Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Nieobecność

Nieobecność

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-908-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nieobecność

Literacka opowieść o walce z boreliozą inspirowana przeżyciami reżyserki kultowego filmu Pręgi. Opowieść o walce z chorobą, której przyglądała się cała Polska. Historia inspirowana przeżyciami reżyserki Magdaleny Piekorz. W życiu uzdolnionej baletnicy wszystko zaczyna się układać. Dostaje upragnioną rolę, spotyka mężczyznę, przy którym wreszcie czuje się szczęśliwa i kochana. Kres idylli przychodzi niespodziewanie. Ciężka choroba przekreśla wszystkie plany, odbiera sprawność i wymarzoną pracę. Kolejni lekarze bezradnie rozkładają ręce. Życie młodej kobiety zamienia się w piekło. W końcu słyszy diagnozę: borelioza. Do tragedii doprowadza ukąszenie kleszcza sprzed 10 lat. Rozpaczliwa walka o życie nie uznaje kompromisów i wystawia na próbę miłość. Nie jest jednak silniejsza od chęci powrotu na scenę. Czytałem tę opowieść jednym tchem. O czym ona? O tragedii choroby, co niszczy życie, tak dobrze już ułożone. Najgorsze, że to choroba niby fatum. Niszczy wszystko – osobowość, myślenie, uczucia, miłość, przyjaźń. Skąd przychodzi? Jakby ze złej baśni, od ukąszenia, którego nawet nie poczuliśmy. O tym – a szczególnie o rozpadaniu się chorego psychicznie i fizycznie jest ta opowieść. Jest to także historia o braku zrozumienia dla tego, co się z chorym dzieje. Bo nie tylko medycyna nie może się w przeróżnych objawach rozeznać, ale i przyjaciele, znajomi, najbliżsi nie wytrzymują, nie rozumieją tej przemiany chorego. Ból rozwala wszystko. Ale jest to też opowieść o nadziei. Przetrwaniu. Byciu na nowo. Ernest Bryll

Polecane książki

W publikacji omówiono: • istotę i funkcję współczesnej rachunkowości, • przyczyny kryzysu zaufania do sprawozdawczości finansowej i działania naprawcze w celu odbudowy tego zaufania, • wybrane aspekty teorii pomiaru w rachunkowości, • predykcję bankructwa przedsiębiorstw i mechanizm kontrolny, usta...
Każda z książek Sośnickiego jest innym fragmentem mapy. Państwo P., jak łatwo się domyślić, to obszar językowy zwany Polską, "ten kraj", napisany kiedyś Norwidem, pozostający w ciągłym ruchu. Sośnicki śledzi tektonikę języka, erozję znaczeń, zdobywa się na dystans do państwa P., żeby móc znów za nim...
Jest to poezja, która dobrze odczytuje znaki naszych czasów. Poetka wie, że żyjemy w epoce fizyki. Czas jest głównym bohaterem prawie wszystkich jej wierszy. (…) To poezja współczująca i starająca się zrozumieć często zawiłe i pogmatwane sprawy ludzkie (…) Zbigniew Jerzyna (fragment Posłowia)...
Czy można odnaleźć wspólną drogę do szczęścia w czasach rozwodów, selfie i botoksu? Bohaterka książki to mieszkanka wielkiego miasta, przeklinająca poranne korki, dręczona wyrzutami sumienia, kiedy zaśpi na zajęcia fitness, i lecząca smutki kolejną sukienką zakupioną on-line. W dzienn...
Monografia jest poświęcona instytucji lotniskowego obszaru ograniczonego użytkowania, rodzaju obszaru specjalnego, stanowiącego wyjątek od zakazu przekraczania standardów jakości środowiska. Autorka klasyfikuje w niej ten obszar, wskazuje jego cechy, cel i przesłanki utworzenia. Kompleksowo analizuj...
Nie wiesz jak napisać e-mail po angielsku? Próbujesz na siłę tłumaczyć zdania z polskiego? Potrzebujesz gotowych zwrotów typowych dla korespondencji biznesowej? Nie jesteś w stanie rozszyfrować wszystkich skrótów w sieci? NIEZBĘDNIK Lingo jest właśnie dla Ciebie.Autorami książki są dr Alisa Mitch...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Piekorz, Ewa Kopsik

