Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Niewidoczny Tybet

Niewidoczny Tybet

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63778-71-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Niewidoczny Tybet

"Zawsze wierna, lojalna, pełna czystej, bezinteresownej odwagi".

Jego Świątobliwość Dalajlama

"Konfrontacja między tybetańską pisarką Oser a starym chińskim reżimem to przede wszystkim zderzenie wolności sumienia z nakładanym jej kagańcem, godności z upokorzeniem, otwartości wiary z bezmyślnością przemocy".

Liu Xiaobo, więzień polityczny, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 2010 roku.

Tybet, którego świat nie widzi i nie zna, ponieważ nie życzy sobie tego chińskie państwo –  które stać na egzekwowanie narzuconych przez siebie reguł bezwzględnie i z całą surowością  – widziany oczami Oser, tybetańskiej intelektualistki, pisarki, dziennikarki społecznej i jednoosobowej agencji informacyjnej: „poetki, która zapomniała się bać”.

Sto jedenaście tekstów Oser z ostatnich siedmiu lat oraz esej Wang Lixionga – chińskiego intelektualisty, pisarza, historyka i ekologa.

Polecane książki

  Obecnie coraz większa grupa podatników świadczy swoje usługi przez Internet. Dotyczy to m.in. lekarzy, psychologów czy dietetyków. Normą jest świadczenie usług szkoleniowych on-line. W publikacji odpowiadamy na pytania: czy usługi medyczne oraz szkoleniowe mogą korzystać ze zwolnienia, jak us...
Poradnik skierowany do kierowców. Nietrudno sobie wyobrazić kolizje i wypadki spowodowane brakiem informacji o zmianie kierunku jazdy. Takie sytuacje czyhają na nas wszędzie. Kiedy więc prawidłowo włączać kierunkowskaz, by zachować bezpieczeństwo na drodze? Cel książki to zobrazowanie wszy...
„Cztery rubiny” TO KSIĄŻKA O MIŁOŚCI I RELACJACH MIĘDZYLUDZKICH. Wiek XIX wymaga poświęceń. Losy młodej hrabianki Ireny Wandy Ostrowskiej zakochanej w urzędniku nie toczą się tak, jak by tego pragnęła. Wychodzi więc za mąż za doktora weterynarii. Po jego śmierci Irena sprzedaje dom i wyprowadza s...
Indiańska opowieść w wersji dwujęzycznej (angielsko-polskiej)     Barwne życie Jacka Londona dostarczyło mu mnóstwa inspiracji. W swoich krótkich prozatorskich utworach zawarł wiele wspomnień ze swoich podróży na Północ. Przemyślny Porportuk to jedno z wielu opowiadań, w którym amerykański autor g...
Książka  jest adresowana do studentów wszystkich uczelni o charakterze nieprawniczym oraz wszystkich działajacych w gospodarce po to, aby ułatwić im opanowanie materiału i zdanie egzaminów (też w praktyce) z, przynajmniej części, obowiązujących ich zagadnień prawnych.Obejmuje wybrane, podstawowe wrę...
W powszechnej świadomości na Zachodzie Japończycy – z racji Hiroshimy – uchodzą za ofiary II wojny światowej. Przerażające skutki zrzucenia bomby atomowej przesłoniły to, co w Azji Południowo-Wschodniej działo się wcześniej, dlatego zbrodnie japońskiej armii podczas inwazji w latach 1937...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Oser

Bod, „Tybet”, kaligrafia TR.

„Niech żyje Jego Świątobliwość. Tybet (w sercu)”,
ulotka z Sertharu (chiń. Seda), 1 października 2011 roku.

Schody do Potali, zadeptywanego przez tysiące turystów zimowego
pałacu dalajlamów, lipiec 2013 roku, fot. Daniel Bemersyde.

Cering Phuncog (vel Drupczok) podpalił się w proteście przeciw
chińskim rządom 18 stycznia 2013 roku przed komisariatem
w Kakhogu (chiń. Hongyuan), w prefekturze Ngaba (chiń. Aba)
prowincji Sichuan. Zginął na miejscu, osierocając dwoje dzieci.

Internetowa rozmowa z Jego Świątobliwością Dalajlamą,
Dharamsala-Pekin, 4 stycznia 2011 roku.

Wyrazy tybetańskie zostały spolszczone, słowa chińskie,
poza kilkoma wyjątkami, podano w transkrypcji pinyin.

W poszukiwaniu informacji o sytuacji w Tybecie oraz tekstów
tybetańskich i chińskich „obywateli sieci” pomogą Czytelnikowi
strony Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka www.hfhr.org.pl/tybet
i Stowarzyszenia Studenci dla Wolnego Tybetu www.sft.org.pl

Copyright © by Woeser

Copyright © for the translation by Adam Kozieł

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Akademickie

DIALOG 2013

wydanie elektroniczne

Warszawa 2014

Korekta: Elżbieta Brzozowska

Wydawnictwo Akademickie Dialog

00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel./faks: 22 620 87 03

e-mail: redakcja@wydawnictwodialog.pl

www.wydawnictwodialog.pl

Warszawa 2013

ISBN ePub: 978-83-63778-71-2

ISBN mobi: 978-83-63778-74-3

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

– Tomkowi

Serdeczne podziękowania dla A.E. Clarka z Ragged Banner Press,
niezrównanego tłumacza i wydawcy wierszy Oser; Deczen Pempy,
autorki strony High Peaks Pure Earth publikującej przekłady z bloga Oser; Kate Saunders z International Campaign for Tibet; Danuty
Przywary z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka; Liliany Skoczylas
ze Stowarzyszenia Studenci dla Wolnego Tybetu; dr Agaty Bareji-Starzyńskiej
z Uniwersytetu Warszawskiego; Lamy Rinczena,
przewodniczącego Polskiej Unii Buddyjskiej; Henryka Wujca,
Wiesława Walendziaka i Beaty Bublewicz – kolejnych
przewodniczących Zespołu Tybetańskiego w Sejmie RP; oraz wszystkich,
których praca i pomoc umożliwiły wydanie tej książki.

Prosimy o przekierowanie 1% podatku na pracę Stowarzyszenia
Studenci dla Wolnego Tybetu (numer KRS: 0000114698), prowadzącego między innymi bezpłatną klinikę stomatologiczną przy
klasztorze buddyjskim w Katmandu oraz próbującego wspierać
rodziny skazanych za „przestępstwa polityczne” i byłych więźniów
politycznych w Tybecie, dla których zwolnienie często nie oznacza
wolności, tylko inny rodzaj gehenny. Stowarzyszenie nie ma żadnych
kosztów „własnych” (czyli pensji, czynszów, honorariów, rachunków
telefonicznych itd.): każdą złotówkę – dosłownie, nie metaforycznie –
przeznacza na realizację celów poszczególnych programów.
www.sft.org.pl

Tybet w obliczu dwojakiego
imperializmu. Sprawa OserWang Lixiong

Imperializm polityczny – dławienie
kultury

Powszechnie potępiany, odrzucany przez
cywilizowane społeczeństwa imperializm nie polega dziś na zwykłej
ekspansji terytorialnej i grabieży bogactw innych narodów. Choć
pozostaje wierny okupacji i kolonializmowi, udaje, że jest pożyteczny
dla podbitej mniejszości, udzielając jej na przykład pomocy
gospodarczej. Pewny swej cywilizacyjnej wyższości i materialnych
dobrodziejstw, coraz częściej daje o sobie znać w tych wymiarach
życia, które określamy mianem kultury.

Kultura zajmuje centralne miejsce we współczesnych
dysputach na temat Tybetu. W odpowiedzi na krytykę świata
rząd Chin wylicza swoje zasługi na niwie jej ochrony: odbudowę
świątyń, renowację zabytków, promowanie języka tybetańskiego,
dwujęzyczność regionów autonomicznych, konserwację zagrożonych
dzieł sztuki. Społeczność międzynarodowa i diaspora tybetańska
podnoszą dokładnie te same kwestie, tyle że krytykując Pekin. Obie
strony przywołują liczne przykłady na poparcie swoich tez, dochodząc
do zupełnie sprzecznych wniosków.

Moim zdaniem kultura narodu jest przede wszystkim
jego wyrazem, ograniczając dyskusję do niej, tracimy więc z oczu
meritum sprawy. Ekspresja narodu nie sprowadza się do odtwarzania
historii i odgrywania tradycji. Przede wszystkim tyczy tego, co
czuje on i myśli o swojej sytuacji obecnej oraz w jakim chce iść
kierunku. Historia i tradycja narodowa są częścią żywej kultury
tylko wtedy, gdy wyrażają się poprzez teraźniejszość i poczucie
rzeczywistości. Kultura, która traci związek z tożsamością
narodu i jego sytuacją, staje się wydmuszką, pozbawioną życia
kukiełką.

Jaki pożytek i sens kulturowy ma najbardziej
nawet pieczołowite pielęgnowanie języka ojczystego, gdy służy
on wyłącznie powtarzaniu słów obcego imperium, a nie wyrażaniu
prawdziwych uczuć narodu? Kultywowanie tradycji nie jest zatem najlepszym
miernikiem skuteczności ochrony kultury, zaś inwestycje imperium,
choćby największe, nie mają z nią zgoła nic wspólnego.

Dopiero z tej perspektywy widać, jakie spustoszenia
poczyniły w kulturze tybetańskiej rządy Chin. Niezależnie od
tego, co i jak próbowały one osiągać, kategorycznie zakazywały
Tybetańczykom wyrażania siebie. Imperium chce kontrolować każdą
formę ekspresji, surowo karząc za najmniejsze odstępstwo. Weźmy
ostatnie przejścia tybetańskiej pisarki Oser (chiń. Weise).

