Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Noah ucieka

Noah ucieka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-255-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Noah ucieka

Noah ma osiem lat. Zbyt dużo by nie widzieć, że wkrótce stanie się coś złego, coś smutnego, coś, co nie powinno się nigdy stać.
Równocześnie zbyt mało, by zrozumieć tę sytuację. Niestety, nikt nie rozmawia z chłopcem o tym, co się wokół niego dzieje. Dlatego Noah postanawia uciec z domu. Czuje, że ucieczka jest jedynym sposobem, by uniknąć stawienia czoła problemom.  Tylko -  czy to jest rozwiązanie?

Choć ucieczka  Noah trwa zaledwie dzień, to odmieni jego życie. Chłopiec dzięki przypadkowo poznanemu właścicielowi sklepu z zabawkami, dzięki ich rozmowie o przeszłości i rodzinie, czuje, że jego miejsce jest w domu, wśród bliskich, bez względu na to, co się wydarzy…

Polecane książki

Publikacja wydana przez Galerię BWA „Czas syntezy. Klasycy sztuki śląskiej” ma tytuł przewrotny. Choćby dlatego, że prezentowani w niej artyści należeli do grona, które w latach 1953-1989 nieustannie wynosili swoje działania poza konwencjonalne definicje sztuki. Stwarzając charakterystyczny język wł...
„Wytęż umysł. Zagadki rozwijające intelekt” to zbiór różnych zagadek logicznych oraz matematycznych, które spowodują, że będziesz musiał poświęcić chwilę i pogłówkować nad odpowiedzią.   Każda zagadka ma swoje odbicie w rzeczywistości, przez co Ci, kt...
[color=rgb(89, 89, 89)][font='Lucida Grande', Geneva, Verdana, Arial]We współczesnym świecie biografie Paula Claudela i Daga Hammarskjölda są czymś niezwykłym. W postmodernistycznym kulcie komercji i relatywizmu obaj są świadkami wiary i pokory, świadkami Innego. Szwedzki polityk nie uznaje kompromi...
Opowieści pana Wita Najrwoja przenoszą nas w czasy schyłku osiemnastego stulecia. Są to trzymające w napięciu powieści o pruskich werbownikach, wojnach, podjazdach, pojedynkach, złoczyńcach, szlachciurach, ale też o alchemikach, zbójcach, rycerzach i pięknych kobietach na tle dziejów chylącej się ku...
Dwujęzyczna adaptacja powieści „Robinson Crusoe” to atrakcyjna pomoc dla uczących się języka angielskiego. Śledząc losy bohaterów, możemy na bieżąco porównywać tekst angielski i polski. Adaptacja została przygotowana z myślą o czytelnikach średniozaawansowanych, jednak dzięki dwujęzycznej wersji z...
Dziesięciozgłoskowy rym, gwara współczesna, czyli „tak, jak sie godo”. Nasza godka, żeby nie umrzyć, musi ewoluować, być elastyczno, trza adoptować nowe wyrazy, nie zapominajonc ło starych! "Wet za wet" to śląska wersja polskiej klasyki, jaką niewątpliwie jest "Zemsta" Aleksandra Fredry. Rymowane, r...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa John Boyne

Tytuł oryginału: NOAH BARLEYWATER RUNS AWAYTłumaczenie: HELENA SKOWRONRedaktor prowadzący: AGNIESZKA SKÓRZEWSKA-SKOWRONRedakcja: TERESA ZIELIŃSKAKorekta: MAGDALENA WIŚNIOWSKA, MARZENA ZIELONKASkład: KAMIL PRUSZYŃSKITekst: © Copyright by John Boyne, 2010
Ilustracje: © Copyright by Oliver Jeffers, 2010
Polish edition: © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. Warszawa 2016
All rights reservedWydanie IISBN 978-83-8073-255-1Żadna z części tej książki nie może być powielana, przesyłana, emitowana lub przechowywana w systemie przechowywania danych w jakiejkolwiek formie i za pomocą jakichkolwiek środków, graficznych, elektronicznych lub mechanicznych, włączając w to kopiowanie, przepisywanie, nagrywanie, bez wcześniejszej pisemnej zgody wydawcy.Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 96, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Dla Katie Lynch

Rozdział pierwszy

Pierwsza wieś

Noah Barleywater wyszedł z domu wcześnie rano, zanim wzeszło słońce, zanim obudziły się psy, zanim rosa pokryła pola.

