Strona główna » Obyczajowe i romanse » Niezwykłe małżeństwo

Niezwykłe małżeństwo

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1112-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Niezwykłe małżeństwo

Lady Meleri i sir Roberta połączył przypadek. Meleri, aby uniknąć ślubu z okrutnym mężczyzną, ucieka z rodzinnej posiadłości. Robert musi znaleźć angielską żonę, by zachować zamek i szlachectwo. Decydują się na małżeństwo z rozsądku, licząc, że w ten sposób pozbędą się kłopotów. Ich nadzieje okazują się jednak złudne. Odrzucony mężczyzna planuje zemstę i małżonkowie będą musieli stawić czoło niebezpieczeństwu...

Polecane książki

On władczy. Ona waleczna. Walka rozpoczęta. Lexi Archibald wraz z przyjaciółką przyjeżdża na renomowaną londyńską uczelnię, by rozpocząć studia. Już pierwszego dnia wchodzi w konflikt z Knoxem, pochodzącym z rodziny królewskiej chłopakiem, który jest tu uważany za nieformalnego...
„Niektórzy piją tytoń, niektórzy jedzą, inni wciągają do nosa, dziwię się więc, że nikt go jeszcze nie wpycha do ucha. Jeden pali, bo ułatwia to widzenie, drugi, bo rozpuszcza wodę w mózgu, trzeci, bo zwalcza ból zęba, czwarty, bo zatrzymuje śpiew w uchu, piąty, bo ułatwia sen, szósty, bo zaspak...
W komentarzu omówiono przepisy tzw. ustawy centralizacyjnej, zmieniającej zasady rozliczania podatku od towarów i usług w samorządach i ich jednostkach organizacyjnych, którymi są jednostki budżetowe, zakłady budżetowe oraz urzędy gminy, starostwa powiatowe i urzędy marszałkowskie. Wprowadzenie nowe...
  Obce ciało to wybór wierszy z lat 1989–2019 znakomitego poety, eseisty, historyka literatury, wybitnego znawcy kultury staropolskiej. Krzysztof Koehler to także współredaktor „Brulionu”, autor między innymi ośmiu książek poetyckich, antologii poezji sarmackiej Słuchaj mię, Sauromatha (2002), rozpr...
Jej oczy szeroko otwarte. Usta rozchylone, jak gdyby miała przemówić. Ciało zamarznięte w lodzie. A to dopiero początek. Kiedy młody chłopak odkrywa w londyńskim parku zamarznięte ciało kobiety, detektyw Erika Foster zostaje wezwana, by poprowadzić śledztwo w sprawie morderstwa. Ofiara, piękna cz...
Eloisa i Jonah podczas jednego ze spotkań wypili o jednego drinka za dużo. Planowali zakończyć wieczór miłym seksem, tymczasem wzięli ślub. Rano przyszło otrzeźwienie i decyzja o natychmiastowym rozwodzie. Po kilku miesiącach okazuje się, że rozwód jest nieważny. Jonah proponuje, b...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Elaine Coffman

Elaine CoffmanNiezwykłe małżeństwo

Tłumaczenie:

PROLOG

Bywają chwile,

Gdy to, co realne, cieniem się zdaje,

A cień tym, co realne;

Gdy wytyczona granica

Między tym, co jest, a tym, czego nie ma, zdaje się rozmyta,

Jakby oko duszy zyskało moc spoglądania

Poza obrzeża istniejącego świata.

Takie godziny cienistych snów miłuję bardziej

Niźli wszelkie pospolite realności życia.

Anonim

Jeśli ktoś wierzył w legendę, wierzył i w duchy.

Pewna zjawa podobno nawiedzała zamek Beloyn. Na przestrzeni wieków różnie ją zwano, dla większości Szkotów jednak był to po prostu duch Czarnego Douglasa.

Był ich przodkiem, ich przeszłością i przyszłością, mistyczną istotą, w którą wierzono z pokolenia na pokolenie, bowiem duch ofiarował im coś bardziej rzeczywistego i krzepiącego niż swą fizyczną obecność.

Podarował im nadzieję.

Nikt nigdy go nie widział, ale nigdy nie kwestionowano, że istnieje. Na tej ziemi, pełnej magicznych opowieści, wszyscy wiedzieli, że to, co już się wydarzyło, rzuca cień na to, co nastąpi. Sława może zblednąć i obrócić się w nicość. Wielkie nazwiska mogą odejść w nieznane, ale magia pokrewnej duszy przetrwa w miejscach przez nią nawiedzonych i objawi się niczym zagadkowa woń róż w grudniu.

Duch krążył tam na długo przed ich narodzinami, nim wilki i jelenie znikły z niziny, nim John Knox, wielki reformator, wygłosił w tysiąc pięćset pięćdziesiątym dziewiątym roku swoje słynne kazanie przeciwko bałwochwalstwu. Duch był tu, nawet zanim Robert Bruce zasiadł na szkockim tronie w tysiąc trzysta osiemnastym roku.

Mijały wieki, a każde następne pokolenie było świadome bliskości ducha, albowiem trwał on tu zawsze, bez względu na porę roku. Śpiewano o nim ballady, dostrzegano go w pustych dolinach i zburzonych twierdzach, słyszano w szczęku oręża zbrojnych mężów. Lud mówił o nim, z wieku na wiek powtarzano sobie historie z czasów, w których żył i umarł, i wierzono, że znowu powróci.

– Przemierzy Lammermuirs, gdy księżyc wysrebrzy wrzosowiska, a wiatr owieje wzgórza – mówiono.

Czas nie osłabił ludzkiej wiary. Wszyscy wiedzieli, że ta chwila nadejdzie i duch wyłoni się z otchłani przeszłości, by wkroczyć w teraźniejszość. Nikt nie wiedział, kim będzie ten, kto ujrzy go pierwszy i w którym momencie to nastąpi. To jednak musiało się stać.

Nie znaczyło nic, że go nie widzieli, bowiem wyczuwali jego obecność. Przemawiał do nich w snach, nocami krzewił idee w żyznej glebie ich umysłów, aby po przebudzeniu rozmyślali o tym, co utracone i co da się odbudować po jego powrocie.

Był w głuchej ciszy szarych wzgórz, w gromie i błyskawicy przed nawałnicą. Podmokłe wrzosowiska szeptały jego imię nocą, a gdy dzieci płakały, rodzice tulili je, śpiewając:

Luli, luli, oczka zmruż

Czarny Douglas jest tuż, tuż…

Wierzyły w niego i jego opiekę.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Prawdziwa miłość jest niczym duchy, o których wszyscy mówią, lecz które mało kto widział.

François de La Rochefoucauld

Northumberland, Anglia, 1785 roku

Większość kobiet posunęłaby się do każdej skrajności, byle tylko usidlić książęcego syna, lady Meleri Weatherby jednak nie należała do ich grona. Od urodzenia zaręczona z Philipem Ashtonem, markizem Waverly, gotowa była uczynić wszystko, żeby oswobodzić się z tego związku. Absolutnie wszystko.

W dzieciństwie przepadała za nim. O dziesięć lat starszy od niej, wysoki i przystojny blondyn o uroczym uśmiechu wydawał się po prostu idealnym kandydatem na męża. Wówczas uważała, że żadna dziewczyna nie ma tyle szczęścia co ona.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Lata mijały, Meleri dojrzała i zaczęła spoglądać na świat oczami kobiety, nie dziecka. To, co niegdyś ubóstwiała, okazało się ledwie nietrwałą warstwą pozłoty. Dostrzegła prawdziwe oblicze mężczyzny, który często okazywał okrucieństwo zarówno wobec zwierząt, jak i służby. W końcu dotarło do niej, że lord Waverly jest daleki od wizji mężczyzny z jej marzeń. W istocie rzeczy, był ostatnim człowiekiem, z którym zdecydowałaby się związać na zawsze.

Ta świadomość docierała do niej stopniowo, lecz przełom nastąpił całkiem gwałtownie, pewnego ciepłego popołudnia, gdy wracała do domu po długiej przejażdżce. Dotarłszy na grzbiet jednego ze wzgórz po drodze, ujrzała widok, który ją zarazem poruszył, jak i przepełnił odrazą.

Philip trzymał przerażonego konia za wodze i z wyjątkową brutalnością okładał go pejczem. Krew tryskała na wszystkie strony.

Meleri zeskoczyła z klaczy i podbiegła do nich.

– Przestań! – krzyknęła. – Na litość boską, przestań, Philipie!

