Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Niepełka

Niepełka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65684-31-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Niepełka

Nastoletnia niepełnosprawna Weronika po przeprowadzce do Trzebiatowa na nowo musi budować swój świat. Trafia do klasy, w której prym wiedzie utalentowana muzycznie Kinga. Odkąd w szkole pojawiła się nowa nastolatka, Kinga czuje, że jej pozycja klasowej liderki jest zagrożona. Robi wszystko, by koledzy poczuli niechęć do Weroniki. Czy Kinga zrozumie, czym jest tolerancja i szacunek do drugiego człowieka? Czy zechce zdjąć maskę i odkryć głębię prawdziwej przyjaźni?

Polecane książki

Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną....
Podróż po sposobach organizacji, dzięki którym zyskujemy czas na to, co najważniejsze. Czy można rozciągnąć dobę? Jak stać się skuteczną w planowaniu i realizowaniu planu? Jak zacząć urzeczywistniać własny pomysł na życie? Z tym poradnikiem-plannerem zorganizujesz swoje życie i zaczniesz żyć w harmo...
Fenomenalna, barwna powieść o polskich lotnikach autora bestsellerowego Czasu Honoru Awiatorzy to opowieść o młodych ludziach, których łączy marzenie o lataniu. Realizują je w dramatycznych okolicznościach po wybuchu I wojny światowej w eskadrach Niemiec, Austrii i Rosji. Po wojnie czeka ich zaś wal...
Ile rzeczywistości jest w telewizji? Czy jest to rzeczywistość taka, jaką ją widzimy, czy też może inna, wypaczona? Jak w telewizji prezentuje się sama telewizja? Na te i inne pytania odpowiedzieć próbuje Marcin Sanakiewicz, autor Telewizji ponowczesnej. Posługując się metodologią badań performa...
E-book prezentuje najnowsze stanowisko Głównego Inspektoratu Pracy dotyczące liczenia biegu okresu wypwoiedzenia - zarówno dla celów ustalenia początku i końca okresu wypowiedzenia definitywnego, jak i przy ustalaniu połowy okresu wypowiedzenia zmieniajacego, do upływu którego pracownik może odmówić...
Czy nauczyciel angielskiego jest Papuasem? Czy stołówka to dobre miejsce na mecz hokeja? No i właściwie Do czego służy kotlet??Kiedy ma się głowę pełną szalonych pomysłów, łatwo wpaść w niezłe tarapaty. Kajetan i jego kumple coś o tym wiedzą.Książka o zwariowanych przygodach szkolnej paczki urwisów,...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dorota Schrammek

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Za­rów­no cała książ­ka, jak i jej czę­ści nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy Wy­daw­nic­twa Sza­ra Go­dzi­na s.c.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Redakcja

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Zdję­cia na okładce

© olly | Fo­to­lia.pl

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Bar­ba­ra Ka­szu­bow­ska

Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób i zda­rzeń jest zu­peł­nie przy­pad­ko­we.

Wy­da­nie I, Ka­to­wi­ce2017

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji dru­ko­wa­nej: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01-942 War­sza­wa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na, 2017

ISBN 978-83-65684-31-8

Kin­ga spoj­rza­ła przez okno. Był ma­rzec, więc o siód­mej po­win­no już się roz­ja­śniać. Mia­ła jed­nak wra­że­nie, jak­by do­pie­ro co na­sta­ła noc. Dzwo­nią­cy bu­dzik nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń co do tego, że jed­nak jest po­ra­nek. Sły­sza­ła krzą­ta­ją­cą się po kuch­ni mat­kę. Szu­miał czaj­nik. Na pew­no przy­go­to­wy­wa­na jest her­ba­ta. Od lat to samo… Jed­ne­go dnia her­ba­ta, dru­gie­go ka­kao. Dzi­siaj do­sta­nie ka­nap­ki z se­rem i z po­mi­do­rem, ju­tro z kieł­ba­są kra­kow­ską i z ogór­kiem. Wszyst­ko tak prze­wi­dy­wal­ne, jak całe ży­cie ro­dzi­ciel­ki. Za­raz na pew­no zaj­rzy do po­ko­ju cór­ki, by spraw­dzić, czy wsta­ła. Dziew­czy­na za­kry­ła twarz koł­drą.

Po chwi­li w przed­po­ko­ju roz­le­gły się kro­ki. Sły­sząc de­li­kat­ne pu­ka­nie do drzwi, Kin­ga jesz­cze szczel­niej się przy­kry­ła.

– Có­recz­ko, trze­ba wsta­wać.

Nie za­re­ago­wa­ła.

– Już czas. – Mama po­de­szła do łóż­ka, by ścią­gnąć z niej koł­drę.

– Zo­staw to! – Dziew­czyn­ka syk­nę­ła i ner­wo­wo po­ru­szy­ła no­ga­mi, pod­ku­la­jąc je. – Wsta­nę za pięć mi­nut.

– Znam cię i wiem, że nie wsta­niesz. Bie­gnij do ła­zien­ki, póki ja jej nie zaj­mę.

W Kin­dze na­ra­sta­ła złość. Ko­niecz­nie mu­sia­ła ją na kimś wy­ła­do­wać.

– Ma­ki­jaż chcesz ro­bić?! I tak ci nie po­mo­że – za­re­cho­ta­ła nie­przy­jem­nie. – Tata też tak są­dzi. Za­py­taj go.

