Strona główna » Obyczajowe i romanse » Oby cię matka urodziła

Oby cię matka urodziła

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64488-37-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Oby cię matka urodziła

Oby cię matka urodziła Vedrana Rudan, zawsze prowokująca i zawsze gotowa swoje intelektualne i pisarskie żądło wbić w najboleśniejsze i zazwyczaj nietykalne miejsca naszej społecznej rzeczywistości, bezlitośnie rozprawia się z mitem o świętości Matki. 

W powieści o relacjach matki i córki, bezustannie wibrujących na granicy między miłością a nienawiścią, przewijają się też wątki starzenia się, śmierci, konfliktu pokoleń, mentalności, która każe ukrywać wszystko w czterech ścianach własnego domu. 

 

Podziwiam szczerość i odwagę Vedrany Rudan. Wyprawia się do źródeł zła, nadaje mu nazwę. Gdy oprawcami są mama i tata, wyzwolenie z zaznanego od nich cierpienia może zabrać całe życie. Ale Rudan znalazła się po jasnej stronie. W tej pięknej i dotkliwej powieści każdy ma prawo do ratunku, oczyszczenia i swojego anioła.

Paulina Wilk

Polecane książki

Lincoln O’Neill nie może uwierzyć, że jego praca polega na czytaniu cudzych e-maili. Zgłaszając się na stanowisko „administratora bezpieczeństwa danych”, wyobrażał sobie, że będzie budował systemy zabezpieczeń i odpierał ataki hackerów – a nie pisał raport za każdy...
Poradnik Pielęgnacja włosów w domu zawiera wiele cennych informacji i porad, jak samodzielnie w warunkach domowych uzyskać piękne, zdrowe, lśniące i ładnie wyglądające włosy. Znajdziecie tu odpowiedzi na pytania często zadawane specjalistom, dzięki czemu będziecie mogli sami rozwiązać problemy z wło...
[color=rgb(89, 89, 89)][font='Lucida Grande', Geneva, Verdana, Arial]Drogie Dzieci, Rodzice, Babcie i Dziadkowie.[/font][/color][color=rgb(89, 89, 89)][font='Lucida Grande', Geneva, Verdana, Arial]Oddajemy w Wasze ręce zbiorek „Wierszyków na cztery pory roku”.[/font][/color][color=rgb(89, 89, 89)][f...
Finałowy tom uwodzicielskiej serii, która łamie wszelkie schematy w miłości. Diana myślała, że zdoła oddzielić uczucia od zasad małżeńskiej gry, które narzucił jej mąż. Teraz już wie, że są rzeczy, których nie można przewidzieć. Nie mogła przypuszczać, że odkryje w sobie zupełnie nową naturę, która ...
Urzekł mnie swym dziełem ów zakapturzony mężczyzna,zahipnotyzował mnie ten posłaniec śmierci,który zdawał się nie zauważać otaczającej go jatki,w skupieniu czekając na właściwy moment,by jak najskuteczniej uderzyć. Złota era piractwa. Śmiałków w rodzaju Edwarda Kenwaya – aroganckiego syna walijskieg...
Joanna Logan poznaje przystojnego ogrodnika Marcha Aubreya, który od pierwszej chwili wywiera na niej duże wrażenie. On również okazuje jej swoje zainteresowanie i szybko nabiera pewności, że jest ona kobietą, z którą chciałby spędzić resztę życia. Ich romans kwitnie, dopóki Joanna nie dowiaduje się...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Vedrana Rudan

• • •

– Mamo, jak dożyjesz setki,

napiszemy do Obamy,

żeby ci przysłał życzenia.

– Niech mi przyśle tramal.

