Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Nie ma nudnych dni

Nie ma nudnych dni

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7551-509-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nie ma nudnych dni

Mogłoby się wydawać, że życie ucznia trzeciej klasy poza porą wakacji nie jest specjalnie ekscytujące. A tymczasem Maćkowi każdy dzień przynosi nowe przygody. Niewątpliwie przyczynia się do tego jego kilkuletnia siostra, Oliwka, która potrafi czasami naprawdę skomplikować życie trzecioklasisty, ale też koledzy i czarnowłosa Matylda, która tak się różni od innych dziewczyn. Jeśli nawet dzień zaczyna się szaro i zwyczajnie, nigdy nie jest nudny. Pogodne i dowcipne opowiadania o przygodach Maćka także i Wam nie pozwolą się nudzić!

Polecane książki

W publikacji: Zasady prowadzenia księgi według wzoru obowiązującego w 2017 r. Rozliczanie przychodów w pkpir (m.in. rozliczenie otrzymanej zaliczki, rozliczenie dofinansowań, zasady dokonywania korekty przychodów) Rozliczanie kosztów w pkpir (m.in. rozliczenie kosztów podróży służbowych, wydatków sa...
Kurczące się zasoby paliw kopalnych oraz pogarszający się stan klimatu zmuszają ludzi do poszukiwania nowych źródeł energii. Na świecie zauważalne jest tendencja do rezygnacji  z konwencjonalnych źródeł energii na rzecz źródeł odnawialnych (OZE). Obecnie rozwijanych jest wiele technologii produk...
Po najeździe Arabów na Persję Sasanidów w VII w. nadeszły lata niewoli trwające aż do połowy IX w. Wtedy kraj wydobył się z pełnej zależności od najeźdźcy, po dwóch wiekach niemocy. Termin ten przyjął się w irańskiej historiografii, acz nie jest precyzyjny w żadnej ze swoich d...
Praca zbiorowa pod redakcją naukową Anny Parzymies Niewiele w Europie wiemy o islamie i niewiele o muzułmanach, a jednak z łatwością ulegamy psychozie islamofobii. Mimo deklarowanej ciągle tolerancji otwartości na inne kultury z trudem wychodzimy poza ramy judeochrześcijańskiej tradycji. Strach prz...
O daw­nym Ja­ro­ci­nie, o swo­im ży­ciu, i nie tyl­ko, opo­wia­da Ka­zi­mierz Paw­lak. Wy­słu­chał i opra­co­wał An­drzej Go­gul­ski...
Czy nasz świat, ten w którym żyjemy i który jako tako znamy, został wygenerowany przez program komputerowy?   Piotr Kelar przedstawia dowody na to, że tak właśnie jest, i daje do zrozumienia, iż dla człowieka to wcale nie musi być zła wiadomość. Za przewodników w wędr&o...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Renata Piątkowska

Projekt okładki i ilustracje: Iwona Cała

Korekta: Alicja Chylińska

Copyright © Renata Piątkowska 2005

Copyright © Wydawnictwo BIS 2005

ISBN 978-83-7551-509-1

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01-446 Warszawa

tel. (22) 877-27-05, 877-40-33, fax (22) 837-10-84

e-mail:bisbis@wydawnictwobis.com.pl

www.wydawnictwobis.com.pl

Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

To miał być zwyczajny dzień i nic nie wskazywało na to, że ja, poważny uczeń trzeciej klasy, będę dzisiaj biegał w fartuszku z falbankami i podawał lalkom kawę.

A zaczęło się od tego, że po południu mama poprosiła:

– Maciusiu, muszę wyjść dosłownie na chwilę. Zajmij się, proszę, przez ten czas Oliwką. W kuchni przygotowałam wam podwieczorek. Jak zjecie, pobawcie się trochę. Dobrze?

Potem mama włożyła płaszcz, przewiesiła przez ramię torebkę i posyłając mi od drzwi całusa, jeszcze raz zapewniła, że szybko wróci.