Oser pisze po chińsku. Urodziła się w Lhasie w 1966
roku; dorastała w tybetańskim regionie prowincji Sichuan. W 1988
roku ukończyła studia na wydziale języka i literatury chińskiej
Południowo-Zachodniego Instytutu Mniejszości. Pracowała
jako reporterka Dziennika Ganzi (po
tybetańsku – Kardze), a w 1990 roku została przeniesiona do
lhaskiej redakcji Literatury Tybetańskiej
(chiń. Xizang Wenxue), periodyku Stowarzyszenia
Literackiego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (Xizang
Wenlian). Do tej pory opublikowała „Tybet ponad”
(Xizang Zaishang), „Mapę burgundowej czerwieni”
(Xianghongsede Ditu) i „Zapiski tybetańskie”
(Xizang Biji). Jej kłopoty zaczęły się właśnie
od „Zapisków”.

„Zapiski tybetańskie” są antologią opowiadań
Oser. Jako pierwsze opublikowało je wydawnictwo Huacheng z Guangzhou
w prowincji Guangdong w 2003 roku. Ponieważ książka dobrze się
sprzedawała, przygotowano drugie wydanie. Wtedy też zainteresowała
się nią cenzura. Departament Frontu Jedności Komunistycznej Partii
Chin uznał, że tomik zawiera „poważne błędy polityczne”. Za
oskarżeniem poszło polecenie, by książką zajęli się ludzie
odpowiedzialni za pracę ideologiczną w Tybecie. Jednocześnie zakazano
sprzedaży „Zapisków” w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA),
a wkrótce potem Biuro ds. Dziennikarstwa i Publikacji prowincji
Guangdong umieściło je na indeksie. Stowarzyszenie Literackie,
pracodawca Oser, zrecenzowało książkę na piśmie: „Wyolbrzymia
i idealizuje pozytywną rolę religii w życiu społecznym. Poszczególne
eseje świadczą o wierze i czci autorki dla Dalaja. Niektóre fragmenty
obnażają ciasne, nacjonalistyczne myślenie oraz zawierają opinie,
które szkodzą jedności i solidarności naszego państwa. Pewne
treści całkowicie przesłaniają wielkie osiągnięcia Tybetańskiej
Reformy w ostatnich dekadach, epatując nostalgią za starym Tybetem
bez odwołania do konkretnych przykładów. W książce znalazły
się błędne oceny, brak w niej też słusznych zasad politycznych;
autorka porzuciła odpowiedzialność społeczną, której wymaga się
od pisarzy współczesnych, oraz utraciła polityczne zaangażowanie na
rzecz postępowego ruchu cywilizacyjnego”.

Oficjalne zarzuty wobec „Zapisków” przedstawił
również Shi Jifeng, dyrektor Centralnego Biura ds. Dziennikarstwa
i Publikacji: „Książka sławi XIV Dalajlamę i XVII Karmapę oraz
zachęca do czci i wiary religijnej. To poważne błędy polityczne
i światopoglądowe. W niektórych rozdziałach autorka zapuszcza się,
do pewnego stopnia, na grząski grunt polityczny. W rozdziale »Nima
Cering« opisuje, na przykład, rozterki znanego duchownego o tym
imieniu, który zetknął się z poparciem dla Dalaja na konferencji
międzynarodowej. Autorka najwyraźniej nie rozumie istoty separatyzmu
i kwestii promowania niepodległości Tybetu przez Dalaja. Rozdział
»Tenzin i jego synowie« obnaża natomiast błędną interpretację
konfliktu chińsko-tybetańskiego w latach pięćdziesiątych”
(Biuletyn wydawniczy, 23 lutego 2004).

Cytowane tu zarzuty świadczą o skrajnie
imperialistycznej postawie, która odbiera narodowi tybetańskiemu prawo
do świadomości siebie. To niewyobrażalne, że jakieś społeczeństwo
może uznać „cześć i wiarę religijną” za „poważny błąd
polityczny i światopoglądowy”. Oser jest tybetańską buddystką. To
oczywiste, że sławi swoich przywódców duchowych, takich jak
Dalajlama i Karmapa. Tylko kolonialista, który chce stłamsić
mniejszość narodową, może uznać taką postawę wobec religii za
przestępstwo. Czyż oskarżanie autorki o „błędne oceny i brak
słusznych zasad politycznych”, „porzucenie odpowiedzialności
społecznej, której wymaga się od pisarzy współczesnych, oraz
utratę politycznego zaangażowania na rzecz postępowego ruchu
cywilizacyjnego”, ponieważ nie wychwala ona „wielkich osiągnięć
ostatnich dekad” i „epatuje nostalgią za starym Tybetem”, nie jest
świadectwem narzucania władzy i imperialistycznej manipulacji?

W pewnym sensie za cud należy uznać samo opublikowanie
„Zapisków” pod rządami chińskiej cenzury. Książka trafiła
do czytelników pewnie dlatego, że Guangdong jest najbardziej
komercyjną prowincją ChRL, w której panuje stosunkowo spokojna
atmosfera polityczna. Rozdział „Nima Cering”, który upodobało
sobie Centralne Biuro ds. Dziennikarstwa i Publikacji, ukazuje
głębię depresji i braku wyboru, z którymi borykają się uciskane
mniejszości. Zobaczmy, jak zareagował na niego – w lekko kulejącym
chińskim – ujgurski czytelnik, który przysłał Oser list:
„Czytam twoją książkę. Nima Cering w Norwegii, jak podeszła
do niego dziewczyna, i jest mi bardzo smutno. Nie mogłem nad sobą
zapanować i bardzo płakałem. Przeczytałem to wiele razy. Nie wiem,
dlaczego nie mogłem się opanować, jak czytałem rozdział, w którym
Nima Cering odpowiada młodej dziewczynie. Rozpłakałem się na cały
głos. Płakałem bardzo długo, bo czułem, że coś trafiło mnie
w serce. To nie do zniesienia dla mojego słabego serca. Chcę głośno
krzyczeć, ale nie mam odwagi. Tak mi żal”.

Kiedy „Zapiski” trafiły na indeks, Oser brała
udział w seminarium dla redaktorów, zorganizowanym przez Instytut
Literacki Luxun w Pekinie. Stowarzyszenie Literackie TRA zamierzało
awansować ją na zastępcę naczelnego Literatury
Tybetańskiej, ale gdy tylko zaczęły się kłopoty
z książką, natychmiast zawieszono jej udział w kursie i kazano wracać
do Lhasy, gdzie powołano dla niej „grupę pomocy i nauczania”
(bangjiao xiaozu), która miała się zająć jej
„edukacją w myśleniu” (sixiang jiaoyu). Oser
kazano „przeprowadzić kontrolę” (jiantao)
i „przeskoczyć płotek” (guoguan).

Terminy, które umieściłem w cudzysłowach,
należą do nomenklatury Komunistycznej Partii Chin. To metody
kontroli psychicznej, nazywane narzędziami „naprawiania ludzi”
(zhengjen). W istocie idzie tu o to, by jednostka
zgięła kark przed władzą, wyrzekając się niezależności
i godności. Poddaje się ją niezliczonym przesłuchaniom i zmusza
do składania zeznań, mimo że odpowiednie organy dawno zebrały
wszystkie informacje. Gdy partia poczuje się usatysfakcjonowana,
oferuje szansę „stania się nową osobą” (chongxin
zuojen). Założenie jest takie, że delikwent nie ośmieli
się już nigdy przekroczyć linii i szczerze pokłoni się przed
miłosiernym majestatem partii, która ćwiczy ten mechanizm od
dziesięcioleci. Funkcjonuje on na każdym poziomie systemu i jest
uruchamiany, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Wpadając w tarapaty,
większość Chińczyków po prostu podporządkowuje się reżimowi,
by uniknąć kłopotów. Praktykuje się to od lat; ludzie dawno się
przyzwyczaili i nie czują żadnego wstydu.

Choć Oser straciła szansę na awans i groziła jej
nawet reedukacja na wsi, w ten sposób zachowałaby przynajmniej pensję,
która w Tybecie – gdzie przestrzeń, pozwalająca na przetrwanie
i rozwój poza granicami systemu, jest niezwykle ograniczona – ma
ogromne znaczenie. Wedle tybetańskiego powiedzonka „etat jest jak
krowa: gwarantuje codzienne mleko”. Ale Oser nie mogła tego zrobić,
gdyż musiałaby się wyprzeć swojej wiary.

Ponieważ oskarżono ją o „sławienie”
Dalajlamy, jedynym ratunkiem było zaatakowanie go lub przynajmniej
powtórzenie wynurzeń Li Ruihuana, byłego członka Biura Politycznego
odpowiedzialnego za sprawy mniejszości: „Dalaj stoi na czele
grupy separatystycznej, która spiskuje, by zdobyć niepodległość
Tybetu. Stanowi narzędzie międzynarodowego ruchu antychińskiego. Jest
nie tylko główną przyczyną i źródłem wszelkich niepokojów
w społeczności tybetańskiej, ale i największą przeszkodą,
uniemożliwiającą zaprowadzenie porządku wśród tamtejszych
buddystów”.

Jakże Oser mogłaby powiedzieć coś takiego o swoim
przywódcy duchowym? Czyż nie postawiłaby świata do góry nogami,
oskarżając go o wzniecanie niepokojów w Tybecie i zakłócanie
porządku buddyzmu tybetańskiego? Sumienie lub wiara nie pozwoliły
jej na wypowiedzenie takich słów. Wedle nauk buddyjskich atakując
guru, gromadzi się niezwykle negatywną karmę. W końcu, kto wygnał
Dalajlamę, zabił setki tysięcy Tybetańczyków i zniszczył niemal
wszystkie klasztory w ich kraju? Sprawcy tych czynów rzeczywiście są
przestępcami, wywołującymi niepokoje w Tybecie oraz zakłócającymi
porządek buddyzmu tybetańskiego!