Wie­dzia­ła, że każ­dym sło­wem spra­wia mat­ce przy­krość. Zna­ła jej ugo­do­wy cha­rak­ter, więc była pew­na, że za nie­grzecz­ne za­cho­wa­nie nie spo­tka jej kara. Mia­ła ra­cję. Ko­bie­ta jak­by ni­g­dy nic za­czę­ła po­pra­wiać książ­ki na pół­ce. Dziew­czyn­ka gło­śno wes­tchnę­ła i pod­nio­sła się z po­ście­li.

– Wy­pra­suj mi nie­bie­ską ko­szu­lę – mi­nę­ła mat­kę, nie pa­trząc w jej kie­run­ku – któ­ra bę­dzie pa­so­wać do dżin­so­wej spód­nicz­ki.

– Jest zim­no i pada deszcz. Może za­ło­żysz coś cie­plej­sze­go?

– Naj­chęt­niej ubie­ra­ła­byś mnie we wło­sien­ni­cę! Tak się skła­da, że nie lu­bię two­jej za­kon­nej mody – prych­nę­ła na­sto­lat­ka. – We­zmę twój nie­bie­ski cień do po­wiek.

– Wiesz, że nie mo­żesz ma­lo­wać się do szko­ły…

Od­po­wie­dzia­ła jej kpią­ca ci­sza, a po­tem głu­che trza­śnię­cie drzwi ła­zien­ki.

Kin­ga po­pa­trzy­ła z sa­tys­fak­cją na swo­je od­bi­cie w lu­strze. Ode­gra­ła na ma­mie zły na­strój. Naj­wyż­szy czas przy­go­to­wać się do szko­ły. Prze­krę­ci­ła klucz, aby nikt jej nie prze­szka­dzał, i za­bra­ła się za to­a­le­tę. Pół go­dzi­ny póź­niej była go­to­wa do wyj­ścia.

– Nie zjesz śnia­da­nia?

– Już po­ma­lo­wa­łam usta.

Na­ło­żo­na po­mad­ka pre­zen­to­wa­ła się per­fek­cyj­nie.

– Có­recz­ko, masz do­pie­ro trzy­na­ście lat!

– Za kil­ka mie­się­cy czter­na­ście. – Skrzy­wi­ła się. – Wszyst­kie moje przy­ja­ciół­ki się ma­lu­ją.

Skła­ma­ła. Ro­bi­ły to za­le­d­wie dwie – Emi­lia i Klau­dia. Pierw­sza, dłu­go­no­ga blon­dyn­ka, ma­rzy­ła o ka­rie­rze mo­del­ki. Dru­ga na­to­miast chcia­ła zo­stać ak­tor­ką. Ma­ki­jaż wy­da­wał się nie­od­łącz­nym atry­bu­tem przy­szło­ści dziew­cząt, dla­te­go im wcze­śniej za­czy­na­ły eks­pe­ry­men­to­wa­nie z nim, tym – we­dług nich – le­piej. Za­zdro­ści­ły Kin­dze, któ­ra mia­ła za sobą kon­takt z praw­dzi­wą cha­rak­te­ry­za­tor­ką i wy­stęp przed ka­me­ra­mi.

Na­sto­lat­ka od naj­młod­szych lat ujaw­nia­ła ta­lent mu­zycz­ny. Uwiel­bia­ła śpie­wać! Na umie­jęt­no­ściach szyb­ko po­znał się oj­ciec i za­pi­sał cór­kę do na­uczy­ciel­ki zaj­mu­ją­cej się emi­sją gło­su. To ona stwier­dzi­ła, że Kin­ga od­nie­sie sce­nicz­ny suk­ces. Dziew­czy­na wy­stę­po­wa­ła na wszel­kich aka­de­miach szkol­nych, po­ru­sza­jąc pu­blicz­ność bar­wą i głę­bią wo­ka­lu. Tata chciał cze­goś wię­cej i zgło­sił na­sto­lat­kę do kon­kur­su or­ga­ni­zo­wa­ne­go przez ogól­no­pol­ską te­le­wi­zję. Kin­ga prze­szła wszyst­kie eta­py i do­sta­ła się do ści­słe­go fi­na­łu. Tra­fi­ła do in­ne­go świa­ta. Ka­me­ry, zna­ne oso­by, bły­ska­ją­ce fle­sze apa­ra­tów fo­to­gra­ficz­nych, re­por­te­rzy z po­pu­lar­nych cza­so­pism mło­dzie­żo­wych – to wszyst­ko mia­ła na wy­cią­gnię­cie ręki. Ma­ki­ja­żyst­kę tak­że. Po­lu­bi­ła tę moc­no eks­cen­trycz­ną, wy­ta­tu­owa­ną trzy­dzie­sto­lat­kę z po­far­bo­wa­ny­mi na nie­bie­sko wło­sa­mi. To ona prze­ka­za­ła Kin­dze wie­le tric­ków, któ­re ta skru­pu­lat­nie sto­so­wa­ła.