Odwrócił się ku niej z uniesionym pejczem i przez moment obawiała się, że i ją uderzy. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Patrzył na nią z wściekłością i było jasne, że ledwie panuje nad sobą i najchętniej wybatożyłby ją tak samo, jak przed chwilą konia.

– Nie wtrącaj się, Meleri – warknął. – Ta sprawa cię nie dotyczy.

– Przeciwnie, dotyczy jak najbardziej. Każdy zacny człowiek musi być wstrząśnięty takim okrucieństwem.

Czerwony na twarzy Philip cisnął pejcz na ziemię i odszedł bez słowa. Dopiero wtedy Meleri zauważyła stojącego nieopodal jednego ze stajennych Philipa. Chłopak o imieniu Will trzymał w dłoni chustkę, którą ostrożnie przykładał do głębokiego rozcięcia na policzku.

– Will, co z twoją twarzą? – spytała Meleri, choć czuła, że zna odpowiedź.

– Ja… uderzyłem się o gałąź, jaśnie panienko.

Podeszła do niego i odsunęła chustkę. Rana była naprawdę poważna.

– Nie można się tak skaleczyć gałęzią – oznajmiła stanowczo. – To twój pan…

Will opuścił wzrok.

– O gałąź żem się uderzył, jaśnie panienko.

– Rozumiem. – Poklepała go po ramieniu. – Nie obawiaj się, że doniosę o tym jego lordowskiej mości. Zdołasz dojechać do domu o własnych siłach?

Spłoszony popatrzył w kierunku, w którym oddalił się Philip.

– Czekam na jaśnie pana i…

– Ktoś musi obejrzeć twoją twarz – przerwała mu Meleri. – Jedźże do domu. Wytłumaczę jego lordowskiej mości, że to ja kazałam ci wracać.

– Dziękuję uniżenie, ale jaśnie panienka nie może się dla mnie narażać. Chyba najlepiej będzie, jak zostanę.

Meleri doskonale wiedziała, w czym rzecz. Niezależnie od tego, co powiedziałaby Philipowi, Will i tak oberwałby ponownie.

– Niech i tak będzie – westchnęła. – Zaczekaj więc tutaj, a ja zobaczę, co da się zrobić.

Odwróciła się i odeszła.

Napotkała Philipa, kiedy wracał. Najwyraźniej ochłonął, gdyż nie sprawiał już wrażenia wściekłego; co więcej, całkowicie nad sobą panował. Na widok Meleri uśmiechnął się życzliwie.

– Meleri, moja droga – odezwał się. – Żałuję, że musiałaś to oglądać, ale sytuacja niekiedy wymaga twardej ręki i szybkiego działania. Okrutniej byłoby zwlekać z wymierzeniem kary.

– Tak to nazywasz? Dla ciebie to była kara?

– Czyżbyś znała odpowiedniejsze słowo?

– Kara to jedno, Philipie, okrucieństwo – drugie.

– Sądzisz zatem, że byłem okrutny? Cóż, mniemam, że wrażliwa niewiasta tak właśnie może postrzegać sytuację. Próba wytłumaczenia ci, czemu postąpiłem w taki, a nie inny sposób, skazana by była na niepowodzenie, bowiem i tak nie zrozumiesz.

Philip nie uświadamiał sobie, że Meleri rozumiała, i to aż nazbyt dobrze. Ten incydent sprawił, że dostrzegła prawdziwe oblicze markiza.

Pożegnawszy się z nim, popędziła do domu i odszukała ojca, który zaszył się w zacisznym ogrodzie.

– Witaj, papo – powiedziała.

Usiadła obok niego na ławce, wzięła go za rękę i szczegółowo zrelacjonowała zdarzenie.

– Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tyle krwi, ani na człowieku, ani na koniu – zakończyła.

Umilkła, lecz ojciec nie odpowiadał. Dopiero po kilku minutach skierował na nią uważne spojrzenie.

– Czy często przychodzisz posiedzieć w ogrodzie? – spytał, a ją przeszył dreszcz strachu.

Od pewnego czasu ojciec zdawał się zmieniać, niekiedy w kogoś zupełnie jej nieznanego. W jednej chwili był ukochanym papą, a w następnej stawał się całkiem obcym jegomościem.

– Tak, papo, bywam tutaj regularnie.

– I ja również. Jakże to osobliwe, że dotąd cię tu nie napotkałem.

– Przyszłam dzisiaj… wcześniej niż zazwyczaj.

– Ach, to wiele tłumaczy. Ja bywam w ogrodzie późnym rankiem.

Meleri odnosiła wrażenie, że jej ojciec zniknął, zaś człowiek, którego miała teraz przed sobą, był ledwie cieniem samego siebie.

Prawdziwy papa powrócił jednak następnego dnia, błyskotliwy i pogodny. Rozradowana krążyła przy nim aż do wieczora, kiedy udał się na spoczynek – wolała być w pobliżu z obawy, że cień zjawi się w chwili, gdy ona odejdzie.

Jakby mało jej było problemów z ojcem, coraz wyraźniej dostrzegała kolejne wady Philipa, których wcześniej nie zauważyła. Dzięki temu pojęła w całej rozciągłości, jakie wiodłaby życie, gdyby za niego wyszła. W ostatecznym rozrachunku uznała, że lord Waverly jest nie tylko przebiegły, lecz i niebezpieczny.

Małżeństwo z nim przestało się jej jawić jako sielanka, jednak Meleri nie była na tyle nieroztropna, by sądzić, że bez trudu wycofa się z tego zobowiązania. Jakkolwiek patrzeć, markiz był synem jednego z najbardziej wpływowych książąt w Anglii, a z królem łączyły go więzy krwi. Zamierzała jednak wyplątać się ze związku z Philipem i uciec, nawet gdyby oznaczało to rozstanie z Humberly Hall oraz z dotychczasowym życiem.

Ojciec był jedyną przeszkodą na drodze Meleri do Ameryki, Australii czy dokądkolwiek, byle jak najdalej od lorda Waverly. Coraz rzadziej przytrafiały się dni, w których umysł papy nie błądził daleko i dawało się do niego dotrzeć. Biedny papa, pomyślała po raz kolejny. O niczym nie pamiętał, zrobił się roztargniony i nieostrożny. Nie zwracał uwagi nawet na własną córkę, kiedy stała tuż przed nim.

Pokojówka Betty właśnie zajmowała się szykowaniem łóżka swojej pani przed wieczornym spoczynkiem, kiedy Meleri wyjawiła jej, do jakich wniosków doszła.

– Jaśnie panienka chce zerwać zaręczyny? – Służąca zmarszczyła brwi. – Ojciec jaśnie panienki i tak nie zrozumie, a jeśli nawet, to i tak z głowy mu to wyleci przed następnym rankiem. Mnie się widzi, że nie ma co liczyć na jego pomoc, a bez niej jaśnie panienka sobie nie poradzi.

– Dlatego jestem w kropce, Betty. Muszę działać szybko, nim Philip nabierze podejrzeń. Z drugiej strony papa na mnie polega i nie mogę zawieść jego zaufania pośpiesznym wyjazdem. W tym wszystkim chyba jedyną pociechą dla mnie jest to, że nie będzie czuł upokorzenia po moim postępku.

– Jaśnie panienka ma słuszność. Tak sobie myślę, że jaśnie pan nawet nie zauważy nieobecności panienki. A poza tym doktor mówił, że sytuacja się pogorszy. Za dużo jaśnie panienka dźwiga na swych barkach. Jaśnie panienka pisała już do siostry?

– I owszem, kilka tygodni temu, a w ubiegłym tygodniu otrzymałam odpowiedź. Elizabeth powinna się zjawić jeszcze dzisiaj, najdalej jutro.

– Czy wie już o decyzji jaśnie panienki względem zaręczyn?

– Nie, skądże znowu. Pomyślałam, że zawiadomię ją osobiście.

– Byłoby miło, jakby okazała zrozumienie i pomogła jaśnie panience w tej materii.

– Nie mogę na to liczyć. To moja ulubiona siostra przyrodnia, niemniej nigdyśmy nie były bliskie. Nie z powodu takich czy innych zwad, lecz ze względu na trudną do pokonania różnicę wieku.

Dwie siostry przyrodnie – Mary i Elizabeth – były starsze nawet od matki Meleri. Mary zawsze była zdystansowana i wyniosła, zaś Elizabeth wyrozumiała i życzliwa, co okazało się szczególnie istotne po śmierci matki Meleri. Elizabeth posunęła się wówczas do tego, że zaprosiła Meleri na stałe do Londynu. Papa jednak szybko rozwiał nadzieje córki.

