Strona główna » Obyczajowe i romanse » Nieznajomy przesyła wiadomość

Nieznajomy przesyła wiadomość

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63300-08-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nieznajomy przesyła wiadomość

Moja debiutancka powieść „Nieznajomy przesyła wiadomość” opisuje trudne, emigranckie życie w Grecji. Historia miłosna dzieje się na tle pięknych antycznych krajobrazów i szumu fal morza Egejskiego. Powiedziałam o sobie: „Kiedyś myślałam, że znam siebie. Teraz, okazuje się, że odkrywam siebie na nowo”. Cóż, życie, to pasmo nieustających niespodzianek. Każdy jest zaproszony do podążenia moim śladem, i odkrycia siebie na nowo.

Polecane książki

Mieszkańcy Little Tall Island czekali blisko 30 lat, by dowiedzieć się, co przydarzyło się mężowi Dolores Claiborne pewnego dnia latem 1963 roku podczas całkowitego zaćmienia Słońca. Podejrzana o zamordowanie swojej pracodawczyni, bogatej Very Donovan, Dolores niespodziewanie przyznaje się do po...
Amerykańska mama przeprowadza się wraz z rodziną do Berlina i ze zdumieniem odkrywa, że niemieccy rodzice wychowują swoje dzieci zupełnie inaczej niż ona! Na czym polegają te różnice między dwoma krajami? Autorka opowiada nie tylko o własnych doświadczeniach, ale i rozmawia z wieloma rodzicami i eks...
Był rok 2126, kiedy w końcu mieliśmy pewność, że się z Nimi spotkamy.Był rok 2126, kiedy nawet wojsko musiało zaufać potędze, jaką posiadali mutanci tacy, jak ja.To w tym roku wszystko się zaczęło.Nauczyłam się, jak mogę pomóc Ziemi w obronie przed Nimi. Jak sprawić, by energia, która płynęła w mo...
O czym ta opowieść? Rok 1984, komunistyczna Polska. Władze przygotowują się do usunięcia kolejnej niewygodnej przeszkody. Celem jest ksiądz, który dla wielu ludzi jest symbolem wolności słowa i wiary w Polskę niepodległą. Jednak prawo w  ustala grupa pseudopatriotów, którzy wolą Polskę  silną w ...
Czesław Marchaj (ur. w 1918 r.) to pasjonat szybownictwa i żeglarstwa, w którym odnosił znaczne sukcesy jako zawodnik w klasie Finn, ale przede wszystkim jeden z najwybitniejszych na świecie specjalistów z dziedziny aero- i hydrodynamiki oraz teorii żeglugi. Autor około 60 publikacji naukowych i...
Co się dzieje w głowie rodzica, gdy krzywda dotknie jego dziecka? Jak daleko może sięgnąć korupcja przedstawicieli prawa? Na ile można wycenić godność? Rodzina Rzechowskich, pomimo trudności, trzyma się razem. Gdy życie stawia przed nimi kolejne wyzwania, śmiało stawiają im czoła. Okrutny los spraw...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Airamgr

Copyright © Airamgr 2013

Redakcja ikorekta: Paula Zembrzuska

Projekt okładki: Piotr Porczyński, e-publika

Skład: e-publika

Wszystkie prawazastrzeżone.

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji wjakiejkolwiek postaci jest zabronione.

ISBN 978-83-63300-07-4 – druk

ISBN 978-83-63300-08-1 – pdfISBN 978-83-63300-09-8 – ePubISBN 978-83-63300-10-4 – mobi

Self-publishing wnajlepszymwydaniu!

www.e-publika.pl

O autorce

Od zawsze chciała pisać książki, jej debiutancka powieść „Nieznajomy przesyła wiadomość”, opisuje trudne emigranckie życie wGrecji. Historia miłosna dzieje się na tle pięknych antycznych krajobrazów iszumu fal morza Egejskiego. Autorka powiedziała osobie: „Kiedyś myślałam, że znam siebie. Teraz, okazuje się, że odkrywam siebie na nowo. Cóż, życie, to pasmo nieustających niespodzianek”. Każdy jest zaproszony do podążenia jej śladem iodkrycia siebie nanowo”.

O książce

To bardzo kobieca książka, chociaż mogą ją czytać także mężczyźni, jeżeli chcą nieco mniej błądzić wlabiryntach kobiecych osobowości. To opis przeżyć iwrażeń kobiety, która stawia czoła trudnościom życia zmężczyznami ibez nich, poza Polską izarazem wstałej więzi zojczyzną, zawsze emocjonalnie zdziećmi iz przyjaciółmi. Szukając zwykłego szczęścia ibezpieczeństwa wkręgu ludzi godnych zaufania. Wielu znas tego pragnie, dlatego być może ztej opowieści kobiety doświadczonej przez życie iludzi wyniknie coś ważnego idlainnych.

Autorka nie analizuje świata zewnętrznego bardzo gruntownie, chociaż stara się go zrozumieć. Zrozumieć Grecję współczesną iskotłowany świat społeczny Greków. Nie jest łatwo ani wtedy, gdy ich się lubi, ani wtedy, gdy się nimi pogardza. Są wtej książce obrazki zachwycające idość ohydne. Jednak nie jest to książka przede wszystkim ogreckości, otym, co wnich jest osobliwe lub inne od naszego świata inaszych polskich zawiedzionych nadziei. Jest wnarracji tej książki sporo zderzeń kulturowych, gdzie polskie igreckie sposoby widzenia spraw niełatwo godzą się ze sobą. Żadnej syntetycznej diagnozy mentalności greckiej tu nie znajdujemy, bo zapewne nie to było intencją twórczyni tychopowieści.

Losy bohaterów są refleksem własnych doświadczeń autorki, lecz książka jest czymś więcej niż pamiętnikiem. Chronologiczny porządek organizuje strumień zdarzeń. Jest wnich sporo smutku iniekiedy goryczy. Bywają wtej opowieści zdarzenia tragiczne, ale wszakże nie są to tragedie owymiarze greckiej klasyki. Rzecz nie jest otych małych tragediach, ale otym, jak można odradzać się po kataklizmach, nawet gdy nie są to „piękne katastrofy”, które przydarzały się radosnemu lekkoduchowi Grekowi Zorbie wpowieści Nikosa Kazantzakisa. Autorka nie traktuje życia lekko ani jej życie nie jest lekkie. Stara się być dzielna isamodzielna. Po prostu opowiada omałych rzeczach iw ten sposób pokazuje, jak można być taką właśnie – dzielną isamodzielną wobcym otoczeniu, mimo licznychkłopotów.

Opowieść ta także mówi sporo olosach ludzi żyjących na emigracji, żyjących wGrecji zwyboru lub trochę zkonieczności. Indywidualne biografie są zatem ilustracją pewnej ogólniejszej prawdy ogrupach, wktórych żyją io kulturze życia codziennego. Literatura oemigrantach lub pisana przez emigrantów ma pewne osobliwe właściwości. Jedną znich jest tęsknota, samotność wśród obcych, nawet gdy jest się wdobrze działającym kręgu własnej rodziny. Świat wokół emigranta jest obcy, mówi imyśli winnym języku, szanuje inne wartości, pamięta inną historię oraz ma inne tradycje chwały iporażek whistorii. Otóż wobec tej obcości, amoże tylko inności otoczenia, trzeba chronić własną tożsamość osobistą, kulturową inarodową. Jednocześnie niezbędne jest przystosowanie emigranta do warunków życia izwyczajów społeczeństwa, wktórym chce zbudować własne nowe życie. Dylematy moralne ipsychiczny stres rodzą się tam, gdzie konieczny jest kompromis między ochroną własnej tożsamości ipoczucia dumy awymuszonymi przystosowaniami do lokalnych zwyczajów i…. nieobyczajności, bałaganu iogólnej niesolidności.

Książka jest także głosem emigrantki olosach emigrantów. Ioczywiście ma także te wątki, które są typowe dla takiej literatury. Zawiedzione nadzieje iniespełnione marzenia. Ite specyficznie kobiece itakie, które są właściwe dla wszystkich ludzi. Dążenia do spełnienia siebie samego ispełnienia własnych planów życiowych zderzają się zniemożnością iczęsto rodzą poczucie beznadziejności.

Każdy zczytających tę opowieść zapamięta coś innego; jeden zachowa wpamięci więcej rozczarowań igorzkich przeżyć, adrugi pomyśli, że jednak dała sobie radę, że jest dzielna istale rośnie jej potencjał, że nie boi się przyszłości, że mimo rozlicznych trudności trwa iuśmiecha się do nas izapewne także do samej siebie. Warto zobaczyć, jak to można osiągnąć. Trzeba zajrzeć na strony tejksiążki.

Wojtek Lamentowicz

Ambasador Polski wAtenach 1997-2001

Fantazje, niepokoje, marzenia, własne doświadczenia. Wszystko to, wraz zbogatą, wrażliwą ispostrzegawczą osobowością autorki rzuconej na burzliwe wody jakże przełomowych lat końca XX ipoczątków XXI wieku składają się na esencję tej opowieści zawieszonej pomiędzy realną rzeczywistością, ajej lustrzanym odbiciem wprzestrzeni cyfrowegoświata.

Poszukiwanie własnej drogi wgąszczu wartości, które umierając nie odradzają się na nowo ipozostawiają pustkę, wktórej czarne przestaje być widoczne wdzień, abiałe wnocy, daje wefekcie treści zaskakujące swą odwagą zjednej strony, za to zdrugiej niezwykle osobiste inasączone wrażliwością inutą niepokoju. Wtej scenerii rozgrywa się akcja powieści, która choć miejscami balansując na granicy akceptowalności daje czytelnikowi możliwość zagłębienia się we własne myśli iprzeżycia, przywołując zzakątków jego pamięci chwile iodczucia silniejsze niż zapomnienie. Droga ze świata socjalistycznej Polski lat siedemdziesiątych do zawikłanego kapitalizmu milenijnej Grecji, podróż zchrześcijańskiej, uporządkowanej mentalności wschodnioeuropejskiej do anarchicznej demokracji post bizantyjskiej Grecji leżącej na styku wschodu izachodu, na progach Europy iAzji zpowiewem Afryki północnej dała wefekcie bogactwo przeżyć zapisane na kartkach tej powieści zwprawą godną dojrzałego twórcy, aprzecież jest to debiut pisarski. Potrzeba wypowiedzenia tych nagromadzonych emocji dała początek działalności pisarskiej autorki, która miejmy nadzieję, będzie kontynuowana przez nią znie mniejszym powodzeniem ku naszemu zadziwieniu iprzyjemności utożsamiania się zsiłą jejekspresji.

Z podziwem ioczekiwaniem na kolejną odsłonę tajemnic Twego pióra

Marek Hopko

Ateny, Styczeń2013r.

