Strona główna » Kryminał » Nieprzypadkowa ofiara

Nieprzypadkowa ofiara

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-401-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nieprzypadkowa ofiara

Czterech młodych przyjaciół wybiera się na szalone wakacje. Dwóch z nich podczas powrotu z jednej z zakrapianych nocy włamuje się do przydrożnego sklepu. Zostają przyłapani przez policję. Kilkanaście lat później zostaje porwany mąż pewnej bogatej kobiety. Rodzina jest zrozpaczona, a wszystkie służby postawione w stan podwyższonej gotowości.

Jednak to dość nudny i dręczony depresją, z powodu nieudanego debiutu pisarz postanawia zająć się na poważnie tą sprawą. Słaby charakter, skłonności do alkoholu i narkotyków wcale mu w tym nie pomagają.

Co łączy te wydarzenia? Czy ofiara jest naprawdę nieprzypadkowa? Czy młody prozaik poradzi sobie ze śledztwem?

Dowiecie się o tym z najnowszej powieści kryminalno-obyczajowej Marcina Radwańskiego, pod tytułem „Nieprzypadkowa ofiara”.

Marcin Radwański

rocznik 1978. Urodzony w Zielonej Górze, gdzie nadal zamieszkuje. Z zawodu technolog drewna, informatyk i bhp-owiec. Wielbiciel kryminałów i literatury obyczajowej.

Autor wielu opowiadań, których większość ukazała się drukiem w magazynach literackich: „Sen przeznaczenia” (Parnasik nr 3-5, 2006 r.), „Głos” (Akant nr 111, lipiec 2006 r.); (Pro Libris nr 38/2012), „Śmiertelna droga” (Pro Libris nr 38/2012), „Skok w przepaść” (Akant nr 126, wrzesień 2007 r.), „Hazardzista” (Pro Libris nr 41/2012); (Parnasik 68/2011) „Umrzeć z miłości” (Gazeta Studencka UZ-etka 2/2013 r.).

Publikował również teksty na łamach wielu portali internetowych, takich jak: portal uniwersytecki „wZielonej” przy Uniwersytecie Zielonogórskim, „Szafa”, „Mroczna Środkowo-Wschodnia Europa”, „OPT”, „Cegła”, „Liternet”.

W maju 2014 roku przy współpracy z wydawnictwem ebookowo.pl wydał w formie e-booka zbiór dwudziestu opowiadań pt. „Skok w przepaść”.

Stypendysta Prezydenta Zielonej Góry w dziedzinie literatury za rok 2013. Współpracuje z kwartalnikiem literacko – kulturalnym „Pro Libris”, studencką gazetą „UZ-etka” i portalem „wZielonej.pl”.

Polecane książki

Wspaniała książka do rodzinnego czytania i… gotowania! Czosnyczka na zmarznięte stópki i inne smakołyki to zbiór dziesięciu opowiadań. W każdym z nim poznajemy wyjątkowych bohaterów oraz historię jednego dania. Jeśli opowiadanie zaostrzy nam apetyt, to na końcu znajdziemy przepis, dzięki któremu...
Emily i Jason są jak ogień i woda. Jej żywiołowość i romantyczna natura nie podobają się poważnemu i zawsze rozsądnemu Jasonowi. Choć ich rodziny się przyjaźnią, Emily i Jason nie chcą się spotykać. A jednak, gdy postanawia znaleźć odpowiednią żonę, nie może pojąć, dlaczego wciąż na myśl przychodzi ...
Rzecznik Prasowy Krajowej Rady Komorniczej w piśmie z 14 lutego 2017 r., w sprawie o zakres obowiązywania ochrony wynikającej z Kodeksu pracy w odniesieniu do wynagrodzenia z umów zlecenia, potwierdził utrwalone w literaturze przedmiotu stanowisko, iż ochronie przewidzianej w Kodeksie pracy podlegaj...
Praktyczny samouczek rysowania demonów. Znajdziesz tu wskazówki, jak w 3 krokach narysować m.in. południcę, płanetnika, zmorę, rusałkę, topielca czy strzygę. Przy każdym demonie podano historię jego pochodzenia i charakterystykę. Polecamy również inne e-booki z serii Szkoła rysowania: Diabły, Manga,...
Trzeci tom cyklu powieściowego Marii Nurowskiej rozpoczętego przez Imię twoje... i Powrót do Lwowa to kontynuacja losów Elizabeth Connery, Andrew Sanickiego, ich córki, a także syna Oksany, Aleka. Elizabeth nie potrafi uwolnić się od przeszłości. Jest szczęśliwie zakochana, ale myśl o tajemniczym zn...
Rzeczywistość i magia. Wybór i przeznaczenie. Zbrodnia i pokuta. Niemożliwa miłość, która staje się możliwa. Dzień 26 lipca 1955 roku zmienia wszystko. Ona – dziesięcioletnia Emilie – traci matkę w katastrofie lotniczej. On – Marceli Kłosiński –piętnastoletni Polak mieszkający z rodzicami w Londy...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marcin Radwański

