Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » O nieskorym kochaniu

O nieskorym kochaniu

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-934256-5-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “O nieskorym kochaniu

Przedstawiam Państwu nowelę miłosną, o tym jak przewrotna bywa miłość i jak próżne są czasem jej oblicza wśród kolorowego zgiełku wielkiego miasta. Chociaż, kto spodziewa się banalnego romansu, ten srodze się zawiedzie. O miłości nie można mówić inaczej, niż z humorem i swadą, a jeśli humor, to najlepiej czarny.

 

„Odi? Trzeba przyznać, że kiedyś nie dałabym za niego dwóch groszy. Taki miał już charakter, że raz był czarujący, a kiedy indziej zupełnie nie szło z nim wytrzymać. Grymasił, foszył się jak panienka, taka kawiarniana wysiadywaczka. No wiecie, taka kokietka w rogowych raybanach, ubrana w sposób absolutnie planowo niedbały w markowe szmatki z cudzych szaf, a w dłoni nieodłączny tekturowy kubek z kawą. Znacie takie, prawda? On też je znał. Na wylot. Może dlatego tak się czasem zachowywał? Taka poza, której nie potrafił już oddzielić od prawdziwego siebie. Maska, którą przywdziewał ilekroć wychodził szlifować śródmiejskie trotuary. Kursował wtedy między Żurawią, a placem Zbawiciela, jak samotny ryś w poszukiwaniu zdobyczy. Bo tym były dla niego te wszystkie Kasie, Anie i Beaty. Zwierzyną. Trofeami myśliwego. Banalne, mówicie? Być może, ale tak to właśnie wyglądało i jeśli można mieć do kogokolwiek pretensję, to nie do niego. Bo czy można winić kota, że ciągnie go do myszy?
Ja w każdym razie, nigdy nie miałam mu tego za złe bo wiedziałam co nim powoduje. A zresztą, jakże mogłabym być o nie zazdrosna? O co? O te wymuszenie radosne twarze, kolorowe ciuszki, wystudiowane pozy i przeintelektualizowane rozmowy polegające na powtarzaniu zasłyszanych w telewizji morałów? O chętne sięganie po postępowych autorów, jeśli tylko napisano o nich w gazecie, a ich publikacje nie były grubsze od instrukcji obsługi czajnika elektrycznego? Ha, nigdy. Wybaczcie, ale samo porównywanie siebie do nich wpływa na mnie deprymująco. To jakby kazać, no nie wiem, baletnicy tańczyć hip-hop… ech, ale wróćmy do niego, bo to dłuższa opowieść, a nie chciałabym uprzedzać faktów.”

Poszukiwanie miłości w wielkim mieście, gdzie wszystko jest tylko pozorem, z pewnością do łatwych nie należy. Ale miłość ma też różne oblicza i czasem trafia do nas zupełnie nieoczekiwanie. Nowela ta opowiada o właśnie takim niespodziewanym spotkaniu. Trochę drwi sobie z dzisiejszego wielkomiejskiego społeczeństwa, a trochę gra na naszych uczuciach. Intryguje i bawi, ale nie traćmy już czasu. Kochajmy się.

Polecane książki

Ashley rozpaczliwie potrzebuje pracy i mieszkania. Posada asystentki znanego pisarza jest dla niej wybawieniem. Jedzie do odludnego Blackwood Manor na północy Anglii. Pierwszy kontakt z nowym szefem to katastrofa, a potem z każdym dniem jest tylko gorzej… ...
Skrypt opracowany z myślą o studentach I roku Wydziału Prawa i Administracji UŁ. Zawiera materiał z dziesięciu dziedzin prawa, w tym: prawa osobowego, małżeńskiego, rodzinnego, opiekuńczego, spadkowego, rzeczowego, zobowiązań, pracy, karnego i procesowego. Każda z owych dziedzin została przedstawion...
W odniesieniu do robót budowlanych wykonywanych przez podwykonawców stosuje się te same zasady, które obowiązują wykonawców generalnych. Dotyczy to tak kwestii związanych np. z powstawaniem obowiązku podatkowego, miejscem świadczenia, odliczaniem VAT oraz stawkami podatku....
Dwadzieścia opowieści o zwierzętach, które, jak na bohaterów bajek przystało, zachowują się jak ludzie. Autor zastosował tu konwencję baśni, mającą wielowiekową tradycję w piśmiennictwie arabskim....
Werona. Monteki i Kapulet, dwa od wieków zwaśnione rody i historia pięknej, romantycznej miłości, która nigdy nie powinna się wydarzyć… Miłości Romea i Julii – młodych kochanków pochodzących z obydwu rodzin.Ślub, który jest potwierdzeniem wiecznego uczucia zakochanych, ma wróżyć szczęśliwe zakończen...
„Nam – rodzicom pozostaje tylko spakować dzieci w drogę ku dorosłości. Wyposażyć ich bagaż w to, co najwartościowsze. Dać kompas, który zawsze będzie wskazywał właściwy kierunek. Pokazać, w co wierzymy. Wszak i z tego zadania rozliczy nas Bóg”. Do wspólnej rodzinnej podróży, którą wyznacza Boży...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Filip Dab-Mirowski

„O nieskorym
kochaniu”

autor: Filip
Dąb-Mirowski

©2016 All rights reserved

filipdm.blogspot.com

Wszelkie prawa
zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części
niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody
autora.

