Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Niesamowity Billy Wild

Niesamowity Billy Wild

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-880-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Niesamowity Billy Wild

Billy ma trzy marzenia: mieć psa, być kimś wyjątkowym i żeby jego kolega ze szkoły po prostu zniknął.

Jego największe marzenie spełnia się, kiedy znajduje w ogrodowej szopie czworonoga. Billy jest pewny, że to cud. Chłopiec musi jednak ukrywać go przed Ojcem i poprzednim domem – okrutną farmą, na której trenowano go do wyścigów chartów, a potem zamknięto w klatce. To zadanie nie jest jednak łatwe, tym bardziej, że szkolna koleżanka Billy’ego zgłasza chłopca i jego czworonoga do lokalnego talent show!

Nadszedł czas, by Billy zrobił coś odważnego, szalonego i wyjątkowego…

Polecane książki

Antoni Czechow (1860-1904) był jednym z najsłynniejszych rosyjskich nowelistów i dramatopisarzy. Szczególnie upodobał sobie krótkie formy literackie, gdyż jak sam twierdził sztuka pisania jest sztuką skracania, a zwięzłość jest siostrą talentu. W swoich opowiadaniach przedstawiał bolączki z jakimi z...
Książka nominowana do jednej z najważniejszych nagród literackich na świecie „Man Booker Prize”. Halucynogenna opowieść, w której w oparach opiumowej fajki poruszamy się po zakazanych dzielnicach Bombaju. Miasta pełnego seksu, perwersji, uzależnienia, śmierci, ale także miłości i szaleńczej nam...
Pisząc, w miarę chronologicznie, szkice o literaturze Łotwy, o jej dziełach i losach, prezentując najciekawszych i najistotniejszych protagonistów, napotykamy trudności warsztatowe szczególnego rodzaju. Z uwagi na specyfikę dwujęzyczności tej literatury musimy pro­wadzić narrację dwuto...
Fragment: "Wnętrze dużej ‌sypialni w starej, czteropiętrowej ‌kamienicy ze stylową windą ‌towarowo-osobową. Przed ‌toaletką — z nie do końca ‌zasuniętym ‌na plecach ‌zamkiem ‌błyskawicznym — w nowo uszytej granatowej ‌sukni — na ‌miękkim — ‌obitym skórą taborecie siedzi ‌kobieta. Z ręcznikiem na...
„Niezależnie, czy Marek Troszyński pisze o Janku, co psom szył buty, czy formułuje nowe i oryginalne postulaty edytorskie, nieodmiennie udowadnia, że żaden tekst, żadne słowo i żadna kreska zapisana ręką poety nie istnieją w próżni, ale zawsze w sąsiedztwie, na tle czy w opozycji wobec jego inny...
Eleanor Andrews podejmuje pracę guwernantki. Jedzie do zamku w Yorkshire, gdzie pod opieką księcia Huga Grovesoora mieszka mała Geraldine. Hugo do tej pory zwolnił już kilkanaście nauczycielek, ponieważ nie umiały sobie poradzić ze zbuntowaną dziewczynką, za to usiłowały uwodzić jego. Eleanor ani to...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Joanna Nadin

Tytuł oryginału: THE INCREDIBLE BILLY WILDIlustracja na okładce: DERMOT FLYNNPrzekład: AGNIESZKA I KAROL STEFAŃCZYKOWIERedaktor prowadzący: JUSTYNA KOTRedakcja: KATARZYNA KUSOJĆKorekta: AGNIESZKA RYBCZAK-PAWLICKA, TERESA ZIELIŃSKADTP: BERNARD PTASZYŃSKIText copyright © Joanna Nadin, 2017 First published in Great Britain in 2017 by Hodder and Stoughton © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2018Wszystkie prawa zastrzeżone. All rights reservedPrzedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydanie IISBN 978-83-8073-879-9Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Dla Karen Ball,

która poradziła: „Napisz coś o psie”.

.

Drogi Psiaku,

wiesz, jak nazywała mnie Mama?

– Jesteś niesamowity – mówiła, podrzucając mnie w powietrze. – Niesamowity Billy Wild. Wiesz o tym?

Nie pamiętam jej zbyt dobrze – miałem wtedy tylko cztery lata – ale te słowa utkwiły mi w głowie. A może bardzo chciałem, by właśnie one stały się najważniejszym wspomnieniem związanym z Mamą. Zresztą z czasem i tak straciły dla mnie sens, bo niby co jest we mnie takiego niesamowitego? W biegach jestem czwarty od końca, wliczając w to dziewczyny z klasy. Nie potrafię żonglować, w fikołkach jestem do niczego, a sukcesem jest, gdy odbiję piłkę więcej niż raz. Poza tym, jak twierdzi pani Merriott, moja znajomość ortografii pozostawia wiele do życzenia.