• • •

tytuł oryginału

Dabogda te majka rodila

koncepcja graficzna

Michał Batory

zdjęcie Autorki

Rino Gropuzzo

redakcja

Bogna Piotrowska

korekta

Katarzyna Knapik-Gawin

przygotowanie wersji elektronicznej

Katarzyna Marzec

© Vedrana Rudan 2010

© 2016 for the Polish
edition by Drzewo Babel

All rights reserved

DRZEWO BABEL

UL. LITEWSKA 10/12
• 00-581 WARSZAWA

listy@drzewobabel.pl

www.drzewobabel.pl

ISBN 978-83-64488-37-5

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

Dla córek i ich mam

1

Mąż oblizywał krewetki,
ze smukłego kieliszka wlewał w usta białe wino, w powietrzu
czuć było czosnek. Siedziałam na kanapie, czując, jak żołądek
podchodzi mi do gardła, i wpatrywałam się w telefon. Zadzwonić
czy czekać, aż ona zadzwoni? Bałam się matki, czułam się winna,
choć leżała w najlepszym domu starców w całej Chorwacji. Dom
stał na pagórku, otoczony parkiem. Lawenda, rozmaryn, oleander,
kolorowe kwiaty. Przed głównym wejściem parking, prawie zawsze pełny,
ponieważ dzieci często przyjeżdżają odwiedzić swoich schorowanych
rodziców. Dżipy, audi, mercedesy i jakieś drogie japończyki. Kiedy
wejdziecie do budynku, nie poczujecie zapachu zasranych pieluch, brudnej
starczej skóry, moczu, smrodu ludzkich istot, które gniją, jękliwie
gniją. Przy każdym pokoju imiona i nazwiska dwóch mężczyzn lub
dwóch kobiet, leżących po drugiej stronie drzwi. Ściany są białe,
na nich zdjęcia starszych ludzi w maskach, starszych ludzi przed
domkiem w górach, starszych ludzi nad brzegiem morza. My, płacący,
już od wejścia widzimy, że nasi rodzice przekroczą próg śmierci
szczęśliwi. Restauracja jest na parterze, od ogrodu dzielą ją duże
przeszklone połacie okien, pośrodku każdego stołu dzbanek wypełniony
pomarańczową cieczą. Często przechodziłam przez restaurację,
o każdej porze dnia, prawie zawsze była pusta i zawsze na stołach
stały dzbanki pełne pomarańczowej cieczy. Restauracja robi wrażenie
sterylnej, jakby nikt nigdy nie zjadł w niej nawet kawałeczka chleba,
choć w domu mieszka z osiemdziesiąt osób. Dowiedziałam się,
że niektóre z nich są w moim wieku. Poczułam dyskomfort, kiedy
właściciel domu opieki mi to powiedział. Naprawdę nie chciałabym
swoich ostatnich lat spędzić na wycieczkach prowadzonych przez
wesolutką młodą kobietę w różowym fartuchu. Właściciela znam od
lat. W przeddzień przyjęcia mojej matki do tego domu siedzieliśmy –
on i ja – w ogromnej sali przy stole konferencyjnym. Jakie konferencje
się tu odbywają? Kim są ludzie, siadający przy tak wielkim stole,
o czym rozmawiają, co planują… Nie żądałam wyjaśnień od
właściciela, bałam się, że w ostatniej chwili moja mama zostanie
bez miejsca w instytucji, o której za kilka dni będzie kręcony film
dokumentalny. Nalał mi wody do dużej szklanki:

– Widziałaś restaurację? My też tam
jadamy. – „My” to on i jego żona. Uśmiechałam się do
niego tak, jak uśmiecham się do zupełnie obcych ludzi, na których
chcę wywrzeć dobre wrażenie. Przekazywałam mu w ten sposób, że
z ogromną radością powierzę jego ekipie los mojej matki. Na miejsce
w państwowych domach opieki czeka się latami. Są dużo tańsze, za
trzy, cztery tysiące kun można dostać malusieńką kawalerkę.

W moim mieście jest też zakład, do którego
oddaje się wariatów, starców, małoletnie lesbijki i małoletnich
pedałów, których rodzicom zdaje się, że pobyt wśród wariatów
i starców skieruje ich dzieci na właściwą drogę. Tam też jest
tanio, ale dyrektor mnie zna, więc mi powiedział:

– To może nie byłoby najlepsze rozwiązanie
dla pani mamy, zanim ją pani przywiezie ze szpitala, byłoby
dobrze, gdyby zobaczyła pani osobiście, o czym mowa, rozumie pani,
personelu mamy mało, a pacjentów sporo, no i nie mamy już miejsc
w czteroosobowych salach. Jeśli naprawdę chce pani przyjechać,
bardzo proszę przygotować się na to, co pani zobaczy.