Oliwka to moja młodsza siostra. Tak naprawdę ma na imię Oliwia, ale wszyscy nazywają ją Oliwka. Właśnie szedłem cichutko na paluszkach do swojego pokoju, mając nadzieję, że Oliwka zajmie się sobą sama, gdy natknąłem się na nią w przedpokoju.

– Gdzie mama? – spytała, a głos zadrżał jej niebezpiecznie. I wiedziałem, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, poleją się łzy.

– Chodź do kuchni. Czeka tam na nas podwieczorek, a mama zaraz wróci – powiedziałem.

– A dlaczego? – spytała siostra.

– Bo tak obiecała – wyjaśniłem, popychając ją leciutko w stronę kuchni. – Siadaj, masz tu kanapkę z dżemem – dodałem.

– A dlaczego? – powtórzyła Oliwka.

– Bo mama zrobiła ją dla ciebie na podwieczorek. No jedz – zachęciłem.

– A dlaczego? – pytała dalej.

– Żebyś urosła, była duża i mądra. – Czułem, że tracę cierpliwość.

– A dlaczego? – chciała wiedzieć.

No tak, Oliwka mogła zadawać to pytanie do końca świata. W takiej sytuacji jedynym ratunkiem było odwrócić jakoś jej uwagę.

– Lubisz ten dżem? To truskawkowy, pycha. Skosztuj – powiedziałem, pakując sobie do ust moją porcję.

– Za duża kromka. Chcę dwie małe – powiedziała Oliwka, pokazując dwa paluszki.

Aha, pokroić ci. Dobra. Byłem zadowolony, że przestała pytać „dlaczego” i poszedłem po nóż. Potem przekroiłem jej kromkę w poprzek.

– Nie tak. Mama zawsze robi tak – i Oliwka pokazała palcem, że chce mieć kanapkę przekrojoną wzdłuż.

– Niech będzie – wziąłem nóż i przekroiłem jeszcze raz. W efekcie na talerzu leżały cztery zgrabne kawałeczki chleba z dżemem.

– Teraz jest za dużo chlebka. Ja chciałam mieć tylko dwa kawałki. Tak nie może być. – Oliwka odsunęła zdecydowanym ruchem talerz.

No to podwieczorek mamy z głowy, pomyślałem.

– Dobra, chodź się bawić – zaproponowałem, siląc się na spokój.

Oliwka podreptała do swojego pokoju, a ja, idąc za nią, zastanawiałem się, co mama miała na myśli mówiąc, że wróci za chwilę.

Na środku pokoju Oliwka ustawiła cały salon fryzjerski dla lalek. Dostała go niedawno w prezencie od babci. Jedna lalka – fryzjerka – trzymając w ręce grzebień, pochylała się nad rozczochraną klientką. Inne lalki siedziały na krzesełkach, czekając na swoją kolej. Wśród nich była też jedna całkiem mała laleczka. Nie bardzo wiedziałem, co ja tutaj mógłbym robić. No, chyba że obcinać lalkom włosy. Chętnie przystrzygłbym je pięknie na jeża, ale Oliwka nie chciała o tym słyszeć.

– Ty dasz lalkom kawę. Chce im się pić – powiedziała, wyciągając z szufladki maleńkie filiżaneczki i spodki. I właśnie wtedy uparła się, że mam przewiązać sobie w pasie taki śmieszny różowy fartuszek z koronkowymi falbankami.

– Inaczej się nie liczy. Musi być fartuszek – upierała się.

Wiedziałem, że albo włożę na siebie tę idiotyczną rzecz, albo zaraz murami tego pokoju wstrząśnie płacz mojej siostry.

– Niech ci będzie – powiedziałem, a przez głowę przemknęła mi myśl, że gdyby teraz zobaczył mnie ktoś z mojej klasy, musiałbym chyba zmienić szkołę. I właśnie w chwili, gdy przepasany fartuszkiem podawałem na niby lalkom kawę, w drzwiach stanęła mama.

