Strona główna » Edukacja » Nie tylko Herbert

Nie tylko Herbert

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-934664-1-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nie tylko Herbert

E-book o tytanach polskiej poezji: Herbercie, Różewiczu, Miłoszu i ich następcach; starszych (K. Karasek, L. A. Moczulski, K. Hoffman), w średnim wieku (R. Krynicki, A. Szymańska, P. Roguski, J. Durski), względnie młodych (J. Szymik, J. Sochoń, U. M. Benka, K. Kuczkowski, B. Gruszka-Zych, G. Kociuba, D. Suska) i najmłodszych (R. Kobierski, S. Sokołowski, J. Jakubowski, A. Nowaczewski). Pisany z pasją i profesjonalizmem. Akademicki i kontrowersyjny. Nić Ariadny po labiryncie liryki z przełomu tysiącleci.

Polecane książki

Klara i Wojtek byli parą wprost szaleńczo zakochaną - do czasu przyjścia na świat dzieci. W zderzeniu z codziennością trudnej PRL-owskiej rzeczywistości, gdzie nawet zdobycie podstawowych produktów jest zadaniem karkołomnym, romantyzm gdzieś wyparowuje, a czułe słówka zostają zastąpione przez pre...
Srebrzysko, nazwane przez jednego z recenzentów „thrillerem teologicznym”, łączy w sobie quasi-sensacyjną fabułę z problematyką filozoficzno-moralną, dając formę literacką, jakiej dzisiaj nikt z polskich pisarzy nie uprawia.. Srebrzysko jest tylko z pozoru realistyczne. To raczej opowieść symboliczn...
"Są listy, których nie można zostawić bez odpowiedzi Do Biura Przesyłek Niedoręczonych trafiają listy i paczki, które nigdy nie dotarły do adresatów. Zuzanna zaczyna tam pracować, bo ją samą też prześladuje pewien niewysłany w porę list. Z czasem coraz bardziej intrygują ją taje...
Poradnik do gry Darksiders II zawiera bardzo dokładny i bogato ilustrowany opis przejścia. W opracowaniu znalazły się wskazówki na temat eksploracji świata, sekretów, walk z przeciwnikami oraz rozwiązywania skomplikowanych zagadek logicznych. Darksiders II - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez...
Morderca wiedział, jak pozbywać się ciał. Robił to w rozmaity sposób. Wykorzystywał do tego hydrolizę alkaliczną. Rozpuszczał w wodzie ług sodowy, podgrzewał roztwór do wrzenia i wlewał do wanny. Następnie kąpał zamordowane kobiety w wodorotlenku sodu. Wystarczyła trzy godzinna kąpiel, aby zwłoki st...
State of Decay 2 to trzecio-osobowa, otwarta gra nastawiona na przetrwanie w czasach apokalipsy Zombie. Zadaniem Gracza w State of Decay 2 jest znaleźć, zjednoczyć i poprowadzić grupę ocalałych, którzy starają się bronić swojej bazy, jednocześnie utrzymując swoje morale na tyle wysoko, aby cała grup...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Mariusz Solecki

Mariusz ‌Solecki

Nie tylko Herbert

Szkice ‌krytyczne i ‌eseje interpretacyjne o poezji ‌polskiej z przełomu ‌tysiącleci

Copyright by ‌Mariusz ‌Solecki 2018

ISBN 978-83-934664-1-2

Wszelkie ‌prawa zastrzeżone.

Wydanie ‌I ‌2018

Konwersja ‌do epub ‌i ‌mobi A3M Agencja Internetowa

Od ‌autora

Przed Państwem elektroniczna ‌książka ‌o ‌tytanach polskiej poezji: Herbercie, ‌Różewiczu, Miłoszu ‌– i ich ‌następcach: ‌starszych (K. Karasek, L. ‌A. Moczulski, ‌K. Hoffman, ‌Z. Jankowski), w ‌wieku ‌średnim (R. Krynicki, A. ‌Szymańska, P. Roguski, ‌J. Durski), względnie ‌młodych (J. Szymik, ‌J. Sochoń, U. ‌M. Benka, ‌K. Kuczkowski, ‌J. Drzewucki, B. Gruszka-Zych, ‌G. Kociuba, D. Suska) ‌i najmłodszych ‌(R. Kobierski, S. ‌Sokołowski, J. Jakubowski, ‌A. Nowaczewski, G. ‌Kwiatkowski). Pisana z pasją ‌i z profesjonalizmem. Akademicka ‌i kontrowersyjna. Nić ‌Ariadny po ‌labiryncie ‌liryki ‌z przełomu tysiącleci.

E-book ‌zbiera teksty krytycznoliterackie ‌i eseje interpretacyjne, ogłaszane ‌(w znakomitej ‌większości) przez autora w ‌czasopismach kulturalnych na przestrzeni ‌kilkunastu lat (2002–2018). Poświadcza ‌niezłą kondycję ‌polskiej poezji na przełomie ‌tysiącleci.

Wściekłość i ‌wstyd ‌(T. ‌Różewicz, ‌Wyjście, ‌2004)

W dziedzinie polskiej ‌liryki ‌początek ‌trzeciego tysiąclecia ‌należy zdecydowanie ‌do Tadeusza Różewicza. ‌Na ‌przestrzeni zaledwie nieco ponad ‌czterech lat poeta ‌wydał ‌aż trzy zbiory ważnych ‌wierszy: Nożyk profesora (2001), ‌Szarą strefę (2002) oraz ‌– u ‌schyłku ‌2004 ‌roku – Wyjście1.

Wyjściegrupuje 43 ‌niejednorodne tematycznie ‌teksty: od lamentów nad stanem poezji i jej językowego tworzywa2 (słowa, lawina), poprzez wiersze głodne transcendencji3 (inc. Dostojewski mówił…, palec na ustach, co zobaczył Akwinata, nauka chodzenia) – do ostrej, momentami zjadliwej satyry społecznej: eurospołecznej i globalnospołecznej (nosorożec, główka pracuje, mini kosmos, przecieram oczy, strachy na lachy, rozmowa ojca z synem o zabijaniu czasu), plus kilka subtelnych, ściszonych, filozofujących liryków (na oczy Nieznajomej, Ashurbanipal killing a wounded lion, inc. biel się nie smuci…) oraz obowiązkowa spłata daniny ocaleniu (serce podchodzi do gardła, Der Zauberer Czarodziej). Na osobną uwagę zasługuje, bytujący na styku wszystkich wyliczonych kategorii tematycznych, najrozleglejszy utwór tomu – blisko jedenastostronicowy, autobiograficzny, zmetaforyzowany, hiperintertekstualny poemat konwersacyjny4tempus fugit (opowieść)5, kongenialny arcydzielnemu poematowi konwersacyjnemu Różewicza, jakim bezdyskusyjnie jest Nożyk profesora.

Wyjście nosi ślady licznych lektur poety – to nieuniknione zatem, że wyrazistym budulcem tomu są cytaty (uwagę przykuwają szczególnie niemieckojęzyczne) i autocytaty; warianty ekstremalne tych drugich przybierają postać duplikatów wierszy znanych już publiczności literackiej z wcześniejszych książek pisarza. Liryki ponowione (np.: bajka, co zobaczył Akwinata, na oczy Nieznajomej, w pensjonacie, dlaczego piszę?) stanowią znaczny procent wszystkich utworów zbioru. Różewicz coraz chętniej ucieka się do repetycji, co życzliwi zinterpretują jako autorytatywną stałość poglądów, zaś nieżyczliwi odbiorą jako sygnał wyczerpania.

Wyjście nosi ślady nie tylko licznych lektur, ale i podsłuchań głosów współczesności, cytowanych z uporem kronikarza czasu zarazy: „wczoraj między apokalipsą i sielanką / usłyszałem w eterze / że efekt cieplarniany / jest wywołany / nie tylko przez przemysł samochodowy / ale przez krowie «placki» / z których ulatniają się wielkie ilości / gazów do atmosfery / w związku z tym w laboratoriach pracują nad / szczepionką przeciw gazom u krów” (Główka pracuje), „kierowca: «spierdalaj pan / z tego samochodu» / pasażer: «pan nie ma prawa» / kierowca: «w mojej taksówce / ja stanowię prawo» // dialog skończył się na skrzyżowaniu / ulic Jana Pawła II / i Anielewicza” (Mowa rozmowa dialog). Poezja Różewicza – jak na epifanię przystało – zawsze rodziła się w warunkach betlejemskich, programowo odcinała się od czysto estetycznej genezy.

Wściekłość i wstyd to podstawowe dominanty emocjonalne tomu. Nietrudno ustalić wektory wściekłości i motywacje wstydu. Źródłem, pierwszą przyczyną wściekłości i wstydu są: ponowoczesny świat i jego demiurg – człowiek.

