Strona główna » Obyczajowe i romanse » Noc w Las Vegas

Noc w Las Vegas

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-3043-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Noc w Las Vegas

Belinda Wentworth i Colin Granville pochodzą ze starych angielskich rodów, skłóconych ze sobą od stuleci. Gdy poznają się w Las Vegas, wiedzą dobrze kim są, lecz namiętność jest silniejsza. Biorą ślub i spędzają cudowną noc. Rano Belinda uświadamia sobie, co zrobiła, i ucieka od męża, prosząc, by unieważnił małżeństwo. Dwa lata później, gdy staje przed ołtarzem z innym mężczyzną, zjawia się Colin. Twierdzi, że Belinda jest jego żoną…

Polecane książki

Kto jest przyjacielem? Kto wrogiem? Kolejny porywający, aktualny i wartki thriller autora bestsellerowego Pływaka Zwieńczenie trylogii z Klarą Walldéen w roli głównej. Opowieść o przyjaźni i miłości w cieniu terroru i nieustających niebezpieczeństw „Wciągający thriller rozgrywający się w św...
Punkt wyjścia to historia trzech mężczyzn, których losy zbiegły się w pewnej białej chacie - tajemniczym miejscu, gdzie nawet najcięższe choroby zmieniane są w literaturę. To mroczna opowieść o neurotycznym pisarzu Damianie, żyjącym na krawędzi Rafale i bezimiennym uzdrowicielu, który jest w sta...
„Jest w tej korespondencji nurt egzystencjalny, mistyczny, psychologiczny, malarski, literacki, polityczny, miłosny, przeplecione i zaświadczone życiem. To jest opowieść o otwieraniu się na rzeczywistość, o wierności w przemianie, o źródłach wewnętrznej siły, o wolności i sensie”. Wojciech Karpiński...
Słownik, który nie ma odpowiednika na rynku. Około 300 angielskich idiomów, nieodnotowanych w innych słownikach: sb’s legs turn to custard - mieć nogi jak z watypull an all-nighter - zarywać noc (przed egzaminem)get aboard the train - ulec powszechnemu trendowislam on the brakes - mocno ograniczać w...
Gość z Polski” to ukłon dla miłośników kryminału i sensacji. Michał Dobrowolski, bohater show telewizji amerykańskiej w Chicago, wraca wspomnieniami przez ocean do burzliwych lat 60-tych, kiedy w prowincjonalnym polskim mieście wybucha najbardziej spektakularny bunt tamtych czasów. Tłem są Wydar...
Poradnik do gry „Mass Effect” zawiera szczegółowy opis przejścia gry, zarówno misji głównych, jak i pobocznych, a także wiele przydatnych informacji na temat eksploracji kosmosu, takich jak lokalizację minerałów i przedmiotów, które można kolekcjonować.Mass Effect - PC - poradnik do gry zawiera posz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna DePalo

Anna DePaloNoc w Las Vegas

Tłumaczenie:
Ewa Pawełek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Jeśli ktokolwiek zna przyczyny, dla których tych dwoje nie może połączyć się węzłem małżeńskim, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.

Belinda uśmiechnęła się zachęcająco do biskupa Newbury. Duchowny odwzajemnił uśmiech i już otwierał usta, by kontynuować, gdy nagle jego wzrok powędrował ponad ramieniem panny młodej. W katedrze rozległ się odgłos rytmicznych kroków. Belinda także je słyszała. Nie… to przecież niemożliwe.

– Ja się nie zgadzam.

Przymknęła oczy, czując podchodzące do gardła mdłości. Poznała ten głos -pełen nonszalancji i drwiny. Słyszała go milion razy w swoich snach, swoich najbardziej sekretnych fantazjach, które sprawiały, że rano budziła się z rumieńcami wstydu. A jeśli nie nawiedzał jej w snach, miała nieszczęście słuchać go, gdy udzielał telewizyjnych wywiadów, a nawet czasami widywać jego właściciela podczas towarzyskich spotkań.

Zgromadzeni w katedrze goście zaczęli szeptać między sobą. Tod, stojący tuż przy narzeczonej zamarł w oczekiwaniu, a biskup uniósł wysoko swoje siwe brwi, nie kryjąc zdumienia i dezaprobaty.