Wygramolił się z łóżka i założył przygotowane poprzedniego wieczoru ubranie. Wstrzymując oddech, zaczął cichutko skradać się po schodach. Trzy stopnie zawsze głośno trzeszczały w miejscu, gdzie drewno się rozeschło, więc stawał na nich ostrożnie, starając się robić jak najmniej hałasu.

W holu zdjął z wieszaka płaszczyk, ale buty założył dopiero po wyjściu z domu. Doszedł do furtki, otworzył ją, przeszedł i zamknął za sobą, stąpając najciszej jak mógł, w obawie, że rodzice usłyszą chrzęst żwiru pod jego stopami i zejdą na dół, aby sprawdzić, co się dzieje.

O tej porze było jeszcze ciemno i Noah mrużył oczy, żeby dostrzec wijącą się przed nim drogę. Miał nadzieję, że wstający świt pozwoli mu zauważyć wszelkie kryjące się w cieniu niebezpieczeństwa. Pokonał ćwierć mili i doszedł do ostatniego miejsca, gdzie obejrzawszy się, mógł jeszcze raz dostrzec w oddali swój dom. Popatrzył na dym unoszący się z komina nad kuchennym paleniskiem i pomyślał o członkach rodziny śpiących bezpiecznie w łóżkach, nieświadomych, że syn opuszcza ich na zawsze. Mimo woli poczuł lekki żal.

„Czy postępuję właściwie?” – przemknęło mu przez myśl, gdy pod ciepłym kocem szczęśliwych wspomnień zaczęły znikać te nowsze i smutniejsze.

Ale nie miał wyboru. Nie mógł zostać ani chwili dłużej. Nikt nie powinien go za to winić, to jasne. Zresztą nadeszła chyba pora, by zaczął szukać własnej drogi na tym świecie. Wszak miał już osiem lat i nie dokonał jeszcze niczego godnego uwagi.

O chłopcu z jego klasy, Charliem Charltonie, napisano w lokalnej gazecie, kiedy miał zaledwie siedem lat. Przyjechała Królowa, aby otworzyć dzienny dom opieki dla babć i dziadków z ich miejscowości, a Charlie został wybrany, by wręczyć jej wiązankę kwiatów i powiedzieć: „Jesteśmy WIELCE szczęśliwi, że raczyłaś Pani do nas zawitać”. Zrobiono fotografię, na której Charlie, wręczając bukiet, szczerzy się jak Kot z Cheshire, a Królowa ma taką minę, jakby poczuła dziwną woń, ale dobre wychowanie nie pozwala jej o tym wspomnieć. Noahowi zawsze chciało się śmiać, kiedy widział u niej ten wyraz twarzy. Zdjęcie powieszono następnego dnia na gazetce ściennej w szkole i pozostawało tam, dopóki ktoś – bynajmniej nie Noah – nie dorysował Jej Królewskiej Mości wąsów i chmurki z pewnymi brzydkimi wyrazami, które niemal doprowadziły dyrektora, pana Tushinghama, do zawału.

Cała ta sprawa wywołała okropny skandal, ale Charlie Charlton przynajmniej trafił do gazet i przez kilka dni cieszył się wielkim uznaniem na szkolnym boisku. Czy Noah dokonał w życiu czegokolwiek, co mogło się z tym równać? Niestety nie. Zaledwie kilka dni wcześniej usiłował spisać wszystkie swoje osiągnięcia i oto, co z tego wyszło:

1. Przeczytałem czternaście książek od deski do deski.

2. Zdobyłem brązowy medal w biegu na 500 metrów na zeszłorocznych szkolnych zawodach sportowych, a zdobyłbym srebrny, gdyby nie falstart Breiffniego O’Neilla.

3. Znam stolicę Portugalii (to Lizbona).

4. Może i jestem mały jak na swój wiek, ale jestem siódmym najmądrzejszym chłopcem w klasie.

5. Doskonale umiem literować.

„Pięć osiągnięć w wieku ośmiu lat – pomyślał wtedy, potrząsając głową i przyciskając czubek ołówka do języka, chociaż jego nauczycielka, panna Bright, krzyczała, jeśli ktoś tak robił i twierdziła, że można od tego dostać ołowicy. – To jedno osiągnięcie na… – zastanowił się chwilę i szybko obliczył na kawałku papieru. – Jedno osiągnięcie na rok, siedem miesięcy i sześć dni. Niezbyt imponujące”.

Usiłował wmówić sobie, że właśnie dlatego opuszcza dom, bo brzmiało to znacznie odważniej niż prawdziwy powód, o którym wolał nie myśleć. W każdym razie nie tak wcześnie rano.