– Maćku, masz gościa. Spotkałam Kajetana przed domem. Cieszę się, że tak ładnie bawisz się z Oliwką – dodała, a zza jej ramienia przyglądał mi się z zaciekawieniem mój najlepszy kolega.

– Cześć, Maciek! – powiedział i dorzucił:

– Twarzowy fartuszek.

A gdy po chwili zapytał: – A laluniom kawusia smakuje? – czułem, że zaraz rozkwaszę mu nos. Wtedy jednak Kajetan zrobił coś dziwnego. Kucnął obok Oliwki i powiedział:

– Zrobimy tak: w tej kawie są środki nasenne. Lalki ją wypiły i natychmiast usnęły – to mówiąc, zdjął lalki z krzesełek i poukładał na podłodze. – A wtedy – ciągnął dalej – wytresowana małpka-złodziejka ukradła im torebki. – Sięgnął po pluszową małpkę i pokazał, jak zabiera lalkom ich kolorowe, plastikowe torebeczki.

– Ale jest tu jedna dziewczynka, która nie wypiła tej kawy, bo dzieci kawy nie piją. – Kajetan sięgnął po małą laleczkę, która jako jedyna siedziała jeszcze na krzesełku w salonie fryzjerskim.

– Ta dzidzia to ja, to ja! – zawołała z zapałem Oliwka, pokazując na siebie paluszkiem.

– Dobra – zgodził się od razu Kajetan. – Ta mała Oliwka złapała małpę za ogon i odebrała jej torebki. – Laleczka w rękach Kajetana tarmosiła pluszową małpę tak długo, aż wszystkie torebki rozsypały się po podłodze.

– Teraz małpa trafi do cyrku, a wszystkie lalki zaczną się budzić. Pani fryzjerka zrobi im piękne fryzury, a Oliwka zostanie treserem małp – zakończył Kajetan.

– Tak! Tak! – piszczała Oliwka i biła brawo.

Mama dalej stała w drzwiach i wyglądała na ubawioną, a ja upychałem pod tapczanem różowy fartuszek.

– Ty przyjdziesz wczoraj bawić się z nami! – zawołała Oliwka, zwracając się do Kajetana. Kajetan przez chwilę jakby zbierał myśli, potem spojrzał na mnie i spytał:

– O co jej chodzi?

– Ona jeszcze często myli czasy. Pewnie chodzi jej o to, żebyś jutro przyszedł pobawić się z nami.

– Dobra, przyjdę wczoraj – zaśmiał się Kajetan.

No cóż, rozumiem, że on jest jedynakiem i może chciałby mieć rodzeństwo, ale Kajetan nie widział, a zwłaszcza nie słyszał, co robi Oliwka, gdy mama ściąga jej sweter przez głowę, albo jak myje jej włosy. Nie musiał też, tak jak ja, ustępować jej na każdym kroku i poświęcać swojego cennego czasu na zabawianie tej smarkuli.

Moje rozmyślania przerwała mama, która zaproponowała:

– Chodźcie teraz wszyscy do kuchni, zrobię wam pyszne kanapki.

– Chodź, chodź Kajetan, pokroisz mi chlebek – zawołała Oliwka. – Bo Maciek nie umie. Ja chcę tylko dwa kawałki, a on robi dużo – dodała, uśmiechając się słodko, a potem wzięła Kajetana za rękę i poszli zgodnie do kuchni. A ja myślę, że to jest najlepszy dowód na to, że nawet taka mała dziewczynka jak Oliwka potrafi namącić w głowie takiemu poważnemu uczniowi trzeciej klasy, jak Kajetan.