Nieobecność

Copyright © 2019 by Magdalena Piekorz & Ewa Kopsik

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Copyright © 2019 for this edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Hektor Werios

Modelka: Hanna Zbyryt

Zdjęcie Magdaleny Piekorz na okładce: Piotr Dłubak

Zdjęcie Ewy Kopsik na okładce: archiwum prywatne

Redakcja: Justyna Chmielewska

Korekta: Iwona Wyrwisz, Weronika Dapczyńska

ISBN: 978-83-8110-908-6

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2019

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Prolog. Sen

Śni mi się przyjęcie w eleganckiej posiadłości, którą pamiętam z filmu Wielki Gatsby. Stoję na tarasie i patrzę z góry na przybywających niespiesznie gości: na panie w długich wieczorowych sukniach, na ich partnerów w smokingach spod igły. Wyglądają wytwornie, na szyjach kobiet połyskują brylanty, stukają o bruk lśniące męskie lakierki. Nie wiem skąd, ale mam tę pewność, że wszyscy ci ludzie przyszli tu dla mnie. Jest ciepły lipcowy wieczór, czuję zapach egzotycznych kwiatów, nade mną fruwają świetliki, na tle ciemnego nieba wyglądają jak spadające gwiazdy. Nabieram w płuca powietrza i ruszam na dół – tarasowe schody prowadzą wprost do ogrodu, w którym odbywa się przyjęcie.

Wszystkie oczy zwrócone są teraz na mnie, z zaciekawieniem śledzą każdy mój ruch. Kroczę dostojnie, powoli, z wysoko podniesioną głową. W czarnej sukni do ziemi czuję się jak gwiazda filmowa na czerwonym dywanie. Z daleka wygląda zjawiskowo – opływa moje ciało, układając się we wzory i ornamenty, tworząc przy dekolcie misterną koronkę, to znów odkrywając plecy lub spływając w dół powłóczystym trenem, który ciągnie się za mną po schodach. Można odnieść wrażenie, że żyje wraz ze mną. Kiedy jestem na dole, orientuję się, że znam wszystkich przybyłych gości – to przyjaciele, znajomi i zupełnie przypadkowi ludzie, których spotkałam w ciągu całego swojego życia. Chcę podejść, żeby się przywitać, wyrazić wdzięczność, że zjawili się tu dzisiaj tak licznie… ale towarzystwo zaczyna się ode mnie odsuwać, kolejne osoby mijają mnie i poszeptują, a kiedy już oddalą się na bezpieczną odległość, odwracają się, spoglądając na mnie z niepokojem. W uszach dźwięczy znajomo brzmiący kobiecy głos: „Mówiłam ci, że zwariowała”.

Zupełnie nie rozumiem, o co chodzi, skąd ta nagła niechęć, ta zmiana w zachowaniu tylu zebranych tu gości. Nagle zauważam życzliwy uśmiech na twarzy jednej z dalekich ciotek. „Zobacz, jaka zjawiskowa kreacja” – szepcze do swojego męża, podziwiając moją suknię. Już chcę podbiec, żeby jej podziękować, kiedy wuj chwyta ją za ramię i zdecydowanym ruchem odciąga na bok. „Przestań, ona ma na sobie robaki!” – wykrzykuje z przerażeniem.

