Strona główna » Obyczajowe i romanse » O człowieku, który patrzył w niebo

O człowieku, który patrzył w niebo

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-945444-5-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “O człowieku, który patrzył w niebo

Porywająca opowieść o niezwykłej przyjaźni, walce ze słabościami i spełnianiu marzeń.

Kochający latanie stary pilot, Leon Windisz zwierza się chłopcu, z którym się przyjaźni, z największego marzenia. Kilka dni później Leon wzbija się w powietrze, chcąc pobić rekord wysokości lotu szybowcem. Niebezpieczny wyczyn nad Tatrami staje się tłem do opowiedzenia niezwykłej historii o skromnym pilocie, jego życiu i upartym dążeniu do realizacji marzeń. Jest przy tym trzymającą w napięciu, inspirowaną faktami, fascynującą relacją lotniczą.

Polecane książki

W opuszczonym domu inspektor Herjólfur w środku nocy został śmiertelnie postrzelony. Pojechał tam zamiast swojego podwładnego Ariego Thóra... Wkrótce ginie następny człowiek, a w Internecie pojawiają się informację z policyjnego śledztwa. Ktoś dużo wie i jest bardzo blisko policji. Albo blisko ofiar...
Kolejna część fascynującej epopei podróżniczej z Kazimierzem Nowakiem w roli głównej! Wraz z lekturą II tomu Kochanej Maryś! czytelnik dotrze do końca pierwszej części wyprawy Nowaka – przez całą Afrykę z północy na południe. Pierwszym krajem będzie Kongo, kt&oa...
Opowiadanie SF o napędach związanych z ciemną energią i podróżach do centrum galaktycznego Drogi Mlecznej aż pod Horyzont Zdarzeń......
Turcja – potęga demograficzna i gospodarcza, której znaczenie na scenie międzynarodowej stale rośnie – niewątpliwie należy obecnie do „krajów wschodzących”. Położona w miejscu, gdzie stykają się ze sobą trzy ważne obszary: wspólnotowa Europa, Środkowy Wsc...
Podmiot Kosendy to konferansjer w teatrze absurdu, jakim jest życie w późnym kapitalizmie na peryferii. Na potrzeby książki autor stworzył przenikające się uniwersa, czerpiąc m.in. z estetyk charakterystycznych dla new weird, bizarro, pejów shitpostingowych. Inspiracje te zostały pomieszane z popkul...
Jerzy Kwiatkowski (1894-1980), dr prawa, rotmistrz, wicedyrektor fabryki obrabiarek "Pionier" w Warszawie, został za współpracę z Armią Krajową aresztowany i w 1943 r. osadzony w niemieckim obozie koncentracyjnym na Majdanku. 3 maja 1945 r. odzyskał wolność. W grudniu tego roku ukończył spisywanie w...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Aleksander Sowa

O ‌CZŁOWIEKU,

KTÓRY PATRZYŁ

W NIEBO

Aleksander ‌Sowa

Copyright by ‌Aleksander Sowa ‌2016

Projekt okładki:Aleksander Sowa

Fot. na ‌okładce: ‌Aleksander ‌Sowa

Korekta:Łukasz Mackiewicz – eKorekta24.pl

Smashwords ‌Edition

ISBN:9781370509515

Aleksander Sowa|Self-Publishing

www.wydawca.net

All rights reserved.

Wszelkie ‌prawa ‌zastrzeżone.

Kopiowanie, ‌rozpowszechnianie części ‌lub ‌całości bez zgody wydawcy ‌zabronione.

Opole, luty 2018 ‌r.

1.

Tamtego dnia wszyscy uświadomili ‌sobie, ‌że nie ‌znali ‌Leona Windisza, który ‌latał nad ‌Tatrami ‌drewnianym szybowcem.Od ‌czasu, kiedy ‌owładnęło nim pewne wielkie ‌pragnienie, wzbudzał ‌wśród innych pilotów śmiech, ‌politowanie i kpiny.

– Jest ‌z ‌nim coś nie ‌w ‌porządku ‌– oświadczył ojciec chłopca. ‌– Nie lataj z ‌nim.

– Dlaczego?

– Nie chcę, ‌żebyś ‌z nim ‌latał.

– ‌Mówiłeś, że to dobry ‌pilot.