Projekt
okładki: Filip Dąb-Mirowski

Autor zdjęcia:
Aleksandra Korszuń

www.korszun.com

Korekta: Marta
Staniszewska

ISBN
978-83-934256-5-5

***

Odi? Trzeba
przyznać, że kiedyś nie dałabym za niego dwóch groszy. Taki miał
już charakter, że raz był czarujący, a kiedy indziej zupełnie nie
szło z nim wytrzymać. Grymasił, foszył się jak panienka, taka
kawiarniana wysiadywaczka. No wiecie, taka kokietka w rogowych
raybanach, ubrana w sposób absolutnie planowo niedbały w markowe
szmatki z cudzych szaf, a w dłoni nieodłączny tekturowy kubek z
kawą. Znacie takie, prawda? On też je znał. Na wylot. Może dlatego
tak się czasem zachowywał? Taka poza, której nie potrafił już
oddzielić od prawdziwego siebie. Maska, którą przywdziewał ilekroć
wychodził szlifować śródmiejskie trotuary. Kursował wtedy między
Żurawią, a placem Zbawiciela, jak samotny ryś w poszukiwaniu
zdobyczy. Bo tym były dla niego te wszystkie Kasie, Anie i Beaty.
Zwierzyną. Trofeami myśliwego. Banalne, mówicie? Być może, ale tak
to właśnie wyglądało i jeśli można mieć do kogokolwiek pretensję,
to nie do niego. Bo czy można winić kota, że ciągnie go do
myszy?

Ja w każdym
razie, nigdy nie miałam mu tego za złe bo wiedziałam co nim
powoduje. A zresztą, jakże mogłabym być o nie zazdrosna? O co? O te
wymuszenie radosne twarze, kolorowe ciuszki, wystudiowane pozy i
przeintelektualizowane rozmowy polegające na powtarzaniu
zasłyszanych w telewizji morałów? O chętne sięganie po postępowych
autorów, jeśli tylko napisano o nich w gazecie, a ich publikacje
nie były grubsze od instrukcji obsługi czajnika elektrycznego? Ha,
nigdy. Wybaczcie, ale samo porównywanie siebie do nich wpływa na
mnie deprymująco. To jakby kazać, no nie wiem, baletnicy tańczyć
hip-hop… ech, ale wróćmy do niego, bo to dłuższa opowieść, a nie
chciałabym uprzedzać faktów.

I.
Jesień.

Pierwszy raz
zobaczyłam go właśnie w jednej z tych kawiarni. Byłam tam zupełnie
przypadkiem. Przysięgam, naprawdę nie chodzę na kawę trzaskać słit
focie na fejsa. Robiłam jakieś drobne zakupy w niedalekim butiku
bieliźnianym na Marszałkowskiej, a dzień był szary i deszczowy jak
to bywa na jesieni. Wiatr nieprzyjemnie targał moim płaszczem,
mierzwił włosy i wyrywał z ręki papierową torebkę. Zadrżałam z
zimna, stawiając trenczowy kołnierz.

– No mała,
dobrze ci zrobi gorąca, słodka kawa – powiedziałam sobie i czym
prędzej podreptałam w kierunku placu Zbawiciela.

Z westchnieniem
przywitałam na wpół spaloną tęczę – metalową konstrukcję częściowo
okrytą kolorowymi wstążkami, stojącą pośrodku ronda. Najwyraźniej
była w połowie swojego życiowego cyklu. W tamtym czasie jej ciągłe
podpalanie i odbudowywanie stało się pewną formą ideologicznego
dyskursu, pomiędzy ludźmi o skrajnie różnych od siebie poglądach.
Oczywiście, jak to często bywa w takich przypadkach, ogień
nieomylności podpalał nie tylko serca i umysły. Tylko przewróciłam
oczami, ludzie zawsze pozostaną tacy sami. Obeszłam plac dookoła,
szukając skrytego pod arkadami lokalu, w którym nie było zbyt wielu
gości. Nie przepadam za tłumami.