Je­dy­ną nie­za­do­wo­lo­ną oso­bą była mat­ka. Nie po­do­ba­ły się jej po­my­sły męża. Uwa­ża­ła, że cór­ka po­win­na się uczyć, a nie brać kil­ku­ty­go­dnio­we zwol­nie­nia ze szko­ły, by mieć czas na na­gra­nia w te­le­wi­zji. Nie prze­ko­ny­wa­ły jej na­wet suk­ce­sy Kin­gi i ko­lej­ne eta­py te­le­tur­nie­ju. Gdy do­tar­ła do fi­na­łu, do War­sza­wy po­je­chał z nią tyl­ko oj­ciec. Mat­ka oglą­da­ła trans­mi­sję w te­le­wi­zji. Po­cząt­ko­wo nie po­zna­ła swo­je­go dziec­ka. Na ekra­nie sta­ła moc­no wy­ma­lo­wa­na na­sto­lat­ka z na­ta­pi­ro­wa­ny­mi wło­sa­mi, ster­czą­cy­mi od ogrom­nej ilo­ści la­kie­ru, wca­le nie­wy­glą­da­ją­ca na trzy­na­ście, a na szes­na­ście lat! Kin­ga za­ję­ła dru­gie miej­sce. Wszy­scy zna­jo­mi gra­tu­lo­wa­li. Dy­rek­cja szko­ły przy­go­to­wa­ła spe­cjal­ny apel po­świę­co­ny uta­len­to­wa­nej uczen­ni­cy, a bur­mistrz wy­słał list gra­tu­la­cyj­ny. Mat­ce nie po­zo­sta­ło za­tem nic in­ne­go, jak cie­szyć się ra­zem z nimi.

– Kin­ga, nie siedź tyle przed lu­strem! – stro­fo­wa­ła ro­dzi­ciel­ka.

Dziew­czy­na, od­kąd wró­ci­ła z War­sza­wy, co­raz dłu­żej prze­by­wa­ła w ła­zien­ce.

– Daj jej spo­kój – od­zy­wał się oj­ciec znad ga­ze­ty. – Musi czu­wać nad swo­ją ka­rie­rą. Wy­gląd jest istot­ny.

Prze­ko­ny­wa­nia mat­ki, że naj­waż­niej­sza jest na­uka, tra­fia­ły w próż­nię.

– Tak było daw­niej. Te­raz w inny spo­sób od­no­si się suk­ces. – Sły­sza­ła od męża. – Kin­ga nie może stać ze swo­im ta­len­tem w ką­cie i cze­kać, aż ktoś ją znaj­dzie.

Tata ro­bił wszyst­ko, aby ta­lent cór­ki był zna­ny wszem wo­bec i każ­de­mu z osob­na. Przy­go­to­wał dziew­czy­nie stro­nę in­ter­ne­to­wą i za­chę­cił, by ko­rzy­sta­ła z por­ta­li spo­łecz­no­ścio­wych. Ro­bi­ła to chęt­nie, wsta­wia­jąc swo­je zdję­cia i po­zdra­wia­jąc wiel­bi­cie­li. Była obec­na na wszyst­kich miej­skich im­pre­zach, uświet­nia­jąc je swo­im gło­sem. Kin­ga sta­ła się nu­me­rem je­den w ich nie­wiel­kim mia­stecz­ku!

– Mamo, pod­pisz li­stę ocen! – Rzu­ci­ła kart­kę na ku­chen­ny stół. Za­nim ko­bie­ta zło­ży­ła pod­pis, prze­czy­ta­ła wszyst­ko uważ­nie.

– Zno­wu do­sta­łaś nie­do­sta­tecz­ny z ma­te­ma­ty­ki? – Spoj­rza­ła za­sko­czo­na. – Kie­dy? Za co? Dla­cze­go nie po­wie­dzia­łaś?!

– Już wiesz. I co to zmie­nia? – Dziew­czy­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Mie­li­śmy spraw­dzian z ułam­ków.

– Nie ro­zu­miesz ich?

– Ro­zu­miem. Ale pani Pa­jąk uwzię­ła się na mnie i stąd te oce­ny. Każ­de za­da­nie roz­po­czę­łam, ale za­bra­kło mi cza­su, żeby skoń­czyć.

Mama z za­tro­ska­ną miną pod­pi­sa­ła do­ku­ment.

– Może weź­mie­my ci ko­re­pe­ty­cje? Jak tak da­lej pój­dzie, nie zdasz do ko­lej­nej kla­sy.

Kin­ga się ro­ze­śmia­ła.

– Je­stem gwiaz­dą i dumą szko­ły. Nie po­zwo­lą mi nie zdać. Pa!

Wy­bie­gła z domu spóź­nio­na na pierw­szą lek­cję.

* * *

We­ro­ni­ka z tru­dem omi­ja­ła ka­łu­że. Nie mia­ła da­le­ko do szko­ły, jed­nak dzi­siaj po­ru­sza­ła się wol­niej niż zwy­kle. Nie oba­wia­ła się, że po­chla­pie swo­je ubra­nie – nogi mia­ła za­bez­pie­czo­ne fo­lią prze­ciw­desz­czo­wą – ale nie chcia­ła po­bru­dzić mi­ja­ją­cych ją prze­chod­niów. Szyb­ki wjazd w wy­peł­nio­ną brud­ną wodą wy­rwę mógł skoń­czyć się przy­kro dla mi­ja­ją­cych ją lu­dzi. Ci jed­nak byli już przy­zwy­cza­je­ni do dziew­czyn­ki. Usu­wa­li się z dro­gi na wi­dok in­wa­lidz­kie­go wóz­ka sy­gna­li­zu­ją­ce­go obec­ność przy­jem­nym, nie­zbyt gło­śnym dzwon­kiem i mi­ga­ją­cy­mi świa­tła­mi.

