Strona główna » Obyczajowe i romanse » Nienasycenie. Tom 1. Życie

Nienasycenie. Tom 1. Życie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64972-00-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nienasycenie. Tom 1. Życie

Poukładane życie Agaty runęło w dniu kiedy rozpadł się jej związek. Młoda kobieta postanawia znaleźć nową miłość i szczęście, a wpada w sidła uzależnienia od alkoholu i przygód seksualnych. Chwilowa ulga jaką dawały jej oddawanie się tym przyjemnościom zaczęły zmieniać się w nałóg który przejął nad nią kontrolę. Agata prowadzi podwójne życie, te o którym wiedzą jej najbliżsi i to drugie do którego ich nie dopuszcza.





Fragment:
Niedawno próbowałam sobie przypomnieć, jak minął mi czwarty rok studiów, i stwierdziłam, że na uzależnieniu. Pamiętam pewne okresy, nie pamiętam dni. Momenty, w których wpadałam w ciąg, a po nich te, w których dochodziłam do siebie. Te pierwsze za każdym razem wydłużały się, te drugie skracały.
Pamiętam tylko początki każdego ciągu. Dni, w których wiedziałam, że to już. Już pozbierałam się po ostatnim piciu i mogę zacząć od nowa. Podreperowałam kondycję, biegając lub uprawiając inny sport. Bardziej niż normalnie dbałam o siebie, jakby codzienna wizyta u kosmetyczki mogła pomóc. Czytałam i uczyłam się na zapas, co znaczyło, że czytałam kolejne rozdziały z podręczników, a w ćwiczeniach językowych odrabiałam kolejne zadania. Więcej czasu spędzałam też z rodzicami i dziadkiem, żeby po chwili znów zrobić kolejny krok i chcieć więcej. Byłam nienasycona.

Polecane książki

OPOWIEŚĆ BĘDĄCA DOWODEM NA TO, ŻE MIŁOŚĆ TO DZIKI KWIAT, KTÓRY WYROŚNIE NA KAŻDYM, NAWET SKALANYM KRWIĄ GRUNCIE Urokliwa sceneria wybrzeża Morza Czarnego oraz wesele przyjaciółki wprawiają Anhusz Czarkudian w nostalgiczny nastrój. Kobieta marzy o życiu poza swoją niewielką, nie dającą żadnych perspe...
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u....
Jedynym sposobem na pokonanie najniebezpieczniejszego wojownika Sithów może być sojusz z ciemną stroną.Dawny Mistrz Jedi - Hrabia Dooku rośnie w siłę. Jedi powoli słabną, a masakra na uchodźcach, którą dowodzi Dooku, jest jeszcze mocniejszym ciosem. W końcu Rada Jedi wydaje decyzję: Dooku musi zginą...
Myśleli, że mogą być szczęśliwi. Że zapomnieli o przeszłości. Lecz przeszłość nie zapomniała o nich... Roxy, utalentowana malarka, i młody policjant Reece kochają się, ale ich miłość chodzi krętymi drogami. Prawda o pewnej wspólnej nocy wciąż może ich rozdzielić. A dramat sprzed lat i wyrzuty sumie...
Książka Stanforda Shawa jest jedną z najbardziej znanych i cenionych prac poświęconych dziejom Turcji od założenia państwa Osmanów w Anatolii w XIV wieku, przez czasy wielkiego imperium, na którego gruzach powstała w 1923 roku Republika Turecka, po rok 1975. We wprowadzeniu Shaw kreśli dzieje ludów ...
Nawet Marta nie wie, dlaczego przestała fotografować drzewa i kwiaty, a skupiła się na wilgotnych i zapuszczonych bramach, wypełniających ulice miast. Jej życie jest uporządkowane i spokojne: pomaga mężowi w prowadzeniu firmy, wychowuje syna, który postanowił spróbować swoich sił na emigracji. Dawna...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Natalia Bukowska

REDAKCJA I KOREKTA

Dorota Bury

PROJEKT
OKŁADKI

Studio Karandasz

ZDJĘCIE

Marek Kruk

COPYRIGHT © 2014 by Natalia Bukowska i Zielona
Litera

WYDAWCA

Zielona Litera Sp.
z o.o.

ul. Konopna 14A

04-707 Warszawa

www.zielonalitera.pl

info@zielonalitera.pl

www.zabazielona.pl

WYDANIE
I

ISBN 978-83-64972-00-3

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

PODZIĘKOWANIA

Rodzicom za to, że
jestem,

bratu za to, że go
mam,

Arturowi za wsparcie
i rady,

oraz mamie Artura za
pierwsze wskazówki polonistyczne.

Szczególne podziękowania dla Jakuba
Winiarskiego

za pisarskie rady oraz wiedzę merytoryczną, bez których

moja książka, a dalej trylogia, nie byłaby kompletna.

Uzależnionym.

Tym, którzy znaleźli ukojenie,
i tym, którzy go wciąż szukają

Prolog

Każda decyzja, którą
podjęłam w życiu, zmieniała je. Czasem tylko trochę i na chwilę
wpływała na moje zachowanie, a po chwili już nie pamiętałam, że
na coś się zdecydowałam. Bo jakiż wpływ na mój powrót do domu
będzie miał wybór pomiędzy metrem a autobusem? Żaden. Ten sam czas
przejazdu, a od przystanków muszę pokonać taką samą odległość
do mieszkania.