Zrezygnowałam.

Dwie ulice od naszego domu jest mały dom starców,
raptem parę pokoi. To mi odpowiadało najbardziej, bo matka byłaby
blisko mnie, a jednocześnie daleko. Mogłabym ją odwiedzać codziennie,
albo po kilka razy w ciągu dnia, a potem wyjść z jej pokoju
i wyłączyć ją w swojej głowie aż do następnego dnia. Zadzwoniłam
do właściciela małego domu.

– W jakim stanie jest pani mama? – spytał.

– W normalnym – powiedziałam.

– Czy mama jest samodzielna, porusza się?

– Mama mogłaby chodzić, ale na razie odmawia
chodzenia i jedzenia przy stole.

– A więc nie jest w fazie terminalnej?

– Nie, jest tak daleko od tej fazy, że przeżyje
i pana, i mnie. – Chciałam ucieszyć lekarza, dać mu do zrozumienia,
że przy mojej mamie nie będzie dużo pracy.

– Dobrze, proszę przyjechać, dojdziemy do
porozumienia, cena wynosi trzy i pół tysiąca kun, całkowita
opieka.

– Co obejmuje?

– Wszystko.

Ten dom to żółty jednopiętrowy budynek, stojący
między sklepem rybnym Tuna a mięsnym Tomo. Nad wejściem do rybnego
wił się granatowy tuńczyk z metalu. Z elewacji budynku, w którym
sprzedawano mięso, ze smutkiem patrzyły na mnie oczy wołu osadzone
w wolej głowie. Tułowia nie było. Obok mieści się przychodnia
dentystyczna. Stomatolog witał swoich pacjentów olbrzymim zębem
trzonowym. Groźba? Obietnica? Na szczęście przyszłam na piechotę,
nie znalazłabym tam miejsca do zaparkowania. Zadzwoniłam. Drzwi
otworzył mi osobiście lekarz. Mężczyzna narzucił na garnitur
biały kitel, rozpięty; jasnobłękitna koszula, ciemnoczerwony krawat,
na nogach czarne mokasyny, spoglądał na mnie niebieskimi oczami. Na
szyi stetoskop. Dlaczego każdy lekarz nosi na szyi stetoskop? Nawet
wtedy, gdy w swoim gabinecie rozmawia z rodziną pacjenta? Lekarz,
prawdziwy lekarz, zawsze musi być przygotowany: co będzie, jeśli
rodzina zasłabnie, dowiedziawszy się, ile ma zapłacić za babcine
usg serca?

– Dobrze się pani czuje? – spytał mężczyzna
w ciemnym garniturze, kiedy już zamknął za mną drzwi.

– Dobrze – dzielnie się uśmiechnęłam. Kiedy
poczuję mdłości, zawsze się uśmiecham. A poczułam właśnie
mdłości, mdłości i mocny odór moczu i gówien.

– Jest pani blada – powiedział lekarz. –
Pokazać pani pokój, czy też uważa pani, że nasza instytucja nie
spełnia pani oczekiwań?

– Proszę pokazać pokój – żołądek wiercił
mi się w gardle.

Otworzył drzwi ciemnego, mniej więcej
dwudziestometrowego pokoju. Osiem łóżek. Na nich figury
tylko przypominające ludzi poprzykrywane prześcieradłami,
pokurczone. W niektóre spływała ciecz, inne w bezruchu gapiły się
w sufit. Smród nie do wytrzymania. Popatrzyłam na lekarza, chciałam,
żeby się odsunął, przeszkadzał mi, stał w drzwiach.

– Niestety – nie przesunął się – mamy
trudności ze znalezieniem kobiet, dziś nikt nie chce pracować,
wszyscy tylko narzekają.

W kącie przy oknie coś zakwiliło.

– Pani Ana jest w ostatnich dniach
niespokojna.

Odsunęłam go, w nozdrza uderzył mnie Armani,
popędziłam w stronę drzwi wejściowych, chwyciłam za klamkę,
drzwi były zamknięte.

Lekarz dotknął moich pleców.

– Niech pani usiądzie na chwilę.

Wstrząsnęło mną, a potem opadłam na
wygodny czerwony fotel. Doktor usiadł obok mnie i położył swoją
wypielęgnowaną dłoń na mojej zadbanej ręce.