Dziew­czyn­ka z ulgą po­ko­na­ła ostat­nie me­try chod­ni­ka i wje­cha­ła na szkol­ne po­dwó­rze. Nie oba­wia­ła się już o po­bru­dzo­nych prze­chod­niów, ale po­zo­stał inny strach. Cie­ka­we, czy mimo brzyd­kiej po­go­dy Pa­weł na nią cze­ka. Pod­je­cha­ła pod głów­ne drzwi, ale nie za­uwa­ży­ła ni­ko­go. No, ja­sne… Kto cze­kał­by w taką po­go­dę?! Bę­dzie mu­sia­ła po­ra­dzić so­bie sama. Drzwi szko­ły były za­mknię­te. Uczęsz­cza­ła tu już dwa mie­sią­ce, ale na­dal mia­ła wra­że­nie, że o niej nie pa­mię­ta­ją. Zresz­tą dla­cze­go mie­li­by to ro­bić?! Po­nie­waż jest nie­peł­no­spraw­na? Od­czu­ła moc­ne drże­nie w przy­kur­czo­nych pal­cach. Tak re­ago­wa­ły jej sta­wy na desz­czo­wą po­go­dę.

Przez chwi­lę sta­nął jej przed ocza­mi pierw­szy dzień tu­taj. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się ta­kie obce, ogrom­ne i zim­ne – kom­plet­nie od­mien­ne od in­te­gra­cyj­nej szko­ły, do któ­rej cho­dzi­ła w nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści pod War­sza­wą. Tam­tą pla­ców­kę zna­ła od lat. Mia­ła tam po­dob­ne do sie­bie przy­ja­ciół­ki – Ka­się z au­ty­zmem, Agniesz­kę z dys­tro­fią mię­śni. We­ro­ni­ka cier­pia­ła z po­wo­du po­ra­że­nia mó­zgo­we­go.

– Gdy się uro­dzi­łam, by­łam mniej­sza od to­reb­ki cu­kru. – Pa­mię­ta­ła swo­je przy­wi­ta­nie z in­ny­mi dzieć­mi.

– Ja też!

– A ja nie­co więk­sza, ale bez od­de­chu!

Dzie­ci prze­krzy­ki­wa­ły się ra­do­śnie, jak­by żad­ne z nich nie zda­wa­ło so­bie spra­wy, że w chwi­li na­ro­dzin ich ży­cie wi­sia­ło na wło­sku. Wy­da­wa­ły się po­go­dzo­ne z nie­peł­no­spraw­no­ścią. Oto­czo­ne były po­dob­ny­mi oso­ba­mi. Do po­przed­niej szko­ły We­ro­ni­ka uczęsz­cza­ła przez sześć lat i nie mo­gła po­go­dzić się ze zmia­ną, jaka na­stą­pi­ła pół roku temu.

– Jak to wy­pro­wa­dza­my się? – Dziew­czy­na sta­ra­ła się mó­wić wol­no, aby jej mowa była wy­raź­na. Gdy się de­ner­wo­wa­ła, ję­zyk jej się plą­tał i na­pi­na­ły stru­ny gło­so­we.

– Mu­si­my. Nie dam rady utrzy­mać miesz­ka­nia i nas z za­sił­ku, któ­ry otrzy­mu­je­my na cie­bie. Moja mama zmar­ła kil­ka mie­się­cy temu. Jak wiesz, to ona opła­ca­ła two­je za­bie­gi, re­ha­bi­li­ta­cję, do­kła­da­ła się do na­sze­go czyn­szu… – Po twa­rzy mat­ki po­to­czy­ła się łza. Nie wspo­mnia­ła cór­ce, że kil­ka dni wcze­śniej zmu­szo­na zo­sta­ła wy­pi­sać ją z za­jęć, na któ­re ta uczęsz­cza­ła od lat. Nie do­da­ła też o bez­sen­no­ści i go­rącz­ko­wym roz­my­śla­niu, co da­lej zro­bić. Wyj­ście wy­da­wa­ło się jed­no.

– Po­proś ojca o po­moc – za­pro­po­no­wa­ła We­ro­ni­ka.

– Już to zro­bi­łam.

Na­sto­lat­ce wy­star­czył rzut oka na twarz ro­dzi­ciel­ki, by wie­dzieć, że nie do­sta­ła ni­cze­go poza ogrom­nym upo­ko­rze­niem. Nie udał się ten tata. Nie dość, że zmył się za­raz po na­ro­dzi­nach dziew­czy­ny, twier­dząc, że prze­ra­sta go sy­tu­acja, to jesz­cze nie ło­żył na dziec­ko nic po­nad to, co za­twier­dził sąd. Było to kro­plą w mo­rzu po­trzeb. We­ro­ni­ka ja­koś ni­g­dy spe­cjal­nie za nim nie tę­sk­ni­ła. Pew­nie dla­te­go, że kom­plet­nie nie zna­ła czło­wie­ka, któ­ry w ak­cie uro­dze­nia fi­gu­ru­je jako jej oj­ciec.

– Co po­wie­dział? – spy­ta­ła.

– Twier­dzi, że jest bez pra­cy.

Obie wie­dzia­ły, że to kłam­stwo wy­my­ślo­ne na po­cze­ka­niu.

– I co te­raz? – We­ro­ni­ka pod­nio­sła gło­wę w stro­nę mat­ki, aby zna­leźć cień ra­do­ści su­ge­ru­ją­cy, że wszyst­ko się uło­ży.

– Bę­dzie­my mu­sia­ły wy­pro­wa­dzić się do miesz­ka­nia po bab­ci.