– Na ‌starość coś mu ‌się w głowie poplątało ‌– odparł ojciec, kończąc ‌dyskusję.

Chłopiec latał ‌z ‌różnymi pilotami, lecz loty ‌z żadnym nie były ‌takie ‌jak ‌te ze starym ‌Windiszem. Mały ani ‌razu nie wymiotował, nawet ‌przy ‌akrobacjach, a z innymi ‌nieraz czuł ‌mdłości. ‌Nikt też tak ‌miękko ‌jak ‌Leon ‌nie potrafił posadzić ‌Bociana.

Pewnego razu, w czasach, ‌kiedy mogli ‌latać razem, chłopiec usnął ‌w locie. Stary ‌krążył pod podstawami ‌chmur, wlatywał ‌w ‌nie ‌i latał pomiędzy nimi, ‌niczym w dolinach ‌gigantycznych wzgórz. Wznieśli się ‌niemal ‌trzy kilometry nad lotnisko ‌i Stary ‌nie ‌chciał rezygnować ‌z takich warunków. Człowiek ten ponad wszystko kochał latanie. Rozrzedzone powietrze i kołysanie szybowca znużyły chłopca, aż usnął. Stary pilot, widząc w owiewce odbicie jego śpiącej twarzy i opadającą głowę, pilotował najdelikatniej, jak umiał. I mimo intensywnie pracującej tego dnia termiki nie obudził go przyziemieniem. Mały otworzył oczy dopiero wtedy, kiedy szybowiec zatrzymał się i opuścił skrzydło.

– Chciałbym wykręcić się wyżej niż ktokolwiek inny – zwierzył się Stary.

– Chcesz pobić rekord?

– Tak – odparł Leon, a w jego oczach coś zabłysło. – Chcę i zrobię to. Zobaczysz.

– To jak wysoko musisz wzlecieć?

Stary zastanowił się chwilę. Zapalił śmierdzącego papierosa, zaciągnął się i jak zwykle zakaszlał. Chłopiec nie lubił, kiedy jego siwy przyjaciel palił, ale go kochał, więc milczał.

– Najlepiej byłoby – odparł Windisz – na ponad dziesięć kilometrów.

– Nad lotniskiem?

– Myślałem raczej o wysokości od wyczepienia – uściślił pilot. – Nad lotniskiem to jedenaście.

– To byłby rekord Polski?

– Tak. – Szybownik pokiwał głową. – I świata – dodał, patrząc badawczo błękitnymi oczyma. – Ale chcę tego dokonać. I dokonam – mruknął, zaciskając usta.

Wszystko w Windiszu było stare. Był chudy, żylasty, a twarz miał pomarszczoną i poprzecinaną bruzdami. Skóra na jego twarzy i rękach była ciemna, opalona, pełna plam od przebywania na słońcu; kontrastowała z gęstą czupryną, w której każdy włos był tego samego, niemal białego koloru. Windisz przypominał jedno z tych powyginanych drzew rosnących przed bramą na lotnisko. Suchy, poskręcany, lecz twardy i sprężysty jak wiąz. I mimo że był już starym człowiekiem, prawą rękę miał nadal silną, niczym imadło w kuźni.

– To od latania – powiedział kiedyś. – Od młodości tą ręką ściskałem drążek. A latałem nie tylko szybowcami.

I w tej chwili jego oczy, oczy w kolorze nieba, zdały się jaśniejsze. Chłopiec widział je takie same, kiedy wsiadali do szybowca i zaraz po locie, a także wtedy, kiedy Stary zdradził marzenie, by pobić rekord. Dobrze znał to spojrzenie. Potem widział, jak blask w oczach Leona gasł, a oczy wracały do zwykłego, niebieskiego koloru, choć zawsze pozostawały niezłomne, wesołe i bystre.

– Zrobię to – mruknął. – Zobaczysz. Wzniosę się tak wysoko jak nikt.

– Będę trzymał kciuki.

Zakaz wydany przez ojca smucił chłopca. Smuciło go również to, że inni piloci patrzą na siwego lotnika z wyższością. Smuciło go, że w hangarze, na starcie i w pomieszczeniach aeroklubu się z niego wyśmiewają.

