Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Nieśmiertelni z Meluhy. Trylogia Śiwy. Tom 1

Nieśmiertelni z Meluhy. Trylogia Śiwy. Tom 1

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-306-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nieśmiertelni z Meluhy. Trylogia Śiwy. Tom 1

OPOWIEŚĆ O CZŁOWIEKU, KTÓREGO LEGENDA UCZYNIŁA BOGIEM

Rok 1900 p.n.e. Kraina, którą w dzisiejszych Indiach nazywa się cywilizacją doliny Indusu. Ówcześni mieszkańcy zwali ją Meluhą. To idealne państwo stworzył przed wieloma stuleciami Pan Rama, jeden z największych władców w dziejach.
Dumne ongiś cesarstwo oraz władający nim Surjawanśi mają jednak problemy. Ich największa rzeka, otaczana czcią Saraswati, powoli wysycha. Surjawanśi stoją także w obliczu groźnych ataków z położonej na wschodzie krainy, którą władają Ćandrawanśi. Co gorsza, sprzymierzyli się oni z Nagami, złowrogą, otoczoną ostracyzmem rasą zdeformowanych ludzi, niezwykle biegłych w walce. Surjawanśi całą swą nadzieję pokładają w starożytnej legendzie: Gdy zło osiągnie olbrzymią moc i będzie się wam wydawało, że wszystko stracone, a wasi wrogowie z pewnością zatriumfują, nadejdzie bohater.
Czy nieokrzesany uchodźca z Tybetu, Śiwa, może być tym bohaterem?
I czy rzeczywiście pragnie nim zostać?
Czy prowadzony przez przeznaczenie i miłość Śiwa wypełni swój los i poprowadzi Meluhan do triumfu nad złem?

Polecane książki

Niniejsza książka pozwala przyjrzeć się sposobowi myślenia młodych wykształconych Polek i Polaków o kobiecości i męskości, macierzyństwie i ojcostwie oraz ich rodzicielskim praktykom. Odpowiada na pytanie, czy mają one tradycyjny czy nowoczesny charakter. W badaniu ról rodzicielskich zastosowano now...
Poradnik do gry z gatunku survival-horror - Cold Fear dokładnie opisuje jak ukończyć całą rozgrywkę wykonując kolejne zadania, w taki sposób by zminimalizować konieczność ponownego odwiedzania tych samych pomieszczeń.Cold Fear - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m...
Początek XX wieku. Ayabell Nathanian, rezygnując z kariery finansisty, trafia do stoczni swego ojca, by jako robotnik przyczynić się do wzniesienia największego w dziejach liniowca, w którym widzi symbol ogólnego postępu ludzkości. Parowiec przyciąga również niedbającą o narzucane konwenanse spo...
Orzecznictwo TSUE ma kluczowe znaczenie zarówno dla pełniejszego zrozumienia fundamentalnych zasad podatku VAT, jak i zapewnienia spójności stosowania przepisów dyrektywy VAT we wszystkich krajach Unii. Trybunał dokonuje bowiem interpretacji prawa unijnego, a nie przepisów poszczególnych państw czło...
Magda to dziennikarka śledcza, tropiąca międzynarodowe spiski. Kefas posiada niezwykły dar uzdrawiania, a Tomek to katolicki ksiądz, któremu został podarowany pewien pamiętnik. Gdy na skutek tajemniczego zrządzenia losu dochodzi do spotkania tych trojga, okazuje się, że łączy ich wspólny cel – u...
"Przed oczami" to emocje nieoswojone. ”Przed oczami" to wszystko to, czego nie chcemy zobaczyć.I usłyszeć.„Przed oczami" to nasze odbicie w lustrze.„Przed oczami" to nie jest książka na wakacje. „Przed oczami" to książka na całe życie. Już po raz kolejny mam ogromną przyjemność - wielką frajdę po pr...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Amish

 

 

 

 

 

AMISH

 

Nieśmiertelni z Meluhy

 

 

TRYLOGIA ŚIWY

TOM 1

 

 

Tłumaczył Michał Jakuszewski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania

 

 

 

Mówią, że bycie pisarzem skazuje na samotność. To kłamstwo. Grupa nadzwyczajnych ludzi połączyła swe wysiłki, by umożliwić powstanie tej książki. Chciałbym im teraz podziękować.

Preeti, mojej żonie, będącej rzadko widywanym połączeniem urody, umysłu i ducha, która pomagała mi przy pracy nad wszystkimi aspektami książki i służyła swą radą.

Moim krewnym, wśród których są Usha, Vinay, Bhavna, Himanshu, Meeta, Anish, Donetta, Ashish, Shernaz, Smita, Anuj i Ruta. Ta grupa osób o wyjątkowo pozytywnym nastawieniu dodawała mi odwagi, zachęcała mnie i służyła mi wsparciem podczas długich lat pracy nad tym projektem.

Mojemu pierwszemu wydawcy i agentowi, Anujowi Bahri, za jego niezachwianą wiarę w Trylogię Śiwy.

Mojemu obecnemu wydawcy, Westland Ltd, kierowanemu przez Gautama Padmanabhana, który uwierzył w moje marzenie.

Moim redaktorkom, Sharvani Pandit i Gauri Dange, które znacznie udoskonaliły moją mierną angielszczyznę, dzięki czemu opowieść czyta się lepiej.

Rashmi i Sagarowi Pusalkarom oraz Vikramowi Bawie za znakomitą okładkę.

Atulowi Manjrekarowi, Abhijeetowi Powdwalowi, Rohanowi Dhuriemu i Amitowi Chitnisowi za nowatorski trailer, który wzniósł marketing książki na zupełnie nowy poziom oraz Tafiqowi Quteshiemu za muzykę do niego.

Mohanowi Vijayanowi, który zrobił mi świetną publicity w prasie.

Alokowi Kalrze, Hrishikeshowi Sawantowi i Mandarowi Bhuremu za dobre rady dotyczące marketingu i promocji.

Donetcie Ditton i Mukulowi Mukherjee za stronę internetową.

Tobie, Czytelniku, za wiarę, jaką okazałeś, sięgając po książkę debiutanta.

Na koniec muszę dodać, że wierzę, iż ta opowieść jest błogosławieństwem, jakie zesłał mi Pan Śiwa. To doświadczenie nauczyło mnie skromności. Jestem dziś innym człowiekiem. Stałem się mniej cyniczny i łatwiej mi zaakceptować odmienne poglądy na świat. Dlatego przede wszystkim chciałbym się pokłonić Panu Śiwie w podzięce za tak wspaniałe błogosławieństwo, znacznie wykraczające poza wszystko, na co zasługuję.

 

 

 

 

 

Trylogia Śiwy

 

 

 

Śiwa! Mahadewa. Bóg Bogów. Niszczyciel Zła. Namiętny kochanek. Bohaterski wojownik. Niezrównany tancerz. Charyzmatyczny przywódca. Wszechpotężny, ale niezachwianie uczciwy. Bystry umysł połączony z nagłym, straszliwym gniewem.

W ciągu stuleci żaden cudzoziemiec odwiedzający nasz kraj – czy to jako zdobywca, kupiec, uczony, władca, czy jako zwyczajny podróżnik – nie wierzył, że tak wielki człowiek mógł naprawdę żyć. Wszyscy zakładali, że to mityczny bóg, istniejący jedynie w królestwie ludzkiej wyobraźni. Niestety, owo przekonanie stało się powszechnie uznaną prawdą.

Co jednak, jeśli się mylimy? Jeśli Pan Śiwa nie był wytworem bujnej wyobraźni, lecz człowiekiem z krwi i kości, takim samym jak wy czy ja? Człowiekiem, który dzięki swej karmie osiągnął status boga. Na tym założeniu opiera się Trylogia Śiwy, która interpretuje bogate mityczne dziedzictwo starożytnych Indii, łącząc fikcję z faktami historycznymi.

Jest ona zatem hołdem dla Pana Śiwy oraz nauką, jakiej udziela nam życie. Nauką zagubioną w pomroce czasu oraz ignorancji. Nauką, dzięki której wszyscy możemy stać się lepsi. Nauką mówiącą, że w każdym człowieku kryje się potencjalny bóg. Musimy tylko uważnie słuchać siebie samych.