Dlaczego Różewicz tak wścieka się na rzeczywistość i kąsa satyrą, ironią, persyflażem? Dlaczego nie zamknie się w szklanej wieży klerka? Pytając Herbertem: dlaczego zniża świętą mowę do czarnej piany gazet? Do ekskrementów medialnej cywilizacji? Niech umarli grzebią swoich umarłych – przecież słyszał. Więc dlaczego? Wstydzę się – wyznaje już w tytule przedostatniego wiersza tomu, wstyd wymusza pisanie:

siedzę w ubogim kramiku

przy kulawym stoliku

i zaczynam się wstydzić

nad nami rosną

supermarkety z koszami (!)

pełnymi książek

kosze z

bestsellerami podpaskami

aniołów i wróżek

promocja obwarzanków

Joanne K. Rowling

Paulo Coelho

Charlotte Link

i Stephen King

Joanne Rowling

Joanne Rowling

daleko

w tyle Dalaj Lama

ze swoimi radami

płynącymi z serca

nie nadąża już

za władcą pierścieni

i za królową Noor

i za panią Nuala O’Faolain

za lokajem Hitlera

i za Rowling Sabriną

madonną

ktoś się do mnie uśmiecha

ukrywam twarz

Stary poeta wstydzi się współuczestnictwa w oblepieniu wydzielinami pseudokultury konsumpcyjnej, wstydzi się „dokonań”, „osiągnięć” ludzkości. Wstydzi się gustów i wyborów czytelniczych, prymatu efektownej a intratnej łatwizny, blitzkriegów pisarskich Rowling, Coelho nad literaturą istotną, pociągającą wzwyż, wzmacniającą człowieka w odbiorcy – jak na przykład książki Dalajlamy. Wstydzi się, ukrywa twarz, bo nad nami już nie niebo gwiaździste – „nad nami rosną / supermarkety z koszami (!)”. Wyraz „kosz”, zmodyfikowany nawiasowym wykrzyknikiem, zostaje przewartościowany semantycznie, wskutek tej operacji jego desygnatem nie jest już przestronny mebel na artykuły sklepowe, tylko pojemnik na śmieci. Jakże ma się nie wstydzić stary poeta i nie wściekać, skoro ludzkość, rzekomo zdolna do wyciągania wniosków z przeszłości, przeszła płynnie od człowieka zlagrowanego do człowieka zhipermarketyzowanego, od totalitaryzmu wyżycia do totalitaryzmu użycia?!

Wstydzę się – jak już zasygnalizowano – to przedostatni utwór zbioru (zbioru – dodać należy – projektowanego od awersu po rewers okładki przez artystę, ozdobionego rysunkami Pawła Różewicza), a potem już tylko efekt wieka trumny – Cmentarz wierszy – katalog pozycji biblioteki poetyckiej warszawskiego wydawcy F. Hoesicka z cenami na rok 1928 przy niektórych tomikach („Choromański Leon Urna 6 zł / Denhoff-Czarnocki Wacław Włóczęga 4 zł”). Sporządzone za pomocą ekwiwalentyzacji wersowej, nieomalże alfabetyczne zestawienie poetów sprzed kilkudziesięciu lat i ich poezji mówi dobitnie o umieraniu książek. Czy Różewicz, polemizujący z Nietzscheańskim „Bóg umarł” w najobszerniejszym poemacie Wyjścia – tempus fugit (opowieść), głosi śmierć książki? Tak, głosi, stwierdza, zaświadcza – jeszcze nie śmierć, może nawet jeszcze nie agonię, ale już zmierzch.

Stwierdzenie nieodwracalności procesu socjologicznego, jakim jest obumieranie roli książki w życiu społeczeństwa masowego, stawia poetę pod ścianą dramatycznego pytania Herberta z Prologu: „Komu ja gram”? Różewicz, pragnąc podtrzymać sens swojego pisania dla odbiorcy naszych czasów, próbuje odnaleźć szczyptę smaku w menu popkulturowym ponowoczesnej współczesności. A jeśli sól utraciła swój smak? Poeta nie wątpi, iż stało się tak. Istotnie, musi ulec świadectwu zmysłów, albowiem nie da się nie zauważyć, że „ten świat wyszedł z formy” i „normy” (Przecieram oczy). Jak odkręcić chocholi taniec tandety?

Wirujemy. Sól ulega wypłukaniu, rozpuszczeniu w słodkim oceanie kiczu: estetycznego, ale i etycznego. Staremu poecie przypadła niewdzięczna rola Kasandry: przepowiadanie nieszczęść w sztuce, w życiu społecznym, globalnym, nowopolskim:

budzę się rano

w jakimś kryminale

bez krat

gdzie jestem pytam

gdzie ja jestem

widzę na gwoździu gazetę

poznaję po języku

że gazeta polska

polska nasza

jeszcze nie sprzedana

nie w rękach Fortynbrasa

norweskiego Pana

przecieram oczy

gdzie jestem

gdzie ja jestem

wszędzie widzę kraty

ten świat

wyszedł z normy

Jak zatem obronić teleologię układania słów w wersy, strofy? Po co pisać? Ażeby nie dać się zwieść życiu takiemu, jakie się narzuca, jakie chce uchodzić za jedyne i za najlepsze z możliwych. Po to pisać. Taka jest odpowiedź poety na pytanie dlaczego piszę?, pytanie intronizowane na tytuł wiersza:

czasem „życie” zasłania

To

co jest większe od życia

Czasem góry zasłaniają

To

co jest za górami

trzeba więc przesunąć góry

ale ja nie mam potrzebnych

środków technicznych

ani siły

ani wiary

która przenosi góry

więc nie zobaczysz tego

nigdy

wiem o tym

i dlatego

piszę

Pisanie ma moc odsłaniania tego, co zasłania życie, a jest większym od życia. A „co jest większe od życia”? Nie samym życiem żyje człowiek. Życie dla samego życia nie ma sensu. Jest kilka archaicznych wartości, dla których ludzie jak my – jakże różni jednak od nas – rezygnowali z życia: Bóg, Honor, Ojczyzna, Prawda, Wolność, Wierność.

Cóż pozostaje impotentom egzystencji, karłom stojącym na barkach olbrzymów? Nadzieja, że poezja ewokuje wartości. A skoro tak, a jeśli ewokuje wartości, to, nie czytając, odbieramy sobie życie!

Tadeusz Różewicz, fot. M. Solecki

Ostatnie wiersze Miłosza (C. Miłosz, Wiersze ostatnie, 2006)

Nie był brylantem, z którego w czasie kalekim strzelaliśmy do wroga. Był jak Mickiewicz – nie wdał się w awanturę narodową (w sierpniu czterdziestego czwartego). Wolał opiewać ogrody niż cmentarze.

Nie tylko z nadmienionych wyżej powodów miał wrogów – jedni zamknęli przed nim granice ojczystego kraju, inni (jakby ci sami) – na długo proskrybowali wszystkie wytwory jego pióra, jeszcze inni (odmienieni, ale jakby ci sami) – w poczuciu lepszości strącali dorobek jego życia ze Skałki.

Łatwo oskarżać, nie będąc samemu postawionym w sytuacjach krańcowych.

Przeżył większość swoich wrogów:

Więc jednak przetrzymałem was, moi wrogowie!

Wasze nazwiska mech teraz porasta.

A gorliwie braliście udział w obławie

Na zdrajcę i wyrodka. (Dziewięćdziesięcioletni poeta podpisuje swoje książki)

Przeżyje tych, których jeszcze przez jakiś czas łaskawie ziemia będzie nosić. Przeżyje wszystkich – będzie wciąż wznawiany, czytany i komentowany. Miłosz postawił sobie nagrobek trwalszy od spiżu. Z tego powodu nie ustaje, choć, trzeba to przyznać, coraz bardziej zacicha, zgrzytanie zębów jego adwersarzy.

***

Dorobek poetycki Miłosza (1911–2004), zamykający się pomiędzy Poematem o czasie zastygłym (1933) a Drugą przestrzenią (2002), już po śmierci autora okazał się formą bardziej pojemną, niż nawet on sam przewidywał: oto polska literatura (co oznacza – w odniesieniu do Miłosza – również europejska i światowa), za sprawą Wydawnictwa Znak i dzięki mrówczej pracy Agnieszki Kosińskiej, sekretarki poety – wzbogaciła się o pośmiertny tom liryków Czesława Miłosza Wiersze ostatnie6.

„Autor nie nadał tej książce tytułu ani nie sporządził jej spisu treści. Odpowiedzialność za układ wierszy, podział na części i ostateczny kształt tomu musiał w tej sytuacji wziąć na siebie jego redaktor i edytor” – informuje otwarcie w nocie Od wydawcy Jerzy Illg. Edytorzy zamieścili w Wierszach ostatnich czterdzieści cztery teksty Miłosza, grupując je w pięć bloków tematycznych, według schematu: I – utwory autobiograficzne (12), II – portrety poetyckie (9), III – poemat Orfeusz i Eurydyka, IV – medytacje filozoficzne i sceny rodzajowe z czasów popkultury (11), V – utwory przesycone sacrum (11).

Na szczególne zaakcentowanie zasługuje fakt, iż spośród czterdziestu czterech seniliów Wierszy ostatnich, aż dwadzieścia sześć to inedita – utwory niepublikowane za życia pisarza. (Szczegółową historię wierszy zestawia w Bibliografii Agnieszka Kosińska).