Chłopiec – tak często, jak mógł – pomagał Staremu hangarować szybowiec po locie, myć go, a potem zakładać połatane pokrowce na skrzydła. Stary pozwalał chłopcu wyjmować z szybowca akumulator, później zaś przykrywać kabinę specjalnie rozciętym jutowym workiem. Pilot niezmiennie zwijał sobie tylko znanym sposobem ten kawałek szmaty niczym sztandar. Wszyscy jednak wiedzieli, że to sztandar klęski.

– Dziś znów mi się nie udało – rzekł, gdy zobaczył chłopca kilka dni później.

– Nie martw się, pobijesz go.

– Nie o to chodzi – mruknął lotnik. – Nawet się nie załapałem. Wylądowałem po piętnastu minutach.

Chłopiec zamilkł, wpatrzony w przyjaciela. Ten siedział na ławce – zgarbiony, przyglądający się zaczerwienionemu od zachodzącego słońca niebu. Siedział sam, tyłem do pozostałych, na uboczu, niebaczny na to, że inni pokpiwali z niego.

– Daj mu spokój – odezwał się ktoś. – Dziś znów atakował rekord.

Chłopiec zdenerwował się, lecz był za słaby i jeszcze za młody, aby mieć cokolwiek do powiedzenia.

– Niech mówią – szepnął Stary. – Nie gniewaj się na nich.

– Co, znów ci się nie udało? – drwił ktoś inny, szczęśliwy, że przychylny los pozwolił mu się cieszyć czasem spędzonym w kabinie szybowca.

Nie wszyscy dokuczali Staremu. Dawni koledzy Windisza milczeli, kryjąc smutek za maską uśmiechu. Rozprawiali uprzejmie o lotach, wietrze oraz niesprzyjającej i trudnej pogodzie, lecz w głębi lotniczych serc nie mieli odwagi spojrzeć w błękitne oczy Starego. Brakowało im siły, wiedzieli, że również w ich życiu przyjdzie taki dzień jak ten, który właśnie przeżywa Stary. I że nie będą umieli pogodzić się z tym, że ich czas w powietrzu dobiegł końca. Starość nadchodzi, zabierając prawo do trzymania steru. A wielu nie umie się z tym pogodzić. Podobnie jak on.

– Odprowadzę cię – rzekł chłopiec, gdy Stary wstał z ławki i przerzucił worek z ubraniami przez ramię.

– Nie. Pójdę sam.

I poszedł. Chłopiec, wpatrzony w przygarbioną sylwetkę przyjaciela wolno kroczącego chwiejnym krokiem na tle lasu, postanowił, że nazajutrz powie Staremu to, co powinno być powiedziane.

– Chciałbym móc z tobą latać – usłyszał Windisz rankiem, wypychając szybowiec przed hangar, gdzie czekała już lina od samolotu.

– Wiem.

– Mógłbym się nie przyznawać ojcu. Byłoby ci raźniej w locie.

– Nie. Tak nie wolno. Skoro ojciec ci zabronił, musisz to uszanować.

Wtedy chłopiec zamilkł i spuścił wzrok. Wiedział, że Leon nie zgodzi się wziąć go do szybowca, dopóki ojciec nie cofnie zakazu, lecz mimo to zdobył się na wypowiedzenie tych beznadziejnych słów. Ponieważ czasem należy powiedzieć to, co powinno być powiedziane, niezależnie od konsekwencji.

– Pamiętasz tamten dzień w maju – rzekł chłopiec i się uśmiechnął – kiedy udało nam się zaczepić na termice już w pierwszym starcie, a oni wszyscy – ruchem głowy wskazał na pilotów – próbowali po trzy razy i nikomu się nie udało?

– Pamiętam – odparł Stary, wiedząc, że chłopak mówi to, ponieważ chce zapomnieć o zakazie.

– Wiesz, że w ciebie nie zwątpiłem, prawda?

– Tak.

– To powiedz: jak zamierzasz tego dokonać?

Chłopiec kochał Starego. Nie kochał go jak dziadka, lecz jak starszego – dużo starszego – przyjaciela. Stary nauczył chłopca latać, choć to była ich tajemnica. Najpierw wysoko nad ziemią pokazał chłopcu, jak utrzymywać prędkość i prosty tor lotu. Potem, gdy mały pojął, jak skręcać, przyspieszać i zwalniać, pozwolił mu lądować. Na koniec nauczył małego startów. I nikt na lotnisku nie miał pojęcia, że pewnego dnia to chłopiec, a nie Stary pilotował szybowiec.