– Miałaby zamieszkać z tobą w Londynie! – wykrzyknął wtedy. – Wykluczone. Po śmierci żony nie został mi nikt poza Melli. Nie mogę pozwolić, by pojechała z tobą, Liz. Jak w ogóle mogłaś pomyśleć o wystosowaniu takiego zaproszenia?

– Myślałam o Meleri, ojcze. Wzięłam pod uwagę, jak samotna musi być młoda dziewczyna, wychowując się na prowincji bez towarzystwa innych dzieci, a nade wszystko bez matki. Humberly Hall jest uroczym zakątkiem, niemniej leży na uboczu.

– To także jej dom i dziedzictwo. – Sir William skierował wzrok na Meleri. – Moja księżniczko, czy wyrażasz chęć wyjazdu do Londynu, by mieszkać tam z Liz, czy też raczej pozostaniesz tutaj z biednym, starym papą?

Meleri doskonale pamiętała, że wtedy zarzuciła pulchne rączki na ojcowską szyję i przytuliła go z całej mocy.

– Nie chcę cię zostawiać, papo! Nigdy nie wyjadę! Nigdy, nigdy, nigdy!

Nie mogła wówczas znać przyszłości. Kto wiedział, że William oddali się od świata w tak przykry sposób?

– Jaśnie panience smutki chodzą po głowie? – Głos Betty wdarł się w jej rozmyślania.

– Wspominałam przeszłość, nic ponadto. Teraźniejszość mnie smuci. Okropnie jest patrzeć, jak nasi bliscy się starzeją i stopniowo odchodzą, dzień po dniu.

– Jaśnie panienka będzie tyle myśleć, to w końcu wyjdzie za jego lordowską mość, ot co!

Betty miała słuszność. Meleri wiedziała, że powinna skupić całą uwagę na wyplątaniu się z upiornych zaręczyn, gdyż nikt inny tego za nią nie zrobi.

Pokojówka z nietypową dla siebie energią zabrała się do ubijania poduszek.

– Tak sobie myślę o słowach jaśnie panienki, i po mojemu to jaśnie panienka nie zerwie tak dawnych zaręczyn.

– Twoim zdaniem długość zaręczyn to wystarczający powód do ślubu?

– Tak jakoś nie widzę, coby jaśnie panience się udało. Podobnież umowy zaręczynowe są ważną sprawą i trzeba ich dotrzymywać, a jako kobieta jaśnie panienka nie bardzo ma wybór.

– W istocie – odparła Meleri. – Ale zawsze można próbować coś zmienić.

Betty ułożyła poduszki i z kufra u stóp łoża wyjęła białą koszulę nocną z bawełny, zdobioną atłasową wstążką u szyi w miejsce guziczków.

– Czy może być ta koszula, jaśnie panienko?

Meleri zerknęła przez ramię.

– Tak, naturalnie. – Odwróciła się, by Betty mogła rozpiąć jej suknię na plecach. – Nie ma sprawiedliwości w tym, że kobiety się traktuje inaczej niż mężczyzn. Nie wolno nikogo przymuszać do ślubu, zwłaszcza z kimś, kogo nie sposób tolerować.

Betty zabrała suknię i pomogła Meleri włożyć nocną koszulę, a następnie zabrała się do wygładzania białej pościeli dłonią.

– Po mojemu to jaśnie panienka nie ma wyboru i musi z godnością przyjąć dary losu, tak jak inne kobiety.

Meleri przerwała czesanie włosów i z niesmakiem zmarszczyła nos.

– To najbardziej niestrawna rada, jaką kiedykolwiek słyszałam. W żadnym razie nie zamierzam poddawać się bez walki. Powinnaś znać mnie lepiej i wiedzieć, że nie podporządkuję się nikomu i nie jest moim przeznaczeniem los uciemiężonej świętej. Prędzej otruję się octem, niż na to pozwolę.

– Na rany Chrystusa, niechże jaśnie panienka jakiego głupstwa nie zrobi! – przeraziła się Betty.

– Zaręczam ci, że jestem gotowa posunąć się do ostateczności, ale też postaram się tego uniknąć. – Meleri odłożyła szczotkę i oparła brodę na dłoniach. – Czy znałaś kogoś, kto poszedł do klasztoru?

– Ale gdzie tam, jaśnie panienko! – obruszyła się pokojówka. – I, za pozwoleniem, to niedobry wybór dla jaśnie panienki.

– A to czemu?

– Jaśnie panienka nie jest katoliczką.

– W rzeczy samej, jest to pewnym problemem. – Westchnęła głęboko. – Mogłabym po prostu zniknąć… dajmy na to, odjechać niepostrzeżenie z cygańskim taborem.

– Niepostrzeżenie? Z rudymi włosami?

– Hm. A gdybym zaciągnęła się na statek piracki? Albo zamieszkała w klanie dzikich i nieokiełznanych Szkotów?

– Szkotów! – Betty zaniemówiła z przerażenia. – Jaśnie panienka nie powinna tak mówić, nawet w żartach. Czy mam zostawić tę świecę? – spytała, zgasiwszy wszystkie pozostałe w komnacie.

– Tak, sama ją zdmuchnę.

Betty uśmiechnęła się krzepiąco.

– Niechże się jaśnie panienka nie trapi. Na pewno będzie dobrze. Jaśnie panienka ma za dobre serce, coby spotkało ją nieszczęście. A teraz pora spać.

– Spróbuję, Betty. Na ogół zasypiam całkiem spokojnie i dopiero potem przychodzą te dziwne sny. Wtedy się budzę i przez resztę nocy czuwam, rozmyślając.

– Jaśnie panienka ma koszmary?

– Nie nazwałabym tych snów koszmarami… W każdym razie nie zawsze pamiętam, o czym śnię. Po prostu potem zadaję sobie tyle pytań, że senność znika bezpowrotnie, a i tak nigdy nie znajduję odpowiedzi.

– Może to i dobrze, że jaśnie panienka nie pamięta, co się jej śni.

– Najchętniej zapomniałabym o wszystkim, co związane z tym przeklętym narzeczeństwem i lordem Waverly, bestią i draniem spod ciemnej gwiazdy. A jeszcze przejmuję się moją sytuacją… i losem wszystkich kobiet na przestrzeni wieków.

– Wieków? To jaśnie panienka nie może spać, bo się przejmuje wszystkimi kobietami, co dotąd żyły?

– Naturalnie.

– Ale przecież one nie żyją. Jaki pożytek z zamartwiania się o kogoś, kto wyzionął ducha?

– Myślę o nich, bo dzięki temu uczę się na ich decyzjach oraz czynach. Jak miałabym znaleźć rozwiązanie swojej sytuacji, gdybym nie wzięła pod uwagę marnego losu innych niewiast, od zarania dziejów niewolonych przez mężczyzn? Zaklinam się, Betty, czasami słyszę szczękanie łańcuchów tych nieszczęśnic. – Zwiesiła głowę. – Nie minie wiele czasu, nim do nich dołączę, chyba że jakoś wykaraskam się z opresji. Och Betty, cóż mam czynić?

– Żebym to ja wiedziała… Chyba tylko Bóg Wszechmogący mógłby jaśnie panience co podszepnąć. On na pewno wie, co dla kogo dobre.

– Oczekujesz, że zaufam innemu mężczyźnie?

– Ale… – Betty umilkła, całkiem zbita z tropu.

– Gdybyś zapomniała, to mężczyzna jest odpowiedzialny za wszystko, co nas otacza – dodała Meleri dobitnie.

– Wszak to nie Bóg, jaśnie panienko, tylko nasza matka Ewa nas unieszczęśliwiła, kiedy to dała się oszukać Lucyferowi i przyjęła jabłko.

– W tym sęk! To krzycząca niesprawiedliwość! Żeby karać wszystkie kobiety przez tysiące lat, bo jedna niewiasta wzięła jeden kęs jednego jabłka! Oto typowo męska logika! Zwłaszcza że nawet nie przepadam za jabłkami – dodała z goryczą.

– Po mojemu to trzeba wierzyć i ufać, jaśnie panienko. Nasza mądrość ma się nijak do bożej, a On to nasza jedyna nadzieja.

Meleri ciężko westchnęła.

– To nie tak, że brak mi wiary i ufności, Betty. Po prostu czekam i czekam na wybawienie, czas mija i nic. Jestem w wieku na zamążpójście i każdego dnia z trwogą myślę, czy to aby nie dzisiaj przyjdzie lord Waverly, by ustalić z papą termin naszego ślubu.