Miałem więc różne myśli: albo sobie to wszystko wymyśliłem, albo Niesamowity Billy Wild to ktoś zupełnie inny. W każdym razie na pewno nie ja.

Tak myślałem, zanim Cię znalazłem.

Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy się nie spotkali.

Gdybym nie poszedł wtedy do szopy. Albo gdybym wezwał policję. Albo, co gorsza, gdybym Cię oddał, co podobno trzeba było zrobić.

Wtedy nie byłbym Niesamowitym Billym Wildem. A Ty nie miałbyś nawet imienia. Byłbyś po prostu kolejnym chartem w kolejce do odstrzału.

Wyobraź to sobie, Psiaku.

Niedziela, 13 marca

Godz. 17:30

Drogi Panie Boże,

to wszystko wymyśliła moja nauczycielka, pani Merriott. Na ferie zadała nam pracę domową: napisać list do Ciebie. Seamus Patterson stwierdził, że to chore wierzyć w Boga, a przynajmniej w tego brodatego gościa, który siedzi gdzieś w niebie. Z kolei Hassan Farooq powiedział, że on wierzy w Allaha, więc też nie będzie mógł napisać listu. Pani Merriott podkreśliła jednak, że Allah jest bogiem i że w każdej religii jest bóg, tyle że występuje w różnej formie. Zresztą – mówiła – nawet jeśli w żadnego nie wierzymy, możemy sobie jakiegoś wymyślić. Chodzi o to, żeby codziennie pisać do niego, dawać mu znać, co u nas słychać i co chcielibyśmy zmienić na świecie. Ot, taka modlitwa i pamiętnik w jednym. A że miały to być listy poufne, które przeczyta wyłącznie pani Merriott i może jeszcze nasz bóg, mogliśmy tam napisać co tylko nam się podoba.

Wszyscy rzucili się więc do kartek, by wymyślać bogów z laserami w oczach, ognistymi płomieniami w rękach, a nawet mogących zmienić naszą kucharkę, panią Johnson, w nietoperza. Wszyscy poza mną. Mnie dręczyła myśl, czego tak naprawdę chcę, czyli:

• Psa – najlepiej doga niemieckiego, na którym mógłbym jeździć. Ewentualnie jamnika, bo mieściłby mi się w tornistrze. Ale w sumie każdy pies byłby dobry.

• Żeby Seamus Patterson zniknął. Albo przynajmniej zamienił się w psa. Chociaż znając moje szczęście, byłby pewnie wrednym, szczekającym psiskiem.

• Żebym był niesamowity.

Z Seamusem Pattersonem chodzi o to, że któregoś razu wsadził mi do nosa plastikowego żołnierzyka, a poza tym ciągle przezywa mnie „Billy Dziwak” i głośno przy tym rechocze. A marzenie o niesamowitości wzięło się stąd, że w Poniedziałek Wielkanocny, czyli już za dwa tygodnie, w Brimley ma się odbyć konkurs talentów i mnóstwo osób z naszej klasy chce wziąć w nim udział. Manjit Patel będzie kapkował, Julie Gilhoolie zagra na flecie, a Paris Potts chce zaśpiewać Price Tag Jessie J. Któregoś razu po lekcjach pani Merriott zaczepiła mnie i zapytała, czy też chciałbym wystąpić. Pomyślałem wtedy o mojej Mamie, o tym, jak nazywała mnie Niesamowitym Billym Wildem – tak jakbym skrywał w sobie jakiś talent. Problem w tym, że Mama już nie żyje i nie za bardzo wiem, o co jej chodziło. Na przykład mój brat Tommo ma tylko sześć lat, a już jest niezłym Mózgiem. Nawet Johnny, który ma czternaście lat i daje nam popalić, zna wszystkie teksty z Gwiezdnych wojen i świetnie jeździ na desce.

A co ze mną? Jestem Billy i tyle. Gdybyś dał mi choć odrobinę niesamowitości, byłoby super.

W każdym razie mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że o tyle Cię proszę. Szczerze mówiąc, pisanie listu do Boga jest – o dziwo! – całkiem przyjemne. Choć Johnny nazwałby mnie pewnie mięczakiem, gdyby tylko się o tym dowiedział. Bez przerwy tak na mnie woła, a poza tym pali papierosy. Ta Druga Babcia twierdzi, że Johnny schodzi na złą drogę.

A właśnie, kojarzysz Johnny’ego? Pewnie tak, bo przecież widzisz nas wszystkich – przynajmniej tego uczą w szkółce niedzielnej, do której Ta Druga Babcia wysłała nas po śmierci Mamy. Ale jeśli nie wiesz, o kim mowa, chodzi o tego wyrośniętego, wiecznie nadąsanego chudzielca. O jego fryzurze nie da się powiedzieć absolutnie nic, poza tym, że ma brązowe włosy i, jak twierdzi Ta Druga Babcia, są one o wiele za długie. Tommo jest praktycznie łysy, bo kiedyś w jego włosach zalęgły się wszy, więc Tata go ogolił, co wyszło taniej, niż gdyby kupił szampon.

