Strona główna » Obyczajowe i romanse » Niezwykłe zaręczyny

Niezwykłe zaręczyny

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1339-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Niezwykłe zaręczyny

Eleanor Blackwell jest córką najsłynniejszego płatnerza w Anglii. Od dziecka pomaga ojcu w prowadzeniu manufaktury i uchodzi za mistrzynię w swoim rzemiośle. Kiedy jednak ojciec umiera, Eleanor ma zaledwie miesiąc, aby znaleźć męża; inaczej warsztat trafi w ręce chciwego krewnego. Panna Blackwell wbrew przyjętym w towarzystwie zasadom postanawia sama znaleźć odpowiedniego kandydata do swojej ręki, a potem przekonać, by jak najszybciej ją poślubił…

Polecane książki

W numerze zamieszczono fragment powieści "Perełka" Patricka Modiano, zeszłorocznego laureata Literackiej Nagrody Nobla, która po raz pierwszy w polskim przekładzie (autorstwa Bożeny Sęk) ukazała się w listopadzie zeszłego roku. Równie ważnym tekstem jest też "Dziennik" Janusza Drzewuckiego, a ko...
Ciężarna Laura zostaje postrzelona. Najlepsi lekarze walczą o życie kobiety. Jej mąż, głowa sycylijskiej mafii, musi podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu - kogo ocalić: ukochaną czy ich dziecko... Jakiego wyboru dokona Massimo? Czy życie bez Laury będzie miało dla niego jeszcze sens? Czy będz...
Wypracowania - Mitologia „Najważniejsze zagadnienia”   Opisy wypracowań: Podział, funkcje i znaczenie mitów. Poniższe wypracowanie zawiera omówienie mitów greckich. W trakcie omawiania epoki antyku przywołuje się mitologię grecką, ponieważ jest szczeg&oa...
Riordan Barrett jest znanym w Londynie rozpustnikiem. Żyje od romansu do romansu, podtrzymując opinię uwodziciela i jak ognia unikając odpowiedzialności. Wkrótce jednak nieoczekiwanie dla samego siebie dziedziczy tytuł hrabiego i zostaje opiekunem dwojga dzieci. Musi zatrudnić guwernantkę, ale jego ...
Zdrowe jedzenie jest dobre – Przerwy w jedzeniu są jeszcze lepsze!   Liczne badania naukowe potwierdzają, że tymczasowe Przerwy w jedzeniu zapewniają leczniczy efekt. Dzięki tej książce poznasz techniki i programy żywieniowe, które mają moc uzdrawiania. Dowiesz się jak bez uczucia głodu chronić nacz...
Jak daleko się posuniesz, by zatrzymać przy sobie ukochane osoby? Kiedy Olivia Brookes dzwoni na policję, by zgłosić zaginięcie męża i dzieci, boi się, że już nigdy ich nie zobaczy. Ma swoje powody, by bać się najgorszego - to nie pierwsza tragedia, której doświadczyła. Teraz, dwa lata później, g...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Michelle Styles

Michelle StylesNiezwykłe zaręczyny

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Maj 1811 roku, hrabstwo Durham

W jaki sposób przekonać do małżeństwa hulakę i utracjusza? Jakich użyć słów?

Eleanor Blackwell przemierzała bibliotekę sir Viviana Clarence’a, uderzając co jakiś czas o dłoń świeżo wykutym rapierem.

Jeszcze w manufakturze te oświadczyny wydawały jej się czymś prostym. Było to idealne rozwiązanie problemów. Potrzebowała męża, a sir Vivian pieniędzy na pokrycie długów. Jednak teraz, kiedy na niego czekała, pojawiły się wątpliwości i musiała walczyć z narastającym uczuciem paniki.

A jeśli sir Vivian przyjmie jej propozycję? – zadała sobie pytanie w myślach. Czy rzeczywiście chce mieć takiego męża?

Eleanor zerknęła na wyjątkowo śmiały obraz z kobietą w ukwieconej altance i dwoma mężczyznami walczącymi na szpady o jej względy. Przewróciła oczami i westchnęła zdegustowana. Ten malarz popełnił błąd, malując pojedynkujących się. Nikt nigdy nie walczył w ten sposób. Było to fizycznie niemożliwe.