Oto więc szedł zupełnie sam, jak młody żołnierz wyruszający na bitwę. Odwrócił się, pomyślał: „To koniec! Już nigdy więcej nie ujrzę domu!” i ruszył dalej swobodnym krokiem, z miną człowieka, który ma wszelkie powody przypuszczać, że w następnych wyborach zostanie wybrany burmistrzem. Pewność siebie ma wielkie znaczenie – Noah od początku zdawał sobie z tego sprawę. Istnieje bowiem wśród dorosłych nieznośna skłonność do spoglądania na podróżujące samotnie dzieci tak, jakby te planowały coś niegodziwego. Nikomu z nich nie przyjdzie do głowy, że widzą młodego chłopca, który wyruszył, by zwiedzić świat i przeżyć wspaniałe przygody. Dorośli są szalenie ograniczeni. To jedna z ich licznych wad.

„Muszę spoglądać przed siebie, jakbym spodziewał się ujrzeć kogoś znajomego – postanowił. – Jeśli będę się zachowywał jak osoba mająca jasno wyznaczony cel, jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś mnie zatrzyma lub zapyta, dokąd zmierzam. Gdy kogoś zauważę – myślał – ruszę żwawiej, tak jakbym strasznie się spieszył i był pewien solidnego lania, jeśli nie dojdę tam, gdzie idę, wtedy, kiedy mam dojść”.

Nie minęło wiele czasu, kiedy dotarł do pierwszej wsi. Właśnie zaczynał odczuwać lekki głód, bo od poprzedniego wieczoru nie miał nic w ustach. Zapach jajecznicy na boczku wypływał przez otwarte okna domów na ulice. Noah oblizał wargi i przyjrzał się parapetom. Z książek wiedział, że dorośli często zostawiają tam apetycznie wyrośnięte, stygnące placki i ciasta, właśnie po to, by mogli je podkraść wygłodniali chłopcy, tacy jak on. Niestety, w pierwszej wsi nie znalazł się nikt na tyle niemądry. Być może czytano tu inne książki.

Nagle los się do niego uśmiechnął! Pojawiła się przed nim jabłoń. Jeszcze chwilę wcześniej jej tam nie było – przynajmniej on jej nie zauważył – a teraz stała na porannym wietrze wysoka i wyniosła, a jej gałęzie zwieszały się pod ciężarem lśniących zielonych jabłek. Zatrzymał się i uśmiechnął, zachwycony tym odkryciem. Uwielbiał jabłka do tego stopnia, że matka zawsze powtarzała mu, iż pewnego dnia, jeśli nie będzie uważał, sam się zamieni w jabłko. (Wtedy z pewnością trafiłby do gazet).

„Śniadanie!” – pomyślał, biegnąc przed siebie, ale w tej samej chwili wydało mu się, że jedna z gałęzi jabłoni – ta zwieszająca się najbliżej niego – uniosła się lekko i przywarła do pnia, jakby wiedziała, że zamierza skraść jej skarb.

– Jakie to dziwne! – rzekł Noah, wahając się przez chwilę, zanim znowu zrobił krok do przodu.

Tym razem drzewo wydało głośny pomruk – podobny do tego, który wydawał jego ojciec, kiedy czytał gazetę, a Noah męczył go, żeby wyszedł z nim na dwór pograć w piłkę – i chociaż wiedział, że to niemożliwe, mógłby przysiąc, że jabłoń odsunęła się w lewo, byle dalej od niego, z gałęziami przyciśniętymi jeszcze mocniej do pnia i jabłkami drżącymi lekko ze strachu.

– To niemożliwe – orzekł, potrząsając głową. – Drzewa się nie poruszają, a jabłka z całą pewnością nie drżą.

A jednak jabłoń poruszała się. Z całą pewnością poruszała się. Nawet wydawało się, że coś do niego mówi. Co takiego? Spod kory wydobywał się cichutki szept…

– Nie, nie, proszę, nie, nie rób tego, błagam, nie, nie…

– Dość już tych głupstw z samego rana – zdecydował Noah i rzucił się na drzewo, które natychmiast zamarło, kiedy otoczył je ramionami i zerwał z gałęzi trzy jabłka – raz, dwa, trzy – po czym odskoczył, wrzucił jedno do lewej kieszeni, drugie do prawej, a z trzeciego triumfalnie odgryzł kęs.

Jabłoń już się nie poruszała. Zdawało się wręcz, że lekko oklapła.