– Niech się pani uspokoi…

– To jest straszne, straszne, o Boże, chyba
zwymiotuję…

– Nic nie będzie, tylko proszę oddychać,
oddychać…

Oddychałam i oddychałam, niebieskie oczy śmiały
się do mnie.

– Proszę pani, śmierć jest obrzydliwa, jeśli
człowiek patrzy na nią jako na coś brzydkiego, coś, co spotyka złych
i obcych. Jest pani po prostu pełna uprzedzeń.

– Tych ludzi trzeba umyć…

– Myjemy ich, ale nie nadążamy, kobiety ciągle
się zwalniają.

– Wiem, że śmierć to normalna sprawa i że
wszyscy umrzemy – płakałam, nie mam pojęcia dlaczego – ale
to…

– Widzi pani – zerknął na telefon, a potem
odrzucił połączenie – wystarczy zmienić punkt widzenia. Proszę
sobie wyobrazić pokój, w którym leżą ci starzy ludzie jako pokój,
w którym leżą niemowlęta w brudnych pieluszkach, a wszystko będzie
wyglądać inaczej. To dziwne, że ludziom śmierdzi gówno staruszka,
a na widok dziecięcej kupki w pieluszce klaszczą, oczywiście jeśli
nie ma rozwolnienia. Gdzie jest różnica? Wszyscy robimy kupkę,
wszyscy siusiamy i wszyscy śmierdzimy. Ci ludzie nie wiedzą, co
się z nimi dzieje, nie cierpią, dziś mamy milion sposobów, żeby
wyeliminować ból, czekają na swoje ostatnie chwile, nie odczuwając
bólu, to wielka rzecz – umrzeć bez bólu.

– Tak – wydobyłam się z fotela – to wielka
rzecz, czy może mi pan, bardzo proszę, otworzyć drzwi? Moja mama nie
byłaby tu szczęśliwa.

– Szanuję pani wybór – wyciągnął do mnie
rękę.

Patrzyłam na drzwi wejściowe, jeśli uścisnę jego
dłoń, otworzy je, jeśli tego nie zrobię, wbije mi w żyłę igłę
i będę – kto wie, jak długo – bezboleśnie zdychać w smrodzie
kupek i siuśków. Mocno ścisnęłam dłoń i uśmiechnęłam się
serdecznie:

– Gdybym wiedziała wcześniej o tym domu,
przysłałabym tu swojego ojca, niestety, teraz jest już za
późno.

– Proszę pomyśleć o tym, co pani mówiłem,
dla starszych ludzi najważniejsze jest to, że nic ich nie boli, domy
opieki są dziś przesadnie drogie, wszyscy chcą zarobić na ludzkiej
niedoli, nasza cena jest najprzyzwoitsza.

Wyszłam w rozświetlone słońcem
przedpołudnie. Autobusy i ciężarówki z hukiem przejeżdżały
szeroką ulicą. Miałam ochotę napić się czegoś, czegoś
mocnego, natychmiast, w tej chwili. W karczmie Vijolica dudniła piosenka. Pijany męski głos
wyśpiewywał po włosku o „pączku kwiatu, który przybył z gór”
– quel mazzolin di fiori che vien dalla montagna… Zrezygnowałam i postanowiłam iść prosto do domu. A wtedy
zobaczyłam na elewacji łeb wołu, odwróciłam wzrok i ujrzałam
ogromny trzonowiec. Wyrzygałam trzewia na pasach. Młoda mama popychała
wózek. Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie. Przebiegłam na drugą
stronę, żeby nie zakończyć życia pod kołami autobusu. Moja mama
musi dostać to, co najlepsze, tylko najlepsze jest wystarczająco
dobre dla mojej mamy, jeśli najlepsze kosztuje dziewięć tysięcy kun,
zapłacimy dziewięć tysięcy, moja mama nigdy nie stanie się czymś, co
we własnych gównach czeka, aż Bóg powoła ją do siebie. Nigdy!

– Cieszę się, że te twoje panie są cały czas
uśmiechnięte – powiedziałam właścicielowi domu Felicita.