Były też decyzje podjęte pod
wpływem chwili, które zostały w mojej głowie i tylko przypadkiem
wracam do nich: chciałam pojechać na letni wypoczynek nad morze,
a pojechałam na Mazury. Wracam do tamtych wczasów, ale rzadko i tylko
we wspomnieniach.

Zdarzało się i tak, że wpływ
na moją decyzję miał ktoś, kogo znam. Ileż to razy moi rodzicie
podpowiedzieli mi, co mam zrobić. A kiedy pomyślę o Kaśce, mojej
przyjaciółce, mam wrażenie, że to nie ja, tylko ona każdą decyzję
podejmowała za mnie. Oczywiście tylko te decyzje, które dotyczyły
mnie w jej życiu.

Później podjęłam decyzję,
która zmieniła całą mnie na zawsze, a w jej podjęciu oczywiście
pomógł mi ktoś, kogo znałam. Jednym krótkim „tak” wywróciłam
swoje życie do góry nogami.

Pamiętam ten moment. Miałam
wrażenie, że jest upalny dzień, a ja stoję nad rzeką. Wiem, że nie
potrafię pływać, ale chcę wejść, ochłodzić się. Zanurzam stopy
i czuję ulgę. Stoję chwilę, po czym robię kolejny krok i znów
kolejny, a po każdym zatrzymuję się na krótko.

Stojąc zanurzona już po biodra,
czuję prąd rzeki uderzający o ciało. Boję się, ale chcę wejść
dalej. Rozglądam się: nie ma wokół nikogo, kto w razie potrzeby
mógłby mi pomóc. Myślę: „Jeszcze jeden krok, a później się
wycofam”.

Woda zakrywa mój biust. Już
nie zastanawiam się nad ratunkiem. Myślę, że mogę sobie pozwolić
na kolejny krok, a po nim się wycofam.

Widać tylko wystającą
szyję i głowę. Ciało nie panuje nad prądem rzeki. Chcę wyjść,
ale potykam się o kamień i tracę równowagę. Krzyczę, ale nikt
mnie nie słyszy. Wymachuję rękami, myśląc: „Przebyłam długą
drogę, zawsze się udawało, to teraz też musi się udać”. Walczę,
próbując znaleźć oparcie dla stóp. Zachłystuję się wodą. Opadam
z sił. Poddaję się i zaczynam tonąć.

Gdybym wtedy nie została skuszona
przez ciebie… Albo kiedy już cię skusiłam, mogłam powiedzieć
„nie”.

1.

Początek

Puściłam jego dłoń i zrobiłam
dwa kroki w tył. Stał i patrzył na mnie, uśmiechając się, jakby
ktoś dał mu prezent, o którym zawsze marzył.

Zbliżyłam się do łóżka
i dotknęłam ramy. Skinął głową, dając pozwolenie. W czerwonej
koronkowej bieliźnie i podartych jeansach położyłam się na
łóżku.

Leżałam na wznak. Moja
głowa była wsparta na poduszce, a rude loki grzecznie na nią
opadły. Lewą dłoń położyłam wzdłuż ciała, a prawą pomiędzy
piersiami. Zamknęłam oczy i pieściłam swoje piersi, a może
wyobrażałam sobie, że to on ich dotyka?

Słyszałam muzykę
płynącą z drugiego końca pokoju i jego kroki. Otworzyłam
oczy. Podszedł. Widziałam w oddali jego koszulę, którą chwilę
wcześniej rzuciłam na krzesło. Spojrzałam na jego przylegające do
ciała spodnie i rozpięty częściowo rozporek.

Długo stał. Przyglądał
mi się. Moim bosym stopom i czerwonym paznokciom. Nogom opiętym
przydługimi spodniami i tym guzikom, które parę minut wcześniej
rozpiął.

Miałam wrażenie, że dotyka
dłońmi mojego ciała, ale to był tylko jego wzrok. Po chwili skierował
go na pępek, uśmiechnął się, zapewne do swoich myśli, i głośno
odetchnął. Spojrzeliśmy na siebie. Czułam narastające napięcie,
chciałam poderwać się z łóżka i zrobić to, co zawsze. Chciałam
powiedzieć: „A teraz będzie po mojemu. Ja będę twoją panią,
a ty mym sługą”. Spojrzałam na niego – ciągle mi się
przyglądał. Westchnęłam i poczułam, jak uwalnia wzrokiem mój
biust z niewoli.

Podszedł do mnie i położył
się obok. Z głośników płynęła muzyka, czyjeś zręczne palce
uderzały w klawisze fortepianu. Leżeliśmy zwróceni do siebie
twarzami. Uśmiechnęłam się i dotknęłam jego ramienia. Odwzajemnił
uśmiech. Przyglądał się moim ustom. Położył na nich kciuk
i nie odrywając go od nich, pociągnął palcem po skórze
w kierunku szyi. Instynktownie odchyliłam głowę. Przystanął
na moment, aby po chwili zsunąć się na biust. Dotknął go,
a po chwili jego dłoń odnalazła drogę powrotną. Zbliżył się
twarzą do mojej twarzy, a kiedy niemal dotykaliśmy się ustami,
odsunął się. Zaśmiałam się. „To przypomina mi moje własne
zachowanie” – pomyślałam. Pocałował mnie tuż poniżej
ucha. Przechyliłam głowę, a on wtopił palce w moje włosy.

Schodził coraz niżej. Całował
ramiona, zsuwał się ustami po ręce, aż dotknął paznokci i całował
opuszki palców.

Otworzyłam oczy – patrzył
na mnie. Wyglądał, jakby się czegoś bał. I w chwili kiedy ta myśl
przeszła mi przez głowę, objął mnie mocno i przyciągnął do
siebie. Obrócił się i położył na plecach. Leżałam na nim.

