrzny spokój. I, jak się okazuje, to się nie zmieniło.

Wstrzymała oddech. Jeżeli był niebezpieczny wtedy, to teraz, kiedy jest tak wrażliwa na ciosy, zagraża jej jeszcze bardziej.

– Doktor MacIntyre. – Mac przedstawił się matce Chloe. – Doktor English mnie poprosiła, żebym obejrzał pani córkę. – Uśmiechnął się do wyraźnie zaniepokojonej kobiety.

Świadom, że stoi za nim Bella, skoncentrował się na innej kobiecie, na pani Adams. Obiecał sobie, że zachowa się przyzwoicie i nie będzie robił Belli wyrzutów. Był na sto procent przekonany, że postąpiła haniebnie, ale nie miał prawa jej tego wytykać.

– Chloe, czujesz się już lepiej, prawda? – pani Adams zwróciła się do córki.

Mac westchnął. Nieważne, ile to potrwa ani jak będzie niewygodne dla matki, ale muszą dotrzeć do przyczyny dolegliwości dziewczynki.

– Bardzo mnie to cieszy, ale jestem zdania, że należy przeprowadzić jeszcze kilka dodatkowych badań – powiedział Mac, uśmiechając się do Chloe. – Wolelibyśmy, żeby te okropne bóle głowy się nie powtórzyły, co ty na to?

– Tak. – Z nieśmiałym uśmiechem Chloe mocniej przytuliła wysłużonego misia.

Mac przysiadł na brzegu łóżka.

– Jak twój miś ma na imię? – Pogładził pluszaka. – Mam takiego samego misia, nazywa się Bruno.

– A ten William. To mój najlepszy przyjaciel. Wszędzie go z sobą zabieram.

– Myślę, że mu się to podoba. – Ujął misia za łapkę. – Miło cię poznać, Williamie. Jestem doktor Mac – przedstawił się z należytą powagą.

Najważniejsze, to zdobyć zaufanie małego pacjenta.

– Chloe, skoro już się poznaliśmy, muszę ci zadać kilka pytań. Pamiętaj, nie ma dobrych albo złych odpowiedzi. Jak chcesz, żeby William ci pomógł, to nie widzę przeszkód, dobrze?

– Dobrze.

– Powiedz mi, czy zdarza ci się stracić równowagę i upaść?

– Czasami – odparła cicho Chloe, spoglądając na matkę. – Wczoraj w szkole. Wstałam po karton do malowania i się przewróciłam. Nauczycielka myślała, że się wygłupiam i na mnie nakrzyczała.

– Uhm. – Mac przeniósł wzrok na Bellę, a ta nieznacznie kiwnęła głową.

Zaburzenia równowagi mogą być skutkiem zakłóceń w pracy móżdżka i, niestety, często wskazują na obecność guza. Mimo to Mac miał szczerą nadzieję, że to nie nowotwór, chociaż sytuacja nie wyglądała dobrze.

– Miewasz trudności z chodzeniem? Jakby stopy nie chciały iść tam, gdzie im każesz?

– Czasami mnie nie słuchają – szepnęła Chloe.

– Przepraszam, doktorze, ale co to ma wspólnego z bólem głowy? – wtrąciła się wyraźnie zniecierpliwiona matka.

– Zadaję te pytania, bo odpowiedzi pomogą mi zorientować się, co Chloe dolega – wyjaśnił, uznając, że jeszcze za wcześnie, by wchodzić w szczegóły.

Jeżeli ich podejrzenia się potwierdzą, matka będzie miała sporo czasu, by pogodzić się z myślą, że jej dziecko jest poważnie chore. Wstał.

– Skieruję cię na takie specjalne prześwietlenie, żebyśmy zobaczyli, co się dzieje w twojej głowie – dodał. – Zaraz tam zadzwonię, potem salowy cię zawiezie, a mama będzie ci towarzyszyć.

– Długo to potrwa? – zaniepokoiła się matka. – Bo muszę resztę dzieciaków wyprawić do szkoły. Zostawiłam je pod opieką sąsiadki, ale nie mogę liczyć, że się tym zajmie, bo ma osiemdziesiąt lat.

– Samo prześwietlenie trwa krótko – wyjaśniła Bella – ale do czasu otrzymania wyniku Chloe musi zostać na oddziale. Jest jeszcze ktoś, kto może się zająć pani dziećmi?

– Nie mam nikogo, od kiedy ich ojciec się wyprowadził – odparła z goryczą matka, wzruszając ramionami. – Najwyżej nie pójdą dziś do szkoły.