– Niech jaśnie panienka nie traci wiary i nie daje za wygraną. A teraz pora już spać. Dobrej nocy, jaśnie panienko – dodała pośpiesznie Betty, dygnęła i skierowała się do wyjścia.

– Dobrej nocy, Betty – odparła Meleri z roztargnieniem, bo jej myśli znowu błądziły daleko, i po chwili zdmuchnęła świecę.

Meleri zasnęła szybko, jak to miała w zwyczaju. Dopiero znacznie później, gdy spała już głęboko, sen nawiedził ją ponownie. Ledwie świadoma niespodziewanej burzy i deszczu, którego krople zaczęły uderzać o szyby, usiadła gwałtownie, gdy okna w jej pokoju otworzyły się z niespodziewaną mocą. Oszołomiona patrzyła na wydymające się zasłony; po jej plecach przebiegł dreszcz. Nagle wszystko się uspokoiło.

Wszedł do jej pokoju. Z początku dostrzegła tylko jego cień, zarys, rozproszoną mgiełkę zieleni, która stopniowo zaczęła przybierać ludzkie kształty. Po chwili stanął przy framudze okna. Teraz widziała go wyraźnie – był imponujący, choć dziwnie ubrany.

Miał na sobie osobliwy, staromodny strój, z rajtuzami i białą krezą na szyi. Z jego ramion spływała czarna peleryna, która sięgała mu aż do stóp.

Meleri doszła do wniosku, że mogłaby się przestraszyć, gdyby tak bardzo nie przypominał królewskiego błazna. Ledwie przyszło jej to do głowy, gdy nieznajomy szeroko otworzył oczy ze zdumienia. Nic nie mówił, lecz po jego minie dało się poznać, że umie czytać w myślach.

Zrobił krok w głąb pokoju i odsunął się nieco, odsłaniając okno. Wielkopańskim gestem pokłonił się i wskazał je, jakby chciał, żeby spojrzała na usiane gwiazdami niebo. Meleri wbiła wzrok w przestrzeń za oknem i jej oczom ukazał się korowód kobiet, sunących jedna za drugą, bez końca, i niknących w tajemniczej mgle przesyconej księżycową poświatą.

W oddali zamigotało ledwie widoczne światełko, które z sekundy na sekundę nabierało jasności, aż wreszcie Meleri dostrzegła, że to lampa. Kobiety przekazywały ją sobie z rąk do rąk. Coraz bardziej jaskrawe światło w końcu trafiło w ręce pierwszej z kobiet, która odwróciła się do Meleri i uniosła ku niej lampę. W tym momencie Meleri ujrzała twarz kobiety, piękną oraz białą niczym perła, i cicho krzyknęła, gdyż rozpoznała oblicze matki.

Usiłowała ją zawołać, wypowiedzieć jej imię, ale miała ściśnięte gardło i wydobył się z niego jedynie niezrozumiały szept. Po jej policzkach spłynęły łzy, gdy wpatrywała się w dobre, łagodne oczy matki. Ta ponownie wyciągnęła lampę ku córce, ale tym razem skinęła ręką, jakby zachęcała ją, by podążyła naprzód.

Meleri zmarszczyła brwi, usiłując pojąć znaczenie gestu. Nie wiedziała, co się stanie, gdy przyjmie lampę, ale komu miała zaufać, jeśli nie własnej matce? Z tą myślą ruszyła przed siebie i zatrzymała się w odległości metra od rodzicielki, unieruchomiona przez niewidzialną siłę.

Matka uśmiechnęła się spokojnie i wręczyła jej lampę. Meleri uniosła ręce, lecz gdy mimowolnie musnęła dłoń zjawy, wizja zaczęła się rozmywać, aż wreszcie zupełnie zanikła.

Meleri pogrążyła się w smutku. Po chwili ogarnęły ją wątpliwości. Czy naprawdę to widziała, czy był to wytwór jej wyobraźni? Wtedy opuściła wzrok i ujrzała przejrzystą lampę, jaśniejącą w jej dłoniach, a w niej dawno minioną przeszłość i kolejne, następujące po sobie pokolenia. Wtedy uświadomiła sobie, że każda kobieta z jej wizji była strażniczką dziedzictwa i kobiecej mądrości, częścią tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie, z matki na córkę.

Wyjrzała na zewnątrz, ale zobaczyła tylko drzewa o wysrebrzonych liściach oraz dywan skropionej rosą trawy. Rozczarowana, zamknęła okno i wróciła do łóżka.

Czuła, że od tej pory wszystko będzie wyglądało inaczej. Postanowiła odtąd całkowicie zdać się na swoją intuicję. Zamknęła oczy i zapadła w głęboki, kojący sen.

Następnego ranka, kiedy się obudziła, miała zawroty głowy i ciągle leżała pogrążona w rozmyślaniach, kiedy do pokoju weszła Betty ze śniadaniem na tacy.

– Dzień dobry, jaśnie panienko. – Postawiła tacę na łóżku, a następnie popatrzyła na Meleri. – Jaśnie panienka dobrze spała?

– Przez część nocy.

Służąca odsunęła kotary i promienie słońca zalały pokój. Były tak oślepiające, że Meleri zamrugała.

– Po czym można poznać, czy coś się wydarzyło naprawdę, czy było tylko snem? – spytała nieoczekiwanie.

Betty krzątała się po pokoju, wyciągając rzeczy z szuflad i przygotowując strój dla Meleri.

– Tego nie wiem, jaśnie panienko – odparła. – Pewnie trzeba mieć intuicję.

Meleri niemal natychmiast się rozbudziła i sięgnęła po tacę.

– Mhm, ciasteczka – zamruczała z aprobatą.

Sięgnęła po jedno i posmarowała je miodem. Było ciepłe, maślane i zbyt słodkie, aby mogła mu się oprzeć, więc w całości wepchnęła je do ust. Delektując się smakołykiem, dolała do herbaty odrobinę śmietanki i wsypała łyżeczkę cukru.

– Jaśnie panienka znowu miała sen?

Z pełnymi ustami Meleri mogła tylko skinąć głową. Szybko wypiła łyk herbaty.

– Tak mi się przynajmniej wydaje, że to był sen – odparła.

– To znaczy, że jaśnie panienka nie jest pewna?

– Jestem pewna. Ale rozum podpowiada mi, że tak myślę, bo chcę, żeby to się zdarzyło naprawdę.

– A ja tam zawsze mówię, coby robić odwrotnie, jak rozum podpowiada.

– Twoja zasada pewnie się sprawdza dziewięć razy na dziesięć – westchnęła Meleri. – Ech, żeby tak istniał sposób, aby dowieść, że to się zdarzyło naprawdę!

Betty zachichotała.

– Nocni goście rzadko zostawiają wizytówki, jaśnie panienko.

Meleri uśmiechnęła się mimowolnie.

– W istocie, nieczęsto im się to zdarza – przyznała.

Pogawędka się urwała, gdy do pokoju weszła gospodyni, pani Hadley, kobieta tęga i ogólnie dość opryskliwa, niemniej od czasu do czasu skłonna do uśmiechu.

– A niech mnie – mruknęła. – Jaśnie panienka już wstała.

– Nie do końca – powiedziała Meleri.

Szybko dopiła herbatę i wygramoliła się z łóżka.

Lekko spłoszona Betty nerwowo spojrzała na gospodynię i sięgnęła po tacę.

– To ja lepiej odniosę naczynia na dół – wymamrotała.

Pani Hadley skinęła głową. Stała nieruchomo jak góra, wodząc wokoło surowym spojrzeniem. Naturalnie, od razu zauważyła, że Meleri jest w negliżu.

– Jaśnie panience będzie potrzebna pomoc przy ubieraniu? – zapytała.

– Nie, dziękuję. Betty przygotowała już niemal wszystko.

Meleri otworzyła drzwi do garderoby i sięgnęła po strój do konnej jazdy, który Betty powiesiła na haczyku.

Pani Hadley przyjrzała się sukni.

– Kolor idealnie pasuje do jaśnie panienki. Ten odcień błękitu świetnie współgra z rudymi włosami.

Meleri zerknęła do lustra.

– Tak pani myśli? Naprawdę trudno mi było wybrać między tą suknią a ciemnozieloną. Betty podobała się ta zielona. Jej zdaniem pasuje do koloru moich oczu.