Chen Kuiyuan, były sekretarz partii TRA, kazał
wszystkim mnichom i mniszkom przepisać własnoręcznie słowa
Li Ruihuana w ramach kampanii „reorganizacji klasztorów”
(zhengdun simiao). Każdy, kto się sprzeciwił,
musiał opuścić świątynię. W piśmie tybetańskim „jest” różni
się od „nie jest” ledwie jedną kropeczką. Wielu mnichów dodawało
więc niemal niewidoczny znaczek nad orzeczeniem, by wykonać polecenie
władz, nie atakując przy tym swego guru. Ale Oser zrobić tego nie
mogła, ponieważ pisze po chińsku, w którym do wyrażenia przeczenia
potrzebna jest nie kropka, lecz dodatkowy znak. Ten test okazał się
więc dla niej zbyt trudny.

Wielu urzędników kolejno podejmowało „pracę
przemyślenia” (zuo sixiang gongzuo) z Oser
i jej krewnymi. (W gruncie rzeczy są to tortury, służące łamaniu
morale.) Bezustanne nagabywanie i niepokojenie przez władze okazało się
stresem nie do wytrzymania. Co więcej, ponieważ wcześniej wypowiadała
się krytycznie o linii kolejowej, która ma połączyć Amdo z Tybetem,
kazano jej „odebrać lekcję” (jieshou jiaoyu)
na placu budowy. Widząc, że nie starczy jej sił na frontalną lub
zawoalowaną walkę z systemem, postanowiła opuścić Tybet.

Przed wyjazdem zostawiła list do władz Stowarzyszenia
Literackiego TRA, czyli podstawowej organizacji partyjnej, który
zatytułowała „Jestem na zawsze tybetańską pisarką wyznającą
buddyzm”. Przytaczam go w całości:

„Organizacja partyjna Wenlian

14 września 2003 roku

Oskarżenia przeciwko »Zapiskom tybetańskim«
dotyczą przede wszystkim moich poglądów na temat buddyzmu i sytuacji
w Tybecie. Prosząc mnie o »przeskoczenie płotka«, żąda się,
bym oświadczyła, że moja wiara jest fałszywa i że nie powinnam
była używać oczu do przyglądania się sytuacji w Tybecie.
W przyszłości w mojej twórczości nie byłoby miejsca na religię,
a o ojczyźnie musiałabym pisać zgodnie z oficjalnymi dyrektywami
i wytycznymi. W obliczu takich wymagań mogę tylko powiedzieć, że
nie jestem w stanie i nie chcę przeskakiwać »płotków«. Z mojej
perspektywy współpraca byłaby gwałtem na powołaniu oraz sumieniu
pisarza. W tych okolicznościach pozostanie w Lhasie i uczestniczenie
w reedukacji, której się nie poddam, nie przyniosłoby żadnych
pozytywnych rezultatów, przysparzając jedynie wszystkim dodatkowych
problemów i utrudniając Stowarzyszeniu zamknięcie sprawy. Uważam
więc, że najlepiej będzie, jeśli na pewien czas opuszczę Lhasę
i zaczekam gdzie indziej na ogłoszenie ostatecznej decyzji przez stosowne
organy. Jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencje mojej decyzji,

Oser”.

Do tej pory wymierzono jej następujące kary: po
pierwsze, z powodu dobrowolnej rezygnacji odebrano etat i pensję
w Stowarzyszeniu Literackim TRA; po drugie, skonfiskowano przyznane
mieszkanie (chwilowo mieszka z matką); po trzecie, anulując
ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne, pozbawiono wszelkich świadczeń;
po czwarte, zakazano ubiegania się o paszport. W ten sposób, choć
nie została wtrącona do więzienia, zabrano Oser wszystko, co można
było odebrać.

Ludziom żyjącym w wolnych krajach lub w Chinach
właściwych może być trudno pojąć, co oznacza taka kara
dla Tybetańczyka. Społeczeństwo chińskie jest już na tyle
różnorodne, że stwarza rozmaite możliwości. Poza oficjalnym
systemem powstała przestrzeń, w której da się nie tylko żyć, ale
i prosperować. Tymczasem modernizacji Tybetu i jego społeczeństwa
przyświecał jeden cel – całkowite uzależnienie finansowe od
Pekinu. W Tybecie nie istnieje stratyfikacja społeczna. Poza klasztorami,
które stanowią jedyny wyjątek, niemal wszyscy intelektualiści
i ludzie kultury wprzęgnięci są w system. Innymi słowy, o pracy
w tej sferze może marzyć tylko ten, kto jest jego częścią – bez
tego trudno liczyć nawet na związanie końca z końcem.

Zdumiewał mnie fakt, że choć
dysydenci-intelektualiści działali publicznie w Związku Sowieckim
i w Europie Wschodniej, a obecnie są również aktywni
w Chinach właściwych, w Tybecie – mimo ogromu cierpień narodu,
międzynarodowego poparcia i przewodnictwa duchowego – tak się nie
dzieje. Dlaczego do tej pory słyszymy jedynie o milczącym oporze
w klasztorach lub symbolicznych działaniach lokalnych? Myślę,
że jedną z najważniejszych przyczyn jest brak przestrzeni, która
pozwalałaby tybetańskim intelektualistom na przeżycie poza granicami
układu, zachowującego tam władzę decydowania o życiu i śmierci
jednostki. System, który karmi wszystkich ludzi kultury, wszystkich
ich również dyscyplinuje. Kiedy przeraża, nie ma szans na rzucenie
mu wyzwania. Kultura Tybetu jest dziś tłamszona przez taką właśnie
kontrolę wewnętrzną. Ukaranie Oser ma zapalić lampki ostrzegawcze
innym.

Ego imperializmu kulturowego

We współczesnym imperializmie nie
chodzi wyłącznie o kwestie militarne i polityczne oraz działania
garstki kolonizatorów. Idzie w nim również o kulturę, a to wymaga
udziału szarych mieszkańców imperium. Imperializm polityczny
rozrósł się o imperializm kulturowy. O ile łatwo wyobrazić
sobie upadek mocarstwa w sensie politycznym i jego ostateczny krach
na skutek rewolucji instytucjonalnej, o tyle podobne „drastyczne
zmiany” są mało prawdopodobne w przypadku imperializmu kulturowego,
ponieważ jego korzenie sięgają umysłów wszystkich członków narodu
panującego. Trudno go zmienić, gdyż przeobraził się w zbiorową
podświadomość.

Imperializm kulturowy jest przede wszystkim egoistyczną
dumą, która zbiorowo lub indywidualnie, świadomie albo nie, przenika
wszelkie aspekty życia. Między lhaskim lotniskiem Gongkar a centrum
miasta leży okręg Chushui (tyb. Czuszur), w którym zbudowano „Plac
Taizhou”, „pomnik pomocy Tybetowi”, modelowy przykład kulturowego
imperializmu. Plac jest ogromny, pożarł akry dobrej, uprawnej ziemi. Nie
wiadomo po co powstał, poza tym, że zaświadcza o wielkim bogactwie
i złym guście fundatora. Jest na nim pawilon, kamienny most i sztuczna
rzeczka. Wszystkie te elementy należą do krajobrazu chińskiego
i zupełnie nie pasują do – tybetańskiego – otoczenia.

Pośrodku placu stoi metalowa rzeźba, zwieńczona
wielką, nierdzewną, stalową kulą, która symbolizować ma główny
nurt ideologii nauki i postępu. Na bilbordach wymalowano portrety
partyjnych przywódców i ich slogany. Wszystko to musiało kosztować
fortunę – i nie ma absolutnie nic wspólnego z tubylcami. Człowiek
zastanawia się, czy w ogóle robiono to z myślą o kimkolwiek.

Przeszedłem się kiedyś po tym placu. Promienie
słońca kłują w oczy, odbijając się od białych, betonowych płyt,
które przypominają gigantyczną blachę piekarnika. Trawnik ogrodzono
płotem ze znakiem zakazu wstępu. Sztuczna rzeczka płynie głębokim,
absolutnie niedostępnym betonowym rowem. Na tej wielkiej, otwartej
przestrzeni stoją tylko dwie umieszczone naprzeciw siebie kamienne
ławeczki. Wystarczy, że są – w palących promieniach słońca,
bez żadnego cienia. W końcu nie zrobiono ich po to, by ktoś na nich
przysiadł lub odpoczął.

Byłem tam w niedzielę. W najlepszym, wydawałoby
się, dniu dla tłumów spacerowiczów. Ale na patelni nie zastałem
nikogo. Prowadzące doń szerokie ulice świeciły pustkami i sprawiały
upiorne wrażenie. Imperium patrzy w dół właśnie z perspektywy takich
placów, pomników dumy z własnej kultury i bogactwa. Horyzonty hegemona
nie obejmują tuziemców i ich dziedzictwa – to rzeczy bez znaczenia,
niewarte względów ani uwagi. Z drugiej strony, można też założyć,
że taki plac ma zaszczepić w autochtonach poczucie niższości
i kazać im podążać za przykładem kulturowego imperium, w kierunku,
który ono wskazuje.

Kulturowa duma chińskich urzędników, którzy rządzą
Tybetem, jest wszechobecna. Najczęściej słyszymy ich narzekania na
lenistwo, konserwatyzm, brak ogłady, zrozumienia dla nauki i smykałki do
biznesu wśród ludności lokalnej. Na tej samej zasadzie wyolbrzymiają
swoje zasługi w przymuszaniu tubylców do zmiany poglądów i metod
prowadzenia interesów, zachęcaniu do ciężkiej pracy czy karaniu za
gnuśność.

„Pomagający Tybetowi” (yuan
zang) aparatczyk, który odpowiadał za produkcję rolną
w TRA, pokazał mi kiedyś zrobione przez siebie zdjęcie, dowodzące
– jego zdaniem – lenistwa Tybetańczyków. Cóż, jeśli nie
próżniactwo, mogło tłumaczyć fakt, że nie zbierają ze swoich
pól tych kamieni wielkości dłoni? Najwyraźniej nie wiedział,
że w rolniczych regionach Tybetu padają latem obfite deszcze,
a woda błyskawicznie zmywa cienką warstwę gleby. Z drugiej strony,
słońce świeci tu bardzo intensywnie, co prowadzi do szybkiego
parowania. Zostawiając kamienie na polu, wieśniacy chronią ziemię
przed wypłukaniem przez deszcze i wysuszeniem w palących promieniach
słońca. Problem w tym, że chińskiemu urzędnikowi nigdy by nie
przyszło do głowy, że Tybetańczycy mogą być sprytniejsi od
niego.