Belinda powoli odwróciła się. Jej oczy rozwarły się szeroko, gdy napotkała wzrok człowieka, który zapewne był teraz jej śmiertelnym wrogiem. Colin Granville, markiz Easterbridge, spadkobierca rodu, który od wieków toczył spór z jej rodziną. Ale przede wszystkim był to mężczyzna, który znał jej najbardziej upokarzający sekret. Gdy skrzyżowały się ich spojrzenia, poczuła dominującą tęsknotę i jednocześnie strach. Miała wrażenie, że dostrzega w jego wzroku zaborczość i wyzwanie.

Twarz Colina zdawała się nie wyrażać żadnych emocji. Kwadratowa szczęka zdradzała pewien rodzaj bezwzględności i okrucieństwa, ale cechy te łagodziły szlachetne, klasyczne rysy i piękny orli nos. Włosy miały głęboki, niemal atramentowy odcień, a czarne brwi tworzyły proste łuki nad niewiarygodnie ciemnymi oczami. Miał na sobie wizytowy garnitur i Belinda z ironią pomyślała, że przynajmniej ubrał się odpowiednio na uroczystość, którą najwyraźniej zamierzał popsuć.

– Co to ma znaczyć, Easterbridge? – zażądał wyjaśnień stryj Hugh, podnosząc się z pierwszej ławki.

Belinda spodziewała się, że ktoś poczuje się w obowiązku bronić honoru rodziny Wentworthów, a stryj Hugh, jako głowa klanu, wydawał się do tego zadania najbardziej odpowiednią osobą.

Powiodła wzrokiem po zgromadzonych w kościele gościach. Prawie wszyscy wywodzili się z wyższych sfer Londynu i Nowego Jorku. Na ich twarzach malowało się niezdrowe podniecenie i zaciekawienie zaistniałą sytuacją. Tylko członkowie jej rodziny wyglądali na przerażonych. W powietrzu pachniało skandalem. Nawet jej najlepsza przyjaciółka, Tamara Kincaid, słynąca z zimnej krwi, wydawała się zbita z tropu, a druga przyjaciółka i jednocześnie organizatorka ślubu, Pia Lumley, zrobiła się biała jak kreda.

– Easterbridge! – zawołał Tod, nie kryjąc irytacji. – Nie jesteś zaproszony!

– Zaproszony czy nie – podjął Colin z kpiącym uśmieszkiem – musiałem przyjść. Moja rola w życiu Belindy usprawiedliwia to nieoczekiwane wtargnięcie na tę uroczystość.

Belinda miała wrażenie, że wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Biskup Newbury chrząknął, nieco skonsternowany całą sytuacją i przemówił wolno:

– Wygląda na to, że będę musiał zastosować się do procedury, z której jeszcze nigdy dotąd nie korzystałem. Proszę powiedzieć, jakież to zastrzeżenia pan zgłasza?

Colin Granville, markiz Eastarbridge popatrzył pannie młodej głęboko w oczy.

– Belinda nie może wziąć ślubu, ponieważ jest już mężatką. To moja żona.

Słowa te odbiły się głośnym echem wśród wysokich murów świątyni. Z gardeł zebranych gości wydobył się stłumiony okrzyk, biskup dostał ataku kaszlu, a Tod nie był w stanie wymówić nawet słowa. Belinda mogłaby przysiąc, że we wzroku Colina dostrzegła szyderstwo i triumf.

– Musiała zajść jakaś pomyłka – oświadczyła Belinda zimno, chcąc za wszelką cenę ratować sytuację i nie dopuścić do skandalu.

– Pomyłką nazywasz nasz ślub wzięty w kaplicy w Las Vegas przed dwoma laty? Przykro mi, ale się z tobą nie zgodzę.

Belinda poczuła gwałtowny ucisk w żołądku, a jej twarz oblała fala trudnego do zniesienia gorąca. Cóż mogła na to odpowiedzieć? Że miała cichą nadzieję, iż jej sekretne małżeństwo z markizem Easterbridge zostało anulowane? Że nikt się o tym nie dowie?

Jedyne, co mogła zrobić, to zakończyć to żenujące przedstawienie i przeprowadzić rozmowę w miejscu, w którym będzie w stanie zmierzyć się ze swoimi demonami, a raczej z jednym demonem, który miał na imię Colin.

– Czy moglibyśmy przedyskutować tę sprawę na osobności?

Nie czekając na odpowiedź, ujęła w dłonie fałdy długiej ślubnej sukni i z godnością, na jaką jeszcze ją było stać, zaczęła iść główną nawą do wyjścia. W jej sferze fason należało trzymać do końca. Uważała jednocześnie, by nie nawiązać kontaktu wzrokowego z żadnym z gości. Skręciła w korytarz prowadzący do zakrystii, rzęsiście oświetlony promieniami słońca.