Marcin Radwański

Nieprzypadkowa ofiara

© Copyright by

Marcin Radwański & e-bookowo

Projekt okładki: Aleksandra Chmura

ISBN 978-83-7859-401-7

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2014

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Zanim wyruszysz na zemstę,

wykop dwa groby.

Konfucjusz

Prolog

Ogarniała go całkowita ciemność. Kucał w rogu piwnicy, tuląc się do wilgotnej i zimnej ściany. Ubranie, które miał na sobie, przesiąknięte było fekaliami. Nic nie jadł, dostawał, tylko co jakiś czas butelkę z zimną wodą, którą ktoś zrzucał mu z góry. Do tego cały czas miał rozwolnienie. Wśród wielkiego smrodu, czuł ogromny strach, który wstrząsał całym ciałem.

Na początku próbował rozmawiać z porywaczem. Chciał wyjaśnić tą sytuację, która wydawała mu się idiotyczną pomyłką. Krzyczał, uderzał w wieko piwnicy, w końcu też prosił i błagał. Nie doczekał się jednak żadnej odpowiedzi. Nie miał pojęcia, kto i w jakim celu go uwięził. Próbował przypomnieć sobie wszystkie osoby, które żywiły do niego nienawiść. Było ich sporo, jednak jak sądził, nie byli zdolni do czegoś tak potwornego.

Po kilkunastu pierwszych godzinach rozbolał go żołądek. Trochę później dołączyło również pragnienie wypicia wody. Zwinął się w kłębek na podłodze, błagając o litość. W końcu dostał butelkę, którą wypił duszkiem. Od tego momentu dostał rozwolnienia. Odwadniał się, pocił i całkowicie osłabł.

Po kilku dobach zupełnie stracił poczucie czasu. Ból i strach wypełniał wszelkie zmysły, od których szybko odchodził. Nie mógł normalnie myśleć, wciąż miał halucynacje i dreszcze. Pod zamkniętymi oczami stawały mu obrazy bliskich, przeplatane ważnymi sytuacjami, jakie go w życiu spotkały. Wszystko mieszało się ze strachem przed śmiercią i było koszmarne. Leżał bez ruchu na podłodze oddychając ciężko i czekając na najgorsze.

Gdy po raz kolejny porywacz cicho otworzył klapę do piwnicy oślepiło go przedostające się przez szczelinę światło. Nie widział jego twarzy i nie błagał już o nic.

– Rozchorowałeś się? – krzyknął tamten, spoglądając z góry. – Odzywaj się! Czyżbyś był chory? Może potrzebujesz pomocy? Widzę, że dostałeś sraczki – drwił dalej, śmiejąc się.

– Przyniosę ci jakieś proszki i kocyk – dodał i zamknął z powrotem piwnicę.

Po kilku minutach wrócił. Zrzucił na dół kilka białych tabletek i kawałek szmaty.

– To powinno ci pomóc. Co ty na to? Nie podziękujesz?

Z ust uwięzionego wydobył się cichy, niezrozumiały jęk.

– Strasznie cuchniesz. Nie nauczyli cię kultury? Stary, srasz pod siebie! – roześmiał się oprawca i sięgnął po stojące obok wiadro.

– To powinno cię trochę odświeżyć – powiedział wylewając na niego zimną wodę.

Przez ciało przeszedł ostry ból. Ocknął się, zerwał się na nogi i uciekł w najbliższy róg piwnicy. Nie był pewny czy to już koniec. Spojrzał w górę, ale przed oczyma zobaczył tylko dużą, jasną plamę rozproszonego światła.