Podziękowania

Kiedy zaczęłam pisać powieść, nikt otym nie wiedział. Ja sama nie spodziewałam się, że później zechcę ją wydać. Aby skończona powieść ujrzała światło dzienne, potrzebowałam pomocy. Zawdzięczam ją wielu osobom. Dziękuję mojemu kuzynowi Henrykowi Borowskiemu iWasilisowi Markowi Sofianopoulosowi. Do grona osób, które wspierały mnie duchowo, iktórym też chcę podziękować, należą: SzymonPolitowski, Eleni iWasilis Liwas, Janis iWandzia Bafaloukos, Dorota i Jacek Karpińscy, Marysia Nevrla, Rysiek Jantas, JanisGagacoudis, Marzenka Efstathopoulou, Grzegorz Pilarek, Renata Tokarska, Edmund Salach, Wojtek Zawiska, Zuzanna iJanek Całus, Xristos Prekates, Sławomir Krajniewski, Eleni Loytsoy, córka Piotra – Eleni Karanika ijej mąż, Panayotis Kotsos oraz Urszulka Klimczyk. Korzystałam też zksiążki Aleksandry Fiada – Grecy, poradnik ksenofoba.

Dziękuję za słowo oksiążce ambasadorowi Wojtkowi Lamentowiczowi, Wasilisowi Sofianopoulos iMarkowi Hopko. Dziękuję mojemu synowi Teodorowi Soroń za to, że nigdy we mnie nie zwątpił. Podziękowania należą się też mojemu wydawcy Piotrowi Porczyńskiemu za jego cierpliwość, aPauli Zembrzuskiej za wspaniałą korektę. Jako że wydaję pierwszą powieść, pytaniom nie było końca.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, zdarzeń isytuacji jestprzypadkowe.

Początek

Myślałam, że można stworzyć własny świat zdrugą osobą ipobyć wtym świecie, może nierzeczywistym, ale przyjemnym. Lecz to tylko wdobrej książce lub dobrym filmie jest możliwe, bo idzie według scenariusza. Zawsze wszystko musimy zburzyć, zniszczyć, achcemy ponoć być szczęśliwi, jednak czy my wiemy, co to jest szczęście? Chyba nie. Każdą chwilę powinno się smakować, przecież ona już się nie powtórzy, czas minął. Ludzie jednak (nie wszyscy) przechodzą obok, idą dalej imarnują to, co piękne. Taki świat nie może istnieć, bo ipo co? Życie ichwile są ulotne. Nie można zmienić biegu zdarzeń. Czy jesteśmy jak ten listek, który płynie zprądem rzeki, jednak jest za lekki, żeby mógł podjąć się walki? Tak jak iczłowiek jest niesiony prądem życia, ale… Amoże to, co było piękne dla mnie, nie było piękne dla ciebie? Wtakim razie przepraszam. Mój świat dalej będzie czekał na przechodnia, strudzonego izmęczonegobanalnością.

Wchodząc do samolotu, zastanawiałam się, jak przeżyję te dwie godziny lotu. Pewnie nikt by nie uwierzył, że lecę po raz pierwszy wżyciu, ipewnie nikt by mnie na ten lot nie namówił, gdyby nie to, że coś tak istotnego wydarzyło się wmoim nowym życiu. Nowe życie. Nie było ono takie całkiem nowe. Raczej powrót do życia, które przedstawiało dla mnie olbrzymią wartość, ale które gdzieś wpogoni, sama nie wiem za czym, potrafiłam tak bezczelnie stłamsić, zagłuszyć, zagubić. Nawet nie uchwyciłam momentu, kiedy to się stało. Teraz jednak postanowiłam, że wcale tak nie musi być. Kiedy on, czyli mój mąż, odszedł, nie wpadłam wpanikę, raczej postanowiłam iść do przodu. Zresztą nie miałam innego wyboru, miałam ośmioletniego synka, który potrzebował mojej opieki. Nie znaczy to, że wcale mnie to nie obeszło, kiedy po piętnastu latach własny mąż mnie zostawia. Te kilka miesięcy było dla mnie koszmarem. Nagle zostajesz sama, nie, nie całkiem nagle, po prostu nie uchwyciłam tego momentu, kiedy samotność powolutku zaczęła pukać do drzwi mojego życia. Wkradała się cal po calu, aja nie byłam zbyt czujna, żeby to zauważyć, iwcale nie byłam przygotowana na to, co miało się wydarzyć. Czy można być przygotowaną? Chyba nie. Właśnie, byłam nieprzygotowana, ale czy można przewidzieć kolejne dni, kolejne tygodnie imiesiące? Nie. Nie można. Apóźniej wszystko się wali, powolutku zamienia się wruinę dom, który tak pieczołowicie budowaliśmy, może tylko ja budowałam, aon stał gdzieś zboku isię tylko przyglądał, nie brał udziału wmojej mozolnej budowie. Pewnie dlatego runął. Nie tak od razu, najpierw się chylił jak wieża wPizie, apóźniej trach ijuż nie było domu. Inastąpił koszmar samotności. Samotne dni, noce iciągle ta niepewność, że dla mnie już chyba się wszystko skończyło. Nie. Nie byłam sama, obok mnie pojawił się stres. Ogromny. Obladych oczach izaciśniętych ustach, który wielkimi krokami człapał idoganiał mnie wkażdej sytuacji, łapał mnie za gardło wielkimi łapskami, ściskał je itłamsił, niemal dusił, wyciskał łzy zmoich oczu, które ciurkiem płynęły, najpierw jako małe strumyczki, apóźniej jako wielkie wodospady, zalewając moją twarz. Nie jest to przyjemne uczucie, zwłaszcza kiedy jest się na emigracji. Znajomi już cię tak często nie zapraszają ani nie odwiedzają, awręcz przeciwnie – unikają cię. Siedzisz sama wdomu iwłasne myśli powoli cię zabijają. Szybko wyrzucono mnie na skraj społeczeństwa, czułam się jak banita. Tak, emigracja, zdala od rodziny, zdala od kraju, właściwie po tylu latach powinnam się przyzwyczaić do tego stanu rzeczy. Jednak wchwilach klęski brak mi wsparcia rodziny, przyjaciół, ale takich prawdziwych przyjaciół, nie takich, którzy dzisiaj są, ajutro ich nie ma. Bo wkońcu kto to jest przyjaciel? Przyjaciel to ten, który zostaje, kiedy inni dawno już poszli. Tak, wtakich chwilach poznajemy wartość swojego charakteru. Do tego dochodzi ta niepewność, jak sobie poradzę sama zdzieckiem, to nie jest takie proste. Szukasz odpowiedniej motywacji, ale jak to bywa wtakich sytuacjach, wszystko rozłazi się wrękach. Każda kolejna decyzja jest nie tą, zktórej jesteś zadowolona, ijuż nie wiesz, czego tak naprawdę chcesz iczego oczekujesz od życia. Dodatkowo dobija cię wyobraźnia. Ludzie, którzy mają jej nadmiar, widzą nawet to, czego nie ma. Szukają wsobie niedoskonałości, poczucia winy iBóg wie jeszcze czego, aw gruncie rzeczy tego nie ma. Ito jest największą przeszkodą wstarciu się zrzeczywistością, powrotem do normalnego życia, jeżeli mogę je nazwać jeszcze normalnym. Bo jak można przestać kochać tak zdnia na dzień, amoże to trwało już od dawna, tylko ja tego nie zauważyłam? Może pozwoliłam mu na to, nie widząc tego, co się dzieje? Zaufanie. Tak, miałam do niego zaufanie, ale może oprócz zaufania powinnam mieć oczy szeroko otwarte? Tylko jak można tak żyć, kontrolując wszystko? Zabawa wpolicjanta? To nie leżało wmoim charakterze. Przecież nie będę biegać po mieście isprawdzać, co robi mój mąż. Dorosłość do pewnych rzeczy zobowiązuje, do tego dochodzi rodzina, agdzie wtym wszystkim znajdujemy się my, ja inasze dziecko? Czy mężczyzna nie myśli? Amoże to ja jestem winna, może to ja za mało kochałam, za mało wto wkładałam serca? NIE. Amoże to ja popełniłam jakiś błąd, który zaważył na naszym życiu? Może to ja go pchnęłam wramiona tamtej kobiety, może to mnie brakowało czegoś, atamta to miała? Łzy ściekały mi po twarzy, kapały powoli na kołnierzyk, robiąc coraz większe plamy, awraz ze łzami spływały moje uczucia. Ale łzy się nie kończą, więc ile będę jeszcze musiała się napłakać, żeby to wyciekające ze mnie uczucie wkońcu całkowicie wyciekło? Jeszcze dobiła mnie moja koleżanka Wandzia. Uświadomiła mi, że cierpi się latami, wtedy się przeraziłam. Latami? Ja muszę normalnie żyć! Ja chcę się znowu śmiać! Ja chcę normalnie chodzić po ulicach inosić wysoko głowę, anie patrzeć ludziom woczy izastanawiać się, czy się nie śmieją! Ja chcę powrotu do mojego życia! Moje dziecko nie może mieć ciągle zapłakanej matki! Moje dziecko musi się śmiać razem ze mną! Jestem silna! Muszę być silna! Niech sobie nie myśli, że sobie nie poradzę nawet sama zdzieckiem! Co ztego, że brak mi drugiej osoby, zktórą mogłabym wszystko dzielić, radości ismutki, powodzenia iporażki? Jak zmierzyć wartość straconego człowieka istraconego uczucia? Zkolei lepiej być samemu niż znosić upokorzenia, więc nie ma takiej recepty, która byłaby zadowalająca, aszkoda. Powinno się szczęście kupować wodpowiednich aptekach jak pigułki czy syrop. Nie wynaleziono tego jeszcze? No to przykro mi, ja chętnie bym kupiła, przecież mam obolałąduszę.

Samolot wystartował. Wznosimy się wpowietrze. Nieznana siła wciska mnie wfotel, aja wpadam wlekką panikę. Ciśnienie zatyka mi uszy, zastanawiam się, co mam wtej chwili zrobić, żeby to ustąpiło, przełykam ze strachu ślinę, głęboki oddech ipowoli się uspokajam. Mój synek wcale się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie, spoglądał wdół ibardzo mu się to wszystko podobało. Patrzył zrozszerzonymi ze zdumienia oczami, jak to tylko dziecko potrafi, ciągle mówił „mamuś, zobacz” iwszystko mu się podobało, amnie ściskał strach. Pilot wyrównał maszynę. Teraz dopiero zobaczyłam leniwie przesuwające się chmury za oknem przybierające różne kształty na tle granatowego nieba, aw dole oświetlone Ateny. Wśrodku miasta dwa wzgórza, na wyższym widać oświetlony Akropol, na nieco mniejszym, Likawitosie, widać oświetlony teatr. Światełka miasta nanizane jak perełki na cienką żyłkę, ale po chwili ito zostawiamy gdzieś zboku. Gdzieniegdzie pojawiają się tajemniczo mrugające gwiazdy. Zza chmur wyjrzał wspaniały władca nieba nocą księżyc, asamolot mknie przed siebie wyznaczonym torem. Jest tylko noc imy. Powoli gwar głosów uświadamia mi, że nie jesteśmy sami. Zamknęłam oczy, to tylko dwie godziny lotu, ale ospaniu nie mogłam nawet marzyć, strach itak do końca nieminął.

Siedziałam zamyślona na tarasie inawet nie zwróciłam uwagi na to, że moja koleżanka Wandzia badawczo mi sięprzygląda.