Mac wraz z Bellą bez słowa wyszedł z sali, ale to nie znaczyło, że nie myśli o tym, co usłyszał. On nie złamałby raz danej obietnicy. Rozpacz ojca, gdy odeszła od nich jego żona i matka Maca, już wtedy wystarczyła, by zrozumiał, że sam czegoś takiego nigdy nie może się dopuścić. Jeśli się do czegoś zobowiąże, bezwarunkowo dotrzyma słowa.

Po minie Belli zorientował się, że wie, co pomyślał. Trudno. W jego mniemaniu to, że Bella w taki sposób rzuciła Tima, było nie do przyjęcia. Przysięgała być przy nim do grobowej deski, ale najwyraźniej nie miała takiego zamiaru, skoro odwróciła się od niego, gdy pojawiły się pierwsze problemy.

Wyrzucał sobie, że nie był z przyjacielem, gdy ten potrzebował wsparcia. Ale Tim miał Bellę, żonę, na której powinien móc polegać.

Być może niesłusznie się do niej uprzedził, ale kiedyś uważał ją za kobietę idealną. Nie tylko piękną, lecz również wyjątkowo inteligentną. Gdy poznali się w Cambridge, bardzo mu się podobała, mimo że w jej obecności czuł się nieco onieśmielony.

To, że trzymała się z dala od reszty grupy, tylko dodawało jej uroku.

Sam nigdy nie był powściągliwy. Dorastając w blokowisku na obrzeżach Manchesteru, nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Od najmłodszych lat wiedział, że musi być twardy i bezwzględny, by przetrwać, skoncentrowany i uparty, żeby podjąć oraz ukończyć studia medyczne.

Bella była inna niż dziewczyny z blokowiska, inna niż dziewczyny z ich roku. Wiele z nich pochodziło z zamożnych rodzin, ale tylko Bella była doskonała. Odkrycie, że wcale taka nie jest, mocno nim wstrząsnęło.

Przez lata stawiał ją na piedestale, lecz okazała się taka sama jak inne, okazała się kobietą, która składa i łamie przysięgi. I wcale nie jest poza jego zasięgiem, jak mu się kiedyś wydawało.

Ściągnął brwi. Ta myśl przyszła mu do głowy po raz pierwszy i wcale mu się nie podobała. Ani ta następna. Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, by ją poderwał.

Niestety prześwietlenie potwierdziło ich najgorsze podejrzenia. Oboje wpatrywali się w ekran.

– No cóż, chyba nie mamy wątpliwości – powiedziała Bella z westchnieniem. – Guz.

– Tak.

Pochylając się, by lepiej przyjrzeć się zdjęciu, bezwiednie dotknął jej ramienia.

Odsunęła się, z niezadowoleniem czując, że serce zabiło jej szybciej niż normalnie. Odkaszlnęła. Zdecydowanie nie chciała, by Mac pomyślał, że robi na niej jakiekolwiek wrażenie.

– Jak sądzisz? Prawdopodobnie rdzeniak. Najczęstszy nowotwór ośrodkowego układu nerwowego występujący u dzieci.

Przytaknął.

– Wskazywałoby na to jego umiejscowienie. Jestem tego prawie pewien.

– Chloe wymaga natychmiastowego leczenia – oznajmiła, skoncentrowana na małej pacjentce.

Nic dziwnego, że tak zareagowała na Maca. Odkąd dowiedziała się, że wrócił do Anglii, cały czas chodziła podminowana. Mac to najlepszy kumpel Tima, więc trudno mu się pogodzić z tym, co się stało.

Nic dziwnego, że to wywołuje między nimi… pewne napięcie. Ta konstatacja nieco ją uspokoiła.

– To wyjątkowo złośliwy nowotwór – dodała. – Z tego, co czytałam, rdzeniaki rozrastają się błyskawicznie, atakując inne partie mózgu i rdzeń kręgowy.

– Jak najszybciej musi ją zbadać onkolog. Żeby zwiększyć szansę przeżycia, prawdopodobnie skieruje mąłą na radio- i chemioterapię. – Smutno pokręcił głową. – Współczuję matce. Spadnie to na nią jak grom z jasnego nieba.

– Co gorsza, będzie też wymagało od niej ogromnego wysiłku, bo przecież ma jeszcze całą gromadkę. Głównym jej zajęciem będzie jeżdżenie ze szpitala i do szpitala, a nie ma nikogo do pomocy.

– Fakt. – Mac smętnie pokiwał głową.

Nie dał jej tego poznać, ale czuła, że pomyślał o niej, o tym, że opuściła Tima, gdy był w potrzebie.