Nieśmiertelni z Meluhy stanowią pierwszą część trylogii opowiadającej o podróży tego niezwykłego bohatera. Ukażą się jeszcze dwie części: The Secret of the Nagas i The Oath of the Vayuputras.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

Nilkanth przybył!

 

 

Rok 1900 p.n.e. Jezioro Manasarowar (u stóp góry Kajlas w Tybecie)

 

Śiwa spojrzał na pomarańczowe niebo. Chmury unoszące się nad Manasarowarem właśnie się rozstąpiły, odsłaniając zachodzące słońce. Promienny dawca życia udawał się na spoczynek po kolejnym dniu. W ciągu dwudziestu jeden lat swego życia Śiwa widział niewiele wschodów słońca. Ale zachody! Starał się nie opuścić żadnego! W każdy zwyczajny dzień napawałby się widokami – słońce i ogromne jezioro na cudownym tle Himalajów, ciągnących się tak daleko, jak okiem sięgnąć. Ale nie dzisiaj.

Przykucnął na wąskiej półce skalnej ciągnącej się nad jeziorem. Jego gibkie, muskularne ciało naznaczyły blizny po licznych walkach, lśniące w odbijającym się od tafli wód świetle. Śiwa doskonale pamiętał beztroskie dni dzieciństwa. Opanował do mistrzostwa sztukę rzucania kamyków odbijających się od powierzchni jeziora. Rekord plemienia nadal należał do niego: siedemnaście odbić.

Gdyby to był zwyczajny dzień, młodzieniec uśmiechnąłby się na to wspomnienie z beztroskiej przeszłości, zaćmionej przez obecny niepokój. Dzisiaj jednak zwrócił się ku wiosce bez najmniejszego śladu radości.

Bhadra czujnie strzegł głównej bramy. Na znaczące spojrzenie Śiwy obejrzał się za siebie i zobaczył, że dwaj towarzyszący mu żołnierze śpią, oparci o ogrodzenie. Z przekleństwem na ustach wymierzył im mocne kopniaki.

Śiwa ponownie odwrócił się ku jezioru.

Boże błogosław Bhadrę! On przynajmniej wie, co to odpowiedzialność.

Młodzieniec uniósł do ust fajkę chillum[1] z kości jaka i głęboko się zaciągnął. Każdego innego dnia marihuana zesłałaby mu swój hojny dar, znieczuliłaby jego udręczony umysł i pozwoliła na parę chwil ulgi. Ale nie dzisiaj.

Spojrzał w lewo, na brzeg jeziora, gdzie trzymano pod strażą niezwykłego zagranicznego gościa. Ze plecami mieli jezioro i strzegło ich dwudziestu najlepszych ludzi Śiwy. Nie istniała możliwość zostania zaatakowanym znienacka.

Bardzo łatwo pozwolili odebrać sobie broń. Nie przypominają krwiożerczych idiotów z naszego kraju, którzy ciągle szukają pretekstu do walki.

Do Śiwy wróciły nagle słowa cudzoziemca. „Przybądźcie do naszego kraju. Leży za wielkimi górami. Inni zwą go Meluhą. Ja nazywam go Niebem. To najbogatsze i najpotężniejsze cesarstwo w Indiach. A nawet na całym świecie. Nasz rząd ma propozycję dla imigrantów. Otrzymacie żyzną ziemię i wszystko, czego potrzeba do jej uprawy. Dzisiaj wasze plemię, Gunowie, musi walczyć o przetrwanie na tej suchej, niegościnnej ziemi. Meluha oferuje wam życie wykraczające poza wasze najśmielsze marzenia. W zamian za to nie żądamy niczego. Po prostu żyjcie w pokoju, płaćcie podatki i przestrzegajcie naszych praw”.

Śiwie nasunęła się myśl, że w tej nowej krainie z pewnością nie byłby wodzem.

Ale czy naprawdę tak bardzo by mi tego brakowało?

Jego plemię musiałoby żyć zgodnie z prawami cudzoziemców. Musieliby pracować, żeby zarobić na życie.

Lepsze to niż codziennie walczyć o przetrwanie!

Ponownie zaciągnął się chillum. Gdy tylko dym się rozproszył, młodzieniec odwrócił się i spojrzał na chatę, w której zakwaterowano cudzoziemca. Znajdowała się ona w samym środku wioski, tuż obok jego chaty. Powiedziano mu, że będzie mógł tam wygodnie spać, ale w rzeczywistości Śiwa pragnął wziąć go jako zakładnika. Na wszelki wypadek.

Prawie co miesiąc musimy walczyć z Pakratimi o to, by nasza wioska mogła leżeć na brzegach świętego jeziora. Nasi wrogowie z każdym rokiem stają się silniejsi, wciąż zawierają nowe sojusze. Możemy pokonać Pakratich, ale nie wszystkie górskie plemiona jednocześnie! Przenosząc się do Meluhy, umkniemy przed bezsensowną przemocą i będziemy mogli żyć w spokoju. Cóż mogłoby być w tym złego? Dlaczego nie mielibyśmy się zgodzić? To brzmi naprawdę wspaniale!

Zaciągnął się po raz ostatni, a potem uderzył fajką o skałę, by popiół się wysypał, i wstał płynnym ruchem. Strzepnął jeszcze kilka drobinek popiołu z nagiej piersi, wytarł dłonie o spódnicę z tygrysiej skóry i wrócił pośpiesznie do wioski. Bhadra i dwaj jego pomocnicy stanęli na baczność, gdy ich wódz przechodził przez bramę. Śiwa zmarszczył brwi i nakazał gestem Bhadrze przyjąć swobodną postawę.

Dlaczego ciągle zapomina, że od dziecka jest moim najlepszym przyjacielem? Fakt, że zostałem wodzem, właściwie niczego nie zmienił. Nie musi demonstrować służalczości na oczach innych.

Chaty w wiosce Śiwy były wręcz luksusowe w porównaniu z tymi, które widywało się w okolicznych osadach. Dorosły mężczyzna mógł w nich stanąć wyprostowany. Schronienie potrafiło się opierać porywistym górskim wichrom przez blisko trzy lata, nim w końcu ulegało działaniu żywiołów. Młodzieniec cisnął pustą fajkę do swojej chaty, a potem wszedł do tej, w której smacznie spał gość.

Albo nie zdaje sobie sprawy, że jest zakładnikiem, albo szczerze wierzy, że za dobre zachowanie ludzie odwdzięczają się tym samym.

Śiwa przypomniał sobie, co mawiał jego wuj, będący również jego guru:

– Ludzie robią to, za co nagradza ich społeczeństwo. Jeśli społeczeństwo nagradza zaufanie, ludzie będą sobie ufać.

Meluha musi być społeczeństwem pełnym zaufania, jeśli nawet żołnierzy uczą tam oczekiwać najlepszego od obcych.

Śiwa podrapał się po kosmatej brodzie, wpatrując się z uwagą w gościa.

Powiedział, że nazywa się Nandi.

Potężne ciało Meluhanina wydawało się jeszcze większe, gdy leżał na klepisku, jakby pozbawiony czucia. Jego wielkie brzuszysko trzęsło się przy każdym oddechu. Pomimo tej otyłości, skóra mężczyzny była mocno napięta i elastyczna. Usta miał lekko uchylone, a jego dziecinna twarz przez sen wydawała się jeszcze bardziej niewinna.

Czy to właśnie on zaprowadzi mnie ku memu przeznaczeniu? Czy rzeczywiście mam przeznaczenie, o którym mówił mi wuj?

– Twoje przeznaczenie jest znacznie większe niż te potężne góry. Ale by się wypełniło, właśnie za nie będziesz musiał powędrować.

Czy zasługuję na dobre przeznaczenie? Pierwszeństwo musi mieć dobro mojego ludu. Czy moi współplemieńcy będą szczęśliwi w Melusze?

Śiwa cały czas gapił się na śpiącego Nandiego. Nagle usłyszał, że zadęto w konchę.

Pakrati!

– NA STANOWISKA! – ryknął, wyciągając miecz.