Wyprostowałam się. Siedząc
na jego biodrach, położyłam dłoń na jego piersi. Czułam, jak
szybko bije mu serce. Wyciągnął rękę i położył tuż nad
moimi piersiami. Spojrzałam na nią i poczułam, że się zsuwam,
a kiedy uniosłam wzrok, on siedział naprzeciw mnie i obejmował mnie
rękoma. Splotłam wokół niego nogi i zamknęłam oczy. Całował mój
biust, a jego dłonie kierowały się w kierunku moich pleców. Po
chwili poczułam, że mogę swobodnie oddychać. Stanik zsunął się,
ukazując mu po raz pierwszy cały mój…

Słyszę dzwonek. Najpierw jeden,
po chwili drugi i trzeci.

– Agata, Agata! – ktoś
powtarza moje imię.

Mrugam. Wolno podnoszę
powieki. Rozglądam się. Powieki opadają. Znów otwieram
oczy. Ludzie. Mnóstwo ludzi. Spoglądam w górę. Włączona lampka,
można odpiąć pasy.

Zaczyna się robić gwarno. Co
chwilę słyszę dźwięk rozpinanych pasów. Pasażerowie wstają ze
swoich siedzeń. „Po co” – zastanawiam się. Rozglądają się,
jakby czegoś szukali, i znów siadają. Starszy mężczyzna gmera
w podręcznej walizce, ktoś obok niego wyjmuje sweter ze schowka
bagażowego, ktoś inny – przechodząc – trąca mnie torbą.

– Przepraszam panią –
mówi.

Uśmiecham się. Kiwam głową
na znak, że nic się nie stało, chociaż mnie zabolało. Chwytam się
za łokieć.

Patrzę przed siebie: jak
zwykle kolejka do toalety. Spoglądam na zegarek – za pięć szósta
wieczorem. Odwracam głowę w stronę mojego chłopaka. Coś do mnie
mówi, ale nie słyszę słów. Dotyka mojej dłoni i całuje mnie
w policzek.

– Kapitan Marian Zaręba
wraz z załogą wita państwa na pokładzie samolotu Warszawa – Nowy
Jork. Lot potrwa osiem godzin i trzydzieści pięć minut. Planowany czas
lądowania: dziewiąta piętnaście wieczorem czasu lokalnego. W imieniu
załogi życzę państwu przyjemnego lotu – kończy swoją standardową
przemowę kapitan. Patrzę na mojego chłopaka. Cały czas coś do
mnie mówi, ale dopiero po chwili zaczynam słyszeć, jak powtarza
jedno zdanie:

– Czy napijesz się wina?

– Słucham? – pytam wyrwana
z zamyślenia.

– Czy napijesz się wina? –
powtarza.

– Chętnie – uśmiecham
się.

Zamawia dwie z tych
małych buteleczek, które są sprzedawane na pokładzie każdego
samolotu. Rozkłada plastikowy stolik, najpierw mój, później
swój. Patrzę na niego, na jego ruchy, uśmiechające się do mnie usta
i zakochane spojrzenie.

Stewardesa podaje alkohol i dwa
plastikowe kubki. Bierze pieniądze i odchodzi. Mój chłopak otwiera
wino i nalewa. Podaje mi jeden kubek, a następnie bierze do ręki
swój i unosi go w górę.

– Za podróż, Nowy Jork
i nasze wspólne życie.

Nic nie odpowiadam, uśmiecham
się i podnoszę tak jak on plastikowy kubeczek. Stukamy się nimi, po
czym moczę usta w alkoholu. „To tylko łyk białego wina, nie whisky,
a mnie od razu lepiej” – myślę, zamykając na chwilę oczy.

Szybko opróżniam swój
kubek, chyba przez słowa mojego chłopaka, które dzwonią mi jeszcze
w głowie: „za nasze wspólne życie”. Znów zamykam oczy. Nie
chcę, żeby zobaczył w nich mój strach. Patrzę na kubek – jest
pełny.

Po półgodzinie i po małej
buteleczce wina zaczynam się relaksować i wypowiadam do niego pierwsze
zdanie podczas tego lotu:

– Dobrze, że jesteś. Tutaj,
ze mną.

Całuje mnie w usta, po czym
zamawia kolejne dwa małe wina.

Nie jestem zbytnio rozmowna
podczas tego lotu, a na pewno nie w tym momencie. Słucham, co on ma mi
do powiedzenia. Wciąż jesteśmy w strefie powietrznej Europy, a mój
chłopak już poukładał nasze wspólne życie w Nowym Jorku. Dwoje
świeżo upieczonych magistrów z dala od domu. Ja z dala od domu, od
mojej Warszawy i Żoliborza. „Może nie będzie tak źle, w końcu
to tylko jeden rok” – powtarzam w myślach. Uśmiecham się do
własnych prób uspokojenia się. Znów patrzę na niego: ale jak będzie
mi z nim?

Nie przestaje mówić; z jego
opowieści wyłania się obraz niesamowitego miasta. „Chyba wie, o czym
mówi, przecież był tam już kiedyś” – myślę. Uśmiecham się
do niego, odwzajemnia uśmiech i opowiada dalej. O Central Parku, po
którym będziemy jeździć rowerami, a kiedy się zmęczymy, to zjemy
lunch na trawie. O teatrach na Broadwayu, o życiu nocnym w weekendy,
o zakupach i tych wszystkich sklepach na Piątej Alei. O muzeach,
galeriach, wystawach, nowojorskim metrze i taksówkach. Od czasu do czasu
kiwam potakująco głową, czasem, aby dać wyraz swojemu zaciekawieniu,
unoszę brwi i cały czas staram się uśmiechać.