– Nie! – Dziew­czy­na z ca­łej siły ści­snę­ła me­ta­lo­we rur­ki wóz­ka, na któ­rym sie­dzia­ła. Chcia­ła po­czuć ból. Nie po­mo­gło. Za­czę­ła krę­cić ner­wo­wo gło­wą na boki i mó­wić zbyt szyb­ko. W ta­kich mo­men­tach je­dy­nie mat­ka ją ro­zu­mia­ła. – Nie! Tu mam szko­łę i re­ha­bi­li­ta­cję. Tu mam przy­ja­ciół!

Łzy lały się stru­mie­nia­mi po twa­rzach mamy i cór­ki.

– Nie mo­żesz sprze­dać tam­te­go miesz­ka­nia?

Ko­bie­ta po­krę­ci­ła gło­wą.

– Do­sta­ły­by­śmy za nie zbyt mało pie­nię­dzy, aby utrzy­mać się tu­taj. W Trze­bia­to­wie też znaj­dzie­my od­po­wied­nich re­ha­bi­li­tan­tów. W miej­sco­wo­ści obok jest stad­ni­na koni. Szko­ła rów­nież ci się spodo­ba.

We­ro­ni­ka wzdry­ga­ła się na samą na­zwę: Trze­bia­tów. Brzmia­ła, jak­by na­le­ża­ła do mia­stecz­ka po­ło­żo­ne­go na koń­cu świa­ta, a nie tuż nad mo­rzem. Prze­cież tak miło wspo­mi­na­ła je z krót­kich od­wie­dzin u bab­ci! Rzad­kich, bo była tam za­le­d­wie trzy razy, jed­nak nie­wiel­ka mie­ści­na urze­kła ją. Ale żeby za­miesz­kać tam na sta­łe?!

– Zmia­nę oto­cze­nia do­ra­dza też two­ja le­kar­ka. Aler­gia ata­ku­je cię co­raz czę­ściej, a na­pa­dy dusz­no­ści są po­waż­niej­sze. Na pół­no­cy Pol­ski pa­nu­je zu­peł­nie inny kli­mat.

Na nic zda­ły się proś­by We­ro­ni­ki. Mama pod­ję­ła już de­cy­zję.

Pew­ne­go ran­ka przy­je­chał sa­mo­chód cię­ża­ro­wy i pra­cow­ni­cy za­ję­li się prze­pro­wadz­ką. Wie­lu sprzę­tów nie za­bra­ły, roz­da­jąc je lub wy­rzu­ca­jąc, jak­by nie chcia­ły cią­gnąć za sobą nad­mier­ne­go ba­la­stu.

Trze­bia­tów przy­wi­tał je desz­czem. Hu­mor na­sto­lat­ki był rów­nie pod­ły jak po­go­da. Całe szczę­ście, że trze­ba było po­móc ma­mie w roz­pa­ko­wy­wa­niu, nie było za­tem cza­su na przy­kre roz­my­śla­nia. Po ty­go­dniu były już jako tako urzą­dzo­ne. We­ro­ni­ce, choć za nic nie przy­zna­ła­by tego gło­śno, spodo­bał się nie­wiel­ki po­ko­ik z cie­ka­wym wi­do­kiem, któ­ry zo­stał dla niej prze­zna­czo­ny. Okna wy­cho­dzi­ły na Sta­re Mia­sto i ra­tusz. Ko­lo­ro­we ka­mie­nicz­ki, jed­na obok dru­giej, two­rzy­ły wie­lo­barw­ny czwo­ro­kąt. Ich bu­dy­nek miał ko­lor bla­do­ró­żo­wy. Jako je­den z nie­licz­nych po­sia­dał miesz­ka­nie na par­te­rze od stro­ny uli­cy, a nie od po­dwó­rza. Nie­du­że, ale im wy­star­czy­ło. Ko­ry­tarz był sze­ro­ki, więc na szczę­ście mie­ścił się w nim wó­zek dziew­czy­ny. Usu­nię­to pro­gi, aby po­ru­sza­nie się nie spra­wia­ło pro­ble­mu.

Za­nim wpro­wa­dzi­ły się na nowe miej­sce, mama zle­ci­ła od­świe­że­nie miesz­ka­nia i nie­wiel­kie­go an­ty­kwa­ria­tu znaj­du­ją­ce­go się po są­siedz­ku. On tak­że na­le­żał do bab­ci. Zo­stał za­mknię­ty po jej śmier­ci. We­ro­ni­ka pa­mię­ta­ła spe­cy­ficz­ny za­pach sta­ro­ści po­łą­czo­ny z czymś, cze­go nie po­tra­fi­ła okre­ślić. Może to hi­sto­ria? W an­ty­kwa­ria­cie moż­na było na­być prak­tycz­nie wszyst­ko, co tyl­ko in­te­re­so­wa­ło pa­sjo­na­tów. Sta­re książ­ki, za­byt­ko­we lam­py, znacz­ki pocz­to­we, od­zna­cze­nia, por­ce­la­na – było tego tak dużo, że dziew­czyn­ka sta­ra­ła się nie ru­szać, by nie uszko­dzić de­li­kat­nych eks­po­na­tów. Mama nie mia­ła jed­nak ocho­ty pro­wa­dzić da­lej in­te­re­su bab­ci.

– Nie ma z tego pie­nię­dzy – od­par­ła smut­no. – A ja mu­szę za­ra­biać. Może wy­prze­dam to­war i urzą­dzę tu sklep z pa­miąt­ka­mi?