Nandi w jednej chwili zerwał się na nogi. On również wydobył miecz ukryty w leżącym obok futrze. Obaj popędzili sprintem do bram wioski. Zgodnie ze zwyczajem kobiety biegły ku jej środkowi, a mężczyźni gnali w przeciwną stronę z mieczami w rękach.

– Bhadro! Nasi żołnierze nad jeziorem! – zawołał Śiwa, gdy tylko dotarł do wejścia.

Bhadra przekazał rozkazy i żołnierze Gunów zaczęli je natychmiast wykonywać. Z zaskoczeniem zauważyli, że Meluhanie wyciągnęli ukrytą pod futrami broń i popędzili ku wiosce. Po paru chwilach Pakrati przystąpili do ataku.

Dobrze go zaplanowali. O zmierzchu żołnierze Gunów z reguły poświęcali nieco czasu na podziękowanie bogom za dzień bez bitwy, a kobiety zajmowały się swoimi pracami na brzegu jeziora. Jeśli istniała jakaś chwila słabości, podczas której straszliwi Gunowie nie byli groźnym klanem wojowników, lecz po prostu kolejnym górskim plemieniem próbującym przetrwać w surowej, niegościnnej krainie, z pewnością był to właśnie ten moment.

Jednakże los po raz kolejny nie sprzyjał Pakratim. Z powodu obecności cudzoziemców Śiwa rozkazał Gunom zachować czujność. Dzięki temu otrzymali ostrzeżenie, a Pakrati utracili przewagę zaskoczenia. Obecność Meluhan również odegrała ważną rolę, sprawiając, że krótka, okrutna bitwa zakończyła się zwycięstwem Gunów. Napastnicy zostali zmuszeni do odwrotu.

Po bitwie krwawiący, naznaczony nowymi bliznami Śiwa ocenił straty. Dwaj żołnierze Gunów zmarli od odniesionych ran. Będą czczeni jako bohaterowie klanu. Co gorsza, ostrzeżenie nadeszło zbyt późno dla co najmniej dziesięciu kobiet i dzieci Gunów. Ich zmasakrowane ciała znaleziono na brzegu jeziora. Straty były poważne.

Sukinsyny! Kiedy nie mogą się dobrać do nas, zabijają kobiety i dzieci!

Rozwścieczony Śiwa zwołał całe plemię na plac pośrodku wioski. Podjął już decyzję.

– Ta kraina nadaje się tylko dla barbarzyńców! Ciągle toczymy bezsensowne bitwy, których końca nie widać. Wiecie, że mój wuj próbował zawrzeć pokój, zaoferował nawet górskim plemionom dostęp do brzegu jeziora. Ale ta hołota uznała, że pragniemy pokoju, bo jesteśmy słabi. Wszyscy wiemy, co wydarzyło się potem!

Choć Gunowie przywykli do brutalnych bitew, byli wstrząśnięci okrucieństwem ataku na kobiety i dzieci.

– Niczego przed wami nie ukrywam. Wszyscy wiecie o propozycji, jaką przedstawili nam cudzoziemcy – ciągnął Śiwa, wskazując na Nandiego i jego ludzi. – Walczyli dziś u naszego boku i zasłużyli na moje zaufanie. Pragnę wyruszyć z nimi do Meluhy. Ale tej decyzji nie mogę podjąć sam.

– Jesteś naszym wodzem, Śiwo – rzekł Bhadra. – Twoja decyzja jest naszą decyzją. Tak mówi tradycja.

– Nie tym razem – sprzeciwił się młodzieniec, unosząc rękę. – To całkowicie zmieni nasze życie. Wierzę, że będzie to zmiana na lepsze. Nic nie mogłoby być gorszego niż bezsensowna przemoc, jakiej musimy codziennie stawiać czoło. Powiedziałem wam, co pragnę zrobić. Ale wybór należy do was. Niech Gunowie przemówią. Tym razem to ja podporządkuję się waszej decyzji.

Gunowie głęboko wierzyli w swoją tradycję, ale szacunek, jakim darzyli Śiwę, nie opierał się tylko na tradycji, lecz miał również swe korzenie w jego charakterze. Młodzieniec poprowadził plemię do największych wojennych triumfów dzięki swemu geniuszowi i wielkiej odwadze.

– Twoja decyzja jest naszą decyzją – odpowiedzieli mu jak jeden mąż.

 

 

Minęło pięć dni, odkąd Śiwa wyrwał z korzeniami całe plemię. Karawana rozbiła obóz w zakątku u wejścia do jednej z wielkich dolin, jakie często mijali po drodze do Meluhy. Młodzieniec zaplanował obóz w trzech koncentrycznych kręgach. W zewnętrznym przywiązano jaki, które podniosą alarm, gdyby zjawili się intruzi. W środkowym ulokowano mężczyzn, którzy będą walczyć, jeśli dojdzie do bitwy. W wewnętrznym kręgu, tuż przy ognisku, znajdowały się kobiety i dzieci. Najpierw zwierzęta, które można poświęcić, potem obrońcy, a w samym środku ci, którzy są bezbronni.

Śiwa był przygotowany na najgorsze. Nie wątpił, że prędzej czy później wpadną w zasadzkę.

Pakrati powinni być zachwyceni, że wreszcie zdobyli najcenniejsze ziemie, a także swobodny dostęp do brzegu jeziora. Śiwa wiedział jednak, że Jakhja, wódz wrogiego plemienia, nie pozwoli im odejść w spokoju. Jakhja najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnął przejść do legendy jako bohater, który pokonał Gunów Śiwy i zdobył ziemie dla swych współplemieńców. Śiwa gardził tą dziwaczną logiką. Przy takim podejściu nigdy nie mogło być nadziei na pokój.

Młodzieniec kochał zew bitwy i zachwycał się sztuką walki, ale wiedział też, że wojny toczone w jego krainie nie mają najmniejszego sensu.

Odwrócił się w stronę czujnego Nandiego siedzącego nieopodal. Dwudziestu pięciu meluhańskich żołnierzy siedziało na ziemi, tworząc łuk otaczający drugi krąg obozu.

Dlaczego postanowił zaprosić Gunów? Czemu nie Pakratich?

Śiwa wyrwał się z zamyślenia, ujrzawszy cień poruszający się w oddali. Wytężył wzrok, ale nie zauważył nic więcej. W tej części świata gra świateł wprowadzała niekiedy w błąd. Nieco się rozluźnił.

I nagle znowu dostrzegł cień.

– DO BRONI! – zawołał.

Gunowie i Meluhanie wyciągnęli oręż i zajęli pozycje. Około pięćdziesięciu Pakratich rzuciło się do ataku. Głupota przeprowadzonej bez przygotowania szarży drogo ich kosztowała. Nadziali się na ścianę spanikowanych zwierząt. Jaki wierzgały i kopały na oślep, raniąc wielu napastników, nim walka zdążyła się zacząć. Garstka jednak się przedarła. Szczęknęła broń.

Młody Pakrati, zapewne nowicjusz, zaatakował Śiwę, machając szaleńczo mieczem. Wódz Gunów cofnął się, unikając ciosu. Następnie uniósł oręż płynnym ruchem, lekko raniąc przeciwnika w pierś. Młody wojownik zaklął i znowu zaatakował, odsłaniając bok. To było wszystko, czego potrzebował Śiwa. Okrutnym pchnięciem wbił miecz w brzuch nieprzyjaciela. Niemal natychmiast wyciągnął oręż, obracając go po drodze, i pozostawił tamtego w długich, bolesnych męczarniach. Odwrócił się i zobaczył innego Pakratiego, który zaatakował Gunę. Podskoczył wysoko i wyprowadził cięcie z góry, bez trudu odcinając rękę napastnikowi.

Tymczasem Bhadra, który potrafił walczyć równie biegle jak Śiwa, starł się z dwoma wrogami jednocześnie, trzymając miecze w obu rękach. Garb nie krępował jego ruchów. Guna swobodnie balansował ciężarem ciała. Ciął Pakratiego w gardło, porzucił go na pastwę powolnej śmierci i ugodził drugiego przeciwnika w twarz, pozbawiając go oka. Gdy wojownik padł na ziemię, Bhadra uderzył z całej siły lewym mieczem, szybko kończąc cierpienia nieprzyjaciela.

