Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Nigdy nie zapomnisz

Nigdy nie zapomnisz

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8053-467-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nigdy nie zapomnisz

Fenomenalna historia! Wciąga od pierwszej strony i sprawia, że chcesz więcej.

Każdy ma sekrety. Ale niektóre bywają wyjątkowo groźne.

Leah Mills wiedzie życie uciekinierki i wciąż próbuje wymazać z pamięci wstrząsające wydarzenia z przeszłości. Samotna, pozbawiona przyjaciół i miłości, izoluje się od świata, jednak gdy na horyzoncie pojawia się Julian, bohaterka zaczyna wierzyć, że w końcu uda się jej ułożyć sobie życie.

Ale Julian chyba nie jest tym, kim się wydaje, a przeszłość i tak o sobie przypomina.

W rocznicę tamtego przerażającego dnia Leah otrzymuje kartkę z życzeniami. Dociera do niej, że jest ktoś, kto nie pozwoli jej zapomnieć i nie spocznie, dopóki nie zniszczy namiastki normalnego życia, jaką sobie stworzyła.

Ale czy Leah rzeczywiście jest tylko niewinną ofiarą, czy może zasłużyła na karę? Czy ktokolwiek będzie mógł ją zrozumieć… i jej wybaczyć?

Nie można uciec przed przeszłością.

Polecane książki

Jane nie jest wyjątkiem. Jak większość ludzi marzy o życiu, w którym drogę wskazuje serce, a nie cudze aspiracje. Studiuje prawo, pracuje w kancelarii adwokackiej – wszystko po to, by sprostać wymaganiom innych. Jednak wizja poślubienia człowieka, którego nie kocha, przelewa czarę goryczy. Kierowana...
Późny sierpniowy wieczór; izba przyjęć Wojewódzkiego Szpitala Neuropsychiatrycznego w Lublińcu – i on, mężczyzna, który odzyskuje świadomość w obcym dla siebie miejscu. Nie pamięta, jakie wydarzenia doprowadziły go do tej placówki, nawet własnego imienia. Na ...
Dziadek do Orzechów (inny tytuł – Dziadek do orzechów i Król Myszy, niem. Nussknacker und Mäusekönig) – opowiadanie dla dzieci autorstwa E.T.A. Hoffmanna, wydane po raz pierwszy w Berlinie w 1816 roku. Książka, utrzymana w baśniowej, fantastycznej konwencji, opowiada o przygodach małej Klary w świec...
Książka opisuję rodzaje środków stylistycznych takich jak: anafora, epifora, epitet i inne. Wyjaśnia ona, na czym polegają i jak są wykorzystywane. Następnie opisuje rodzaje i sposoby manipulacji takie jak: akt personalny, przeszkadzanie, wzbudzanie poczucia winy, zasada wzajemności, niedostępność, ...
Arystofanes - Chmury...
Każde przedsięwzięcie infrastrukturalne niesie ryzyko wejścia w konflikt ze stronami, które uważają je za niekorzystne czy wręcz szkodliwe dla środowiska naturalnego. Stanowisko takich grup wcale nie musi być motywowane argumentami związanymi z rzeczywistą chęcią ochrony przyrody. Często jest ono np...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Kathryn Croft

Tytuł oryginału: The Girl with No Past

Copyright © by Kathryn Croft, 2015

Copyright for the Polish edition © by Burda Media Polska Sp. z o.o., 2018

02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15

Dział handlowy: tel. 22 360 38 42

Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

Tłumaczenie: Ewa Kleszcz

Redakcja: Magda Binkowska

Korekta: Malwina Łozińska, Marzena Kłos

Skład i łamanie: Beata Rukat/Katka

Redakcja techniczna: Mariusz Teler

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Zdjęcia na okładce: Elena Blokhina/Shutterstock,

Pinnd Photography/Shutterstock,

Christos Vladenidis/Shutterstock

ISBN: 978-83-8053-467-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

www.burdaksiazki.pl

Skład wersji elektronicznej: Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Dla Grace i Phillipa

Prolog

2003

Na moment wszystko cichnie i myślę sobie, że musiałam umrzeć. Ale potem dociera do mnie ogłuszający wrzask i nie wiem, co oznacza ani skąd dochodzi, wiem tylko, że nie wyszedł z moich ust, bo jakimś cudem ocalałam. Próbuję odwrócić głowę, żeby rozejrzeć się po wnętrzu samochodu, ale nie mogę się ruszyć. Ból przeszywa mi kark, a ciepła krew ścieka po twarzy.

Czuję dziwny zapach: palonej gumy wymieszanej z benzyną i czymś znacznie, znacznie gorszym. To woń śmierci. Nie muszę się rozglądać, by nabrać pewności, że jestem jedyną osobą w tym wraku, która jeszcze oddycha.

Ogarnia mnie panika, miażdży mnie, gorsza niż fizyczne obrażenia, jakich doznałam. To nie może być prawda.

Pęknięcia pokrywają przednią szybę jak gigantyczna pajęcza sieć i przez labirynt linii widzę błysk świateł, niebieskich, żółtych i czerwonych. Widzę twarze zaglądające do środka, z ustami ułożonymi w literę O. Ludzi próbujących zrozumieć, co się wydarzyło. Ich paniczne wrzaski i krzyki wydają się stłumione, jakby otaczała mnie bańka, przez którą przenikają tylko fale dźwięku. Ale wiem, że wszyscy, którzy tam są, zapamiętają ten moment do końca życia, podobnie jak ja.

Kierownica wbija mi się w żebra, ale nie mogę się odsunąć. A może nie chcę, bo tutaj jest bezpieczniej niż tam, gdzie będę musiała stawić czoła konsekwencjom. Już sobie wyobrażam, czego mogę się spodziewać: współczucia, bo przecież wypadki się zdarzają, ale przede wszystkim potępienia i nienawiści, bo to ja siedziałam za kółkiem, więc muszę wziąć odpowiedzialność za to, co się stało.

W końcu ktoś nagłym szarpnięciem otwiera drzwi; silne ręce wyciągają mnie ze środka i układają na czymś, co pewnie jest noszami. Są twarde i niewygodne, ale przynajmniej leżę teraz na płask. Zamykam oczy i zastanawiam się, jak to możliwe, że nie zginęłam.

1

2014

Gdy wracałam z pracy tamtego wieczoru, czułam, że coś jest nie tak. Nie potrafiłam stwierdzić, co takiego, bo wszystko wydawało się normalne. Byłam po prostu jedną z wielu osób, które spieszyły do domu, a w każdym razie dokądś zmierzały. Dokuczał mi przenikliwy chłód, bo rano zostawiłam szalik przewieszony przez poręcz schodów. Tak niskie temperatury w listopadzie nie były niczym nadzwyczajnym, należało się ich spodziewać.

Nieprzyjemne uczucie, które mi towarzyszyło, mogło być związane z jutrzejszym dniem. Doskonale pamiętałam, co to za data. Do perfekcji opanowałam sztukę radzenia sobie ze wspomnieniami i jak co roku nie myślałam o tym dniu, dopóki nie nadszedł i nie porwał mnie niczym huragan. Nabrałam wprawy w zamykaniu tych drzwi.

Garratt Lane była ruchliwa jak zawsze i wtopiłam się w tłum pieszych, nieodłączny element londyńskiego krajobrazu. Zawsze, gdy wracałam do domu, miałam wrażenie, że jestem marionetką poruszaną przez kogoś innego. A może czułam się dziś nieswojo, bo wyszłam z pracy później niż zwykle? Ciężko znosiłam zmiany w codziennej rutynie. Potrzebowałam porządku, inaczej wszystko się waliło.

A wyszłam później, bo chciałam pomóc Marii; nie mogłam jej zostawić samej z zamówieniem, które przyszło, nawet jeśli zaczęłam zmianę trzy godziny przed nią. Poza tym w domu nie czekało na mnie nic, do czego warto wracać.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego, jak Maria ze szczegółami opisywała nowego mężczyznę, którego ostatnio poznała, podczas gdy rozpakowywałyśmy książki i opatrywałyśmy je naklejkami. Pracowała w bibliotece dopiero od kilku miesięcy, ale w tym czasie zdążyłam się dowiedzieć już chyba wszystkiego o jej życiu miłosnym. Stanowiła moje całkowite przeciwieństwo: otwarta i rozmowna, podczas gdy ja byłam skryta i starałam się zachować maksymalną prywatność. Wiedziałam, że jest singielką i często umawia się na randki. Lubiłam słuchać jej opowieści. Ten nowy facet nazywał się Dan i podczas gdy Maria zachwycała się każdym jego słowem i gestem, ja zatracałam się w jej świecie. Tak to już z nami było; ona mówiła, ja słuchałam, ale od czasu do czasu przyłapywałam ją na tym, że się na mnie gapi – obrzuca mnie spojrzeniem mówiącym, że bardzo by chciała, żebym wpuściła ją do swojego życia.