Uśmiechnął się do mnie serdecznie, od
ucha do ucha, jakbyśmy nie znali się od lat, jakbym była tylko
klientką. W brązowych oczach nie pojawiły się iskierki, zęby miał
dużo lepsze niż wtedy, gdy widziałam go ostatnio, kiedy prowadził
w mieście restaurację.

– Każdej z nich zaraz na początku mówię:
„Kochana, jeśli nie potrafisz na swojej zmianie stale szczerzyć się
od ucha do ucha, nie nadajesz się tu”. Dlatego są wesołe. Między
nami mówiąc, mieszka tu matka najbogatszej Chorwatki, była tu wczoraj,
ta najbogatsza, i powiedziała mi: „Kiedy się zestarzeję, też się
tu zjawię”.

Roześmiałam się głośno i wesoło. Tak
jak śmieje się prezenterka telewizyjna z dowcipu opowiedzianego
przez prezentera, z którym prowadzi program „Stare chorwackie
przeboje”. Matka miała zamieszkać w domu opieki zgodnie z zaleceniem
lekarza, to nie był mój pomysł. Nigdy jej nie powiedziałam, że
jest w takim domu, od czasu do czasu rzucałam coś o „ośrodku
rehabilitacyjnym”. Do domu opieki trafiła ze szpitala, w którym
leżała po udarze mózgu. Nie przyjęliby jej tam, gdyby ordynatorem
oddziału nie był nasz przyjaciel.

Kiedy Mała znalazła zasikaną babcię, leżącą
obok łóżka, zadzwoniła po pogotowie. Lekarka powiedziała: „udar
mózgu” i wyszła.

My byliśmy w Wiedniu, często wyjeżdżamy,
z Małą kontaktowałam się telefonicznie. Mąż zadzwonił do
przyjaciela neurologa, następnego dnia spotkaliśmy się z nim.

– Nie wiem, nie mam pojęcia, może przeżyje,
a może umrze, tego nigdy nie wiadomo, na razie żyje.

Moja matka leżała w szpitalnej sali przywiązana
do łóżka rzemieniem. W szyję miała wbitą grubą igłę,
którą spływał do żyły jakiś płyn. Na łóżku obok leżała
młoda kobieta, której mąż daremnie do niej mówił. Wiedziałam,
że to mąż, bo w odwiedziny mogą przychodzić tylko małżonkowie
i najbliższa rodzina. Głaskał jej rękę, pieścił twarz. Dziewczyna
rzęziła.

– Mamo – powiedziałam głośno, bo moja mama
jest czasem zupełnie głucha – jak się czujesz?

Patrzyła na mnie mętnym wzrokiem.

– Jak się czujesz? – podniosłam głos.

Młody człowiek, który mówił swojej żonie:
„musisz dać z siebie wszystko, nie wolno ci mnie zostawić, obudź
się, skarbie”, podskoczył, kiedy wrzasnęłam.

– Przepraszam. – Nie patrzyłam na niego,
tylko na związane ręce matki. – Moja mama jest głucha.

Nie odpowiedział, odwróciłam się w jego stronę,
twarz miał mokrą od łez, jego żona wydawała z siebie charkot.

Matka nie poznała mnie. Albo poznała, ale nie
mogła mówić. Wyszłam wstrząśnięta. Czułam się jakoś tak
nieprzygotowana. Mama w ostatnim czasie była bardzo zła. Wciąż
skarżyła się na nieznośne bóle pleców, zabraliśmy ją do poradni
leczenia bólu, przepisali jej plastry z morfiną. Przyklejaliśmy je na
jej obolałe plecy. Pewna pani zajmowała się nią w ciągu dnia, przez
noc była przy niej Mała, wszystko pod kontrolą. I nagle, w ciągu
jednej nocy – udar mózgu. I te rzemienie, które nie pozwalają
chudemu ciału spaść z łóżka. Wyglądała, taka goła i chuda,
jak zasuszony stary Jezus z przetłuszczoną trwałą na głowie.

– Podamy jej krew, dostanie kilka kroplówek,
podtuczymy ją, ale musisz pamiętać, że to nie jest długoterminowe
rozwiązanie. Twoja mama dożyła pięknego wieku. – Przyjaciel
patrzył na mnie zmartwiony, jakby życie mojej mamy było dla niego
ważne i jakby troszczył się, jak to wszystko zniosę. Położył mi
rękę na ramieniu i odprowadził mnie do drzwi. Po dziesięciu dniach
mama była jak nowonarodzona.