Kilka minut
później, ściskałam w ręku ogromny kubek przyjemnie parującej kawy z
cynamonem, miodem i mlekiem. Siedziałam tak przy niewielkim stoliku
i przyciśnięta do szkła witryny, popijałam słodki nektar.
Zastanawiałam się, co tu począć z resztą dnia, kiedy z zamyślenia
wyrwał mnie kobiecy śmiech. Nieco zbyt głośny, gardłowy. Z typu
tych, co to nigdy nie ma pewności czy ten ktoś się dusi czy
śmieje.

Niestety,
filigranowa blondynka wydająca ten raniący uszy charkot, mimo mojej
nieśmiałej nadziei, nie dławiła się właśnie kostką cukru.
Przeciwnie. Najwyraźniej świetnie bawiła się w towarzystwie
jakiegoś odwróconego do mnie tyłem mężczyzny. Siedzieli na stołkach
przy barze. On o czymś opowiadał, swobodnie gestykulując. Ona
ściskała w ręku wysoką latte w szklance z grubego szkła. Co i rusz
przysysała się do długiej różowej słomki, z wprawą pociągając
solidne łyki wydatnymi ustami.

Zastanawiałam
się tylko, czy pod tymi blond włosami, za czerwonymi okularami z
zerowymi szkłami, kryje się chociaż krztyna intelektu? Taka
odrobina, która pozwoli jej opanować ten przywodzący na myśl
ostrzegawczy pisk preriowego pieska śmiech, na tyle by było to
społecznie dopuszczalne. No, w każdym razie przez społeczeństwo
mające w tej chwili swoją przedstawicielkę w mojej osobie. Facet
chyba znowu powiedział coś zabawnego bo dziewczyna parsknęła omal
nie opluwając siebie i jego kawą. Ledwie zdążyła zakryć dłonią
usta. Przeprosiła go i wciąż chichocząc popędziła do łazienki
stukając bordowymi botkami, kręcąc pupą opiętą szarą, wełnianą
sukienką. Pozerka. Ciekawe co taki modnie ubrany facet jak on robił
z takim bezguściem? Jesienna, bordowa marynarka z naszywkami na
łokciach, spodnie w ciemnym denimie i buty o zaokrąglonych czubkach
z wysokim wiązaniem, wyglądał prawie jak jakiś hipsterski literat.
Odprowadził ją leniwym spojrzeniem, a gdy tylko zniknęła w
korytarzu, odwrócił się omiatając wzrokiem salę. Po chwili mnie
zauważył.

Nie dałam po
sobie niczego poznać, nonszalancko spoglądając na chłostaną
deszczem ulicę. Niemal czułam dotyk jego spojrzenia, ale
cierpliwie, wytrzymałam tych kilka sekund potrzebnych do tego by
mógł mnie właściwie ocenić i zrozumieć, że to nie ta sama klasa co
jego wesolutka przyjaciółka. Było to konieczne, ponieważ nauczona
doświadczeniem już nieraz musiałam spławiać niechcianych
adoratorów, którym wydawało się, że grają w tej samej lidze i wobec
tego mogą być w polu mojego zainteresowania. To był mój model
zachowania, który w myślach nazywałam „NNS”, czyli nonszalancja,
nagana, spławienie. Wykonałam już punkt pierwszy i właśnie
przeszłam do drugiego.

Nagana wzrokowa
przeważnie działała na dwa sposoby. Albo delikwent uciekał gdzieś
oczami, ewentualnie wstydliwie spuszczał głowę, albo robił coś w
jego mniemaniu zachęcającego, a faktycznie zupełnie prostackiego,
np: puszczał oko. Jakimś cudem, wielu wydawało się, że są Don
Juanami przed którymi każda chętnie rozłoży nogi, a w ich podbojach
absolutnie nie przeszkadzała uwierająca w palec obrączka.

Odwróciłam więc
głowę by udzielić mu niewerbalnej reprymendy bo wyglądało na to, że
to właśnie jeden z nich, a wtedy spojrzał mi prosto w oczy i
uśmiechając się nieznacznie, uniósł filiżankę lekko skłaniając
głowę. Spokojnie, po przyjacielsku. Tak mnie to zaskoczyło, że
przez chwilę zamarłam, zbita z pantałyku. Miał przystojną, męską
twarz o wyrazistej, pokrytej kilkudniowym zarostem szczęce.
Sympatyczny, nieco chłopięcy uśmiech. Oddałam pozdrowienie i
wróciłam do popatrywania przez szybę, by nie pokazać rodzącego się
we mnie zaintrygowania. On z kolei odwrócił się w stronę baru
powoli dopijając herbatę. Po minucie wróciła jego znajoma.
Rozmawiali jeszcze trochę, ale już ciszej. Zerknęłam, najwyżej raz
czy dwa, tak z ciekawości. Później jakoś tak zatopiłam się w
myślach, że niemal nie zauważyłam jak po kilku minutach wyszli.

***