Bitwa na końcu obozu bronionego przez Meluhan wyglądała zupełnie inaczej. Wszyscy byli doskonale wyszkoleni, ale nie cechowali się okrucieństwem. Walczyli zgodnie z zasadami, unikając zabijania, gdy tylko mogli.

Pakrati byli źle dowodzeni, a Gunowie mieli przewagę liczebną. Ci pierwsi po krótkiej chwili zostali pokonani. Niemal połowa napastników zginęła, zaś reszta padła na kolana, błagając o litość. Jednym z nich był Jakhja. Nandi zranił go głęboko w prawy bark, znacznie ograniczając ruchomość kończyny.

Bhadra stanął za plecami wodza Pakratich i uniósł wysoko miecz, gotowy zadać cios.

– Śiwo, szybko i łatwo, czy powoli i boleśnie?

– Panie! – sprzeciwił się Nandi, nim Śiwa zdążył się odezwać.

Młodzieniec spojrzał na niego.

– To zły postępek! Błagają o łaskę! Zabicie ich byłoby sprzeczne z zasadami wojny.

– Nie znasz Pakratich – odparł Śiwa. – Są bezwzględni. Nie przestaną nas atakować, mimo że nie mają już nic do zyskania. To musi się skończyć. Raz na zawsze.

– To już się kończy. Nie będziecie dłużej tu mieszkać. Wkrótce dotrzecie do Meluhy.

Wódz Gunów milczał.

– Tylko od ciebie zależy, jak to zakończysz – ciągnął Nandi. – Więcej tego samego, czy tym razem coś innego?

Bhadra patrzył na Śiwę. Czekał.

– Możesz pokazać Pakratim, że jesteście od nich lepsi – dodał Nandi.

Wódz Gunów skierował spojrzenie ku potężnym górom na horyzoncie.

Przeznaczenie? Szansa na lepsze życie?

Ponownie spojrzał na Bhadrę.

– Zabierzcie im broń i wszystkie zapasy, a potem wypuśćcie.

Nawet jeśli Pakrati są tak szaleni, że po powrocie do wioski chwycą za broń i znowu ruszą za nami, nas już dawno tu nie będzie.

Bhadra przeszył Śiwę zszokowanym spojrzeniem, ale bezzwłocznie przystąpił do wykonania rozkazu.

Nandi przyglądał się z nadzieją wodzowi Gunów. W jego umyśle niosła się echem tylko jedna myśl:

Śiwa ma serce. Ma potencjał. Błagam, niech się okaże, że to on. Modlę się do ciebie, Panie Ramo. Niech to będzie on.

Śiwa wrócił do młodego żołnierza, którego przedtem pchnął mieczem. Ranny wił się z bólu na ziemi. Z jego brzucha powoli sączyła się krew. Po raz pierwszy w życiu Śiwa poczuł litość do któregoś z Pakratich. Wydobył miecz i położył kres jego cierpieniom.

 

 

Po czterech tygodniach nieprzerwanego marszu karawana zaproszonych imigrantów wspięła się na ostatnią górę i dotarła do peryferii Srinagaru, stolicy doliny Kaszmiru. Nandi z ekscytacją opowiadał o cudach swej doskonałej krainy, Śiwa spodziewał się więc niewiarygodnych widoków, jakich nie mógłby sobie nawet wyobrazić w swej prostej ojczyźnie. Nic jednak nie przygotowałoby go na niezwykły pejzaż miejsca, które z pewnością było rajem. Meluha. Kraina czystego życia!

Potężna rzeka Dźhelam, rycząca tygrysica gór, po wpłynięciu do doliny zwalniała do tempa ospałej krowy. Pieściła niebiańską ziemię Kaszmiru, meandrując ku olbrzymiemu jezioru Dal. Poniżej wypływała z jeziora, kontynuując podróż ku morzu.

Wielką dolinę porastała bujna zielona trawa – płótno, na którym namalowano arcydzieło, jakim był Kaszmir. Niezliczone rzędy kwiatów mieniły się wszystkimi bożymi kolorami. Ich ciągłość mąciły jedynie wyniosłe platany, oferujące wędrowcom majestatyczne, lecz ciepłe kaszmirskie powitanie. Melodyjny śpiew ptaków koił uszy współplemieńców Śiwy, znających dotąd jedynie okrutne zawodzenie lodowatych górskich wichrów.

– Jeśli to graniczna prowincja, jak doskonała musi być reszta krainy? – wyszeptał zachwycony młodzieniec.

Nad jeziorem Dal od dawna znajdowało się obozowisko armii Meluhan. Na jego zachodnich brzegach, nieopodal Dźhelam, zbudowano przygraniczne miasteczko, które z czasem się rozrosło, zmieniając się z prostego obozu wojskowego we wspaniały Srinagar. Ta nazwa oznaczała „Szanowane Miasto”.

Zbudowano go na potężnym podwyższeniu o powierzchni blisko stu hektarów. Usypano je z ziemi i miało prawie pięć metrów wysokości. Na jego szczycie wzniesiono miejskie mury, wysokie na dalsze dwadzieścia metrów i grube na cztery. Prostota i geniusz pomysłu zbudowania miasta na wysokim nasypie zdumiały Gunów. Tego typu umocnienia stanowiły bardzo poważną przeszkodę dla nieprzyjaciół, którzy musieliby wdrapywać się na mury fortecy będące właściwie litą ziemią. Podwyższenie służyło też innemu celowi o kluczowym znaczeniu. Dzięki niemu całe miasto było położone wyżej, co zapewniało mu bardzo skuteczną ochronę przed częstymi w tych okolicach powodziami. Miasto było podzielone na kwartały prostopadłą siatką ulic. Były tam wydzielone place targowe, świątynie, ogrody, sale spotkań oraz inne budowle potrzebne do cywilizowanego miejskiego życia. Wszystkie domy wyglądały z zewnątrz jak proste, wielopiętrowe prostopadłościany. Te, które należały do bogaczy, różniły się od innych jedynie tym, że były większe.

W kontraście do ekstrawaganckiej feerii kolorów kaszmirskiego pejzażu, budynki w Srinagarze malowano tylko na spokojne kolory – szary, niebieski albo biały. Całe miasto było żywym obrazem czystości, ładu i rozsądku. Niemal dwadzieścia tysięcy ludzi zwało Srinagar swym domem. A teraz spod stóp Kajlasu przybyło kolejnych dwustu. Ich przywódca czuł, że wypełnia go lekkość, jakiej nie doświadczył od owego straszliwego dnia sprzed wielu lat.

Uciekłem. Zacząłem od nowa. Mogę zapomnieć.

 

 

Karawana dotarła do obozu dla imigrantów położonego pod Srinagarem. Zbudowano go na odrębnym nasypie, leżącym na południe od miasta. Nandi zaprowadził Śiwę i jego plemię do Biura ds. Cudzoziemców, usytuowanego tuż pod obozem. Polecił Śiwie zaczekać na dworze, a sam wszedł do środka. Po chwili wrócił w towarzystwie młodego urzędnika. Ten przywitał wodza Gunów dobrze wyćwiczonym uśmiechem i złożył dłonie w uprzejmym namaste.

– Witajcie w Melusze. Jestem Ćitraangadh i będę waszym przewodnikiem. Możecie mnie uważać za pomocnika we wszystkich problemach, z jakimi możemy się tu zetknąć. Jak sądzę, wasz wódz nazywa się Śiwa. Czy zechciałby wystąpić?

Młodzieniec zrobił krok naprzód.

– Ja jestem Śiwa.

– Znakomicie – ucieszył się Ćitraangadh. – Czy zechciałbyś udać się ze mną do rejestracji? Zapiszę cię jako opiekuna plemienia. Wszelkie dotyczące go komunikaty będą przechodziły przez ciebie. Ponieważ uznano cię za wodza, będziesz odpowiedzialny ze wcielanie w życie wszelkich zarządzeń, które was dotyczą.

– Panie, jeśli mi wybaczysz, wrócę do obozu, by przygotować tymczasowe kwatery dla twego plemienia – rzekł Nandi, przerywając nadętą gadaninę urzędnika.