Wspaniały czerwcowy dzień, pomyślała gorzko, nielicujący w żaden sposób z zaistniałą sytuacją. Jej idealnie zorganizowany ślub został zniszczony przez człowieka, którego, według rodziny i długoletniej tradycji, powinna nienawidzić najbardziej na świecie. Jeśli ciągle jeszcze nie była na tyle mądra, by zdawać sobie sprawę, że ma do czynienia z nieodrodnym synem swoich przodków, teraz już nie powinna mieć najmniejszych wątpliwości.

Gdy obejrzała się przez ramię, dostrzegła, że jej niedoszły mąż, jak i ten, o którym myślała, że jest byłym, idą za nią. Colin przezornie zamknął drzwi do zakrystii na wypadek, gdyby spragnieni sensacji goście postanowili podążyć ich śladem.

Belinda, która w kościele starała się trzymać emocje na wodzy i emanować wewnętrznym spokojem, jak gdyby doszło jedynie do drobnego nieporozumienia, teraz przystąpiła do ataku.

– Jak mogłeś!? – wyrzuciła z siebie ze złością, zwracając się do Colina.

Jego bliskość powodowała, że serce biło jej jak oszalałe, a ciało wibrowało od emocji, zbyt silnych i zbyt niespodziewanych. Aż do tego dnia Colin, a właściwie znajomość z nim była jej największym sekretem i największym grzechem. Próbowała go unikać, ignorować jego istnienie, zapomnieć, ile dla niej znaczył, a teraz wszystko przepadło.

– Obyś miał ważne powody, dla których przerwałeś ceremonię, Easterbridge! – warknął Tod, zadzierając wysoko głowę. – Myślisz, że uwierzę w te absurdalne kłamstwo?

– Mam bardzo ważny powód – odparł niewzruszony. – Akt zawarcia ślubu.

– Nie wiem, co chcesz przez to osiągnąć i na jakiej planecie żyjesz, Eastrbridge, ale to nie jest śmieszne! – naparł Tod.

– Nasze małżeństwo zostało anulowane – wtrąciła szybko Belinda. – Właściwie to nigdy nie istniało.

Tod popatrzył na nią z wyrzutem.

– A więc to prawda? Ty i Easterbridge jesteście małżeństwem?

– Byliśmy. Czas przeszły – tłumaczyła. – Zaledwie kilka godzin, wiele lat temu. To nie miało dla mnie żadnego znaczenia.

– Kilka godzin? – podjął Colin z rozbawieniem. – Dwa lata to ile to godzin? Chwileczkę, niech obliczę… Według moich obliczeń to chyba siedemnaście tysięcy czterysta siedemdziesiąt dwie godziny.

Belinda rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Jak śmiał pojawić się po dwóch latach i straszyć ją takimi rewelacjami?! Przecież to niemożliwe, żeby nadal byli małżeństwem. Podpisała dokumenty.

– Anulowaliśmy to małżeństwo – przypomniała mu.

– Anulowanie ślubu nie zostało przeprowadzone do końca – odparł łagodnym tonem. – A to oznacza, że wciąż jesteśmy małżeństwem.

– Jak to „nie zostało przeprowadzone do końca”? Dobrze pamiętam, że podpisałam dokumenty. Jestem tego pewna. – Nagle targnęły nią podejrzenia. – Chyba, że ty maczałeś w tym swoje palce.

– Proszę cię, nie dramatyzuj. – Colin nawet przez chwilę nie tracił panowania nad sobą. – Anulowanie małżeństwa nie jest takie proste i podpisanie dokumentów to za mało, by już było po wszystkim. Sędzia nie rozpatrzył sprawy, ponieważ uznał, że papiery zostały źle wypełnione.

– I czekałaś aż do dzisiaj, by mi o tym powiedzieć?

Colin wzruszył ramionami.

– Aż do dzisiaj nie było to dla mnie problemem.

Nie mogła uwierzyć, że mówi to tak spokojnie. Czy to był jego sposób, by się na niej odegrać za to, że zostawiła go na lodzie? Że uciekła od niego po ich wspólnej, szalonej nocy w Las Vegas?

– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – wtrącił Tod, nerwowo gestykulując rękami.

Belinda poczuła gorzkie wyrzuty sumienia, gdy patrzyła na twarz niedoszłego męża. Żałowała, że nie wynajęła prawnika, który by przeprowadził rozwód. Sądziła, że to tylko formalność, a tymczasem pośpiech sprowadził na nią poważne kłopoty. Chciała po prostu jak najszybciej zapomnieć o tym, pożal się Boże, epizodzie w Las Vegas.