– Jeszcze na to za wcześnie – wyjaśnił szybownik. – Muszę poczekać.

– Jak to?

– Kiedy nadejdzie fala, pobiję ten rekord – odparł, wdychając uchwytne tylko dla siebie zapachy, które niósł wiatr od Tatr. – Zobaczysz, już niedługo.

Chłopiec spojrzał na pomarszczoną twarz. Potem usiadł na trawie obok szybowca. Było przyjemnie i słonecznie. W powietrzu czuło się zimę, ale promienie słońca pozwalały odsunąć tę myśl.

– Leon?

– No? – odezwał się tamten, wpatrzony w góry.

– Jutro coś ci przyniosę.

– Nie musisz.

– Chcę to przynieść.

– No dobrze, co to? – zapytał pilot, wędrując myślami daleko, na inne lotnisko, do czasów, kiedy jego twarz nie miała zmarszczek, a siła nie uciekała z każdym rokiem.

– Wariometr. Elektroniczny. Nowoczesny – odparł chłopiec z dumą. – Dostałem od ojca na dwunaste urodziny. Powiedział, że kiedy urosnę, przyda mi się do latania. Tyle że teraz będę musiał poczekać, nim zacznę latać, więc pomyślałem, że tobie bardziej się przyda.

– Lepiej nie.

– Dlaczego?

– Dobry z ciebie dzieciak, ale nie potrzebuję go. Gdyby oni – Stary wskazał szydercze twarze w porcie – zobaczyli, że przyczepiam sobie coś takiego do uda, dopiero mieliby rozrywkę.

– Wiem – odparł mały. – Ale bardzo bym chciał ci pomóc. Skoro nie mogę z tobą latać, chciałbym się na coś przydać. Rozumiesz?

– Pomagasz mi przy szybowcu. To wystarczy.

– Chciałbym być taki jak ty.

– To znaczy jaki?

– Być dobrym pilotem.

– Jesteś dobrym pilotem. Wiem, bo z tobą latałem. Zrobiłeś już niejeden krąg. Jesteś mężczyzną.

– Tak, ale byłeś ze mną.

– A co to zmienia?

– To nie to samo co lot samodzielny.

– Już zawsze będę z tobą. Nawet tego dnia, kiedy polecisz w pojedynkę, też będziemy razem. I nawet kiedy umrę, będziesz czuł moją obecność. Tak już zostanie.

– Dlaczego?

– Ten, który daje pierwsze skrzydła, już nigdy nie wysiada z kabiny. – Stary spojrzał w młode oczy chłopaka, który uważnie słuchał. – Pierwszy instruktor zostaje tutaj – Windisz wskazał krzywym paluchem skroń – i tutaj. – Położył otwartą dłoń na piersi.

– Ile miałeś lat, kiedy zacząłeś?

– Czternaście.

– A kiedy pierwszy raz poleciałeś?

– Rok później. O mało się nie zabiłem.

– Opowiedz.

– To były inne czasy. Zupełnie. Inne szybowce. – Windisz się zadumał. – Trochę płótna, kilka deseczek, kilka linek. I to wszystko. Cieszyliśmy się z dwuminutowego lotu. Wystartowałem z lin, poleciałem w dół, wykonałem zakręt, a potem mnie podniosło. – Lotnik uśmiechnął się do wspomnień.

– Co było potem?

– Zrobiłem drugi zakręt. Wtedy na tamtym lotnisku nie latało się jak teraz. Zlatywało się w dół zbocza, robiło zakręt o sto osiemdziesiąt stopni i lądowało z prostej na pasie niżej. Potem końmi taszczyliśmy patyk na górne lotnisko.

– Górne? – zapytał chłopiec, marszcząc czoło.

– Na górze było startowisko. Pod nim, na dole, lądowisko – wyjaśnił szybownik, pokazując dłońmi, ułożonymi jedna nad drugiej, pasy tamtego lotniska, o różnych elewacjach. – Już rozumiesz?

– I co się stało?

– Wystartowałem. Miałem zlecieć, wykonać zakręt i wylądować na dolnym pasie, ale wylądowałem na górze.