– Czy ty mnie słuchasz? – jej ton głosu nie wróżył niczegodobrego.

– Tak, oczywiście, chyba nie masz wątpliwości? – kłamstwo jakoś przeleciało mi przez usta, aż sama się tym faktemzdziwiłam.

– Pewnie, że mam, jakoś tak nieobecna jesteś duchem, ciałem pewnieteż.

– Oco ci chodzi? Oto, że na chwilę się zamyśliłam? – byłam trochę rozdrażniona itego jakoś nie mogłam ukryć.

– Masz jakieś problemy? – zapytała ztroską wgłosie.

– Nie, nie oto chodzi, że mam problemy, każdy je ma, jedni większe, inni mniejsze, wogóle świat jest problematyczny. Chociaż nie. Co ma do tego świat, raczej ludzie stwarzają je sobie sami – powiedziałam to znutką złości. Jakoś bałam się dzisiaj zostać sama. Koleżanka już się niecierpliwie wierciła na fotelu. Pewnie sobie zaraz pójdzie, aja zostanę sama. Synek spał uojca, więc nie pozostawało mi nic innego, jak tylko zasiąść do komputera izapomnieć ocałymświecie.

– Przestań się zamartwiać, co się stało, to się nie odstanie. Poszedł sobie, no idobrze, głowa dogóry.

– No tak, ale szlag mnie trafia, że to akurat na mnie trafiło. Jakoś ciebie mąż nie zostawił? – spojrzałamspeszona.

– Niechby tylko spróbował, nie dożyłby poranka. Zobaczysz, jakoś to będzie – no tak, to się nazywapewność.

– Wiesz, kiedy go spakowałam, trochę mi ulżyło, ale kiedy wychodził, chciałam go zatrzymać – łzy już kapały, było mi wstyd, że się mażę jak mała dziewczynka, ale nie mogłam ich powstrzymać. Znowu wróciły wspomnienia iten jego wzrok, kiedy powoli wychodził ikiedy ztakim namaszczeniem drżącą ręką zamykał drzwi. Iten ból serca, którego nie mogłam opanować, aktóry mnie trawił do dzisiaj. Każdej nocy widziałam to jego oskarżycielskie spojrzenie. Chciał, żebym się czuła winna, żebym cierpiała, tylko że ja nie czułam się winna, ale cierpiałam. – Wandziu, ja znowu przegrałam, co ja źle robię? – patrzyłam wyczekująco, czekałam na jakąś radę, na jakieśusprawiedliwienie.

– Zwariowałaś? Przecież ma kochankę.

– No właśnie, adlaczego ma kochankę? Bo ja jestem do niczego – zapadła niezręczna cisza. To pytanie nie dawało mi spokoju. Dlaczego mężczyźni mają kochanki, czyżby ich żony nie mogły sprostać zadaniu? Czego im brakuje? Wczym kochanka jest lepsza od żony? Co daje kochanka, aczego nie może dać żona? No tak, przecież to proste. Bo czym się różnimy my, żony, od kochanek? Niczym szczególnym. Jedynie tym, że kochanki mają zawsze czas dla swoich ukradzionych mężczyzn, zawsze są gotowe zrobić wszystko dla nich, zaspokoić każdą ich zachciankę czy kaprys. Zawsze są świeże, wypoczęte ipiękne. Przecież nie muszą dla nich gotować czy prać ich spoconych skarpet. Nie muszą słuchać ich narzekań na złą, wyczerpującą pracę, na to, że szef ich nie docenia iza mało im płaci, ale za to słuchają zotwartymi ustami tego, że żona jest do niczego, że nie może znią znaleźć wspólnego języka, że go nie rozumie iże od dawna nie sypiają razem, bo włóżku też im się nie układa iże sprawa rozwodowa już jest wtoku, chociaż to wcale nie musi być prawdą. Ite kłamstwa. Kiedy dzwonił, że musi zostać dzisiaj dłużej wpracy, bo negocjacje się przedłużają, bo musi jeszcze dopiąć wszystko na ostatni guzik. Jak ja wto wszystko wierzyłam. Ita gra. Kiedy przychodził zpracy, ajego cała osoba mówiła, niemal krzyczała, żeby dać mu spokój, żeby nic od niego nie wymagać io nic go nie prosić, bo cierpi, bo jest zmęczony, bo szef go zdołował. Ale kiedy wychodził na spotkanie, to już wszystko mijało jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki, oczy już mu się śmiały, już biegł, teraz wiem, że do niej.

– Nie, to on jest do niczego, zrozum to wreszcie. To on nie jest wart ciebie. Przecież wiesz dobrze, jaki on jest, po tylu latach już zapewne to odkryłaś. Szuka następnej, która za niego podejmie każdą decyzję, która załatwi mu pracę, amoże izapracuję na nich oboje. On po prostu jest wygodny, od dawna otym wiedzieli wszyscy oprócz ciebie. Poza tym każda kobieta, która rozbija małżeństwo izabiera ojca dziecku, to dla mnie jest jak suka. Chociaż nie, obrażam wtym wypadku ród pieski. Suka szuka psa, kiedy ma cieczkę, ato nie jest to samo. Ciekawe, jak szybko odkryje, jaki jest naprawdę iże nie jest tym wymarzonym królewiczem. Inie pal tyle. Dobrze, że siedzimy na tarasie, już byś mnie uwędziła – uśmiechnęłam się przezłzy.

– Prędzej czy później to odkryje, że trzeba go prowadzić jak małe dziecko przez życie ipokazywać drogę, która akurat dla niego jest dobra. Że będzie musiała wziąć na barki więcej niż normalna kobieta, że będzie musiała sama podejmować decyzję inie będzie mogła liczyć na niego, tylko iwyłącznie na siebie. Najgorsze jest to, że sięboję.

– Czego?

– Jak to czego? Samotności.

– Głupia jesteś. Atwój synek? Jeszcze zobaczysz, nie ma tegozłego…

– Dobra, nie musisz kończyć, znam to. Na razie jestźle.

– No nareszcie. Słusznie zauważyłaś, na razie. Itak trzymaj.

– Na razie, ale kiedy będzie to później? Na razie wszystko jest świeże. Mój uśmiech gdzieś zniknął. Optymizm poszedł też spać. Przebojowość, którą tak się szczyciłam, została odłożona na bok. Został tylko wrak kobiety. Spojrzałam na zegarek, wskazówki szły do przodu, odmierzały czas, spokojnie równym rytmem, na przekór wszystkiemu.

– Wiesz, pójdę już, bo za chwilę północ. Chociaż wcale mi się nie chce, uciebie taki spokój, nie to co umnie, hałas od rana do rana, no iten twójogród.

– Tyle razy mówiłam, żebyście się stamtąd wynieśli. Wiem, że przeprowadzka to kłopot, może bliżejmnie?

– Trzeba coś pomyśleć. Zresztą wiesz, jak to jest, ciągle coś stoi naprzeszkodzie.

– Wandziu, ciągle to słyszę, podejmij wkońcu męską decyzję. Jak można mieszkać przy głównejulicy?

– Wiesz, że ja też tego nierozumiem?

– No tak, to pogadałyśmy sobie. Pogadam wkońcu zJanisem, może on wkońcu się zdecyduje.

– Próbuj, próbuj, może ci się uda. No ładnie by było, jakbyś na niegowpłynęła.

– Nie żartuj, to ty jesteś jego żoną, anie ja. Pomyśl, twój syn Jarek byłby pod ręką, mój Teodor skakałby zradości, no ija też. Sama wiesz, że jakoś nie możemy długo bez siebiewytrzymać.

– Wiem. Przestań się martwić iwpadnij do nas. Nie siedź wdomu, rusz się gdzieś. Idź na spacer, do kina, teatru, tylko nie siedź wdomu. Ja ciebie niepoznaję.

– No to jest nas dwie. Ja siebie też nie mogę poznać, anajgorsze jest to, że jakoś nie potrafię tego zmienić – przyglądała mi się chwilę zdumiona, apóźniej na jej twarzy pojawił się wyrazpolitowania.

– Nie doceniasz się. Spróbuj to zmienić inie mów mi, że nie potrafisz. Wierzę wciebie.

Wstała, czule mnie pożegnała iwyszła. Żeby uspokoić rozdygotane nerwy, zapaliłam kolejnego papierosa. Zastanawiałam się od jakiegoś czasu, dlaczego znajomi ito dobrzy znajomi przestali mnie odwiedzać? Kiedyś było ich dużo, często organizowaliśmy wspólne wycieczki czy obiady. Odkąd zostałam sama, nie zajrzał do mnie nawet pies zkulawą nogą. Bali się, tylko czego? Nie dawało mi to spokoju, łatwiej byłoby mi znieść samotność. Siedziałam na tarasie. Wdole wniewielkim ogrodzie pachniały małe czerwone różyczki, ich balsamiczny, intensywny zapach otulał mnie ipowoli uspokajał moje rozdygotane serce. Gdzieś zzakamarków pamięci wyłuskałam podobny zapach. Zapach ten zawsze przypominał mi pewien spacer wśrodku nocy wiele lat temu iteż przegrane przeze mnie uczucie, ale ztym mogłam się jakoś uporać, chociaż nie tak do końca. Ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej. Uczucie to zostało ukryte na dnie mojego serca itylko wkryzysowych momentach mojego życia pozwalałam sobie onim wspominać. Iteraz pozwoliłam. Ale żeby przez to wszystko znowu przejść? Postanowiłam nalać sobie lampkę wina – Martini Bianco.