Potrząsnęła głową. Musiała zdecydować, co mówić.

– Sir Vivianie – zaczęła, obracając się plecami do obrazu. – Nasze poprzednie spotkania dotyczyły wyłącznie interesów, ale niestety, jak pan wie, zmarł mój ojczym.

Eleanor urwała. Nie żałowała ojczyma, który zmarł dlatego że wbrew zaleceniom medyków jadł za dużo węgorzy. Świat wydawał się przyjaźniejszy bez jego krzyków i ataków złości.

Jej żal, a raczej pretensje budziło to, co wyczytała w testamencie, a także świadomość, że nie może go zakwestionować bez narażania na nieprzyjemności tych, których kochała. Jeśli się wycofa, skorzysta na tym bratanek ojczyma, Algernon Forecastle.

Eleanor zacisnęła dłoń na rękojeści rapiera. Musiała zacząć od nowa, starając się trzymać nerwy na wodzy. To małżeństwo miało być przede wszystkim dobrym, korzystnym dla obu stron interesem.

– Mój prapradziadek założył manufakturę Moles, zatem miecznictwo czy też płatnerstwo, jak to się teraz mówi, mam we krwi. To ja doprowadziłam firmę do obecnej świetności. Niestety, moja matka w pośpiechu wyszła ponownie za mąż i nie spisała intercyzy. Z tego powodu według prawa wszystko, co miała, przeszło na własność męża. Kiedy umierała, ojczym przysiągł, że odziedziczę Moles, ale teraz okazuje się, że w jego testamencie jest zapis, że powinnam w ciągu czterech tygodni wyjść za mąż… Inaczej wszystko stracę. Mam nadzieję, że jest pan człowiekiem honoru…

Obraz znowu przyciągnął jej wzrok. Tym razem zauważyła, gdzie znajdują się ręce damy, i Eleanor oblała się rumieńcem.

Jakiż to człowiek powiesił tego rodzaju malowidło na ścianie w swojej bibliotece?

Nawet porcelanowe wazony wydawały się bardziej pasować do domu schadzek. Czy człowiek honoru zdecydowałby się na zaprezentowanie wszem wobec takiego bohomazu?

Eleanor poczuła, że ból w jej skroniach się nasilił. Wciąż jednak uważała, że postąpiła słusznie, przychodząc tu po tym, jak otrzymała od niego list: „Pani, podaj cenę za rapier, który ostatnio widziałem, a niezwłocznie ją zapłacę”. Jej ceną było małżeństwo.

Wydawało się, że ma to sens: Vivian miał długi, które ona mogła spłacić. Oczywiście musiała zadbać o to, by spisali odpowiednią umowę małżeńską, tak żeby mogła sprawować pieczę nad swoją manufakturą. To wszystko będzie można zrobić później. W tej chwili potrzebowała odwagi, by przedstawić propozycję.

Eleanor wykonała zgrabny sztych rapierem. Śmierć wszelkim wątpliwościom!

– Muszę dzisiaj z panem pomówić, sir Vivianie! Mam niecierpiącą zwłoki sprawę.

– Niestety, sir Vivian nie może się z panią teraz spotkać – usłyszała głęboki baryton. – Jestem jego kuzynem. Lord Whittonstall, do usług.

Spojrzała na mężczyznę, który wszedł właśnie do biblioteki, i tylko dzięki silnej woli nie otworzyła ze zdziwienia ust. Miał on ciemne, kręcone włosy, oliwkową cerę oraz przenikliwe oczy.

– Nie może się spotkać? – szepnęła i poczuła, jak strach chwycił ją za gardło. Nie miała pojęcia, czy lord Whittonstall słyszał jej przemowę, ale i tak czuła, że za chwilę spali się ze wstydu. Niewiele myśląc, wykonała gwałtowny ruch rapierem. – Niemożliwe. Musi mnie przyjąć.

Lord Whittonstall spojrzał na nią z bezbrzeżnym zdziwieniem. Wypuściła rapier, który poleciał siłą bezwładu dalej i, minąwszy o włos wyjątkowo brzydki porcelanowy wazon zdobiony techniką ormolu, upadł z hałasem na wytarty turecki dywan. Eleanor patrzyła nań z niedowierzaniem, gryząc kłykieć lewego kciuka.