Budynek biblioteki znajdował się niedaleko ulicy, przy której mieszkałam, więc dotarcie do domu nie zajęło mi dużo czasu. Moje mieszkanko zajmowało górne piętro przebudowanego domu i było małe – nie, nie małe: mikroskopijne – ale czynsz okazał się przystępny jak na londyńskie warunki i przynajmniej miałam prywatną malutką klatkę schodową prowadzącą do drzwi frontowych, dzięki czemu lokum wydawało się nieco bardziej przestronne.

Ale decyzji o jego wynajęciu nie podjęłam, kierując się kwestiami praktycznymi, takimi jak czynsz czy lokalizacja. To nazwa ulicy przekonała mnie, że muszę tu zamieszkać. Allfarthing Lane. Przywodziła na myśl czasy, o których wyobrażenie czerpałam wyłącznie z książek, czasy na długo przed moim urodzeniem, gdy ludzie pozdrawiali się nawzajem na ulicy i każdy znał swoich sąsiadów. Miałam świadomość, że idealizuję ten okres i sama nie chciałabym być częścią takiej społeczności ze względu na tryb życia, jaki musiałam prowadzić, jednak myśl, że takie czasy kiedyś istniały, dodawała mi otuchy.

Pokonałam pięć schodków prowadzących do moich drzwi i zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy. Była to absurdalnie mała listonoszka, ale nie nosiłam ze sobą zbyt wielu rzeczy, więc już po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że kluczy wśród nich nie ma. Znalazłam portmonetkę, komórkę, antybakteryjny żel do rąk, ale nie klucze.

Zdziwiona, spróbowałam zachować spokój i rozważyć wszystkie możliwości. Na pewno miałam je przy sobie dziś rano, bo drzwi wyjściowe zamyka się na dwa zamki, a ja nigdy o tym nie zapominam. W bibliotece nie były mi potrzebne, więc nie pamiętałam, bym je widziała, co mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: zgubiłam je w drodze do pracy lub w czasie powrotu z niej albo wypadły mi w bibliotece i kurzyły się w tej chwili gdzieś w kącie.

Pierwsza możliwość sprawiła, że poczułam panikę. Szybko przeszukałam schody i wybetonowany teren ogródka, po czym wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do pracy. Dociskałam telefon do ucha, żeby stłumić szum ruchu ulicznego i ledwie słyszałam sygnał. Miałam wrażenie, że mruczy bez końca, ale wreszcie Maria odebrała, ciężko sapiąc i z trudem wypowiadając słowa.

– Maria, tu Leah.

Najwyraźniej jej ulżyło, że nie jestem jakimś czytelnikiem potrzebującym pomocy, a ja czekałam, aż złapie oddech, jednak z każdą sekundą moja panika narastała. Już byłam spóźniona do domu, a teraz nie mogłam nawet dostać się do środka. Cały mój wieczór został zaburzony przez coś, nad czym nie miałam kontroli.

– Nie ma sprawy – powiedziała Maria, gdy wyjaśniłam jej, o co chodzi. – Pójdę i poszukam. Zaraz oddzwonię. – I rozłączyła się, żeby jak najszybciej skończyć rozmowę i mi pomóc. Mogłam tylko czekać, podczas gdy lodowate listopadowe powietrze szczypało moją skórę. Rozpaczliwie pragnęłam znaleźć się w swoim mieszkaniu, tylko odrobinę cieplejszym, i zamknąć drzwi za kolejnym dniem.

Było zbyt zimno, żeby stać nieruchomo, więc wchodziłam i schodziłam po schodkach, ignorując zdumione spojrzenia przechodniów. Minuty mijały i upłynęło niemal pół godziny, nim Maria w końcu oddzwoniła. Wstrzymałam oddech przekonana, że zaraz mi powie, iż nie mogła ich znaleźć.

– Mam je! – zawołała, pobrzękując kluczami na potwierdzenie swoich słów.

Poczułam ulgę.

– Gdzie były? – Powinnam była jej najpierw podziękować, ale musiałam się dowiedzieć, gdzie je zostawiłam.

– Hm, najwyraźniej jakiś czytelnik musiał je znaleźć i Sam włożyła je do pudełka w swoim biurze. Zajrzałam tam na wszelki wypadek…

– Okej. – Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem wypadły mi z torebki. Zawsze byłam taka ostrożna.

– W każdym razie już wychodzę, więc zaraz ci je przyniosę. Mieszkasz niedaleko Garratt Lane, prawda? Mogę tam być za dziesięć minut, tylko…

– Nie! To znaczy: nie zawracaj sobie głowy. Podejdę do biblioteki. Spotkamy się na miejscu? – Jeszcze nigdy nie zaprosiłam Marii do siebie i ostatnio coraz częściej wspominała, że mogłaby mnie odwiedzić, ale za każdym razem udawało mi się tego uniknąć.

Zamilkła na moment.

– No tak. W porządku. Ale spotkajmy się w kawiarni. Zaraz muszę zamykać, a jest za zimno, żeby stać na zewnątrz.

W duchu obiecałam sobie, że jej to wynagrodzę.

Podziękowałam jej, owinęłam się ciaśniej grubym wełnianym płaszczem i zaczęłam iść w stronę pracy. Szłam szybko, chociaż wiedziałam, że trochę to potrwa, zanim Maria wszystko posprawdza i zamknie. Po prostu chciałam już mieć te klucze w ręku. Nie spodziewałam się, by ona – czy ktokolwiek inny – to zrozumiała, ale każde zaburzenie rutyny sprawiało, że czułam się bezbronna. Potrzebowałam porządku. Wszystko musiało być dokładnie takie, jak powinno, bez odstępstw. A dzisiejszy wieczór mógł się stać odstępstwem. I tak już zostałam wybita z rytmu; powinnam teraz siedzieć w środku, gotować kolację, a potem zalogować się na stronę i raz jeszcze zanurzyć w moim zastępczym życiu.

Gdy dotarłam do kawiarni, zajrzałam do środka przez okno, ale nigdzie nie widziałam Marii. Wszystkie miejsca były zajęte przez tłum, który właśnie skończył pracę. Ludzie gawędzili ze sobą i nie spieszyło im się do domu. W przeciwieństwie do mnie. Poczułam ukłucie zazdrości, ale wiedziałam, że nigdy nie będę mogła być taka jak oni.

Chociaż chciało mi się pić, postanowiłam, że nie wejdę do środka. Lubiłam towarzystwo Marii, ale gdybyśmy teraz usiadły przy kawie, straciłabym cały wieczór, a musiałam dziś wejść na ten portal. Więc dalej znosiłam coraz bardziej dokuczliwe zimno. Stanęłam twarzą w stronę biblioteki, żebym mogła ją zauważyć, gdy tylko przyjdzie, wziąć od niej klucze i pójść do domu.

Minęło dwadzieścia minut, nim się pojawiła. Szła, jakby spacerowała po plaży; wcale jej się nie spieszyło, żeby oddać mi klucze.

– Och, czekasz tutaj? – zdziwiła się, gdy do mnie podeszła. – Myślałam, że napijemy się kawy.

– Naprawdę mi przykro, ale muszę wracać do domu. Jestem bardzo zmęczona. Ale może umówimy się na kawę w przyszłym tygodniu? – Zastanawiałam się, czy udać ziewanie, ale wątpiłam, by udało mi się ją nabrać.

Jej uśmiech zniknął.

– Okej. Ale w przyszłym tygodniu już na pewno, prawda? – Wyciągnęła moje klucze z kieszeni. – Następnym razem bądź ostrożniejsza – dodała, wręczając mi je.

Gdy szłam do domu, zastanawiałam się, na ile jej komentarz był żartobliwy.