Od początku było wiadomo, że to nie będzie zwyczajny dzień. Nie mogłem się go doczekać, choć to wcale nie były moje urodziny. To był Dzień Matki. Mama jak zwykle krzątała się po kuchni i nie miała pojęcia o tym, że w szufladzie mojego biurka czekała na nią niespodzianka, czyli własnoręcznie wykonana laurka. Na laurce przykleiłem zdjęcie mamy i ozdobiłem je pięknie serduszkami i kwiatkami. Z drugiej strony bardzo starannie napisałem wierszyk:

Wszyscy lubią małe misie

Ty je lubisz też,

Ja Cię, mamo, bardzo kocham

I Ty o tym wiesz.

Byłem bardzo z siebie zadowolony. Z przyjemnością wyobraziłem sobie, jaki zachwyt wzbudzi u wszystkich moja laurka i jak bardzo ucieszy się mama. Ten dobry nastrój zepsuł mi Michał – mój kolega z klasy. Choć jesteśmy rówieśnikami, Michał jest ode mnie dwa razy większy, a to dlatego, że zjada wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego rąk. Już parę razy przyłapałem go, jak się oblizywał, patrząc na moje rybki w akwarium. I chociaż on się zaklinał, że surowej by nie połknął, to i tak po każdej jego wizycie przeliczałem moje rybki i jakoś tak odruchowo sprawdzałem czy nasz kot Mruk śpi na swoim miejscu, czyli w szafie.

Tak więc, gdy Michał pokazał mi laurkę, którą zrobił dla swojej mamy, to aż mnie zatkało. Bo on ozdobił ją w sposób może nietypowy, ale taki, który na jego mamie z pewnością zrobi wrażenie. Na pierwszej stronie wokół zdjęcia mamy zamiast kwiatków i serduszek namalował jak żywe parówki, pierogi, udka z kurczaka, pączki i naleśniki. A u dołu w charakterze szlaczka różnej wielkości brązowe plamy – Michał wyjaśnił mi, że to są kotlety schabowe. Na drugiej stronie napisał wierszyk, który – trzeba przyznać – świetnie pasował do całości:

Ile razy jedząc zrazy

trafisz na cebulę,

tyle razy bez urazy

pomyśl o mnie czule.

Ile razy tłuste pączki

będziesz zajadała,

tyle razy wspomnij ciepło

swojego Michała.

Mama Michała wspaniale gotuje i sama bardzo lubi jeść; prawdę mówiąc jest największą mamą, jaką znam, poza Mamusią Muminka. Niewątpliwie więc ta laurka obudzi w niej ulubione skojarzenia.

W tej sytuacji uznałem, że moja laurka wcale nie jest taka nadzwyczajna i powinienem bardziej się wysilić, żeby sprawić mamie radość. Problem polegał na tym, że nie mogłem kupić jej jakiegoś prezentu, bo nie miałem żadnych oszczędności. Myśląc gorączkowo, co mogłoby ją ucieszyć, przypomniałem sobie pewne zdarzenie. Kilka dni temu, idąc do szkoły, spotkałem Franka. Ledwo mnie zobaczył, zawołał:

– Cześć, Maciek! No jak tam, bracie? Umiesz na pamięć wiersz o Kaczce Dziwaczce?

Poczułem zamęt w głowie, a nogi jakby wrosły mi w ziemię.

– Przecież tego wiersza pani ma nas pytać dopiero w przyszłym tygodniu – powiedziałem słabym głosem.

– Coś ci się pokręciło. Wiersz był zadany na dzisiaj. – Franek pozbawił mnie złudzeń.

– No ale za to pewnie nie zapomniałeś o glinie na plastykę. Będziemy lepić miski – powiedział.

– Glina?! Jaka glina?! Jakie miski?! – zapytałem ze złością. – Jak to się stało, że o wszystkim zapomniałem? Może ja mam tę… no, jak ta choroba się nazywa – spojrzałem przerażony na Franka.

– Nazywa się skleroza, ale bądź spokojny, jeszcze jej nie masz – Franek był wyraźnie ubawiony. – To był żart. Wiersza będzie pani pytała za tydzień, a tę glinę wymyśliłem na poczekaniu. Ale się dałeś nabrać! – Franek śmiał się i raz po raz klepał mnie po plecach.