„Dalaj nie widział Tybetu przez dziesiątki lat
– powiada Yang Song, sekretarz partyjnego Wydziału ds. polityki
i stosowania prawa oraz naczelnik Biura Bezpieczeństwa Publicznego
TRA. – Co daje mu prawo do mówienia o Tybecie? Ja objechałem tu
wszystkie okręgi i mam większy tytuł do wypowiadania się o tych
sprawach”. Odłóżmy na bok brak sumienia – Yang najwyraźniej
zapomniał, że Dalajlama nie był w Tybecie od lat właśnie
z powodu imperializmu. W słowach sekretarza brak również zdrowego
rozsądku.

Podróżując po Tybecie, Yang mógł zdobyć jedynie
informacje, które wcale nie muszą rodzić wiedzy. Prawdziwe zrozumienie
zaczyna się od kultury. Przysyłani przez imperium namiestnicy często
wykopują fosy, odgradzające ich od kultury ludności lokalnej. Są
pełni uprzedzeń. Wypowiedź Yanga jest doskonałą ilustracją
nieznajomości czynników kulturowych. Z poziomu takiej płycizny
trudno tłumaczyć nawet najprostsze zjawiska – choć wielu zdobywców
umiera w końcu w swojej kolonii, nie zrozumiawszy jej mieszkańców,
dwadzieścia siedem długich lat w więzieniu nie odebrało przecież
Nelsonowi Mandeli prawa do objęcia władzy w RPA.

Owa imperialistyczna duma nie jest domeną urzędników;
wielu Hanów w Tybecie uważa się za lepszych od tubylców. Rikszarze,
straganiarze i robotnicy z budowy – wszyscy oni patrzą na
Tybetańczyków z góry, uważając ich za głupich i zacofanych. Pewna
pisarka, która wiele podróżowała po Tybecie, powiedziała mi kiedyś,
że niemal przestała zajmować się pisaniem, udzielając wszędzie porad
ekonomicznych. W pocie czoła tłumaczyła urzędnikom lokalnym zasady
gospodarki rynkowej, wymyślając, w najdrobniejszych szczegółach,
rozmaite inwestycje. Złościła ją obojętność aborygenów, którą
tłumaczyła ich konserwatyzmem i próżniactwem. To zdumiewające,
że po przybyciu do Tybetu poeta i prozaik zaczyna sądzić, iż jest
wszechwiedzący. Co – poza imperialistycznym poczuciem egoizmu
i kulturowej wyższości – może tłumaczyć taki nadmiar pewności
siebie? Wierzę w jej dobre intencje. Niemniej taka motywacja napawa
mnie wstydem.

Mam wielu przyjaciół wśród ludzi, którzy po
ukończeniu studiów pojechali na ochotnika do Tybetu w latach
osiemdziesiątych. Różnili się od poprzedników, którzy swoje
losy i kariery powierzali partii, i od następców – oportunistów,
ściągających tu wyłącznie dla zysku. Ich praca – i romantyzm –
odcisnęły się na współczesnej historii Tybetu. Z perspektywy
analizy imperializmu kulturowego oni również byli agentami
agresywnego mocarstwa. Zindywidualizowani, niestanowiący już tylko
trybików narodowego państwa, widzieli w sobie Robinsonów Crusoe,
kontrolujących i oświecających zastępy Piętaszków.

Tybet był im jedynie podpórką, dekoracją,
służącą dowodzeniu własnej kulturowej wyższości. Siedzieli w nim,
oddzieleni od Tybetańczyków, obracając się w małym kręgu innych
Hanów. Wielu objechało cały kraj – wioski, pastwiska nomadów,
święte jeziora i góry. Ciągle jednak byli myśliwymi, polującymi
z zewnątrz na egzotykę, i poszukiwaczami skarbów, zawłaszczającymi
kamerą lub piórem kulturę tybetańską. Świetną ilustracją
jest tu „Wypijmy za Tybet” (Ganbei Xizang),
obraz olejny przedstawiający dwadzieścia trzy osoby. Poza trzema
pisarzami, tworzącymi po chińsku pół Tybetańczykami, pół
Chińczykami, wszystkie one pochodzą z Chin właściwych. Płótno,
wykorzystujące symbolikę Ostatniej Wieczerzy, ma być świadectwem
wielkiego zaangażowania, które przywiodło je do Tybetu. Ich stosunek
do lokalnej religii i kultury dobrze ilustruje anegdota o autorze tego
dzieła, malarzu Yu Xiaodongu: „Yu mieszkał w sali, w której kiedyś
była szkoła. Podzielił to wielkie pomieszczenie gigantycznymi flagami
modlitewnymi. Powiedział, że te ogromne czarno-białe flagi można
znaleźć tylko w pobliżu świętej rzeki, na szczycie świętej góry,
gdzie zostawiali je Tybetańczycy. Shun [potajemne
»zorganizowanie«] tych flag wymagało długiego planowania i ciężkiej
pracy, gdy Tybetańczycy zawiesili nowe z okazji noworocznych
celebracji” (Zhang Ziyang, „Tybetańska geografia kulturowa”,
2004).

Przedzielić sypialnię flagami, które niosą oddanie,
wiarę i modlitwy Tybetańczyków? Tak, pod warunkiem całkowitego braku
zrozumienia i poszanowania cudzej kultury. Co więcej, Yu nie był jedyny
– w tym kręgu panowała taka moda. Wszyscy mają kolekcje kradzionych
przedmiotów.

Wcale nie twierdzę, że nie podlegam wpływom
imperializmu kulturowego. Nie zawsze wystarcza pragnienie wyjścia z jego
kręgu. Cering Szakja, mieszkający w Wielkiej Brytanii tybetański
uczony, tak skomentował kiedyś mój esej: „Wydaje się, że
proszenie chińskiej inteligencji – czy to członków partii, czy to
liberalnych demokratów, czy też dysydentów – o obiektywne spojrzenie
na problem Tybetu jest jak błaganie mrówki, by podniosła słonia. To
przerasta ich możliwości i horyzonty. Uprzedzenia rasowe i przekonania
właściwe wszystkim kolonialnym władcom odbierają im wyobraźnię”
(„Krew na śniegu”, [w:] „Zamiast nadziei i błogosławieństw”,
Stowarzyszenie Studenci dla Wolnego Tybetu 2008).

Rozumiem radykalizm i emocje Ceringa Szakji –
imperializm kulturowy drzemie nawet w tych demokratach, którzy
poświęcali najwięcej uwagi kwestii tożsamości narodowej. Z reguły
uważają oni Wielkie Zjednoczenie (Da Yitong) za
rzecz oczywistą. Wierząc w demokrację i promując ją, wywyższają
się podświadomie, uznając, że mają prawo do oceniania roszczeń
mniejszości. Wyznaczają granicę, która zezwala na demokrację, ale
nie na niepodległość. Brak im otwartości niezbędnej do rozważenia
i zrozumienia poglądów ciemiężonych narodów.

Dla Hanów-demokratów w Chinach po prostu nie ma
uciskanych nacji. Wedle ich logiki ciemięzcą jest autorytarny reżim,
a skoro cierpią przez niego również Hanowie, to wzywają mniejszości,
by wspólnie z nimi walczyły o demokratyzację. Innymi słowy,
nie powinny one dążyć do realizowania wyłącznie celów swoich
narodów. Faktem jest jednak, że nawet władza autorytarna traktuje
odmiennie różne nacje. Chiński uczony, który napisał „Krytykę
Departamentu Propagandy rządu centralnego”, oraz reporter, który
wystosował ostry list otwarty do sekretarza partii, są tolerowani. Nie
stracili pozycji w systemie. Tymczasem Oser odebrano wszystko za jedno
zdanie o Dalajlamie i rozterkach Nimy Ceringa. Jak możemy twierdzić,
że podlegamy takiemu samemu uciskowi?

Przedstawiciele mniejszości, którzy odwiedzają
Chiny właściwe, widzą tę różnicę: „Dawno wylądowalibyśmy
w więzieniu za to, co mówicie wy, Hanowie”. Z drugiej strony,
nawet chińscy demokraci milcząco zgadzają się, że w imię
zachowania integralności państwa narodowego, przyszłe, demokratyczne
Chiny nie cofną się przed wojną z żądającymi niepodległości
mniejszościami. Wtedy nie będzie już kwestii różnych nacji
cierpiących we wspólnym jarzmie autorytaryzmu – po prostu wrócimy
do modelu dominacji Hanów.

Jeśli idzie o mniejszości narodowe, zwykli chińscy
obywatele autorytarnego państwa często idą za głosem imperium
– zwłaszcza tam, gdzie mają je za sąsiadów. Pracownicy cywilni
rekrutowani w Chinach do Korpusu Produkcji i Budownictwa w Xinjiangu
nie tylko wykonują rozkazy imperium, uczestnicząc w wyzysku tubylców,
ale często czynią to z wielkim entuzjazmem.

Od pewnego czasu krąży inna idea. Brzmi
uczciwie. Kładzie nacisk na wspólne wszystkim człowieczeństwo,
bagatelizując unikalne cechy narodów. Zakłada stworzenie obiektywnego
standardu oraz równe prawa i demokratyczne procedury dla wszystkich. Aby
zapobiec konfliktom, żadnej narodowości nie powinno przysługiwać
specjalne traktowanie. Standardy, przepisy i procedury nie mogą być
jednak doskonale obiektywne; wszystkie są również ściśle związane
z kulturą.