Zamknęłam za sobą drzwi do klatki schodowej i przez chwilę stałam nieruchomo u dołu wąskich schodów; ten rytuał zawsze dodawał mi otuchy, jakbym wkraczała w swoją bańkę, odcinając się od świata zewnętrznego, wiedząc, że jestem bezpieczna. To była moja przestrzeń i rzadko miewałam gości. Tak było łatwiej.

Oczywiście zdarzały się rzadkie okazje, gdy zapraszałam mamę, ale takim spotkaniom zawsze towarzyszyło napięcie i musiałam się do nich przygotowywać psychicznie całymi tygodniami. Narzekała, że Londyn to okropne miejsce, i upierała się, że w domu byłoby mi lepiej. Nie chciała się pogodzić z faktem, że to małe mieszkanko w Wandsworth  b y ł o  teraz moim domem. Nie miałam innego.

Na wytartej wycieraczce leżała sterta kopert. Zebrałam je i popędziłam na górę po skrzypiących schodach, żeby mój wieczór jak najszybciej wrócił na właściwe tory. Zwykle otwierałam pocztę, zanim zrobiłam cokolwiek innego, ale burczenie w brzuchu kazało mi najpierw coś zjeść, i to szybko, więc po raz pierwszy zostawiłam koperty na kuchennym blacie. I tak nigdy nie dostawałam niczego, co byłoby tak ważne, że nie mogłoby poczekać.

***

Chociaż moje życie przypominało wegetację, próbowałam sobie czymś wypełnić każdą chwilę. Bezczynność była dla mnie toksyczna; oznaczała, że myśli mogły wziąć nade mną górę, a i tak już zbyt długo na to pozwalałam. Moim celem było teraz trzymanie ich na dystans.

Raz w tygodniu pracowałam jako wolontariuszka w domu opieki na sąsiedniej ulicy. Czytałam mieszkańcom po kolacji i dotrzymywałam im towarzystwa. Gdybym mogła sobie na to pozwolić, robiłabym to przez siedem dni w tygodniu. Już sam widok ich twarzy, rozjaśniających się, gdy wchodziłam, pozwalał mi wierzyć, że nie jestem złym człowiekiem.

Ale wciąż pozostawało wiele godzin, które musiałam czymś wypełnić. To dzięki Marii kilka miesięcy wcześniej odkryłam portal Two Become One. Ona nigdy się nie wstydziła, że szuka mężczyzny, który zostanie z nią dłużej niż tydzień, i otwarcie mówiła, że umawia się przez portale randkowe. Ten wydał mi się najbezpieczniejszy, ludzie przełamywali tu lody na czacie, zanim zdecydowali, czy chcą się spotkać.

Gdy po raz pierwszy usłyszałam, jak Maria o tym opowiada, myśl o poznaniu kogoś online napełniła mnie przerażeniem. To było jak kupowanie partnera przez internet. Jaką można mieć pewność, że ktoś rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje? Skąd można wiedzieć, że ma szczere intencje? Ten pomysł wydawał mi się wstrętny. Nie potępiałam Marii, po prostu myśl o spotkaniu jakiegokolwiek mężczyzny, w jakichkolwiek okolicznościach, napawała mnie niepokojem.

A jednak ciekawość – a może to była samotność? – wzięła górę i pewnego wieczoru zajrzałam na ten portal. Przeglądałam go, dopóki nie połapałam się, na czym to wszystko polega. Czułam się bezpieczna: byłam sama w swoim mieszkaniu i nikt nie mógł mnie zobaczyć, nie mógł mnie zaczepić.

Obserwowałam rozmowy innych i zazdrościłam im beztroskiego nastawienia. Powoli się wciągnęłam i po kilku tygodniach założyłam konto, posługując się panieńskim nazwiskiem mamy, Harling, i opublikowałam zdjęcie, na którym nie mógłby mnie rozpoznać nikt z mojej przeszłości, byłam tego pewna. Jaśniejsze niż kiedykolwiek włosy zakrywały sporą część twarzy, a głowę miałam przekręconą na bok. Nie mogłam się jeszcze bardziej zakamuflować, jeśli chciałam korzystać z portalu i rozmawiać z ludźmi. A tylko na tyle zamierzałam sobie pozwolić. Na rozmowę. Jeśli nie byłam w stanie wieść normalnego życia, przynajmniej mogłam sobie stworzyć wyobrażone.

Gdy sadowiłam się na sofie z laptopem na kolanach, odstawiając kubek herbaty na niski stolik, zdążyłam już niemal zapomnieć o incydencie z kluczami. Chociaż łatwiej było korzystać z komputera przy malutkim kuchennym stole, byłam zbyt wykończona, żeby siedzieć na twardym drewnianym krześle.

Weszłam na czat i zaczęłam przyglądać się rozmowie. Sama milczałam, ale jak zwykle moja obecność została zaanonsowana wielkimi niebieskimi literami i napłynął strumień powitań. Chociaż kusiło mnie, żeby odpowiedzieć, przynajmniej ten jeden raz, zignorowałam je i czekałam, aż rozmowa znowu się zacznie. W pokoju czatowym było siedemnaście osób i pytały się nawzajem, jakie zawody wykonują i gdzie mieszkają. Patrzyłam, jak kobieta o imieniu Melissa i niejaki Rich znikają na prywatnym czacie. No i proszę, dla innych to było łatwe.

Tego wieczoru użytkowników było więcej niż zazwyczaj; w piątki odczuwało się samotność bardziej niż w jakikolwiek inny dzień. Ale ja się na to uodporniłam. Wszystko było kwestią perspektywy, a samotność to nic w porównaniu ze znacznie gorszymi rzeczami. Co nie znaczy, że ją lubiłam. Bardzo chciałabym do kogoś zagadać, odpowiedzieć na wiadomości, które nieustannie mi przysyłano, chciałabym być normalna. Zamierzałam się przełamać, ale póki co palce odmawiały mi posłuszeństwa za każdym razem, gdy zaczynałam odpisywać.

Objęłam kubek dłońmi, żeby je rozgrzać i przeglądałam zdjęcia profilowe, wymyślając historie na temat mężczyzn, których oglądałam. Oczywiście zawsze się okazywało, że te wymysły nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, ale to pozwalało mi zabić trochę czasu.

Laptop eksplodował dźwiękiem, ale ja nie drgnęłam. Już przyzwyczaiłam się do odgłosu prywatnych wiadomości i wiedziałam, że właśnie dostałam kolejną. Jednak gdy koperta zamigotała w rogu ekranu, zobaczyłam, że to wiadomość od moderatora. Wiedziałam, że kręcili się po czatach i dbali o bezpieczeństwo, ale nigdy wcześniej żaden się ze mną nie skontaktował. Być może zamierzał mi powiedzieć, że nie jestem już mile widziana na portalu; że nie przestrzegam reguł, nie angażuję się, więc obejdą się beze mnie. Wzięłam głęboki wdech i kliknęłam w kopertę.

Moderator34:Hej, wszystkoOK?

Zdezorientowana wypuściłam powietrze z płuc i ponownie przeczytałam wiadomość. Nie zostałam wyrzucona. Ta osoba pytała, czy u mnie wszystko w porządku. Ale dlaczego? Nie miałam pojęcia, czy to normalne. Bez namysłu zaczęłam stukać w klawiaturę.

LeahH: Tak, wszystko w porządku. Dzięki, że pytasz. Jak się masz?

Nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

Moderator34:Po prostu wydało mi się niepokojące, że najwyraźniej nie chcesz z nikim rozmawiać, chociaż widzę cię tutaj od jakiegoś czasu.

A więc to koniec. Jednak zostanę wyrzucona. Gorączkowo próbowałam znaleźć jakąś wymówkę.

LeahH:Przepraszam. Jestem trochę nieśmiała.

Odpowiedź nadeszła natychmiast.

Moderator34: Uwierz mi, nie masz powodów. Twoje zdjęcie jest piękne. A tak swoją drogą, to jestem mężczyzną, jeśli się zastanawiałaś…

LeahH: Wolno ci pisać takie rzeczy?

Moderator34: Pewnie nie, ale uznałem, że dla ciebie warto zaryzykować.

Powinnam była to przerwać właśnie w tamtym momencie. Sprawy i tak już zaszły za daleko. Miałam ochotę napisać, że się myli, że jestem akurat osobą niewartą żadnego ryzyka, ale tego nie zrobiłam. W zamian kontynuowałam rozmowę, rozkoszując się tymi kilkoma minutami normalności. Zadawałam mu jedno pytanie za drugim, nie mając pojęcia, dlaczego jestem nim tak zainteresowana. Nie wiedziałam nawet, jak wygląda.