Pamiętałam to zdarzenie, które zaważyło na moim późniejszym życiu. To były Ateny ija od pięciu miesięcy zagubiona wtym pięciomilionowym mieście. Samotna, ciągle miotająca się wskrajnościach. Obca kultura, obcy ludzie, brak znajomości języka greckiego. Ion – jedyna szczera iprzyjazna mi osoba, zktórą mogłam nawiązać nić jakiegokolwiek porozumienia. Może dlatego, że był jezuitą wtej placówce ateńskiej, amoże dlatego, że tak jak ja lubił książki ipołączyły nas wspólne tematy izainteresowania, amoże dlatego, że tak jak ja kochał ludzi, nie wiem. Był już wieczór, kiedy przyszedł do mnie na piechotę. Byłam tym faktem bardzo zaskoczona, ponieważ zawsze przyjeżdżał kościółkowym samochodem, tym razem było inaczej. Jak zwykle był umnie tłum ludzi znaszej grupy Emaus działającej przy naszym kościele, więc itym razem nie zawiódł się. Do późna rozmawialiśmy, obgadywaliśmy spotkania wnaszej małej społeczności polskiej. Późna noc ipostanowiłam odprowadzić go do głównej drogi, aby mógł łatwiej złapać taksówkę. Szliśmy ciemną nocą. Mijaliśmy przycupnięte, uśpione domy. Gdzieniegdzie oświetlone okna obserwowały nas, aecho naszych kroków szło wświat, odbijało się od ścian iwracało zpowrotem do nas. Na parapecie okna jednego zdomów spał wielki pręgowany kot. Leniwie podniósł głowę, ciekawie zerkając na nas, lecz omiótł nas tylko spojrzeniem, po czym ziewnął izaraz zasnął. Wniewielkich przydomowych ogródkach pachniały kwitnące małe czerwone różyczki, które wiły się jak powój, oplatały wszystko, co spotkały na swojej drodze. Maiły swoim kwieciem bramki, balustrady iściany domów, tworząc małe kaskady girland, aich zapach? Ich zapach nas odurzał, otulał, ajednocześnie pieścił nas oboje. Miasto spało. Nie byliśmy tak całkiem sami, towarzyszył nam olbrzymi księżyc, który wisiał nad nami niby srebrzysta kula, obok niego zaś rozsiane gwiazdy łobuzersko do nas mrugały. Powoli szliśmy wpłaszczu nocy. Zapalone uliczne latarnie tworzyły małe, oświetlone stożki, wktórych się pojawialiśmy, aby po chwili znowu znaleźć się wciemnościach. Noc rozwiesiła swój płaszcz tajemniczości, zakryła brzydotę miasta, wielką miotłą wymiotła ulice iuliczki, acały brud schowała do swoich przepastnych kieszeni, posrebrzyła światłem księżyca liście na drzewach iuwypukliła ciszę izapach, który unosił się nad nami niczym baldachim. Wtedy to była ta pierwsza nieuchwytna chwila, kiedy się chciałam do niego przytulić, wziąć za rękę. To wtedy już jest to smakowanie drugiej osoby. To wtedy pojawiają się umnie motylki, które fruwają mi po brzuszku. To wtedy wiem, że zawiązuje się uczucie. Miałam jakąś niezbitą pewność, że pozwoliłby mi na to, że nie miałby nic przeciwko temu. Gdzieś wokolicach serca poczułam nieśmiałe, powołane do życia ciepło. Niewiele słów wtedy padło, były niepotrzebne, itak wiedzieliśmy, że jesteśmy tylko my ita czarowna noc, inasz przyjacielksiężyc.

I kolejny raz wróciłam do czasu, kiedy postawiłam wkońcu swoją stopę na bruku ateńskim. Rozglądałam się uważnie, byłam nareszcie wAtenach po trzech dniach koszmarnej podróży. Stałam przed hotelem inie mogłam uwierzyć, że to miasto, to stolica Grecji. Nie wyglądała imponująco, odrapane domy, nie za czyste ulice, awręcz brudne, ludzie się gdzieś śpieszyli, gestykulowali rękoma ikrzyczeli. Rzędy brudnych samochodów zaparkowanych byle gdzie ibyle jak, ado tego poobijanych ze wszystkich stron stwarzały upiorne wrażenie. Na niektórych samochodach wylegiwały się wielkie, spasione, bezpańskie koty, zaś na chodnikach uliczni kramarze rozłożyli swoje kolorowe towary. Było nijak. Żadnych śladów przeszłości, tak wspaniałej przeszłości inagle jest. Wprzesmyku ulicy zobaczyłam na wzgórzu Akropol. Patrzyłam zachwycona. Białe kolumny Partenonu kontrastowały zbłękitem nieba. Zamknęłam oczy, to tutaj tworzył „Antygonę” Sofokles. To tutaj stawił czoła Leonidas, legendarny dowódca Spartan, perskiej armii Kserksesa. To tutaj Pytia, Wysoka Kapłanka, przepowiadała kolejne wydarzenia. To tutaj jest Góra Olimp, miejsce dwunastu pałaców, starożytnych bogów mitologii greckiej, no iwreszcie to tutaj odbyły się pierwsze igrzyska starożytne inowożytne. No tak, wtej chwili nie mogłam sobie wszystkiego przypomnieć. Szukałam wpamięci, ale wszystko gdzieś uleciało. Pozostały jakieś strzępki informacji izdarzeń. Powoli, mamy czas, powiedziałam do siebie, na pewno sobie przypomnę ina pewno postaram się zobaczyć te miejsca, które mnie tak fascynowały na lekcjach historii. Miałam niepowtarzalną okazję poczuć ten klimat, oddychać tym powietrzem izachwycać oczy tym kolorem niebieskiego nieba, ale to będzie później, teraz czekałam cierpliwie na bagaż. Abyło na co, trzy wielkie torby, mama zaopatrzyła mnie we wszystko, nawet wcebulę. Zastanawiałam się czy Grekom jej brakuje, pewnie tak, po chwili objuczona bagażem powędrowałam wstronę wahadłowych drzwi hotelu. Tutaj miała czekać na mnie moja siostra, która od roku była wAtenach. Jednak siostry nie było. Przestraszona podeszłam do recepcji ipokazałam na telefon. Recepcjonista podsunął mi aparat, wykręcając numer do sąsiadów mojej siostry, zastanawiałam się czy się porozumiemy. Od trzech dni to pytanie mnie dręczyło: czy ja na pewno się dogadam? Czy Grecy to mili ludzie? Jednak wystarczyło tylko imię mojej siostry ijuż wiedzieli, okogo chodzi. Trudność jednak polegała na tym, że nie zrozumiałam odpowiedzi inie wiedziałam, czy jej przekażą, że na nią czekam. Teraz dopiero dotarło do mnie, że nieznajomość języka to owiele większy koszmar wporównaniu zpodróżą. Wszyscy rozmawiali, aja stałam isłuchałam, nic anic nie rozumiałam. Uśmiechnęłam się ipowiedziałam do siebie, skoro już dotarłam tak daleko, muszę się go nauczyć, nie ma na torady.

Wspomnienia szybko przesuwały się jak wzwolnionym kadrze filmu. Moje pierwsze prace to nie był szczyt moich marzeń, ale od czegoś musiałam zacząć. Moje pierwsze przyjaźnie, moje pierwsze spacery imoje pierwsze słowa wtym języku. Ijak to wżyciu bywa, pierwsze rozczarowania, pierwszy płacz ita bezsilność na sprawy, na które nie miałam żadnego wpływu. Wróciły iwrócił ten ból, kiedy musiał przed czasem wyjechać ikiedy zostałam sama. Płakałam kilka dni, czekając na list. Biegałam na pocztę codziennie, kiedy wkońcu nadszedł, nie mogłam go zwrażenia otworzyć. Trzymałam wręku grubą kopertę, akiedy wkońcu udało mi się ją otworzyć, łzy już spływały mi po twarzy, bo wspomnienia wróciły ztaką siłą, że ażbolały.

…Codziennie śledzę jeszcze pogodę, jaką zapowiadają dla Grecji. WAtenach upał, au nas już jesień, trochę słoneczna, trochę deszczowa, ale taka zwyczajna, polska. Nie mogę się przyzwyczaić do nowej sytuacji, czuję się nieobecny, na razie nikomu niepotrzebny. Ciągle żyję wspomnieniami, zawieszony gdzieś wnierzeczywistości. Przypominam sobie, że moje pierwsze chwile na nowym miejscu były zawsze bardzo bolesne, nie chcę mówić ojakimś cierpieniu, ale tak na pewno czasami jest. Mówiąc brzydko, starzeję się itrudno mi tak od razu znaleźć swoje miejsce. Zdrugiej strony każdy przestrzega mnie przed tym, że jest to środowisko bardzo rozplotkowane, szukające ciągle nowych tematów doplotek.

Dalszy ciąg następuje po Twoim telefonie. Wmiędzyczasie zdarzyła się przykra historia, ktoś życzliwy napisał anonim do mojego szefa wKrakowie omoim negatywnym odnoszeniu się do ludzi wAtenach. Jak to często bywa, każdy kij ma dwa końce, kiedy człowiekowi wydaje się, że robi wiele dobrego, na końcu otrzymuje zapłatę wpostaci negatywnej oceny. Nie chcę jednakże byś wzięła to sobie zbyt do serca, ja już to przebolałem. Być może taki list był potrzebny, abym przestał myśleć za bardzo oAtenach, azaczął żyć teraźniejszością. Teraźniejszość jest bardzo prozaiczna, szkoła, kościół, spowiedzi, msze święte, śluby (ach, te śluby), pogrzeby. Wszystko to wyznacza moją pracę duszpasterską ikapłańską.

W szkole przygotowuję dzieci do pierwszej komunii świętej oraz uczę klasy maturalne wpobliskim liceum ekonomicznym. Nie mam tak dobrego kontaktu znauczycielami jak wAtenach. Odczuwa się to, co już wcześniej słyszałem, że ksiądz poniekąd czuje się jak intruz wszkole. Być może trochę ze strachem przez nauczycieli, az lekceważeniem przez uczniów. Itak jak na początku boję się swojego zaangażowania uczuciowego. Chcę teraz uchodzić za doświadczonego zjadacza chleba, którego nic nie jest wstanie zaskoczyć, zmarsową miną podchodzę do każdego, chociaż wgłębi serca jestem bardzo radosny. Powoli wraca mój optymizm, widzę siebie na nowym miejscu, widzę to, że jestem potrzebny, że ludzie są bardzo życzliwi, bardzo chętni dowspółpracy.

Wokół piękny widok na okalające Nowy Sącz góry, takie niewielkie, bo liczące około niewiele ponad 1000 metrów, ale soczyście zielone, pełne grzybów iruna leśnego, parujące ciepłem ozmierzchu iemanujące ciszą oporanku. Obecnie zmieniają swój kolor na bardziej złotawy imiły, jak śpiewa Czesław Niemen onadchodzącej jesieni. Kiedy patrzysz na ateński bruk, pomyśl otym lesie pachnącym żywicą igrzybami, kiedy patrzysz na palmy, pomyśl otej tajemniczej igłębokiej zieloności naszych lasów iłąk. Przenoś mą duszę utrudzoną do tych łąk zielonych, lipy ukwieconej, brzęczącej rojem pszczół. Pomyśl otym, jak jest tutaj, aja pomyślę, jak jest tam. Kiedy od kilku dni niebo jest zasnute chmurami, myślę otym oślepiającym słońcu, które nigdy nie przestaje świecić nad Grecją. Kiedy widzę płynącą zimną wodę wDunajcu, myślę otych ciepłych kąpielach, szumie fal iszeleście przesuwanych kamyczków na naszej plaży. Gdzieś na horyzoncie majaczy się płynący prom, który przypomina naszą szaleńczą podróż na Santorini. Pomysł idecyzja, świat się kręci, amy płyniemy sobie na drugi koniec greckiego morza. Fascynujący zachód słońca, te zachody, które wydają się wGrecji najpiękniejsze. Tutaj tylko raz widziałem zachód słońca warty obejrzenia, kiedy to słonko zachodziło za jedną zgór okalających Nowy Sącz, częściowo przysłonięte chmurką, zza której rzucało złociste promienie na zielony szczyt. Stałem jak urzeczony. Powoli odkrywam na nowo piękno, jakie jest zawarte wnaszym polskim krajobrazie. Kiedy dojeżdżaliśmy do Zakopanego, mijaliśmy zagubione wdole małe wioski, gdzieś tam wije się srebrzysty strumyk, dym zchat idzie prosto do nieba, gdzieś tam wdole żyją ludzie. Daleko od świata, od jego problemów, powolnym rytmem, który nadaje przyroda ipory roku. Skrzypi nienasmarowana oś wozu, który ciągnie zapracowana para wiejskich koni, pot spływa po grzbiecie karego konia. Zamyślony gospodarz idzie obok, pewnie myśli oniespokojnej przyszłości. – Pochwalony – odwraca głowę, uśmiecha się. – Na wieki wieków – staropolskim pozdrowieniem się witamy na małą chwilkę, każdy zanurzony we własnych myślach. Odnajdujemy tożsamość chrześcijańską, odnajdujemy się wtradycji.