Po trzydziestu minutach
i kolejnych dwóch winach mój chłopak zaczyna ziewać. W odróżnieniu
od niego nie czuję senności ani zmęczenia, nawet nie czuję się
pijana. To chyba przez lata picia whisky – nie potrafię się już
upić dwiema małymi butelkami wina.

– Przepraszam cię – zaczyna
jeszcze bardziej ziewać – ale czy nie będziesz miała nic przeciwko,
jeśli chwilkę się zdrzemnę?

– Oczywiście, że nie.

Z plastikowej torby wyjmuje koc,
a pod głowę wkłada poduszkę. Nakrywa się tym skrawkiem materiału
i od razu zasypia.

Wypijam resztkę wina, wkładam
kubek do kubka, stawiam obok siebie dwie puste butelki i próbuję
się rozsiąść na ciasnym fotelu klasy ekonomicznej. Jestem
niespokojna. „Czy to przez wspomnienie podczas startu?” –
zastanawiam się.

Stewardesa zabiera puste
opakowania. Składam stolik i próbuję skupić na czymś lub kimś
wzrok. „Boję się – myślę. Tylko czego, przecież wszystko
najgorsze za mną. Mam jego” – spoglądam na mojego chłopaka. Znów
czuję strach. Przed nim, przed nieznanym, przed odpowiedzialnością,
a może przed sobą samą? „Nie wiem” – odpowiadam sobie
w myślach i kryję twarz w dłoniach.

Śpi. Zasłaniam okno, poprawiam
jego koc, chcę go dotknąć, ale odsuwam rękę. Może lepiej nie?

Opieram głowę o zagłówek
fotela, patrzę przed siebie i tak jak podczas startu – zamykam
oczy.

*

Był wrzesień. Nieprzyzwoicie
ciepły i słoneczny koniec lata roku 2006. Promienie porannego
słońca raziły mnie w oczy, a ja nie miałam siły wstać
z łóżka i zaciągnąć żaluzji. Obróciłam się, ale to nic
nie pomogło. Czułam się, jakby ktoś próbował mnie wyciągnąć
z łóżka, a ja nie miałam na to ochoty. Nakryłam się kocem,
ale zrobiło się duszno i ciepło zarazem.

– Przynajmniej ty daj mi
spokój! – wykrzyczałam.

Niestety, słońce było
niewzruszone. Z braku powietrza i pragnienia płynu zrzuciłam
koc.

– Wygrałeś! Wstaję! –
powiedziałam oburzona własną kapitulacją.

Usiadłam na łóżku
i rozejrzałam się w poszukiwaniu kapci, ale nie było ich
nigdzie. Spojrzałam na siebie i głośno westchnęłam. „Kto
będzie patrzył na moje bose stopy, mając przed sobą lepszy okaz do
żartów” – pomyślałam. Wstałam. Idąc do kuchni, spojrzałam
w lustro. Zatrzymałam się, nie wierząc własnym oczom.

Miałam na sobie męską
podkoszulkę i slipy, nic więcej. Spojrzałam na twarz, podpuchnięte,
zapłakane oczy, a pod nimi resztki wczorajszego tuszu. Szara cera
i potargana burza rudych loków. Jedynie muśnięta słońcem skóra
przypominała o wakacjach. Szczupłe ciało ledwo utrzymywało
na sobie męską bieliznę i tylko biust wydawał się niezmiennie
duży. Skrzywiłam się na ten widok, westchnęłam, machnęłam ręką
i odeszłam.

Z butelką wody w ręce usiadłam
w bujanym fotelu i zaczęłam rozglądać się po mieszkaniu.

– I co teraz? – powiedziałam
sama do siebie. – Jak będę żyć bez ciebie?

Upuściłam butelkę. Położyłam
dłonie na twarzy i zaczęłam wyć. Powtarzałam w kółko to samo
słowo: „Dlaczego? Dlaczego?…”.

Łzy płynęły, a ja nie
mogłam ich powstrzymać. Miałam wrażenie, że z każdą kolejną
ujdzie ze mnie życie. Ale nie uszło. Bolało mnie całe ciało,
wewnątrz i na zewnątrz. Nie chciało mi się nic. Na nic nie miałam
siły. Mogłabym tylko leżeć – tak myślałam wtedy. Leżeć tak
długo, aż umrę. Z głodu, pragnienia, cierpienia, miłości wielkiej,
ale utraconej.

Pamiętam, że pomyślałam wtedy
o śmierci. Było to pierwsze przyjemne uczucie od kilku dni. Nawet
się wtedy uśmiechnęłam. Moje cierpienia by się skończyły.

Nagle poczułam, że brodzę
w wodzie. Czy to już koniec, pomyślałam jednak przestraszona tak
rychłą śmiercią. Śmierć we łzach? Jak to możliwe? Spojrzałam
w dół. Woda z butelki została wchłonięta przez dywan i zmoczyła
mi stopy.

– Kurczę – powiedziałam
sama do siebie. – A do tego umrę z pragnienia.

Wypiłam ostatnie krople
wody. Wstałam, zasłoniłam żaluzje i położyłam się z powrotem
do łóżka.

Obudziłam się, a raczej
poczułam, że ktoś mnie budzi.

– Agata. Agata, córeczko,
obudź się, proszę – zwracał się do mnie znajomy damski
głos.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam
stojących nade mną rodziców.