Miała nieodpartą ochotę powiedzieć prawdę, tę najprawdziwszą prawdę, by obalić wersję, którą rozpowiadał Tim, ale się powstrzymała. Mac nie zmieni o niej opinii, jeżeli będzie próbowała dzielić winę. Skutek może być nawet odwrotny.

Z przykrością stwierdziła, że niewiele może w tej sprawie zrobić. Zgasiła monitor.

– Idę porozmawiać z matką Chloe – rzuciła przez ramię, kierując się do drzwi. – Im prędzej się dowie, tym lepiej.

– Dobrze. Mam zadzwonić na onkologię? – Razem wyszli na korytarz.

– Tak, jeśli możesz. Oj, tam jest teraz nowy numer… Dzisiaj na onkologicznym zaczyna się remont, więc onkolog tymczasowo przeniósł się do starego budynku szpitala. – Odwracając się, wpadła na Maca.

– Przepraszam – powiedział, pomagając jej utrzymać równowagę. – Nie przewidziałem, że odwrócisz się tak gwałtownie. Łamaga ze mnie.

Uśmiechnął się.

– To taka moja wymówka – dodał.

– Nic się nie stało.

Nieprawda. Czuła, jak na ramieniu w miejscu, gdzie go dotknął, pali ją skóra. Odsunęła się. Na nim ten incydent nie zrobił żadnego wrażenia.

– Już wiem! Janet powinna mieć ten nowy numer. Powiesz mi, co załatwiłeś?

– Jasne. – Pomachał jej, kierując się do recepcji, a ona przez chwilę patrzyła za nim, po czym z cichym westchnieniem zawróciła do pacjentki i jej matki.

Przekazywanie złych wiadomości zawsze jest bardzo trudne. Ten aspekt zawodu lekarza zdecydowanie nie dawał jej satysfakcji…

Czuła, że płonie, a to wszystko przez to, że Mac jej dotknął. Żaden mężczyzna, nawet Tim, nie potrafił tego dokonać. O czym to świadczy? Być może o niczym. Może przyczyną tak gwałtownej reakcji jest po prostu brak bliskości w jej życiu?

Gdy Tim uzależnił się od opioidów, przestali się kochać. Interesowało go wyłącznie to, jak zdobyć kolejną dawkę, a ją mierził seks bez miłości.

Od tej pory upłynęły blisko dwa lata, a przez ten czas nikogo nie miała. To dlatego jej ciało jest tak naelektryzowane? Tę falę gorąca wywołał nie sam dotyk Maca, ale fakt, że przez tyle czasu nie dała upustu emocjom? Tak, zdecydowanie, to wszystko wyjaśnia.

Jednak wchodząc do sali, czuła, że to tylko połowa prawdy. Nie mogła zaprzeczyć, że Mac podobał jej się zawsze, mimo że byli ledwie przyjaciółmi.

Było w nim coś, co już wtedy ją w nim pociągało, ale to wyparła. Teraz jednak nie wolno jej o nim marzyć, tym bardziej że wie, co Mac o niej myśli.

ROZDZIAŁ DRUGI

Mimo nawału pracy Mac uznał ten dzień za udany. Już kiedyś pracował na oddziale ratunkowym, ale praca na podobnym oddziale pediatrycznym była dla niego nowością. Placówka obejmowała opieką pacjentów z Dalverston i okolicznych miasteczek.

Mieściła się w osobnym budynku doskonale wyposażonym i dostosowanym do potrzeb dzieci: miękkie barwne kanapy, kolorowe ściany oraz personel w kolorowych koszulkach polo zamiast typowych szpitalnych uniformów.

Nawet szpitalne koszule małych pacjentów miały nadrukowane postacie z komiksów i zapinały się na rzepy, w odróżnieniu od tradycyjnych, zawiązywanych na troczki.

Wydawałoby się, że to wszystko błahostki, ale one właśnie stwarzały przyjazną atmosferę, w której dzieci czuły się swobodniej, co z kolei pomagało lekarzom i pielęgniarkom w wykonywaniu swoich zadań.

Kończąc pierwszy dyżur, Mac czuł, że praca na tym oddziale sprawi mu dużo radości.

– Panie przodem – powiedział z uśmiechem, trzymając otwarte drzwi przed wychodzącymi pielęgniarkami i nisko się kłaniając.

– Dziękuję, dobry człowieku – odparła jedna z nich, z godnością unosząc głowę.