Kolejnym moim doświadczeniem jest prowadzenie grupy charyzmatycznej, czyli Odnowy wDuchu Świętym. Wcześniej jeśli kiedykolwiek słyszałem oruchu charyzmatycznym, to niewiele było wtym pozytywów, zawsze wszystkich na każdym kroku raziła ich niecodzienność, szukanie nadzwyczajnych darów, namacalnej obecności Ducha Świętego wich życiu. Często pomijanie takich zwykłych darów przyjmowania codzienności, szarości życia, jego obowiązków, wzlotów iupadków. Dary, które każdy znas nosi jako swójkrzyż.

Kiedy wróciłem do Polski, odwiedziłem moich starych znajomych wKrakowie, mianowicie związanych zruchem na rzecz osób upośledzonych. Wiadomość, która dała mi wiele do myślenia, awszystkich innych natchnęła katastroficzną myślą. Wczasie pielgrzymki do Rzymu umarła na serce jedna zmam mająca upośledzone dziecko. Na szczęście pozostał jeszcze ojciec, ale cała ta sytuacja stawia przed nami pytanie: co dalej? Jak potoczy się los dzieci, kiedy odejdą rodzice? Wiadomo, że są jeszcze zakłady, ale to nie do końca rozwiązuje sprawę, poza tym, jeśli ktoś całe życie przebywał wkręgu bliskich sobie osób, to później trudno jest przystosować się do życia wzamknięciu. Zaświtała nam myśl ostworzeniu domu na francuski wzór dla upośledzonych iosób towarzyszących. Jest to jedna ztrudniejszych spraw, ale możliwa dorealizacji.

Mój optymizm potrzebuje ciągłego pokarmu duchowego iludzkiej akceptacji. Myślę, że mój przyjazd wcale nie musiał być oczekiwany przez wielu. Być może niektórzy zniepokojem przyglądali się mojej osobie, inni wprost pytali opowody mojego nagłego przyjazdu. Być może cała ta sytuacja wpłynęła na mój brak ochoty do jakiegokolwiek angażowania się wżycie tutaj na miejscu. Zapomniałem omojej dewizie, że wszędzie będzie mi dobrze, oby tylko byli tam ludzie. Jestem dla ludzi po to, aby im pomagać, po to, aby znimi być. Moje bycie na pewno zmieni się, będzie inne, niż było wAtenach, równie życzliwe, ale bardziej zdystansem, bardziej dbające oimage niedostępnego, dbające oidealizację postaci. Zdaję sobie sprawę, że czas jest krótki, to znaczy życie domaga się konkretów, stworzenie czegoś, co przetrwa poza moje życie jednostkowe, czyli chociażby wybudowanie domu, swój wkład wrozbudowę zaplecza duszpasterskiego czy coś podobnego. To wszystko wiąże się zwysiłkiem, który powinien działać stymulująco. Być może uda mi się sfinalizować moją pracę naukową, chociażby dla dobrego samopoczucia. Plany mam bardzo szerokie, co ztego uda mi się zrealizować, czaspokaże.

Przy tym wszystkim cierpię zpowodu mojego sensualizmu, być może jestem większym uczuciowcem, który bardzo mocno odczuwa wszelkie zmiany nastrojów od euforii do depresji. Całe życie próbowałem ztym walczyć, anadal jest to moim problemem. Ideał stoików – apatia, czyli nieczułość na zmiany nastrojów duchowych wisi nade mną jak miecz Damoklesa. Chcę być inny, niż jestem. Jestem nastrojowy, chcę być spokojny, zrównoważony. Jestem spokojny, chcę być podekscytowany. Niespokojny duch targany sprzecznymi uczuciami. Szukam odpowiedzi, gdzie tylko się da. Sięgam do swego wnętrza iszukam odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Ku czemu zmierzam? Co przygotował dla mnie Bóg wswojej Opatrzności? Gdzie skieruje moje kroki? Odpowiedź dawana bez wiary pozostanie absurdem iniemożliwością. Goniąc absurd, szukam odpowiedzi dla siebie, gra toczy się owielkąstawkę…

Tak. Znałam ten list niemal na pamięć. Był jego pierwszym listem, pełen niepokoju, pełen pozostawionych gdzieś za sobą marzeń. Zamykam oczy iwidzę, jak siedzi zamyślony nad kartką papieru ijak szybko zaczyna pisać, jak stawia litery, które lekko się pochylają do przodu, zauważam również, gdzie silniej przyciska długopis, niemal przewierca papier na wylot, to wtedy stawia kropki. Wkażdej literce widzę jego emocje, jego zakłopotanie izdenerwowanie. Łzy ze wzruszenia napłynęły mi do oczu, by po chwili przerwać tamę ijuż płyną. Nie umiałam długo pogodzić się zjego decyzją. Zapewne on sam nie pogodził się nigdy, ale dokonał wyboru, czy mu wybaczyłam? Teraz po tylu latach zastanawiałam się, jakby się moje życie potoczyło, gdyby jego decyzja była inna. Tego nie dowiem się pewnie nigdy, aszkoda. Jednakże muszę przyznać, że moje pierwsze kroki na emigracji były niezwykle trudne ibolesne, zważywszy na to, że nie znając języka greckiego, musiałam zacząć życie niemal od nowa. Od jakiegoś początku. To wtedy odczułam swoją samotność, to wtedy zobaczyłam idoceniłam życzliwość nieznanych mi bliżej ludzi zgrupy Emaus. Ich otwartość mnie zdumiewała ipodnosiła na duchu, jednocześnie dawała nadzieję, że nie dadzą mi zginąć ido nich należał właśnie też Krystian. Powoli sączyłam wino imarzyłam otamtych dniach, otamtych godzinach, minutach isekundach, kiedy wyłapywałam każdy jego uśmiech, każde jego spojrzenie, które ślizgało się po mojej obecności. Już nie byłam samotna, wokoło mnie byli ludzie, przyjaźni ludzie, zapełnili pustkę, która długo mnie straszyła jak olbrzymia wyrwa wmoim pogmatwanym życiu. Ibył on. Uśmiechnęłam się, trzymając kolejny list. Były poukładane chronologicznie, ale nie chciałam ich tak czytać po kolei. Przecież znałam je, więc wyjmowałam ot tak sobie, wnosiły wmoje życie inne spojrzenie, spojrzenie bliskiego mi człowieka. Uśmiechnęłam się, to wtedy otrzymał ode mnie małego szczeniaczka rasycollie.

…Czas biegnie nieubłaganie, kiedy wrzucasz listy do skrzynki pocztowej, wrzucasz cząsteczkę serca dzielonego po kawałku. Dzielisz się sercem jak chlebem. Radosny koniec karnawału stawia przed bramą wieczności. „Prochem jesteś iw proch się obrócisz”. Ręka zawisła wradosnym geście zkieliszkiem szampana. Zatrzymana przemienia się wgest pokuty, posypywania głowypopiołem.

Śniegi wgórach powoli topnieją, tu na dole wmieście dawno zapomnieliśmy ozimie. Krzewy nieśmiało rozwijają swe zielone pączki. Wpierwszych promieniach słonecznych budzi się nadzieja, nadzieja, którą zostawiliśmy jesienią wraz zopadającym liściem. Nadzieja ziściła się dosyć dziwnym trafem, żywe wspomnienie zAten, słonecznej Grecji. Każda moja modlitwa rozpoczyna się od słów: Jeśli Panie chcesz, wyślij mnie doGrecji.

Wszędzie dookoła mnóstwo możliwości działania, wszelkiej pracy duszpasterskiej na różnych poziomach. Najbardziej denerwujące jest to, że praca, którą wykonuję, nie może być dobra, to znaczy nie jest wykonana tak, jakbym chciał. Rozpraszam się na różnych płaszczyznach iw ten sposób nie mogę skoncentrować się na jednej rzeczy. Pracując zmłodzieżą maturalną, muszę dostosować swój sposób myślenia imówienia do ich stylu ipoziomu, następnie przechodząc do szkoły podstawowej, muszę znowu zmienić swój image. Ogólnie mogę powiedzieć, że przeżywam wiosenne zmęczenie, brak witamin, słońca iszumu fal. Nigdy nie myślałem, że będę tak mocno przeżywał wyjazd zGrecji….

„Żywe wspomnienie zAten”. Kiedy dostałam tego szczeniaka, od razu pomyślałam owysłaniu go Krystianowi. Chciałam ,żeby miał kogoś, kto należy tylko do niego. Kogoś, kogo będzie mógł przytulić iwracać każdej chwili do mnie myślami, będzie mógł płynąć na falach marzeń okażdej porze dnia inocy. Czy to był zmojej strony egoizm? Myślę, że nie. On sam potrzebował tej namiastki uczucia. Głaszcząc tę aksamitną sierść na jego grzbiecie ipatrząc wjego mądre oczy, anawet znim rozmawiając, wiedziałam, że będzie jego najlepszym przyjacielem, takim, który go nigdy nie zawiedzie. Od razu nadałam mu imię Doro, co znaczy po grecku prezent, tak, to był żywy prezent, niebanalny iniepowtarzalny. Powoli schowałam list do koperty. Pamiętam tego szczeniaczka, podobny do książkowej Lassie iteż taki bystry, dokazujący, wsam raz dla niego – pomyślałam wtedy.

I teraz zza chmur wyjrzał ciekawski księżyc, agwiazdka na niebie porozumiewawczo do mnie mrugała. Nie, nie jestem sama na tym zabieganym świecie ani we wszechświecie, wszędzie są ludzie, dobrzy iźli, ale są. Ateny powoli zasypiały, okna powoli gasły, tylko uliczne latarnie stały zapalone na straży. John Fogerty zzespołu Creedence Clearwater Revival śpiewa ozapalonej świeczce woknie, tak, dopóki będzie widział światło, tak długo będzie szedł. Ten song nastraja mnie romantycznie, wpadam wniego, otula mnie. Gdzieś woddali słychać szczekanie psa, apóźniej zaległa taka kojąca cisza. Znowu łzy wezbrały, jak dwa małe przepełnione jeziorka przerwały tamę ijuż spływały powoli, coraz szybciej tworząc wartki nurt. Mazałam się jak mała dziewczynka, ale to powinno mi przynieść ulgę. Płakałam za chwilami, które minęły bezpowrotnie, za czasem, który przesypał się przez moje palce jak ziarenka piasku wklepsydrze, za marzeniami, które się nie spełniły ipłakałam za nim. Wyjmowałam powoli zzakamarków serca małe zwinięte paczuszki iukładałam je powoli zpietyzmem przed sobą.