– No cóż, byłem głodny! – wykrzyknął głośno, tak jakby musiał tłumaczyć się przed drzewem. – Co miałem zrobić?

Jabłoń nic nie odpowiedziała, więc Noah wzruszył ramionami i odszedł, czując się trochę winny, lecz zaraz mocno pokręcił głową, jakby chciał wyrzucić z niej te myśli i pozostawić je za sobą, toczące się po brukowanych ulicach pierwszej wsi.

W tej właśnie chwili z tyłu dobiegło go wołanie:

– Hej, ty!

Obrócił się i zobaczył jakiegoś mężczyznę idącego szybko w jego stronę.

– Widziałem cię! – krzyknął ów człowiek, wygrażając mu sękatym palcem. – Co ty sobie wyobrażasz, hę?

Noah zamarł na moment, a potem obrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Nie dopuści, żeby tak szybko go złapali. Nie pozwoli, żeby go odesłali. Tak więc, bez chwili wahania, puścił się pędem najszybciej jak mógł, wzbijając tuman pyłu, który utworzył ciemną chmurę i przez resztę poranka opadał na wioskę, pokrywając ogrody i świeże wiosenne sadzonki oraz sprawiając, że mieszkańcy charczeli i kaszleli całymi godzinami. Noah nie miał pojęcia, że pozostawia za sobą szlak zniszczenia.

Dopiero kiedy upewnił się, że nikt już go nie ściga, zwolnił i wtedy właśnie zorientował się, że jabłko, które miał w lewej kieszeni, wypadło podczas ucieczki.

„Nieważne – pomyślał.– Drugie wciąż mam w prawej kieszeni”.

Ale nie, tego też nie było, a on przecież nie słyszał, żeby upadło.

„Irytujące! – pomyślał. – Przynajmniej zostało mi to, które mam w ręce…”

Ależ skąd, to też znikło gdzieś po drodze, a on wcale tego nie zauważył.

„Jakie to dziwne!” – uznał, ruszając w dalszą drogę, trochę zniechęcony, starając się nie myśleć, jak bardzo nadal jest głodny. Jeden kęs jabłka nie jest bądź co bądź zadowalającym śniadaniem dla ośmioletniego chłopca, zwłaszcza takiego, który wyruszył, by zwiedzić świat i przeżyć wspaniałe przygody.

Rozdział drugi

Druga wieś

Do drugiej wsi szedł znacznie dłużej niż do pierwszej.

Wydawało mu się, że wędruje już bardzo długo, kiedy w oddali dostrzegł wielki dom z jasnopomarańczowym dachem, który przypomniał mu o niespodziewanej wycieczce, na jaką matka zabrała go kilka tygodni wcześniej. Zatrzymali się na herbatę i ciasto w kawiarence, której dachówki miały ten sam jaskrawy kolor. Bardzo się ucieszył, widząc w rogu kawiarni maszynę do pinballa. Już przy pierwszej próbie zdobył cztery miliony pięćset tysięcy punktów i znalazł się na pierwszym miejscu listy rekordzistów. Maszyna rozbrzęczała się i rozdzwoniła jak szalona.

„To było kolejne osiągnięcie” – pomyślał, wspominając, jakim szczęściem napełnił go ten triumf i pod jakim wrażeniem była matka, zwłaszcza kiedy zagrała sama i nie zdołała przekroczyć trzystu tysięcy punktów.

– Widział pan? – spytała mężczyznę za ladą, który wycierał szklanki brudną szmatą. – Mój syn zdobył cztery i pół miliona punktów w pinballu.

– I co z tego? – odparł mężczyzna, jakby uważał, że każdy umiałby to zrobić.

– Jak to „co z tego”? – spytała ze śmiechem, rozglądając się wokół zdumiona. – Może pewnego dnia mój syn zostanie mistrzem świata. Będzie się pan chwalił klientom, że jego kariera rozpoczęła się w pańskiej kawiarni.

– Wątpię, żeby istniały mistrzostwa świata w pinballu – powiedział mężczyzna, który wyglądał, jakby nie miał ochoty ani powodu do śmiechu od bardzo, bardzo dawna. – To nie jest prawdziwy sport.

– Chód na dwadzieścia kilometrów też nie – odparła matka Noaha – a dają za to medale na igrzyskach olimpijskich.

Noah roześmiał się, zadowolony, że matka emocjonuje się jego dokonaniem, ale jednocześnie zdziwił się, że ma ono dla niej tak wielkie znaczenie. (Prawdę mówiąc, tego dnia wszystko wydawało się dla niej ważne. „Nie możemy zmarnować ani minuty – powiedziała, kiedy wyszli z kawiarni, szukając kolejnych rozrywek. – Co teraz zrobimy?”).