Imperializm kulturowy nie zniknie pod wpływem
postępów demokratyzacji. Będzie trwać w świadomości lwiej
części przedstawicieli narodu dominującego, ponieważ demokracja,
która nie uwzględnia różnic narodowych, może oznaczać jedynie
dominację większości, co musi pociągnąć za sobą dyskryminację
mniejszości. W sytuacji ogromnej przewagi liczebnej istnieje spore
prawdopodobieństwo, że demokracja przedstawicielska będzie ignorować
prawa i interesy takich grup, a wtedy, bez trwania przy nacjonalizmie,
kultura mniejszości może się po prostu udusić pod brzemieniem
większości. Jednocześnie sztandar demokracji i wymogi modernizacji
odbiorą mniejszościom prawo do stawiania oporu.

Edward Said dobitnie wykazał, że imperializm
kulturowy jest powszechny w społeczeństwach demokratycznych
współczesnego świata. Nie potrzebuje ucisku politycznego ani przemocy
– zupełnie demokratycznie tworzy „główny nurt”, spychając
mniejszości i ich kultury na margines, na którym obumierają, a nawet
całkowicie zanikają. Wielu antyglobalistów przeciwstawia się takim
„nurtom”. Mniejszości potrzebują więc nacjonalizmu, który wspiera
ich kulturowy opór. Dopóki nie zostanie upolityczniony albo okraszony
przemocą, może być bardzo pomocny. Dla nacjonalizmu kulturowego tego
rodzaju powinno znaleźć się odpowiednie miejsce w otwartym i uczciwym
społeczeństwie.

Ekspresja mniejszości i rozbrajanie imperializmu
kulturowego

Najlepszą metodą chronienia kultury
narodowej jest, ma się rozumieć, zbudowanie niepodległego państwa
narodowego. Nie zawsze są jednak po temu warunki, a cena bywa bardzo
wysoka. Szanse dramatycznie maleją w sytuacji ogromnej dysproporcji
sił między większością a mniejszościami. Z drugiej strony, jeśli
traktujemy niepodległość jako środek ochrony kultury narodowej, to
zapewnienie jej trwania i rozwoju może uczynić niezawisłość mniej
istotną.

Jak zatem skutecznie chronić kulturę mniejszości
w większym państwie narodowym? Poza zbudowaniem systemu politycznego,
który uwzględniałby takie kwestie, wymagałoby to również
zlikwidowania imperialistycznych postaw większości. Stworzenie
ewentualnych mechanizmów politycznych, które rozładowywałyby napięcia
narodowe, musiałaby poprzeć grupa dominująca, o wiele trudniej jednak
wyobrazić sobie, że kulturowy imperializm automatycznie zniknie pod
wpływem zrodzonego w jej łonie oświecenia. Mniejszości muszą więc
znaleźć najpierw skuteczny sposób na wyrażanie siebie – aktywne
rozbrojenie imperializmu kulturowego adwersarza wymaga od nich wielkiej
siły, niezwykłej wytrwałości i cierpliwości.

Skuteczna ekspresja może być wielowymiarowa.
W tym miejscu kładę nacisk na umiejętność posługiwania się
językiem większości. Jestem przekonany, że wielu ludzi pyta,
dlaczego Tybetańczycy mają uczyć się chińskiego, a nie odwrotnie. To
rzeczywiście smutne, że grupa dominująca nie zawraca sobie głowy
zgłębianiem języka mniejszości z powodu kulturowej dumy albo,
po prostu, braku konieczności. Jeśli jednak mniejszość zechce
odpłacić pięknym za nadobne, straci możliwość wyrażania się,
ponieważ przestrzeń ekspresji i media imperium zdominowane są przez
język większości.

Domaganie się, by studiowała ona narzecze
mniejszości i starała się ją zrozumieć, jest oczywiście
słuszne i sprawiedliwe. Niemniej taki scenariusz wydaje się mało
realistyczny, a na dłuższą metę mniejszość będzie nadal na
straconej pozycji. Zmieniwszy nieco rozumowanie, dochodzimy do wniosku,
że poznanie języka „innych” daje pewną pozycję w interakcji,
wzajemnym oddziaływaniu. Niczym się to nie różni od przejęcia
i rozbudowania stworzonego przez wroga lotnictwa czy marynarki
wojennej. Problem kompetencji językowych mniejszości nie musi
sprowadzać się do kwestii dumy narodowej i tożsamości.

Ekspresja nie służy kontemplacji w odosobnieniu –
oznacza bycie słyszanym przez innych. Milczące trwanie przy własnej
tradycji narodowej jest formą biernego oporu, lecz ostatecznie
nie zatrzyma ekspansji kultury dominującej i nie uchroni przed
wchłonięciem przez nią. Równie bezużyteczna jest także przemoc:
Mandżurowie podbili Chiny, ale potem połknął ich chiński imperializm
kulturowy.

Z takim imperializmem daje się walczyć jedynie przy
pomocy samej kultury. Demonstrując obcym własny dorobek, można zrobić
wrażenie, przekonać, doprowadzić do porzucenia kolonialnej postawy,
zyskać szacunek i przywrócić równość. Aktywność i zaangażowanie
stanowią najlepszą ochronę dla kultury narodowej oraz pomagają w jej
rozwijaniu. Z tej perspektywy ekspresja kultury – a co za tym idzie,
kompetencja w jej wyrażaniu – staje się jeszcze ważniejsza. Owa
skuteczność w znacznej mierze zależy od umiejętności wyrafinowanego
posługiwania się językiem literackim imperium.

Warunki historyczne ukształtowały wielu utalentowanych
pisarzy tybetańskich; setki poetów i poetek nazywanych „Chińską
grupą pisarzy” (Xizang de Hanyu Zuojiaqun). Oser
(Weise), Methuk (Meizhuo), Serpo (Sebo), Alai i Taszi Dała są wielkimi
artystami, którzy posługują się mandaryńskim lepiej od wielu
pisarzy chińskich.

Zjawisko to budzi w Tybetańczykach mieszane
uczucia. Niektórzy uważają je za rezultat kolonializmu, co
rzeczywiście potwierdza analiza biografii. Przede wszystkim,
większość tych pisarzy dorastała w tak zwanych „tybetańskich
regionach Sichuanu” (Sichuan Zangqu) – czyli
ziemiach tybetańskich, które przyłączono do sąsiadujących z nimi
chińskich prowincji (Sichuanu oraz Qinghai, Gansu i Yunnanu).

Stopień sinizacji w Sichuanie jest niezwykle wysoki,
a system oświaty tybetańskiej – bardzo słaby. Wymienieni przeze
mnie autorzy nie piszą po tybetańsku, niektórzy nawet nie mówią
w tym języku. Z wyjątkiem Methuka żaden nie jest „stuprocentowym”
Tybetańczykiem. Oser i Serpo są w czwartej części Hanami, Taszi
Dała w połowie, a Alai to pół Tybetańczyk, pół chiński
muzułmanin. Noszą chińskie imiona oraz mają – również Methuk –
chińskich partnerów życiowych. Rodzice wszystkich z wyjątkiem Alaia,
który pochodzi z rodziny chłopskiej, należeli do partii. Ojcowie (a
po części także matki) Oser, Serpo i Tasziego Dały byli Khampami,
których zwerbowano zaraz po wkroczeniu do Tybetu wojsk ChRL.

Czy pisarze ci powinni być dla swego narodu powodem do
zażenowania, czy raczej jego skarbem i orężem? Odpowiedź na to pytanie
jest oczywista, jeśli uznamy, że ekspresja narodu może przyczynić
się do powstrzymania i rozbrajania imperializmu kulturowego. Warto
przypomnieć, że Tybetańczycy – zwłaszcza w porównaniu z Ujgurami
– osiągnęli na tym polu bardzo wiele.

Zaledwie dwadzieścia, trzydzieści lat temu w Chinach
powszechnie sądzono, że byli oni najmroczniejszą i najbardziej
zacofaną społecznością, w której przestępców karano odarciem ze
skóry lub wyłupieniem oczu. Dzisiaj dla wielu Hanów Tybet jest celem
wymarzonej pielgrzymki, a jego kultura i religia budzą w nich podziw. Do
zmiany nastawienia w znacznej mierze doprowadzili sami Tybetańczycy,
wyrażając publicznie siebie.

Z jednej strony, tybetańska diaspora przez całe
dziesięciolecia niezmordowanie przekazywała informacje, które wróciły
do otwierających się Chin za pośrednictwem Zachodu. Z drugiej strony,
nie należy przecież nie doceniać wkładu ludzi kultury i religii
w samym Tybecie. Ujgurzy nie mieli żadnego z tych atutów, choć
mozaika etniczna Xinjiangu czyni tam chiński znacznie potrzebniejszym,
wspólnym językiem. Wielu z nich świetnie zna mandaryński, nigdy
jednak nie słyszałem o piszącym w tym języku poecie ujgurskim ani
o nauczycielu duchowym. Pod tym względem mieszkańcy Xinjiangu różnią
się zasadniczo od Tybetańczyków, a przyczyn szukać należy zapewne
w ich stosunku do własnej kultury.

Ujgurscy intelektualiści są jednomyślni i nie życzą
sobie języka chińskiego w mediach ani w życiu publicznym. Nie
tylko zarzucono reformy ujgurskiego z lat sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych, ale też wiele słów chińskich, które
zdążyły wejść do języka potocznego, wypierają dziś terminy
angielskie. Wydaje się, że nie istnieją żadne struktury, które
celowo propagowałyby takie procesy – napędza je spontaniczna atmosfera
nacjonalizmu. Nawet w więzieniach skazani naśmiewają się z ludzi,
którzy posługują się chińskim.

Mam przyjaciela, Ujgura, który dorastał w Pekinie.
W pewnym momencie rodzice odesłali go do Xinjiangu, żeby nauczył
się tam ujgurskiego. Jego znajomość ojczystego języka była jednak
tak słaba, że rodacy uznali, iż utracił „ujgurskość”. Nikt
nie chciał mu pomóc w nauce; wszędzie traktowano go z pogardą
i wykluczano. Skończyło się na tym, że nie poznał swego języka. Trudno
się dziwić, że w takich okolicznościach nikt nie chce zostać artystą
tworzącym po chińsku.