– Mama? Tata? – spojrzałam
zdziwiona. – Co wy tutaj robicie?

– Co my tutaj robimy? –
zaczęła matka, patrząc na ojca, jakby chciała mu powiedzieć:
skoro nas nie chce, to wychodzimy. Jednak ze względu na sytuację
została. – Przyszliśmy po ciebie – dodała już łagodniej po
chwili.

– Po mnie?!

– Tak. Przecież miałaś
się wprowadzić z powrotem do domu. Do nas. – Wskazała na siebie
i ojca.

– Nie mam siły –
powiedziałam i przykryłam się jeszcze bardziej kocem, nie chcąc,
żeby zobaczyli, że jestem ubrana w jego bieliznę.

Matka usiadła obok mnie
i zaczęła prosić, mówiąc, że tak będzie lepiej, wygodniej,
zdrowiej. Obróciłam się i spojrzałam na rodziców, a raczej na
ojca. Stał cały czas w tym samym miejscu i dopiero teraz zauważyłam,
że jest w mundurze generalskim. „Nie miał czasu przebrać się po
pracy albo matka nie dała mu okazji” – pomyślałam.

– Nigdzie nie idę! –
krzyknęłam.

Matka wstała, uniosła dłonie,
chyba chciała coś dobitnego powiedzieć, ale się powstrzymała.

– Ty z nią porozmawiaj! Ciebie
zawsze słucha, a przynajmniej kiedyś słuchała – zwróciła się
do ojca.

Tata zdjął żołnierską czapkę
i położył ją na krześle. Usiadł na łóżku, w tym samym miejscu
co przed chwilą mama.

– Agatko, córeczko –
zaczął – wstań, proszę, porozmawiamy.

Spojrzałam na niego, uśmiechał
się.

– Dobrze – odpowiedziałam
po chwili namysłu.

Chciałam wstać, kiedy
w ostatniej chwili przypomniałam sobie, w co jestem ubrana.

– Czy tato mógłby mi
przynieść szlafrok z łazienki? – zapytałam.

Poprosiłam rodziców, aby się
odwrócili. Wstałam i starannie zawiązałam pasek szlafroka.

– O czym chcecie ze mną
rozmawiać?

– Musisz się wyprowadzić! –
zaczęła matka.

Tato chwycił ją za rękę,
którą zaczęła wymachiwać.

– Agatko, musimy
porozmawiać – zaczął spokojniej od matki.

– O czym, tato?

– O tym wszystkim –
rozejrzał się po chaosie w mieszkaniu, spojrzał na mnie i zauważył
wystający spod szlafroka podkoszulek.

Szybko poprawiłam
odzienie. Ojciec tego nie skomentował, chociaż wiedział, że jest to
koszulka Jacka.

– Musisz podjąć jakieś
decyzje. Za chwilę rozpoczynasz trzeci rok studiów, musisz zapisać się
na zajęcia. Co z tym wynajętym mieszkaniem? Wymawiasz je i wracasz
do nas czy w nim zostajesz?

– Matka wydała z siebie dziwny
jęk, jakby chciała coś powiedzieć, ale tato ją powstrzymał.

– Co z twoją pracą? –
westchnął. – No i należy wreszcie rozpakować walizki – wskazał
na torby.

Przeszłam się po pokoju. Rodzice
nic nie mówili, tylko przyglądali mi się.

– Masz rację, tato –
rozejrzałam się wokoło. – Muszę podjąć jakieś decyzje,
ale nie dzisiaj – dodałam pośpiesznie. – Potrzebuję chwili
czasu, a to znaczy, że zostaję tutaj dopóty, dopóki czegoś nie
postanowię.

– Dobrze – powiedział
ojciec. – A teraz proszę zająć się sobą – spojrzał na mój
szlafrok, ale tym razem nie zobaczył koszulki Jacka. – I proszę
być u nas w domu na kolacji – spojrzał na zegarek – powiedzmy:
za dwie godziny.

– Będę – odpowiedziałam
bez zastanowienia.

– Wychodzimy – zwrócił
się do matki, która tym razem nie odezwała się.

Ojciec nałożył czapkę,
uśmiechnął się i puścił mi oko.

– Żono, wychodzimy –
powtórzył.

Matka nie do końca zadowolona
z rezultatu wizyty westchnęła i udała się w kierunku drzwi. Rodzice
wyszli.

„Muszę coś z sobą
zrobić – pomyślałam, patrząc w lustro – bo inaczej matka
będzie prawić kazania, a ojciec będzie niezadowolony”.

Wzięłam prysznic, poskromiłam
loki i lekko podkreśliłam tuszem rzęsy. Włożyłam jakieś jeansy
i białą koszulkę, odszukałam w torbie sandały i z okularami
słonecznymi w dłoni wyszłam z mieszkania.

Na zewnątrz przywitało mnie
słońce, to samo, które rano nie dawało spać. Włożyłam okulary
i wolno ruszyłam w kierunku domu rodziców.

Żoliborz. Dla mnie
najpiękniejsza część Warszawy. W tutejszym szpitalu przyszłam na
świat, później tato przywiózł mnie z mamą do ich domu, w którym
czekali na nas moi dwaj starsi bracia. Tutaj ukończyłam podstawówkę,
gimnazjum i liceum. Zaprzyjaźniłam się z Kaśką. Po raz pierwszy
zakochałam się w koledze ze szkolnej ławki i sąsiedztwa
zarazem. I rok temu tutaj, z moim już byłym chłopakiem,
zaczęłam dorosłe życie w wynajętej kawalerce. Wyprowadziłam
się z rodzinnego domu do starego mieszkania, zaczęłam pracę,
jednocześnie studiując na dwóch kierunkach. A teraz zostałam
sama. Łzy znów popłynęły.