Pociąg

Wracam do domu po krótkiej majowej przerwie. Jutro startują próby wznowieniowe do Giselle. Tytułowa rola została już wprawdzie obsadzona, ale jest nowy choreograf, a to oznacza zmiany. Od paru lat nie dostałam ciekawej, solowej partii. Mój pierwszy, być może przedwczesny sukces w Romeo i Julii przysporzył mi więcej wrogów niż przyjaciół, i choć nie zachłysnęłam się nim jak co poniektórzy, a raczej potraktowałam go jak przepustkę do świata zawodowego baletu, środowisko obeszło się ze mną dość surowo. Aplauz publiczności i uznanie krytyków miały starczyć na dłużej, zostałam przesunięta na koniec kolejki, aby ustąpić miejsca tym, którzy tego rodzaju emocji jeszcze nie doświadczyli. Droga powrotna na afisz okazała się dłuższa, niżby można przypuszczać: przez cztery kolejne lata grałam ogony, tylko kilka razy udało mi się „wskoczyć w coś” na zastępstwo. Lata leciały, a ja miałam wrażenie, że mój czas kurczy się jak niedopompowany balon.

Teraz siedzę w pociągu do Wrocławia i w duchu zaklinam rzeczywistość: gdybym tak dostała tę partię w Giselle, to by było jak przekroczenie Rubikonu…

Dzwonek telefonu ściąga mnie na ziemię. Rozmawiam krótko, notuję godziny prób. „Jest pani aktorką?” – pytasz, gdy się rozłączam. „Nie, tancerką” – odpowiadam spokojnie. Zauważam cię dopiero teraz, chociaż od początku podróży siedzisz naprzeciwko mnie. Jest w tobie coś intrygującego, co sprawia, że wciągam się w rozmowę. „Nigdy nie znałem żadnej tancerki” – w twoim głosie wyczuwam zaciekawienie. „Nie ma czego żałować, jesteśmy nie do życia” – próbuję cię ostudzić, ale nie dajesz za wygraną. Wymieniamy się wizytówkami. Peszy mnie mój komentarz, bo zauważam na twoim palcu obrączkę. We Wrocławiu pomagasz mi wynieść walizkę, podajesz rękę na pożegnanie. Rozchodzimy się każde w swoją stronę. Nie myślę o niczym innym, tylko o spektaklu. W domu biorę szybki prysznic, robię kilka rozluźniających ćwiczeń. Twoją wizytówkę wrzucam niedbale do szuflady.

Zachwyt

Na próbę wpadam w ostatniej chwili. Choreograf wita się z każdym, podając zamaszyście kościstą dłoń. „Gdyby się pani nie spóźniła, pewnie w ogóle bym jej nie zauważył” – komentuje złośliwie mój niski wzrost. Rzucam worek na ziemię, zakładam pointy i dołączam do reszty. „Proszę, zaczynamy!” – Kościsty dyryguje zespołem.

Ustawiam się. „Nie tak, stopy en dehors1, port de bras2 głębsze!!!” – grzmi nam nad głowami. „Tancerze po prawej trochę do tyłu. Plié relevé3. I powtarzamy!”. Każdy ruch ciała jest precyzyjny, obliczony z matematyczną dokładnością, nawet głowa musi być odchylona pod właściwym kątem. Kiedyś właśnie to tak mnie fascynowało. Proste linie ciała, lekkość i poezja ruchu. Gdy byłam mała, potrafiłam powstrzymać sen, żeby obejrzeć w telewizji transmisję Dziadka do orzechów z Teatru Bolszoj. Babcia, która spała ze mną w pokoju, odpływała w objęcia Morfeusza tuż po wieczornych wiadomościach. Przyciszałam wtedy telewizor, opierałam się wysoko o poduszkę i czekałam. Kiedy rozbrzmiewały pierwsze takty muzyki, stukałam lalką o stary kredens, żeby sprawdzić głębokość babcinego snu, a potem wyskakiwałam z polowego łóżka ustawionego vis-à-vis telewizora. Śledziłam ruchy tancerzy na ekranie i ze wszystkich sił próbowałam dotrzymać im kroku. Chociaż kręciło mi się w głowie i potykałam się o dywany, byłam pewna, że kiedyś też będę tak tańczyć. Dostrzegałam wówczas wpatrzone we mnie oczy babci i lekki uśmiech zastygły w kącikach ust, chociaż mogło mi się tylko tak wydawać, bo w pokoju panował półmrok. Potem babcia zamykała oczy i spała dalej, a może udawała… Po skończonym spektaklu odczuwałam niedosyt, kładłam się do łóżka, ale sen nie przychodził – tańczące śnieżynki w białych tutu wciąż wirowały pod powiekami. Rano babcia uśmiechała się tajemniczo. Wiedziała.