Usiadłam przed komputerem izastanawiałam się, od czego zacząć. Od kiedy zostałam sama, jakoś nie za bardzo szło mi życie, amyśl, że poniosłam kolejną porażkę, dodatkowo to utrudniała. Nie mogłam sobie jakoś ze sobą poradzić, arobienie zsiebie idiotki wcale mi wtym nie pomagało. Po każdej takiej awanturze czułam niesmak, aon zdumą to obserwował, kiedy przychodził po naszego synka. Muszę się wziąć wgarść, tylko jak to zrobić? Nerwy mnie ponosiły, nie umiałam utrzymać ich na wodzy ito doprowadzało mnie do szału. Bo nie chciałam się tak zachowywać. Jednak to było silniejsze ode mnie, poza tym wkłótni używamy różnych argumentów inie zawsze liczy się wtym momencie prawda. Wtym czasie nie widzisz tych miłych chwil, które były przez te lata, spychasz je na dno swojej świadomości iwidzisz tylko te najgorsze, które urastają do takich rozmiarów, że zasłaniają wszystkie miłe przeżycia. Ale gdzie wtym wszystkim szukać usiebie racjonalnego spojrzenia, kiedy jesteś wstanie całkowitego zaślepienia? Emocje zawsze umnie brały górę, jakby tego było jeszcze mało, umówiłam się ito zkolegą. Teraz chciałam cofnąć czas, jednak to nie było takie proste. Spojrzałam na zegarek, wskazówki szły równym krokiem, nie oglądając się wcale na mnie. Idiotka ze mnie, przecież wcale tego nie chciałam, samo jakoś tak wyszło. Raczej sama się oszukuję, chciałam po prostu sprawdzić, czy jeszcze komuś się podobam. To teraz mam to, czego chciałam.

Szum dysku powoli uspokoił rozdygotane nerwy, trzeba wkońcu wziąć się do roboty, artykuł czekał. Nie, jeszcze nie chciało mi się wziąć do pracy. Jeszcze byłam daleko, gdzieś winnym wymiarze czasowym. Nie chciałam wrócić, nie było już do czego, atamten okres był taki romantyczny, więc płynęłam po tych łąkach zielonych pełnych czerwonych maków. No właśnie, opisał mi te wiotkie, subtelne kwiaty, gdzieś tutaj miałam ten list. Szukałam niecierpliwie iw końcu znowu sięzatopiłam.

…Cieszę się, że życie jak gdyby toczy się swoim sobie tylko znanym korytem. Mój czas pobytu wMonachium powoli dobiega końca, zostało mi jeszcze tylko kilka dni. Było to dla mnie bardzo ciekawe przeżycie, przede wszystkim zetknięcie się po raz kolejny zwłasną słabością iz obcą poniekądmentalnością.

Odkąd pamiętam, zawsze wielką sympatią pałałem do maków. Na początku wodruchu zachwytu zrywałem je iukładałem wbukiet, ale niestety po kilku godzinach przedstawiał on bardzo żałosny widok. Kwiaty były zwiędnięte iwpół upadłe, zrozumiałem więc, że maków nie należy zrywać, trzeba je zostawić wtym miejscu, gdzie rosną, aby przez dłuższy czas cieszyć się ich widokiem. Rosły one na polu niedaleko wejścia na nasze podwórko, za każdym razem kiedy wchodziłem bądź wychodziłem, pozdrawiałem je radośnie. Były takie delikatne, takie zwiewne, najmniejsze dotknięcie mogło spowodować ich unicestwienie. Gwałtowny wiatr pochylał je ku ziemi, aone całą swoją niemocą trwały wbrew wszystkiemu. Teraz po wielu latach kiedy spoglądam na maki, widzę całą swoją bezsilność ibezsilność tych wszystkich, których życie takim uczyniło. Urodzili się, aby być makiem włanie zbóż. Radosny, kolorowy kwiat pośród poważnych zbóż, którym natura iludzie powierzyli ważne zadania do spełnienia. Kwiat nikomu niepotrzebny, przez wielu uważany za chwast, anawet zagrożenie. Czy tak zwiewny kwiat może być niebezpieczny? Wszystko, co człowiek źle wykorzystuje lub nadużywa, może być niebezpieczne. Jest to być może odwet za lekceważące traktowanie kwiatka, który wzasadzie nikomu by nie przeszkadzał. Użyty wnadmiarze owoc staje się trucizną, powoduje uzależnienie, anawetśmierć.

W niemieckim języku mak nazywa się „klaskającą różą”, być może ze względu na chybotliwe płatki, które przy każdym powiewie uderzają osiebie jak klaskające dłonie. Niepowtarzalna jest soczysta czerwień płatków, która emanuje, izarazem atłasowa ich delikatność, której nie odtworzy żaden materiał zrobiony przez człowieka. Być może Panu Jezusowi wcale nie chodziło olilie, lecz właśnie omaki, które wydają się być genetycznie owiele starsze od innych kwiatów. Wszak opium znali już od czasów archaicznych Chińczycy. Kwiat, który jest osadzony na bardzo cienkiej łodydze, wprost do niej nieproporcjonalny. Każda róża uzbrojona jest wkolce, którymi broni swej piękności, ten rodzaj róży jest całkiembezbronny.

Życzę dalszych przemyśleń idomyśleń wzwiązku zmakiem. Jakże szybko on przekwita, śpieszmy się więc kochać, póki go mamy przysobie…

Tak, śpieszmy się, ale my się chyba spóźniliśmy lub, co gorsza, minęliśmy się. Nie, to nieprawda, my trwamy. Sama już nie wiem, co otym myśleć, powinnam może zapomnieć, ale jak tu zapomnieć, przecież nie da się wykreślić tego, co przeżyłam. To było piękne, apóźniej już wszystko porównujesz do tego najcudowniejszego uczucia, tak nieśmiałego, pełnego tkliwości iczaru. To niesamowite, ale zbiegiem czasu nie traci ono na wartości. Wydaje mi się, że to zdarzyło się jakby wczoraj, ale to jak zwykle złudzenia. Wino wyostrzyło mi zmysły. Zamknęłam oczy, szum morza, lekka fala nas kołysze izapach, ten niepowtarzalny zapach wodorostów imorskiej wody, która obmywa nasze rozgrzane ciała. Zanurzamy się wtym zapachu, obejmuje nas, dotyka czule, pieści, całuje i… to tylko szum dysku. Dalej szłam śladami wspomnień. Powoli kroczyłam naszymi ścieżkami, naszymi śladami, które już powoli zacierał czas. Tylko wprawne oko miłości mogło znaleźć ślad, podjąć trop. Tak, my trwamy na przekór wszystkiemu iwszystkim jak ten delikatny mak. Znowu się zagłębiałam we własne myśli, znowu płynęłam, unosiłam się tak, jakby nad ziemią. Muzyka Creedence była już we mnie, powoli przejmowała kontrolę nad moimi zmysłami. Grzebałam odruchowo wszkatułce, po chwili wyjęłam następny list. Tak, ten był zBerlina, wtedy to opisał spotkanie zTitanikiem ijak kruche jest wszystko na tejziemi.

…Sala kinowa powoli się wypełnia, do rozpoczęcia seansu było jeszcze około 15 minut. Wbudynku kina mieściły się cztery sale projekcyjne oróżnej wielkości. Wkażdej znich wyświetlano inny film, zaś seanse rozpoczynały ikończyły się oróżnych godzinach, aby uniknąć tłoku przy wejściu iwyjściu. Te amfiteatralne, przestronne wnętrze mogło pomieścić około 300 osób. Eleganckie lotnicze fotele wyścielane czerwonym pluszem przyjemnie otulały każdego siadającego widza. Kris usiadł wostatnim rzędzie wśrodkowej jego części. Coś niesamowitego, całkiem niespodziewanie, nieoczekiwanie znalazł się na projekcji filmu, którego wcześniej wcale nie miał zamiaru oglądać. Czysty przypadek sprawił, że znalazł się wtej właśnie sali kinowej. Tego wieczoru, który nazywał się wżargonie kinomanów „tanim seansem”, czyli, tańsze bilety na wszystkie seanse, we wszystkich salach kinowych miasta, miał zamiar właśnie skorzystać ztej okazji ipójść do kina na jakąkolwiek projekcję. Kiedy znalazł się wholu ijuż miał zamiar kupić bilet, podeszła do niego dziewczyna zpytającymwzrokiem:

– Może odkupiłbyś od nas bilet?

Była zkoleżanką.

– Nasz znajomy nie może przyjść ibiletprzepadnie.

Dlaczego nie? – pomyślałKris.

– Na jaki film macie bilet? – zapytał.

– Na Titanica – padłaodpowiedź.

– Wezmę.

Zdecydował, wręczył dziewczynie pieniądze ipo chwili był już wposiadaniu biletu na najgłośniejszy film tych czasów. Wszystko było „naj”, przede wszystkim najdroższy, największa publiczność, największe dochody inajwięcej nominacji do Oskara. Na każdym kanale telewizyjnym leciała reklama tegoż filmu, który był kinową powtórką tragedii słynnego „Titanica” ijego kolejnąrealizacją.

Z głośników sączyła się cicha muzyka, która wprawiała wszystkich wdobry nastrój. Wpewnym momencie rozsunęła się kurtyna irozpoczął się blok reklamowy, który trwał około 15 minut. Jeszcze jedno miejsce wrzędzie koło niego pozostało wolne, widocznie dziewczyna nie znalazła już nikogo chętnego na ten film. Po tym krótkim wprowadzeniu zaczęła się właściwa projekcja.

Film zaczyna się dosyć nieoczekiwanie, mianowicie obraz przedstawia wrak jakiegoś statku leżącego na dnie ipenetrujących go nurków wspecjalnych łodziach głębinowych. Jesteśmy zaproszeni na spacer po wraku, wchodzimy do wnętrza, kamera powoli posuwa się zatopionym korytarzem, głos podaje instrukcje, wjakim kierunku ma się udać. Mijamy salę restauracyjną pierwszej klasy iwchodzimy między kabiny, które są dużymi salonami bogato zdobionymi, ich przepych iświetność można sobie tylko wyobrazić. Tragedia, czas iwoda dokonała już swoich zniszczeń. Naraz kamera pokazuje stojącą wkącie kasę pancerną, głosrozkazuje:

– Bierzemy ją inapowierzchnię.

Następna scena przedstawia ślusarza, który swoimi narzędziami otwiera wydobytą zdobycz. Głównodowodzący całą akcją wyciąga zniej rozmokłe papiery, które prawdopodobnie były bardzo wartościowe oraz oprawioną wskórę teczkę kreślarską. Głoszawodu.

– Agdzie brylant Coeur de la Mer? Miał tu przecież być? Same bezwartościoweśmieci?

Młoda dziewczyna zabiera teczkę iidzie znią do mieszczącego się na poszukującym statku laboratorium. Powoli zanurza ją znowu do wody, tym razem wszklanym akwarium, delikatnie oczyszcza, następnie nie wyciągając zwody, otwiera. Oczom naszym ukazuje się nakreślony grafitem rysunek młodej kobiety, która ma naszyjnik zdrogocennym brylantem. Chwila konsternacji inadziei.

– Jednak się nie pomyliliśmy. On tu był ita kobieta wie, co się znim stało. Jednak jak dotrzeć do tej kobiety? Czy ona jeszcze żyje lub może ktoś zjejrodziny?