Stanęłam na środku
chodnika, zasłaniając jedną dłonią usta, a drugą wycierając
mokre policzki. Ludzie zaczęli mi się przyglądać. „Muszę się
ogarnąć” – pomyślałam i wolno ruszyłam przed siebie.

Mój rodzinny dom znajdował
się najwyżej dziesięć minut piechotą od kawalerki, i to wolnym
spacerem. I właśnie dzisiaj szłam wolno, żeby nie powiedzieć,
że prawie powłóczyłam nogami.

– Jacuś! – usłyszałam
czyjeś wołanie.

Odwróciłam się w poszukiwaniu
Jacusia. Pięcio-, może sześcioletni chłopczyk biegł do swojej
babci. A ja, kretynka, łudziłam się, że to mój Jacek. Mogłam
się domyśleć, że jeśli ktoś woła Jacusia, to zwraca się do
dziecka. Uroniłam parę łez i szłam dalej. Zanim się zorientowałam,
byłam pod domem rodziców.

Stanęłam przed furtką. Kiedyś
było mi tu tak dobrze. Ale czy chcę wrócić do domu rodziców? Stałam
i rozmyślałam. W końcu westchnęłam i nacisnęłam dzwonek. Tato
otworzył drzwi, nacisnął guzik, pchnęłam furtkę i ruszyłam
w jego kierunku.

– Kochanie, zapomniałaś
swoich kluczy? – zapytał.

– Nawet nie pomyślałam,
żeby je wziąć.

Ojciec przytulił mnie i –
jak zawsze – pocałował w czoło. Weszliśmy do środka.

– Dobrze, że jesteś
córeczko – powiedziała stojąca w drzwiach kuchni mama.

Zdziwiła mnie tymi
słowami. Już nie panikowała, chyba tata z nią rozmawiał. Mama
poprawiła fartuszek i oddaliła się do kuchni. Dom rodziców,
najcudowniejsze miejsce na ziemi. Rodzinna atmosfera, wspólne posiłki,
wieczorne rozmowy i człowiek, na którego zawsze można liczyć. Ale
czy chcę tutaj wrócić? Najpierw wyprowadził się mój najstarszy
brat, później drugi, a w zeszłym roku ja. Żaden z nich po
wyprowadzce nie powrócił na stare śmieci, a różnie to z nimi
bywało. Wspominając ich życiowe perypetie i myśląc o tym, jak
poradzę sobie z moimi problemami, już wtedy podjęłam decyzję,
że nie wrócę do domu. Z tą różnicą, że nie miałam planu na
przyszłość, nawet tę bliską.

– Czy napijesz się czegoś,
córeczko? – zapytał tata, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Nie, dziękuję, może
później, do kolacji.

Ojciec uśmiechnął się
i poszedł do piwnicy, gdzie przed laty urządził sobie kącik
z winami. Mówił, że nicnierobienie, patrzenie na butelki z alkoholem
i wyszukiwanie nowych do kolekcji sprawia mu przyjemność i daje
relaks.

Stałam w przedpokoju,
zastanawiając się, w którą stronę mam pójść. W lewo i pomóc
matce w przygotowaniach do kolacji? W prawo, do salonu? A może udać
się na piętro i poczekać na kolację w moim dawnym pokoju? Gdy tylko
o tym pomyślałam, zrobiłam krok w tył, ale kiedy już dotykałam
klamki, zawróciłam.

Spojrzałam na mamę
krzątającą się w kuchni, zrobiłam parę kroków do przodu
i stanęłam w drzwiach jadalni. Stół był zastawiony i czekał
już tylko na domowników. Zrobiłam kolejne kilka kroków i stanęłam
w drzwiach gabinetu mamy i taty. Wystarczająco duży, aby pomieścić
dwoje pracujących ludzi. „To niesamowite – pomyślałam. –
Całe dorosłe życie są razem, nawet kiedy pracują w domu, to są
razem, w tym samym pokoju, i nikomu nie przeszkadza obecność drugiej
osoby”. Spojrzałam jeszcze na schody, westchnęłam, ale nie weszłam
na piętro.

Odwróciłam się. Duże,
podwójne drzwi do salonu były otwarte. Stanęłam w progu: nic się
nie zmieniło. Ogromny pokój z oknem z prawej strony wychodzącym
na ulicę i z drzwiami tarasowymi wychodzącymi na ogród po lewej. Na
środku pokoju dwie duże sofy stojące naprzeciw siebie, a pomiędzy
nimi niski stolik i jeden nie pasujący do niczego zielony fotel
tuż pod oknem, miejsce mojego ojca. Spojrzałam przed siebie – na
całej długości ściany pomiędzy oknami rozciągały się półki
książek. Książka przy książce. Podeszłam bliżej, położyłam
dłoń na jednej z nich, zamknęłam oczy i sunęłam dłonią po
kolejnych. Podniosłam głowę, sufit wyznaczał ich górną granicę,
a podłoga dolną. Każda ma swoje niezmienne miejsce. Uśmiechnęłam
się. „Tu też wszystko bez zmian” – pomyślałam.

Odwróciłam się. Na
przeciwległej ścianie, na prawo od drzwi – telewizor, ten sam od
lat, i sprzęt grający otoczony kilkoma rzędami płyt CD. Usiadłam
na sofie w tym samym co zawsze miejscu z widokiem na książki. Po
raz pierwszy od paru dni poczułam spokój.