Miłość

„Nie spać! – huczy Kościsty. – Nie robimy tu Śpiącej Królewny”. Pojedyncze śmiechy na sali, raczej kurtuazyjne, reszta słucha w milczeniu. Jestem przyzwyczajona do besztania, krytyki, krzyków nad uchem. „Opuść łopatki, jak trzymasz głowę?! Naciągnij porządnie tę stopę, noga długa!” – słyszałam, ilekroć źle wykonywałam ćwiczenia. Do szkoły dostałam się warunkowo. Byłam za niska, a moja stopa nie wyginała się z łatwością w łuk, jak to powinno być u prawdziwej baleriny. W domu wykradałam z kuchni wałek do ciasta i całymi godzinami stałam na nim, przytrzymując się klamki u drzwi. Wierzyłam, że w ten sposób stopa ładnie się wyprofiluje. W wakacje poprzedzające pierwszy rok w szkole wytrwale ćwiczyłam rozciąganie, a babcia gotowała pożywne posiłki, żebym trochę urosła. I choć miałam taniec we krwi, kompleksy brały górę. Z zachwytem patrzyłam na wyższe i ładniejsze koleżanki, typowane od razu na przyszłe primabaleriny. Czułam, że nie dorastam im do pięt. Coś mnie blokowało, nie pozwalało się rozluźnić. Babcia próbowała podtrzymać moją wiarę, ale w głębi duszy czuła chyba, że nic z tego nie będzie. Aż wreszcie stało się coś, co sprawiło, że z przerażonej dziewczynki przemieniłam się w świadomą siebie baletnicę.

To był czerwiec, końcówka roku, koncert galowy. Czekałam w kulisach na swoją kolej, myśląc wyłącznie o tym, żeby już było po wszystkim. Z zamyślenia wyrwały mnie oklaski. Jeszcze tylko jedna wariacja i wchodzę na scenę. Spojrzałam na wypełnioną po brzegi widownię i poczułam, że trzęsą mi się nogi. Nagle otworzyły się drzwi do sali. Stanęli w nich moi rodzice. Nie spodziewałam się ich, bo odkąd tata został wysłany na placówkę, razem z mamą i moją siostrą mieszkali w Szwecji. Zamarłam. Boże, przecież nic nie potrafię, przyniosę im tylko wstyd…

Naraz poczułam w sobie siłę, której wcześniej nie znałam. Co tam trema i strach, zatańczę tak, jakbym była najwyższa w klasie! I faktycznie, po raz pierwszy naprawdę się zatraciłam… Zapomniałam o technice, o gestach, o krokach, jakby w ogóle się nie liczyły. Niosła mnie tylko muzyka. To wtedy zrozumiałam, jak wiele można powiedzieć tańcem.