– Jaśnie panienka ma kilka zielonych sukien i tylko jedną niebieską, w dodatku tak jasną. Myślę, że ten odcień będzie niezapomnianym dodatkiem do garderoby jaśnie panienki.

– Niezapomnianym? – Meleri ponownie przyjrzała się swojemu odbiciu. – Hm, chyba ma pani rację. Barwa jest w istocie wyjątkowa. Krawcowa wspomniała, że to ostatni krzyk mody w Londynie. Chyba dobrze, że nie jeździmy tam zbyt często, gdyż wówczas wyglądałabym jak wszystkie inne damy podczas porannej przejażdżki po Hyde Parku.

– Mam nadzieję, że jaśnie panience nie jest zbyt przykro, że nie mogła pomieszkać w Londynie. Ojciec jaśnie panienki nie chciał zrobić jej przykrości, jak ją zostawił w domu zamiast wysłać na sezon lub dwa do stolicy. Pewnie po prostu zapomniał.

– Wiem – westchnęła Meleri. – Z dnia na dzień jest z nim coraz gorzej. To chyba znak, że się starzeje.

– Pamiętam czasy sprzed narodzin jaśnie panienki, nim jeszcze ożenił się z panienki wspaniałą mamą. Był kochającym i czułym ojcem dla Mary i Elizabeth, a potem i dla jaśnie panienki… z początku.

Meleri przypomniała sobie Gwiazdkę, podczas której papa zaskoczył ją kucykiem.

– Tak to chyba bywa, kiedy mężczyzna bierze znacznie młodszą żonę – zauważyła.

Próbowała wyobrazić sobie siebie u boku trzydzieści lat starszego męża. Czy pięćdziesięciolatek byłby dobrym ojcem dla jej pierwszego dziecka?

Pani Hadley się odwróciła, a jej oczy zaszły mgłą.

– Żałuję tylko, że nie znałam go przed laty, kiedy był jeszcze młodym mężczyzną, tak pełnym życia i zawsze w biegu – powiedziała. – Zdawał się nieustannie bywać na przyjęciach i balach.

– I pomyśleć, że tak atrakcyjne rozrywki zastąpił książkami, psami, hodowlą bydła i winem. – Meleri nagle się zawstydziła, że w taki sposób wypowiada się o ojcu. – Nie powinnam była tego mówić. Mam brzydki zwyczaj wypowiadania na głos tego, co akurat przyjdzie mi do głowy.

– Jaśnie panienka jest szczera, co należy uznać za godne pochwały – oznajmiła gospodyni. – Podziwiam osoby, które nie wahają się mówić prosto z mostu i nazywać krowi placek krowim plackiem!

Meleri wybuchnęła śmiechem i szybko zasłoniła dłonią usta, ale nie mogła się uspokoić.

– Pani Hadley… – wykrztusiła z rozbawieniem. – Czyżby sugerowała pani, że nazwałam papę krowim plackiem?

Pani Hadley wyprostowała się dumnie.

– W żadnym razie. Nigdy w życiu nie wyraziłabym się tak o chlebodawcy. – Opuściła wzrok na zegarek przypięty do sukni. – Wielkie nieba, już tak późno, a ja tu stoję i paplam, jakbym zapomniała o bożym świecie! A przecież trzeba się zająć obowiązkami.

Pośpiesznie ruszyła do drzwi, lecz kilka sekund po wyjściu ponownie zajrzała do pokoju.

– Błękit to z całą pewnością dobry wybór – oznajmiła i tym razem zniknęła na dobre.

Meleri jeszcze przez chwilę patrzyła na suknię do jazdy konnej, a następnie ją włożyła. Postała jeszcze chwilę przed lustrem, usiłując ukryć nadmiar rudych włosów pod małym niebieskim kapelusikiem z czarnymi piórkami.

Już miała dać za wygraną, kiedy powróciła Betty.

– Przyszłam sprawdzić, czy jaśnie panience nie potrzeba pomocy przy garderobie – oznajmiła i wstrzymała oddech. – A niech mnie, jeśli jaśnie panienka nie wygląda jak polny kwiatek!

Meleri uśmiechnęła się do niej.

– Dziękuję, Betty – odparła. – Wspaniała suknia, prawda?

Zawirowała, zapominając o tym, że jeszcze parę minut temu chciała podeptać kapelusik i wyrzucić jego doczesne szczątki przez okno.

– Ależ tak, jaśnie panienko, jak najbardziej. Myślałam, że jaśnie panienka powinna wziąć zieloną, ale teraz widzę, że błękitna pasuje jak ulał. I jak ślicznie wyglądają oczy jaśnie panienki!

Meleri wbrew sobie poczuła się wyjątkowo radośnie.

– Skoro wyglądam tak dobrze, to chyba powinnam już ruszać na tę przejażdżkę, zanim przywiędnę – zauważyła z humorem.

– Kwiatki na łące pokraśnieją z zazdrości!

Na zewnątrz Meleri powiedziała stajennemu, żeby osiodłał konia, a sama usiadła na pobliskim pieńku. Gdy czekała, zza rogu wyszła kotka, która mieszkała w stodole. Meleri wzięła ją na ręce i przytuliła do siebie.

Betty oraz pani Hadley stanęły przy oknie kuchennym i z uwagą przyglądały się Meleri.

– Ostatnio jest nieco melancholijna, prawda? – Betty zmarszczyła brwi.

Twarz pani Hadley złagodniała.

– Owszem, straciła nieco wigoru. Trudno się dziwić przy tych wszystkich problemach z sir Williamem i lordem Waverly. Biedne dziecko jest teraz równie smutne jak po śmierci matki.

– Och, nie pamiętam tamtych dni, ale słyszałam, że odchodziła od zmysłów – odparła Betty. – Kucharka podobno straciła wtedy wiarę, że będzie z jaśnie panienki prawdziwa dama.

Pani Hadley pokiwała głową.

– Dobrze pamiętam tamte ponure dni – westchnęła. – Biedna istota. Trochę mi jej żal.

– Żal?

– A tak. Była taka samotna po śmierci matki. Zastanawiam się czasami, czy cokolwiek zmieniło się w jej życiu, i podejrzewam że nadal czuje się osamotniona.

– Jak może być osamotniona, skoro w domu jest tylu ludzi?

Pani Hadley zastanawiała się przez chwilę.

– Zapewne tak, jak mrówka byłaby samotna w ulu.

– Chodzi o to, że nie jest otoczona podobnymi sobie? – domyśliła się Betty.

– Tak, tak. Biedaczka. Powinni się tutaj kręcić ludzie w jej wieku. Niedobrze, że tkwi w odosobnieniu na głębokiej wsi, przy ojcu, który powoli traci rozum. I jeszcze ten lord Waverly!

– Och, niechże pani nawet o nim nie wspomina. – Betty się wzdrygnęła. – Na samą myśl o nim robi mi się zimno ze strachu.

– Naszej pani trzeba miłości. To wlałoby radość w jej życie. Powinna znaleźć sobie odpowiedniego mężczyznę. Ma wszystkie przymioty dobrej żony i matki.

Romantycznie usposobiona Betty westchnęła.

– Wszystko to prawda, psze pani, wszystko, co pani mówi. Szkoda, że niepisana jej miłość. Mnie się widzi, że lepiej byłoby dla niej, coby została starą panną, niżby wiązała się z tym ladaco Waverlym.

– Za każdym razem, gdy wspomina się przy niej o małżeństwie, wygląda tak, jakby miała zalać się łzami. Wiem, że ta sprawa ciąży jej na sercu.

– Wielka to szkoda, a jakże – przyznała Betty i oparła się o miotłę, nadal wyglądając przez okno.

– Coś się stanie – orzekła pani Hadley. – Ta dziewczyna jest czułego serca i zasługuje na więcej, niż ma. Zaledwie parę dni temu dała kucharce trzy suknie dla sąsiadki, której dom poszedł z dymem. A w zeszłym miesiącu ofiarowała wdowie Peabody cztery miesięczne zapomogi, aby mogła kupić suknię ślubną dla córki.

– Jak pani myśli, co zrobi lord Waverly, jak się dowie, co czuje jaśnie panienka?

– Nie jej mu będzie brakowało, lecz jej ogromnego posagu.

– Ogromnego?

– Gigantycznego. Po śmierci lady Seren pojawiły się pogłoski, że postanowiła zapewnić Meleri posag większy od tych ustalonych przez sir Williama dla córek z pierwszego małżeństwa. Wiesz, że panienka również odziedziczy sporą posiadłość po matce i babce?