„Jeszcze parę dni temu
świętowałam z Jackiem swoje dwudzieste pierwsze urodziny” –
pomyślałam. Byłam szczęśliwa, on wydawał się szczęśliwy. A na
drugi dzień mnie zostawił. Szesnastego września rozpoczął się nowy
rozdział w moim dorosłym życiu. Było mi ciężko, miałam złamane
serce, ale w domu rodziców poczułam się bezpiecznie. Zamknęłam
oczy i zasnęłam.

– Kolacja podana –
powiedział ojciec, próbując mnie obudzić. – Czy wszystko
w porządku?

– Tak, tato. Jestem tylko
bardzo zmęczona.

Podał mi rękę i przeszliśmy
do jadalni.

Usiedliśmy przy stole,
mama podała łososia, szpinak, risotto i białe wino wybrane przez
tatę.

– Smacznego – powiedział
ojciec.

Razem z mamą odpowiedziałyśmy
i zaczęliśmy jeść.

Mama jest doskonałą kucharką,
chociaż ma niewiele okazji do popisów kulinarnych. Dwa lata temu
została profesorem zwyczajnym, a chwilę później dyrektorem katedry
na uczelni. Wtedy to rodzice postanowili zatrudnić do prac domowych
i przygotowywania posiłków panią Zosię. Jedyne, co mogłoby
wywrzeć wpływ na moją decyzję powrotu do rodzinnego domu, to kuchnia
mamy. „Pani Zosia tak nie gotuje” – pomyślałam, delektując
się łososiem.

Po kolacji usiedliśmy w salonie,
każdy na swoim miejscu. Tata na zielonym fotelu, ja z widokiem na
książki, a mama naprzeciw mnie. Po pierwszym łyku kawy i kęsie
szarlotki zaczęła się rozmowa, której – niestety – nie mogłam
uniknąć tamtego wieczora.

– Jak się czujesz? –
zaczął tata.

– Dziękuję, bez zmian –
powiedziałam bez entuzjazmu.

– Czy masz jakieś plany na
najbliższe dni? – zapytała mama.

– Nie – odpowiedziałam
pośpiesznie, ale zaraz dodałam: – to znaczy mam. Tak jak
powiedziałam, nie będę w najbliższym czasie niczego zmieniać.

– To znaczy? – zapytała,
najwyraźniej nie rozumiejąc.

– Muszę sobie to wszystko
przemyśleć, poukładać, działać będę później.

Matka westchnęła i opadła na
oparcie kanapy, ojciec chrząknął i napił się kawy. Przez chwilę
wszyscy milczeli.

– Ile to może potrwać? –
zapytał po chwili.

– Może się tata nie
martwić. Wszelkie decyzje, a co za tym idzie – wprowadzenie ich
w życie – nastąpią przed rozpoczęciem roku akademickiego.

Uśmiechnięta mama podniosła
talerzyk i zaczęła jeść ciasto, a tato dolał nam wina.

– Czy zostaniesz na noc w domu,
to znaczy u nas? – zapytała matka.

– Dziękuję, ale nie.

Znów nikt się nie odezwał. Tato
wiedział, że jestem taka jak on: jak coś powiem, to tak ma być. Mama,
kompletnie od nas inna, nauczyła się nie zwracać na nas uwagi.

– A gdzie są moi bracia? –
zapytałam, zmieniając temat rozmowy.

– Mariusz z żoną
i Mateuszkiem wyjechali na początku miesiąca na działkę, mieli
zamiar spędzić tam cały miesiąc – odpowiedziała mama.

– A Marcin? – zapytałam
pośpiesznie.

– Twój drugi brat parę dni
temu dołączył do nich z Sylwią.

– Kim jest Sylwia? –
zapytałam, bo nigdy nie słyszałam o żadnej Sylwii.

– Nową dziewczyną Marcina –
odpowiedział skrzywiony ojciec.

„Oj, chyba nie przypadła
mu biedaczka do gustu” – pomyślałam, przełykając kawałek
szarlotki. Spojrzałam na ojca, uśmiechnęłam się do niego, a on do
mnie. Westchnęliśmy głośno. Matka nie zareagowała na nas. Piła kawę
i jadła ciasto, wyglądała, jakby myślami była gdzie indziej.

– Słysząc, co się stało
w Hiszpanii – zaczął ojciec, patrząc na swoją nieobecną
żonę – chciał zostać i czekać na twój przyjazd, ale
wytłumaczyliśmy mu, że chyba nie jest to najlepszy moment, abyś
poznała Sylwię, więc wyjechali.

Resztę wieczoru spędziliśmy
na rozmowie o moich, a tak naprawdę o naszych z Jackiem wakacjach
w Hiszpanii. W swoich opowieściach zręcznie pomijałam mojego byłego
chłopaka. Co miałam powiedzieć, już powiedziałam w ciągu wielu
godzinnych rozmów przez telefon, a później po powrocie. Jednocześnie
nie zdradziłam prawdziwego powodu rozstania.

Opowiadałam o hiszpańskich
przysmakach, alkoholach, wieczorach spędzanych w barach nad szklanką
wina i tapas. Moje oczy zaczęły błyszczeć na
wspomnienie całodziennych spacerów po wąskich uliczkach Barcelony. Mama
skrzywiła się, kiedy powiedziałam, że zjadłam cheeseburgera
z frytkami, ale teraz ja nie zareagowałam i opowiadałam dalej. Ojciec
co chwila zadawał pytania, czy byłam w muzeum, galerii i czy kupiłam
jakieś pamiątki. „Oczywiście, tato” – odpowiadałam za każdym
razem.