Tommo jest wielkim fanem Gwiezdnych wojen. Lubi się też wymieniać różnymi rzeczami. Na przykład wczoraj oddał swoją czapkę z pomponem za dwa małe marsy. Tata na sto procent wpadnie w szał, gdy się o tym dowie. Wprawdzie klucze wymienione na naklejkę z transformersami udało nam się jeszcze odzyskać, ale tym razem sprawa jest raczej przegrana, bo Tommo zdążył już te marsy zjeść.

Tata zresztą ostatnio często wpada w szał. Wczoraj wieczorem wściekł się na mnie najpierw za to, że zostawiłem rower na zewnątrz, a potem za to, że trzasnąłem drzwiami do szopy, i dodał, że jeszcze chwila, a je rozwalę. Na moją uwagę, że są już praktycznie rozklekotane, warknął:

– Billy, przecież nie jestem ślepy. Zajmę się nimi, ale pewnie prędzej nadejdzie Królestwo Boże, nim znajdę wolną chwilę. Jak nie praca, to wy!

Gdy zapytałem, kiedy można się spodziewać Królestwa Bożego, okazało się, że na pewno nie w ciągu najbliższych dwóch tygodni, bo w szpitalu będzie strajk i Tata musi wziąć dodatkowe zmiany. Jest położnym, czyli pomaga kobietom rodzić dzieci. Zagląda im do brzuchów, żeby stwierdzić, czy to już ten czas, a jeśli tak, powtarza: „Dalej, dobrze ci idzie” i takie tam. Zdaniem niektórych, na przykład Seamusa Pattersona i Tej Drugiej Babci, to dziwne, gdy facet zajmuje się czymś takim, ale mnie i Tomma tego typu rzeczy bardzo ciekawią. Tomma w ogóle ciekawi wszystko, co ma związek z kobietami. To dlatego – twierdzi – że nasz dom kipi od testosteronu, czyli hormonu, przez który chłopaki śmierdzą i chodzą nabuzowani. U kobiet z kolei działa estro-cośtam. W szkole mówili, że ma to coś wspólnego z jajeczkami, ale w sumie nie jestem pewien, bo za każdym razem, gdy była o tym mowa, słychać było tylko głośne „Fuuuj” Seamusa Pattersona.

W każdym razie położne i wiele innych pielęgniarek szykują się do strajku, bo nie zarabiają tyle, ile by chciały. Tyle że za strajk nie dostaje się w ogóle pieniędzy, co mój Tata nazywa prawem Murphy’ego. Na razie pracuje więc za dwóch, a domem zajmuje się wtedy Ciocia Geena, przyjaciółka Mamy. Lubię ją, bo zna się na lego i pozwala mi rysować na swoim iPadzie. Johnny przeciwnie – nie cierpi, gdy ona przychodzi i kiedy traktuje się go jak dziecko. Tommo zaś tylko wzdycha, bo choć Geena jest kobietą, brakuje jej, jak sam mówi, kobiecej ręki, czyli że średnio radzi sobie ze sprzątaniem i gotowaniem. Ten brak kobiecej ręki to zresztą zdaniem Tomma wielka bolączka naszego domu, no bo kto normalny musi suszyć gatki w mikrofalówce tylko dlatego, że jego tata zapomniał rozwiesić pranie? Co prawda Tata zaproponował nam później, byśmy założyli jego majtki, ale… hm, nie, dzięki.

Tommo przejął gadkę o kobiecej ręce od Tej Drugiej Babci, czyli mamy naszej Mamy. Tyle że jej chodzi wyłącznie o to, byśmy wyprowadzili się od Taty i przenieśli do niej na drugą stronę miasta, bo jest już na emeryturze i nie ma do roboty nic prócz uczynków miłosierdzia. Tata jednak mówi, że nikt się nigdzie nie wyprowadzi, chyba że po jego trupie. Wydaje mi się, że Babcia nie miałaby nic przeciwko temu, bo niespecjalnie przepada za Tatą – jak zresztą za wieloma różnymi rzeczami, między innymi za gazowanymi napojami, dziwnymi fryzurami i pomarańczową opalenizną. Głównym problemem jest jednak Tata.

Spisaliśmy z Tommem wszystkie rzeczy, których Ta Druga Babcia nie lubi w Tacie. Najważniejsze z nich to:

• Jest położnym, czyli wykonuje babski zawód, co jest o tyle dziwne, że robi to ze względu na Mamę, a to przecież nie przywróci jej życia.

• Nosi tenisówki zamiast normalnych butów.

• Woli piłkę nożną od rugby.