Śiwa zauważył, że z wiecznie rozpromienionej twarzy Ćitraangadha na mgnienie oka zniknął uśmiech, który jednak szybko wrócił na miejsce. Wódz Gunów odwrócił się, spoglądając na Nandiego.

– Z pewnością możesz to zrobić, Nandi – odparł Śiwa. – Nie musisz mnie prosić o pozwolenie. Lecz musisz mi w zamian coś obiecać, przyjacielu.

– Oczywiście, panie – odparł Nandi, kłaniając się lekko.

– Mów mi „Śiwa”, nie „panie” – poprosił z uśmiechem młodzieniec. – Jestem twoim przyjacielem, nie wodzem.

Zaskoczony Nandi uniósł wzrok i ponownie się pokłonił.

– Oczywiście, panie – zgodził się. – To znaczy, oczywiście, Śiwo.

Wódz Gunów ponownie spojrzał na Ćitraangadha. Z jakiegoś powodu uśmiech urzędnika wydawał się teraz bardziej szczery.

– No cóż, Śiwo – rzekł. – Jeśli pójdziesz ze mną do rejestracji, szybko załatwimy formalności.

 

 

Gdy nowo zarejestrowane plemię dotarło do kwater w obozie, zastało tam czekającego przed wejściem Nandiego, który wprowadził wszystkich do środka. Drogi w obozie przypominały ulice w samym Srinagarze. Poprowadzono je w liniach prostych z północy na południe i ze wschodu na zachód. Wyłożone kamiennymi płytami szlaki ostro kontrastowały ze ścieżkami, jakie Śiwa znał ze swej ojczyzny. Zauważył jednak coś dziwnego.

– Nandi, dlaczego pośrodku ułożono te różnokolorowe kamienie? – zapytał.

– One pokrywają podziemne kanały, Śiwo. Te kanały odprowadzają z obozu zużytą wodę, co pozwala zachować czystość i higienę.

Śiwę zdumiewała niemal obsesyjna staranność, z jaką Meluhanie wszystko planowali.

Gunowie dotarli do przydzielonego im wielkiego budynku. Po raz kolejny podziękowali swemu wodzowi za mądrość, jaką się wykazał, sprowadzając ich do Meluhy. W dwupiętrowym gmachu znajdowały się wygodne, odrębne mieszkania dla każdej rodziny. Każdy pokój był luksusowo umeblowany. Na ścianach powieszono wygładzone miedziane płyty, w których można było zobaczyć własne odbicie. W izbach czekała też na nich czysta pościel z płótna, ręczniki, a nawet trochę ubrań.

– Co to za materiał? – zapytał zdumiony Śiwa, dotykając jednego ze strojów.

– To bawełna, Śiwo – odparł z entuzjazmem Ćitraangadh. – Tę roślinę uprawia się w naszym kraju i wytwarza z niej taki materiał.

W ścianach ulokowano szerokie okna wpuszczające do środka słoneczne światło i ciepło. We wnękach w murach umieszczono metalowe pręty, na szczytach których palił się ogień będący źródłem światła. Każdy pokój miał też swoją łazienkę o pochyłej podłodze, pozwalającej wodzie spływać swobodnie do otworu. Po prawej stronie każdej łazienki znajdowało się wyłożone kamiennymi płytkami zagłębienie zakończone wielką dziurą. Jego przeznaczenie było zagadką dla członków plemienia. W ścianach umieszczono jakieś urządzenie, z którego po włączeniu płynęła woda.

– Magia! – wyszeptała matka Bhadry.

Obok głównego wejścia do budynku znajdowała się przybudówka. Nagle wyszła z niej lekarka w towarzystwie kilku pielęgniarzy i przywitała Śiwę. Lekarka, drobna kobieta o oliwkowej cerze, miała na sobie prostą, białą szatę owiniętą wokół talii i nóg w stylu zwanym przez Meluhan dhoti. Mniejsze, również białe okrycie owinęła sobie wokół piersi, trzecie zaś, zwane angavastramem, narzuciła na ramiona. Pośrodku jej czoła widniała biała kropka. Głowę miała gładko wygoloną, pomijając tylko kępkę gęstych włosów z tyłu, noszącą nazwę choti. Jej tułów przecinał luźny sznur o nazwie dżaneu, biegnący od lewego barku do prawego boku.

Nandi wyraźnie się zdziwił na widok kobiety.

– Pani Ajurwati! – przywitał ją pełnym szacunku namaste. – Nie spodziewałem się ujrzeć tu tak szanowanej lekarki.

Ajurwati uśmiechnęła się do Nandiego i odwzajemniła się mu uprzejmym gestem.

– Bardzo głęboko wierzę w pracę w terenie, kapitanie. Moja ekipa ściśle przestrzega jej zaleceń. Niestety, muszę z wielką przykrością przyznać, że cię nie poznaję. Czy już się kiedyś spotkaliśmy?

– Jestem kapitan Nandi, pani – odparł mężczyzna. – Nie spotkaliśmy się, ale któż by nie znał największej z lekarzy w kraju?

– Dziękuję, kapitanie Nandi – odparła z wyraźnym zażenowaniem kobieta. – Sądzę jednak, że przesadzasz. Jest wielu lepszych ode mnie. – Nagle zwróciła się w stronę Śiwy. – Witaj w Melusze – ciągnęła. – Jestem Ajurwati. Wyznaczono mnie na waszą lekarkę. Razem ze swym personelem będę do waszej dyspozycji przez cały czas, który spędzicie w tych kwaterach.

– To tylko tymczasowe kwatery, Śiwo – wyjaśnił z powagą w głosie Ćitraangadh, gdy młodzieniec nie odpowiadał. – Właściwe domy, które przydzielimy twemu plemieniu, będą znacznie wygodniejsze. Musicie tu pozostać jedynie na okres kwarantanny, która nie potrwa dłużej niż siedem dni.

– Nie, przyjacielu! – sprzeciwił się młodzieniec. – Kwatery są aż za wygodne. Przerastają wszystko, co potrafilibyśmy sobie wyobrazić. Co ty na to, mausi? – zapytał, uśmiechając się do matki Bhadry. Potem zasępił się i ponownie spojrzał na Ćitraangadha. – Ale po co kwarantanna?

– Śiwo, to tylko środek ostrożności – wtrącił Nandi. – W naszym kraju nie mamy zbyt wielu chorób. Czasami może się zdarzyć, że imigranci przynoszą nowe. Podczas siedmiodniowej kwarantanny lekarze będą was obserwować i w razie potrzeby udzielą wam pomocy.

– Jedną z zasad, które będziecie musieli uszanować, jest ścisłe przestrzeganie standardów higieny – dodała Ajurwati.

– Standardów higieny? – zapytał Śiwa, krzywiąc się do Nandiego.

Kapitan zmarszczył przepraszająco czoło. W tej samej chwili jego ręce wykonały gest doradzający posłuszeństwo.

– Proszę, nie sprzeciwiaj się, Śiwo – wymamrotał. – To po prostu jedna z tych rzeczy, które musimy robić w Melusze. Pani Ajurwati jest uważana za najlepszą z lekarzy w kraju.

– Jeśli jesteś teraz wolny, mogę ci udzielić instrukcji.

– Teraz jestem wolny – odparł młodzieniec z pozbawioną wyrazu twarzą. – Ale za chwilę mogę się zrobić szybki.

Bhadra cicho zachichotał, lecz Ajurwati nie zareagowała w żaden sposób. Ten żarcik wyraźnie jej nie rozśmieszył.

– Nie rozumiem, co chciałeś przez to powiedzieć – stwierdziła lodowatym tonem. – Tak czy inaczej, zaczniemy od łazienki.

– Ci nieokrzesani imigranci – mruknęła pod nosem, ruszając ku ich domowi.

Śiwa zerknął na Bhadrę, unosząc brwi i uśmiechając się figlarnie.

 

 

Późnym wieczorem, po sutym posiłku, wszystkim Gunom przyniesiono do pokojów leczniczy napój.

– Błe! – zawołał Bhadra, krzywiąc się ze wstrętem. – To smakuje jak szczyny jaka!

– A skąd wiesz, jak smakują szczyny jaka? – zapytał ze śmiechem Śiwa, klepiąc przyjaciela po plecach. – Idź już do siebie. Muszę się wyspać.