Porywacz patrzył jeszcze przez chwilę na niego, aż w końcu pomruczał coś do siebie cicho i zamknął piwnicę.

Przez jakiś czas, z góry nie dochodziły żadne dźwięki. Zupełnie nie mógł zrozumieć tego, co się dzieje. Nie widział sensu, dlaczego nadal jest więziony. Czyżby był w tym jakiś cel? Pieniądze? A może zemsta? Sprawca znęcał się nad nim psychicznie i fizycznie, ale nadal utrzymywał go przy życiu. Może przeprowadzane są negocjacje i uda mi się stąd wyjść – pocieszał się w myślach, dodając sobie otuchy w tej krytycznej sytuacji. Zdjął koszulę, zwinął ją i położył sobie pod głowę. Próbował zasnąć.

Kilka minut później zbudził go odgłos kroków w pomieszczeniu nad nim. Po raz kolejny zadrżał ze strachu. Podniósł się i czekał w napięciu. Nic jednak się nie działo, a piwnica pozostała zamknięta. W końcu usłyszał, jak ktoś ustawia muzykę. Najpierw leciała cicho, ale po chwili ostry hard metal wypełnił jego głowę, dochodząc do samego środka mózgu. Zakrył rękoma uszy, ale na niewiele się to zdało. Jęczał z bólu, który czuł w każdym centymetrze swojego ciała. Zdał sobie sprawę, że nie wytrzyma tego długo.

W końcu stracił przytomność.

Rozdział 1

Pożółkłe i wychudzone ciało leżało w taniej, sosnowej trumnie. Rodzina, a w szczególności kobiety uczestniczące w pogrzebie otaczały ją na stojąco z dwóch stron. Powtarzały na głos klepane od najmłodszych lat modlitwy i dotykały nieboszczyka za nogi, lub złożone na piersi ręce. Niektóre zawodziły płaczem, większość jednak miała na razie tylko zasmucone i zmartwione miny. Z głośników kaplicy sączyła się cicho pogrzebowa muzyka, dodając wagi temu ostatniemu pożegnaniu.

Do przyjścia księdza i rozpoczęcia pogrzebu zostało już tylko około pół godziny, ale wciąż schodzili się nowi ludzie. Jedna z kobiet, która dopiero co przestąpiła próg cmentarnej kaplicy podeszła do zmarłego i ułożyła u jego stóp mały, niebieski woreczek. Przetarła oczy chusteczką, przeżegnała się i wycofała w głąb gości.

Siedzący nieopodal Darek zauważył tą scenę i zaczął się głowić, co też ta kobieta mogła włożyć do tego sekretnego woreczka. Nie kojarzył jej zupełnie, lecz pewnie była to jego dalsza rodzina. Co za przedmioty mogły znaleźć się z tym zawiniątku? Na pewno coś wartościowego. Tylko co?

Jego zmarły ojciec nie miał zbyt wielu przyjaciół. Wychował się na wsi, na wschodzie kraju. Później, po szkole zawodowej przyjechał do Zielonej Góry w poszukiwaniu pracy, żony i szczęścia. Miał jedną siostrę, która wyemigrowała dawno temu do Niemiec i bardzo rzadko się do nich odzywała. Za „komuny” co jakiś czas przysyłała paczki z żywnością, ostatnio jednak były to tylko kartki pocztowe na święta Bożego Narodzenia. Ojciec przez życie przeszedł oddając się pracy i chwaląc sobie poprzedni, jak i nowy ustrój. Uważał, że człowiek może być szczęśliwy tylko wtedy, gdy uczciwie i ciężko pracuje, opiekuje się rodziną i wierzy w Boga. Ustrój państwa nie miał dla niego znaczenia, choć gdy czasami przy większej okazji napił się wódki krzyczał, że ma głęboko w dupie tą „żydokomunę”. Z reguły jednak nie pił dużo i dużo też nie mówił. Trzydzieści lat przepracował w fabryce mebli, szlifując na dwie zmiany drobne, drewniane elementy.

Teraz leżał martwy, zniszczony i pokonany przez raka. Żona i matka jego dzieci od dawna powtarzała mu, że umrze od papierosów. To była jego jedyna skaza, na czystej, patriotycznej i moralnej postawie. Jedyna słabość i przyjemność, która doprowadziła go do przedwczesnej i bolesnej śmierci.