W drugiej wsi panował znacznie większy ruch niż w pierwszej, bo słońce już wzeszło i dorośli szli do pracy, a z ich min można było wyczytać, że woleliby pospać jeszcze godzinę i w ogóle nie wychodzić z domu. Większość z nich mijała Noaha pospiesznie, z teczkami pod pachą i parasolami w ręce, gdyż dorośli zawsze obawiali się najgorszego, ale jeden czy dwóch spojrzało na niego podejrzliwie, uznając, że nie powinno go tu być. Na szczęście tak wcześnie rano nikt nie miał specjalnej ochoty, by zadawać mu pytania.

Noah rozejrzał się po ulicy, zastanawiając się, czy tutaj też jest kawiarnia, w której mógłby zagrać w pinball, a gdyby osiągnął najwyższy wynik i znalazł się na pierwszym miejscu na liście rekordzistów, może właściciel zaproponowałby mu gorące śniadanie, żeby pogratulować tego wspaniałego osiągnięcia. Oczywiście nie było go stać na śniadanie, gdyż opuszczając dom, chłopiec zdecydował, że nie ukradnie pieniędzy z portfela ojca ani nie pożyczy drobnych z portmonetki matki. Wiedział, że uprościłoby to wiele spraw podczas jego wyprawy, ale nie chciał, żeby rodzice zapamiętali go jako złodzieja.

Rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł niczego, co dawałoby nadzieję na darmowe śniadanie i poczuł, że jego ciało ogarnia nagła fala wyczerpania spowodowanego wczesną pobudką i długą wędrówką. Nie przejmując się, że ktoś mógłby uznać to za niegrzeczne, wyciągnął ramiona i pozwolił sobie na szerokie ziewnięcie. Oczy mu się zamknęły, a ręce zacisnęły w pięści i niechcący uderzył w oko bardzo niskiego pana, który właśnie przechodził obok.

– Aj! – krzyknął bardzo niski pan, zatrzymując się gwałtownie. Pocierał twarz ręką i mierzył napastnika wściekłym wzrokiem.

– Wielkie nieba! – powiedział spiesznie Noah. – Bardzo przepraszam. Nie zauważyłem pana.

– Najpierw mnie atakujesz, a potem obrażasz? – zapytał mężczyzna, a twarz spąsowiała mu z oburzenia. – Może i jestem niski, ale przecież nie niewidzialny! – Wyglądał rzeczywiście wielce osobliwie, a wzrostem nie dorównywał nawet Noahowi, który był mały jak na swój wiek, co wszyscy mu powtarzali, dodając, żeby się nie martwił, bo na pewno wkrótce urośnie. Człowiek ten na głowie nosił coś, co wyglądało na czarną perukę, która jednakże upadła mu pod nogi, a kiedy ją podniósł, włożył ją tyłem na przód, co nadało mu wygląd kogoś, kto idąc do przodu, wydaje się oddalać. Mężczyzna pchał przed sobą taczkę, a w niej siedział wielki, szary kot, który otworzył na chwilę ślepia i spojrzał na Noaha z miną sugerującą, że takich chłopców jest na pęczki i nie warto się nimi przejmować, po czym z powrotem zapadł w sen.

– Nie chciałem – odrzekł Noah, zdumiony gniewem mężczyzny – ani uderzyć, ani obrazić.

– A jednak udało ci się dokonać obydwu tych rzeczy. W dodatku przez ciebie się spóźnię. Która godzina? –

Noah spojrzał na zegarek, ale zanim zdążył odpowiedzieć, mężczyzna wydał z siebie żałosny skowyt. – Och, powiedzcie, że nie jest tak późno! – wykrzyknął z furią. – Do kroćset! Byliśmy umówieni u weterynarza, a on nigdy nie przyjmuje spóźnialskich. Wyrzuca ich prosto na ulicę. Jeśli tak się stanie, mój kot z pewnością umrze i to będzie twoja wina. Jesteś doprawdy potwornym małym chłopcem. – Ostatnie trzy słowa wypowiedział niskim, donośnym głosem, a jego twarz przybrała barwę przejrzałej rzepy.