Choć w Xinjiangu jest więcej Hanów niż w Tybecie,
Ujgurzy skuteczniej zachowują język ojczysty i bronią się przed
asymilacją językową. Ich solidarność wewnętrzna wydaje się
również silniejsza. Jednak w dziedzinie artykulacji swoich problemów
na arenie ogólnokrajowej przegrywają z Tybetańczykami z kretesem. Po
pierwsze, sądzą, że nie warto mówić do populacji chińskiej. Nawet
za granicą, gdzie nie wiąże się to z żadnym ryzykiem, odmawiają
prowadzenia dialogu z Hanami i nie chcą uczestniczyć w ich
inicjatywach. Co więcej, brak im narzędzi, które umożliwiałyby
przejście w wymiar estetyczny. Ich ekspresja – w języku chińskim
– sprowadza się do politycznych roszczeń i sloganów, co nie jest
ani poruszające, ani przekonujące, i może szybko przerodzić się
w konflikt.

W chińskich księgarniach piętrzą się książki
o Tybetańczykach, które miesiącami nie schodzą z list bestsellerów,
podczas gdy nieliczne prace poświęcone Ujgurom wydają się nie
interesować nikogo. Skąd taka różnica w percepcji, skoro jest ich
więcej niż Tybetańczyków i mają równie starą, bogatą kulturę?
W rzeczy samej, w latach osiemdziesiątych kilka wydawnictw zainteresowało
się problematyką ujgurską i kulturą islamu. Garść publikacji,
w których Hanowie mówili o mieszanych uczuciach, jakie budzą w nich
muzułmanie, wywołała potężne protesty i demonstracje uliczne –
również w Xinjiangu. Niektórzy posunęli się nawet do wydawania fatw,
jak ajatollah Chomeini w sprawie Salmana Rushdiego. Życie autorów
i wydawców znalazło się w niebezpieczeństwie.

Od tego czasu pisarze i media w Chinach właściwych
trzymają się z dala od treści, które mogłyby mieć związek
z populacją muzułmańską. Co więcej, brakuje piszących po chińsku
twórców z tamtej strony. Powstało błędne koło: im mniej książek
traktujących o muzułmanach, tym mniejsze szanse Hanów na zrozumienie
Ujgurów oraz wywołanie zainteresowania tą problematyką. Przy okazji
chińskie media jeszcze bardziej tracą motywację przybliżenia ludziom
tego narodu i jego kultury. Obecnie Ujgurzy są dla Hanów kimś zupełnie
obcym. Nie wiedząc nic o ich historii i tradycji, łatwo paść ofiarą
oficjalnej propagandy w sprawie Xinjiangu. Większość Chińczyków nie
rozumie (i nie chce rozumieć) Ujgurów, którzy budzą w nich jedynie
lęk i wrogość. Trudno sobie wyobrazić sytuację gorszą z perspektywy
interesów samego Xinjiangu.

Na drugim biegunie mamy otwartość buddyzmu
tybetańskiego (bliskiego religii Hanów), zabiegi Dalajlamy na rzecz
pojednania z Chińczykami oraz licznych tybetańskich twórców,
którzy piszą po mandaryńsku i tłumaczą większości rodzimą
tradycję, otwierając kanały komunikacji. Wszystko to pomaga kulturze
tybetańskiej, która staje się we współczesnych Chinach modna,
i sprawia, że licznych Hanów kusi subkultura „przyjaciół tybetańskiej
gorączki” (Xizang fashaoyou).

Przy okazji ekspresja ta zwróciła uwagę
części Hanów na polityczny wymiar problemu, przybliżając im
powoli perspektywę Tybetańczyków, która zaczyna zdobywać ich
sympatię. Siła, z jaką mieszkańcy Tybetu wykorzystują swą
łagodność i elastyczność do walki z dominującym mocarstwem,
powinna być lekcją dla innych mniejszości. Chciałbym przypomnieć
tu o Czyngis-chanie, którego potężnej armii nie zdołało się
oprzeć żadne państwo. Tybetańczycy nie zostali jednak pokonani –
i Mongołowie przeszli na buddyzm tybetański. Taka jest moc
kultury.

Rekompensata za brak ojczystego języka

Nieznajomość tybetańskiego jest
wspólnym problemem wielu intelektualistów z Tybetu. Odebrawszy
kolonialne wykształcenie, nie potrafią pisać, a czasami nawet
płynnie mówić w języku ojczystym. Pokolenie Oser poszło do
szkoły w czasach rewolucji kulturalnej. W tym okresie w prowincji
Sichuan właściwie w ogóle nie nauczano tybetańskiego. Coś za
coś – poznali tak dobrze chiński, że mogli zacząć parać się
pisaniem.

Przyjmuje się, że zdecydowana większość ludzi
jest w stanie opanować tylko jeden język w stopniu, który pozwala na
prawdziwe pisarstwo, a chiński był w gruncie rzeczy pierwszym językiem
tych tybetańskich autorów. Realia są takie, że gdy Taszi Dała,
prezes Stowarzyszenia Pisarzy Tybetańskich, spotkał się za granicą
ze swoimi rodakami, mogli z sobą rozmawiać tylko po mandaryńsku
– w narzeczu symbolizującym chiński kolonializm. Nic dziwnego,
że uchodźcy chcą wiedzieć, jak ktoś, kto nie zna języka, który
ma być medium kultury narodowej, może uchwycić istotę i ducha owej
kultury oraz narodu, a w dodatku przemawiać w ich imieniu.

To prawda, że naród nie jest rasą, a jego istotę
stanowi nie krew, lecz kultura. Kiedy zatraci się umiejętność
komunikowania z kulturą własnej nacji, to niezależnie od biegłości,
z jaką owi pisarze posługują się językiem chińskim, ich osiągnięcia
lingwistyczne nie będą miały nic wspólnego z narodem tybetańskim,
pomagając jedynie nawracać kolejnych neofitów większościowego
państwa narodowego. Kulturowo staną się Hanami.

Słaba znajomość tybetańskiego jest rzeczywiście
poważnym upośledzeniem pokolenia Oser. To jednak rezultat historii,
za którą pisarze ci nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Ich
patriotyzm i religijność pozwalają przecież mieć nadzieję, że
zdołają dźwignąć brzemię odpowiedzialności za wyartykułowanie
aspiracji swego narodu. Te dwa czynniki rekompensują nieznajomość
języka, stanowią więź z rodzimą kulturą i popychają do mówienia
w jej imieniu.

Nacjonalizm jest najważniejszym składnikiem
świadomości narodowej, nie musi się jednak wyrażać tylko w oparciu
o odziedziczoną kulturę (w tym język). Dopóki człowiek identyfikuje
się z narodem, dopóty może mówić – choćby w języku innym niż
ojczysty. Opowiadając o znaczeniu narodu w języku chińskim, zwiększa
się szansę, że usłyszą to władze i społeczeństwo Hanów. Wśród
tybetańskich pisarzy tworzących po chińsku przeważa tybetańska
świadomość – w sferze politycznej z reguły nie wyraża się tego
otwarcie, niemniej ich sztuka jest nią przesiąknięta.

Nie ulega wątpliwości, że ludzie, którzy mogą
wybierać, z reguły nie sięgają po kulturę i estetykę, by wyrazić
swój patriotyzm. Może to być jednak bardziej skuteczne niż przekaz
czysto polityczny. Nacjonalizm w tym wymiarze służy formułowaniu
roszczeń i organizowaniu oporu; jego głównym celem jest sięgnięcie po
władzę. Ogólnie rzecz biorąc, idzie w nim o czystki, konfrontację,
wyłączność. Może mu za to brakować współczucia, kompromisu
i pokoju. W rezultacie zamiast pomagać stosunkom między różnymi
nacjami, często podsyca wrogość i konflikty. Nacjonalizm kulturowy
jest natomiast ucieleśnieniem, wyrazem miłości i oddania dla kultury
swego narodu. Nie potrzebuje konfrontacji z innymi, tworząc warunki
pozwalające na jednoczesne rozkwitanie różnych tradycji. Z tej
perspektywy sposób, w jaki wykorzystują kulturę do wyrażania kwestii
narodowych piszący po chińsku Tybetańczycy, może na dłuższą metę
przynieść rezultaty lepsze.

Niemniej jednak kultura niewątpliwie wyrasta
z historii i w dużym stopniu jest przekazywana przy pomocy języka. Dla
tybetańskich pisarzy, którzy nie potrafią pisać w języku ojczystym,
jedynym łącznikiem staje się buddyzm tybetański. Kultura Tybetu
jest bowiem ściśle związana z religią, która z oczywistych
względów pełni z kolei rolę serca krystalizującej się świadomości
narodowej. Podczas gdy tradycja ludowa ma charakter sformalizowanego
dziedzictwa przeszłości, religia stanowi istniejącą rzeczywistość
i wciąż się rozwija. Póki więc pisarze ci zachowują więź
z buddyzmem, pozostają silnie związani ze świadomością narodową
i mogą czerpać z głębi skarbca cywilizacji Tybetu.

W tym sensie wiara intelektualistów, którzy posługują
się biegle językiem chińskim, nabiera wagi szczególnej. Nie idzie mi
tu o znaczenie religii jako takiej, lecz o jej rolę jedynego ogniwa
łączącego tych ludzi z kulturą ich narodu. Czynnikiem, który
uczynił Oser rzeczniczką uczuć narodowych i obrończynią kultury,
jest właśnie jej oddanie buddyzmowi.