Darek, siedzący w pierwszej ławce, poprawił nową, kupioną na tą okazję białą koszulę. Czuł się niedobrze w tych eleganckich ciuchach. Kto jednak zawraca sobie tym głowę na pogrzebie, szczególnie gdy odchodzi jego własny ojciec. Z oczu nagle poleciały mu łzy. Mógł jeszcze trochę pożyć, będzie mi go brakować – pomyślał sobie.

Chwilę później otworzyły się boczne, drewniane drzwi kaplicy i do pomieszczenia wkroczył ksiądz. Pomocnik zamontował mu mikrofon i klecha rozpoczął swoją powinność. Po kilku modlitwach, wśród zawodzenia większości obecnych kobiet nadszedł czas zamknięcia wieka. Darek nigdy jeszcze nie dotykał martwego ciała na pogrzebie. Ta czynność zawsze przyprawiała go o obrzydzenie. Teraz też bał się tego, ale postanowił się zmusić i zrobić to pierwszy raz. To należało się ojcu. Podszedł więc do trumny i położył swoją dłoń na złożonych rękach trupa. Trumnę szybko zamknięto. Przewidziany czas się skończył. Żałobnicy wyszli z kaplicy i ustawili się w oczekiwaniu na księdza i orszak.

Wózek elektryczny, na którym spoczywał ojciec ruszył z oporem pod górkę komunalnego cmentarza, na której znalazło się miejsce na pochówek. Czerwona skóra grabarzy świeciła się we wczesnowiosennym słońcu. Nie wiadomo czy byli już po, czy przed, a może w trakcie. Prowadzili jednak pewnie, co cieszyło plebana idącego tuż za nimi. Orszak żałobników podążał pogrążony w pogrzebowym marszu wydobywającym się z głośników. Darek kroczył ciężko na przedzie, chwilami zostając jednak w tyle, ze względu na ciasne alejki. Zamyślony spuścił wzrok, patrząc przy okazji na podłoże, które miejscami było rozkopane. Po lewej stronie mignęła mu nagle zgrabna pupa w leginsach i kozakach. Spojrzał odruchowo, ale nie poznał dziewczyny. No nie, tylko nie to – pomyślał. Niezły strój na pogrzeb. Myślałem, że to ja jestem żałosny. Odwrócił szybko wzrok i przyspieszył kroku ku idącej z przodu matce i bratu.

Dalsza ceremonia pogrzebania ciała odbywała się w towarzystwie gęstych chmur, które nagle napłynęły nad cmentarz. Zaczął wiać lekki wiatr, który co rusz przewracał kartki biblii, z której czytał ksiądz. Darkowi, a pewnie też i pozostałym zgromadzonym zrobiło się chłodno. Grabarze starannie i powoli zajmowali się trumną. Jeszcze tylko garść piachu w czeluść dołu i zmęczony chorobą ojciec został pochowany po chrześcijańsku, tak jak nakazuje tradycja. Darek stał i wpatrywał się, jak piach pokrywa trumnę, jak przybyli ludzie układają kwiaty i przyniesione ze sobą znicze. Starszy brat stał przy matce, która cała we łzach przyjmowała kondolencje. Czas było się zbierać. Najbliższa rodzina została zaproszona na skromny obiad w restauracji.

Knajpa, w której miała odbyć się stypa znajdowała się w centrum miasta, dlatego Darek, jego matka i brat Szymon musieli poprosić o podwiezienie. Ojciec nigdy nie kupił sobie samochodu, nie miał prawa jazdy i jakoś nie ciągnęło go nigdy do tego. Tak jak i matka dojeżdżał całe życie do pracy autobusem, albo szedł na piechotę. Sąsiedzi cieszyli się kupionymi „syrenkami”, później też „maluchami”, ale on był na to obojętny. Za to wiele czasu poświęcił na skompletowanie sobie wieży hi–fi. Nie było to proste w tamtych czasach i po wielu trudach stał się w końcu posiadaczem kompletu, składającego się z wzmacniacza, tunera i magnetofonu wraz kolumnami. Niestety, tuner był koloru srebrnego, a pozostałe części były czarne. Jednak odbiór był jak na tamte czasy wyśmienity i przyćmił wszystkie pozostałe wady. Później marzył jeszcze o korektorze, ale nie dał rady już go załatwić. Zginął pośród innych, ważniejszych wtedy potrzeb.