– Powiedziałem, że przepraszam – odparł Noah, nieco zdziwiony, bo trudno było go winić za ewentualne spóźnienie mężczyzny. Przecież zatrzymał go tylko na chwilę. A gdyby nawet kot miał zdechnąć… No cóż, koty zdychają i tyle. Jego własna kotka zdechła kilka miesięcy wcześniej, a oni urządzili jej pogrzeb i było im bardzo smutno z tego powodu, ale żyli dalej. Mama napisała nawet specjalną, poświęconą kotce melodię i zagrała ją na gitarze, kiedy zasypywali grób. Jest dobra w takich rzeczach, myślał Noah z uśmiechem. Nie pozwalała, żeby smutki zepsuły dzień.

– Kim ty w ogóle jesteś? – spytał mężczyzna, pochylając się ku niemu i obwąchując go nieufnie, jak miskę bitej śmietany, która za długo stała na kredensie i mogła skwaśnieć. – Chyba się nie znamy? Czego tu szukasz? W tej wiosce nie lubimy obcych. Może byś wrócił, skąd przyszedłeś i zostawił nas w spokoju?

– Nazywam się Noah Barleywater – powiedział Noah – i tylko tędy przechodzę, bo…

– Nic mnie to nie obchodzi! – warknął mężczyzna, znowu mocno chwytając taczkę. Popędził dalej, głośno utyskując po drodze.

„Tutejsi ludzie nie wyglądają na zbyt przyjaznych – pomyślał Noah, obserwując oddalającego się mężczyznę. – A wydawało mi się, że to będzie dobre miejsce, żeby wszystko zacząć od nowa”.

To zdarzenie napełniło go niesmakiem i od tego momentu, idąc przez wieś, miał poczucie, że wszyscy go obserwują i szykują się do chwycenia go pod ramiona i wtrącenia do więzienia. Nagle zauważył innego mężczyznę, tym razem zwykłego wzrostu, który siedział na ławce i czytał gazetę, kręcąc smutno głową, jakby bieg spraw na świecie wielce go rozczarował.

– Do pioruna! – zakrzyknął nagle, gniotąc brzeg gazety w zaciśniętej pięści i patrząc z niedowierzaniem na czytany artykuł. – Niech to kaczka kopnie!

Noah popatrzył na niego, a po chwili wahania podszedł i usiadł obok, ciekawy, co tak poruszyło mężczyznę.

– Wstrząsające – powiedział mężczyzna, kręcąc głową. – Absolutnie wstrząsające.

– Co takiego? – spytał Noah.

– Piszą, że skradziono pewną ilość jabłek z drzewa w… – wymienił nazwę pierwszej wsi, przez którą przechodził Noah. – „Jabłoń – czytał mężczyzna – zajmowała właśnie swoją zwykłą poranną pozycję, kiedy jak spod ziemi wyrósł młody chuligan i rzucił się na nią, rabując trzy jabłka i powodując upadek na ziemię czwartego, skutkujący potłuczeniami. Drzewo i jabłka trafiły do szpitala, gdzie zostanie oceniony zakres ich obrażeń. Lekarze mówią, że decydujące będą najbliższe dwadzieścia cztery godziny”.

Noah zmarszczył czoło. Choć treść doniesienia wykazywała dziwne podobieństwo do jego własnej przygody z tego ranka, to przecież zdarzyła się ona najdalej dwie godziny temu, więc nie mogła jeszcze trafić do gazet. Zresztą, co to za wiadomość? Jak mawiał jego ojciec, w tych szmatławcach nie drukują nic poza plotkami o ludziach, którzy nikogo nie obchodzą.

– Czy to dzisiejsza gazeta? – podejrzliwie spytał Noah.

– Oczywiście – odpowiedział mężczyzna. – Popołudniowe wydanie, lecz dostałem wcześniejszy egzemplarz.

– Ale jest jeszcze rano – powiedział Noah.

– Jak mówiłem, to wcześniejszy egzemplarz – odparł mężczyzna z rozdrażnieniem, odwracając się, by przyjrzeć się chłopcu. Potem założył okulary i szybko znowu je zdjął. – Wielkie nieba! – wydał zduszony okrzyk przerażenia.

Noah patrzył na niego, niepewny, co go tak przestraszyło. Nagle zauważył rycinę umieszczoną pod artykułem o złodzieju jabłek. Ośmioletni chłopiec, niski jak na swój wiek, ale obdarzony bujną czupryną, odgryzający wielki kęs jabłka. „Jak to możliwe?” – zastanawiał się. Przecież nikt go nie widział. Pod obrazkiem widniał tekst napisany wielką, wytłuszczoną czcionką:

WIĘCEJ NA TEN TEMAT NA STRONACH 4, 5, 6, 7, 14, 23 ORAZ 40. OSTRZEGAMY: TEN CHŁOPIEC STANOWI ZAGROŻENIE DLA SPOŁECZEŃSTWA I NALEŻY SIĘ DO NIEGO ZBLIŻAĆ Z ZACHOWANIEM WSZELKIEJ OSTROŻNOŚCI ALBO WCALE.