• Jego mama, Ta Fajna Babcia, ma pomarańczową twarz.

• Jego ulubionymi programami są: piłka nożna, Wojny magazynowe, w których ludzie kupują od siebie nawzajem szafki, licząc, że znajdą w nich skarb, którego jednak tam zwykle nie ma, Fani czterech kółek, w którym spoceni mężczyźni naprawiają auta, oraz Jedyny taki show, bo jest w nim wszystkiego po trochu.

Z kolei Ta Druga Babcia ogląda tylko wiadomości, Pieśni uwielbienia, w których starsi ludzie śpiewają o Tobie, i programy przyrodnicze z Davidem Attenborough. Jej zdaniem to przez złą telewizję i zarobionego Tatę zostaliśmy pozbawieni normalnego dzieciństwa, a Johnny schodzi na złą drogę. Sąsiad Babci, pan Norris, opowiadał, jak butelka fanty, którą Johnny razem z Fergalem Pattersonem, starszym bratem Seamusa, kopali na jednym z przystanków, trafiła w jego psa. Johnny podobno nawet nie przeprosił pana Norrisa, a Fergal brzydko przeklął. Pan Norris doniósł o tym Tej Drugiej Babci, która doniosła Tacie, który kazał Johnny’emu się wytłumaczyć.

– Nie powiedziałem przecież żadnego brzydkiego słowa! – przekonywał Johnny. – Jak zwykle to wszystko moja wina!

– Powinieneś powstrzymać Fergala – mówił Tata.

– Jak jesteś taki mądry, to sam go powstrzymaj – odparł Johnny. – Ten gość bije za nic.

– A ja znam brzydkie słowo – wtrącił się Tommo, ale wszyscy go zignorowali.

– Nie wiem w takim razie, czemu się z nim zadajesz – westchnął Tata.

Johnny nie umiał na to odpowiedzieć, więc wybiegł z pokoju i głośno trzasnął drzwiami. To – podsumował Tommo – było najlepszym dowodem na to, że Johnny schodzi na złą drogę.

Prawda jest taka, że Babcia myliła się co do naszego dzieciństwa. Dziś na przykład Tata pozwolił nam rozłożyć w pokoju namiot. Chcieliśmy spać w ogrodzie, ale Tata powiedział, że jest już zimno, mokro i że namiot może się zepsuć.

Panie Boże, żebyś nie miał wątpliwości: to nie jest jakiś wielki namiot. W niczym nie przypomina tych, których używa się w wojsku. Wejdą do niego dwie osoby – ja i Tommo – a po złożeniu ma kształt niewielkiego koła. Dopiero gdy się go rozstawi, zajmuje nieco więcej miejsca, niżbyś przypuszczał, i chodzenie po pokoju staje się wtedy bardziej kłopotliwe. Do tego dość trudno się go rozkłada. Dziś Tata oberwał w twarz jedną z rurek, inna zaś strąciła z parapetu ustawione w rządku transformersy, co doprowadziło Tomma do płaczu. Na szczęście nie na długo, bo Tata kazał nam wejść do środka i przygotować sobie miejsca do spania. Mój kącik w namiocie przypomina gniazdo. Mam tu swój śpiwór i specjalną poduszkę, a pod nią moje skarby, czyli:

• Kocie oczko. Nie takie prawdziwe, ale jedno z tych, które błyszczą nocą na drogach, a które są tak naprawdę tylko szklanymi paciorkami.

• Latarkę, która nie tylko pozwala nam widzieć w ciemności, lecz także nadawać sygnały alfabetem Morse’a.

• Piłkę zrobioną wyłącznie z gumek recepturek.

• Drugi ulubiony pierścionek Mamy. Kiedyś zdobił go czerwony kamyk nazywany granatem, tyle że odpadł i gdzieś się zgubił, więc Tata przykleił w jego miejsce muszelkę z makaronu, którą pomalowałem na czerwono cienkopisem.

Siedzę więc w środku i jest tu naprawdę fajnie. Wszystko się błyszczy i świeci na pomarańczowo. Namiot jest mały, ale przytulny i bezpieczny. Tommo skulił się, owinął śpiworem i stwierdził, że czuje się jak w brzuchu Mamy, tylko bez całej tej krwi i tak dalej. Na uwagę Taty, że nikt nie pamięta tego uczucia, Tommo odparł, że „on pamięta”, ale Tata i tak mu nie uwierzył. Sam chciałbym pamiętać, jak to jest być w brzuchu Mamy. Pomyślałem jednak: „Przynajmniej pamiętam, jak Tommo tam był”, a kiedy mu o tym opowiedziałem, bardzo się ucieszył. Gdy Tata zszedł już na dół, leżeliśmy jeszcze przez chwilę, ale Tommo zaraz wstał, poszedł się wysiusiać i został przed telewizorem. Jestem więc tu teraz sam, ale przyjemne ciepło pozostało – jakbym rzeczywiście siedział w brzuchu Mamy.