Jak na razie prawo jazdy miał w rodzinie tylko starszy brat Darka. Zrobił je kilka lat temu, ale dotąd nie miał zbyt dużo okazji, żeby prowadzić samochód. Jeździł trochę z kolegami i ponoć nawet jazda mu szła, jak na początkującego. W tym roku kończył technikum samochodowe i marzył o własnym samochodzie. Niestety, zaistniała sytuacja temu nie sprzyjała. Póki ojciec żył i pracował, miał szansę zarobić i zaoszczędzić sobie pieniądze. Teraz, wszystko diametralnie się zmieniło i skomplikowało. Będzie musiał szybko znaleźć pracę, żeby dołożyć się matce do domowego budżetu. Plany musiał odłożyć na później.

Jechali więc na obiad razem z bratem matki, wujkiem Zbyszkiem jego starym fiatem. Ledwo się mieścili, a samochód z wysiłku wydobywał z siebie różne dziwne odgłosy. Wujek znany był z tego, że lubił sobie wypić i Darek był przekonany, że długo nie pobędzie na bezalkoholowej stypie. Dojechali prawie ostatni, a przed knajpą kręciła się w oczekiwaniu już prawie cała rodzina i zaproszeni znajomi. Widać było, że matka jest zadowolona z tego, że towarzystwo stawiło się licznie. Wyskoczyła z samochodu i zaczęła zapraszać do środka.

Ciotki, wujkowie, kuzyni, bracia i wszyscy inni z ochotą zaczęli tłoczyć się do wejścia. Najpierw obowiązkowa szatnia, a później polowanie na najlepsze miejsca. Matka stanęła na środku sali i zaczęła kierować wygłodniałym tłumem. Darkowi przypadło miejsce w samym środku stołu, tuż przy bracie. Obok powoli i z trudem sadowiło się jakieś małżeństwo, które widział pierwszy raz w życiu. Szymon cicho mu podpowiedział, że to dalsza rodzina matki. Usiadł więc prostując pierś do przodu, nalał sobie czerwonej oranżady i w milczeniu oczekiwał na zapowiedziany na początek rosół.

Krępy mężczyzna, który siedział po jego lewej stronie nieśmiało odchrząknął i zaczął głośno, tak żeby go dobrze było słychać również po przeciwnej stronie stołu, opowiadać o przebytej, długiej drodze.

– Panie, to gówno nie drogi, wszędzie rozkopane i korki. Pogoda też do niczego, niby ciepło, a wciąż mi zimno – zaczął mówić do starszego, chudego mężczyzny, który przyjmował to wszystko bez wzruszenia. Łupał oczyma na prawo i lewo, na kręcące się młode kelnerki, które powoli przynosiły zastawę i przekąski. – Co za kraj Panie, komuna jeszcze! Dziadostwo było i jest! Ja, panie, jeżdżę często na zachód i wiem jak tam jest. Autostrady jak masło i nic się nie płaci. A jakie bryki, panie, same audice, beemki i golfy! – mówił dalej donośnie popijając kompot i gestykulując w stronę mężczyzny naprzeciwko.

Darek siedział i milczał, przysłuchując się tej rozmowie. Nie kojarzył zupełnie tych ludzi i krępował się włączyć do rozmowy. Właśnie na stół podano rosół, więc zajął się jedzeniem. Zupa była letnia i zupełnie mu nie smakowała. Miał nadzieję, że schabowy będzie lepszy. Matka na tą uroczystość wydała sporo pieniędzy i powinni się choć trochę postarać.

Gadatliwy mężczyzna, siedzący obok również pochłonął rosół, beknął dość głośno i nadal nie dawał za wygraną, zwracając się do gościa naprzeciwko.

– Panie, ja na wystawki jeżdżę. Zabieram to, co Niemcy wystawiają, naprawiam i tu u nas sprzedaję. Co za cudeńka przywożę. Oni same dobre rzeczy wyrzucają. Szwaby cholerne, kasy mają tyle, że aż szkoda gadać – mówił dalej z przejęciem. Zauważył jednak w końcu, że jego potencjalny rozmówca go ignoruje, więc zmieszał się i zamilkł na chwilę. Zaczął kręcić się na krześle, aż w końcu obrócił się w prawo i zaczął mówić do siedzącego cicho Darka.