„Określano mnie już w gorszy sposób” – pomyślał Noah, ale siedzący obok mężczyzna nie zamierzał odpuścić i krzyknął ile tchu w piersiach:

– To on! – wrzeszczał. – Niech ktoś go zatrzyma! To złodziej!

Noah zeskoczył z ławki i rozejrzał się, pewien, że zaraz ktoś go złapie, ale na szczęście nikt nie zareagował.

– Niech ktoś go zatrzyma! – krzyknął ponownie mężczyzna, a Noah zaczął uciekać. – Zatrzymajcie go! Bo się wymknie!

Dla Noaha to by było na tyle, jeśli chodzi o drugą wieś. Biegł i biegł, dopóki nie zmieniła się w grupę niknących w oddali budynków. Potem znikła zupełnie, a on nie mógł sobie przypomnieć, o co właściwie było całe to zamieszanie.

Rozdział trzeci

Pomocny jamnik i głodny osioł

Sprawy nieco się skomplikowały po drugiej wsi. Ścieżka robiła się coraz bardziej niewyraźna, drzewa zbiegały się przed Noahem, a potem znowu się rozstępowały. Światło dnia w końcu przebiło się, pozwalając dostrzec drogę, lecz potem znowu się ściemniło, więc chłopiec musiał mrużyć oczy, by upewnić się, że idzie w dobrym kierunku.

Spojrzał pod nogi i z zaskoczeniem odkrył, że kręta ścieżka znikła mu z oczu. Okazało się, że zawędrował daleko od obranej wcześniej drogi. Znalazł się w takiej części lasu, która wydawała się inna od wszystkiego, co widział wcześniej. Drzewa były zieleńsze, powietrze pachniało nieco słodziej, a pod stopami miał grubszą i bardziej sprężystą murawę. Dosłyszał bliski szmer strumyka, ale kiedy rozejrzał się zaskoczony – przecież wiedział, że w lesie nie ma żadnych źródeł – strumyk od razu ucichł, tak jakby nie chciał zostać znaleziony.

Noah zatrzymał się i przez chwilę stał nieruchomo, spoglądając w stronę drugiej wsi, ale znajdowała się zbyt daleko, żeby cokolwiek dojrzeć. Tak naprawdę można było odnieść wrażenie, że zupełnie znikła, a jej miejsce zajęły rzędy drzew, które wydawały się tłoczyć, żeby zasłonić przed jego wzrokiem wszystko, co się za nimi znajdowało. Był pewien, że gdzieś tam biegnie ścieżka, którą podążał, odkąd rano wyszedł z domu. Zboczył z niej tylko raz, kiedy musiał pobiec za drzewo za pilną potrzebą. Zastanowił się nad tym przez chwilę i przypomniał sobie, że kiedy skończył i odwrócił się, aby kontynuować wędrówkę, nie pamiętał, czy miał wcześniej drzewo po lewej, czy po prawej stronie, więc po prostu ruszył w kierunku, który wydawał mu się właściwy.

Zaczął się zastanawiać, czy popełnił błąd, ale teraz i tak nie mógł nic z tym zrobić, więc pozostało mu iść dalej przed siebie. Po kilku minutach z ulgą dostrzegł, że w oddali drzewa rozstępują się, ukazując trzecią wieś. Była znacznie mniejsza od dwóch poprzednich. Stanowiła niewielkie zbiorowisko rozrzuconych w nierównomiernych odstępach wzdłuż jednej ulicy budynków o dziwnych kształtach. Nie do końca tego się spodziewał, ale miał nadzieję, że tutejsi mieszkańcy okażą się przyjaźnie nastawieni i że w końcu uda mu się znaleźć coś do jedzenia, zanim straci przytomność i umrze z głodu.

Nim jednak zdążył uczynić kolejny krok, jego uwagę przyciągnął dom o przedziwnej konstrukcji, znajdujący się na końcu ulicy, po przeciwnej stronie.

Noah o domach wiedział jedno: należy je budować tak, by ściany były pionowe, umieszczone względem siebie pod rozsądnymi kątami, a dach statecznie spoczywał na samym wierzchu, żeby deszcz nie moczył dywanów, zaś ptaki nie robiły mieszkańcom na głowę.