Te iinne wątpliwości budziły się wgłosie.

– Przekażemy tę informację do telewizji, powiedziałzastępca.

– Może ktoś sięzgłosi?

W wieczornych wiadomościach podano, że trwają poszukiwania na zatopionym wraku Titanica oraz że znaleziono rysunek dziewczyny, ktokolwiek mógłby udzielić informacji na jej temat, proszony jest oskontaktowanie się zprowadzącym poszukiwania, podano również numer telefonu, pod którym jestosiągalny.

Kolejny obraz przedstawia bardzo starą kobietę, otoczoną różnymi bibelotami zXIX wieku, która wyrabia na kole gliniany dzbanek. Wpokoju włączony jest telewizor, wynalazek XX wieku. Młoda dziewczyna krząta się przy kuchni, przygotowując wieczorny posiłek. Naraz spiker telewizyjny referuje sprawę Titanica, pokazując znaleziony rysunek. Starsza dama spogląda od niechcenia na obraz iwłasnym oczom nie wierzy, jej rysunek wydobyty zwraku.

– Zrób głośniej! – woła dodziewczyny.

– Mówią coś oTitanicu.

Do głównodowodzącego podbiega asystent zkomórkowymtelefonem.

– Telefon do ciebie, krzyczy jakaś kobieta, chce się ztobą spotkać, mówi, że była na Titanicu, oraz że ją przedstawiarysunek.

Odbiera od niego aparat, po chwili krzyczy dosłuchawki.

– Niech pani do nas przyleci, pokażemy, co znaleźliśmy. Oddaje goasystentowi.

– Ona tu przyleci! – odkrzykuje doniego.

– To niemożliwe, to jakaś hochsztaplerka, ile ona może mieć lat? Sto?

– Sto dwa! – odpowiadagłówny.

Helikopter ląduje na specjalnej platformie, zwnętrza obsługa wyprowadza fotel na kółkach, na którym siedzi starsza dama. Następujeprzedstawienie.

– To moja wnuczka – kobieta wskazuje na młodą dziewczynę. – Opiekuje sięmną.

– Proszę znami, idziemy do laboratorium – decyduje główny. – Pokażemy naszeznaleziska.

Starsza pani pochyla się nad znalezionym rysunkiem, powoli oczy stają się szkliste ipojawiają się kropelki łez. Wzruszenie nie pozwalaprzemówić.

– Kto jest na tym rysunku? – niecierpliwie zapytałasystent.

– To ja jestem – pada odpowiedź. – Czyż nie są to te same oczy? – kobieta podnosi głowę ispogląda na asystenta. Asystent stoi oniemiały, trudno jest mu znaleźć podobieństwo młodej kobiety do obecnej dużo starszej damy. No tak, różnica 84 lat między rysunkiem aobecną osobą wprawia go wniemałezakłopotanie.

– Proszę nam opowiedzieć historię tego rysunku – zagaja główny, ratując asystenta zniemiłejsytuacji.

– Tak, moja historia jest wpleciona wtragedię tego wraku, który właśniepenetrujecie.

I tak rozpoczyna się opowiadanie starszej damy oTitanicu, jej osobista historia miłosna jest wpleciona wtragedię tegoż statku, który miał być istał się symbolem. Miał być symbolem ludzkiej siły ipotęgi, pochwałą ludzkich zdolności, szczytem osiągnięć technicznych tamtych czasów, największy statek, jaki dotychczas zbudowano, najbardziej ekskluzywny, najdroższy, aprzy tym miał być najszybszy, niezatapialny iprawie niezniszczalny – to był właśnie Titanic, wybudowany w1912 roku. Miał podjąć regularne oceaniczne kursy między Anglią aAmeryką, zabierał na swój pokład około 2300 pasażerów, cud techniki, aprzy tym złowieszczy napis „No God”, różnie tłumaczony iinterpretowany. Bez Boga, bez pomocy Boga zrobiony, bez pomocy Boga kierowany ibez pomocy Boga miał dopłynąć do celu. Czyżby antysymbol Arki Noego? Ta zaś zbudowana na polecenie Boga, zJego pomocą, przewidziana jako ratunek dla ludzkości. Historia biblijna pokazuje, jak zakończyło się budowanie przeciwko Bogu, analogia do wieży Babel jest tak prosta, że ażprostacka.

Ukazanie przekroju społecznego na Titanicu jako odzwierciedlenie sytuacji tamtych czasów. Kastowość, gdzie przejście zjednej grupy społecznej do drugiej jest prawie niemożliwe, jedynym biletem uprawniającym do podróżowania przez życie wpierwszej klasie są pieniądze, wszystkie drzwi się otwierają przed tym, kto je ma. Jednakże wostatecznym rozrachunku są one tylko bezwartościowym papierem, który zmienia się wbłoto. Tak samo jeżeli nie służą dobrej sprawie, mogą stać się niebezpieczne inawet zabójcze. Wartość doczesności, która jest tak chwiejna jak tonący pokład. Dobrobyt, bogactwo, pozycja społeczna, wszystko to, co wydaje się cenne woczach ludzi, jakże zmienia swoje oblicze, kiedy postawi się wperspektywie utraty ipotem wieczności. Bohaterka jakże zbólem opowiada, że życie wpierwszej klasie polegało na ciągłych balach, przyjęciach, koktajlach, bezsensownych rozmowach oniczym, bez żadnej treści iznaczenia, żadnych głębszych uczuć, relacji, przemyśleń, refleksji.

Przesłanie Titanica jest tak bogate, że nie sposób je wyczerpać wjednym liście. Chciałbym, aby nie zamykać się tylko na płaszczyźnie tkliwego melodramatu, ckliwego opisu historii miłosnej, historii, która odwołuje się do archetypicznego paradygmatu, że miłość jest mocniejsza niż wszystko, niż śmierć. Najwyższym jej wyrazem jest to, jeśli ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół, niezłomna decyzja ratowania naszej bohaterki wbrew wszystkiemu jest nawiązaniem tej nici, która będzie trwała cały czas, która przetrwa wszystkie katastrofy iżyciowe zawirowania. Miłość, która potrzebuje brawury iodwagi zarazem, wierności iuporu, rozwijania itrwania. Miłość, która ostatecznie przebije wszystkie warstwyspołeczne.

Film ukazuje ludzkość zamkniętą wramach pokładu statku, nie ma tu prostych rozwiązań rodem zwesternu, gdzie zły ginie, adobry otrzymuje nagrodę, gdzie sprawiedliwy szeryf czuwa nad poszanowaniem porządku publicznego. Film ukazuje życie wcałym jego przekroju, postacie nigdy nie są całkiem czarne lub białe, ale noszą wsobie różne odcienie szarości. Każdy pyta sam siebie, jak ja bym się zachował wobliczu tak kryzysowej sytuacji, gdzie byłoby moje miejsce? Problemy natury etyczno-moralnej, na które musimy odpowiadać każdego dnia, są wsposób drastyczny ukazane wprzeciągu tych trzech godzinprojekcji.

Osobnym punktem mojego zachwytu jest perfekcyjna reżyseria oparta na niemniej doskonałym scenariuszu, gdzie każda scena ikażdy dialog ma swoje uzupełnienie wdalszym ciągu akcji, gdzie żadne słowo nie pada nadmiernie, żadne ujęcie kamery nie jest bez znaczenia. Zmusza to oczywiście widza do pełnego napięcia śledzenia akcji, aby broń Boże nie uronić czegoś, co będzie tłumaczone później, na przykład rzeczy wydobyte przez poszukiwaczy będą jakże zgracją noszone przez główną bohaterkę. Dialog na temat bardzo zimnej wody, której temperatura potrafi zabić człowieka wkilka minut, ma swoje jakże tragiczne wypełnienie, kiedy widzimy pływających resztkami sił ludzi zzatopionego Titanica. Ta iwiele innych scen wskazuje na doskonały warsztat, jaki reprezentuje amerykańska szkoła filmowa. Do tego trzeba dodać perfekcyjnie wykonaną scenografię oraz wspaniałe kreacje aktorskie. To wszystko stanowi ociężarze gatunkowym najdroższego filmu wszech czasów. 14 nominacji do Oskarów świadczą ouzasadnionych ambicjach twórców do najwyższych nagródfilmowych.

Film ten pobił wszelkie rekordy oglądalności przy niezmniejszającej się widowni, jest oglądany przeszło 6 tygodni, gdzie trzeba pamiętać, że każdego tygodnia wchodzi na ekrany nowy atrakcyjnyfilm.

Przesłanie, którego do końca nie da się zrozumieć, które ma gdzieś ukryty sens, aktóry stanie się jasny dopiero zperspektywy dłuższego czasu lub pewnych wydarzeń, które być może nastąpią. Wieloaspektowość stanowi oarcydziele, im więcej porusza strun uodbiorcy, tym głębiej zapada wpamięć istaje się archetypem, do którego każdy może się odwołać wswoim czasie. Symbol Titanica jest obecny we współczesnej kulturze jako znak złamanej potęgi ludzkości, dzieło mające sięgać nieba, opadło na głębokie dno niedostępne dla ludzi przez dziesiątki lat. Wnioski irefleksje autorzy pozostawiają zdumionemuwidzowi.

Kiedy przebrzmiały dźwięki końcowej melodii, dłuższą chwilę wszyscy pozostali na miejscach, potem powoli wciszy iprawie skupieniu przy ściszonych głosach zaczęli opuszczać widownię. Kris bił się zmyślami, dlaczego dobry ginie, azły zostaje uratowany, czy musi być tak jak wżyciu? Właściwie, co jest najważniejsze, co przetrwa wszelkie katastrofy, anawet bariery śmierci? Te iinne myśli kotłowały wgłowie, łzy same cisnęły się do oczu. Taki już los człowieka, patrząc na innych, wzrusza się nad samym sobą. Po paru minutach był już przed swoimi drzwiami, czekała go jeszcze tylko niespokojna noc, pełna przemyśleń irefleksji. Dokąd zmierza jego życie, na pokładzie jakiego Titanicapłynie?

U mnie wszystko „po staremu”, siostry coraz zdrowsze, świętują kolejne dwucyfrowe jubileusze, można im tylko pozazdrościć kondycji ientuzjazmu do życia. Jakkolwiek zdają sobie chyba sprawę, że płyną na powoli zanurzającym się właśnie Tytaniku inie widać na horyzoncie żadnej nadpływającej pomocy. Jako kapelan należę do tych, którzy jako jedni zostatnich schodzą ze statku. „Ostatni gasiświatło”.