Powiedział mi, że nazywa się Julian, ma trzydzieści sześć lat i mieszka w Bethnal Green. Błagał, żebym nie osądzała go po jego pracy, gdy ujawnił, że jest urzędnikiem państwowym i pracuje w Whitehall.

Kiedy to on zaczął mi zadawać pytania, zrobiłam się nerwowa. Rozejrzałam się wokół, niepewna, ile chcę ujawnić obcemu człowiekowi. Książki wypełniały mój dom od podłogi aż po sufit, tak że na meble zostawało niewiele miejsca. Zadowalałam się sofą i stolikiem kawowym, tak abym nie musiała się martwić tym, gdzie upchnę kolejne książki. Salon był połączony z kuchnią, więc z miejsca, w którym siedziałam, widziałam całe mieszkanie. Drzwi do łazienki i sypialni zawsze zostawiałam uchylone. To nie była świadoma decyzja, po prostu zawsze tak robiłam.

Zastanowiło mnie, co Julian pomyślałby o tym miejscu. Czy od razu by wyczuł, że książki zastępują mi prawdziwe życie?

Zignorowałam te obawy i dalej z nim rozmawiałam. Zaczął mnie intrygować. Jego poczucie humoru rzucało się w oczy, a słowa sprawiały, że stawał mi przed oczami jak żywy. Różnił się od mężczyzn, których do tej pory widziałam na tej stronie, był bardziej naturalny, jakby nie próbował robić nic na pokaz. Chyba był po prostu sobą. Zabawny i czarujący, nie sprawiał wrażenia zdesperowanego dziwaka. Poczułam mieszankę smutku i pragnienia, która sprawiła mi ból.

Musiałam się z tego otrząsnąć. Coś takiego przytrafiło mi się po raz pierwszy, od kiedy zaczęłam zaglądać na ten portal, i nie podobało mi się to, jak zaczynałam się czuć. Napisałam Julianowi, że muszę kończyć, zamknęłam stronę, nawet się nie wylogowując, i zaniosłam kubek do kuchni.

Chociaż poznanie Juliana wywołało we mnie poczucie pustki, odwróciło moją uwagę od myślenia o jutrze. Wiedziałam, że po prostu zaleją mnie wspomnienia i nie wydarzy się nic ponadto, ale każdego roku było to tak samo bolesne. Jakby czas w ogóle nie płynął.

Zrobiłam sobie kolejny kubek herbaty – drobna przyjemność, która miała mi wynagrodzić trudy tego dnia – i uklękłam z nim przy oknie, żeby wyjrzeć na Allfarthing Lane. To była kolejna rozrywka wypełniająca mi wolne chwile, gdy nie pracowałam w domu opieki: patrzyłam, jak za szybą płynie życie. Jak co wieczór z głębokim westchnieniem powiedziałam sobie, że właśnie tak musi być. Różnica była taka, że nagle jakaś cząstka mnie zapragnęła walczyć z tym wyrokiem. Chciałam poczuć, że żyję.

Dopiero gdy zabrałam się do zmywania przed pójściem spać, przypomniałam sobie, że nie otworzyłam poczty. Koperty wciąż leżały na kuchennym blacie, więc zebrałam je i usiadłam przy stole. Pierwszą wyrzuciłam do śmieci bez otwierania. Nie interesowały mnie oferty specjalne z katalogu, z którego nigdy niczego nie zamawiałam ani o którym nawet nie słyszałam. Zignorowałam też list zawierający rachunek za lokalny podatek; moje płatności były ściągane bezpośrednio z karty, więc nie miałam się czym przejmować.

Ostatnia koperta mnie zdziwiła. Była pastelowożółta i sztywna, jakby w środku kryła się kartka z życzeniami. Dziwne, kartki dostawałam tylko od mamy, na urodziny i na święta. Urodziny miałam kilka miesięcy temu, a było za wcześnie na bożonarodzeniowe życzenia. Zresztą żółty to nie był świąteczny kolor, prawda? Czerwony, owszem, może zielony, ale nie żółty.

Złe przeczucie, które prześladowało mnie w drodze do domu, powróciło i natychmiast zrozumiałam, że trzymam w dłoni coś, czego nie będę chciała oglądać, ale mimo wszystko odnalazłam palcami krawędź skrzydełka i rozdarłam kopertę. Wyjęłam ze środka kartkę i wlepiłam wzrok w brokatowy niebieski napis.

Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy!

Rysunek przedstawiający butelkę szampana z wyskakującym korkiem i wybuchającymi wokół kolorowymi wstążkami szydził ze mnie w milczeniu. Poczułam gulę w gardle, ale otworzyłam kartkę. W środku zobaczyłam moje imię wypisane grubym czarnym markerem. Leah. Nic więcej, tylko moje imię. Pismo wyglądało na dziecięce, z każdą literą w innym rozmiarze.

Wsunęłam kartkę z powrotem do koperty i rzuciłam na stół, odpychając ją od siebie, jakby mogła mi wyrządzić fizyczną krzywdę. Zatrzymała się na krawędzi blatu, ale nie spadła na podłogę. Mieszkanie wydało mi się jeszcze mniejsze, jakby ściany próbowały mnie zmiażdżyć, i nagle zabrakło mi tchu.

Moja przeszłość mnie dopadła.

2

1995

Odwracam się plecami do mamy i ruszam w stronę wielkich szklanych drzwi wejściowych do głównego budynku. W liście poinformowano, że właśnie tam mam się zgłosić, więc biorę głęboki wdech i mozolnie stawiam nogę za nogą. To miejsce nie przypomina szkoły; jest sto razy większe niż ta, do której wcześniej chodziłam, i każdy przedmiot jest wykładany w innym budynku. Jak będę mogła odróżnić blok matematyczny od językowego, skoro wszystkie wyglądają tak samo? Nie po raz pierwszy żałuję, że zaczynam już liceum. Absolutnie nie jestem na to gotowa.

Gdy pół godziny później tonę w morzu uczniów usadzonych w auli, słuchając, jak dyrektor, pan Curtis, przynudza na temat konsekwencji złego zachowania, czuję się tylko gorzej. Nie dociera do mnie ani jedno jego słowo, bo jestem sparaliżowana strachem. Otacza mnie mnóstwo obcych ludzi, którzy najwyraźniej się znają.

Nienawidzę mamy i taty za to, że zmusili mnie do przeprowadzki. Byłam szczęśliwa w Derby, więc dlaczego wszystko musiało się zmienić? Czy ich w ogóle nie obchodzi, że teraz nie będę miała żadnych przyjaciół? Nawet tam było mi trudno rozmawiać z ludźmi, więc jaką szansę mam tutaj? Jeszcze bardziej kulę się na krześle, jakbym mogła stać się dzięki temu niewidzialna. Bez wątpienia trafiłam do piekła.

Jestem tak zagubiona we własnych myślach, że nie zauważam, gdy pan Curtis zaczyna wyczytywać nazwiska i przydziela nas pod opiekę nauczycielom, z którymi mamy się udać do sal. Czy moje nazwisko już zostało wyczytane? Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Wszyscy inni najwyraźniej wiedzą, co robią – dlaczego tylko ja tego nie wiem? Ale potem je słyszę. Leah Mills. Co za ulga. Rozglądam się i widzę nauczycielkę – kobietę z krótkimi blond włosami ściętymi na boba – która lekko unosi rękę, by zasygnalizować uczniom, gdzie stoi. Wygląda na miłą, ale przecież i tak nie mam wyjścia, jak tylko za nią pójść. Najwyraźniej to na nią będę skazana przez całe liceum, chyba że odejdzie, umrze albo coś.

Przedarcie się przez rzędy krzeseł zajmuje mi tyle czasu, że gdy docieram do alejki, nauczycielka już się oddala, a uczniowie depczą jej po piętach jak szczury podążające za szczurołapem. Próbuję ich dogonić, ale nawet gdy docieramy do klasy, wciąż jestem w tyle. Czy właśnie tak będzie wyglądać liceum? Nieustanna walka, żeby nadążyć? Już tego nienawidzę.