– Dlaczego?

– Tyrpnęło – Stary wzruszył ramionami – i złapałem komin. – Uśmiechnął się.

– Aha.

– Na górnym pasie był stary piec. Wcześniej wypalano w nim wapień. Zatrzymałem się pół metra od niego.

– Aż tak blisko?

– Miał wyrzeźbionego Ikara z rozpostartymi skrzydłami. Pamiętam, jak rósł mi w oczach. Nic nie robiłem, oczarowany samodzielnym, a do tego tak długim lotem.

– Nic ci się nie stało?

– Nic.

– A patyk?

– Przyziemiłem za szybko – odparł Stary, drapiąc się za uchem. – I połamałem płozę.

Chłopiec zobaczył siebie w starym szybowcu, lecącego nad tajemniczym lotniskiem, gdzieś na samotnej górze, przed wojną, daleko od Nowego Targu, kiedy Stary był jeszcze chłopcem. Ten zaś popatrzył na chłopca oczyma wyblakłymi od słońca i życia, lecz ufnymi i kochającymi, i zapytał:

– Nie opowiadałem ci tego już kiedyś?

– Opowiadałeś, ale uwielbiam tę historię.

Zamilkli na chwilę. Chmury przesuwały się wolno, obaj wiedzieli, że pcha je wiatr, dużo mocniejszy tam w górze. Ten wiatr śnił się Staremu ostatniej nocy. Pilot śnił, że przybiera na sile wystarczająco, aby wznieść go w szybowcu ze sklejki na wysokość, której nikt jeszcze nie zdołał pokonać.

2.

Następnego dnia chłopiec nie mógł pójść na lotnisko.Pomagał ojcu w porządkach wokół domu, a potem w ogrodzie. Zajęty paleniem liści, obserwował zza dymu, snującego się przy ziemi niczym gigantyczny wąż, jak pomarańczowy szybowiec, holowany przez warkotliwy samolot, wznosi się nad las. Potem zwiesił wzrok na zielonkawej sylwetce wytracającej wysokość ze zdławionym silnikiem. Nim minęło pół godziny, zobaczył schodzący do lądowania szybowiec Starego. Ogarnął go smutek. „Więc znów się nie udało” – myślał. Jego ojcu zaś zdawało się, że dostrzegł smutek w spojrzeniu syna, lecz w następnej chwili już niczego takiego w oczach chłopca nie widział.

– Jutro powinien być dobry dzień – powiedział kilka dni później w hangarze Windisz. – Halny się zbliża.

– Polecisz?

– Polecę.

– Spróbuję namówić tatę, żeby pozwolił mi lecieć.

– Nie możesz. – Stary pokręcił głową. – Przyjdź. Jeśli chcesz, pomożesz mi przy szybowcu. Przydasz się, ale i tak nie mógłbym cię zabrać ze sobą.

– Dlaczego?

– Nie pozwalają mi już latać Bocianem – odparł cicho. – Mam tylko Muchę – mruknął, czułym gestem gładząc skrzydło w kolorze pomarańczy.

Młodzieńcze serce przeszył sztylet. Chłopiec objął wzrokiem szybowiec i spojrzał na przyjaciela. Ten zaś nie odpowiedział na spojrzenie, nie uniósł wzroku, dalej przygotowując się do lotu.

– Nie miej im tego za złe. Ja nie mam.

Znali szybowce w hangarze. Wiedzieli, że Bocian jest dwumiejscowy. To Bocianem latali. Stary lubił zabierać chłopca, bo z dodatkowym ciężarem w przedniej kabinie szybowcem łatwiej się sterowało, a i korkociągi lepiej się kręciło. Chłopiec wiedział, że Bocian jest cenny dla aeroklubu, bo szkoliło się na nim pilotów. Muchą mogą latać już wyszkoleni, tych zaś jest mniej. Leonowi odebrano Bociana w obawie, aby go nie uszkodził.

– Dokąd zamierzasz polecieć?