***

Nietrudno rozpoznać starego, dobrego literacko Miłosza w Miłoszu Wierszy ostatnich. Czytając tom, ma się pewność, że poprzez medium podmiotu lirycznego przemawia do odbiorcy ten sam pisarz, który składał Ocalenie i Miasto bez imienia, Dalsze okolice i Pieska przydrożnego. Ten sam – stary, dobry literacko Miłosz – polski Litwin, nieodmiennie przenoszący swoją duszę utęsknioną do pagórków leśnych, łąk zielonych nad Niewiażą:

Kiedy biegałem boso w ogrodach nad Niewiażą

Było tam coś, czego wtedy nie próbowałem nazywać:

Wszędzie, między pniami lip, na słonecznej stronie gazonu,

na ścieżce wzdłuż sadu,

Przebywała Obecność, nie wiadomo czyja. (Obecność)

Ten sam – stary, dobry literacko Miłosz, w nieustannym agonie z Herbertem:

nie rywalizuję z panem od biologii

który tłumaczy dzieciom czego dowiodły

prawa natury (Pan od matematyki).

Ten sam – stary, dobry literacko Miłosz, podejrzliwy wobec konsekwencji, jakie pociąga za sobą oddawanie się sztuce:

Tak, rzeczywiście, napisałem dzieło.

To znaczy tyle, że jestem świadomy,

Jak niebezpieczna to sprawa dla duszy.

Wystarczy zbadać parę życiorysów.

Moi rówieśni: Andrzejewski Jerzy

Albo mój krajan znad rzeki Niewiaży,

Pan Witold Gombrys, nie byli świetlani.

I nawet, myśląc o nich, ich osobach,

O ich obsesjach i nędznych wybiegach

Spotworniałego ego, o nieszczęściu,

Odczuwam litość i razem obawę,

Że może jestem taki sam jak oni,

Że udawałem dąb, a byłem próchno. (Dziewięćdziesięcioletni poeta podpisuje swoje książki)

Ten sam – stary, dobry literacko Miłosz, uchylający czytelnikom metafizyczne drzwi drugiej przestrzeni:

Poeta William Blake dożył osiemdziesiątki,

a kiedy umierał, śpiewał triumfalne hymny.

Bo wiedział, że przenosi się tylko do innej

krainy, niewidzialnej dla oczu śmiertelnych.

Jej mieszkańcy otrzymują ciała niematerialne

ale substancjalne, takie, jakie miał Jezus

zmartwychwstały, kiedy ukazał się uczniom (Niebiańskie).

Ten sam – stary, dobry literacko Miłosz – trubadur afirmacji istnienia, piewca ziemskich rozkoszy:

Śpiewał o jasności poranków, o rzekach w zieleni.

O dymiącej wodzie różanego brzasku.

O kolorach: cynobru, karminu,

sieny palonej, błękitu.

O rozkoszy pływania w morzu koło marmurowych skał.

O ucztowaniu na tarasie nad zgiełkiem rybackiego portu.

O smaku wina, soli, oliwy, gorczycy, migdałów.

O locie jaskółki, locie sokoła, dostojnym locie stada

pelikanów nad zatoką.

O zapachu naręczy bzu w letnim deszczu.

O tym, że swoje słowa układał przeciw śmierci

I żadnym swoim rymem nie sławił nicości. (Orfeusz i Eurydyka)

Ten sam – stary, dobry literacko Miłosz, nieukrywający, że ukrywa, co powinno być zakryte:

Nie wyjawiać co zabronione. Dochować sekretu.

Ponieważ ujawnione ludziom szkodzi. (*** Nie wyjawiać…),

explicite piszący o tym, że nie o wszystkim pisze:

Są to historie ludzkie, patetycznie żałosne,

Których nigdy nie opowiem. Zastanawiam się

Co mnie powstrzymywało. Może rozumienie,

Że wszystkim nam właściwa jest pewna koślawość

Czy też niezborność, starannie ukrywana,

Że wyjawianie jest to taki nietakt

Jak wytknięcie palcem garbatego. Skoro już jestem

Szamanem, mam odprawiać moje rytuały

Nieco powyżej, a nie poniżej człowieka. (Historie ludzkie)

***

Kiedy umiera pisarz, bodaj jeden z ostatnich deklarujący wiarę w etyczną powinność, misję literatury, pojmujący pulchrum integralnie z bonum i verum – rozglądając się dookoła, dokonujemy odkrycia, które bynajmniej nie napełnia nas radością, że mianowicie ponowoczesny świat kultury coraz gęściej zaludniają twórcy, mający nam do zaoferowania (jedynie) postmodernistyczną grę w kotka i myszkę. Kto tu się dobrze bawi i czyim kosztem, dobrze wiemy, ale… Ale skoro już ani przez posłów, ministrów i samorządowców nie jesteśmy poważnie traktowani, chcielibyśmy choć przez pisarzy być tak traktowani – z szacunkiem, godnością, z troską o to, co nam (naszemu człowieczeństwu) służy, a co szkodzi…

Pisarz umiera, kiedy nie jest czytany (wznawiany, komentowany). Komu jak komu, ale Miłoszowi taka śmierć nie grozi. A dopóki w kraju nad Wisłą będziemy cieszyć się ze stosunkowo młodego prawa wolności lektury (1989) – żadna siła nie zmusi miłośnika literatury do partycypacji w ludycznej gonitwie kotka i myszki. (Kto się w niej dobrze bawi i czyim kosztem – dobrze wiemy). Wiadomo również, kogo czytając, będziemy odzyskiwali swoją godność, budowali człowieczeństwo, znajdywali odpowiedzi na to, o co pytamy w związku z tajemnicą istnienia.

Tak oto w bardzo naturalny sposób Wiersze ostatnie staną się wierszami pierwszymi w hierarchii czytelniczych preferencji.

„Wszystko to wiedziałem znacznie wcześniej”. Motyw starości w Epilogu burzy Zbigniewa Herberta (esej)prolegomena

Więdną liście skóry, przygasa letnie światło rozumu, mgłą siwizny zarasta łąka włosów. Jeśli spacer, to już tylko na trzech nogach, odpowiednio do opowieści Sfinksa. W rozkopanych kartofliskach ciała gniją przejrzałe narządy, garść wnucząt wydziobuje z listopadowej dłoni słonecznik. Jesień życia – starość. Spieszmy się, zanim krajobraz jesienny wystygnie w wieczną zmarzlinę.

Dla poety, istoty artystycznie przeżywającej własne istnienie, życie jest podstawowym tworzywem uprawianej sztuki – doprawdy – wielki artysta nawet z nieskończenie trywialnego, do znudzenia wypowtarzanego w biografiach zdarzenia bytowego może uczynić arcydzieło, obiekt godny zadumy estetycznej. Bo czym może znęcić choćby taka starość? Realnie – niczym, fikcyjnie (czytaj: w sztuce) – magnetycznym kształtem artystycznego wysłowienia. Dla wybrańca Muz, którym się w tym szkicu zajmiemy, introspektywnie rozpatrywana rozciągłość temporalna procesualnej starości stała się substratem egzystencjalnym zdatnym do krystalizacji produktów artystycznych w poezji (uff!).

W twórczości Zbigniewa Herberta (1924–1998), bo o tym autorze mowa, starość – jako motyw i temat utworów – jest wielokrotnie sygnalizowana i na różny sposób obecna7. Jednakże problem ów w żadnym z wcześniejszych tomów nie stał się lejtmotywem, jak to ma miejsce w Epilogu burzy, gdzie schyłek życia dodatkowo zostaje pogłębiony o wymiar eschatologiczny. Nie trzeba nikogo przekonywać, że odczucie starzenia się nabiera intensywności w doświadczeniu przyśpieszonego zaciskania się garoty śmierci. W takich okolicznościach nie sposób nie wsłuchać się w ostatni tom Herberta jak w łabędzi śpiew – człowieka i poety. I to może nawet w takiej kolejności.

Na łamach „Magazynu Literackiego” Waldemar Żyszkiewicz zauważa, iż już sam tytuł ostatniego zbioru Herberta można rozumieć jako „metaforę późnego etapu ludzkiego życia”. Pod tytułem Epilog burzy mają kryć się wiersze odbijające „wieczorne wyciszenie”, „uspokojenie”, „głęboki oddech” – zjawiska typowe dla starzenia się8. Teza ta wybroni się w ogólności, ale cień wątpliwości rzucają na nią sójki puszczane przez autora Epilogu… w bok „piewcy rodzimego drobiu” (Pica pica L)9 czy też chłosta ironii wymierzona poetom, którzy już za młodu wstępują do Zakonu Przenajświętszej Subtelności i Wniebowstąpienia (Pan Cogito. Ars longa). Jak widać – prędzej są to wskaźniki rozsierdzenia niźli wyciszenia. A przecież wiemy, że jak Herbert Herbertem jego Sturm und Drang trwał do ostatnich dni, aż po grób, do końca – bez najcieńszej rysy kompromisu, bez skazy uciszenia, bez choćby chwili odpocznienia „bezpiecznie w słońcu wodza” (Koniec)10. Epilog… – uciszenie? zaprzeczenie sobie samemu?