– Nie chciałam wam mówić – patrzyła na męża
i na mnie wyblakłymi brązowymi oczyma – kiedy poczułam ten rzemień
na rękach, pomyślałam, że jestem w więzieniu, bo nie płaciłam
abonamentu telewizyjnego. Pamiętasz, że mnie prawomocnie skazano na
więzienie albo trzy dni prac społecznych, myślałam, że…

Cieszyłam się, że mama doszła do
siebie. Naprawdę miała wyrok skazujący na trzydniowe prace
społeczne. Kiedyś nieostrożnie otworzyła drzwi dwóm mężczyznom,
powiedzieli jej, że rentgenem odkryli, iż zalega z opłacaniem
abonamentu i że lepiej będzie, jeśli od razu sama się przyzna, nim
ją aresztują. Więc przyznała się i podpisała. Przeklinała nas,
że odwołujemy się od wyroku, ale dla nas to było śmieszne. Kto
zaniesie na przymusowe prace społeczne staruszkę, która ledwo się
rusza? A dla niej to był koszmar. Tak się przestraszyła, że nawet
mnie ledwo wpuszczała do siebie. Otwierała drzwi dopiero wtedy,
gdy moje nienaturalne wrzaski docierały do jej głuchych od czasu do
czasu uszu.

– Mamo, miałaś udar mózgu, bo piłaś za
mało płynów i dlatego, że przedawkowałaś tramal, przy plastrach
z morfiną zażywałaś też tramal. Musisz z tym skończyć, jeśli
planujesz jeszcze trochę pożyć.

– Tutaj nie dają mi nic przeciwbólowego, powiedz
im, żeby przyklejali mi plastry, zawołaj ich, niech mi od razu dadzą
plaster! – krzyczała.

Podskoczyłam i spojrzałam na łóżko, na którym
wczoraj leżała młoda kobieta. Teraz leżał tam stary mężczyzna,
zupełnie goły, nieprzytomny.

– Nie krzycz, mamo, tu leżą ciężko chorzy
ludzie. Powiem, żeby ci przyklejali plastry.

– Kiedy?

– Od razu, zaraz idę do lekarza, trzymaj się,
mamo, wychodzę, bo odwiedziny trwają tylko piętnaście minut.

– Proszę cię, powiedz im o plastrach.

– Jaka znów morfina? My ją stale obserwujemy,
ona w ogóle nie ma bólów…

– Ale w poradni powiedzieli nam…

Nasz przyjaciel roześmiał się drwiąco:

– Twoja mama się po prostu uzależniła, jest
tu trzy dni, odstawiliśmy jej wszystko, nie przyjmuje niczego, a moje
pielęgniarki powiedziały, i ja też się o tym przekonałem, że
kiedy nikt jej nie widzi, oddycha spokojnie, gdy tylko zobaczy kogoś
z nas, robi się niespokojna. Od teraz ma nie brać morfiny, tramalu,
środków uspokajających i oczywiście, to jest chyba całkiem jasne,
wymaga opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę, musi się znaleźć
w domu opieki.

– Domu opieki? – przestraszyłam się.

– Tak! Wymaga opieki dzień i noc.

– Ma panią, która się nią zajmuje.

Przyjaciel zniecierpliwił się, wyjął papierosa
z paczki i patrzył na mnie jasnopiwnymi oczyma. Oddział, na którym
leżała moja mama, był nieprawdopodobnie porządny, nowe łóżka,
nowe kołdry, pielęgniarki ciche i spokojne, sprzęt nowy.

– Dotacje – schował papierosa z powrotem do
pudełka – bez dotacji to byłaby nora.

– Ona nie chce mieszkać w takim domu, zawsze
to mówiła…

– Nie musisz jej mówić, że to dom opieki,
powiem jej, że przewieziemy ją do instytutu rehabilitacyjnego, to
brzmi lepiej. A ty jeszcze dodaj, że zabierzesz ją do domu, kiedy
dojdzie do siebie.