Może to dlatego, że będę mógł spać w namiocie rozłożonym w domu? Może dlatego, że są ferie i Seamusa Pattersona zobaczę dopiero za dwa tygodnie? A może po prostu dlatego, że teraz, gdy już o tym wszystkim wiesz, mam wrażenie, że te myśli nie krążą już tak bez sensu po mojej głowie.

Muszę jednak kończyć. Tata krzyczy, że podwieczorek jest już gotowy, a jak przyjdę za późno, Johnny zje wszystkie alphabitesy (gdybyś nie wiedział, to litery alfabetu zrobione z frytek są naprawdę pyszne!).

No to na razie, Panie Boże.

PS Ach, pomyślałem jeszcze o czymś. Gdybyś miał jeszcze odrobinę czasu, proszę o zestaw nowych piankowych strzałek i iPhone’a. A! I o pokój na świecie, bo słyszałem, że Paris Potts też o to prosi, a to trochę samolubne prosić o takie rzeczy tylko dla siebie.

Z góry dzięki!

Godz. 20:30

Jest już późno. Tommo położył się spać, ja natomiast siedzę w łazience i udaję, że sikam, choć tak naprawdę rozmawiam z Tobą. Czy to kłamstwo? Może, ale nikt mnie nie przyłapał, więc właściwie się nie liczy.

Podczas kolacji Tata zdradził, że jutro ma wolne. Dlatego jeśli tylko nie będzie padać, zamiast normalnego obiadu możemy wspólnie rozpalić ognisko, a później wybrać się do sklepu ogrodniczego i rozejrzeć za nową szopą. Zdaniem Tomma te obietnice trzeba jednak włożyć między bajki, bo to nie pierwszy raz, gdy Tata coś obiecuje, a potem nic z tego nie wychodzi. Po tych słowach wybuchła niezła awantura. Tata trzasnął drzwiami i wyszedł z kuchni, a Johnny rzucił brzydkie słowo pod adresem Tomma, bo przez niego nie uda mu się wyciągnąć od Taty piątaka na miasto.

Panie Boże, jeśli o mnie chodzi, to wierzę, że uda nam się spędzić jutrzejszy dzień razem z Tatą. Wierzę, czyli mam nadzieję na coś, co może się nie wydarzyć albo może nie być nawet prawdziwe. To chyba trochę jak z wiarą w Ciebie.

To na razie.

PS Sam nie wiem, czy powinienem tak do Ciebie pisać: „Na razie”. Z drugiej strony „amen” kojarzy mi się z bogiem w kościele, a Ty przypominasz mi bardziej naszego dyrektora, pana Nesbita, tyle że masz lepszą fryzurę i nie czuć od Ciebie zupą.

Poniedziałek, 14 marca

Godz. 11:00

Drogi Panie Boże,

Tommo jednak miał rację. Dziś zadzwoniła Duża Sue, szefowa Taty, i poprosiła go, by wrócił do pracy. Tata musiał na to przystać, bo potrzebuje pieniędzy na nową szopę i buty do szkoły dla Tomma, bo w stare znów się nie mieści. A poza tym zbliża się strajk. Po telefonie od Dużej Sue Tata zadzwonił do Cioci Geeny, a że zmywał, musiał dać ją na głośnik. Jak się okazało, Ciocia wyjechała do Kettering, bo jej mama choruje na półpasiec.

– Cholera, Geena, kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć? – złościł się Tata. – Przecież miałaś tu jutro przyjechać i zaopiekować się chłopakami, tak jak się umawialiśmy.

– Wybacz, Danny, zupełnie zapomniałam. Mamy tu urwanie głowy – mówiła Ciocia.

– Rany boskie, i co mam teraz zrobić?!

– Nie możesz poprosić teściowej?

Tommo i ja wstrzymaliśmy oddech. Teściową Taty jest Ta Druga Babcia i nawet on sam wie, że Dalek z Doktora Who byłby lepszą niańką niż ona. Gdy więc usłyszeliśmy, że Tata prędzej kopnie w kalendarz, nim odda jej nas pod opiekę, odetchnęliśmy z ulgą. Niestety, nie na długo.

– Hm, to może Johnny się nimi zajmie? – zaproponowała Ciocia.

– Tylko nie to! – ja i Tommo krzyknęliśmy niemal równocześnie.