Mając w pamięci eksplikację tytułu Epilog burzy jako „metafory późnego etapu ludzkiego życia”, dopełnijmy ją odczytaniami Juliana Kornhausera11. Wzmiankowany poeta przenośnię „epilog burzy” rozumie dualnie. Z jednej strony jest ona po prostu zamknięciem życia-burzy przez nadchodzącą śmierć, z drugiej zaś otwiera teoretycznoliterackie pole semantyczne „epilogu”. Otóż – w dramacie antycznym „epilog” był końcową wypowiedzią skierowaną do publiczności, wyjaśniającą zamysł autora i znaczenie dzieła12. Kornhauser konstatuje – Epilog burzy jest Herbertową „próbą wyjaśnienia tego, czego się dokonało i w życiu, i w poezji”13. Jest jawnym mówieniem o sobie samym.

Wyartykułujmy to – nawet za cenę zgorszenia badaczy, którzy już za młodu wstępują do Zakonu Absolutnej Nietożsamości Podmiotu Mówiącego z Autorem. Kluczem interpretacyjnym, którym będziemy otwierali zamek motywu starości w Epilogu burzy, będzie „naiwny” autobiografizm. Autotematyzm zebranych w tym tomie wierszy jest bezsporny14. Ale nie bójmy się – autotematyzm tak ogólnoludzki i wysokoartystyczny, iż każdy czytelnik bez żenady może oczyma duszy śledzić swoje własne żeglowanie poprzez burzę egzystencji do portu (niestety!) mniej lub bardziej zacnych wraków. Nie mamy wątpliwości, że stajemy twarzą w twarz z liryką zdjętej maski. Oto mówi do nas sam Zbigniew Herbert.

studium postaci

Jak zauważa Kornhauser – „niezwyczajnym wątkiem osobistym Herbert rozpoczyna rozmowę o sobie samym”15: „moja (…) babcia Maria z Bałabanów”. Warto uświadomić sobie, iż pierwsze słowa utworu wychodzą spod pióra (czy długopisu) ponad siedemdziesięcioletniego starca. Wypowiada je wnuczek… wchodzący w ósmą dekadę życia… W jaki sposób mówi, jak się wyraża o swojej babci? Nader ciepło i czule, co łatwo stwierdzić nawet przy pobieżnej lekturze. Przypatrzmy się bliżej Babci Herberta, by nie spocząć na laurach ogólników.

Owa starsza pani, która wyłania się z wiersza, nie jest ani „starą salopką” z Koncertu życzeń Różewicza, ani narowistą babką Misią z Doliny Issy, gestem zadarcia spódnicy przy piecu wypinającą się na etykietę; nie jest to także ani, tajemnicza jak blaszany bębenek, matka matki Oskara Matzeratha-Brońskiego, ani wiedźmowata, budząca postrach miasteczka, persona z Tego lata w Zawrociu Hanny Kowalewskiej. W portrecie tym w ogóle nie jest obecny jakikolwiek rys ujemny. Najmniejsza zmarszczka, najmniejsza fałda – nie istnieją. Czy zatem jest to osobliwy, nadzwyczajny, nietypowy obraz staruszki w literaturze? Na to pytanie w sposób rozstrzygający (?) można odpowiedzieć jedynie po wieloletnich studiach literacko-gerontologicznych, a zatem nie w granicach tego szkicu.

Babcia16 z liryku Herberta jest, po pierwsze: „przenajświętsza”17 – co jest oddaniem jej czci sakralnej, rodzinnym świętych obcowaniem. „Przenajświętsza”, bo „Maria Doświadczona”. Już samo imię Maria implikuje w naszej kulturze świętość, a dookreślenie „Doświadczona”18 sugeruje duszę przeszytą mieczem boleści. I taka „umaryjniona”, naznaczona cierpieniem niewypowiedzianym jest ta starsza pani z wiersza otwierającego Epilog burzy („nic nie mówi / o masakrze / Armenii / masakrze Turków”).

„Przenajświętsza babcia” jest piękna. Odzmysłowioną urodą obdarzył ją poeta, pięknem nie z tego i nie dla tego świata. Owa leciwa dama „w długiej obcisłej sukni” jest majestatyczną orchideą, nienaznaczoną żadnym starczym uwiądem ciała. Brak metafory zwiędłej róży w odniesieniu do starej kobiety pokazuje, jak odmienna jest optyka Herberta – jest to patrzenie na zdegradowane upływem czasu ciało wbrew i na przekór brzydocie.

„Niezliczona ilość guzików” na babcinej „długiej obcisłej sukni” (pewnie ciemnej jak nocne niebo lub morze) kontemplującemu wnukowi przywodzi na myśl „archipelag”, „gwiazdozbiór” – kolekcję wysp i gwiazd – obiekty tęsknych wzdychań wyobraźni chłopięcej. Autor Martwej natury z wędzidłem, Barbarzyńcy w ogrodzie, wielki miłośnik malarstwa pewnie znał Portret matki pędzla Henryka Rodakowskiego19. I choć szalonym i trudnodowodliwym byłoby twierdzenie, iż staruszka z utworu Babcia była kreowana na wzór i podobieństwo matki dziewiętnastowiecznego malarza, niemniej Portret matki z powodzeniem może funkcjonować jako konkretyzacja plastyczna utworu.

„Na starość każdy człowiek lubi opowiadać”20 – jak głosi cytat z Schopenhauera, zręcznie wpleciony przez Jeana Pierre’a Boisa w narrację jego arcyciekawej książki21. Taki właśnie typowy, rodzinny obrazek oddaje w wierszu Herbert: oto wnuczek siedzi na kolanach babci, a ta „wnusiowi” – słuchającemu zapewne z rozdziawioną buzią, opowiada. Dlaczego „od piątku do niedzieli”? Bowiem jest to triduum próżniacze – nie trzeba iść do szkoły, można słuchać i słuchać. A to bardzo ciekawe, co babcia mówi (nie takie, jak w szkole). Co opowiada babcia wnukowi? Opowiada „wszechświat”, ale z jedną małą korektą, ocenzurowaniem koniecznym ze względu na młodzieńczy wiek słuchacza:

nie zdradza (…) tylko

swego pochodzenia

babcia Maria z Bałabanów

Maria Doświadczona

nic nie mówi

o masakrze

Armenii

masakrze Turków

Babcia – bajarka dziejów, wtajemnicza syna swoich dzieci tylko w jasną, słodką stronę życia. Wnuk dostępuje częściowej inicjacji, bo jedynie inicjacji w świat mleka i miodu; z premedytacją uchroniony zostaje przed obrazem traumatycznych doświadczeń egzystencji, które celowo przemilcza Maria z Bałabanów22, Maria Doświadczona. Ta jednostronna wersja wydarzeń nie jest wypaczeniem prawdy o życiu. Babcia jest mądra mądrością starszyzny plemiennej: kilka pięknych złudzeń nie zaszkodzi chłopcu. Wręcz przeciwnie, będą dlań dobrodziejstwem, ponieważ przedłużą jego dzieciństwo. Ona wie, że wnuczek doczeka i sam pozna „bez słów zaklęć i płaczu / szorstką / powierzchnię / i dno / słowa”. Chciałoby się rzec: odczuje na własnej skórze dosłowny dotyk słowa.

Babcia z utworu Herberta: eterycznie piękna, „umaryjniona”, w zaciszu domu chroniąca wnuka przed przedwczesnym wystawieniem na sztych bolesnych przeżyć – wpisuje się w paradygmat pogodnej starości.

W Epilogu burzy zaszyfrowane jest jeszcze jedno oblicze starości, to mianowicie, które reprezentuje paradygmat starości pochmurnej. Casus Kanta – ze wszech miar poglądowy – doskonale się nadał do odsłonięcia w poezji „upiornej” twarzy podeszłego wieku. Nie, twórca Pana Cogito nie idzie łatwą drogą naturalistycznego portretu. Zeszpecone pazurem czasu ciało królewieckiego filozofa jest świętością. Z antycznego ducha estetyki wypływał imperatyw przemilczania rzeczywistości niegodnych artystycznego opisu. Chociaż jednak w utworze Kant. Ostatnie dni nie ma najmniejszej wzmianki o poniżających zmianach zewnętrznych (Herbert był estetą), są w nim obecne wzmianki o zmianach zewnętrznych… Rozplączmy węzeł gordyjski tego z pozoru sprzecznego w sobie zdania.

Wers: „on, który ma na głowie siwy lodowiec” jest hiperbolicznie uwznioślającą metaforą siwizny – niby korony przydającej chwały. Zastosowana przez poetę figura stylistyczna dyskretnie odsłania jedynie „czubek góry lodowej”, tj. mały wycinek z – w gruncie rzeczy – koszmarnej prawdy o starości. „Siwy lodowiec” może oznaczać także wielkie obciążenie psychiczne, przytłoczenie ogromną masą frustrujących myśli. Lód jako ulgę w cierpieniu należy również mieć w pamięci podczas odczytywania tego wersu.