Gdy wchodzimy do środka, sytuacja wcale się nie poprawia. Blond nauczycielka przydzieliła każdemu miejsce i tylko ja siedzę sama. Na domiar złego zupełnie z tyłu, w kącie przy ścianie, jakbym nic nie znaczyła i nikogo nie obchodziło, czy tutaj jestem, czy nie. Gapię się na puste miejsce obok. Wygląda, jakby ze mnie drwiło, i ledwie powstrzymuję płacz, przez który narobiłabym sobie jeszcze więcej wstydu.

Szmery cichną i wszyscy wlepiają wzrok w nauczycielkę, czekając, aż się odezwie. Trwa to całe wieki, a gdy kobieta w końcu otwiera usta, jej głos jest łagodny i niepewny. Zupełnie nie tego się spodziewałam. W podstawówce wszyscy nauczyciele grzmieli, jakby mówili przez głośniki. Ogłuszali tych, którzy mieli pecha i siedzieli za blisko. Może ona jest tu nowa? Wygląda dość młodo, w każdym razie młodziej niż mama, więc pewnie to jej pierwszy rok pracy. Powinnam jej współczuć, bo jeśli rzeczywiście  j e s t  nowa, to jedziemy na tym samym wózku, prawda? To, że jest dorosła, nie znaczy, że się nie boi. Ale dlaczego to mnie skazała na samotne siedzenie w ostatniej ławce? Jest nas co najmniej trzydzieścioro, a ona wybrała akurat mnie. Nie sądzę, bym mogła jej to wybaczyć.

– Hm, nazywam się pani Hollis – mówi w końcu, a ja rozumiem jej słowa tylko dlatego, że jednocześnie zapisuje tę informację na tablicy. Ani się obejrzę, gdy prosi wszystkich, żeby dobrali się w pary i opowiedzieli swojemu partnerowi trzy interesujące fakty na swój temat. Klasa natychmiast ożywa i wszyscy gawędzą ze sobą, jakby znali się od wieków, tylko ja siedzę sama, bez partnera.

Już jej nawet nie widzę; może uznała, że ma już dość, i uciekła? Ja też chciałabym móc tak zrobić. A jednak nie, siedzi w kącie i z niepokojem obserwuje uczniów zza komputera. Czy ona nie widzi, że nie mam partnera?

Akurat gdy dochodzę do wniosku, że najwyraźniej będę musiała opowiedzieć sobie samej trzy interesujące fakty na swój temat, odwraca się do mnie niska, nieco pulchna dziewczyna siedząca w ławce przede mną.

– Ja z tobą pogadam – mówi, uśmiechając się nieśmiało. – Ci trzej mogą pracować razem. – Wskazuje na pozostałych uczniów w swoim rzędzie i po raz pierwszy zauważam, że to sami chłopcy. Robi mi się dzięki temu odrobinę lepiej, bo najwyraźniej nie tylko ja jestem skrępowana tym, gdzie siedzę.

Przedstawiam się i patrzę, jak dziewczyna obraca krzesło ze zgrzytem, żebyśmy siedziały twarzą w twarz. Ma ładne oczy, wielkie, ciemne i lśniące, oraz mały nosek zadarty jak stok narciarski.

– Jestem Imogen – mówi. – A jedyny interesujący fakt na mój temat, jaki przychodzi mi do głowy, jest taki, że spędziłam tu zaledwie godzinę i już nienawidzę tego miejsca.

A ja uśmiecham się po raz pierwszy tego dnia – a może po raz pierwszy od miesiąca – i czuję, jak humor mi się poprawia. Ta dziewczyna zostanie moją przyjaciółką. Jestem tego pewna.

3

2014

W nocy prawie nie zmrużyłam oka, ale mogłam się tego spodziewać tuż przed rocznicą. Wiedziałam, że roztrząsanie czegoś, czego nie da się cofnąć, nie przyniesie nic dobrego, i zazwyczaj tego nie robiłam, ukryta w kokonie mojego nowego życia. Z wściekłością odpychałam od siebie wszystko, co próbowało mi przypomnieć o tamtych wydarzeniach. Ale ten dzień zawsze był inny. Zmuszał mnie do pamiętania.  P o m a g a ł   m i  pamiętać.

Jednak koperta, którą otworzyłam poprzedniego wieczoru, dała początek czemuś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Wszystko się zmieniło. Kartka z życzeniami splamiła ten dzień, pokryła go toksyczną powłoką i sprawiła, że odczuwałam go inaczej niż każdy poprzedni dwunasty listopada. To już nie był mój dzień, który przeżywałam w ciszy, ukradkiem, wspominając to, co się wydarzyło. Ktoś inny uczynił go swoim.

Oczywiście istniało wiele innych osób pogrążonych w bólu, dla których w tamtym momencie zatrzymał się czas, ale nasze ścieżki nigdy więcej się nie skrzyżowały. Aż do teraz.

Wątpiłam nawet, czy temu komuś chodziło o ból i żałobę. Tyle było wiadomo, gdy się patrzyło na tę kartkę. Ale nie chciałam teraz tego roztrząsać, więc zanim położyłam się do łóżka, wetknęłam ją na samo dno szuflady z bielizną, żeby nie musieć na nią patrzeć. Więcej sensu miałoby wyrzucenie jej do kosza, ale nie potrafiłam tego zrobić, dopóki nie zrozumiem, co oznacza.

Odcinanie się od rzeczywistości było czymś, czego musiałam się nauczyć, więc właśnie to zrobiłam. Gdy zadzwonił budzik, wstałam, wzięłam prysznic i zjadłam miseczkę muesli, w którym pływało za dużo rodzynek. Próbowałam udawać, że ten dzień będzie dokładnie taki jak w poprzednich latach.

W pracy łatwo było zachowywać pozory. Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że padł system biblioteczny i panował kompletny chaos. Wszyscy biegali w panice, a ponieważ z całego personelu tylko ja jako tako znałam się na komputerach, to mnie poproszono o zbadanie problemu. Jeszcze zanim zdjęłam płaszcz, wiedziałam, że nie będę w stanie pomóc – nie byłam żadnym informatycznym geniuszem – ale spróbowałam. To zadanie przynajmniej pozwoliło mi oderwać myśli od koperty czekającej na mnie w domu.

Paplanina Marii również pomagała. Na szczęście nie wspomniała ani słowem o tym, że poprzedniego dnia nie chciałam z nią pójść na kawę. Kilka razy otwierałam usta, żeby jakoś jej to wyjaśnić, ale słowa więzły mi w gardle, więc w zamian postanowiłam zrobić, co w mojej mocy, żeby ułatwić jej życie i przejąć od niej część obowiązków.

Słuchałam, jak opowiada, że z Danem chyba jednak nic nie wyjdzie, i zdumiewało mnie to, jaka jest odporna. Miała trzydzieści dziewięć lat, a jednak nie pozwalała, aby kolejne rozczarowania i katastrofy zniechęciły ją do szukania partnera. Bratniej duszy, jak mówiła. Nie miałam pojęcia, jakim cudem za każdym razem podnosiła się po ciosie, ale podziwiałam ją za to.

– Naprawdę wierzysz, że na świecie istnieje jedna osoba przeznaczona tylko tobie? – zapytałam ją kiedyś, a jej oczy rozbłysły na samą myśl o tym.

– Oczywiście, a co? Ty nie? – Najwyraźniej nie mogła uwierzyć, że nie podzielam jej przekonania.

– Ja uważam, że po prostu musimy się zadowolić tym, kogo spotkamy, i pracować nad związkiem, żeby się jakoś ułożył – powiedziałam, ale prawda była taka, że nie miałam pojęcia. Jeśli Maria miała rację, czy to znaczyło, że Adam był moją bratnią duszą? Nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby to mogła być prawda, ale jeśli była, to co to dla mnie oznaczało?

Chociaż kochałam książki, czasami się dziwiłam, że wybrałam pracę w bibliotece, skoro nieustannie pragnęłam samotności. Zawsze panował tam ściszony gwar, nieustanny szmer aktywności setek ludzi przekraczających nasze progi każdego tygodnia. Ale chociaż mieliśmy stałych czytelników, większość twarzy była nieznajoma i to mi odpowiadało. Czułam się od nich odizolowana, mimo że im pomagałam i odpowiadałam na ich pytania. Przychodzili, odchodzili i nie mieli na mnie żadnego wpływu.