Jak coś takiego mogło się jej zdarzyć? I to właśnie dzisiaj!

Chciała zapaść się pod ziemię. Lord Whittonstall tymczasem ruszył energicznie w stronę rapiera i podniósł go, zanim sama zdążyła to zrobić.

– To rapier firmy Moles. Najnowszy model – wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie. – Nie wiem, dlaczego go wypuściłam. Nic podobnego nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło.

– Znam pani rapiery i miecze, pani Blackwell. Ich reputacja je wyprzedza…

Spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek.

– To znaczy? – spytała Eleanor, czując, że się powoli odpręża.

– To taka broń, której dżentelmeni potrzebują, by się pokazać, ale z której raczej nie skorzystają w walce. Coś, co trzyma się w domu na pokaz… Jak pamiętam, reklamuje je pani jako „rapiery dla prawdziwie wyrafinowanych”. Nigdzie nie ma mowy o ich praktycznym zastosowaniu.

Eleanor z trudem zapanowała nad gniewem. Whittonstall sugerował, jakoby jej rapiery były jedynie zabawkami.

– Kilka pułków korzysta właśnie z szabli i rapierów firmy Moles – rzekła dumnie. – Nasza broń łączy zalety praktyczne z estetycznymi. Pamiętamy też o ich udoskonalaniu. Dżentelmeni, którzy wybierają naszą broń, lubią nowości.

Na jego ustach pojawił się arogancki uśmiech.

– To przecież pani własne wytwory. Sama je pani kształtuje i dlatego pozostaje ślepa na ich oczywiste wady.

– Tak naprawdę, to nie ja zajmuję się ich wykuwaniem – wyjaśniła, czując, że policzki jej płoną. Nie za wiele kobiet osiągnęło sukces w interesach. – To częsta pomyłka.

– Mój błąd – przyznał mężczyzna. – Jest pani zatem tylko figurantką.

– To ja prowadzę manufakturę – rzekła twardo. – Znam ją doskonale. Każda nasza broń jest efektem pracy wielu ludzi, nie tylko miecznika. Rapier, który służy jedynie jako ozdoba, byłby bezużyteczny. Wszystko musi mieć cel. Dobry miecz może ocalić życie, ale też przy okazji służyć do rozrywki. A teraz chciałabym się widzieć z pańskim kuzynem. Jestem z nim umówiona. Mam ważną sprawę.

– Niestety, jak mówiłem, kuzyn nie może się z panią spotkać. Pani sprawa będzie musiała zaczekać do następnego razu.

Lord Whittonstall najwyraźniej oczekiwał, że w tej sytuacji ona przeprosi i wyjdzie. Eleanor jednak nie zamierzała dawać za wygraną. Zostało jej już tylko dwadzieścia sześć dni.

Sięgnęła do wyszywanej torebki po list, który dostała od sir Viviana.

– Pański kuzyn sam potwierdził datę i czas naszego spotkania. Jeszcze wczoraj…

Wyciągnęła w jego stronę nieco zmiętą kartkę i pozwoliła, by zapoznał się z jej treścią.

– Bardzo mi przykro, że się pani fatygowała, ale taki już jest mój kuzyn. Świetny kompan do zabawy, ale ciągle o wszystkim zapomina.

– Ale… – Eleanor spojrzała z konsternacją na lorda. Poczuła, że za chwilę się rozpłacze. Tyle o tym myślała, tak długo planowała, a sir Vivian po prostu zapomniał!

– Może pani zostawić dla niego wiadomość – powiedział wolno lord Whittonstall, jakby mówił do dziecka. – Przekażę mu ją osobiście po jego powrocie.

– Muszę widzieć się z nim w tej chwili. – Nie mogła przecież zostawić wiadomości z propozycją małżeństwa! Eleanor wzięła głęboki oddech i zapytała najbardziej rzeczowym tonem, na jaki mogła się w tej chwili zdobyć:

– Kiedy wróci? Jestem gotowa zaczekać.

– To niemożliwe.

– Ale przecież kiedyś wróci. Przecież tu mieszka.