Colin, nie zwracając uwagi na Toda, omiótł wzrokiem sylwetkę Belindy.

– Ładnie się prezentujesz w tej sukience. Jest zupełnie inna od tej czerwonej, którą miałaś na naszej uroczystości.

– Czerwona suknia jest właściwa, gdy się poślubia diabła, czyż nie? – syknęła, odrzucając głowę to tyłu.

– Wtedy nie dawałaś mi odczuć, bym w twoich oczach uchodził za diabła – odpowiedział, zniżając głos do zmysłowego szeptu. – Właściwie, o ile dobrze pamiętam, to…

– Nie byłam sobą – przerwała mu ostro, ze strachem, że powie coś, czego nie powinien.

– I to wystarczający powód, by popełniać bigamię? – ironizował.

– Wcale nie jestem bigamistką.

– Tylko dlatego, że w porę interweniowałem.

Nie mogła dłużej znieść jego spokoju, pewności siebie i tego irytującego uśmieszku w kącikach warg.

– W porę? Dlaczego musiałeś pojawić się akurat dziś, skoro jesteśmy małżeństwem od dwóch lat, według twoich obliczeń!?

Belinda bała się, że jeszcze chwila, a wybuchnie. Colin doprowadzał ją do szewskiej pasji. Gdy stał obok jej niedoszłego męża, mogła zauważyć, że choć był tego samego wzrostu co Tod, miał potężniejszą posturę, przez co wydawał się wyższy i bardziej męski.

– Od jak dawna wiesz, że małżeństwo nie zostało anulowane?

– Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Ważne, że przyjechałem na czas -stwierdził obojętnym tonem.

Parsknęła krótkim, gorzkim śmiechem. Podstępny szczur, chodziło mu tylko o to, by zepsuć uroczystość, by ją upokorzyć na oczach całej rodziny i wszystkich zaproszonych gości. Wiedziała, że taki skandal nie przejdzie bez echa i prawdopodobnie już jutro stanie się bohaterką na łamach wszystkich brukowców. Ich czytelnicy uwielbiali takie historie z życia brytyjskiej arystokracji.

– Skontaktuje się z tobą mój prawnik – powiedziała rzeczowo.

– Będę na to czekał.

– Rozwiążemy tę małżeńską umowę – dodała, jakby chciała przekonać samą siebie.

– Być może, ale z całą pewnością nie nastąpi to dzisiaj. Nawet w stanie Nevada nie da się tego przeprowadzić aż tak szybko.

Miał rację. Nic nie mogło uratować jej ślubnej ceremonii. Wpatrywała się w sprawcę jej nieszczęścia z furią w oczach.

– Musiałam być niespełna rozumu, kiedy zdecydowałam się za ciebie wyjść – syknęła.

– Przyznaję, że obydwoje nie myśleliśmy wtedy trzeźwo.

– To wszystko przez ciebie! To twoja wina. Oszukałeś mnie. Myślałam, że jesteś inny, a tymczasem jesteś nieodrodnym synem swoich przodków, słynących z matactw i kłamstw. To ty źle wypełniłeś dokumenty, a teraz zjawiasz się tu i rujnujesz mój ślub!

– Daj spokój, nie wciągaj w nasze sprawy moich przodków. Oni nie mają z tym nic wspólnego – odparł nonszalancko, jakby nie rozumiał jej zdenerwowania.

– A właśnie, że mają – upierała się. – To oni… To przez nich… Widziałeś miny zaproszonych gości? Wszyscy byli niezdrowo podekscytowani faktem, że kobieta z rodu Wentworthów poślubiła Granville’a! Co my teraz zrobimy?

– Może nic nie róbmy, tylko bądźmy dalej małżeństwem – szydził.

– Nigdy!

Belinda rzuciła się do wyjścia w tym samym momencie, w którym biskup i stryj Hugh wparowali do środka. Minęła ich bez słowa i tylko zdążyła usłyszeć, jak stryj, sapiąc ze złości, zwraca się do Colina w ostrych słowach.

– Obyś miał coś na swoje usprawiedliwienie, Easterbridge, choć wątpię, by to było możliwe!

Belinda miała wrażenie, jakby w tym świętym miejscu otworzyło się dla niej piekło.