A ja, o dziwo, wcale nie byłem na niego zły. Poczułem tylko ogromną ulgę i radość, że wszystko jest w porządku.

Jak dobrze, że ominą mnie te wszystkie kłopoty, których przez chwilę się obawiałem – pomyślałem i miałem ochotę śmiać się i fikać koziołki.

Mając w pamięci tę błogą chwilę, postanowiłem w podobny sposób wprowadzić mamę w nastrój tak radosny, że może nawet fiknie koziołka. Tak więc przy obiedzie rzuciłem obojętnym tonem:

– Ach, mamusiu, byłbym zapomniał. Dzwoniła ciocia Dominika. Wybiera się do nas z wizytą.

Mama poruszyła się niespokojnie, a ja dobrze wiedziałem dlaczego. Ciocia Dominika jest bardzo miła, ale odwiedza nas zawsze z trójką swoich – jak to ona mówi – dzieciątek. Zazwyczaj zatrzymują się u nas przez kilka dni i wtedy mamy wrażenie, że cały dom staje na głowie. Nie ma przedmiotu, którego by jej dzieciątka nie przełożyły na inne miejsce. Jeszcze całymi tygodniami po ich wizycie szukamy pasty do butów, korka do wanny, zapasowych żarówek czy łyżeczki do cukru. Natomiast ciocia zwykle zapomina zabrać od nas mnóstwo rzeczy, które potem trzeba wysyłać jej pocztą. Ostatnio zostawiła okulary, trzy peleryny swoich dzieciątek i koc elektryczny, bez którego nie może zasnąć.

– Kiedy mamy się ich spodziewać? – spytała mama, bawiąc się nerwowo serwetką.

– No, dzisiaj wieczorem. – Kłamstwo spłynęło z moich ust tak łatwo, jakbym całe życie nie robił nic innego.

– Trzeba będzie przygotować pościel – powiedziała babcia, jakoś tak bez entuzjazmu.

Postanowiłem nie wyprowadzać ich jeszcze z błędu, bo uznałem, że jak się trochę dłużej pomartwią, to potem radość będzie większa.

Jednak gdy po dwóch godzinach zajrzałem do kuchni, to uznałem, że chyba przeholowałem. Babcia z mamą ulepiły w tym czasie ponad dwieście pierogów i ugotowały ogromny gar barszczu. Wszystko z myślą o gościach. Tata, ledwo przyszedł z pracy, został zagoniony do odkurzania. Widząc, co się dzieje, pobiegłem po laurkę i składając mamie życzenia z okazji Dnia Matki, ogłosiłem radosną nowinę:

– A z tą ciocią Dominiką to był, mamusiu, żart. Ona nie dzwoniła. Chciałem tylko, żebyś poczuła ulgę i radość, że dzieciątka nie przewrócą nam domu do góry nogami. Nie dziękuj mi. Wiem, co czujesz. Możesz sobie teraz, mamo, nawet fiknąć kozła.

Mama nie chciała fikać, a tak naprawdę udobruchała ją dopiero Oliwka, która ulepiła dla niej serduszko z czerwonej plasteliny. Mama położyła laurkę i serduszko na swojej nocnej szafce, wycałowała nas i wyglądała na szczęśliwą. Czyli jednak mój plan zadziałał. Tylko tata narzekał, że bez potrzeby odkurzył cały dom, no i przez trzy dni bez przerwy jedliśmy pierogi z barszczem. W końcu nie mogłem już tego znieść i przyprowadziłem na obiad Michała. Gdy babcia, kręcąc z niedowierzaniem głową i mrucząc pod nosem: – Jak to się w tym dziecku pomieści? – podawała Michałowi trzeci półmisek pierogów, zadzwonił telefon.

Całe szczęście, że nie ja podniosłem słuchawkę, tylko tata, bo okazało się, że dzwoniła ciocia Dominika, zapowiadając się z wizytą.