– Widziałeś te łóżka? To chyba będzie najlepszy sen w moim życiu!

– Jasne, że je widziałem! – zapewnił z uśmiechem wódz Gunów. – A teraz chcę je wypróbować! Idź już!

Bhadra opuścił izbę Śiwy, śmiejąc się w głos. Nie tylko on był podekscytowany nienaturalnie miękkimi łóżkami. Całe plemię popędziło do swych pokojów, nie mogąc się doczekać z pewnością najwygodniejszego snu w życiu. Wszystkich czekała niespodzianka.

 

 

Śiwa ciągle miotał się i przewracał z boku na bok. Miał na sobie pomarańczowe dhoti. Tygrysią skórę zabrano do wyprania – ze względu na higienę. Swój bawełniany angavastram cisnął na niskie krzesło stojące pod ścianą. Tląca się słabo fajka leżała samotnie na stoliku.

To cholerne łóżko jest za miękkie.

Ściągnął prześcieradło z materaca, cisnął je na podłogę i położył się znowu. To trochę pomogło. Sen przybył doń ukradkiem, ale nie był tak mocny jak w domu. Młodzieńcowi brakowało twardego, zimnego klepiska jego chaty, a także zawodzenia dmących wokół Kajlasu wichrów, tak przenikliwych, że nie sposób było ich ignorować. Brakowało mu też kojącego smrodu tygrysiej skóry. Jego obecne mieszkanie z pewnością było wygodne, lecz zarazem obce.

Niezawodny instynkt jak zwykle powiedział mu prawdę.

Nie chodzi o pokój, tylko o ciebie.

Dopiero wtedy zauważył, że się poci. Mimo chłodnego wietrzyku zlewały go strugi potu. Miał wrażenie, że izba wiruje powoli wokół niego. Czuł się, jakby jego ciało wychodziło z siebie, jakby coś wyciągało je na zewnątrz. Odmrożony palec u prawej stopy zdawał się płonąć. Naznaczone bliznami lewe kolano jakby się rozciągało. Zmęczone, obolałe mięśnie przekształcała potężna dłoń. Kości prawego barku, zwichniętego przed laty i nigdy niezagojonego do końca, odpychały mięśnie na bok, by odtworzyć staw. Same mięśnie natomiast zdawały się schodzić kościom z drogi, by umożliwić im dotarcie do celu.

Oddychanie sprawiało mu trudności. Otworzył usta, by ułatwić pracę płucom, ale do środka nadal napływało za mało powietrza. Śiwa skupił całą swą wolę, rozdziawił usta na pełną szerokość i wessał do środka tyle powietrza, ile tylko zdołał. Zasłony przy oknie zaszeleściły, gdy do środka wpadł delikatny wietrzyk. Kiedy dotknął młodzieńca, jego ciało nieco się rozluźniło. Potem bitwa zaczęła się na nowo. Skupił się, by czerpać potężne hausty powietrza w głąb swego zgłodniałego ciała.

Puk! Puk!

Uwagę Śiwy przyciągnęło lekkie stukanie do drzwi. Na moment utracił orientację. Nadal miał kłopoty z oddychaniem! W barku czuł lekkie drżenie. Znajomy ból zniknął. Zerknął na swe kolano. Już mu nie dokuczało. Blizna zniknęła. Wciąż trudno mu było zaczerpnąć powietrza! Spojrzał na palec u nogi. Był cały i zdrowy. Młodzieniec pochylił się, by go dotknąć. W pokoju poniósł się głośny trzask, jakby palec poruszył się po raz pierwszy od wielu lat. Wciąż nie oddychał prawidłowo! Śiwa poczuł też nieznajome, zimne mrowienie w szyi. Bardzo zimne.

Puk! Puk!

Stukanie stało się nieco bardziej natarczywe.

Zdumiony wódz Gunów podniósł się z wysiłkiem, owinął szyję w angavastram, by ją ogrzać, i otworzył drzwi. Twarz przybysza spowijała ciemność, młodzieniec poznał jednak Bhadrę.

– Śiwo! – wyszeptał gość przepojonym paniką głosem. – Wybacz, że niepokoję cię o tak późnej porze, ale moja matka ma bardzo wysoką gorączkę. Co mam robić?

Śiwa odruchowo dotknął czoła przyjaciela.

– Ty też masz gorączkę, Bhadro. Wracaj do pokoju. Pójdę po lekarkę!

Pędząc korytarzem ku schodom, zauważył, że wiele innych drzwi również się otwiera. Ze wszystkich płynęła ta sama, znajoma już wiadomość.

– Nagła gorączka! Pomocy!

Dobiegł do schodów wiodących do przybudówki, w której mieszkały medyczki i zapukał mocno do drzwi. Lekarka otworzyła mu natychmiast, jakby spodziewała się jego przybycia.

– Ajurwati – rzekł ze spokojem Śiwa. – Prawie wszyscy w moim plemieniu nagle zachorowali. Proszę, chodź szybko. Potrzebują pomocy.

Kobieta dotknęła jego czoła.

– A ty nie masz gorączki? – zapytała.

– Nie – potrząsnął głową w odpowiedzi.

Wyraźnie zaskoczona zmarszczyła brwi i odwróciła się.

– Chodźcie – rozkazała pielęgniarzom. – Zaczęło się. Ruszajmy.

Gdy tylko Ajurwati i jej ludzie pobiegli do budynku, jakby znikąd pojawił się Ćitraangadh.

– Co się stało? – zapytał Śiwę.

– Nie mam pojęcia. Prawie wszyscy w moim plemieniu nagle zachorowali.

– Ty też bardzo się pocisz.

– Spokojnie. Nie mam gorączki. Posłuchaj, wracam do budynku. Chcę zobaczyć, co się dzieje z moimi ludźmi.

Ćitraangadh skinął głową.

– Zawołam Nandiego – rzekł i oddalił się pośpiesznie w poszukiwaniu kapitana. Śiwa popędził z powrotem do budynku. Gdy tylko wpadł do środka, zaskoczony zauważył, że zapalono wszystkie pochodnie. Pielęgniarze przechodzili od pokoju do pokoju, metodycznie rozdając lekarstwa i tłumacząc wystraszonym pacjentom, jak powinni się zachować. Każdemu z nich towarzyszył skryba, starannie zapisujący w notatniku z liści palmowych informacje o poszczególnych pacjentach. Meluhanie najwyraźniej byli przygotowani na podobną ewentualność. Ajurwati stała na końcu korytarza, opierając ręce na biodrach, niczym generał nadzorujący poczyn.nia swych sprawnych, dobrze wyszkolonych żołnierzy. Śiwa podbiegł do niej.

– Co z drugim i trzecim piętrem? – zapytał.

– Pielęgniarze dotarli już do każdej części budynku – uspokoiła go kobieta, nie zwracając się w jego stronę. – Pójdę sprawdzić, jak im idzie, gdy tylko sytuacja tutaj się ustabilizuje. Udzielimy pomocy wszystkim pacjentom w ciągu pół godziny.

– Twój personel jest niewiarygodnie sprawny, ale modlę się o to, by wszyscy wyzdrowieli – rzekł zaniepokojony młodzieniec.

Ajurwati spojrzała na niego. Jej brwi uniosły się lekko, a na poważnej twarzy pojawił się cień uśmiechu.

– Nie obawiaj się. Jesteśmy Meluhanami. Potrafimy poradzić sobie z każdą sytuacją. Nikomu nie stanie się nic złego.

– Czy mógłbym wam jakoś pomóc?

– Tak. Idź się wykąpać.

– Słucham!?

– Proszę, idź się wykąpać. Natychmiast – odparła Ajurwati, ponownie zwracając się ku swemu personelowi. – Niech nikt nie zapomina, że wszystkim dzieciom do piętnastu lat trzeba wygolić tonsury. Mastraku, idź na piętro i zacznij podawać lekarstwa drugiego rzutu. Będę tam za pięć minut.

– Tak jest, pani – odparł młody mężczyzna i wbiegł po schodach na górę, niosąc wielką, płócienną torbę.

– Jeszcze tu jesteś? – zapytała kobieta, zauważywszy, że Śiwa nie odszedł.