– Nad Zakopane, a potem dalej – szepnął pilot, przyglądając się lotkom – zobaczymy, co znajdę. Czuję, że gdzieś tam, na wschód od miasta, będzie rotor. Obserwuję te góry, odkąd tutaj zamieszkałem, a to już ładnych parę lat. Mam przeczucie, że wkrótce tam – wskazał góry wzrokiem – znajdę największy rotor, jaki kiedykolwiek tu powstał. Zobaczysz. Jeśli jego wierzchołek będzie miał dwa trzysta wysokości, zaatakuję. Wiem, że fala nad Tatrami sięga aż do stratosfery.

– Stratosfery? – Oczy chłopca zalśniły. – To naprawdę możliwe?

– Zobaczymy. Spróbuję to udowodnić.

– Hej, Stary! Widzisz niebo? – wrzasnął ktoś od portu.

Odwrócili głowy.

– Nad Tatrami wiszą soczewki! – krzyknął jeden pilot z dłońmi przyłożonymi do policzków. – Dlaczego dzisiaj nie atakujesz rekordu? Brakuje ci paliwa w Bocianie?

I pod werandą rozbrzmiał gromki śmiech z kilku gardeł. Stary bez słowa spojrzał na chłopca. Nawet się nie rozzłościł.

– Dranie – powiedział chłopiec, zaciskając pięści.

– Daj spokój, nie warto się denerwować – odparł lotnik, wracając do przeglądu szybowca.

W tej samej chwili do hangaru wpadł ptak. Stary z dobrodusznym uśmiechem śledził jego lot. Czarne piórka połyskiwały w wąskich promieniach zachodzącego słońca, a ptak zwinnie przemykał między potężnymi belkami. Jego skrzydła i drobiny kurzu, które wirowały w nieruchomym powietrzu, błyszczały w słońcu.

– My – powiedział Leon, odprowadzając ptaka wzrokiem – nigdy nie będziemy tak latać.

– Oni nie, ale ty latasz prawie jak on.

– Dobry z ciebie chłopak.

– Nie słuchaj ich.

– Sądzisz, że się mylą?

– Nie ustanowią nigdy żadnego rekordu.

– Dlaczego tak myślisz?

– Nie potrafią latać jak ty. Nie potrafią latać nad Tatrami. Widziałem nie raz, boją się szczytów. Latają tylko tam, gdzie mają szansę bezpiecznie posadzić patyk. Krążą wokół lotniska jak gawrony nad wysypiskiem w obawie, że nie wrócą na ziemię.

– Przesadne ryzyko nie jest dobre.

– Ale bez niego nie da się niczego osiągnąć, sam tak mówiłeś.

– Bo to prawda.

– Więc mam rację. Posłuchaj – powiedział chłopiec – przecież gdybyś nie zaryzykował, nigdy nie nauczyłbym się latać, prawda?

– Tak. – Stary pokiwał głową, po czym rzekł: – To dziwne.

– Co?

– Jesteś jeszcze młody, ale Bóg, jak widzę, nie pożałował ci oleju w głowie. To dobrze. Cieszę się, że mogliśmy razem latać.

– Ja też.

– Wiesz, chłopcze, mam wątpliwości, czy wystarczy mi sił.

– Wystarczy. Na pewno – stwierdził chłopiec. – Nie przejmuj się nimi. Pamiętasz, jak pokazywałeś mi kołujące orły?

– Tak.

– Albo jak wiatr nosi źdźbła nad turniami?

– Tak.

– Albo świstaki i kozice?

– Pamiętam.

– Oni nigdy o tym nie opowiadają.

– Mają aż tak kiepskie oczy?

– Nie chodzi o oczy – odparł chłopiec. – Ale o to, czego brak im w sercu.

– Co chcesz powiedzieć?

– Oni bardziej kochają siebie niż latanie. Ty kochasz je naprawdę.

– Dziwne – rzekł Stary.

– Dlaczego?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – powiedział, kończąc przegląd Muchy. – Ale kto wie, czy nie masz racji.

Zamknął kabinę i starannie przykrył szybowiec. Chłopiec pomógł założyć rękawy na skrzydła oraz koc na owiewkę kabiny z pleksi. Uśmiechał się do Leona, choć w jego sercu tkwiła tępa drzazga. Bał się o Starego. Smutkiem napełniało go to, jak traktowali go inni piloci, jednak wierzył, że jego przyjaciel dokona tego, o czym marzył.

– Latałeś tylko tutaj? – zapytał Leona w drodze do domu.