– Czy dojdzie do siebie?

– Nie wiem, w tej chwili jest w dobrym stanie i,
co najważniejsze, jest całkiem „czysta”. Nie zwracajcie uwagi na
jej krzyki, manipuluje.

Przełożona pielęgniarek w domu opieki
nosiła granatowy fartuch. Uśmiechnęła się na mój widok od ucha
do ucha.

– Proszę pani, nie musi pani robić tego od
razu, ale proszę mamie jak najszybciej powiedzieć, że jest w domu
opieki, ona nie jest głupia, lepiej, żeby usłyszała to od pani niż
od sprzątaczki.

– Nie mogę, przez całe życie powtarzała mi,
że nie chce umrzeć w takim domu. Czuję się winna.

– Winna? Tu starsze osoby są szczęśliwe,
widziała pani te zdjęcia na ścianach? Mają kurs tańca, robią
z papieru śliczne zwierzątka, rozwijają w ten sposób motorykę,
jest animatorka, fryzjerka, masażyści… To nie przytułek, to
pięciogwiazdkowy hotel.

– Wie pani, moja mama przyzwyczaiła się do
plastrów z morfiną, przyklejaliśmy je na plecy, bo cierpiała na
straszne bóle, mówiła, że potwornie boli ją kręgosłup, kiedy
miała udar mózgu, odwieźliśmy ją do szpitala, a tam odkryli,
że nic ją nie boli, moja mama tylko się uzależniła, odstawili
jej morfinę, teraz jest czysta, jeśli będzie płakać, jęczeć
i żądać narkotyków…

Pielęgniarka uśmiechnęła się od ucha do ucha. Ma niebieskie oczy.

– Mamy wypis ze szpitala, proszę się nie
martwić, potrafimy z nimi dojść do ładu. Wszyscy są tacy sami,
ciągle chcą czegoś na uspokojenie. Co trzy dni przykleimy jej fałszywy
plaster na plecy. My nie odurzamy ludzi, wolimy ich przytomnych, lubimy
ich, ale – to pani sama wie – są jak dzieci, proszę się nie
martwić, uspokoimy ją i bez leków.

Wyszłam z budynku, w którym gdzieś w środku
leżała moja mama, nie miałam odwagi pójść do niej, postanowiłam
odwiedzić ją późnym popołudniem, odwiedziny były dozwolone
przez cały dzień, jeśli przyjdę pod koniec dnia, noc wyda jej się
krótsza. Pielęgniarka powiedziała mi, że staruszkowie mają na
swoich nocnych szafkach telefony z bezpośrednią linią, w pokoju
telewizor i dużą łazienkę, jedzą albo są karmieni pięć razy
dziennie. Kobiety opiekujące się nimi są cały czas uśmiechnięte,
to te, które noszą różowe fartuchy. Terapeuci noszą białe,
a pielęgniarki niebieskie.

Podniosłam słuchawkę.

– Dlaczego nie było cię na górze, kiedy mnie
przywieźli?

Warczała.

– Powiedzieli, żebym przyszła, jak się
rozlokujesz, trochę przyzwyczaisz, przyjdę później, potrzebujesz
czegoś?

– Jazda karetką pogotowia była potworna,
bolała mnie każda kość, jeszcze mnie wszystko boli…

– Jak może ci być źle, to jeden z najlepszych
ośrodków rehabilitacyjnych w kraju, w pokojach macie telewizory,
ogromne łazienki, byłaś już w łazience, robiłaś dziś
kup-kup?

Przez słuchawkę wdarł mi się do ucha
prześmiewczy rechot.

– Córko, ja się nie ruszam, ledwo żyję,
gdybyś przyszła, zobaczyłabyś, w jakim jestem stanie, założyli
mi pieluchę…

– Mamo, spróbuj trochę ożyć, wygrzeb
się z pieluch, nie jesteś już na oddziale intensywnej opieki,
nie ma potrzeby, żebyś była tak uzależniona od pomocy innych,
musisz ćwiczyć, każdego rana, musisz chodzić, jak najwięcej,
pielęgniarka powiedziała: pani mama musi spacerować, spacerować
i jeszcze raz spacerować, kiedy całkiem dojdziesz do siebie, wrócisz
do domu…

– Przynieś mi mrożoną herbatę brzoskwiniową,
chusteczki, serwetki i krem dla dzieci. Będą mnie codziennie
smarować.