Jako że nie wiadomo, jak długo będę płynął wtym towarzystwie, nie mogę tym samym planować zbyt szczegółowo moich wakacji. Mam wiele marzeń, zktórymi się noszę, dopiero czas pokaże, co uda mi sięzrealizować…

Ocknęłam się. Tak wiarygodnie to opisał, że poczułam się wpewnym momencie, jakbym była na tej projekcji. Jakbym siedziała obok niego, niemal dotykałam nieśmiało jego ręki na poręczy fotela. Lekki dreszczyk emocji przeleciał przez moje ciało izadałam sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego dopiero teraz dotarł do mnie sens tego listu? Co przegapiłam, co zagubiłam, co straciłam? Opisując mi projekcję tego filmu, nie robił tego przypadkiem. On też przesyłał mi przesłanie, które miało zaowocować wpóźniejszym moim życiu. Czy mam rozumieć, że przewidział upadek mojego małżeństwa? Nie, to niemożliwe. Wtedy czytając machinalnie ten list, nie wyłapałam tych niuansów. Wtedy byłam też zakochana inie widziałam tego, co zobaczyłam teraz. Jak to jest możliwe? Wiem. Ja nie czułam takiej potrzeby, byłam wtedy szczęśliwa, miałam kochającego męża isyna. Wtedy nie przeszło mi przez myśl, żeby burzyć to wszystko. Tak. Wtedy nie szukasz miłości, bo ją masz, bo masz obok siebie, wzasięgu swojej ręki, wzroku iw sercu. Więc to przesłanie czekało tyle lat, tyle dni, tyle godzin isekund? Drżały mi ręce, kiedy zapalałam papierosa, marzenia, marzenia, powinnam wiedzieć, że nie zawsze rzeczywistość nadąża za marzeniami, jak długo będę się tak katować? Przecież to nigdy nie wróci, to już skończone, to zamknięty rozdział wmoim życiu, idiotka jestem ityle. Nie. Dzisiaj jest dzień wspomnień, będę się jeszcze tak katowała, żeby od jutra dać sobie spokój. Od dawna nie czytałam tych listów, niejako od nowa przeżywam wszystko to, co jest wnich zawarte. Odnajdywałam dawno zapomniane słowa, gdzieś schowane nasze przeżycia, znowu szłam naszymi śladami, wkońcu to już było, to już historia. Ale kiedy patrzę na dzisiejszy dzień, nie tak do końca. Bo właśnie dzisiaj zadzwonił. Isłyszałam to drżenie wjego głosie, właśnie wtedy poruszyła się struna uczuć gdzieś pieczołowicie ukryta na dnie mojego serca ipękła, ajej dźwięk rozszedł się po całym moim ciele miłym uczuciem, azarazem niepokojącym ibardzo kuszącym. Nie poruszył tego tematu, ale już wiedziałam, że wie. Jego zdenerwowanie było słychać wkażdym słowie, wkażdej sylabie iw każdej literce wyszeptanej do słuchawki telefonu iten strach. Tylko dlaczego się bał? Mnie czy siebie? Następny list, tak, to pisał wtedy, kiedy już wiedział, że zostałam sama, ikiedy nie mógł poradzić sobie ztą wiadomością.

„Najuboższy ze wszystkich to nie ten bez grosza przy duszy, ale człowiek bezmarzeń.”

Coraz trudniej przychodzi mi pisać doCiebie…

Dzisiaj po raz pierwszy pogoda jest taka bardzo wakacyjna, przez ostatni czas bowiem codziennie padał deszcz, nawet jeśli wciągu dnia była ładna pogoda, to wieczorempadało.

Moim marzeniem było wtym roku pojechać do Ciebie, do Grecji. Myślałem, że jak będę miał trochę czasu, zrealizuję ten pomysł. Od maja minęło tyle czasu, aja nie mogę ruszyć się na dłużej zNowego Sącza. Poza tym dzieje się coś dziwnego ze mną. Po jakimś czasie zaczynam wchodzić wkonflikt zprzełożonymi. Moje zaangażowania obciążają mnie czasowo iodległościowo ina dodatek nie są związane zNowym Sączem. Często bywam wKrakowie, od jesieni zostałem Kapelanem oficjalnym wspólnoty „Wiary iŚwiatła” (osób zupośledzeniem). Związane jest to zwyjazdami na różne rekolekcje, spotkania. Odpowiedzialność za grupę Odnowy wDuchu Świętym to przynajmniej sześć spotkań wmiesiącu, religia wszkole, zajęcia przy kościele, wszytko to szczelnie wypełniaczas.

Mimo rozlicznych zajęć zadaję sobie pytanie osens tego wszystkiego, sens bycia księdzem. Dopiero obserwując przemiany serc ludzkich, powolne otwieranie się na prawdy osobie, oświecie, oBogu, przynosi satysfakcję, poczucie spełnionego obowiązku, radośćduchową.

Mottem mojej posługi pozostają słowa „są jak owce bez pasterza”. Kiedy grupa ludzi pozostaje bez kogoś, kto ich poprowadzi, kto stanie zboku, aby ich obronić przed przysłowiowymi wilkami, wtedy rodzi się we mnie smutek izarazem potrzeba działania. Ktoś powiedział, „że nie możemy być spokojni, kiedy tyle ludzi nie zna Chrystusa”. Chrystusa można nie znać, będąc bardzo blisko Niego. Od całkowitej nieznajomości osoby niewierzącej do nieznajomości, którą prezentuje przeciętny chrześcijanin stojący wprzedsionkukościoła.

Wchodzę wpewien etap życia danego człowieka, aby podprowadzić go bliżej światła, bliżej Jezusa. Chciałbym, aby każdy odnalazł swoje szczęście, odnalazłsiebie.

Mam natomiast problem identyfikacji ze wspólnotą, wktórej mieszkam iżyję. Znasz przynajmniej trochę Jezuitów działających wAtenach, przyglądasz się ich życiu, pracy, są to ludzie, zktórymi Bóg postawił mnie na jednej drodze przed ponad 20 laty. Wstąpiłem do nowicjatu, aby nauczyć się żyć duchowością icharyzmatem jezuickim. Skończyłem studia, otrzymałem święcenia iprzecież jestem teoretycznie jednym znich. Jednak po 20 latach ciągle się zastanawiam nad moim miejscem wżyciu. Być może jest to związane zkryzysem wieku średniego, ale czy do końca? Ktoś powie: ile się można zastanawiać? Wydaje mi się, że miejsce wspólnoty jest bardzo ważne, bycie zludźmi wmiarę życzliwymi, kierującymi się jednym celem wżyciu powinno być odpowiednim zabezpieczeniem przed kryzysami iwątpliwościami.

Być może mój problem polega na tym, że nie chcę dać się zamknąć do granic jednej parafii, gdzie będę wydeptywał ścieżki zpokoju do ołtarza li tylko zpowrotem. Nawet mieszkanie wStarej Wsi (200 kilometrów od Krakowa) nie było przeszkodą wodwiedzaniu wspólnoty krakowskiej iuczestniczeniu wcykluspotkań.

Jest we mnie gorące pragnienie zrobienia czegoś, zpewnymi obawami, lękami, wątpliwościami. Tym czymś był ostatnio pomysł budowania domu starców. Takie hasło, pod którym może się kryć wiele treści, ale kiedy myślę oszczegółach, wtedy pojawia się zbyt wiele wątpliwości, pewnie musiałbym opuścić wspólnotę, wktórej żyję. Wtym punkcie nie wiem codalej.

Od października podejmuję studia podyplomowe zsocjoterapii, będzie to dla mnie jakieś światło wpostępowaniu zgrupami.

Od 1 do 17 sierpnia jestem zajęty, ponieważ prowadzę rekolekcje oazowe. Wzasadzie wtym roku nie planowałem prowadzenia żadnej grupy, jednak traumatyczne okoliczności zmusiły mnie do podjęcia tego obowiązku. Ten, który był przeznaczony do ich prowadzenia, zginął wwypadku samochodowym. Do końca nie było wiadomo, kto będzie je prowadził. Młodzież przyjechała do mnie zdramatycznym apelem iprośbą oich poprowadzenie. Po dłuższym zastanowieniu nie mogłem im odmówić. Itak po raz kolejny podejmuję obowiązki, których nie planowałem. Grupa liczy na dzień dzisiejszy 55 osób. Wszystko to powoduje zamieszanie wnaszych planach, jednak bardzo chciałbym się spotkać zTobą mimo tych wszystkich napiętychterminów.

Za oknem powoli gęstnieją chmury, pewnie dzisiaj wnocy znowu będzie padać. Nie wiem, jakie słowa otuchy inadziei napisać, zjednej strony zaleganie przyjętych obowiązków, az drugiej pragnienie spotkania zTobą.

Wiedziałam, że nigdy nie odpowie sobie na żadne zadane pytanie. Nie ma odpowiedzi. Przynajmniej ja jej nie widzę iten jego strach przed spotkaniem. Wtedy liczyłam, że przyleci, ale on odwlekał, piętrzył wymówki, amoże mi się tylko tak wydawało. Być może nie myślałam wtedy racjonalnie. Tak, chciałam, żeby przybiegł wte pędy do mnie, nie oglądając się na konsekwencje. Jaka byłam wtedy niesprawiedliwa. Co sobie wtedy myślałam, że zostawi wszystko? Miał mnóstwo własnych kłopotów, aja jeszcze mu dołożyłam, niejako przywaliłam, anawet poraziłam tą wiadomością. Był wtedy rozdarty niemal na dwoje. Zamyśliłam się, odpłynęłam wtamten czas. Wtedy, kiedy to do mnie dotarło, ze wszystkimi zawiłościami, byłam przerażona idlatego zwróciłam się do niego. Do jedynej osoby, której mogłam jeszcze zaufać. Mogłam mu patrzeć woczy ibez wstydu powiedzieć, że poniosłam porażkę, kolejnąporażkę.

Trzymałam wręku następną kopertę, niech zgadnę, tak, to było wtedy, kiedy przyleciał ze Szwajcarii na pięć dni iwracał akurat wNowyRok.

W karnawałowym nastroju, wokół śnieg, lekki mróz, skoczna muzyka podrywająca nasze nogi do tańca, zaczęliśmy wspólnie sylwestrową noc, ciąg dalszy był na weselu. Można powiedzieć, że wesele było jak na zamówienie, ale otym później. WNowy Rok doleciałem szczęśliwie do Monachium, apotem do Zurychu, wczesnym popołudniem byłem już na miejscu. Spokojnie rozpocząłem pracę wbieżącym roku 1999. Cisza ispokój królowały przez pierwsze dwa dni, zanim wszyscy się zjechali. Pierwszy tydzień minął bardzo szybko, ajuż musiałem szykować się do następnej podróży. Nie minęły ostatnie wrażenia po cudownym locie zMonachium do Zurychu, gdzie miałem okazję oglądać ośnieżone góry, wdole została Ziemia imieszkający na niej ludzie. Zperspektywy samolotu wszystko wygląda inaczej, wszystko jest pomniejszone, nie dostrzega się pojedynczych ludzi, nawet pociągi wyglądały jak wspaniałe, kolorowe gąsienice. Jedynie Pan Bóg ma tę możliwość, że dostrzega każdego człowieka, patrzy wserce iwidzi wszystkie radości ismutki.

Obsługa jak zwykle służbowo, prężna, dbająca okomfortowy lot pasażerów, dzięki temu zaliczyłem dwa posiłki, wpierwszym omlet zpieczarkami, aw drugim zimnąprzekąskę.

A teraz oweselu. ZKrakowa znajomi zabrali mnie do Nowego Sącza, gdzie mogłem przenocować inastępnego dnia jechać dalej. Ślub był o15.00 w