W swojej hiszpańskiej opowieści
zręcznie pomijałam nie tylko mojego byłego chłopaka, ale kogoś
jeszcze. „Może kiedyś powiem, a może nigdy nie powinnam im o tym
mówić” – myślałam za każdym razem, kiedy robiłam sobie
kilkusekundową przerwę na łyk kawy.

Pożegnałam się
z rodzicami i wyszłam. Chcieli mnie odprowadzać, nawet nalegali,
ale podziękowałam. Obiecałam, że jak dotrę do mieszkania, to od
razu wyślę wiadomość. Tak też zrobiłam.

Ledwie otworzyłam drzwi
kawalerki, a dołujący nastrój dopadł mnie na powrót. Usiadłam
w starym bujanym fotelu i patrząc za okno, zaczęłam te
same rozmyślania co dzień wcześniej. Dlaczego Jacek mnie
rzucił? Dlaczego najpierw chciał, a później – kiedy już
nie musiał mnie o nic prosić, bo sama chciałam – rzucił, po
prostu rzucił. Zostawił. Odszedł, mówiąc, że on tak nie może, nie
potrafi i nie będzie potrafił z tym żyć. Prosiłam, żeby został,
próbowałam przytulać się do niego, ale odsunął moje dłonie,
jakby pozbywał się niepotrzebnego kurzu z ubrania. Płakałam,
prosiłam i znów płakałam. Nic więcej nie powiedział, nawet na
mnie nie spojrzał, zabrał swoje rzeczy i wyszedł.

Trzy godziny później zmęczona
bujaniem i rozpamiętywaniem zapragnęłam alkoholu. Przeszukiwałam
szafki kuchenne i znalazłam jedynie napoczętą butelkę
wódki. Nalałam do niskiej szklaneczki centymetr alkoholu i wypiłam. Od
razu się zakrztusiłam. „Chyba nie potrafię pić nic innego niż
wino” – pomyślałam. Nalałam sobie jeszcze jedną szklaneczkę. Tym
razem weszła bez problemu. Tak samo jak trzecia, czwarta i każda
kolejna. Był to pierwszy raz, kiedy piłam w samotności. Pierwszy,
ale – jak się miało okazać – nie ostatni. Zasnęłam w ubraniu
Jacka upojona wódką.

Obudziłam się rano przywitana
przez to samo co dzień wcześniej słońce. I tak samo jak dnia
poprzedniego – nie dało mi spokoju. Poddałam się bez walki, wstałam
od razu. Może dlatego, że dręczył mnie kac i coś chciało się
wydostać z mojego żołądka. A może dlatego, że miałam mnóstwo
własnych problemów i nie potrzebowałam wojny ze słońcem.

Zwlokłam się z łóżka
i poszłam wprost do kuchni.

– Matko, ale mnie
suszy – powiedziałam sama do siebie – a do tego kręci mi się
w głowie.

Napiłam się wody i próbowałam
coś zjeść, ale zrobiło mi się tylko gorzej. Ledwie zdążyłam do
łazienki. Zwymiotowałam najpierw śniadanie, a kiedy zawartość
żołądka się skończyła, zwymiotowałam też i jego. Pamiętam,
jak siedziałam na podłodze łazienki, otulając ramionami muszlę
klozetową, i prosiłam w myślach o koniec. Ale jak się miało
okazać, to był dopiero początek.

Wchodząc z przedpokoju do
pokoju, stanęłam w progu. Rozglądałam się wokoło i z obrzydzeniem
stwierdziłam, że żyję w norze!

Kawalerka, którą jeszcze
do niedawna, a w zasadzie nadal, bo umowa obowiązywała do końca
miesiąca, wynajmowałam z moim byłym chłopakiem, była prawie
czterdziestometrowym mieszkaniem. Pamiętam, jak Jacek mówił,
że żyjemy w typowym kwadracie. Z jednej strony tak określa
się mieszkania w budynku wielorodzinnym, z drugiej mieszkanie to
przypominało kwadrat geometryczny. Gdyby zburzyć wszystkie ściany,
uzyskałoby się przestrzeń sześć na sześć metrów.

Przed wejściem do
mieszkania witały stare, z lat sześćdziesiątych, grube drewniane
drzwi. Pamiętam, że rok wcześniej zakochałam się w tych drzwiach,
a raczej we wszystkich drzwiach w tej kamienicy. Każde wyglądały tak
samo – stare, drewniane, ciemnobrązowe, polakierowane, odróżniały
je tylko szyldy i numery mieszkań.

Moja kamienica to jeden
z typowych budynków starego Żoliborza. Kamienice z późnych
lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, przytulone jedna do
drugiej. Niewysokie, przeważnie trzy-, a czasami czteropiętrowe. Ja
mieszkam w trzypiętrowej. Zawsze czysta klatka schodowa, posprzątane
zielone podwórko, odświeżona elewacja, czasem pomazana sprejem,
ale zaraz zamalowywana przez gospodarza domu. Miałam wrażenie, że
ktoś to robi specjalnie. Nasz dozorca to człowiek, który zawsze robi
wszystko od razu i dla którego zawsze wszystko musi być w najlepszym
porządku. Może komuś przeszkadzało, że pan Zenon nie ma nic do
roboty, i pod osłoną nocy bazgrolił po ścianach?

Pamiętam, jak