– A ty, młody, co porabiasz? Uczysz się jeszcze, czy już gdzieś robisz?

– Uczę się. Jestem w ostatniej klasie technikum.

– Stolarka, tak jak ojciec?

– Nie, to technikum elektroniczne – odparł spokojnie Darek.

– To dobry fach. Ja czasami wożę też telewizory i naprawiam tam u siebie. Mam takiego jednego znajomego, który mi to robi i później to opychamy. Niezły biznes, mówię ci– kontynuował tamten. – Twój ojciec na stolarce się nieźle znał. Kiedyś nieźle odnowił mi kredens, który sprowadziłem. Szkoda naszego Staszka, że tak szybko umarł.

Darek słuchał mężczyzny, ale jednocześnie obserwował co się dzieje na sali. Kelnerki zaczęły znosić wazy i talerze po rosole, więc niedługo miał pojawić się schabowy z ziemniakami i surówką. W holu sali zauważył wujka Zbyszka, który rozmawiał i uśmiechał się do szatniarki. Wyglądało na to, że chyba wybiera się na zewnątrz zapalić papierosa. Poczuł, że też miałby ochotę zapalić. Wstał powoli z krzesła i mruknął do Szymona i sąsiada obok, że idzie to toalety.

Wujek Zbyszek już był na zewnątrz knajpy, paląc i rozmawiając jeszcze z kilkoma osobami, które skusiły się na „dymka”. Darek podszedł do niego i poprosił o papierosa. Zapalił i przysłuchiwał się rozmowie. Wujek opowiadał o swoich wyjazdach za granicę i przygodach, które dość często mu się tam zdarzają. Od kilku dobrych lat jest kierowcą ciężarówki i prawie cały swój czas spędza w drodze, od załadunku po wyładunek. Przypadł mu rejon Europy zachodniej, dlatego lubi dzielić się wiedzą o tym niedawno odkrytym rejonie. Na swojej wiosce, w której mieszka jest z tego powodu dość mocno poważany. Do tego zarabia całkiem niezłe pieniądze i co najważniejsze, nie szczędzi na kolejki wódki dla znajomych chłopaków. Kiedyś, wiele lat przepracował na budowach i stamtąd też pamięta wiele anegdot. Nigdy nie miał żony, o dzieciach nikt nic nie wie, a życie w drodze nie koliduje mu z innymi obowiązkami.

Darek znał już wiele z tych opowiastek, więc tylko uśmiechał się lekko, żeby nikogo nie urazić swoją obojętnością. Zauważył, że wujek jak na stypę jest w wyjątkowo dobrym humorze. Skóra na twarzy lekko mu się zaczerwieniła, ruchy wydłużyły i zwolniły. Był przekonany, że wujek musiał sobie coś wypić po kryjomu.

Po kilku minutach spalili i Darek skierował się do toalety. Gdy stał samotnie nad pisuarem, do pomieszczenia wpadł rozbawiony wujek Zbyszek.

– Jak tam, młody? Trzymasz się? – zagadał.

– Jakoś się trzymam.

– Nie bój nic, będzie wszystko dobrze – pocieszał Zbyszek.

Stanął obok i również zaczął sikać do pisuaru. Jednocześnie sięgnął wolną ręką za pazuchę marynarki i wyciągnął piersiówkę gorzkiej żołądkowej. Upił spory łyk i uśmiechnął się.

– Chcesz łyknąć sobie na smutki? – zaproponował kierując butelkę w stronę Darka.

Ten spojrzał na wujka i chwilę się zawahał.

– Łyka mogę się napić – odparł w końcu, biorąc butelkę.

Gorzki napój rozgrzał mu w końcu wnętrzności, czego nie zrobił letni rosół zjedzony niedawno. Pomyślał, że odrobina alkoholu przydała by się na tej uroczystości. Matka jednak była temu bardzo przeciwna od samego początku. Uważała, że to nie po chrześcijańsku żegnać męża alkoholem. Chyba była przewrażliwiona na tym punkcie, a głównym jej problemem był brat Zbyszek, który i tak łyka przez cały czas żołądkową gorzką.