Drugi wskaźnik tekstowy, świadczący o nastawieniu poety na deskrypcję nieponiżających zmian zewnętrznych ciała, to wers następujący zaraz po przytoczonym powyżej: „a w miejscu zegarka z dewizką wulkan”. Zagadkowa to linijka. „Miejsce zegarka z dewizką” (tj. z łańcuszkiem) to okolice serca – prawa lub lewa strona – w zależności od tego, czy Kant był mańkutem, czy też nie. Tajemniczy „wulkan” z lewego lub prawego boku może być sygnałem: albo rany jak krater (czyli wielkiej, głębokiej), albo gorejącego ogniska bólu, punktu wyjątkowo uciążliwej erupcji udręki. Widać, z jaką zdumiewającą estetyką obchodzi się Herbert ze zniedołężniałym już w ostatnich dniach życia Kantem23.

Więc po co te okrutne zabawy

ze staruszkiem

utrata pamięci

nieprzytomne przebudzenie

obawa nocy –

pyta podmiot liryczny. Po co to wszystko, co składa się na paradygmat pochmurnej starości? W sposób ewidentny podmiot mówiący staje po stronie nieszczęsnego Kanta. Krytykuje naturę za bezsensowne znęcanie się nad autorem przełomowych Krytyk24. Wytyka jej brak dobrego smaku („to w zupełnie złym guście”), skoro obeszła się z Kantem tak, jak się obeszła – nie okazując mu litości, miłosierdzia, a nawet skąpiąc zwykłej, pozbawionej skrupułów eutanazji („czy […] nie mogłaś zafundować mu nagłej śmierci”).

Twórca filozofii podmiotu mógł mieć starość patriarchalną Abrahama, Izaaka, Jakuba, jednakże natura zafundowała „temu / który ćwiczy się w zawodzie widma”25 coś zgoła specjalnego. Kazała mu (z zemsty?) „stać się – nagle / upiorem”. Czy dlatego, by każdy zobaczył, że ów wielki „starzec jest ludzką małpą”26? Czy dlatego, by każdy zapytał siebie, mając przed oczyma żywego upiora – i co z tego, że wielkie idee wychodzą za starych kawalerów? Dlaczego?… Paradygmat pochmurnej starości obala tezę o rozumnej zasadzie działającej w naturze. Do uzasadnienia okrutnych zabaw ze staruszkiem potrzebna jest nowa „fizisdycea”.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia do umieszczenia pod szyldem Studium postaci. Podobno „dyskusja o schyłku ludzkiego życia toczy się wokół dwóch zasadniczych punktów stanowiących jego części składowe: najpierw mowa o ciele, potem o umyśle”27. Jeśli się zgodzić na ten platoński rozbrat, o ciele to i owo zostało już powiedziane ápropos Marii z Bałabanów i Immanuela Kanta. Pozostaje tedy umysł. W Epilogu burzy można odnaleźć utwory osnute wokół frazeologizmów należących do pola semantycznego słowa „intelekt”: Przyszło do głowy, Stanęło w głowie. Pytania otwarte – czy w utworach tych autor starał się oddać starcze osłabienie władz umysłowych? Czy są to próby opisu demencji starczej? Choć kusząca, interpretacja taka zdaje się być odmianą interpretatorskiej sztuki kamikadze. Umieśćmy więc takie odczytanie w katalogu Miłoszowych „tematów do odstąpienia”.

snucie wspomnień

„Poeta w pewnym wieku / wspomina ciepłe dzieciństwo / bujną młodość / niechlubny wiek męski” (Pan Cogito a poeta w pewnym wieku) – jak zwykły śmiertelnik wygrzewa stare ciało, owiane lodem śmierci, przy kominku wspomnień. Zresztą zstąpienie w przeszłość jest łyknięciem eliksiru młodości – mikstury choćby o działaniu pięciominutowym, ale odmładzającym na te pięć minut, jakie zostało do dwunastej. Snucie wspomnień intensyfikuje się u schyłku ludzkiego życia, ale niech nas to nie skłoni do patrzenia na grzebanie się z upodobaniem w kronice minionych wydarzeń jako na przypadłość podeszłego wieku. W przeciwnym razie uznać będziemy musieli, że cała ludzkość na nią cierpi, rozpaczliwie wracając do początków. Ale co z „poetą w pewnym wieku” w Epilogu burzy? Ad rem.

Poeta w pewnym wieku w ostatni swój tomik włączył kartki z osobistego albumu, czego nie miał w zwyczaju czynić wcześniej, kiedy to skrzętnie zatajał dane autobiograficzne28. Maskę dystansu podmiotu lirycznego odwiesiwszy na kołku, mówi wprost o sobie samym, wspomina swoje prywatne dzieje w obecności audytorium tak licznego, ilu znajdzie się realnych czytelników. A był czas, kiedy o tym poecie mówiono, że nigdy nie wchodzi do rzeki opowiadań biograficznych29.

„Zgrabna” typologia reminiscencji pomieszczonych w Epilogu burzy nie jest możliwa ze względu na krzyżowanie się różnych kryteriów klasyfikacji, trzeba przeto zgodzić się na najmniej „okaleczoną”, kompromisową zasadę porządkującą wspomnienia. W uregulowaniu rzeki wspomnień pomocnym może się okazać spostrzeżenie, iż na dziesięć wierszy zawierających wątki biograficzne, osiem charakteryzuje się tym, że występuje w nich osoba jako immanentny komponent świata lirycznego30 – osoba realnie istniejąca poza fikcyjnym światem utworu. Zatem za pomocą czynnika personalnego będziemy usiłowali organizować momenty wspomnieniowe, wyodrębnialne z wypowiedzi poetyckich. Podążając taką drogą uporządkowań, znaleźliśmy się w impasie. Łatwo bowiem zauważyć, że pięć lirycznych reminiscencji (Dalida, Ostatni atak. Mikołajowi, Babcia, Pan Cogito. Lekcja kaligrafii, Artur) zaludnionych jest postaciami z tzw. życia, że w trzech bytują one na prawach dedykacji, że wreszcie są dwa przypadki tekstowe, wyłamujące się z reguły (Dałem słowo, W mieście). Tylko, niestety, taka klasyfikacja nie wyczerpuje tematu, nie staje się podstawą dogłębnej analizy. Aby więc uniknąć rażących symplifikacji, oddajmy się rozkoszy spontanicznego tropienia motywu starości – pod kątem snucia wspomnień – w sklasyfikowanych wcześniej dziesięciu utworach.

Już w inicjującym tomik wierszu Babcia obserwujemy powrót do przeszłości: z mroków dawności wraca dzieciństwo – jeszcze sielskie, anielskie, nieświadome zła; dzieciństwo cieplarniane, pod kloszem roztropnej babci, Marii z Bałabanów. Jest to pierwszy i ostatni akord chłopięcej idylli. Wszak radością z wygrania konkursu kaligrafii „w klasie pierwszej / szkoły podstawowej (…) we Lwowie” młodociany Pan Cogito alias Herbert nawet nie zdążył się nacieszyć, gdyż tak szybko „arcydzieło (…) pochłonęła / wichura dziejów” łącznie z panią od polskiego („w paszporcie Bombowa”), która „schroniła się w mitologii” (Pan Cogito. Lekcja kaligrafii) – być może obok „pana od przyrody”.

Autor otwiera album pamięci, wpatruje się w fotografie przyjaciół, znajomych i wraca młodość, i „ta cholerna wojna” (Ostatni atak. Mikołajowi). Kiedy „czas eksplodował” i „nie było już przedtem”, i „nie było już potem” – „w oślepiającym teraz / trzeba było wybierać”, choć rozsądek odradzał (Dałem słowo). Poeta dał słowo („byłem bardzo młody”) – jest to aluzja do przysięgi złożonej przez młodzieńca w Armii Krajowej31. Skończyło się to, jak wiemy z wypowiedzi żony poety32, obarczeniem Herberta przez Organizację zadaniem składania donosów na donosicieli do Gestapo. Wskutek denuncjacji poety wykonano kilka wyroków śmierci. Młody, wrażliwy człowiek przeżył wstrząs. Śladem tego szoku moralnego, który naznacza na całe życie („mijają ludzie / krajobrazy / kolorowe obręcze czasu / a dane słowo / ugrzęzło w gardle”) – są całostki z Dałem słowo.

Nie koniec na tym. Wspomnienia okupacyjne dochodzą do głosu także w Ostatnim ataku. Mikołajowi (trudno powiedzieć, do jakiej realnej osoby odsyła „Mikołaj”; w ogóle w wierszu tkwi jakaś pułapka) i w Piosence, tchnącej życiem leśnych ludzi owianych śmiercią („…w skrzyniach z sosny / poległych w lasu głąb zwozimy”). Ten ostatni utwór jest poetyckim zapaleniem znicza, podtrzymującym pamięć o przyjacielu (dedykacja: Pamięci Zbigniewa „Bynia” Kuźmiaka)33. Wreszcie bardzo osobisty, niosący dalekie echo wojny utwór Artur, wspomnienie serdecznego przyjaciela – Artura Międzyrzeckiego, żołnierza z grona honorowych dawców krwi makom na Monte Cassino. Wiersz – cichy tren na odejście bliskiego człowieka, na odejście tam, „gdzie inni idą” i gdzie my pójdziemy; cichy tren zaczynający się bolesnym uświadomieniem sobie, że nie będzie już nigdy więcej „piosenki o Felku Stankiewiczu / ani pułkowego hymnu o czerwonych makach” w duecie z Arturem34.