Część rze­czy z an­ty­kwa­ria­tu od­da­ła do mu­zeum znaj­du­ją­ce­go się w Pa­ła­cu nad Mły­nów­ką. Tam była sie­dzi­ba domu kul­tu­ry, któ­rym za­rzą­dza­ła przy­ja­ciół­ka mamy z daw­nych lat. Ucie­szy­ła się z wie­lu za­byt­ko­wych przed­mio­tów, od razu do­strze­ga­jąc ich hi­sto­rycz­ną war­tość. We­ro­ni­ka bły­ska­wicz­nie po­lu­bi­ła sym­pa­tycz­ną Re­na­tę – nie­wy­so­ką, drob­ną blon­dyn­kę mó­wią­cą ci­chym, ale sta­now­czym gło­sem i pa­trzą­cą za­wsze pro­sto w oczy. Jak­że inna od lu­dzi, któ­rzy naj­chęt­niej uda­wa­li­by, że nie za­uwa­ża­ją ka­le­kiej dziew­czy­ny! Ona trak­to­wa­ła We­ro­ni­kę nor­mal­nie.

– Za­po­mnia­łam, że jeź­dzisz na wóz­ku – po­wie­dzia­ła, gdy opro­wa­dza­ła na­sto­lat­kę po pa­ła­co­wych po­ko­jach.

We­ro­ni­ka mia­ła pro­ble­my z prze­je­cha­niem przez wą­skie drzwi. Trze­ba było otwo­rzyć ich dru­gą część. Jed­nak to, co usły­sza­ła, było dla niej praw­dzi­wym kom­ple­men­tem!

Pani Re­na­ta z dumą opo­wia­da­ła o wie­lu moż­li­wo­ściach spę­dza­nia wol­ne­go cza­su w domu kul­tu­ry.

– Mamy kół­ko pla­stycz­ne, li­te­rac­kie, po­etyc­kie, ję­zy­ko­we, fo­to­gra­ficz­ne…

Dziew­czy­na żywo się za­in­te­re­so­wa­ła. Od roku ro­bie­nie zdjęć było jej pa­sją, a przy oka­zji moż­li­wo­ścią ćwi­cze­nia nie­spraw­nych pal­ców. Gdy do­sta­ła w pre­zen­cie apa­rat, po­cząt­ko­wo była nie­za­do­wo­lo­na. Za­bie­ra­ła go na spa­ce­ry, ale fo­to­gra­fo­wa­ła od nie­chce­nia, nie przy­wią­zu­jąc wagi do efek­tu. Jej do­sko­na­łe oko do­strzegł na­uczy­ciel od in­for­ma­ty­ki.

– To twój blog? – Zer­k­nął przez ra­mię dziew­czy­ny, prze­cho­dząc obok niej na za­ję­ciach. – Two­je fo­to­gra­fie?

Nie­śmia­ło przy­tak­nę­ła.

– Po­patrz. – Przy­siadł obok. – Tu po­win­naś wy­ostrzyć. Na­stęp­ne jest cie­ka­wie uję­te, ale sku­pił­bym uwa­gę na drze­wie, czło­wie­ka zo­sta­wia­jąc nie­co za­mglo­ne­go. Jest taki spe­cjal­ny pro­gram do po­pra­wia­nia zdjęć…

Krok po kro­ku wpro­wa­dzał We­ro­ni­kę w świat fo­to­gra­fii. Tak moc­no wcią­gnę­ło to dziew­czy­nę, że pra­wie nie roz­sta­wa­ła się z apa­ra­tem. Do­ku­men­to­wa­ła nim wszyst­ko: przy­ro­dę, zwie­rzę­ta, domy, sa­mo­cho­dy. Jed­nak naj­więk­szą przy­jem­no­ścią było ro­bie­nie zdjęć lu­dziom w ru­chu, szcze­gól­nie spor­tow­com. Wczo­raj, gdy był pięk­ny, sło­necz­ny dzień, uwiecz­nia­ła na nich Paw­ła. Był do­pie­ro ma­rzec, ale chło­pak już tre­no­wał na ka­ja­ku, przy­go­to­wu­jąc się do mi­strzostw Pol­ski. Po­ma­chał do niej, gdy prze­pły­wał obok przy­sta­ni. Zro­bi­ła w tym mo­men­cie wspa­nia­łe uję­cie spor­tow­ca, któ­re­go syl­wet­ka do­sko­na­le pre­zen­to­wa­ła się na tle za­cho­dzą­ce­go słoń­ca.

Mia­ła za­miar dzi­siaj po­wie­dzieć mu o tych zdję­ciach, ale chło­pak nie cze­kał na nią przed szko­łą. Pa­weł był wy­zna­czo­ny do po­ma­ga­nia jej w po­ru­sza­niu się wóz­kiem po szkol­nych ko­ry­ta­rzach. Pla­ców­ka, do któ­rej za­pi­sa­ła ją mama, po­cząt­ko­wo prze­ra­ża­ła. Pod­jazd dla osób nie­peł­no­spraw­nych był z tyłu bu­dyn­ku, wio­dąc przez po­dwó­rze aku­rat dziś peł­ne wody i bło­ta. Pra­ce na nim roz­pocz­ną się do­pie­ro w kwiet­niu. We­ro­ni­ka pod­je­cha­ła pod głów­ne wej­ście. Pro­wa­dzi­ły do nie­go trzy schod­ki. Pa­weł za­wsze zwo­ły­wał chło­pa­ków, któ­rzy po­ma­ga­li mu wno­sić wó­zek do środ­ka. Dziew­czy­na nie była cięż­ka. Wa­ży­ła nie­speł­na pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów. Dla kil­ku ro­słych na­sto­lat­ków nie sta­no­wi­ło to pro­ble­mu. Każ­de­go dnia wno­si­li ją tak­że na pię­tro, bo tam od­by­wa­ły się lek­cje. Jak ma po­ra­dzić so­bie dzi­siaj? W do­dat­ku jest już po dzwon­ku! Z po­wo­du złej po­go­dy je­cha­ła wol­niej, co gro­zi­ło spóź­nie­niem na pierw­szą lek­cję. Co praw­da mama ofe­ro­wa­ła po­moc, ale dziew­czy­na od­mó­wi­ła. Wie­dzia­ła, że dzi­siaj jest waż­ny dzień – otwar­cie skle­pu z pa­miąt­ka­mi i lo­kal­nym rę­ko­dzie­łem. Chcia­ła oszczę­dzić ma­mie do­dat­ko­we­go stre­su.