– Co to zmieni, jeśli się wykąpię? – odparł cicho wódz Gunów, tłumiąc narastający gniew. – Moi ludzie są chorzy. Chcę im pomóc.

– Nie mam czasu ani cierpliwości spierać się z tobą. Masz się natychmiast wykąpać! – zawołała Ajurwati. Ona najwyraźniej nie starała się tłumić gniewu.

Śiwa przeszył ją wściekłym spojrzeniem, z heroicznym wysiłkiem powstrzymując przekleństwa próbujące wyrwać się mu z ust. Jego zaciśnięte pięści wyraźnie pragnęły rozstrzygnąć spór z Ajurwati na swój sposób, ale przecież miał do czynienia z kobietą.

Ona również patrzyła na niego ze złością. Przywykła do posłuchu. Była lekarką i jeśli kazała pacjentowi coś zrobić, oczekiwała, że ten podporządkuje się jej bez pytań. W ciągu wielu lat pracy spotkała też jednak garstkę chorych podobnych do Śiwy. Wywodzili się oni zwłaszcza z wyższych kast. Takich ludzi trzeba było przekonać, a nie wydawać im polecenia. Ale to był prosty imigrant, nie szlachcic!

– Śiwo, pocisz się – rzekła, z wielkim wysiłkiem panując nad sobą. – Jeśli nie zmyjesz z siebie potu, umrzesz od niego. Proszę, zaufaj mi. Na co się zdasz swojemu plemieniu, jeśli będziesz martwy?

 

 

Ćitraangadh załomotał głośno do drzwi. Nandi obudził się, rozchylił z przekleństwem klejące się powieki i otworzył mu gwałtownym szarpnięciem.

– Lepiej, żeby to było ważne – warknął.

– Chodź szybko. Gunowie zachorowali.

– Już? To dopiero pierwsza noc – zawołał Nandi. – Ruszajmy! – dodał, łapiąc za angavastram.

 

 

Łazienka wydała się Śiwie dziwnym miejscem na kąpiel. Był przyzwyczajony do pluskania się w zimnych wodach Manasarowaru, gdzie kąpał się dwa razy na miesiąc. W pomieszczeniu było dla niego za ciasno. Obrócił magiczne urządzenie w ścianie, by zwiększyć strumień wody, a potem wziął w rękę kawałek niezwykłej, przypominającej ciastko substancji, zwanej przez Meluhan mydłem, by wyszorować ciało do czysta. Ajurwati bardzo jasno oznajmiła, że musi użyć mydła. Następnie zatrzymał strumień wody i wziął w dłonie ręcznik. Gdy wycierał się energicznie, jego uwagę ponownie przyciągnął osobliwy fakt, który ignorował przez kilka ostatnich godzin. Jego bark był lepszy niż nowy. Przyjrzał się bojaźliwie kolanu. Nie miał na nim blizny i nie czuł też bólu. Przepojony zachwytem przeniósł spojrzenie na palec u nogi. On również był całkowicie uzdrowiony. Młodzieniec uświadomił sobie, że nie tylko okaleczone części jego ciała, lecz ono całe jest zupełnie jak nowe, odmłodzone i silniejsze niż kiedykolwiek. Szyję jednak nadal wypełniało nieznośne zimno.

Co się dzieje, do licha?

Wyszedł z łazienki i szybko wdział nowe dhoti. W tym przypadku polecenia Ajurwati również były jasne: nie wolno mu było włożyć starego ubrania, splamionego jego potem. Gdy owijał szyję angavastramem, by choć trochę ją ogrzać, rozległo się pukanie do drzwi.

– Śiwo, czy zechciałbyś mnie wpuścić? – zapytała Ajurwati. – Chcę tylko sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku.

Otworzył drzwi. Lekarka weszła do środka i sprawdziła temperaturę ciała młodzieńca. Była w porządku. Ajurwati skinęła lekko głową.

– Wygląda na to, że nic ci nie jest. Wszyscy w twoim plemieniu również szybko wracają do zdrowia. Kryzys minął.

Śiwa uśmiechnął się z wdzięcznością.

– Dzięki umiejętnościom i sprawności twojego personelu. Serdecznie przepraszam, że przedtem ci się sprzeciwiałem. To nie było konieczne. Wiem, że chciałaś dobrze.

Oderwała spojrzenie od notatnika.

– Chcemy być uprzejmi, tak? – zapytała, unosząc brwi i uśmiechając się lekko.

– Wiesz, wcale nie jestem aż taki grubiański – odparł młodzieniec, szczerząc zęby w uśmiechu. – Po prostu zachowujecie się zbyt wyniośle!

Ajurwati nagle przestała słuchać. Spojrzała zdumiona na Śiwę. Dlaczego nie zauważyła tego przedtem? Nigdy dotąd nie wierzyła w tę legendę. Czy będzie pierwszą osobą, która zauważy, że się spełniła?

– Dlaczego okryłeś szyję? – wymamrotała, unosząc słabo ręce, by na nią wskazać.

– Z jakiegoś powodu zrobiła się bardzo zimna. Czy to cię niepokoi? – zapytał młodzieniec, ściągając angavastram.

Krzyk kobiety poniósł się echem po cichej izbie. Ajurwati zatoczyła się do tyłu, zakrywając usta pod wpływem szoku. Palmowe liście posypały się na podłogę. Kolana ugięły się pod nią, zbyt słabe, by utrzymać jej ciężar. Osunęła się plecami na ścianę, ani na moment nie odrywając spojrzenia od Śiwy. Z jej dumnych oczu popłynęły łzy.

– Om Brahmaje namah – powtarzała. – Om Brahmaje namah.

– Co się stało? Czy to poważne? – zapytał zaniepokojony młodzieniec.

– Przybyłeś! O Panie, przybyłeś!

Nim zdumiony Śiwa zdążył zareagować na jej niezwykłe zachowanie, do izby wpadł Nandi i zauważył leżącą na podłodze Ajurwati. Po jej twarzy strumieniami spływały łzy.

– Co się stało, pani? – zapytał zaskoczony kapitan.

Ajurwati wskazała na szyję Śiwy. Nandi uniósł wzrok. Szyja lśniła niesamowitym, błękitnym i opalizującym blaskiem. Kapitan padł na kolana z krzykiem przywodzącym na myśl ryk zwierzęcia, które po długiej niewoli w klatce wyrwało się na wolność.

– Panie! Przybyłeś! Nilkanth przybył!

Mężczyzna pochylił się nisko i z uwielbieniem dotknął czołem stóp Nilkantha. Obiekt jego czci odsunął się, zdumiony i zaniepokojony.

– Co tu się dzieje, do licha? – zapytał podekscytowany.

Dotknął dłonią swej lodowatej szyi, odwrócił się ku miedzianej płycie i ze zdumieniem wpatrzył się w odbicie swego nil kanth; swego niebieskiego gardła.

Ćitraangadh trzymał się framugi, łkając jak dziecko.

– Jesteśmy ocaleni! Jesteśmy ocaleni! Nilkanth przybył!

 

 

 

[1] Na końcu książki znajduje się obszerny słownik przygotowany przez autora, który pomoże zrozumieć trudniejsze zwroty występujące w powieści (przyp. red.).

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

Kraina czystego życia

 

 

 

Ćenardhwadź, gubernator Kaszmiru, pragnął ogłosić całemu światu, że Nilkanth pojawił się w jego stolicy. Nie w innych miastach pogranicza, takich jak Takszaśila, Karaczapa czy Lothal, lecz w jego Srinagarze! Jednakże z meluhańskiej stolicy Dewagiri, Domostwa Bogów, niemal natychmiast przybył ptasi posłaniec. Rozkazy były jasne jak słońce. Wiadomość o nadejściu Nilkantha trzeba było utrzymać w tajemnicy, dopóki cesarz nie ujrzy go na własne oczy. Ćenardhwadźowi rozkazano wysłać Śiwę z eskortą do Dewagiri. Co najważniejsze, sam Śiwa nie mógł się niczego dowiedzieć o legendzie. „Cesarz udzieli domniemanemu Nilkanthowi stosownych rad”. Tak brzmiały słowa zawarte w wiadomości.

