Niedźwiadek polarny
- Wydawca:
- Zielona Sowa
- Kategoria:
- Dla dzieci i młodzieży
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7895-603-7
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- arktyce
- dziadek
- igloo
- mocno
- niedźwiadek
- opowiada
- opowieść
- padać
- polarny
- śniegu
- świat
- wnuczkę
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Niedźwiadek polarny”
Sara spędza przedświąteczne ferie u dziadka. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem mocno zaczyna padać śnieg. Dziadek zabawia wnuczkę niesamowitymi opowieściami o ludziach mieszkających w Arktyce. Opowiada również o tym, jak przygarnął i opiekował się niedźwiadkiem polarnym – to ulubiona opowieść Sary. Dziadek pomaga Sarze też zbudować w ogrodzie igloo, którego pilnuje mały niedźwiadek ulepiony ze śniegu. Ale kiedy Sara budzi się w środku nocy, wszystko na dworze wygląda zupełnie inaczej. Dziewczynka rusza w magiczną podróż przez zaczarowany lodowy, śnieżny świat. Ale czy uda jej się wrócić do domu?
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Holly Webb
Niedźwiadek
polarny
Tytuł oryginału: The Snow Bear
Przekład: Jacek Drewnowski
Redaktor prowadząca: Sylwia Burdek
Redakcja: Teresa Lachowska
Korekta: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
Skład i łamanie: Bernard Ptaszyński
Copyright © for the Polish edition
by Wydawnictwo Zielona Sowa, Warszawa 2013
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Text copyright © Holly Webb, 2012
Illustrations copyright © Artful Doodlers, 2012
Cover illustration copyright © Simon Mendez, 1012
ISBN 978-83-7895-604-4
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 96
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
www.zielonasowa.pl
wydawnictwo@zielonasowa.pl
Niedźwiadek
polarnyHolly Webb Ilustracje: Artful Doodlers
Przekład: Jacek Drewnowski
Dla Toma, Robina i Williama oraz dla Phoebe,
która uwielbia niedźwiedzie polarne
~ HOLLY WEBBROZDZIAŁ
PIERWSZY
Zobacz, dziadku, śnieg pada! – Sara wyjrzała przez okno, patrząc na pierwsze płatki opadające leniwą spiralą.
Dziadek podniósł wzrok znad sterty starych czarno-białych zdjęć, które przeglądał, i pokiwał głową.
– Rzeczywiście. W wiadomościach zapowiadali, że może prószyć.
Sara zmarszczyła brwi.
– Myślisz, że u mnie w domu też pada?
– Możliwe. Ale tutaj może być gorzej. Jesteśmy dalej na północ. A wiatr znad morza dodatkowo wszystko ochładza. – Wstał, podszedł do Sary i usiadł obok niej na szerokim parapecie. – Dlaczego jesteś taka niespokojna? Przecież uwielbiasz śnieg!
Sara kiwnęła potakująco głową. Rzeczywiście, część jej najlepszych wspomnień z zimowych wyjazdów do domu dziadka wiązała się z zabawą na śniegu. Ale wtedy byli tu też jej rodzice. Przecież nie mogła sama w siebie rzucać śnieżkami.
– Mam nadzieję, że u nas nie ma śniegu – mruknęła, opierając się o ramię dziadka. – A jeśli dziecko zacznie się rodzić, a mama i tata nie będą mogli dojechać do szpitala?
– Termin porodu jest dopiero po świętach – pocieszył ją. – A zresztą zadzwoniliby po karetkę. Karetka bez problemu przewiozłaby ich do szpitala. Jej załoga jest przygotowana na takie sytuacje.
– No, chyba tak – Sara się otrząsnęła. Nie było sensu się martwić. Po prostu kiedy tata później zadzwoni, przypomni mu, żeby włożył do bagażnika łopatę i już.
– Śniegu przybywa! – powiedziała do dziadka, obserwując spadające coraz szybciej płatki. Zostawały teraz na zewnętrznym parapecie, a nie topniały, gdy tylko go dotknęły. Podeszła bliżej do szyby i patrzyła na wirujące śnieżynki. Zrobiło się ciemniej, niebo nabrało dziwnej szarożółtej barwy, jakby było w nim jeszcze dużo śniegu.