Lord Whittonstall przekrzywił nieco głowę. Przebiegł wzrokiem po jej sylwetce, poczynając od kapelusza z piórami, a kończąc na lamówce czarnej jedwabnej sukni.

– Godna szacunku dama w mieszkaniu samotnego dżentelmena?

– Czyżby nie było tu lady Whittonstall? – spytała z nadzieją, a potem nagle drgnęła, widząc, jak zacisnął usta. Zrozumiała, że zadała niewłaściwe pytanie.

– Moja żona zmarła parę lat temu, a matka bawi gdzie indziej.

– Bardzo mi przykro.

Lord Whittonstall stał się jeszcze mniej przystępny, jego twarz zastygła w gniewnym wyrazie i Eleanor wiedziała, że gdyby nie wrodzona uprzejmość, wyrzuciłby ją z mieszkania.

– Nie znała jej pani – powiedział głosem ostrym niczym brzytwa. – Nie ma powodów, żeby było pani przykro. To tylko słowa, zwykły sentymentalizm. Tak typowy…

Eleanor poczuła gwałtowny ból głowy.

– To przecież tylko grzecznościowy zwrot – zauważyła. – Poza tym wszyscy wiemy, co oznacza utrata ukochanej osoby, niezależnie od tego, kiedy to się stało. Mnie wciąż jeszcze brakuje mądrości i wsparcia mojego dziadka…

Zakończyła z przepraszającym uśmiechem i zauważyła, że lord Whittonstall nieco złagodniał.

– Zapewniam, że nie musi się pani silić na grzeczności w stosunku do mnie. To był tragiczny wypadek… Tak przynajmniej mi powtarzają – rzekł z goryczą i pochylił głowę. – Dobrze, dziękuję za wyrazy współczucia. Czy może teraz już pani pójść?

Eleanor uniosła brodę. Nie miała zamiaru ustępować pola.

– Jeśli tak, to wraz z rapierem. Być może nie przepada pan za naszą białą bronią, ale sir Vivian należy do jej zagorzałych zwolenników. Napisał do mnie, prosząc o ten rapier.

Lord Whittonstall zważył rapier w dłoni, a następnie wykonał próbne cięcie.

– Piękna rękojeść, ale poza tym niewiele – zauważył. – Nic dziwnego, że wypadł pani z dłoni.

– Źle pan go trzyma.

Uniósł brew i zgromił ją spojrzeniem.

– Słucham?

– Tak naprawdę straciłby pan ten rapier zaraz na początku walki. Ale łatwo temu zaradzić. – Eleanor wstrzymała oddech. Zerknęła na niego i zauważyła coś w rodzaju zainteresowania. Musiała wykorzystać tę szansę. Chciała zostać w tym domu jak najdłużej, najlepiej aż do powrotu sir Viviana.

– Nawet rywal o słabych umiejętnościach wytrąciłby panu ten rapier z dłoni – powtórzyła.

– Co takiego? – Popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Przecież to pani wypuściła ten rapier z dłoni i to bez przeciwnika.

– Jeśli ktoś wykona kontrę… – Kaszlnęła znacząco. – Wystarczy moulinet i zostanie pan bez broni.

– Moulinet jest wolny i bardzo łatwo się z niego wywinąć, jeśli ma się podstawowe umiejętności. Wątpię, by komuś udało się mnie rozbroić w ten sposób – powiedział takim tonem, jakby zwracał się do dziecka, a nie właścicielki najlepszej manufaktury płatnerskiej w kraju. – Podejrzewam, że niewiele pani wie o broni i szermierce, pomimo zajmowanego przez siebie stanowiska…

Eleanor poczuła gniew.

– Czy mam to potraktować jako wyzwanie? Czy chce pan, lordzie Whittonstall, żebym udowodniła, że zasługuję na swoje stanowisko?

– Jeśli tego właśnie pani pragnie… – Zdjął surdut i powiesił go na oparciu krzesła. – Nie chcę, by ktoś uznał, że nie umiem przyjąć krytyki.

Eleanor rozwiązała wstążki kapelusza i rzuciła go na stół. Czarne pióra opadały na jego rondo, ograniczając jej widok.