Należy tu podkreślić, że rozważania te dotyczą
jedynie specyficznej grupy Tybetańczyków, których doskonała
znajomość chińskiego jako pierwszego języka uczyniła skutecznymi
rzecznikami sprawy tybetańskiej. Fakt, iż zapłacili za tę biegłość
utratą języka ojczystego, uznać można za przeobrażenie negatywnego
w pozytywne. Logika ta nie stosuje się jednak do „zwykłych”
Tybetańczyków, na których nie spoczywa brzemię odpowiedzialności za
wyrażanie uczuć narodu. Dla nich utrata języka ojczystego może być
jedynie katastrofą. Naród jako taki powinien uczyć się od Ujgurów,
jak na co dzień bronić własnej mowy i każdego, choćby najmniejszego
aspektu rodzimej kultury.

Więcej niż szept

Powie ktoś, że i bez autorów,
którzy piszą po chińsku, Tybetańczycy zawsze dawali wyraz swojej
świadomości narodowej. To prawda, iż nawet w czasach najokrutniejszych
represji nigdy, prywatnie, nie przestali wyrażać swego niezadowolenia
czy to narzekając, żartując, czy przekazując „wiadomości
o małych spotkaniach” (xiaodao xiaoxi). Wszystko
to z reguły sprowadza się jednak do szeptów w rodzinnym domu lub
kręgu przyjaciół i w najlepszym przypadku może przerodzić się
w „narodowe rozmowy prywatne” w trakcie większych zgromadzeń.

Głosy te nie mają szans na dotarcie do chińskiej
większości, rządzącym zaś nie wolno uznawać pozornego milczenia
za dowód „bezprecedensowej stabilizacji”. Rola takich wypowiedzi
jest zatem bardzo ograniczona. Znacznie ważniejsze od „szeptania
w narodzie” jest publiczne artykułowanie myśli i konfrontowanie
ich z masami Hanów, władzami chińskimi oraz międzynarodową
opinią publiczną. W przeciwnym razie przeciętny Chińczyk będzie
zdany na propagandę rządową jako jedyne źródło (dez)informacji
o Tybecie. Rządowi do kontrolowania regionu służą tylko podkolorowane
raporty agentów i tak zwane „analizy policyjne”. Rzeczywistość
jest wypaczana lub ignorowana, ponieważ nie ma głosu.

Weźmy taki przykład: znany chiński pływak Zhang
Jian przepłynął raz jezioro Co Ngonpo, które dla Tybetańczyków
jest święte. Z ich perspektywy kąpanie się w takich wodach stanowi
zniewagę. Wcześniej dochodziło do wielu podobnych incydentów,
dotyczących świętych akwenów i gór. Choć większość
Tybetańczyków czuła ogromny niesmak, swoim uczuciom dawali wyraz
tylko w rozmowach prywatnych. Po sforsowaniu Co Ngonpo całkowicie
nieświadomy sakralnej geografii Tybetu Zhang ogłosił plan
przepłynięcia innego świętego jeziora, Nam Co. Tym razem w „sieci
kultury tybetańskiej” (Zangren Wenhuawang,
www.tibetcul.com), chińskim portalu prowadzonym przez Tybetańczyków,
pojawił się list otwarty do właściwych departamentów. Jednocześnie
Oser napisała petycję, w której domagała się odwołania wyczynu
Zhanga. List i petycja zaczęły natychmiast krążyć w chińskim
internecie, docierając do wielu użytkowników. Pod petycją Oser
podpisały się setki osób; niemal połowa z nich była Hanami. Kiedy
historię podchwyciły chińskie media zagraniczne, znalazła się
ona w centrum uwagi. W obliczu takiej krytyki Zhang wycofał się ze
swojego pomysłu, a wymieniona w petycji Oser popularna piosenkarka Han
Hong odwołała koncert zatytułowany „Zstąpienie do Potali”
(Kongjiang Budala). Incydenty te dowodzą, że
wypowiedzi publiczne mogą przynieść rezultaty nieporównywalne
z „szeptaniem w narodzie”.

Dalajlama i tybetańscy uchodźcy mówią od dawna,
kształtując doniesienia światowych mediów o sprawie Tybetu. Cenzura
i bariera językowa sprawiają jednak, że ma to bardzo ograniczony wpływ
na poglądy Hanów w Chinach. Co więcej, Chińczycy uważają często,
że diaspora nie może reprezentować Tybetańczyków w Tybecie
i że jej oświadczenia mają więcej wspólnego z propagandą niż
z rzeczywistością. Aby dotrzeć do chińskich odbiorców, niezbędni
są więc wypowiadający się po chińsku Tybetańczycy z Tybetu.

To, co przytrafiło się Oser, jest niewątpliwie ceną,
jaką muszą płacić oni za zabranie głosu. Jakże mogłoby to nic nie
kosztować? W walce narodu z imperializmem poświęcenia są niezbędne
i nieuchronne. W przypadku Tybetu wyrażanie świadomości narodowej
miało do tej pory charakter sporadycznych aktów oporu. Choć na
czele wielu antyimperialistycznych ruchów na całym świecie stoją
działacze wywodzący się z mniejszości, do stworzenia takiego ruchu
Tybetańczykom brakuje jeszcze bardzo wiele. Publiczne i konsekwentne
artykułowanie myśli narodu wydaje się jednak co najmniej bardziej
pożądane od całkowitego milczenia.

Najważniejszymi zasadami są tu „zaistnienie
publiczne” (gongkai) i „zdolność przetrwania”
(ke chixuxing). Przez to pierwsze rozumiem nie
tylko wykorzystywanie okazji publicznych, ale i posługiwanie się
chińskim jako narzędziem komunikacji. Przed kilku laty podczas
Igrzysk Mniejszości Narodowych w Lhasie pewien Tybetańczyk zdołał
przechytrzyć ochronę, wmieszać się w grupę tancerzy podczas ceremonii
otwarcia i krzyknąć Py rangzen – „Niepodległy
Tybet!”.

Ponieważ w pobliżu nie było mikrofonu, mało kto
wiedział, co się dzieje. Nawet goście, którzy go usłyszeli,
nie zrozumieli tybetańskiego zdania i uznali to za część
programu. Człowiek ten był bardzo dzielny, ale najwyraźniej osiągnął
niewiele. Nikt nie wie, co się z nim stało. Jego okrzyk zamarł,
a o całym incydencie opowiadali sobie tylko Tybetańczycy. Podobne
zdarzenie miało miejsce podczas noworocznego koncertu w Urumczi, kiedy
to na scenę wszedł Ujgur i wyrecytował polityczny wiersz w swoim
ojczystym języku. Choć incydent miał charakter publiczny, przyniósł
takie same rezultaty, jak demonstracja Tybetańczyka. Większa część
publiczności nie zrozumiała przesłania, a więc nie mogła wiedzieć,
o co chodzi. Informacje o tych zdarzeniach przedostały się z czasem
za granicę. Nie były już jednak „newsami”, toteż nie wzbudziły
zainteresowania mediów, które nie podjęły tematu.

Do podobnych protestów dochodzi ciągle. Ponieważ
są izolowane, nie przynoszą trwałych rezultatów. Ci, którzy je
podejmują, milkną po aresztowaniu i zamknięciu w więzieniu. Co
więcej, z reguły sprowadzają się one do wykrzyczenia kilku haseł,
które świadczą o odwadze, lecz nie są na tyle przekonujące ani
poruszające, by wywołać kulturową interakcję. Zrobią, oczywiście,
wrażenie na niektórych ludziach, ale nie zmuszą do myślenia
innych.

Odpowiedzialność za publiczne i konsekwentne
artykułowanie świadomości narodowej nadal spoczywa raczej na znanych
intelektualistach, którzy władają językiem chińskim. Są po temu
trzy powody: po pierwsze, mogą oni komunikować się bezpośrednio
z populacją Hanów i z władzami. Po drugie, umieją nagłośnić swoje
wypowiedzi przy pomocy mediów. Nawet jeśli znajdą się na indeksie,
mogą korzystać z internetu. Po trzecie, uczestniczą w głównym
nurcie życia społecznego w Chinach, co pozwala na znalezienie się
w orbicie światowego zainteresowania tym krajem. Do pewnego stopnia
chroni ich ciekawość międzynarodowych obserwatorów. W porównaniu
z przeciętnym obywatelem mają więc znacznie większe możliwości
testowania granic cierpliwości autokratycznej władzy.

Funkcjonujący publicznie intelektualista jest,
z definicji, znany publiczności. Ocierając się o granicę, może
inspirować i zachęcać innych. Choć odwagę społeczną buduje się
powoli – krople drążą skałę i wielkie zmiany okazują się
naprawdę możliwe. W porównaniu z sytuacją sprzed dwudziestu lat
współcześni Chińczycy są znacznie mniej zalęknieni. Nie dlatego,
że spadła zdolność władz do kontrolowania społeczeństwa lub
zmienił się charakter autokracji. Ona sama stoi przed wielkim
problemem, który polega na tym, że „jej prawo nie może już
rządzić ludźmi” (fa bu zhi zhong). Kiedy
większość jest zjednoczona, tyrania ma znacznie mniejsze pole do
popisu. Przykład znanych intelektualistów, którzy są, w pewnym sensie,
lepiej chronieni, potrafi wyzwolić odwagę ogółu i doprowadzić do
zrobienia wspólnego kroku – o ile nie przekroczy się akceptowanej
przez wszystkich granicy. Wydaje się to bardziej prawdopodobną drogą do
poszerzania przestrzeni wolności w systemie autokratycznym, wynagrodzenia
tragedii utraty języka ojczystego oraz uruchomienia mechanizmów ruchu
dysydenckiego.

Ponieważ wszyscy intelektualiści byli wprzęgnięci
w system, Tybet do tej pory nie wydał takich postaci publicznych. Na
razie dysydenci nie mogą z nim współistnieć. Co gorsza, przestrzeń
kulturalna w Tybecie jest niemal całkowicie zdominowana przez reżim i do
tej pory nie powstał tu rynek kultury. W tych okolicznościach sam fakt
istnienia tybetańskich intelektualistów, którzy biegle i z talentem
władają językiem chińskim, nabiera znaczenia szczególnego.