Drzwi głów­ne były za­mknię­te, nikt za­tem nie za­uwa­żył nie­peł­no­spraw­nej na­sto­lat­ki pró­bu­ją­cej osło­nić się od pa­da­ją­ce­go desz­czu. Drża­ła z zim­na, ku­ląc się w so­bie. Czu­ła, jak jej po­wy­krę­ca­ne pal­ce za­czy­na­ją drę­twieć. Pró­bo­wa­ła wło­żyć je pod kurt­kę, ale zgra­bia­łe nie da­wa­ły się wci­snąć pod spód. Oba­wia­ła się, że za­raz za­cznie drżeć cała, bar­dziej ze zde­ner­wo­wa­nia niż z zim­na.

Na­gle usły­sza­ła szyb­kie kro­ki na mo­krym bru­ku. Ktoś na ob­ca­sach zbli­żał się od stro­ny par­kin­gu. W ostat­niej chwi­li po­zna­ła za­sło­nię­tą kap­tu­rem i mod­nym sza­lem dziew­czy­nę.

– Kin­ga! – za­wo­ła­ła We­ro­ni­ka.

Pę­dzą­ca do szko­ły na­sto­lat­ka była tak opa­tu­lo­na, że nie wi­dać było na­wet jej oczu. Nie­peł­no­spraw­na po­zna­ła ją po bu­tach i dżin­so­wej spód­nicz­ce. Tyl­ko gwiaz­da mo­gła po­zwo­lić so­bie dzi­siaj na taki strój. Gdy usły­sza­ła swo­je imię, jak­by przy­spie­szy­ła.

– Kin­ga!!! – Nie­peł­no­spraw­na po­wtó­rzy­ła zde­cy­do­wa­nie gło­śniej.

Na­sto­lat­ka przy­sta­nę­ła i nie­chęt­nie się od­wró­ci­ła. Ro­zej­rza­ła się, czy nikt jej nie ob­ser­wu­je, i zła­pa­ła za klam­kę drzwi.

– Kin­ga, po­móż mi! Za­wo­łaj ko­goś, kto pod­nie­sie wó­zek. Pa­weł chy­ba jesz­cze nie przy­szedł, ale może woź­ny gdzieś tam cho­dzi.

Na­sto­lat­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Po­cze­kaj do na­stęp­ne­go dzwon­ka. Na pew­no część na­uczy­cie­li wyj­dzie na pa­pie­ro­sa i po­mo­gą ci. Ja już je­stem spóź­nio­na.

– Pro­szę! – ode­zwa­ła się We­ro­ni­ka, ale tym sło­wom to­wa­rzy­szył trzask za­my­ka­nych drzwi. Wiatr po­wiał jak­by jesz­cze moc­niej. Dziew­czy­na sku­li­ła się w so­bie, pró­bu­jąc ochro­nić wy­chło­dzo­ne cia­ło przed desz­czem. Po jej twa­rzy spły­wa­ły łzy.

* * *

– Zno­wu się spóź­ni­łaś. – Pani Pa­jąk wy­mow­nie spoj­rza­ła na ze­ga­rek, a za­raz po­tem na wbie­ga­ją­cą do kla­sy Kin­gę. – Co tym ra­zem?

– Dzień do­bry – wy­du­si­ła zdy­sza­na dziew­czy­na.

Ostat­nie me­try po­ko­na­ła w bły­ska­wicz­nym tem­pie. Zna­ła do­sko­na­le na­uczy­ciel­kę od ma­te­ma­ty­ki, któ­ra nie lu­bi­ła spóź­nień. Nie lu­bi­ła też le­ni­wych, nic nie­ro­zu­mie­ją­cych uczniów. Sta­ra­ła się każ­dą lek­cję wy­ko­rzy­stać na jak naj­efek­tyw­niej­sze prze­ka­za­nie za­sad kró­lo­wej nauk. Szczy­ci­ła się wy­so­ki­mi no­ta­mi z przed­mio­tu, w któ­ry wkła­da­ła całe swo­je za­wo­do­we ser­ce. Iry­to­wa­ły ją je­dy­nie oso­by, któ­re – mimo po­świę­co­ne­go cza­su i ener­gii – nie wy­no­si­ły z za­jęć kom­plet­nie nic. Taką uczen­ni­cą była spóź­nio­na na­sto­lat­ka.