Tata jednak stwierdził:

– Ech, chyba nie mam wyboru…

I tak oto jesteśmy zdani na Johnny’ego. Kiepsko, bo to oznacza, że nici z ogniska. Johnny zresztą też nie wygląda na zachwyconego. Ma na głowie, jak stwierdził, Dwie Małe Irytujące Pierdoły, choć właściwie musi się opiekować tylko mną, bo Tata wysłał Tomma do Sonny’ego Pottsa. Zostawił nam kanapki z szynką i dychę na rybę z frytkami, żebyśmy mieli co zjeść po południu. Poza tym Johnny powinien się cieszyć, bo dzięki opiece nade mną ta „pierdoła” uszła mu na sucho i nie musi oddawać części kieszonkowego do słoika bluzgów.

W każdym razie Johnny, nawet jeśli miał jakieś „ale”, nie zdążył się nim podzielić, bo na Tatę czekał przed domem w srebrnym nissanie micrze jego przyjaciel, Karol. Karol ma bardzo wysoki, piskliwy głos – Tommo mówi, że jest śmieszniejszy nawet od tego gościa z internetu, który potrafi wybekać alfabet.

Oto pierwszy dzień moich ferii: bez ogniska, bez wyprawy po szopę, nawet bez Tomma. Jest co prawda Johnny, ale on ma w nosie lego i olewa każdy mój pomysł. Nie chce nawet ze mną gadać. Siedzi zamknięty w pokoju i puszcza jakieś piosenki o śmierci. A co, jeśli to właśnie dziś zejdzie na złą drogę, czego tak bardzo obawia się Ta Druga Babcia? Albo jeśli właśnie dzisiejszego poranka kosmici stwierdzą, że to dobry moment, by podbić Ziemię, a jako miejsce lądowania wybiorą nasz ogród? Kto będzie bronił naszej planety? Ja i Johnny?

Na razie jednak nudy. Nasza okolica ma zresztą to do siebie, że jeśli już coś ciekawego się tu działo w ostatnim czasie, był to:

• Dzień, w którym pan Lomax znalazł niewybuch w ogrodzie i wojsko zamknęło całą ulicę. Później i tak okazało się, że był to tylko stary kanister z benzyną.

• Dzień, w którym Philip Ratchet, starszy o rok od Johnny’ego, próbował okraść spożywczak pani Beasley. Próbował, bo ostatecznie zdradziła go kominiarka, którą pani Beasley osobiście dla niego wydziergała. Tą nieudaną kradzieżą Philip narobił sobie później sporych kłopotów.

• Dzień, w którym Ta Fajna Babcia wygrała tysiąc funtów w bingo i przeprowadziła się do Hiszpanii razem z Maurice’em Watsonem, chłopakiem z internetu. Pani Beasley uznała tę decyzję za niestosowną, Ta Druga Babcia – za typową dla Tej Fajnej Babci, a my się w sumie ucieszyliśmy, bo każdemu z nas Babcia podarowała po dwadzieścia funtów i zaprosiła latem do Malagi.

Ale to było rok temu i od tego czasu nic szczególnego się nie działo. Mało więc prawdopodobne, że akurat dzisiaj coś się wydarzy, zwłaszcza atak kosmitów, którzy przecież nie istnieją. Tommo wprawdzie twierdzi inaczej, ale to wszystko przez Gwiezdne wojny. Poza tym wyguglałem, że istnienie kosmitów nie zostało naukowo udowodnione.

Na razie posiedzę sobie jeszcze w namiocie. Jeśli zacznę umierać z nudów, przynajmniej będę mógł z Tobą pogadać. Im dłużej rozmawiamy, tym bardziej mi się to podoba. Kto wie, może te listy nie skończą się na pracy domowej, czyli że będę je pisał również po Wielkanocy. Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko. Pani Merriott zawsze powtarza, że warto się komuś wygadać za każdym razem, kiedy człowiekowi jest źle: na przykład wtedy, gdy wybierają mnie ostatniego na wuefie, gdy Seamus Patterson nazywa mnie głupkiem albo gdy wszyscy wokół świętują Dzień Matki. Wiem jednak, że dla pani Merriott wygadać się znaczy pogadać z nią, Tatą albo Johnnym. Problem w tym, że gdybym tylko podszedł do pani Merriott z jakąś sprawą, zaraz dowiedziałby się o tym Seamus Patterson. Co do Taty, to zwykle nie ma go w domu, a Johnny prędzej by mnie wyśmiał i nazwał mięczakiem. Pozostajesz więc tylko Ty.

To na razie!

Godz. 16:00

Drogi Panie Boże,

wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Może już o tym wiesz, ale jeśli nie, oto, w czym rzecz.

Otóż około wpół do dwunastej do mojego pokoju wszedł Johnny. Jak się okazało, dostał SMS od swojej dziewczyny Lei (gotki polskiego pochodzenia). Chciała go wyciągnąć do skate parku, co by znaczyło, że też powinienem z nimi iść. Johnny’emu zależało jednak, bym nie zawracał mu tam zbytnio głowy, bo nie chciał wyjść na mięczaka. Zasadniczo nie miałem nic przeciwko i śmiało mogłem się z nimi wybrać, ale najpierw chciałem coś przekąsić. O, na przykład herbatnika Digestive z żółtym serem. Może to dziwne połączenie, ale uwierz, naprawdę pyszne. Johnny uznał jednak, że nie ma czasu na takie kombinowanie, i jedyne, co mi może zaproponować, to mars na drogę. No, pomyślałem, dobre i to. Założyłem więc kurtkę i skoczyłem do szopy po rower.