– Nie, nie wiedziałam. Nie wyobrażam sobie, żeby lord Waverly jej odpuścił. Słyszałam, że narobił długów, których nie zdoła spłacić z pieniędzy księcia. Podobnież kupuje za dużo koni, jest okropnym hazardzistą i ciągle tkwi w kasynach, chyba że akurat przegrywa zakłady w klubie White’a. – Betty pokręciła głową. – Arystokraci są dziwni. Nigdy nie patrzą na sprawy jak normalni ludzie. Mój tatko zawsze powtarzał, że szlachcic jest jak rzepa: najlepiej niech tkwi pod ziemią.

Pani Hadley pokiwała głową.

– Większość żyje przeszłością. Mają więcej bogactwa niż władzy i oddają się niecnym rozrywkom. A co do lorda Waverly, jak na mój gust jego długi są dostatecznym powodem, żeby odwołać zaręczyny.

– I niech pani nie zapomina o utrzymance w Londynie.

Pani Hadley wstrzymała oddech z wrażenia.

– Ma utrzymankę! – jęknęła. – A skąd ty o tym wiesz?

Betty uśmiechnęła się dumnie.

– Słyszałam od mojej siostry w Londynie, która ma bliską przyjaciółkę na służbie u księcia – odparła.

Pani Hadley zmarszczyła brwi.

– Ktoś powinien o tym powiedzieć naszej panience.

– Tak, tylko kto? Kto chciałby się podjąć tak paskudnego zadania?

– Cóż, ktoś musi. – Gospodyni wymownie popatrzyła na Betty.

– O nie, mowy nie ma – oznajmiła Betty stanowczo. – Ja jej tego nie powiem.

Pani Hadley zamilkła i się zamyśliła, lecz nic nie przyszło jej do głowy.

– Cóż, pewnie sama się o tym dowie, i to wkrótce – westchnęła.

Zbliżało się południe, kiedy Meleri powróciła z długiej przejażdżki. Zeskakując z konia, pomyślała, że mogłaby tak spędzić resztę dnia. Przyroda zdawała się rozkwitać, wzgórza i pola były zabarwione kolorami, których nie zdołałby uchwycić nawet największy artysta.

Meleri zrezygnowała z przebierania się i od razu przeszła do pokoju muzycznego, gdzie usiadła przy fortepianie. Pragnęła wyrazić dźwiękami radość, która ją ogarnęła po bliskim kontakcie z naturą.

Właśnie z zapamiętaniem grała koncert fortepianowy Mozarta, gdy do pomieszczenia wszedł kamerdyner Jarvis i dyskretnie położył kopertę na instrumencie.

– Czy mam zaczekać na odpowiedź, jaśnie panienko? – spytał.

Meleri przerwała grę i skinęła głową.

– Tak, zaczekaj chwilę – poprosiła z uśmiechem.

Jarvis skinął i stanął cicho przy drzwiach.

Meleri dokończyła utwór, a następnie sięgnęła po kremową kopertę i wysunęła ze środka list od przyjaciółki z dzieciństwa, lady Rebekki Crandall.

Była szczęśliwa, że ubiegłoroczny ślub Becky z lordem Crandallem odbył się z miłości, a nie z wyrachowania. Niedługo potem przeżyła jednak rozczarowanie, gdyż Becky przeprowadziła się do Londynu. Przez cały poprzedni rok często kontaktowały się listownie, ale choćby najliczniejsze epistoły nie mogły zastąpić bliskości. Po wyjeździe Becky w duszy Meleri zagościła pustka, której nic nie było w stanie zapełnić.

Pośpiesznie przejrzała list, licząc jak zwykle na szczegółowe opisy wesołych przyjęć, najświeższe plotki i informacje o paryskiej modzie. Nie domyślała się nawet, że wyższe sfery nie zajmują się obecnie sprawami fatałaszków, gdyż na salonach mówi się prawie wyłącznie o niej – o samotnej dziewczynie z prowincji.

Najdroższa Meleri!

Podczas balu u lady Davenport usłyszałam wieści, które wielce mnie zaniepokoiły. Nie napisałam od razu, ponieważ mój drogi David oświadczył, że powinnam, jak to ujął, „pilnować własnego nosa”. Cóż, po głębszym zastanowieniu postanowiłam jednak skreślić kilka słów. W końcu byłaś moją najbliższą przyjaciółką, kiedy dorastałyśmy, wspólnie oddając się szaleńczym przejażdżkom na kucach. Czas, małżeństwo i odległość nie osłabiły naszej przyjaźni, więc wiem, że muszę wyjawić Ci to, czego się dowiedziałam.

Droga, wspaniała Melli. Znam Cię lepiej niż ktokolwiek i wiem, że zrozumiesz, iż nie przekazuję Ci tej informacji po to, by Cię zdenerwować, lecz dlatego że powinnaś o czymś wiedzieć, nim ustalisz datę ślubu. Lord Waverly ma kochankę, niejaką lady Jane. Staram się ustalić jej nazwisko i z pewnością napiszę do Ciebie, kiedy już je poznam. Owa lady Jane jest jego nałożnicą już od dłuższego czasu, on zaś nawet się nie stara zachować dyskrecji i często pokazuje się w towarzystwie tej osoby. Krążą pogłoski, że ma nadzieję ożenić się z lady Jane i właśnie dlatego nie ustalił jeszcze daty ślubu z Tobą.

Wybacz mi, że przekazuję Ci tak złe wieści. Wolałabym dostarczyć Ci je osobiście, bo przynajmniej mogłabym Cię pocieszyć. Odpisz koniecznie i szybko, abym wiedziała, że nie masz do mnie żalu – zrobiłam to, co uznałam za najlepsze w tej sytuacji.

Twoja kochająca przyjaciółka,

Becky

Dłonie Meleri zatrzęsły się nerwowo. Poczuła nagły przypływ złości i niepohamowany gniew. Philip upokorzył ją wprost niewyobrażalnie.

– A niechże go…! – krzyknęła i zerwała się na równe nogi, z zaciśniętymi pięściami i poczerwieniała na twarzy. – Nałożnica! W Londynie! Zapewne jestem jedyną osobą w całej Anglii, która nie miała o tym pojęcia. – Zamarła i popatrzyła na Jarvisa. – Wiedziałeś o tym?

Kamerdyner wbił wzrok w swoje buty.

– Ja… jaśnie panienko…

– A zatem tak – wycedziła. – A reszta służby? Rozumiem, że wszyscy mieli tego świadomość.

Jarvis głośno przełknął ślinę.

– Mniemam, że większość wie już od jakiegoś czasu – wymamrotał.

– Do licha, naprawdę jestem jedyną osobą, która nie miała o tym pojęcia? – Meleri aż gotowała się ze złości. – Jak mogłam być taka naiwna? Jak to możliwe, że dałam się tak łatwo oszukać? – Miała ochotę tupać i krzyczeć na całe gardło. – Muszę na chwilę wyjść, Jarvis, jeśli pozwolisz.

– Naturalnie, jaśnie panienko – odparł nieco zdezorientowany kamerdyner.

Ze zdumiewającym spokojem skierowała się ku wyjściu. Potem zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę maszerowała tam i z powrotem, agresywnie wymachując rękami oraz ciężko dysząc. W końcu tupnęła nogą i wydała z siebie przeraźliwy wrzask. Dopiero wtedy poczuła się lepiej.

Cieszyło ją, że Becky wyjawiła jej okropne nowiny. Teraz miała konkretny powód, aby oswobodzić się z zobowiązań wobec lorda Waverly i raz na zawsze zakończyć farsę z zaręczynami. Rozumiała, że rycerz w lśniącej zbroi nie przyjedzie na białym koniu pod jej drzwi, aby ją uratować, i nie mogła nawet liczyć na własnego ojca.

Gdy weszła z powrotem do domu, zobaczyła Betty i panią Hadley pogrążone w cichej rozmowie u podnóża schodów.

– Nie widziałyście może papy? – spytała.

– Godzinę temu widziałam, że czytał w ogrodzie – odparła pani Hadley.

Serce Meleri zabiło gwałtowniej.

– Sam?

– Nie, jaśnie panienko, w towarzystwie Geoffreya – pośpieszyła z wyjaśnieniem Betty.

Meleri odetchnęła z ulgą.

– Co byśmy zrobiły bez nieskończonej cierpliwości i wyrozumiałości Geoffreya? – mruknęła.

– Trzeba przyznać, że doskonale się odnajduje w roli opiekuna ojca jaśnie panienki – przytaknęła pani Hadley.