– Ten rapier zrobiono tak, by trzymać go w określony sposób, a pan nieprawidłowo zaciska na nim palce – wyjaśniła, stając przed nim.

– Naprawdę? – Uniósł czarną brew.

Stanęła obok Whittonstalla, nie mając zamiaru przejmować się drobnymi złośliwościami. Natychmiast poczuła jego świeży zapach i zakręciło jej się w głowie. Dlaczego jest taki przystojny? – pomyślała, próbując się skoncentrować.

– Wobec tego proszę mi pokazać, kochana pani Blackwell, jak prawidłowo należy trzymać ten rapier. – Wyciągnął broń w jej stronę, uśmiechając się lekko.

Zamarła. Czyżby z nią flirtował czy też po prostu traktował ją protekcjonalnie?

– Proszę tak się do mnie nie zwracać, lordzie – mruknęła w końcu.

– Tak tylko powiedziałem. – Spojrzał na nią przez swoje gęste rzęsy. – Będę pamiętał, żeby więcej tego nie robić.

– Musi pan chwycić rękojeść w ten sposób. Niby niewielka zmiana, ale robi dużą różnicę.

– To naprawdę takie proste? – Zacisnął dłoń na jej dłoni. – Chcę być pewny, że dobrze to robię. Czuję się wyjątkowo paskudnie, myśląc o tym, że przez wszystkie te lata źle trzymałem mój rapier.

– Kpi pan ze mnie?

– Ależ nic podobnego. Chcę nauczyć się czegoś nowego. Proszę pomóc mi zrozumieć, dlaczego tak wiele osób ceni pani szpady i rapiery.

– Popełnia pan podstawowy błąd, bardzo powszechny wśród początkujących szermierzy.

– Początkujących szermierzy?

– Tak. Tych, którzy nie słuchali swoich fechtmistrzów – odparła.

– Czy tak dobrze? – Jego głos spływał na nią niczym patoka. – Naprawdę nie wiem, jak taka zmiana może cokolwiek poprawić. Czy chodzi o siłę uścisku, pani Blackwell? Poinformuję o tym kuzyna, kiedy się spotkamy.

Cofnęła dłoń tak gwałtownie, że rapier znowu by upadł, gdyby lord go nie złapał. Położył go na stole obok czarnego kapelusza i popatrzył na nią z wyrazem zadowolenia na twarzy.

Eleanor zacisnęła usta. Lord Whittonstall zasługiwał na nauczkę.

– Może ma pan jakiś inny rapier? Mogłabym wówczas zademonstrować to, o co mi chodzi – rzuciła.

Drgnął i zrozumiała, że cios był celny.

– Jak pani sobie życzy, ale uprzedzam, że jestem jednym z najlepszych szermierzy w kraju. Nawet wielki Henry Angelo uważa, że dorównuję mu umiejętnościami.

– Jest pan też bardzo skromny, lordzie Whittonstall – mruknęła. – Proszę mi wierzyć, że potrafię zauważyć zły uchwyt.

– Zobaczmy więc, pani Blackwell, na ile można wierzyć pani słowom. – Lord Whittonstall trzymał w dłoni wyrób konkurencji. Wcale nie był nowicjuszem.

– Z przyjemnością udowodnię ich prawdziwość. – Zatknęła pasmo włosów za ucho, starając się uspokoić skołatane nerwy. Umiała fechtować, zapewne lepiej niż większość tak zwanych szermierzy, i wiedziała, że potrafi wykorzystać błędy lorda.

– Niech zatem wygra najlepszy.

– Wciąż musi się pan uczyć. Zatem en garde.

Benjamin Grayson, trzeci wicehrabia Whittonstall, łypnął niechętnie na stojącą przed nim czarną postać, która śmiała go pouczać, a potem wyzwała na pojedynek.

– Kiedy zaczynamy? – spytał uprzejmie.

– Gdy tylko będzie pan gotowy – odparła.

Ostrza ich rapierów uderzyły o siebie. Łatwo sparował jej cios, a nawet udało mu się zablokować kolejny. Eleanor cofnęła się trochę i poprawiła nieco swój uchwyt.

– Sądziła pani, że pójdzie jej łatwo? – zaśmiał się. – Jak pani widzi, ja nie muszę zmieniać uchwytu. Nie używam broni jako laski, tak jak dżentelmeni, którzy tak uwielbiają pani firmę.