Zemsta. Okropne słowo. A jednak w rodzie Wentworthów, jak i w rodzie Granville’ów od pokoleń nie była niczym nowym, rozważał Colin. Być może określenie waśń rodowa lub wendeta byłyby tu bardziej na miejscu. W związek z Belindą wpleciona była kilkusetletnia tradycja nienawiści między rodziną Wentworthów a Granville’ów. To właśnie ta nienawiść sprawiła, że namiętność, która opętała ich w Las Vegas miała rozkoszny posmak zakazanego owocu. I to z powodu tej nienawiści następnego dnia po ich wspólnej nocy Belinda uciekła.

Colin skupił wzrok na pięknej panoramie miasta, rozciągającej się z olbrzymich okien przestronnego apartamentu, znajdującego się na trzydziestym piętrze. W napięciu czekał na przybycie gościa, którego wizyta niekoniecznie była mu na rękę. Wsunął ręce do kieszeni i przez dłuższą chwilę obserwował wierzchołki drzew Central Parku. Ponieważ była niedziela, pozwolił sobie na swobodny strój, choć każdego dnia zakładał markowy garnitur.

Piękny, słoneczny dzień, pomyślał. Poprzedniego dnia, kiedy Belinda o mało nie wyszła za mąż, było równie pięknie. Usta wykrzywił mu dziwny uśmiech, zdradzający nie tyle zadowolenie, ile żal, a może gorzką satysfakcję? Belinda wyglądała bosko w sukni ślubnej, jednakże wyraz jej twarzy, gdy zobaczyła go w kościele, miał niewiele wspólnego z niebiańskimi twarzyczkami świętych aniołów. Wyglądała tak, jakby najchętniej zapadła się ze wstydu pod ziemię, oczywiście przedtem rozszarpując go na strzępy.

Nie zmieniła się w ciągu tych dwóch lat. Miała w sobie ten sam ogień, który tak mocno kiedyś na niego podziałał. Ta sama piękna, delikatna twarz przypominająca mu wizerunki porcelanowych lalek, orzechowe oczy, nieprzyzwoicie pełne wargi i bujne, ciemne włosy. Suknia ślubna w kolorze kości słoniowej doskonale podkreślała nienaganne kształty jej smukłej sylwetki i gdyby nie detale w postaci cienkiej koronki przy ramiączkach i dekolcie całość wydawałaby się dość wyzywająca.

Kiedy odwróciła się od ołtarza i spojrzała na niego, odczuł lekki zawrót głowy, a jego zmysły wyostrzyły się do tego stopnia, że niemal słyszał szelest jej welonu, miękko spływającego do kostek.

Belinda wyglądała oszołamiająco, zupełnie jak w dniu ich ślubu w Las Vegas. Była wówczas taka radosna, spontaniczna, pełna wewnętrznego światła i pulsującej namiętności, a przede wszystkim należała do niego. Szkoda, że tylko na jedną noc.

Doniesiono mu, że po wczorajszej konfrontacji w kościele przyjęcie weselne zostało natychmiast odwołane. Nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że Belinda prosto z zakrystii pobiegła do swego prawnika. Na złośliwą sugestię Colina, że przecież mogliby nadal trwać w tym małżeństwie, zareagowała niezwykle stanowczo i jednoznacznie negatywnie.

Wpatrywał się w widok za oknem, a jego myśli błądziły gdzieś daleko. Wrogość pomiędzy rodami Wentworthów i Granville’ów miała głębokie korzenie. Te dwie rodziny łączyło sąsiedztwo, a także zaciekła rywalizacja o intratne tereny w Anglii. Od niegroźnych sporów dotyczących granic, poprzez polityczne animozje, aż do oskarżeń o uwodzenie cudzych kobiet rosła wzajemna niechęć, która wpisała się już do tradycji kraju i której nic nie mogło powstrzymać.

On sam, jako dziedzic rodu Granville’ów, dopisał kolejny porywający rozdział do rozwijającej się od wieków historii. Zrobił to za sprawą romansu w Las Vegas z kobietą będącą spadkobierczynią wrogiej rodziny. Pamiętał, jak go zaintrygowała, gdy ją poznał i jaką wielką ciekawość w nim wzbudziła. Im bardziej mu się opierała, tym bardziej dążył do tego, by zawrzeć z nią bliższą znajomość, najpierw na przyjęciu u przyjaciół w Vegas, a potem w kasynie. Nim minęła noc, wiedział już, że pragnie jej tak bardzo, jak jeszcze nigdy nie pragnął żadnej kobiety. Oczywiście nie mógł też oprzeć się wyzwaniu, jakim dla niego była. Być może liczne tego wieczora wygrane utwierdziły go w przekonaniu, że wygra wszystko, bez względu na przeciwności. Był gotów założyć się o duże pieniądze, że uda mu się zaciągnąć Belindę do łóżka. I nie zawiódł się. Dopiero rano okazało się, że przecenił swoje możliwości. Nie mógł znieść tego, że Belinda go odrzuciła.