Roześmiali się wszyscy. Przyjemnie było pożartować, zapominając o koszmarze ostatniej misji na dotkniętych bezlitosnym żywiołem Filipinach. Bywało bardzo ciężko, ale nie żałował tej wyprawy i podjąłby się tego ponownie, gdyby zaszła taka konieczność.

Zdawał sobie sprawę, że trzyma dwie sroki za ogon: z jednej strony pomaga ludziom rozpaczliwie potrzebującym jego umiejętności, ale z drugiej ma zawód, do którego zawsze może wracać. Niczego mu do szczęścia nie brakowało… No, chyba że kogoś, z kim mógłby iść przez życie.

– Dziękuję.

Chłodny ton kazał mu się wyprostować. Bella.

W trakcie dyżuru rozmawiali kilka razy, ale wyłącznie na tematy zawodowe. Mimo że już wcześniej sobie obiecał, że nie poruszy wątku Tima, dopiero teraz zdał sobie sprawę, jakie to trudne. Bella zawiodła jego przyjaciela. Totalnie. To bardzo przykre, tym bardziej że się tego po niej nie spodziewał.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Uśmiechnął się, mimo że targały nim sprzeczne emocje.

Owszem, to nie jego sprawa, ale bolało go, że Bella nie dorosła do wyobrażeń, jakie miał na jej temat.

– Pracowity dzień – zauważył, starając się zapanować nad emocjami.

Bezcelowe byłoby pokazywanie jej, jak bardzo się na niej zawiódł.

– Tak, od kiedy rozeszła się wiadomość o otwarciu naszej placówki, przybywa nam coraz więcej małych pacjentów. Wiedzą o tym również inne szpitale, ale podstawowa różnica polega na tym, że do nas to sami rodzice przywożą chore dzieci, bez skierowania od lekarza rodzinnego.

Gdy wzruszyła ramionami, omiótł wzrokiem jej sylwetkę elegancko otuloną płaszczem w kolorze turkusu. Od razu się zorientował, że z kolekcji jakiegoś znanego projektanta. Bella miała pieniądze, duże pieniądze po dziadkach i było to widać po jej strojach, mimo że nigdy majątkiem się nie chwaliła.

To niewielki plus dla niej, ale Mac się go uczepił. Może to naiwne, ale starał się znaleźć w niej coś pozytywnego. Dla równowagi.

Tym razem łatwiej było mu się zdobyć na uśmiech.

– To poważnie odciąża inne oddziały ratunkowe.

– Owszem, ale zamknięto ich tyle, że te, które zostały, w dalszym ciągu pękają w szwach. – Spieszyła w stronę parkingu, dając Macowi do zrozumienia, że nie życzy sobie jego towarzystwa.

Skąd te mieszane uczucia? – zastanowił się niespodziewanie. Zamierzał wieczór spędzić przed telewizorem, ale nagle uznał, że nic z tego.

Błyskawicznie podjął decyzję, mimo że rozsądek mu podpowiadał, że popełnia błąd.

– Masz ochotę coś zjeść? – zapytał, zrównując się z nią.

Wydawała się zaskoczona, ale z jakiegoś niejasnego powodu to zignorował, czując, że chce z nią spędzić ten wieczór.

– Nic wyszukanego. Curry albo coś w tym stylu.

– To chyba nie jest dobry pomysł. – Przystanęła, spoglądając mu w oczy. – Wiem, co czujesz. Masz do mnie żal o to, co się stało, prawda?

– Zatem nie widzę powodu, dlaczego nie miałabyś wyprowadzić mnie z błędu i opowiedzieć swojej wersji.

Wzruszył ramionami. Być może obwinia ją niesłusznie. Ale teraz, kiedy spadła z piedestału, na który sam ją wywindował, okazała się taka sama jak inne. Okazała się kobietą, która podoba mu się od dawien dawna.

– Moim zdaniem to jedyne wyjście – dodał.

– Przepraszam, nic z tego nie będzie. Nie zamierzam tłumaczyć się przed tobą ani przed nikim innym.

Wsiadła do samochodu, a on się zastanawiał, dlaczego jest taka uparta. Chyba by nie zaszkodziło, gdyby przedstawiła mu swój punkt widzenia. Nikt nie lubi być posądzany o coś, czego nie zrobił.

Niewykluczone jednak, że Bella wstydzi się przyznać, że to jednak jej wina.

Z zaciśniętymi wargami patrzył, jak odjeżdża.

Bella zdaje sobie sprawę, że źle postąpiła, odchodząc od Tima, gdy najbardziej jej potrzebował, i dlatego nie chce o tym rozmawiać.