Eleanor uśmiechnęła się lekko.

– Jest pan gorszy, niż sądziłam, lordzie Whittonstall. Proszę zaczynać.

Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Sparowała jego cios z półobrotu i zmusiła do tego, by się cofnął. Ben zachwiał się, machnął nieporadnie rapierem i tylko dzięki sile instynktu zdołał w końcu jakoś zablokować uderzenie.

– Widzę, że jednak przydałoby się panu kilka wskazówek – powiedziała z lekkim uśmiechem.

Ben spojrzał na nią tak, jakby po raz pierwszy ją zobaczył. Nagle dotarło do niego, że te szare, wydawałoby się nijakie oczy kryją olbrzymią inteligencję. I że pani Blackwell w istocie przewyższa go umiejętnościami.

– Zadowolony z siebie? Ciekawy zarzut – rzekł w końcu i przesunął się o krok w jej stronę, czekając na kolejne starcie.

Ich rapiery skrzyżowały się, a potem zaczęli poruszać się po okręgu, szukając kolejnej sposobności do ataku. Następne zwarcie i oboje poczuli na twarzy swoje oddechy.

– Ale jakże prawdziwy. Ma pan trochę umiejętności, ale brakuje panu serca do walki. Prawdziwie dobry szermierz łączy technikę z wolą walki. Czy nie mógłby pan w nią włożyć trochę więcej uczucia?

Ben znowu się potknął. Nie zostało mu już zbyt wiele pozytywnych uczuć, wszystkie spoczęły w trumnie wraz z jego żoną i nienarodzonym dzieckiem. Doskonale pamiętał dzień, w którym pochowali Alice, i to przekonanie, że nic nigdy nie będzie już takie jak dawniej.

– Niestety, nie mogę się z panią zgodzić. W walce chodzi przede wszystkim o umiejętności, a nie o uczucia.

– Najlepsi walczą z pasją!

Benjamin zwiększył swoje wysiłki i spróbował zadać niespodziewany cios. Pani Blackwell wykonała jednak unik i udało mu się jedynie musnąć jej ciemne włosy i suknię. Zacisnął mocniej szczęki. Skupił się na następnym pchnięciu. Przecież wreszcie skończy się jej szczęśliwa passa i popełni jakiś błąd. Jest zbyt pewna siebie i to ją w końcu zgubi, pomyślał.

Tymczasem Eleanor sparowała cios w bok i na moment przerwała pojedynek. Oczy jej błyszczały, policzki się zaróżowiły. Walka sprawiła, że pani Blackwell z szarej myszki przemieniła się w barwnego motyla, pomyślał Ben. I to pomimo czarnego stroju.

Uderzyła w chwili, kiedy zupełnie się tego nie spodziewał, choć prawdę mówiąc, powinien. Jedyny ratunek stanowiła ucieczka i Ben cofnął się, aż poczuł za sobą krawędź stołu. Odepchnął się od niego i zaatakował z wściekłością.

Tym razem to ona musiała się cofnąć.

– Wygląda na to, że pani przegrywa. Chce pani prosić pardonu?

– Wykluczone!

Ben spojrzał na przeciwniczkę. Jej kok nie trzymał się już tak ściśle i wokół twarzy pojawiło się więcej kręconych kosmyków, ujawniając pełną temperamentu kobiecą naturę.

– Proszę bardzo. Chyba najwyższy czas już to kończyć…

– Całkowicie się z panem zgadzam, lordzie Whittonstall.

Wysunęła prawą stopę do przodu, a ostrze jej rapiera poruszyło się koliście. Doskonały moulinet, zdołał jeszcze pomyśleć. Chciał go zablokować, ale było już za późno. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale broń jakby sama wypadła mu z ręki.

Na ustach pani Blackwell pojawił się lekki uśmiech. Jego rapier przeleciał wielkim łukiem i wylądował na stole wprost na jej wyjątkowo brzydkim czarnym kapeluszu z piórami.

Tytuł oryginału: His Unsuitable Viscountess

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2012

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2012 by Michelle Styles

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2015

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1339-4

ROMANS HISTORYCZNY – 419

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com