Jeśli chodzi o Marię, to zdążyłam ją polubić, mimo że znałyśmy się tak krótko. Żyłyśmy w innych światach, ale sam dźwięk jej głosu poprawiał mi nastrój. Nigdy nie była wścibska. Wiem, że chciała mi zadać wiele pytań, ale powstrzymywała się, a ja udawałam, że nie widzę jej ukradkowych spojrzeń, gdy próbowała mnie rozgryźć.

Kiedy podeszła i postukała mnie w ramię, obróciłam się w fotelu, żeby na nią spojrzeć.

– Ten koleś jest naprawdę apetyczny – mruknęła, wskazując na informatyka, którego musiałyśmy wezwać, bo nie udało mi się rozwiązać problemu.

Rozumiałam, co miała na myśli; jego czysta cera i szeroki uśmiech były atrakcyjne. Zaczęłam się zastanawiać, czy Julian chociaż trochę go przypomina. A nawet jeśli tak, to jakie to miało znaczenie? Nie mogłabym wpuścić nikogo do swojego życia, niezależnie od tego, jak samotna się czułam i jak przyjemnie byłoby się do kogoś przytulić.

Wzruszyłam ramionami i zauważyłam, że Maria ściąga brwi. Pewnie się zastanawiała, jak mogę tak obojętnie traktować przystojnych mężczyzn, podczas gdy ona natychmiast czerwieni się na ich widok.

Przez kilka następnych godzin obie zajmowałyśmy się pracą, ale ja byłam coraz bardziej rozkojarzona. Perspektywa powrotu do domu jednocześnie mnie niepokoiła i cieszyła. Czekał mnie rocznicowy wieczór, ale nie obawiałam się go. Już nie. To było coś, co musiałam zrobić. Odkryłam jednak, że nie tylko dlatego chciałam, aby czas płynął szybciej. Wiedziałam, że gdy tylko skończę to, co muszę zrobić, zaloguję się na portal randkowy w nadziei, że spotkam Juliana.

***

Po powrocie do domu zrobiłam sobie grzankę z serem i położyłam na niej plastry pomidora. Nie był to porządny posiłek, ale w ten dzień nigdy nie byłam zbyt głodna.

Gdy już zjadłam, przygotowałam wszystko i usiadłam po turecku na podłodze, przed niskim stolikiem kawowym. Zgasiłam światła, ale odsłoniłam zasłony, żeby salon zalał blask latarni stojącej po drugiej stronie ulicy.

Chociaż ta rocznica wydawała się inna niż poprzednie –  b y ł a  inna – kontynuowałam rytuał i zapaliłam świeczki. Komuś, kto zajrzałby przez okno, musiałoby się wydawać, że przeprowadzam jakiś dziwny seans spirytystyczny, ale to nie było nic z tych rzeczy. Po prostu dawałam sobie czas na refleksję.

Siedziałam w milczeniu, nieruchomo, z zamkniętymi oczami, znowu przeżywając to, co się stało, aż świeczki się wypaliły.

Posprzątałam i schowałam świeczniki z powrotem do kuchennej szuflady, ale coraz trudniej było mi ignorować fakt, że coś się zmieniło i nie mam nad tym kontroli. W końcu postanowiłam się z tym pogodzić, a to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinnam wejść na portal. Normalnie nie brałabym czegoś takiego pod uwagę w ten wieczór – zazwyczaj czytałam książkę, dopóki nie zasnęłam na sofie – ale niepokój narastał i potrzebowałam czegoś, co odwróciłoby moją uwagę.

Julian.

Był mi zupełnie obcy i nie miałam pojęcia, jak wygląda, a jednak myślałam o nim przez cały dzień. Zdumiewało mnie to, bo przecież nauczyłam się trzymać dystans, szczególnie jeśli chodziło o mężczyzn, i nie byłam przygotowana na takie uczucia. Nie wiedziałam nawet do końca, jakiego były one rodzaju. Może ciekawość? Ostatecznie minęło wiele lat, od kiedy choćby trzymałam kogoś za rękę, więc to chyba naturalne, że zatęskniłam za kontaktem z drugim człowiekiem.

Zabrałam laptop z kuchennego stołu, zaniosłam go na sofę i natychmiast zalogowałam się na portal. Nie wiedziałam, czy Julian będzie dziś moderował, więc postanowiłam, że trochę się pokręcę i zajrzę do kilku pokojów czatowych w nadziei, że mnie znajdzie. Zauważyłam, że dostałam nową wiadomość. Kliknęłam w nią bez entuzjazmu, zakładając, że pochodzi od kogoś, z kim nie będę miała ochoty rozmawiać, ale odkryłam, że to wiadomość od Juliana i że wysłał ją zaledwie dwie minuty wcześniej. Była krótka, ale jeszcze zanim ją przeczytałam, zauważyłam zdjęcie, które załączył.

Było tak malutkie, że musiałam w nie kliknąć, żeby wypełniło ekran. I oto go zobaczyłam: uśmiechał się szeroko, odrzucając głowę do tyłu, jakby został przyłapany w trakcie śmiechu. Patrzyłam na fotografię, jego rysy i tło. Wyglądało na to, że siedział przy stole piknikowym gdzieś na wsi.

Być może Maria nie nazwałaby go apetycznym, ale było w nim coś, co natychmiast mi się spodobało, chociaż nie potrafiłam tego nazwać. Może chodziło o to, że zdążyłam już dostrzec przebłyski jego ujmującej osobowości w trakcie naszej poprzedniej rozmowy. Nie wiedziałam, czy uznałabym go za atrakcyjnego, gdybym zobaczyła to zdjęcie w innym kontekście.

Przede wszystkim podobał mi się fakt, że w niczym nie przypominał Adama. Miał jasne włosy i niebieskie oczy, podczas gdy Adam był brunetem o brązowych, prawie czarnych tęczówkach. To dobrze.

Szybko przeczytałam wiadomość, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. Czułam rodzącą się ekscytację.

Hej, LeahH, co słychać? Tak nagle wczoraj zniknęłaś! Tak na marginesie, to moje zdjęcie, żebyś wiedziała, że nie jestem jakimś dziwolągiem z trzema głowami!

Raz jeszcze spojrzałam na zdjęcie Juliana i cała ostrożność, z jaką wcześniej poruszałam się po portalu, gdzieś wyparowała. Poczułam, że muszę z nim znowu porozmawiać.

Nie skomentowałam swojego nagłego zniknięcia, tylko odpisałam: „Hej”, jakbym zanurzała w wodzie zaledwie palce u nóg, gotowa, żeby szybko je wyciągnąć, gdyby coś poszło nie tak. Ostatecznie nie miałam pojęcia, czego Julian ode mnie chciał.

Wysłałam wiadomość i wstrzymałam oddech, czekając, aż odpowie, ale dźwięk powiadomienia nie nadchodził; słyszałam tylko deszcz za oknem i odległy szum ruchu ulicznego.

Po pięciu minutach zaczęło mnie ogarniać rozczarowanie. Julian wciąż musiał być online, więc dlaczego nie odpowiedział? W końcu to on do mnie zagadał.

Aby czymś się zająć, zostawiłam laptop na stoliku i poszłam do kuchni zaparzyć sobie kawy. Musiałam to przerwać, nie mogłam poświęcać uwagi mężczyźnie, i to takiemu, którego ledwie znałam. Powinnam się wylogować, położyć do łóżka z książką, zapomnieć o całej sprawie. Po raz setny czytałam Rebekę, ale wciąż uwielbiałam tę powieść. Na pewno pomogłaby mi zapomnieć o wszystkim.

Dlaczego sądziłam, że mogę przełamać rutynę, nawiązać z kimś kontakt, nawet jeśli tylko przez internet? Przecież moje życie nie mogło się zmienić.

Ale kiedy sięgnęłam po laptop, żeby się wylogować, zobaczyłam małą niebieską kopertę migającą w górnym rogu ekranu. Julian. Czułam taki ucisk w piersi, gdy w nią klikałam, że prawie oblałam się kawą.

Cześć. Mam nadzieję, że nie wystraszyłem cię swoim zdjęciem!