– Mhm. Na to wygląda – zgodził się dziadek. – Myślę, że wystarczy nam już pracy na dzisiejsze popołudnie. Pójdziemy poszukać czegoś na kolację? – Ze śmiechem pocałował ją w czubek głowy. – Nie martw się. W kuchni też są okna, więc będziesz mogła patrzeć na śnieg. Jeśli się utrzyma, jutro możesz wyjść i się na nim pobawić. Ale teraz już za późno, ściemnia się.
Sara zsunęła się z parapetu z cichym westchnieniem. Kochała dziadka i jego niezwykły stary dom. Zbudowano go z kamienia ponad dwieście lat temu. Znajdował się w nim ogromny kominek oraz głębokie okna, idealne, by siadać na wewnętrznym parapecie. Na piętrach trzeszczały podłogi i schody, kiedy się po nich chodziło, znajdowało się tu też wiele dziwnych kryjówek i zakamarków. Gdyby była we własnym domu, mogłaby wyjść na śnieg ze wszystkimi swoimi przyjaciółkami mieszkającymi w pobliżu. Poszłyby do parku lepić bałwany i obrzucać się śnieżkami, a potem wróciły by do domu którejś z nich, by się ogrzać. Ale nie pociągała jej perspektywa samotnego lepienia bałwana, a nawet z dziadkiem to nie będzie to samo.
Sara i jej rodzice zawsze przyjeżdżali do domu dziadka na początku ferii świątecznych. To była tradycja. Zostawali kilka dni, potem wracali do domu na Boże Narodzenie, a dziadek razem z nimi. Lecz w tym roku mama i tata postanowili, że będzie lepiej, jeśli Sara pojedzie do dziadka sama. Tata ją przywiózł, zjadł u dziadka szybki obiad, po czym wrócił do domu.
Mama nie nadawała się do dalekich podróży – parę tygodni po świętach miała urodzić małego braciszka Sary i nie chciała godzinami siedzieć w samochodzie. Poza tym nie powinna przebywać w starym kamiennym domu na nadmorskim klifie, do którego dojeżdżało się krętą, wyboistą drogą, wiele kilometrów od wsi, nie mówiąc już o szpitalu. Sara miała poczucie, że w domu dziadka znajduje się z dala od wszystkiego. Ten dom przypominał bezpieczne gniazdko na wzgórzu, niczym gniazdo morskich ptaków, które pokazał jej, gdy byli tutaj latem. Musiała jednak przyznać, że w tej chwili nie jest to odpowiednie miejsce dla mamy.
– Czy na północy Kanady też pada taki śnieg? – spytała dziadka, wychodząc za nim z jego gabinetu na słabo oświetlony korytarz prowadzący do kuchni. Dziadek zapalił światło, ale i tak panował tu półmrok. – W Arktyce, gdzie byłeś z pradziadkiem? Czy tam śnieg wygląda tak samo?
Dziadek odwrócił się od drzwi lodówki.
– Śnieg to śnieg. Ale kilka razy widzieliśmy tam naprawdę wielką śnieżycę. Raz jedna trwała trzy dni i dopadła nas, kiedy odwiedziliśmy pewną rodzinę Inuitów. Mój tata i ja mieliśmy w domu zapasy – gulasz w puszkach i tego typu rzeczy – ale ci ludzie jedli swoje tradycyjne potrawy. – Dziadek przerwał i popatrzył na Sarę z nadzieją, czekając na jej pytanie. Dziewczynka nie miała nic przeciwko temu. Bardzo lubiła jego opowieści.
– Co wtedy jedliście?
– Suszone focze mięso – odpowiedział z triumfem, wyciągając z szafki paczkę spaghetti. Pomachał przed wnuczką słoikiem sosu pomidorowego do makaronu.
– Nic z takich rzeczy. Nie było jednego dnia makaronu, a następnego jakiegoś smażonego chińskiego dania. I pieczonego kurczaka w niedzielę. Inuici jedzą zimą głównie focze mięso, i to zazwyczaj na surowo. Do tego trochę ryb. Latem mięso karibu. Wielorybie mięso i sadło też, ma się rozumieć.