List

Jestem w domu. Próba była ciężka, łydki i kolana bolą, przerwa w pracy zrobiła swoje. Kładę się na podłodze i opieram nogi wysoko o ścianę. W tej pozycji ból ustępuje najszybciej, ale tym razem długo nie odpuszcza, jakbym mocno się przeforsowała. Nie wiadomo skąd w myślach pojawiają się sceny z pociągu. Ty w lekkiej błękitnej wiatrówce, ja w wielkich okularach przeciwsłonecznych, podobnych do tych, które Małgorzata Braunek nosiła w filmie Polowanie na muchy. Zaglądałeś przez nie, jakbyś chciał się przekonać, czy mój wzrok faktycznie spoczął na tobie. Uśmiechnęłam się wtedy znacząco, co dodało ci trochę pewności. Przy oknie naprzeciw siebie siedziały dwie starsze, identycznie ubrane bliźniaczki, z zapamiętaniem wgryzały się w czerwone pomidory. Wyglądały zabawnie, ale też niepokojąco. Zauważyliśmy to niemal w tym samym momencie.

Przypominam sobie, jak na mnie patrzyłeś, odtwarzam w pamięci uścisk dłoni, mocny i ciepły zarazem. Czuję, że jesteś mi bliski, jak przyjaciel spotkany po latach. „Nonsens” – mówię głośno do siebie. Nogi mam nadal ciężkie, przetrenowane. Leżę w tej samej pozycji, dopóki ból nie ustąpi. Wkładam grube getry, skarpety, nastawiam mleko, do kubka wsypuję ulubione kakao. Powinnam wziąć ciepłą kąpiel i pójść spać, ale podświadomość kieruje mnie do komputera.

W skrzynce znajduję wiadomość:

Witam serdecznie,

przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy wypada napisać tak od razu :-), ale chciałem tylko podziękować za tę zupełnie magiczną podróż, która z nieciekawej wycieczki służbowej przekształciła się w cudowną wyprawę w krainę sztuki. Oczywiście wyłącznie dzięki temu, że mogłem Panią poznać (że nie wspomnę o całej magii tego spotkania :-)). Będę trzymał kciuki za najnowszy spektakl i każdy kolejny!!! 🙂

Pozdrawiam, Krzysztof

PS. Podsyłam mały muzyczny upominek :). Utwór w zamyśle wiosenny, ale odpowiada też wieczornym nastrojom, mam nadzieję, że będzie przyjemny w odbiorze :-).

Zauważam załącznik. Wkładam słuchawki i zamykam oczy, uważnie wsłuchując się w kompozycję. Jest dobra, zdecydowanie. Odsłania twoją wrażliwość. Powinnam ci odpisać, ale nie wiedziałabym jak. Nie chcę o tobie myśleć, nie mogę, muszę skupić się na treningach, na tańcu – wbijam to sobie do głowy jak mantrę. A jednak twój utwór nie chce się ode mnie oderwać. Chodzi za mną, kiedy biegnę na próbę i kiedy z niej wracam, kiedy budzę się i kiedy zasypiam, nawet wtedy, gdy ćwiczę. Jest moim wewnętrznym rytmem, czymś, co doskonale ze mną współbrzmi. Uświadamiam sobie, że chciałabym go kiedyś zatańczyć… Tak, to mogę ci przecież napisać. Będziemy znajomymi, których łączy wspólna pasja. Na nic innego nie możemy sobie pozwolić.

Wreszcie po tygodniu odpisuję:

Dziękuję za Preludium. Ostatnio rzadko kiedy coś mnie w muzyce porusza, ale ta kompozycja jest naprawdę piękna. Są w niej oczekiwanie, nadzieja, spokój. I tak bardzo czuć nadchodzącą wiosnę!

Proponujesz, byśmy przełączyli się na Skype’a. „Możemy się spotkać?” – działasz szybciej, niż jestem w stanie pomyśleć. „Przypadkowo trafiliśmy chyba w jakąś wspólną wrażliwość… Prawie do Pani zadzwoniłem 🙂 – jak sprawdzałem wizytówkę – czy faktycznie ją mam, czy tylko mi się to przyśniło :-)”. „Tak” – odpowiadam, moje palce same biegną po klawiaturze. Idiotka ze mnie, ściągam sobie na głowę kłopoty.