W poprzednim roku sir William dwukrotnie zaginął. Za pierwszym razem znaleziono go na łące, gdzie podobno łapał motyle – w każdym razie miał przy sobie siatkę na owady. Za drugim razem zawędrował dróżką sześć kilometrów od domu. Nie wiedział, dlaczego wyszedł, gdzie się znajdował ani dokąd zmierzał.

– O tak. Mogłabym szukać stąd do Lizbony i nigdzie nie znalazłabym nikogo tak zainteresowanego dobrem mojego papy jak wy – przyznała Meleri.

– Sir William był dla nas życzliwy i wspaniałomyślny, kiedy znajdowaliśmy się w potrzebie – zauważyła pani Hadley. – Teraz mamy okazję się odwdzięczyć.

Elizabeth przyjechała późnym wieczorem. Gdy w pośpiechu wysiadała z powozu, Meleri, która właśnie zbiegła po schodach, nie mogła ukryć zachwytu w głosie.

– Najdroższa siostro! – wykrzyknęła, rzucając się w objęcia siostry. – Tak bardzo się cieszę, że tu jesteś!

– Ogromnie żałuję, że nie mogłam przybyć od razu po tym, jak otrzymałam twój list – powiedziała Elizabeth.

Meleri z zachwytem popatrzyła na jej jasne włosy i bladą cerę.

– Jesteś tu bardzo miłym gościem, jak zawsze – podkreśliła z zapałem.

– Dobrze cię widzieć, choć muszę przyznać, że bardzo urosłaś, odkąd się widziałyśmy. Stałaś się śliczną kobietą. Wielkie nieba, ile to już czasu minęło?

– Prawie trzy lata. Tak mi się wydaje, gdyż byłaś tutaj na Gwiazdkę.

Elizabeth pokręciła głową.

– Trzy lata! Nie wierzę, że minęło aż tyle czasu. Szkoda, że nie przyjechałaś do Londynu, kiedy zjawił się tam papa, ale wiem, że nie chciałaś opuścić ślubu przyjaciółki.

– W istocie, musiałam być wtedy przy Becky. Widujesz ją czasem?

– Właściwie dość często. W teatrze i na przejażdżce po Hyde Parku. A kiedyś ucięłam sobie z nią dość długą pogawędkę na balu, który lady Primrose wydała na cześć hrabiny Alexandrii de Rubicoff. – Rozejrzała się wokół. – Wszystko tu wygląda tak jak dawniej. Nie wiem dlaczego, ale to otoczenie poprawia mi samopoczucie. Gdzie papa?

– Z Geoffreyem, wyprowadzają psy na spacer.

– Poszukamy go?

– Chciałabym najpierw porozmawiać z tobą, jeśli pozwolisz.

– Naturalnie.

– Może przejdziemy do ogrodu? Jestem pewna, że dobrze ci to zrobi po wielogodzinnej jeździe powozem.

Elizabeth wzięła Meleri pod rękę i razem wyszły na zewnątrz, gdzie zasiadły na kamiennej ławeczce pod rozłożystym wiązem.

– Pamiętam, że kiedyś miałyśmy na tym drzewie huśtawkę. Co się z nią stało?

Meleri uśmiechnęła się.

– Złamała się, podobnie jak moja ręka, kiedy upadłam.

– Tak, pamiętam. No dobrze, a teraz opowiedz mi o papie. Jak źle się miewa?

– Och Elizabeth – westchnęła Meleri. – Serce mi się kraje, kiedy widzę, co się z nim teraz dzieje. Jak mogę przygotować cię na coś, czego nie rozumiem?

Elizabeth słuchała w milczeniu, tylko od czasu do czasu ocierając łzy z oczu, kiedy Meleri opowiadała jej o dziwnych i nieprzewidywalnych zachowaniach ojca. Wyjaśniła, że wszyscy z początku podejrzewali sir Williama o ekscentryczność.

– Co masz na myśli, mówiąc ekscentryczność? – zainteresowała się Elizabeth.

Meleri wyjaśniła, że swego czasu ojciec zszedł w tużurku do salonu i czekał, aż ktoś zawiezie go do kościoła. Poza tym od pewnego czasu notorycznie mylił imiona służących.

– To okropnie smutne – zauważyła Elizabeth.

– Owszem, a jeszcze smutniejsze jest to, że w ubiegłym roku na przyjęciu świątecznym u sir Threadgilla wdał się w kłótnię ze swoim wieloletnim przyjacielem lordem Peterby i oskarżył go o kradzież srebrnej cygarnicy. Zguba znalazła się potem na stole przy fotelu, w którym papa przesiedział większość wieczoru. Mniej więcej w tamtym czasie zaczęłam sobie uświadamiać, że papa już nie może być dla mnie strażnikiem… – ciągnęła Meleri. – Potem zmienił się mój stosunek do niego. Przestałam się złościć na jego brak zaangażowania.

Meleri umilkła, a zamyślona Elizabeth patrzyła w przestrzeń.

– Wspomniałaś, że zdarzają się chwile, w których przypomina sobie, kim jesteś – powiedziała po chwili.

– Och, tak. W niektóre dni jest taki sam jak zawsze, i nic nie wskazuje na to, że jego pamięć dzień wcześniej szwankowała. Zdarza się, że oboje śmiejemy się na wspomnienie zdarzenia z mojego dzieciństwa, a potem nagle, całkiem nieoczekiwanie, papa milknie i tylko siedzi w bezruchu. Wtedy wiem, że kiedy na mnie ponownie spojrzy, będzie miał wzrok zupełnie obcego człowieka.

– To okropne.

– I bolesne. To co, chyba pora go znaleźć, prawda? – Meleri wstała i obie wyruszyły na poszukiwania ojca.

Elizabeth nie paliła się do rozmowy, więc Meleri skorzystała ze sposobności, aby opowiedzieć jej o Philipie. Była zaskoczona, że tak bardzo potrzebuje rady kogoś starszego i mądrzejszego.

– Twoje słowa nie są dla mnie zaskoczeniem – westchnęła Elizabeth. – I wcale nie winię cię za to, że czujesz się tak, jak się czujesz. Z całą pewnością podzielałabym twoje emocje, gdybym znalazła się w podobnej sytuacji. Właściwie nigdy nie przepadałam za lordem Waverly ani za jego ojcem.

– Nie wiedziałam o tym. Sądziłam, że go lubisz.

– Nie, to Mary go lubiła, nie ja. Zawsze miał w sobie coś takiego, że gdy był w pobliżu, czułam się niezręcznie. Nadal mam przed oczyma ciebie z dzieciństwa. Byłaś taka żywiołowa i kipiałaś energią. Kiedy na ciebie patrzyłam, przede wszystkim widziałam wielkie zielone oczy i rude loczki. Nie masz pojęcia, jak mi było smutno, kiedy papa podpisał twoją umowę zaręczynową, skazując cię na niewesołą przyszłość.

Ujadanie psów i męskie głosy przerwały rozmowę, więc Meleri i Elizabeth przystanęły, aby zaczekać na sir Williama; Elizabeth niepokoiła się zmianą zachodzącą w ojcu, a Meleri zaręczynami.

Później, gdy Elizabeth poszła spędzić z ojcem nieco czasu sam na sam, Meleri włożyła jasnożółtą suknię z zielonymi wykończeniami i związała włosy wstążką. Wybrała ten strój nieprzypadkowo – sir William zawsze go lubił.

Godzinę później Elizabeth weszła do pokoju i usiadła w fotelu z filiżanką herbaty w dłoniach. Było oczywiste, że płakała i potrzebuje wsparcia.

– Strasznie mi przykro – westchnęła Meleri. – Marna to dla ciebie pociecha, ale wiem, co czujesz.

– Mam tego świadomość, moje biedactwo. I pomyśleć, że musisz to znosić każdego dnia, rano, w południe i wieczorem. Codziennie przyglądasz się, jak człowiek, którego tak bardzo kochałyśmy, gaśnie w oczach i nic na to nie można poradzić. – Elizabeth wyjęła z rękawa małą chusteczkę. – Nie sądzę, bym to wytrzymała. Jesteś znacznie silniejsza ode mnie.

– Chyba nie jest ci przykro, że nie napisałam do ciebie wcześniej o tym, w jakim jest stanie? – zaniepokoiła się Meleri.

– Nie, skądże znowu. Przeciwnie, jestem ci wdzięczna, że pozwoliłaś mi pożyć nieco dłużej w nieświadomości. Wolałam myśleć, że z papą wszystko dobrze.