Sarę przeszedł dreszcz. Sadło to czysty tłuszcz i skóra jej cierpła na samą myśl, że miałaby je jeść. Wycinała tłuszcz ze swoich porcji mięsa i z tego powodu dziadek stroił sobie z niej żarty. Mówił, że nie nadawałaby się do zimnego klimatu.
– Naprawdę jedliście sadło?
– Musieliśmy. – Dziadek pokiwał głową. – Śnieżyca trwała kilka dni. Nie było nic innego, a nam doskwierał głód. Poza tym niegrzecznie byłoby odmówić. Inuici dzielili się z nami jedzeniem. Jak mogliśmy powiedzieć, że go nie chcemy, skoro było takie cenne?
W kuchni zrobiło się nagle zimniej i Sara zadrżała. Śnieg gromadził się wokół rogów okna przy zlewie. Wolała sobie nie wyobrażać, że na dworze szaleje śnieżyca, a ona jest odcięta od świata, nawet w tym przytulnym domu.
– Byliście w igloo?
– Tak, w dużym igloo, które przetrwało całą zimę. Ale i tak nie było wiele wyższe od twojego pradziadka. Prawie całe miejsce zajmowała w nim platforma do spania. A było nas tam sześcioro.
– Przez trzy dni… – mruknęła Sara. Igloo nie mogło być większe niż jej pokój w domu. – Musieliście być bardzo rozdrażnieni, że siedzicie tam wszyscy razem.
Dziadek uśmiechnął się.
– To mi pomogło w nauce języka. Przez tych parę dni Inuici opowiedzieli bardzo wiele historii.
– Takich jak te, które zapisujesz? – spytała Sara. Dziadek pisał książkę o podaniach ludowych Inuitów. Fascynowały go od czasu, gdy mieszkał w Kanadzie i był ledwie kilka lat starszy od Sary. Jego ojciec, pradziadek Sary, pojechał tam prowadzić badania nad ludem Inuitów i zabrał z sobą syna. Dom przodków Sary był pełen niesamowitych przedmiotów przywiezionych przez pradziadka, a także przez dziadka, który po latach wrócił do kanadyjskiej Arktyki.
Dziadek przytaknął.
– To właśnie te trzy dni spowodowały, że się nimi zainteresowałem. Kiedy śnieżyca wreszcie ustała i wyszliśmy z igloo, miałem wrażenie, że wszystkie myśli wirują mi w głowie. Niektórych nie rozumiałem. Inuici mają wiele języków i nawet twój pradziadek ich nie poznał. Ja do dziś się wszystkich nie nauczyłem. Wychwyciłem tylko fragmenty tych historii. Krótkie urywki. O ludziach, którzy zmieniali się w niedźwiedzie polarne. O dziwnych bogach i boginiach. Niezwykłe rzeczy…
Sara uśmiechnęła się do niego.
– Opowiesz mi historię o niedźwiedziu polarnym, kiedy będziesz gotował kolację? Tę o tobie i twoim przyjacielu. Proszę.
– Znowu tę samą? – roześmiał się dziadek. – Jesteś taka jak twój tata. On też zawsze najbardziej lubił tę historię.
Sara skinęła głową. Wyobrażała sobie, jak dziadek opowiada to tacie. Była to historia rodzinna – należała do niej, do taty i dziadka. A także do pradziadka. Była wyjątkowa.
– Szkoda, że nie mogę tam pojechać i tego wszystkiego zobaczyć… – wyszeptała. – Igloo, foki, niedźwiedzie polarne…
Dziadek pokręcił głową.
– Nie sądzę, żebyś teraz zobaczyła igloo. Większość Inuitów mieszka dzisiaj w domach. Nawet w czasach, gdy byłem tam z twoim pradziadkiem, budowle ze śniegu były już bardzo rzadkie. Dlatego tam pojechaliśmy. Chcieliśmy to wszystko zarejestrować, zanim zniknie na zawsze.
– Na zawsze? – powtórzyła Sara.
– Tak sądzę – odrzekł dziadek z westchnieniem. – Świat się zmienia. Ale czasami na lepsze.