Na próbie nie idzie mi dobrze, Kościsty zauważa moje rozkojarzenie. „Jakieś problemy?” – zagaduje, gdy jestem przy wyjściu. „Kompletnie nie mogę się skupić” – odpowiadam, może nazbyt szczerze. „Presja jest duża, prawda? Zwłaszcza po sukcesie. – Kościsty czyta w moich myślach. – Nie każdy potrafi go udźwignąć”. „Nie każdy ma szansę to zrobić” – rzucam. Nie wiem, czy to przekora, czy obudzona nagle pewność siebie każe mi tak odpowiedzieć, ale Kościsty zawiesza na mnie wzrok. „Trzeba patrzeć do przodu, nie do tyłu – odpowiada, zaglądając mi prosto w oczy. – Na żalu niczego się nie zbuduje”.

Spotkanie

Na miejsce spotkania specjalnie wybieram gwarną kawiarnię w centrum miasta. Żadnego romantyzmu ani kameralnej atmosfery, która mogłaby sprzyjać bardziej intymnej rozmowie. Już czekasz, widzę cię przez szybę, podnosisz rękę w powitalnym geście. Wymieniamy grzeczności, wypytujesz o mój zawód, wyraźnie zaintrygowany. „Wiesz, ja na co dzień stykam się z pragmatyzmem, więc kiedy mogę porozmawiać z kimś ze świata sztuki, to przynosi mi to taką ulgę, jakbym włożył ręce do górskiego strumienia w upalny, duszny dzień. Wszystkie uśpione do tej pory klapki w głowie zaczynają się otwierać”. „Ty też należysz do tego świata – mówię, jakbym cię znała od dawna. – Twój utwór jest prosty i piękny zarazem”. Prawię ci komplementy, ale naprawdę tak myślę.

Rozmowa sama nam płynie i zaczynam się martwić, że zaraz wkroczymy na niebezpieczny grunt. Już mam zmienić temat na bardziej neutralny, kiedy pytasz o moje prywatne życie, o to, czy wspiera mnie ktoś bliski. „Siostra” – odpowiadam konkretnie, choć w głębi duszy wiem, że moje sprawy mało ją interesują. Odkąd wyprowadziła się z mieszkania, które tata kupił nam po śmierci mamy, żyje własnym życiem. „A mężczyzna? – Nie dajesz za wygraną. – Jest ktoś przy tobie?”. „Słuchaj, wiem, że jesteś żonaty. Nie brnijmy w tę stronę, bo to nie ma żadnego sensu”. „Moje małżeństwo to czysta fikcja. Już się z tym pogodziłem, żal mi tylko syna. Tego, że nie widuję go już codziennie”. Znana śpiewka – przechodzi mi przez myśl, a jednak nie wyczuwam kłamstwa. „Krzysztof, ja nie mogę się z tobą spotykać – ucinam w porę. – Chodzi nie tylko o twoje małżeństwo, ale też o to, że sama mam jeszcze coś do zrobienia. Za parę lat nie będę mogła tańczyć, taki wybrałam zawód. Nie mogę się teraz rozpraszać ani w nic angażować”. „A czy mogę przynajmniej do ciebie pisać? – nalegasz. – Nie musisz mi odpisywać, będę wiedział, kiedy przeczytasz wiadomość”. „Dobrze” – odpowiadam poruszona.