Gdy już ochłonęłam, zdałam sobie sprawę, że nie wiem, jak zareagować. Czy on ze mną flirtował? To wszystko było dla mnie takie nowe. Od lat nie rozmawiałam z mężczyzną w taki sposób – od czasów Adama – ale wiedziałam, że muszę podtrzymać konwersację. A może Julian jako moderator zaczepiał wiele kobiet i po prostu zabijał w ten sposób czas? Zastanowiłam się nad tym przez chwilę, ale zdałam sobie sprawę, że mnie to nie obchodzi, bo ja robię dokładnie to samo. Nigdy nie mogłabym się z nikim związać, więc to, co mówiłam czy robiłam, nie miało znaczenia. Zaczęłam stukać w klawiaturę, pozwalając, by moje palce przejęły kontrolę. Potrzebowałam tego. Chciałam stać się kimś innym, nawet jeśli tylko na jeden wieczór.

Nie… Dzięki, że mi je wysłałeś. Miło połączyć twarz z imieniem. Jeśli to jest twoje prawdziwe imię. I twarz!

To był słaby tekst. Dziecko zdołałoby wymyślić coś lepszego, ale ja nie miałam na to czasu. Nie mogłam ryzykować, że Julian znudzi się czekaniem i wyloguje. Odpowiedział szybko i zaprosił mnie do prywatnego pokoju czatowego, żebyśmy mogli rozmawiać swobodniej.

Moderator34: Mogę cię zapewnić, że to moja twarz. Naprawdę myślisz, że wybrałbym kogoś, kto tak wygląda, gdybym chciał się posłużyć fałszywą fotką?!

LeahH: Dlaczego nie? To ładne zdjęcie…

Moderator34: Uff, miło mi to słyszeć, właśnie ocieram pot z czoła.

LeahH: Czy ty nie powinieneś pracować? Sprawdzać pokoje czatowe pod kątem niewłaściwych zachowań czy coś?

Moderator34: Po prostu musiałem się upewnić, że wciąż chcesz ze mną rozmawiać.

LeahH: W każdej chwili…

Moderator34: Cóż, miło było znowu z tobą pogawędzić, LeahH. Wracam do roboty, ale mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce.

LeahH: Do zobaczenia…

Gapiłam się na tę wymianę zdań, wielokrotnie odczytując każdy wers, ale wciąż trudno mi było uwierzyć, że znowu rozmawiałam z Julianem, nawet jeśli tylko na czacie. Owszem, tym razem trwało to krótko, ale to już było coś. A teraz, gdy wiedziałam, jak on wygląda, byłam nawet bardziej podekscytowana tym, co robiłam. Mimo wszystko dobrze się z tym czułam.

Później po raz drugi odstąpiłam od swojego rytuału. Musiałam, bo nie chciałam myśleć o tamtej kartce. Zrobiłam sobie gorącą kąpiel z bąbelkami, tak że niemal wylewały się przez krawędź wanny. Z jednej strony wydawało mi się to bezduszne: sprawiać sobie przyjemność w rocznicę tamtych wydarzeń, ale z drugiej strony chciałam się zrelaksować i zapomnieć o wszystkim.

Weszłam do wanny i zanurzyłam się w kąpieli aż po brodę. Nieraz czytałam o symbolicznej mocy wody do obmywania ludzkich grzechów, jednak gdy tak leżałam, patrząc, jak bąbelki powoli znikają, wiedziałam, że moje nigdy nie zostaną mi przebaczone. A życie, jakie wiodłam, było moją pokutą.

Tylko tego jednego dnia w roku pozwalałam sobie na płacz. Zanurzyłam głowę pod wodą i wstrzymałam oddech; nie chciałam czuć na twarzy łez. W ten sposób przynajmniej zmieszały się z kąpielą i nie zostawiły po sobie żadnego śladu.


***

Coś obudziło mnie w środku nocy. Po przeprowadzce do Londynu szybko się przyzwyczaiłam do hałasu – do tego stopnia, że ledwie go zauważałam – ale ten dźwięk nie należał do standardowej nocnej ścieżki dźwiękowej, z którą byłam zaznajomiona. Nie pasował, a jednak nie potrafiłam go zidentyfikować. Zamknęłam oczy i spróbowałam znowu zapaść w sen. Nie chciałam wstawać i sprawdzać, co się dzieje, skoro już i tak zmarnowałam trzy godziny na zaśnięcie za pierwszym razem.

Nie usłyszałam nic więcej, jednak fakt, że coś mnie obudziło, nie dawał mi spokoju. Musiałam zbadać sprawę. Wiedziałam, że inaczej nie zasnę.

Przeszukanie malutkiego mieszkania nie zajęło mi wiele czasu. Wszystko było w porządku. Ale potem pomyślałam o tamtej kartce i postanowiłam zejść na dół, do drzwi frontowych. Po powrocie z pracy nie znalazłam na wycieraczce żadnej poczty, ale coś mnie zmusiło, żeby sprawdzić raz jeszcze.

Początkowo nie zauważyłam jej w mroku, ale gdy się zbliżyłam, zobaczyłam białą kopertę wyraźnie odcinającą się na tle ciemnoszarej wycieraczki. Było na niej wypisane moje imię, tym samym pismem, co na kartce z życzeniami, i tym samym czarnym markerem.

Trudno powiedzieć, co poczułam w tamtej chwili. Być może spodziewałam się, że tamta kartka to dopiero początek. Ale w takim razie powinnam była ją potraktować jak ostrzeżenie i zignorować tę nową kopertę. Gdybym jej nie otworzyła, jej zawartość nie mogłaby mnie zranić. Mogłam ją zabrać na górę, porwać na kawałeczki, wyrzucić do śmietnika i nigdy się nie dowiedzieć, co w niej było.

I właśnie to powinnam była zrobić. Ale ja pospiesznie rozerwałam kopertę, jakby w środku czekały na mnie pieniądze wygrane na loterii. Wyciągnęłam zdjęcie. Noc. Droga, którą bardzo dobrze znałam. Nie musiałam patrzeć na tablicę widoczną w dolnym rogu zdjęcia, żeby wiedzieć, że to High Elms Lane.

Usiadłam na schodach ze wzrokiem wbitym w fotografię, mimo że nie chciałam na nią patrzeć. Strach mieszał się z dezorientacją, a ja myślałam tylko o tym, jak to możliwe, że trwało to tak długo, nim przeszłość mnie dopadła.

Jednak zamiast pozwolić, by sparaliżował mnie lęk, popędziłam na górę do sypialni i wyciągnęłam z szuflady kartkę. Zaniosłam ją do kuchni i sięgnęłam po zapalniczkę, której użyłam zaledwie kilka godzin wcześniej do zapalenia świeczek. Podpaliłam rogi kartki i zdjęcia, trzymając oba przedmioty nad zlewem, i patrzyłam, jak czernieją i się kruszą.

Dopiero gdy usunęłam zwęglone resztki ze zlewu, położyłam się z powrotem do łóżka i naciągnęłam na głowę kołdrę, powtarzając sobie, że nic się nie stało, że to była po prostu kolejna zwyczajna rocznica.

4

2014

W poniedziałek pojechałam do Fulham. Miałam umówione spotkanie z doktor Redfield i pewnie znowu przełożyłabym wizytę, gdyby nie te ostatnie incydenty. Mogłam zniszczyć kartkę i zdjęcie, wmawiać sobie, że nic się nie stało, ale wymazanie wspomnień o nich było niemożliwe.

Idąc Fulham Palace Road, próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem dotrzymałam terminu i pojawiłam się u doktor Redfield. Miałam mgliste wspomnienie, że byłam wtedy ubrana w luźny top, bo pamiętałam, że ramiączko wciąż mi opadało, a ja je nieustannie podciągałam, więc to musiało być latem. A teraz zbliżał się koniec roku. Czy ona od razu przejrzy mnie na wylot? Czy będzie wiedziała, że przychodzę do niej tylko dlatego, że jest jedyną osobą, z którą mogę porozmawiać o tym, co się dzieje? Nie sądziłam, aby to miało znaczenie. Ostatecznie nie była przyjaciółką, o której uczucia musiałam dbać; płacono jej za słuchanie.

Zawsze mnie dziwiło, że pracowała w domu. Był to piękny dwupiętrowy dom z tarasem przy Rigault Road i gdybym była jego właścicielką, nie pozwalałabym ludziom takim jak ja się do niego zbliżać. Gabinet urządziła na parterze, ale gdy wchodziło się do hallu, było z niego widać pozostałe pomieszczenia, więc cóż miałoby powstrzymywać pacjentów przed wściubianiem nosa w jej życie?