Gubernatorowi przypadł w udziale zaszczyt powiadomienia Śiwy o czekającej go podróży. Młodzieniec nie był jednak w dobrym nastroju. Zdumiewało go uwielbienie, jakie nagle zaczęli mu okazywać wszyscy otaczający go Meluhanie. Ponieważ przeniesiono go do rezydencji gubernatora, gdzie żył w luksusie, tylko najważniejsi obywatele Srinagaru mieli dostęp do Śiwy.

– Panie, eskortujemy cię do Dewagiri, naszej stolicy. To kilka tygodni drogi stąd – oznajmił Ćenardhwadź, starając się pochylić potężne, muskularne ciało niżej niż kiedykolwiek w życiu.

– Nigdzie się nie wybieram, dopóki ktoś mi nie wyjaśni, o co, do licha, chodzi z tą całą legendą o Nilkanthu – odparł gniewnie Śiwa.

– Panie, proszę, zaufaj nam. Wkrótce poznasz prawdę. Sam cesarz wszystko ci wyjaśni, gdy już dotrzesz do Dewagiri.

– A co z ludźmi z mojego plemienia?

– Otrzymają ziemię tutaj, w Kaszmirze. Zapewnimy im wszystko, czego potrzebują do wygodnego życia.

– Czy mają być zakładnikami?

– Och, nie, Panie! – zaprzeczył wyraźnie wstrząśnięty Ćenardhwadź. – To twoje plemię, Panie. Gdyby to zależało ode mnie, do końca swych dni żyliby jak wysoko urodzeni. Ale praw nie wolno łamać, Panie. Nawet dla ciebie. Możemy im dać tylko to, co im obiecano. Z czasem będziesz mógł zmienić prawa, jeśli uznasz to za stosowne. Wtedy z pewnością będziemy mogli ich przenieść w dowolne miejsce.

– Proszę, Panie – błagał Nandi. – Zaufaj nam. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ważny jesteś dla Meluhy. Czekaliśmy na ciebie bardzo długo. Potrzebujemy twojej pomocy.

Proszę, pomóż mi! Proszę!

Wspomnienie innej pełnej desperacji prośby, którą usłyszał przed laty z ust zrozpaczonej kobiety, powróciło nagle, skłaniając oszołomionego Śiwę do milczenia.

 

 

„Twoje przeznaczenie jest znacznie większe niż te potężne góry!”

Nonsens! Nie zasługuję na żadne przeznaczenie. Gdyby ci ludzie znali moje winy, natychmiast zakończyliby te bzdury!

– Nie wiem, co powinienem zrobić, Bhadro.

Przyjaciel przysiadł obok Śiwy w królewskich ogrodach, na brzegach jeziora Dal, starannie napełniając chillum marihuaną.

– To była wskazówka, żebyś coś powiedział, ty durniu – dodał zniecierpliwiony młodzieniec, gdy Bhadra obudził fajkę do życia ogniową pałeczką.

– Nie, Śiwo. To była wskazówka, żebym wręczył ci chillum.

– Czemu nie chcesz mi doradzić? – zapytał wódz Gunów pełnym bólu głosem. – Nadal jesteśmy tymi samymi przyjaciółmi, którzy nigdy nic nie zrobili, nie zapytawszy wpierw drugiego o radę!

– Już nimi nie jesteśmy – zaprzeczył z uśmiechem Bhadra. – Jesteś teraz wodzem. Plemię żyje i umiera stosownie do twoich decyzji. Nie można pozwolić, by skaził je wpływ kogoś innego. Nie jesteśmy jak Pakrati, u których wódz musi słuchać tego, kto najgłośniej gardłuje podczas rady. Wśród Gunów mądrość wodza jest niepodzielna. Tak mówi nasza tradycja.

Poirytowany Śiwa wzniósł oczy ku niebu.

– Niektóre tradycje zasługują na to, by je odrzucić!

Bhadra milczał. Wódz Gunów wyciągnął rękę i wyrwał mu chillum. Zaciągnął się głęboko, pozwalając, by dym wypełnił jego ciało swym dobroczynnym wpływem.

– Słyszałem tylko jedno na temat legendy o Nilkanthu – odezwał się Bhadra. – Najwyraźniej Meluha ma poważne problemy i tylko on może ją uratować.

– Ale ja nie widzę tu żadnych problemów! Wszystko wygląda na doskonałe. Jeśli chcą zobaczyć, jak wyglądają prawdziwe trudności, powinniśmy ich zaprosić na nasze ziemie!

Bhadra roześmiał się cicho.

– A jak wyjaśnić niebieskie gardło, z powodu którego uważają, że możesz ich uratować? – zapytał.

– Niech mnie szlag, jeśli to wiem! Są znacznie bardziej zaawansowani od nas, a mimo to oddają mi cześć, jakbym był jakimś bogiem. Tylko dlatego, że mam niebieskie gardło.

– Myślę, że ich lekarstwa są magiczne. Zauważyłeś, że garb na plecach trochę mi zmalał?

– Tak! Ich lekarze są niezwykle utalentowani.

– Wiesz, że zwą ich braminami?

– Jak Ajurwati? – zapytał Śiwa, oddając fajkę przyjacielowi.

– Tak. Ale bramini nie tylko leczą ludzi. Są też nauczycielami, prawnikami, kapłanami. Wykonują właściwie wszystkie intelektualne profesje.

– Utalentowani ludzie – skwitował Śiwa, pociągając nosem.

– To jeszcze nie wszystko – kontynuował Bhadra w przerwie między długimi pociągnięciami fajki. – Meluhanie są zwolennikami specjalizacji. Oprócz braminów mają też grupę zwaną kszatrijami. To wojownicy i władcy. Nawet kobiety mogą być kszatrijami!

– Naprawdę? Pozwalają kobietom służyć w wojsku?

– Najwyraźniej nie ma ich tam zbyt wiele, ale owszem, pozwalają.

– Nic dziwnego, że mają kłopoty!

Obaj przyjaciele roześmiali się głośno na myśl o dziwacznych zwyczajach Meluhan. Bhadra zaciągnął się raz jeszcze, po czym podjął swą opowieść.

– Mają też wajśjów, którzy są rzemieślnikami, kupcami i ludźmi interesu, a na koniec śudrów, będących parobkami i robotnikami. Ludzie z jednej kasty nie mogą wykonywać prac przypisanych innym kastom.

– Chwileczkę – wtrącił Śiwa. – To znaczy, że jeśli jesteś wojownikiem, nie wolno ci handlować na targu?

– Tak.

– To cholerna głupota! Jak znajdziesz mi marihuanę? W końcu to jedyne, do czego się przydajesz!

Śiwa odchylił się nagle, unikając żartobliwego ciosu Bhadry.

– Już dobrze, dobrze! – zawołał ze śmiechem. – Spokojnie!

Wyrwał przyjacielowi chillum i również głęboko się zaciągnął.

Mówimy o wszystkim, tylko nie o tym, o czym powinniśmy porozmawiać.

Spoważniał.

– Tak jest, są dziwni, ale powiedz, jak powinienem postąpić?

– A co pragniesz uczynić?

Śiwa odwrócił wzrok, jakby kontemplował róże rosnące po przeciwnej stronie ogrodu.

– Nie chcę znowu uciekać.

– Słucham? – zapytał Bhadra, który niedokładnie usłyszał udręczony szept przyjaciela.

– Powiedziałem, że nie chcę znowu czuć się winny dlatego, że uciekłem – powtórzył głośno Śiwa.

– To nie była twoja wina.

– Była! – wrzasnął Śiwa.

Bhadra umilkł. Nie było nic, co mógłby powiedzieć. Jego przyjaciel zasłonił z westchnieniem oczy.

– To była moja wina…

Bhadra wsparł dłoń na jego ramieniu i uścisnął je lekko, czekając, aż ta straszliwa chwila minie. Wreszcie Śiwa zwrócił twarz ku niemu.

– Proszę cię o radę, przyjacielu. Jak powinienem postąpić? Jeśli potrzebują mojej pomocy, nie mogę się od nich odwrócić. Ale z drugiej strony, jak mogę zostawić nasze plemię? Co mam zrobić?