Kin­ga ni­g­dy nie wy­róż­nia­ła się nad­mier­ną in­te­li­gen­cją, ale była sym­pa­tycz­ną dziew­czy­ną. Spo­ro cza­su po­świę­ca­ła uro­dzie i mu­zy­ce, sta­ła też na cze­le ze­spo­łu ta­necz­ne­go. Z ma­te­ma­ty­ki mia­ła śred­nie oce­ny. W ostat­nich mie­sią­cach jed­nak ra­żą­co opu­ści­ła się w na­uce. Za­wa­li­ła dwa naj­waż­niej­sze spraw­dzia­ny, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że wie­le za­jęć po pro­stu opu­ści­ła. Wy­jeż­dża­ła na ja­kieś kon­kur­sy do sto­li­cy, a prze­cież na­uka po­win­na być naj­waż­niej­sza! Kil­ku­ty­go­dnio­wa nie­obec­ność nie wpły­wa­ła do­brze na Kin­gę. Wi­dać było, że pod­czas wy­jaz­du dziew­czy­na nie­wie­le się uczy. Na­uczy­ciel­ka była na­wet w tej spra­wie u dy­rek­tor­ki, ale tam­ta pro­si­ła, by po­cze­kać do roz­strzy­gnię­cia kon­kur­su. Gdy Kin­ga do­sta­ła się do fi­na­łu…

– Pro­szę pa­trzeć na nią po­błaż­li­wie. Jest na­szą dumą, re­pre­zen­tu­je szko­łę i mia­sto. – Pani Lub­czyń­ska sku­pi­ła wzrok na do­ku­men­tach, któ­re przed nią le­ża­ły.

– Ona musi się uczyć!

– I uczy się. Na tyle, na ile jej czas po­zwa­la. – Dy­rek­tor­ka ge­stem wska­za­ła, że na­uczy­ciel­ka może opu­ścić jej po­kój.

Przy­my­ka­no więc oko na co­raz więk­sze bra­ki Kin­gi. Pani Pa­jąk po­świę­ca­ła jej dużo cza­su na lek­cjach, ale spe­cjal­nych efek­tów nie było wi­dać. Dziew­czy­na kom­plet­nie lek­ce­wa­ży­ła to, co sta­ra­ła się prze­ka­zać jej na­uczy­ciel­ka. Ko­lej­ne je­dyn­ki zo­sta­ły za­pi­sa­ne w dzien­ni­ku.

– Sia­daj na swo­je miej­sce i skup się – po­le­ci­ła Kin­dze. – Skup się wy­bor­nie, abym nie mu­sia­ła dwa razy po­wta­rzać. Wy­bor­nie!

To od tego sło­wa wziął się przy­do­mek na­uczy­ciel­ki. Ża­den uczeń nie mó­wił o niej po na­zwi­sku. „Wy­bor­nie zro­bio­ne za­da­nie”, „wy­bor­nie na­pi­sa­ny spraw­dzian”, „wy­bor­na od­po­wiedź” – bel­fer­ka nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, że uży­wa tego okre­śle­nia w nad­mia­rze. Ucznio­wie bły­ska­wicz­nie przy­pię­li jej łat­kę Wy­bor­nej.

– Od­no­to­wu­ję ko­lej­ne spóź­nie­nie. – Po­pa­trzy­ła groź­nie znad oku­la­rów. – Dwóch osób w ogó­le nie ma: Paw­ła i We­ro­ni­ki. Nie wie­cie, co się z nimi dzie­je?

– Pa­weł ma kon­tro­l­ną wi­zy­tę u le­ka­rza przed za­wo­da­mi – od­po­wie­dział któ­ryś z ko­le­gów.

– A co z We­ro­ni­ką?

W kla­sie za­pa­no­wa­ła ci­sza. Kin­ga po­chy­li­ła gło­wę, wy­jąt­ko­wo sku­pia­jąc uwa­gę na cy­fer­kach w ze­szy­cie.

– Pew­nie cho­ra – od­po­wie­dzia­ła na­uczy­ciel­ka sama so­bie. – Wy­bor­na po­go­da za oknem!

Przez kla­sę prze­biegł szmer we­so­ło­ści. Po chwi­li wszy­scy za­ję­ci byli li­cze­niem. Znaj­do­wa­li się aku­rat w po­ło­wie za­da­nia, gdy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi.

– Pro­szę! – Pani Wy­bor­na spoj­rza­ła, kto wcho­dzi.

– Prze­pra­sza­my za spóź­nie­nie. – Kla­sa od­wró­ci­ła się na głos za­sa­pa­ne­go Paw­ła. Wpy­chał wó­zek z We­ro­ni­ką przez próg. Dziew­czy­na drża­ła, a spod prze­mo­czo­ne­go kap­tu­ra wy­ła­nia­ły się mo­kre wło­sy. Koła wóz­ka, brud­ne i mo­kre, zo­sta­wia­ły na pod­ło­dze wi­docz­ny ślad.

– Prze­pra­szam – wy­szep­ta­ła We­ro­ni­ka.

Za­czy­na­ła ogar­niać ją ner­wo­wość. Nie lu­bi­ła być w cen­trum uwa­gi, a tak się te­raz czu­ła, gdy wzrok każ­dej oso­by w kla­sie spo­czy­wał na niej i na Paw­le. Po­wo­li ru­sza­ła gło­wą na boki. Mia­ła wra­że­nie, że cof­nę­ła się o dwa mie­sią­ce i znaj­du­je się przed tymi ludź­mi po raz pierw­szy. Wte­dy tak­że każ­dy się jej przy­glą­dał. Ni­g­dy wcze­śniej nie mie­li nie­peł­no­spraw­nej oso­by w kla­sie.

– We­ro­ni­ko, pod­jedź do