Lecz w tym domu wszystko wyglądało inaczej.

Przyglądał się mu, zadziwiony osobliwym kształtem każdej ściany i każdego okna, z częściami sterczącymi tu i wychylającymi się tam bez żadnego ładu i składu. A choć dach znajdował się na samej górze, w mniej więcej właściwym miejscu, to nie był kryty łupkiem ani dachówkami, ani nawet strzechą, jak dom jego kolegi Charliego Charltona. Wykonano go z drewna. Noah zamrugał i spojrzał ponownie, przekrzywiając głowę, ciekawy, czy budynek będzie wyglądał normalniej, jeśli popatrzy nań z ukosa.

Lecz dom, choć wyglądał osobliwie, był niczym przy ogromnym drzewie, które stało obok i zasłaniało szyld na budynku. Przez gałęzie dostrzegł tylko kilka liter: początkowe S w pierwszym słowie, A i W stojące blisko siebie w drugim oraz I i N w trzecim. Wpatrywał się dalej, starając się prześwietlić gałęzie swoim rentgenowskim wzrokiem, aż przypomniał sobie, że nie ma rentgenowskiego wzroku – pomyliło mu się z chłopcem z pewnej książki. W każdym razie chciał przeczytać szyld, ale nie potrafił oderwać wzroku od drzewa. Nie wiedział dlaczego, ale całkowicie pochłonęło ono jego uwagę.

To prawda, było wysokie, ale wiele równie wysokich drzew widział już w życiu (wszak mieszkał na skraju lasu). Rosły przez setki lat, w każdym razie tak mu mówiono, więc nic dziwnego, że osiągały takie rozmiary. Drzewa są przeciwieństwem ludzi: im człowiek starszy, tym robi się mniejszy. Z drzewami jest na odwrót.

To prawda, że kora tego drzewa miała zdrowy odcień brązu i przypominała raczej gęstą, pyszną czekoladę, a nie zwykłą korę, ale nie zmieniało to faktu, że była po prostu korą solidnego, zdrowego drzewa. Żaden powód, żeby się nadmiernie emocjonować.

Trzeba również przyznać, że liście zwisające z mocnych gałęzi były lśniące i zielone, ale przecież nie zieleńsze od innych liści drżących w delikatnych powiewach letniego wiatru na najróżniejszych drzewach na całym świecie. Nie różniły się od liści drzew, które Noah widział z okna własnej sypialni.

Lecz w tym drzewie było coś niezwykłego, coś, czego nie potrafił nazwać. Coś hipnotyzującego. Coś, od czego jego oczy zrobiły się okrągłe, usta otworzyły się szeroko i przez jedną czy dwie chwile zapomniał o konieczności oddychania.

– Spodziewam się, że słyszałeś opowieści? – odezwał się głos po prawej stronie. Noah obrócił się prędko i zobaczył starego jamnika drepczącego w jego kierunku z półuśmieszkiem na pysku. Towarzyszył mu korpulentny osioł, który rozglądał się po ziemi, jakby coś zgubił. – Zawsze umiem odgadnąć, że ktoś przyszedł mu się przyjrzeć. Nie jesteś pierwszy, młody człowieku. Nie będziesz też ostatni. HAU! – zakończył potężnym szczeknięciem, po czym odwrócił głowę i uniósł brwi z wyniosłą miną, podobnie jak człowiek, który wydał w windzie zawstydzający odgłos.

– Nic mi o tym nie wiadomo, proszę pana – odparł Noah, kręcąc głową. – Nie słyszałem żadnych opowieści. Musicie wiedzieć, że nie jestem stąd. Po prostu przechodziłem tędy, a moją uwagę przyciągnęło drzewo stojące przed tym zabawnym budynkiem.

– Stoisz w tym miejscu od niemal godziny – powiedział jamnik z lekkim uśmiechem. – Nie zauważyłeś?

– Nie widziałeś tu jakiejś kanapki? – spytał osioł, podnosząc wzrok i świdrując Noaha wzrokiem. – Doszły mnie plotki, że ktoś zgubił tu kanapkę. Zawierała jakiś rodzaj wędliny. Oraz indyjski sos – dodał.

– Obawiam się, że nie widziałem – odparł Noah z żalem.

– Naszła mnie chętka na kanapkę – powiedział osioł zniechęconym tonem, smutno potrząsając głową. – Może jeśli jeszcze poszukam…