Znani artyści muszą być w stanie żyć z rynku –
będą wtedy mogli zrzucić kajdany i wykorzystać tę wolność do
mówienia niezależnym głosem. Intelektualiści, którzy wypowiadają
się jedynie po tybetańsku, mogą działać tylko w rodzimych regionach,
gdzie nie istnieje rynek kultury. Dla nich rozwód z systemem oznacza
utratę środków do życia. W Chinach właściwych rozwinęła się
jednak wielka przestrzeń rynkowa. Tybetańscy intelektualiści, którzy
biegle władają chińskim, mogą dzięki zdolnościom językowym zadbać
tu o przyziemny problem przetrwania i dzięki temu móc uwolnić się
od kontroli systemu.

Na sprawę Oser nie należy patrzeć li tylko przez
pryzmat pogwałcenia praw człowieka. W ten sposób dodamy jedynie kolejny
przypadek do tego korca. Powinna ona raczej dać nam do myślenia. Jak
walczyć z dwoma rodzajami imperializmu? Czego trzeba do stworzenia
uznanych intelektualistów, którzy będą umieli wyrazić pragnienia
narodu? Jaka jest rola tybetańskich elit, posługujących się biegle
językiem chińskim?

W ramach polityki imperialnej Chiny hodowały sobie
tybetańskich stronników w zsinizowanym systemie oświaty. Pod pewnymi
względami osiągnęły sukces, ale ukształtowały też całkiem
liczną grupę ludzi podobnych do Oser. Reżim nie tylko nie pozbawił
ich świadomości narodowej, ale jeszcze ją wzmocnił. Przy okazji
doskonale poznali język imperium.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Łzy Nimy Ceringa

Dostępne w wersji pełnej

Dzieci Dalajlamy

Dostępne w wersji pełnej

Wejście żelaznego smoka

Dostępne w wersji pełnej

Bez żelaznej miski ryżu i równych szans

Dostępne w wersji pełnej

Zgruchotany Budda

Dostępne w wersji pełnej

Lhaski strach w Pekinie

Dostępne w wersji pełnej

Lhaski strach w Pekinie (2)

Dostępne w wersji pełnej

Właściciel i jego pies

Dostępne w wersji pełnej

Igrzyska polityczno-plemienne

Dostępne w wersji pełnej

Nauczanie patriotyzmu w Tybecie

Dostępne w wersji pełnej

Morze toksycznego mleka

Dostępne w wersji pełnej

Różne wizje tego, co przed nami

Dostępne w wersji pełnej

Czystka etniczna w Lhasie

Dostępne w wersji pełnej

„Przeraża mnie ta ich pomoc”

Dostępne w wersji pełnej

„Broń sprzedam”, serio

Dostępne w wersji pełnej

Wyszłam na ulice, bo chcę wolności

Dostępne w wersji pełnej

Ofiara

Dostępne w wersji pełnej

Bojkot na polach

Dostępne w wersji pełnej

Narzucanie wizji cepem

Dostępne w wersji pełnej

Gdzie są tybetańscy prawnicy?

Dostępne w wersji pełnej

Polityka specjalna?

Dostępne w wersji pełnej

Sądowe sztuczki hańbą chińskiego
wymiaru sprawiedliwości

Dostępne w wersji pełnej

Niespecjalna polityka karna

Dostępne w wersji pełnej

Tybet potrzebuje pomocy świata

Dostępne w wersji pełnej

Zmiany w polityce wobec mniejszości

Dostępne w wersji pełnej

Tybetańskie rzeki, chińskie ocieplenie

Dostępne w wersji pełnej

Mamy własne symbole, kulturę i historię

Dostępne w wersji pełnej

Spotkanie z Dalajlamą nie jest
zbrodnią

Dostępne w wersji pełnej

O czym tu rozmawiać?

Dostępne w wersji pełnej

Jestem Tybetanką

Dostępne w wersji pełnej

List z dziesiątego marca

Dostępne w wersji pełnej

Szczęście pod lufą

Dostępne w wersji pełnej

Kto naprawdę strzeże Lhasy?

Dostępne w wersji pełnej

Prawda spod gruzów

Dostępne w wersji pełnej

Rozorana kolebka Songcena Gampo

Dostępne w wersji pełnej

Nasze pierwsze spotkanie

Dostępne w wersji pełnej

Ostry nóż prawa

Dostępne w wersji pełnej

Gdzie zrobią nam następne Drugczu?

Dostępne w wersji pełnej

Avatar w Tybecie

Dostępne w wersji pełnej

Palące słońce Tybetu

Dostępne w wersji pełnej

Tradycja protestu

Dostępne w wersji pełnej

„Hanowie nie mają wolności,
Tybetańczycy autonomii”

Dostępne w wersji pełnej

Znowu w Lhasie

Dostępne w wersji pełnej

Czy można przypudrować miasto?

Dostępne w wersji pełnej

Niechaj bóstwa strzegą Krainy Śniegu

Dostępne w wersji pełnej

Jak bez paszportu spotkałam Jego
Świątobliwość Dalajlamę

Dostępne w wersji pełnej

Lhasa miastem „najszczęśliwszych” ludzi

Dostępne w wersji pełnej

„Otwarcie” okręgu Metog

Dostępne w wersji pełnej

Po co nam było protestować?

Dostępne w wersji pełnej

Film na przemiał

Dostępne w wersji pełnej

Pamięci Phuncoga, który się podpalił

Dostępne w wersji pełnej

Groza w Kirti

Dostępne w wersji pełnej

Imigracja pozarządowa

Dostępne w wersji pełnej

Co nam po „komfortowych domach”?

Dostępne w wersji pełnej

Oko w oko z „tybetańskimi lamami”

Dostępne w wersji pełnej

Buddowie w Pekinie

Dostępne w wersji pełnej

Błazeństwo „muru romansów”

Dostępne w wersji pełnej

Pisarze i nauczyciele gnijący
w więzieniach Sichuanu

Dostępne w wersji pełnej

Taki pomnik

Dostępne w wersji pełnej

Bohater narodowy

Dostępne w wersji pełnej

I kto tu jest „orientalistą”?

Dostępne w wersji pełnej

Juszu rok później

Dostępne w wersji pełnej

Wspaniałości klasztoru Dzogczen

Dostępne w wersji pełnej

Ślubowanie Kardze

Dostępne w wersji pełnej

Rzeźnia w Manikengo

Dostępne w wersji pełnej

Gonpo Namgjal z Njarongu

Dostępne w wersji pełnej

Lhasa, Lhasa

Dostępne w wersji pełnej

Kto zrównał z ziemią Ganden

Dostępne w wersji pełnej

Żarłoczne duchy w Lhasie

Dostępne w wersji pełnej

Tybet płonie

Dostępne w wersji pełnej

Tybetańczycy płoną za wiarę
i wolność

Dostępne w wersji pełnej

Co robić?

Dostępne w wersji pełnej

Losarowe taszi delek

Dostępne w wersji pełnej

Ogień na górze

Dostępne w wersji pełnej

Dlaczego kalon tipa zapomniał odczytać
jedno imię?

Dostępne w wersji pełnej

Samospalenia muszą się skończyć!

Dostępne w wersji pełnej

Punktem wyjścia jest autonomia wioski

Dostępne w wersji pełnej

To co, chcecie tę pracę?

Dostępne w wersji pełnej

O duperelach, krytyce i naturze władzy

Dostępne w wersji pełnej

Rugowanie tybetańskiego ze szkół
w imię „stabilizacji”

Dostępne w wersji pełnej

Duszenie wrażego głosu

Dostępne w wersji pełnej

Chińska telewizja tłumaczy samospalenia
(tylko komu?)

Dostępne w wersji pełnej

Saga Dała w płomieniach

Dostępne w wersji pełnej

O gaśnicach i apartheidzie

Dostępne w wersji pełnej

Nowe oblicze Lhasy

Dostępne w wersji pełnej

Propagandowy obraz samospaleń

Dostępne w wersji pełnej

Teczung, tybetański pieśniarz

Dostępne w wersji pełnej

Pokłon czcigodnym

Dostępne w wersji pełnej

Ostatnie słowa idących w ogień

Dostępne w wersji pełnej

Mechanizacja partyjnej władzy

Dostępne w wersji pełnej

Demokratyczny charakter biurokracji

Dostępne w wersji pełnej

Istota systemu partyjnych nominacji

Dostępne w wersji pełnej

Sekwencja bliźniaczych n

Dostępne w wersji pełnej

W pociągu do Lhasy

Dostępne w wersji pełnej

Dlaczego Ngabo Dzigme został nagle
zwolniony z RFA?

Dostępne w wersji pełnej

Zakaźnie chora i izolowana

Dostępne w wersji pełnej

Odmowa współpracy

Dostępne w wersji pełnej

Rozmowy w rozległej przestrzeni
pomiędzy „należy” a „nie wolno”

Dostępne w wersji pełnej

Tybetański wychodek Kohla

Dostępne w wersji pełnej

Zmiana mundurów

Dostępne w wersji pełnej

Tajemnica „Tajemniczego Tybetu”

Dostępne w wersji pełnej

Na dziesiątego marca: trwajmy
w naszej kulturze

Dostępne w wersji pełnej

Grzebanie w telefonach

Dostępne w wersji pełnej

Kosztowna armia stróżów
„stabilizacji”

Dostępne w wersji pełnej

Katastrofa górnicza w Lhasie i nasza woda

Dostępne w wersji pełnej

Lhasa na krawędzi zagłady – ratunku!

Dostępne w wersji pełnej

Dlaczego „muszą dążyć” do
„odrodzenia Dalajlamy jedynie w kraju”?

Dostępne w wersji pełnej

Dziejowy spektakl w Lhasie

Dostępne w wersji pełnej

Zmiana chińskiej polityki w Tybecie?

Dostępne w wersji pełnej

Ofiara Garpona

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

O wydawnictwie

Dostępne w wersji pełnej