Inny jakościowo czar wspomnień emanuje z wersów Dalidy, bo odmienna od rozbrzmiewającej w Arturze płynie w nich piosenka, aczkolwiek równie ocalająca i dodająca ducha, mimo iż rozrywkowa. Poeta przywołuje z wdzięcznej pamięci repertuar Dalidy, Haliny Kunickiej, Ireny Santor – „dobrych wróżek tyranii”. O piosenkach ich mówi z sentymentem, z nutką nostalgii. Dziwi się temu Julian Kornhauser, ale i ciekawie fenomen ten uzasadnia35.

W utworze dedykowanym Krzysztofowi Karaskowi (Pan Cogito. Ars longa) fakty przywołane z przeszłości są już tylko pretekstem do wypowiedzenia przez Herberta własnego credo poetyckiego. „Festiwal Poezji Obu Półkul (…) była Jugosławia / w pobliżu jeziora Ochryd / nad rzeczką Strugą” to impreza kulturalna, gdzie autor w 1991 roku otrzymał międzynarodową nagrodę Vilenica, przyznawaną przez Stowarzyszenie Pisarzy Słoweńskich36. Funkcją wspomnienia, jak to zostało powiedziane wyżej, jest tu jedynie wyrażenie własnego poglądu na temat języka poetyckiego – na pohybel wszystkim tym oblubieńcom Muz, którzy

już za młodu

wstępują do zakonu

Przenajświętszej Subtelności

i Wniebowstąpienia

wysilają umysł i ciało

by wyrazić to co

poza –

to co

ponad – – –

nie przeczuwają nawet

ile obietnic

uroków

niespodzianek

kryje w sobie język

którym gadają

wszyscy

hycel i Horacy

Gdyby w swego rodzaju albumie Epilogu burzy zabrakło Lwowa, ukochanego miasta Zbigniewa Herberta, byłoby to co najmniej dziwne. W strofoidach wiersza W mieście urbanistyczna perła Galicji ulega mityzacji, zatraca realne kształty. Dla podmiotu mówiącego, który utracił możliwość powrotu („w moim mieście którego nie ma na żadnej mapie”) – miasto rodzinne odchodzi w świat takich świętości, jak „kamień, woda, chleb, trwanie wież o świcie”. Cały utwór jest niemal modlitwą bezpowrotnego wygnańca skierowaną do ukochanego Lwowa.

Za wytrwałość w czytaniu czeka nas nagroda – „wycieczka na Wysoki Zamek”. Wysoki Zamek – tytuł utworu i punkt w topografii miasta, coś na wzór Kopca Kościuszki, z ruinami zamczyska na szczycie. Sytuacja liryczna rysuje się tak: oto podmiot i jednocześnie bohater zbiorowy (Herbert i Leszek Elektorowicz), po ekstatycznej podróży tramwajem do podnóża góry, wdrapuje się na Wysoki Zamek. Jest to wspinaczka w wyobraźni. Widoki, sceny rodzajowe, owszem, są zapamiętane z dzieciństwa, ale bohaterowie wyprawy mają już za sobą szmat życia. Idą na skróty, nagle któryś z nich rozpoznaje znajome drzewo i przypomina sobie pewne zdarzenie: „tutaj powieszono / Józefa i Teofila / bowiem zbyt gorąco / ukochali wolność”. Jasne, że takiego spostrzeżenia nie może uczynić ani dziecko, ani młodzieniec. Nadto, gdyby byli dziećmi, czyżby ich zapytał jakiś przypadkowy wycieczkowicz (albo raczej spotkany po latach kolega ze szkolnej ławy) – „czy nie drażni was / krzyk dzieci”? Nie, z całą pewnością ta wycieczka odbywa się w wyobraźni, a pamięć sufluje zakodowane w dzieciństwie szczegóły krajobrazowe. Bohaterowie imaginacyjnej eskapady muszą być mocno posunięci w latach, mają bowiem inną perspektywę niż dzieci, matki, przekupki. Oto stoją na szczycie Wysokiego Zamku i przeczuwają, że już niedługo zabiorą ich „na wieczornych skrzydłach / morelowych / jabłecznych / lekko sinych / po brzegach / na inny / jeszcze wyższy / zamek”. Otwiera się przed nimi zakryty rozdział egzystencji.

przedsionek śmierci

Starość – nasilone memento mori – jest rozoraniem gleby ciała pod zasiew śmierci, biologicznym rozbrojeniem, fizjologiczną uległością – przy czym rola przemijania jest tu pierwszoplanowa. Czas ma swoje metody, aby ubezbronnić twierdzę ciała. Wcześniej czy później upnie konia trojańskiego na pastwiskach skóry i zaserwuje mu obrok szarych komórek w żłobie czaszki. Gdy koń umoczy swój zatruty pysk w źródle młodości, cała bujność cielesna zamieni się w pustynię. I na nic prowerbialne „końskie zdrowie”. „Końskie zdrowie” zeszkapi się w konfrontacji z trojańskim dzianetem przemijania, pogubi wszystkie podkowy, przegra gonitwę, w której stawką jest życie.

W Epilogu burzy śmierć jest wszechobecna, niejako stoi u „wezgłowia” tego zbiorku, który sam jest cudem przez to, że zaistniał. Poeta zdążył przed Panem Bogiem. Zaprasza nas na swoje misterium mortis, na naszych oczach układa się do snu. Wiecznego. Pochylmy się w ciszy nad ostatnimi dniami poety, prześledźmy literacki zapis starości u kresu egzystencji.

Początek i koniec: Babcia – wspomnienie umarłej i Tkanina – gotowość na śmierć. Wejście i wyjście, miejsca nadrzędne w strukturze dzieła literackiego, oś interpretacji wytyczona przez samego autora – brama początku i brama końca. Bez pierwszej, która jest zawiązkiem – dzieło nie istnieje. Bez drugiej dzieło jest niewiadomą – nie ma szansy na zaistnienie w przestrzeni odbioru. Pomiędzy bramą początku (Babcia) a bramą końca (Tkanina) Herbert rozsnuł nić 43 swoich wierszy – zdominowanych umieraniem, przedśmiertną chorobą i cierpieniem (np. Pal, Brewiarz, Co mogę jeszcze zrobić dla pana), na różny sposób zanurzonych w śmierci. Mówi się o niej tonem podniosłym, z powagą, choć nie brak i ujęcia humorystycznego, lekko ironicznej dawki czarnego humoru („A teraz to nie będzie mnie na żadnym / zdjęciu zbiorowym [dumny dowód mojej śmierci / we wszystkich literackich tygodnikach świata]”; Koniec) – ale to margines, hapax legomenon na obszarze całego zbiorku. Najprawdopodobniej rzeczywistość umierania jest tak dotykalna, że poeta, osaczony nią, nie jest w stanie zdobyć się na żartobliwy dystans. Zresztą, z czego tu żartować? Ze śmiercią nie ma żartów.

Najbardziej chyba przejmujący i sugestywny obraz człowieka (i to raczej zaawansowanego wiekiem), przeczuwającego nieodległe spotkanie z własną śmiercią, wyłania się z ostatniej części Brewiarza:

Panie,

wiem że moje dni są policzone

zostało ich niewiele

Tyle żebym jeszcze zdążył zebrać piasek

którym przykryją mi twarz

Jawnie wyartykułowanej świadomości umierania towarzyszą tu: rachunek sumienia, męska ocena własnego życia i bolesna konkluzja, że za mało zostało czasu, by wynagrodzić zło innym. Niemożność naprawienia krzywd napełnia duszę smutkiem i gorzką samowiedzą wyrażoną pytaniem retorycznym: „dlaczego życie moje nie było jak dobrze skomponowana sonata”. Nie wydaje się możliwe spokojne skonanie „u (…) nieodgadnionych kolan”.

„Od pierwszego skryby, który pisał o własnej starości do króla Leara, od króla Leara do Wiktora Hugo cała historia jasno stwierdza: starość to wrota do nicości lub do wieczności”, jak powiada autor Historii starości37. W kontekście Brewiarzy nie ma chyba wątpliwości, za jaką opcją opowiada się Herbert.

Nieodłączną towarzyszką starości jest najczęściej choroba i to ona przeważnie „swata” ze śmiercią. Może to czynić długo i „nieumiejętnie”, dobrze „się bawiąc przy tym” (Kant. Ostatnie dni), może też „swatać” na gwałt, „huraganowo”, stając się przyczyną niewymownego bólu (Pal). Ślady choroby, cierpienia obecne są także w utworach: Co mogę jeszcze zrobić dla pana, Telefon, Brewiarz (I).