I teraz słuchaj. Wchodzę, a tu szopa otwarta. Momentalnie zakręciło mi się w głowie. Zupełnie jak wtedy, gdy pewnego razu straciłem kontrolę nad rowerem i z rozpędu zjechałem ze stromego pagórka. Wiedziałem, że Johnny na pewno nie zaglądał do szopy, bo wszystkie swoje skarby: deskorolkę, gazety, papierosy i inne, trzyma pod łóżkiem. Drzwi były zatem otwarte prawdopodobnie z mojej winy. W końcu to ja nimi ostatnio trzaskałem i pewnie właśnie wtedy się rozleciały. Złodziej mógł więc spokojnie wejść, zabrać rower, starą kosiarkę i przy okazji wpędzić mnie wspore kłopoty. Większe nawet niż wtedy, gdy któregoś dnia, kiedy bawiliśmy się z Tommem w marynarzy, zostawiliśmy na piętrze odkręcony kran, o czym przypomnieliśmy sobie dopiero podczas kolacji, kiedy woda zaczęła kapać z sufitu prosto na nasze paluszki rybne. Tommo tłumaczył co prawda, że przecież ryby potrzebują wody, ale Taty nie przekonało wówczas to wyjaśnienie.

W każdym razie gdy wszedłem do szopy, okazało się, że wszystko jest na swoim miejscu: i rower, i kosiarka, i stare torby z ubraniami, które Tata miał zanieść biednym dzieciom. Poczułem ogromną radość i dopiero głośne westchnienie uświadomiło mi, że przed chwilą na dłużej wstrzymałem oddech. Zaraz jednak strach znów mnie ogarnął, bo zauważyłem, że torby są rozszarpane, a ubrania porozrzucane. Niektóre z nich wyglądały nawet, jakby ktoś je pogryzł, i dobrze wiedziałem, kim ten ktoś był. Wyglądało na to, że mnie wysłuchałeś. Naprawdę!

Leżał na podłodze. Skulony, owinięty starymi śpioszkami, z koszulką z dinozaurem zachodzącą na oczy i pudełkiem po ptasiej karmie w pysku. Najprawdziwszy na świecie pies.

Nie był to dog niemiecki ani nawet jamnik. Był to chart. Znałem tę rasę, bo Ta Fajna Babcia, która wyjechała do Hiszpanii razem z Maurice’em z internetu, zabierała nas czasem na wyścigi. Tyle że ten chart w niczym nie przypominał psów wyścigowych o gładkiej i błyszczącej sierści. Był blady i wychudzony, cały się trząsł i cuchnęło od niego starym moczem, tak jak kiedyś od Świętej Pamięci Dziadka. Można by pomyśleć, że nawiedził nas duch, a nie żywy chart, gdyby nie jego chude żebra, które delikatnie wznosiły się i opadały. Myśl o tym, jak wspaniale byłoby zobaczyć widmo psa – choć właściwie jeszcze wspanialszy jest widok żywego charta – pochłonęłaby mnie jeszcze bardziej, gdyby nie Johnny, który krzyknął, żebym wreszcie się ruszył.

Musiałem szybko coś wykombinować. Uznałem, że najlepiej będzie zamknąć szopę, wrócić do domu i udawać, że źle się czuję. Wiem, to kłamstwo, ale przynajmniej w dobrej sprawie. Tata też tak okłamywał Mamę. Gdy pytała go, czy w jakimś ubraniu jej pupa nie wygląda na za dużą, bez zająknięcia odpowiadał: „A skąd!”, choć równocześnie jego wzrok mówił mi: „Ani słowa!”, czyli że pupa wyglądała na dużą.

– Mówisz poważnie? – dopytywał w domu Johnny, na co przytaknąłem i by zademonstrować swój ból, chwyciłem się mocno za brzuch. Jednak perspektywa, że Johnny z powodu mojej choroby może zostać w domu albo zadzwonić po Tatę, zniechęciła mnie do dalszego udawania. Szybko się więc wyprostowałem i stwierdziłem, że pewnie muszę coś zjeść albo zrobić kupę, co zresztą zgadzałoby się z teorią Taty, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent bólów brzucha ma te dwie przyczyny. Johnny miał do mnie pretensje, że powinienem te sprawy załatwić wcześniej i że przeze mnie się spóźni. Zaproponowałem mu, że w takim razie może iść beze mnie, a gdy będzie trzeba, wyślę mu SMS, tak aby zdążył wrócić do domu przed Tatą. Johnny się zgodził, ale z zastrzeżeniem, bym koniecznie dawał mu znać, w razie gdyby coś się działo. I poszedł. Zostałem sam na sam z szopą i siedzącym w niej psem.