Tęsknota

Twoje listy są wyjątkowe, przepełnione mądrością i autentyczną troską o mnie. Opowiadasz o swoich obserwacjach, codziennych absurdach i zdarzeniach. O ulubionych lekturach i filmach, które cię zaskoczyły. O synu Antku i wspólnych dokonaniach, jak budowa igloo, która zeszłej zimy ściągnęła na górkę pod blokiem wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa. Nigdy nie zapominasz napisać, że o mnie myślisz. Na początku odpisuję zdawkowo, kilka słów, „dzięki za pamięć”, tyle. Ale im więcej prób i moich starań o rolę, tym większą odczuwam potrzebę kontaktu z tobą. Świetnie sprawdzasz się jako słuchacz, przyjaciel, ktoś, kto mnie pocieszy, odciągnie uwagę od złych myśli. „Może to ty jesteś tym mężczyzną, na którego czekałam” – myślę, ilekroć przeczytam twój list. Coraz częściej tęsknię za twoim głosem i obecnością. Łapię się na tym, że chcę do ciebie zadzwonić, wtedy zmuszam się do kolejnych ćwiczeń. Stopy mam zdarte do krwi, nawet silikonowe wkładki nie pomagają. Wykupuję kolejną paczkę plastrów z apteki. I lody. Słodycz musi zastąpić pocałunki, których smaku od dawna nie pamiętam. Czuję, że z tobą byłyby cudowne.

Wycieczka

Wiosenne popołudnie, idziemy przez senny, zanurzony w słońcu zagajnik, nasączone światłem liście drzew połyskują złociście. Nie znamy tej okolicy, chcę odkryć jej uroki bez map i szczegółowego planowania. Lubię spontaniczność, ty za to wolisz mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Chcesz przygotować się do tej wycieczki, żeby nie było przykrych niespodzianek, żeby nic nas nie mogło zaskoczyć. „Trzeba mieć plan” – mówisz. „Nie – śmieję się. – Odkrywajmy świat jak dzieci. Nie chcę wiedzieć, co mnie czeka za każdym zakrętem”. Kręcisz z niedowierzaniem głową: „Jak tak można?”. I już myślisz o niebezpieczeństwach, o tym, co może się przytrafić. Wychodzimy na rozległą polanę prowadzącą do jeziorka tak małego, że widać jego brzegi okolone sitowiem. Twoja ręka, ciepła i duża, chowa w całości moją dłoń. „Świetne miejsce na piknik” – mówisz zadowolony, pogodzony z niespodziankami, jakie mogą na nas czekać. Otwierasz plecak i wyciągasz wiktuały, które przezornie zabrałeś ze sobą. Przyglądam się twoim ruchom, precyzyjnym i powolnym. Przychodzi mi do głowy, że zrobiłabym to znacznie szybciej. Chmury nade mną suną wolno, jakiś samolot przecina niebo wielką białą krechą. Kątem oka dostrzegam eklerki, które sprowadzają mnie na ziemię. „Skąd je masz? – dziwię się. – To moje ulubione”. „Wiem, dlatego je kupiłem” – mówisz, jakby to było oczywiste. Zastanawiam się kiedy i gdzie, skoro cały czas byliśmy razem. Widzę w tobie wielkiego maga, który wyczarował moje ulubione ciastka. „Patrz, jaskółki!” – wskazujesz ręką ptaki krążące nisko nad wodą.

Od razu kojarzę ten moment z piosenką. „Na tej polanie jest zbyt uroczyście, jaskółki kreślą nad wodami freski. W dzbanie jeziora drzemie chłód niebieski…” – nucę.

„Masz niezwykły głos” – uśmiechasz się z rozmarzeniem. „Lubisz Grechutę?” – pytam. „Ciebie lubię” – odpowiadasz wymijająco. Jezioro odbija światło, jego tafla przypomina szkło. Kwiaty, trawy, gałęzie przybrzeżnych drzew odbijają się w wodzie, załamują kolorowo, tworząc fantastyczne witraże. Siedzimy tak do zachodu słońca, aż w końcu zasypiamy. Czas zwariował i na nasze życzenie zatrzymał się w miejscu.

Poranek przemienia poezję w prozę, wracamy do Wrocławia. Obserwuję twój profil, kiedy prowadzisz samochód. Jesteś skupiony, a jednak co chwilę rzucasz na mnie krótkie spojrzenie, jakbyś sprawdzał, czy naprawdę tu jestem. „To nie sen” – mówię niepytana.

Decyzje

Dzisiaj