Pan Cogito-Herbert bacznie obserwuje zachowanie własnej duszy, która usadowiwszy się na ramieniu – jest gotowa, sposobi się do odlotu38 (Pan Cogito. Aktualna pozycja duszy). Z wiersza wyczytujemy świadectwo dystansu wobec własnego gaśnięcia, dystansu wyczuwalnego zresztą również w tekstach Wysokiego Zamku, Tkaniny, Brewiarza (I, IV) oraz Urwania głowy39, gdzie poeta ogląda siebie w trumnie, zaszyfrowanej pod postacią przedziału w pociągu ekspresowym:

więc pewnego dnia

lub nocy

kiedy wszystko to kończy się

Pan Cogito

opiera się wygodnie

na poduszkach

ekspresu

przykrywając

zimne kolana

pledem

i dochodzi do wniosku

że wszystko to pójdzie

naprzód

jak przed wakacjami

Okrycie pledem-całunem zziębniętego ciała, złożenie go w wyściełanej aksamitem i poduszkami trumnie wyznacza koniec ziemskiej krzątaniny. Śmierć pojęta jest tu jako wyjazd na wakacje, swoiste „wieczne odpoczywanie”.

Pan Cogito patrzy z góry na siebie i na ciąg dalszy spraw tego świata, które się będą toczyły już bez niego. Zachowanie dystansu jest bowiem sposobem oswojenia trudnej rzeczywistości, takim studiowaniem własnej śmierci, które nie zabija, umożliwia powrót. W zakresie języka poetyckiego oswajanie to realizuje się na skutek wykorzystania czasowników ruchu, przenośnie oznaczających umieranie. I tak metafora „odlotu” pojawia się w wierszach Pan Cogito. Aktualna pozycja duszy, Wysoki Zamek, Urwanie głowy (tu także: „wyjazd”); „odejście” w wierszu Artur; zaś Tkaninę i Kwiaty40łączy metafora „odpłynięcia”.

Obok obserwowania własnego konania poeta w Epilogu burzy przypatruje się sztuce umierania innych. Dostrzega jednak jedynie nagłe, niespodziewane odejścia z tego świata (Diana, Na chłopca zabitego przez policję) lub odejścia bezsensowne w swej flegmatyczno-sadystycznej rozciągłości (Kant. Ostatnie dni). Nie ma możliwości spotkania się z ars bene moriendi – musi sam, na własną rękę nauczyć się dobrego konania (bez możliwości repetycji). Pozostaje czekanie („oczekiwania ciemne flukta”). Niebawem przypłynie czółno Charona (Tkanina) i zabierze Pana Cogito do grona jego przodków: „Gilgamesza Hektora Rolanda”, zgromadzonych wokół „nieodgadnionych kolan”. I tak wypełni się Epilog burzy, słowo stanie się… martwym ciałem.

metafizyka starości

Praca na czterech tekstach, jakie nam jeszcze pozostały do zbadania (Starość, Czas, Pora, Pępek), to istne analityczno-interpretatorskie salto mortale. Zaiste, spośród enigmatycznej czwórcy utworów nastręczających trudności, zwłaszcza dwa ostatnie stanowią bezsprzeczny crux interpretum. Czy rozlewną tą uwerturą nie odwlekamy skoku śmierci?… Skoczmy! Publiczność literacka lubi dreszczyk słodkiej grozy.

Utwór Starość rozpoczyna porażające wyznanie podmiotu mówiącego: „Wszystko to wiedziałem znacznie wcześniej”41. „Ja” liryczne zdaje się mówić: „przeczułem cię, starości, spodziewałem się ciebie, czekałem, nie dałem się zaskoczyć”. Nie oznacza ono (tj. wyznanie) bynajmniej triumfalizmu, słusznego zadowolenia z własnej dalekowzroczności, ale głęboki spokój mędrca, który zna bieg spraw tego świata. W takim ujęciu starość jest nihil novi sub sole, jest czymś, co się już zdarzyło i będzie się zdarzać do znudzenia („ponieważ wszystko się powtarza”). W praktyce czytelniczej obserwujemy, jak egzystencjalne dejà vu (bo taką koncepcję podeszłego wieku sugeruje Herbert) otrzymuje poetyckie wysłowienie. Podmiot mówiący – jak na stoickiego mędrca przystało – nie miota się w sprzeciwie, nie protestuje, nie buntuje się. Przyjmuje to, co się z nim dzieje jako „stan naturalny, a nie zesłany przez Pana Boga i los akurat na jedną, wybraną osobę”42. Jak pamiętamy, zgoła inaczej zapatruje się Herbert na kwestię starości w wierszu Kant. Ostatnie dni,w którym podmiot utworu mianuje adwokatem udręczonego filozofa. W utworze Starość – jak mamy podstawy podejrzewać – poeta ustosunkowuje się bez ogródek tekstowych do własnej starości.

Skoro wszystko było już wiadome „znacznie wcześniej” i układało się o wiele bardziej logicznie niż teraz, czy zatem warto było dożyć starości? Pewien mędrzec mawiał: „Mam uczucie, jakby reszta mojego życia była na wpół wyciśniętą pomarańczą, którą nie wiedzieć czemu gniotę, a o soku nie warto nawet mówić”43. Czy zatem warto było dożyć starości? Paradoksalnie, na przekór logice, wbrew temu, iż „wszystko się powtarza” – warto było – „teraz jest lepiej / nie jestem ciekaw”. Co znaczy: „teraz”? Co znaczy, że „teraz jest lepiej”? Wydobądźmy z utworu sens owego „teraz” i spróbujmy wyeksplikować zamykający Starość, jak wieko trumnę, dwuwers.

„Teraz” jest stanem aktualnym, w jakim znajduje się podmiot mówiący – Herbert; „teraz”, czyli starość. A ponieważ „wszystko się powtarza”, rzeczone „teraz” jest jednocześnie i chwilą obecną, i jej wcześniejszymi realizacjami. Opiszmy tę deżawistycznąprezentyczność za pomocą danych z utworu. Otwiera ją obraz kota wygrzewającego się w bliskości swego pana, który zwykł tak wylegiwać się milion razy wcześniej. I oto znowu „wygrzewa się między łydką a udem” – „ten sam kot Szu-szu”, „czujny kot Szu-szu”, jaki „śpi wtulony ufnie / w stary narciarski sweter” (Telefon); ten sam, który śpi u boku swego mięsodawcy w Języku snu („w miejscu kota / miedziane ciało”); ten sam, co biało-szylkretowy kot z warszawskiego mieszkania poety, spędzający większość czasu na drzemce w fotelu44. Upersonifikowany kot Szu-szu śni stary, powtarzający się sen – „połów myszy zdobycie wieży”, jak podejrzewa jego właściciel, postrzegający poetycko świat widzialny.

Po pobudzającym do refleksji rzucie oka na drzemiącego kota podmiot liryczny na powrót skupia się na sobie – wygłasza dumną, wyniosłą (z pozoru abnegacką) deklarację: „niepotrzebne mi są żadne pamiątki”, po czym dodaje: „rzeczywistość obraca się wolno w żyłach / przed zamkniętymi oczami” – i już domyślamy się, dlaczego wyrzeka się w cudzysłowie wszelkich pamiątek, rzucając z pozoru tylko abnegacką deklarację. Żyły tworzą krwiobieg, z którego nic nie wypada, w którym cyklicznie powtarza się przepływ, w określonych odstępach czasu pojawia się to samo. Zakłócenie tej cykliczności powoduje śmierć ustroju. Poprzez analogię – na zasadzie krwiobiegu zdaje się działać, uruchamiany na starość mechanizm uświadamiania sobie (wystarczy tylko zamknąć oczy), że wszystko to, co jest teraz, już było, to żadne novum– „Niepotrzebne są rozwinięcia tematu / ponieważ wszystko się powtarza”. „Wiem, że to on zdradził” – być może Szu-szu układający się po staremu „między łydką a udem” swego pana. Być może ulubieniec, powtarzający z uporem swoje pieszczochowate, sybarytyczne zachowanie niemal od wieków, „zdradził”, tj. uświadomił właścicielowi wielką prawdę o bycie, tę, że „wszystko się powtarza”, że w teraźniejszości krąży nieustannie, jak w krwiobiegu, cała przeszłość.

Semantykę poetycką słowa „teraz” eksplorowaliśmy w oparciu o pierwszą całostkę utworu. Nasze poszukiwania doprowadziły do wniosku, że mamy do czynienia z „teraz” retrospektywnym („wszystko się powtarza”). A co z końcowym dystychem: „teraz jest lepiej / nie jestem ciekaw”? W zacytowanym dwuwierszu akcent został przesunięty z „teraz” retrospektywnego na „teraz” aktualne, tj. na starość. Sformułowanie „teraz jest lepiej” może wynikać z przesłanek stoickiej myśli filozoficznej. Dla wyznawcy poglądów Marka Aurelego to, co jest, jest lepsze od tego, czego nie ma; dla stoika tak, jak jest, jest najlepiej. Na wyznanie podmiotu: „nie jestem ciekaw” można spojrzeć jako na klasyczną ekspresję stoickiej ataraksji. Cokolwiek będzie: niedołężność, uwiąd czy śmierć – nie budzi namiętności mędrca, którego w stoickim spokoju przyjmowania wszystkiego dodatkowo utwierdza odkryta prawda o bycie.