Panie Boże, nie wiem, czy kiedykolwiek czułeś to, co ludzie. Nie wiem zresztą, czy ludzie kiedykolwiek czuli to samo, co ja, gdy stałem tak w kuchni. Miałem wrażenie, jakby powietrze było pod napięciem i iskrzyło od możliwości. W tamtej chwili czułem, że wszystko może się wydarzyć.

Gdy tylko Johnny wyszedł z domu, pobiegłem do szopy. Starałem się otworzyć drzwi najdelikatniej jak potrafiłem, żeby nie obudzić psiaka. Musiał jednak słyszeć nasze krzyki, bo nie znalazłem go przy śpioszkach. Chował się w ciemnym kącie szopy, zaraz za kosiarką. Cały się trząsł i wyglądał, jakby zobaczył ducha, tyle że tym razem to ja byłem dla niego zjawą.

– Spokojnie, to tylko ja, Billy – próbowałem go uspokoić.

Chyba rzeczywiście przypominałem ducha, bo cofnął się skulony w głąb szopy. Przyszedł mi wtedy do głowy pewien pomysł.

– Poczekaj! – rzuciłem i pobiegłem do kuchni. W lodówce było sześć plasterków szynki z drugiego śniadania. Wziąłem je wszystkie. Johnny i tak przeszedł na wegetarianizm (Leia przekonała go, że jedzenie mięsa jest morderstwem, nie je więc nawet kabanosów), a ja równie dobrze mogę zjeść kanapki z serem. Zaniosłem szynkę do szopy i podałem jeden plasterek psiakowi. Z początku wciąż nie chciał się ruszyć. Przykucnąłem zatem, podszedłem na czworakach w jego stronę, tak blisko, że mogłem poczuć jego przyspieszony oddech, i podałem mu szynkę. Tym razem już się na nią rzucił, i to tak gwałtownie, że ze strachu aż cofnąłem rękę. Po chwili jednak w mojej głowie pojawiła się myśl, że może to on bardziej boi się mnie niż ja jego. Zaraz więc sięgnąłem po kolejny plasterek. Cały drżąc, położyłem go na ziemi i odrobinę się wycofałem. Chodziło o to, by psiak mógł spokojnie sięgnąć po kawałek. Gdy to zrobił, pobiegł z nim na podwórze. Łapy wciąż mu się trzęsły, ale teraz przynajmniej pozwolił się pogłaskać po karku i po brzuszku, do którego trafiło przed chwilą kilka plasterków szynki.

Tu mój plan się kończył. Wbrew temu, co sądziłem, psiak nie miał obroży. Nie było więc wiadomo, jak się wabi ani do kogo się zwrócić w razie zaginięcia. Najprawdopodobniej w takiej sytuacji powinienem zadzwonić na policję, do jakiegoś towarzystwa opieki nad zwierzętami albo przynajmniej do pana Collinsa spod czterdziestkidwójki, który ma w domu dwa shar peie, Alfa oraz Ritę, i pewnie wie, jak się obchodzić z psami.

Zrobiłem jednak inaczej.

Z jednej z toreb wyciągnąłem śpioszki i by stworzyć coś na kształt smyczy, owinąłem je wokół szyi psiaka, po czym machając mu przed nosem rękami pachnącymi szynką, zdołałem go okiełznać, a następnie przeprowadzić przez podwórze.

I tak oto, Panie Boże, jesteśmy w domu. A dokładniej rzecz biorąc, ja siedzę na łóżku, a pies leży w namiocie. Co prawda najpierw chciał wejść do toalety na parterze, a później do spiżarni, ale zdałem sobie sprawę, że ponieważ ciągnie go do niewielkich zamkniętych pomieszczeń, najlepiej będzie się czuł właśnie w namiocie. I rzeczywiście gdy go tam wpuściłem, natychmiast się położył. Zresztą sam za chwilę do niego dołączę. A potem, kto wie, może wróci Tata. Wtedy poproszę go, by pomógł mi złożyć namiot. Gdy wejdzie do pokoju i zobaczy, że w środku jest psiak, wzruszy się i będzie jak w filmach – pies sprawi, że wszystkim stopnieją serca, nawet Tej Drugiej Babci (choć jak twierdzi Tata, Babcia ma serce z kamienia).

Johnny’ego na razie nie ma, Tommo jest u kolegi, a ja i tak mam się z kim bawić. Wprawdzie nie jest to człowiek, tylko zwierzę, a zatem nie mogę pograć z nim w Minecrafta