– Jak ci się z nim gawędziło?

Po policzku Elizabeth spłynęła łza.

– Rozmawiał ze mną jak z zupełnie obcą osobą. Myślałam, że mi serce pęknie, kiedy spytał, czy jestem kimś, kogo zna.

Siostry wkrótce pogrążyły się w długiej rozmowie. Mniej więcej po godzinie sir William zszedł po schodach z tyłu i zauważył Jarvisa, zajętego odkurzaniem brązowego posążka.

– Jasper – odezwał się sir William. – Czy widziałeś… – Urwał i zmarszczył brwi, jakby usiłował coś sobie przypomnieć. – Czy widziałeś…

– Czy jaśnie pan szuka może swoich córek? – domyślił się kamerdyner.

– Na Jowisza, owszem! Szukam córki. Widziałeś ją może?

– O ile się nie mylę, obie są w salonie, jaśnie panie.

Sir William ruszył naprzód, ale zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami salonu. Meleri i Elizabeth jednocześnie podniosły wzrok i zauważyły, że ich ojciec nerwowo zerka na Jarvisa.

– Powiedzże mi, Jeremy, nie pamiętasz może, którędy wiedzie droga do salonu? – zapytał.

– Owszem, jaśnie panie, pamiętam. Do salonu prowadzą drzwi, przed którymi jaśnie pan raczy stać.

– Do diaska. – Sir William się odwrócił. – W istocie. Kiedyśmy je tu przenieśli?

Gdy sir William wszedł do pokoju, Meleri i Elizabeth jednocześnie zerwały się na równe nogi.

– Witaj, papo – odezwała się Meleri.

Sir William zamarł i popatrzył na obie córki tak, jakby bezskutecznie szukał odpowiednich słów, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Meleri uśmiechnęła się do niego.

– Czy chciałbyś do nas dołączyć? – zapytała łagodnie.

– Dołączyć? Bardzo chętnie, ale obawiam się, że nie mogę. Wybieram się z wizytą do pana Tollivera.

– Może tak usiądziesz z nami na minutkę?

– Pan Tolliver ma na zbyciu szczenięta po swoim najlepszym ogarze, zamierzam wybrać jednego – odparł sir William.

– Chciałybyśmy z tobą porozmawiać, zwłaszcza Elizabeth.

– Elizabeth? – zdumiał się. – Och, to z pewnością ta dama przy tobie. Czyżbyś miała nową przyjaciółkę?

Meleri westchnęła.

– Papo, pragnę zamienić z tobą słowo na temat lorda Waverly.

Sir William zmarszczył brwi.

– Nie mogę rozmawiać o lordzie Waverly – oświadczył stanowczym tonem.

– Dlaczego nie?

– To proste – nie znam tego dżentelmena.

Wyciągnął z kieszonki zegarek, popatrzył na tarczę i wsunął go na miejsce.

– Która godzina? – spytała Meleri, żeby się nie rozpłakać.

– Godzina oglądania psów! – odparł jej ojciec i ruszył do drzwi. – Co za szczęście! – wykrzyknął na widok Jarvisa. – Ciągle tu jesteś. Powiedzże mi więc, mój drogi, skąd przyszedłem, kiedyśmy rozmawiali przed momentem?

Blady jak kreda Jarvis popatrzył na niego uważnie.

– Jaśnie pan raczył przyjść stamtąd – odparł krótko.

– Doskonale! To znaczy, że już jadłem lunch.

Elizabeth wybuchnęła płaczem, nim jeszcze ojciec minął próg. Meleri natychmiast podbiegła do niej, by ją pocieszać. Po kilku próbach uświadomiła sobie jednak, że nic z tego nie będzie, i zadowoliła się poklepywaniem siostry po plecach.

– Strasznie mi przykro – chlipnęła Elizabeth.

– Nie przejmuj się, kochana, płacz pomaga – zauważyła krzepiącym tonem. – Wkrótce poczujesz się znacznie lepiej.

– Nie mogę uwierzyć, że jestem takim mazgajem! Kobieta w moim wieku nie powinna płakać jak niemowlę.

– Smutek nie ogląda się na wiek.

Elizabeth oparła dłonie na kolanach i opuściła wzrok, jakby coś rozważała.

– Podjęłam dwie decyzje – oznajmiła w końcu. – Po pierwsze myślę, że powinnaś wyjechać stąd jak najszybciej, jeśli nadal czujesz to samo w kwestii lorda Waverly.

– Miałabym opuścić Humberly Hall? – zdumiała się Meleri.

– Nie zostawaj tu dłużej, niż to konieczne. Waverly może zjawić się lada moment i zażądać ustalenia daty ślubu.

– Nie przejmuje mnie to specjalnie. On jest tak potwornie powolny, że miną wieki, zanim pojawi się tu ponownie.

– To mogło być prawdą w przeszłości, ale śmiem twierdzić, że sytuacja się zmieni, kiedy tylko dotrą do niego informacje o stanie zdrowia naszego ojca.

Meleri wzdrygnęła się na samą myśl o tym.

– Nie wzięłam tego pod uwagę.

– Czy postanowiłaś, dokąd pojedziesz? Wiedz, że jesteś mile widziana w Londynie.

– To byłoby pierwsze miejsce, w którym poszukiwałby mnie Waverly.

Elizabeth pogładziła Meleri po dłoni.

– Przede wszystkim wyjedź stąd jak najszybciej – poradziła jej. – Kiedy Waverly ustali datę, twoje trudne do wykonania zadanie będzie praktycznie nierealne.

– A jaka jest twoja druga decyzja?

– Nie mogę jechać do Londynu ze świadomością, że stan zdrowia papy jest fatalny, ale i nie mogę pozostać tutaj. Mój najdroższy mąż wkrótce będzie nalegał, abym powróciła do domu. Poza tym są jeszcze moje dzieci i wnuki, w większości w Londynie, przynajmniej przez znaczną część roku.

– Chcesz zabrać papę do Londynu. Czy do tego zmierzasz? – spytała Meleri.

– Tak, właśnie do tego. Tam zdołam się nim zająć, a jeśli go zostawię tutaj, będę się zamartwiała od rana do wieczora. W Londynie może go zainteresować wiele rzeczy, do tego sądzę, że dobrze mu zrobi uwaga ze strony dzieci, wnuków i prawnuków. – Uśmiechnęła się. – I tego nieszczęsnego szczenięcia, jak mniemam.

Meleri się zaśmiała.

– Jak znam papę, wepchnie psiaka za pazuchę, kiedy tylko wspomnisz o tym, że nie powinien go zabierać.

– Muszę zatem dopilnować, by ktoś na okrągło sprawował nad nim pieczę.

– Weź Geoffreya – zasugerowała Meleri. – Papa go uwielbia, a i on jest równie mocno przywiązany do papy.

– Porozmawiam z nim o tym, kiedy powrócą z tym nieszczęsnym psiakiem. – Elizabeth popatrzyła na Meleri. – Powiedz mi, jak ty to wszystko znosisz?

– Wiem, że kochasz ojca, i wiem, że zamartwiałabyś się, gdyby tutaj pozostał. Mam świadomość, że to nie jest jedyny powód, dla którego postanowiłaś zabrać go do Londynu.

– W rzeczy samej, nie jest to jedyny powód. Jesteś młoda i masz przed sobą przyszłość. Nigdy nie zaznasz szczęścia, jeśli pozostaniesz tutaj i wyjdziesz za Waverly’ego. Nie jestem aż tak naiwna, aby myśleć, że wyruszysz w poszukiwaniu lepszego życia i porzucisz papę.

– A gdybym powiedziała, że nie chcę, abyś zabierała papę do Londynu?

– Zabrałabym go tak czy siak. To tylko zmiana, Meleri, a nie koniec wszystkiego. Kiedy zyskasz już pewność, że Waverly nie przymusi cię do małżeństwa, będziesz mogła widywać papę, kiedy tylko zechcesz.

– Humberly Hall bez papy? – zasmuciła się Meleri. – Dom nigdy nie będzie taki sam.

Elizabeth pokręciła głową i wzięła siostrę za rękę.

– Humberly Hall już nie jest takie jak dawniej – powiedziała ze smutkiem. – Nasz papa odszedł bezpowrotnie.

Tytuł oryginału: The Bride of Black Douglas

Pierwsze wydanie: Harlequin Books S.A, 2000

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2000 by Guardant, Inc.

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2015

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1112-3

Powieść Historyczna 44

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com