„Tak, wiemy doskonale, że wszystko się powtarza i trudno sobie wyobrazić świat, który by wątki powiązał logiczniej. Ale starość ma uczyć tylko tyle? – ten stan świadomości poety świetnie uzupełniają trzy wiersze – wszystkie tajemnicze, trudne do jednoznacznej interpretacji, bo – wbrew założeniom – grawitujące wokół abstrakcji [podkreślenia: M. S.]: Pora, Pępek, Czas” – trafnie zauważa Kornhauser45. Czy przypadkowe jest to, iż tak zaciemnione utwory pojawiają się pod koniec Epilogu burzy, w bliskim sąsiedztwie „słodkiej klęski” i „kirowatej” Tkaniny: Czas oddzielony Lekcją kaligrafii od Pępka, Pory, Starości, następujących zaraz po sobie?W dziele sztuki nie ma przypadku, kompozycja znacząca to fakt artystyczny. Ale nie o kompozycji tomiku mamy tu mówić, jeno o metafizyce starości.

Czas – proza poetycka poddana rygorowi interpunkcji, naszpikowana sprzecznościami, wpisuje się w nurt teraźniejszości z jej napowierzchniową aktualnością i podziemnymi wodami przeszłości. Podjęcie problemu czasu zbliża poddaną deskrypcji prozę poetycką w sposób wyraźny do Starości, a także do uczasowionych: Pory i Pępka. Dostrzeżenie wspólnego elementu czasowego tych czterech utworów pozwala na nazwanie ich tetralogią temporalną. Czas – pisany z perspektywy doświadczeń siedemdziesięciolatka, nie traktuje wyłącznie o ostatnim etapie życia. Takie odczytanie jest na marginesie. Autor wznosi się na wyżyny wygłoszenia uniwersalnej prawdy metafizycznej o egzystencji – życie człowieka jest zatopione w czasie jak owad w bursztynie („oto żyję w różnych czasach jak owad w bursztynie”) i, doprawdy, nigdy się nie dowiemy, co nam „jest dane, a co odjęte na zawsze”.

Pora to najbardziej enigmatyczny wiersz z całej temporalnej tetralogii. Skoro nawet Julian Kornhauser nie pokusił się o pełną interpretację „tego skomplikowanie ułożonego fragmentu”46, czyż nam wypada „udawać Greka”?… Jak mistrz Kornhauser zwrócił uwagę na jeden fragment, tak i my wskażmy na miejsce w tekście istotne ze względu na interesującą nas tutaj tematykę. W drugiej całostce Pory „Boreasz rzeźbi chmury”. I co z tego? – może zapytać zniecierpliwiony czytelnik. Chwileczkę. Retardacja (mamy nadzieję) wynagrodzi irytację. Otóż, okazuje się, że ów Boreasz – bóg wiatru północnego, funkcjonował w kulturze greckiej pod postacią uskrzydlonego brodatego starca, odzianego w krótką tunikę47. Odsłonięcie tegoż faktu potwierdza intuicję Kornhausera o komplementarności Pory względem Starości. Ale na czym polega istota tego utworu i co nowego wnosi, co odsłania albo co przykrywa Pępek, i w jaki sposób dopełnia wymowę Starości „on jeden wierny / zwinięty w pępek haft ciała / pępek koniec warkocza” – to już pozostawmy do rozstrzygnięcia badaczom z mądrością siwizny na włosach.

bukiet konkluzji

Szkic niniejszy stanowił próbę zbadania motywu starości w Epilogu burzy Zbigniewa Herberta. Nie miał ani ambicji holistycznego wyeksploatowania zagadnienia (co zresztą jest niemożliwe), ani też nie przyświecał mu projekt przewrotu kopernikańskiego w herbertologii. Miał charakter eseistyczno-sygnalizujący. Doszukiwanie się więc w nim rewelacji przypomina szukanie ze świecą igły w stogu siana. (Łatwiej się sparzyć niż ukłuć).

Motyw starości został potraktowany szeroko. I tak:

1. W Studium postaci wskazaliśmy na dwa portrety starych ludzi wyłaniające się z Epilogu burzy, z których jeden wpisuje się w paradygmat pogodnej (konterfekt a’la Rodakowski babci pisarza), drugi zaś – pochmurnej starości (portret przedśmiertnyKanta). Dopiero oba ujęcia razem wzięte dają pełne oblicze starości.

2. Część szkicu, w którym starość pojęta jest jako snucie wspomnień, daje przegląd utworów reminiscencyjnych. Przynależy do nich aż dziesięć utworów autobiograficzno-wspomnieniowych (na 43 ostatniego tomiku), z czego osiem dotyczy osób realnie istniejących w życiu poety, choć najczęściej już odeszłych z tego świata. Odnosi się mroźne wrażenie, iż poeta poprzez wiersze wita się z drogimi umarłymi.

3. W dalszej części eseju ujmujemy starość jako przedsionek śmierci. Prowadząc narrację analityczną, wskazujemy na wszechobecność śmierci w Epilogu burzy, zasugerowaną już w planie konstrukcyjnym tomiku przez samego autora. Podniosły ton, jakim mówi się o śmierci, można odczytać jako poetyckie oswajanie przez Herberta rzeczywistości własnego umierania.

4. Fragment ostatni, zatytułowany Metafizyka starości, podejmuje problem najmniej uchwytny. Eksploracja badawcza przebiega tu w obszarze czworokąta tetralogii temporalnej, z tym że naczelną hipotezę interpretacyjną wyprowadza się z utworu Starość: Herbert w Epilogu burzy zawarł deżawistyczno-stoicką koncepcję podeszłego wieku.

***

Potoczna mądrość głosi, że wszystko się Stwórcy udało, tylko nie starość. Nie rozstrzygając, ile prawdy jest w tym przekonaniu, zauważmy, iż nie można powiedzieć tego o starości wykreowanej w świecie poetyckim Epilogu burzy, gdzie znalazła ona wyraz artystycznie pierwszorzędny i doskonały. Stanowi to godny polecenia, twórczy sposób na obejście się z własną starością. Starzejmy się więc poetycko. Deklamujmy przed lustrem ambrozyjny palimpsest przynajmniej raz dziennie:

młodość niby wydrapana pazurem czasu

a wciąż trwa pod pismem klinowym zmarszczek.

Z zabaw i gier dziecięcych Dariusza Suski (D. Suska, Wszyscy nasi drodzy zakopani, 2000)

Krzysiu J.

żył 3,5 m

Powiększył grono aniołków

Waldemar J.

żył miesiąc

Powiększył grono aniołków

Agnieszka S.

ur. 17 III 1974

zm. 17 III 1974

Powiększyła grono aniołków

Piotruś W.

ur. 7 VIII 1973

Powiększył grono aniołków

7 VIII 1973

mój młodszy brat jest aniołem, powiększył to grono

w maju siedemdziesiątego (…)

Cztery pierwsze przytoczenia to inskrypcje z nagrobków dzieci, spoczywających na cmentarzu komunalnym przy ulicy Unickiej w Lublinie. Cytat ostatni pochodzi z wiersza Dariusza Suski (ur. 1968) Mój młodszy brat jest aniołem, powiększył to grono48, zamieszczonego w tomie Wszyscy nasi drodzy zakopani (Wydawnictwo „Czarna Lampa”, Warszawa – Wołowiec 2000). O wspomnianej książce poetyckiej będzie słów kilka w tym szkicu.

Dlaczego warto zabierać głos w sprawie Suski? Przecież nie tylko dlatego, że jego dziełko było nominowane do Nagrody Literackiej Nike 2001, a tym samym puszczone w obrót towarowo-pieniężny49 z atestem Centralnej Komisji Kontroli Jakości Literatury. Dlatego, że zbiorek Suski to 43 strony dobrej poezji.

Ażeby pisać – jak utrzymuje Stefan Chwin – trzeba mieć „Własną Sprawę, która drzemie gdzieś pod śledzioną i domaga się, by ręka sięgnęła po ołówek”50. Dariusz Suska należy do tych nielicznych piszących51, którzy mają „Własną Sprawę” – na przestrzeni całego zbioru zmaga się ze śmiercią, która ścina ludzi nawet nie w kwiecie wieku, a dzieci, puszczające dopiero pierwsze pąki życia.

Podmiot tekstów zebranych w tomie Wszyscy nasi drodzy zakopani jest drążony od wewnątrz tajemnicą zgonu przede wszystkim kogoś, kto był jego młodszym bratem (Mój młodszy brat jest aniołem, powiększył to grono). Z enigmą śmierci, o ile można wierzyć autorowi, zetknął się więc już w latach chłopięcych:

(…) zbyt mały

byłem, żeby to wszystko spamiętać52