– Latałem w różnych miejscach.

– Opowiesz mi o nich kiedyś?

– Tak, ale nie dzisiaj. Jestem już zmęczony.

Następnego dnia chłopiec zjawił się, tak jak obiecał. Leon wziął z magazynu spadochron, a mały wpisał go do książki, pozostawiając puste miejsce w krateczce na podpis pilota. Stary sprawdził zapis z numerem rejestracyjnym na pokrowcu i złożył zamaszystą parafkę.

– Sprawdziłeś plombę?

– Tak – odpowiedział chłopiec. – Jest ważna.

– Załóż gumki – polecił Stary chłopcu, a ten zaczepił haczyk na wyłogach pokrowca o przeznaczone do tego zaczepy.

– Po co się to robi?

– W razie potrzeby to przyśpieszy otwarcie.

– A po co się je odczepia po lotach? – zapytał mały o gumki.

– W magazynie nie muszą być zaczepione – rzeczowo wyjaśnił sprawę szybownik. – Mają zadziałać w razie potrzeby. One są jak mięśnie człowieka. Nie mogą być stale napięte, bo stracą siłę, lecz kiedy wypoczną, będą potrafiły zrobić to, czego się od nich wymaga.

– Skakałeś kiedyś?

– Skakałem.

– Z szybowca? – Chłopiec rozszerzył oczy w oczekiwaniu na jeszcze jedną pełną przygód historię spośród tych, którymi czasem raczył go jego starszy przyjaciel.

– Z samolotu.

– Po co?

– W życiu niektórych pilotów przychodzi chwila, kiedy trzeba to zrobić. Żeby zdobyć licencję na patyki, trzeba oddać skok z samolotu. Po to, żeby oswoić się z działaniem spadochronu. Bo wiesz, mały – Windisz na chwilę zamilkł – trzeba być na to przygotowanym. Szczególnie wtedy, kiedy wybór jest prosty. Skok lub śmierć.

– Chyba zrobiłbym w portki.

– Ja prawie zrobiłem – odpowiedział lotnik, wypisując pokładowy dziennik techniczny. – Ale nie było wyboru. Nie ma co o tym ciągle myśleć. Rozumiesz?

– Uhm.

– Musimy wziąć akumulator.

Gdy go wzięli, ruszyli z portu i przeszli przez wyasfaltowany plac do hangaru. Stary niósł na ramieniu pocerowany worek z żaglowego płótna z ubraniami na lot. Na drugim ramieniu zawiesił spadochron. Chłopiec, drepcząc przy nim, dźwigał niewielki akumulator do zasilania radiostacji i oświetlania szybowca.

– Mogliśmy przygotować Muchę do tego lotu wczoraj.

– Niedobrze jest zostawiać akumulator na noc w szybowcu – odpowiedział Windisz. – Tak samo spadochron. Wprawdzie przez noc nic nie powinno im się stać w kabinie szybowca, ale to nie jest miejsce na przechowywanie.

Stanęli przed okutymi żelazem, ciężkimi drzwiami do hangaru. Chłopiec je znał. Wiedział, ile siły trzeba użyć, aby je prawidłowo otworzyć. Nie można pchać zbyt mocno, bo rozpędzone drzwi odsuną się za daleko. Nie można też użyć za mało siły, bo zablokują się w połowie. Kiedy je rozsunęli, ich oczom ukazał się szybowiec. Był tam. Stary ostrożnie zdjął pokrowiec z kabiny, otworzył owiewkę i położył spadochron na siedzeniu. Chłopiec postawił akumulator na podłodze. Beton był zimny, przyjemny i równy. Zdjęli pokrowce ze skrzydeł, a potem pilot schował je za siedzeniem. Razem zamontowali akumulator, sprawdzili, czy działa radio, i Windisz pozwolił małemu powtórzyć przegląd, który wczoraj wykonał. Chłopiec z poważną miną sprawdził działanie sterów i hamulców aerodynamicznych, a także ruchome elementy, takie jak lotki oraz ster kierunku i wysokości. Następnie skontrolował działanie zaczepów i dokręcenie gałek w kabinie pilota, zgodnie ze wskazówkami, które kiedyś otrzymał.

– Szybowiec jest gotów.

– W takim razie idź do skrzydła. – Stary pokiwał głową.