W tym momencie jego rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. W samą porę.

– Colin! – Matka zaanonsowała swoje przybycie donośnym głosem i mocnym stukaniem obcasów. – Cóż to za okropne plotki krążą po mieście? To jakieś bzdury. Powiedz natychmiast, że to nieprawda.

– Skoro to są, jak sama twierdzisz, bzdury, to dlaczego żądasz, bym się tłumaczył?

Matka nie przestawała go zadziwiać swoją skłonnością do melodramatycznych przedstawień.

– To nie pora na głupie żarty – oburzyła się pani Granville, rzucając torebkę marki Chanel na najbliższe krzesło, zupełnie jakby zrzucała zbroję po bitwie. Po chwili pojawiła się pokojówka, odebrała od niej płaszcz i dyskretnie zniknęła za drzwiami. – Nasze nazwisko zostało zszargane. Żądam wyjaśnień.

– Oczywiście. A jakie to plotki krążą po mieście? – spytał znużony.

– Jak byś nie wiedział! – żachnęła się, oburzona nonszalancją syna. – Usłyszałam coś strasznego, że podobno przerwałeś ślub tej smarkuli Wentworthów, a co więcej, ogłosiłeś, że jesteście małżeństwem. W głowie się nie mieści! Oczywiście, powiedziałam do słuchu temu, kto powtarza te bzdury.

– A kto je powtarza?

Matka zrobiła nieokreślony ruch rękę, jakby przepędzała namolną muchę.

– Czytelnicy Jane Hollings, która prowadzi kolumnę plotkarską w jakiejś gazecie.

– W „The New York Intelligencer”.

Spojrzała na niego zdumiona.

– Zgadza się. Ale przecież nie o tym mówimy. Powiedz mi prawdę, czy ty…

– Tak – odparł krótko. Nie było sensu kluczyć. Prędzej czy później i tak by się wydało.

Pani Granville, jak przystało na przedstawicielkę arystokratycznego rodu, zachowała kamienny spokój, choć pewnie najchętniej zaczęłaby tupać nogami ze złości.

– Belinda Wentworth została markizą Easterbridge? Świat stanął na głowie! – zawołała, przewracając oczami.

– Nie przejmuj się. Nie sądzę, by Belinda miała zamiar używać tego tytułu – mruknął, odwracając wzrok.

– Coś ty najlepszego zrobił! Mało było pięknych kobiet dookoła? Co ci strzeliło do głowy, by się żenić właśnie z nią?

Colin wzruszył ramionami.

– Jestem pewien, że gdybyś się zastanowiła, sama potrafiłabyś odpowiedzieć na to pytanie.

Niezręcznie mu było prowadzić tego typu rozmowę ze swoją matką. Jak do diabła miał się jej zwierzyć ze swoich uczuć, z pożądania, które go wtedy opętało.

– A dlaczego ty i tata pobraliście się?

Pani Granville zagryzła wargi i zmarszczyła czoło. Zaczęła nerwowo zaciskać dłonie, nie patrząc na syna. Colin wiedział, że to pytanie mogło wprawić ją w zakłopotanie, tym bardziej że znał na nie odpowiedź. Jego rodziców łączyła przynależność do tej samej sfery, majątek i pozycja. Z pewnością nie był to związek oparty na namiętnej miłości, ale aż do śmierci ojca, przed pięcioma laty, nie było to złe małżeństwo.

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz dłużej ciągnąć tej farsy. Trzeba jak najszybciej rozwiązać ten problem – oświadczyła, zmieniając temat.

– Jestem pewien, że właśnie teraz Belinda rozmawia w tej sprawie ze swoim prawnikiem.

Colin zastanawiał się, co by matka powiedziała, gdyby wiedziała, że on wcale nie chciał rozwodu. W każdym razie jeszcze nie teraz, póki cel nie zostanie osiągnięty.

Tytuł oryginału: Improperly Wed

Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2011

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Krystyna Barchańska

Korekta: Hanna Lachowska

© 2011 by Anna DePalo

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2013, 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-3043-8

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.