Nie lubiłam myśleć o tym, ile pieniędzy mama wyrzuca na moje sesje. Chodziłam na terapię z przerwami od ponad dziesięciu lat i wiedziałam, że znacznie uszczupliło to spadek, który zostawił po sobie tata. Wiele razy próbowałam przekonać mamę, że poradzę sobie bez pomocy doktor Redfield, lecz ona nie chciała mnie słuchać. Z założenia miałam chodzić na terapię tylko raz w miesiącu, ale to się sumowało i niepokoiłam się tym, jak mama sobie radzi. Ona nigdy nie chciała o tym rozmawiać. Kwestie finansowe stanowiły dla niej coś, czym nie należało obciążać dziecka, nawet jeśli to dziecko było teraz dorosłe i odpowiedzialne za całe zło, jakie wydarzyło się w jego życiu.

Doktor Redfield już na mnie czekała. Stała w progu, jak zawsze nienagannie ubrana – w ołówkową spódnicę, rozpinany sweter i ładną czarno-białą apaszkę zawiązaną wokół szyi. Nie wiedziałam, ile ma lat, prawdopodobnie była po pięćdziesiątce, a jednak ubierała się lepiej niż ja. Nie zaniedbywałam się, ale moje stroje były po prostu nijakie. Dżinsy, w miarę dopasowane koszulki albo pulowery, kozaczki albo adidasy. Nic zwracającego uwagę, ale też nic, co świadczyłoby o tym, że jestem flejtuchem. Chodziło o to, żeby wtopić się w tłum.

– Nie martw się, nie sterczę w drzwiach od nie wiadomo kiedy, po prostu zobaczyłam przez okno, że idziesz – powiedziała doktor Redfield z uśmiechem i gestem zaprosiła mnie do środka. – Cieszę się, że przyszłaś, Leah, dawno się nie widziałyśmy, prawda?

Zerknęłam na zegarek. Była dopiero za pięć dziesiąta, ale ona z pewnością nie miała nic przeciwko podarowaniu mi dodatkowych pięciu minut; była życzliwa i uprzejma, przez co miałam jeszcze większe wyrzuty sumienia, gdy odwoływałam kolejne wizyty. Weszłam za nią do gabinetu i usiadłam w jednym z czarnych skórzanych foteli, a ona zabrała się do robienia herbaty. Chociaż odwiedzałam ją sporadycznie, zawsze pamiętała, że w trakcie sesji lubię popijać coś ciepłego.

– A więc co u ciebie słychać? – Usiadła w drugim fotelu i wzięła łyk napoju, który przygotowała dla siebie.

Zastanawiałam się, czy częstowała mnie herbatą, żebym miała wrażenie, że tylko ucinam sobie z nią miłą pogawędkę, a nie odbywam sesję terapeutyczną. W każdym razie to działało. Powiedziałam jej, że wszystko w porządku, ale ona zmrużyła oczy i ściągnęła brwi.

– Zaczęłaś wychodzić? Poznawać ludzi? – Mówiąc „ludzi”, miała na myśli mężczyzn. Uważała za problem, że przez tyle lat żadnego do siebie nie dopuściłam, ale chyba powinna brać pod uwagę, że mi to nie przeszkadza? To był mój wybór. Dopóki nie poznałam Juliana. Ale nie zamierzałam o nim wspominać, ani o fakcie, że od tygodni zaglądam na portal randkowy, bo przecież nic się nie wydarzyło. I wykluczałam, że kiedykolwiek do czegoś dojdzie.

– Nie, chodziło mi tylko o to, że wszystko jest w porządku… biorąc pod uwagę moją sytuację.

Doktor Redfield pokiwała głową. Czekała, aż powiem coś więcej. Trzymała kubek w obu dłoniach, a nogi skrzyżowała, kierując stopy w moją stronę. Bez wątpienia perfekcyjnie opanowała język ciała, bo każda pozycja, którą przybierała, była celowa, czemuś służyła. Nie przeszkadzało mi to. Byłam wdzięczna, że nie robi notatek. Oczywiście pewnie sporządzała je później, bo jak inaczej spamiętałaby informacje o wszystkich swoich pacjentach? Ale przynajmniej była na tyle uprzejma, żeby poczekać, aż sesja dobiegnie końca.

Gdy zamilkłam, zaczęła zadawać kolejne pytania.

– Jak praca?

– W porządku. Daję sobie radę. W każdym razie nie mam żadnych problemów.

Znowu pokiwała głową.

– Wciąż pracujesz w bibliotece? To musi być przyjemne dla kogoś, kto tak kocha książki.

Jej pamięć była imponująca. Zastanowiło mnie, czy mogłabym lepiej wyćwiczyć własną, chociaż to i tak na nic by się nie zdało; wolałam, by jak najmniej myśli zaśmiecało moją głowę.

– Mam tam spokój – powiedziałam, wiercąc się w fotelu. Jej pytania coraz bardziej mnie krępowały. Przecież już to wszystko o mnie wiedziała. Wiedziała, że nigdy nie pracowałam gdzie indziej. Że od kiedy zrezygnowałam ze studiów, biblioteka stanowiła dla mnie jedyną opcję. Miałam wrażenie, jakby to była nasza pierwsza sesja, jakbyśmy zaczynały od początku.

– A dom opieki? Wciąż tam pracujesz jako wolontariuszka?

Pokiwałam głową.

– Na tyle, na ile mogę sobie na to pozwolić. Uwielbiam tam chodzić, dotrzymywać towarzystwa pensjonariuszom.

Doktor Redfield uśmiechnęła się. Rozmawiałyśmy już wcześniej o moim wolontariacie i podkreślała, jak bardzo się cieszy, że to robię, że jestem taka bezinteresowna. Próbowałam jej wytłumaczyć, iż czerpię z tego równie dużo korzyści, co moi podopieczni, ale ona powiedziała, żebym nie była wobec siebie zbyt surowa. Że robię coś dobrego. Chciałam ją zapytać, czy uważa, że to wszystko wynagrodzi, ale przemilczałam to pytanie, obawiając się jej odpowiedzi.

Zadawała mi podobne pytania przez całą wieczność, a ja jej na to pozwalałam, bo bardzo ją lubiłam i miałam wobec niej dług wdzięczności, ale nagle rzuciła pytaniem, którego się nie spodziewałam, a powinnam była.

– Mogę cię zapytać, co robiłaś wczoraj po pracy?

Wbiłam w nią wzrok, ale ona wytrzymała moje spojrzenie. Obie wiedziałyśmy, co miała na myśli. W pierwszej chwili się zawahałam, ale czy ostatecznie nie przyszłam tu po to, żeby poprosić ją o radę? Zazwyczaj nie mówiła mi, co mam robić, bo wolała, żebym podejmowała własne decyzje, ale mogła przynajmniej wskazać mi drogę. Więc opowiedziałam jej o kartce i zdjęciu, a ona słuchała, archiwizując informacje w wirtualnej teczce w swojej głowie, by odnieść się do nich przy następnym spotkaniu.

– Cóż, podejrzewam, że kogoś mogła sprowokować ta data. Być może na tym się skończy. – Zabębniła palcami o kubek. – Jednak jeśli takie incydenty się powtórzą, może to oznaczać, że mamy do czynienia z czymś poważniejszym niż zwykła próba wytrącenia cię z równowagi.

Zastanowiłam się nad tym. Nie brałam pod uwagę możliwości, że to będzie się ciągnąć. Gdy wychodziłam z domu tego ranka, listonosz zdążył już dostarczyć pocztę i nie znalazłam wśród niej kolejnego podejrzanego listu, więc łatwo było przekonać samą siebie, że to koniec. Ale teraz nie byłam tego taka pewna.

– Cóż, co pani zdaniem powinnam zrobić?

Zagryzła wargę i przez chwilę milczała, zanim odpowiedziała.

– Myślę, że jest za wcześnie, żeby zgłosić sprawę na policję, bo żadna z tych rzeczy nie stanowi jawnej groźby. – Ściągnęła brwi. – W każdym razie nikt postronny tak by tego nie odebrał.

Tego nie musiała mi mówić, bo za nic nie poszłabym na policję, nawet gdyby otwarcie mi grożono.

Rozmowa na ten temat wywołała we mnie niepokój, więc postanowiłam zbagatelizować całą sprawę.

– Po prostu zobaczę, co się stanie – powiedziałam jej. – Nie ma sensu, żebym reagowała emocjonalnie, prawda?