Oddał w końcu butelkę wujkowi, który zakręcił ją z schował z powrotem.

– Tylko nie mów nic matce. Wiesz, jaka ona jest – ostrzegał go.

– Spokojnie, nic nie powiem – zapewnił go Darek i wyszedł z toalety. Skierował się szybko na swoje miejsce, bo zauważył, że na stołach pojawił się gorący schabowy z kością i parujące ziemniaki.

Co sprytniejsi goście rzucili się bez ceregieli do półmisków z kotletami i nakładali sobie bardziej okazałe kawałki. Bardziej kulturalni, oczekujący na swoją kolej, byli z góry skazani na marniejsze porcje i poczerniałe ziemniaki z dna miski. Podano też surówkę z kapusty i dodatkowe dzbanki z kompotem truskawkowym. Całe towarzystwo pochłonęło wspólne jedzenie uroczystego obiadu.

Do rozmów wrócono dopiero po kilku minutach, gdy talerze opustoszały, a żołądki zapełniły się polskim, tradycyjnym obiadem. Darkowi zrobiło się bardzo gorąco i czuł, że cały płonie na twarzy. Dyskretnie rozpiął górny guzik w swoich spodniach i beknął sobie cicho. Ulżyło mu trochę i z błogim wzrokiem spojrzał na biesiadników.

Większość uśmiechała się i była w podobnym stanie jak on. Widać było, że towarzystwo zasyciło się w końcu. Wróciły ciche rozmowy i bardziej wyszukane maniery. Zaczęto więcej rozmawiać o zmarłym i chorobach, jakie ostatnio przytrafiają się wśród rodziny i znajomych.

Darek szturchnął lekko siedzącego obok brata. Ten odwrócił i kiwnął porozumiewawczo głową. Czas było zapalić. Wyszli razem przed knajpę przeciskając się pomiędzy krzesłami. Na dworze znów było kilka osób, ale tym razem zabrakło wujka Zbyszka. Rozmowy toczyły się głownie wokół pogody i powrotu do swoich miejscowości. Uroczystość powoli się kończyła, choć w menu przewidziana była jeszcze kawa i ciasto.

Darek zamienił kilka słów z niewidzianym od dawna kuzynem ze strony ojca, który był od niego sporo starszy i przyjechał razem z żoną ze wschodu kraju. Miał przed sobą długą drogę powrotną i pytał o to, jak najszybciej wydostać się z miasta. Po kilku minutach dokładnego instruktażu zgasili papierosy na podłodze tarasu i skierowali się do wyjścia. Darek zaczepił Szymona, ale tamten wybierał się jeszcze do toalety, więc sam wrócił na salę. Przy stołach kelnerki nalewały już kawę.

Niektórzy goście zaczęli już się powoli szykować do powrotu. Większość jednak jeszcze odpoczywała po sytym obiedzie i rozmawiała. Po chwili w holu restauracji coś się zakotłowało. Słychać było jakieś poruszenie i podniesione głosy. Darek wyjrzał zza stołu i zobaczył parę, która stała przy szatni i z oburzeniem gestykulowała rękoma. Pojawiły się tam też kelnerki, które próbowały załagodzić i wyciszyć sytuację. Na ich twarzach można było zauważyć zmieszanie z politowaniem. Sytuacja trwała dobrych kilka minut, aż w końcu do sali energicznie wkroczył wujek Zbyszek przepraszająco poprawiając spodnie i marynarkę od czarnego garnituru. Usiadł na brzegu stołu, nalał sobie do literatki truskawkowego kompotu i uśmiechał się do wszystkich, którzy nie mieli o niczym pojęcia. W tym samym momencie w holu zrobiło się cicho i widać było, że sytuacja została opanowana.

Chwilę później na swoje miejsce wrócił Szymon. Szedł przez salę, a przez cały czas z jego twarzy nie schodził uśmiech. W końcu usiadł i od razu skierował się w jego stronę.

– Nie uwierzysz co się stało. Stary, ale jaja – zaczął, łapiąc brata za ramię.

– No co? Widziałem, że była jakaś zadyma przy szatni? Co się stało? – pytał Darek.

– Jakaś