Mimo że nieco złagodził opinię na jej temat, nadal miał przeświadczenie, że Belli daleko do ideału.

To był ponury wieczór. Nawet najnowszy bestseller nie odciągnął jej myśli od tego, co się dziś wydarzyło. Może jednak należało zgodnie z sugestią Maca przedstawić mu swoją wersję, tę prawdziwą?

Biła się z myślami. Raz żałowała, że tego nie zrobiła, lecz chwilę później zmieniała zdanie. Gdyby poszła tą ścieżką, już nie miałaby odwrotu: musiałaby czekać, by się dowiedzieć, czy Mac jej uwierzył. Mógłby mimo wszystko uznać, że kłamie, a tego by nie zniosła. Lepiej nic nie mówić, niż narazić się na pogardę.

Następnego dnia jej dyżur zaczynał się w południe. Gdy przyszła do szpitala, w poczekalni kłębił się tłum pacjentów, a z jednego z gabinetów dochodził przeraźliwy dziecięcy wrzask.

Postanowiła się zorientować, o co chodzi i uciszyć malca, żeby inne dzieci jeszcze bardziej się nie zestresowały.

– Co się tu dzieje? – zapytała, wchodząc do gabinetu zabiegowego.

Rzuciła płaszcz na krzesło.

– Alfie przewrócił się na hulajnodze i skaleczył w kolano – wyjaśniła pielęgniarka, przewracając oczami. – Ale nie chce mi go pokazać, „bo boli”.

– Uhm. – Bella przyklękła przed chłopczykiem kurczowo uczepionym babci. – Alfie, okropnie hałasujesz. Przestraszysz Robbiego, jak będziesz tak krzyczał.

Alfie zamilkł na wzmiankę o tajemniczym Robbiem. Bella posłała mu uśmiech.

– No, już lepiej. Znasz Robbiego? On jest bardzo nieśmiały, więc wychodzi z szafy tylko wtedy, kiedy mu się wydaje, że nikt go nie zobaczy.

Podeszła do szafy z lekami, gdzie na jednej z półek siedział pluszowy zajączek.

Wróciła z nim do chłopczyka.

– To on. Chyba cię lubi, bo od razu i bez strachu wyskoczył z szafy i wcale się nie chował. – Podała mu zajączka, po czym zwróciła się do babci. – Proszę posadzić go na leżance, żebym mogła obejrzeć to kolano – dodała półgłosem.

– Chwała Bogu! – Kobieta odetchnęła z ulgą. – Myślałam, że nigdy się nie uciszy. – Uśmiechnęła się do Belli. – Widać, że pani doktor ma dzieci, bo potrafi je zagadać i odwrócić uwagę.

– Niestety nie mam.

Chciała mieć dzieci. Wychodząc za mąż, miała nadzieję, że to marzenie wkrótce się ziści, ale Tim nie chciał o tym myśleć. Argumentował, że na tym etapie życia dziecko będzie go ograniczało.

Dopiero gdy zażądała rozwodu, zaczął ją kusić obietnicą rodziny, ale wtedy to ona odmówiła. Nie wyobrażała sobie, by dziecko miało ratować, sklejać ich związek.

– Niech się pani postara! – roześmiała się kobieta. – To ciężka praca, ale dzieci to błogosławieństwo. Na pewno byłaby pani wspaniałą matką.

Mac przystanął przed gabinetem. Drzwi były lekko uchylone, więc słyszał każde słowo. Ściągnął brwi, słysząc w głosie Belli żal, gdy powiedziała, że nie ma dzieci. Jak to? Według Tima nie chciała dziecka, twierdząc, że ważniejsza jest dla niej kariera zawodowa, a potomstwo zajmuje dalsze miejsce na liście jej priorytetów. Coś tu się nie zgadzało.

Czyżby Tim nie mówił prawdy?

Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że przyjaciel mógł nie do końca być z nim szczery. Przyjął jego wersję bez cienia wahania, ale czy słusznie?

Może to nie jest wina Belli, że ich związek się rozpadł? A jeżeli, zrzucając winę na Bellę, Tim chciał mu się pokazać w lepszym świetle?

Na pewno nie było jej lekko z mężem uzależnionym od leków. Jakiś czas temu Macowi zdarzyło się pracować na oddziale leczenia uzależnień, więc z doświadczenia wiedział, jak takie osoby bywają nieobliczalne i irracjonalne.

Bella musiała pomagać Timowi w walce z uzależnieniem, była zmuszona trwać przy nim, nawet gdy nie zachowywał się jak należy.