– Wydajesz się jakaś zmęczona, dlaczego jesteś
taka ospała, najgorsze już, chwała Bogu, za tobą.

– Co jest najgorsze?

– Udar mózgu, byłaś przywiązana do łóżka
pasami, pamiętasz, karmili cię przez kroplówkę…

– Kiedy przyjdziesz?

– Zeka jest smutna bez ciebie, wciąż gryzie
klatkę, kupiłam jej świeżą karmę, głaskałam ją po grzbiecie,
naprawdę widać, jak jej ciebie brakuje, węszy…

– Kiedy przyjdziesz?

– Dziś rano przyszła twoja włoska emerytura,
był nowy listonosz, powiedział mi: ma pani pięknego królika,
jest pomarańczowy jak cegła, odpowiedziałam mu: to nie królik,
to królica.

– Kiedy przyjdziesz?

– Myślałam, że dziś jesteś może zbyt
zmęczona, że powinnaś trochę odpocząć, przyjdę jutro.

Odłożyła słuchawkę.

2

Mój ojciec, mój nieżyjący
ojciec, pachnie czosnkiem i białym winem. Pytałam, wszystkie moje
przyjaciółki pamiętają zapach ojca, ani jedna nie wie, jak pachnie
jej matka. Kiedy wpiszecie w Google „zapach matki”, wyświetli
tysiąc sześćset wyników, przy „zapach ojca” Google pyta,
„czy chodziło ci o zapach octu”[1]. Wiem, jak pachniał ojciec, on jeszcze dziś jest w moim
nosie. Jak pachnie moja matka? Jeszcze przed udarem mózgu leżała na
gastrologii. Tam też ordynatorem jest nasz przyjaciel. Nie dzwoniliśmy
na pogotowie, wniosłam blade, prawie białe, wychudzone ciało do
budynku. Niosłam ją, ciało przy ciele, nos przy nosie, i nic. Może
dlatego, że zajmowała się nią pani, która każdego dnia myła ją
od stóp do głów?

– Umieram – powiedziała, kiedy wlokłam ją
po schodach. – Gasnę.

– Nie przesadzaj – wystękałam – nie tak
łatwo jest umrzeć. – Zdjęłam ją z pleców, jęknęła, znów
ją podniosłam. Pragnęłam, żeby zamilkła, nie mogłam jej nieść
i rozmawiać. Wniosłam półmartwą matkę do szpitala i przekazałam
lekarzom. Większość z nich chodziła ze mną do szkoły, poświęcili
jej sporo uwagi. Nie jestem w stanie teraz wymienić wszystkich badań,
jakie jej zrobili: usg, analizy krwi, tomograf, kolonoskopia… o czymś
na pewno zapomniałam.

– Nic – powiedziała mi szefowa oddziału –
jest zdrowa, ma lekką anemię, podamy jej krew i będzie jak nowa,
ale nie oczekuj zbyt wiele.

– O czym mówisz?

– Twoja mama ma ponad osiemdziesiąt lat,
to ładny wiek, organizm traci siły, choć jest zdrowy, a ona ma,
jak mi się zdaje, skłonność do depresji, nie wiemy, co z tym
zrobić. Rozweselcie ją jakoś, nie może zostawać sama, znajdźcie
jej jakąś panią.

– Mamy panią.

– Świetnie. Twoja mama naprawdę potrzebuje
profesjonalnej pomocy. Karmienie kilka razy dziennie, pomoc przy
ubieraniu, regularne kąpiele, masaże, ćwiczenia, to za dużo na twoje
barki, my też już nie jesteśmy najmłodsze.

– Tak – powiedziałam – to za dużo dla
mnie.

Lekarze zwrócili mi mamę napojoną krwią. Choć
mieszkała blisko nas, nie odwiedzałam jej zbyt często, zawsze,
gdy stawałam przy jej łóżku, rozgoryczona staruszka patrzyła na
mnie bladobrązowymi oczyma, przykryta po szyję. Na stoliku garnuszek
z kawą, garnuszek z herbatą, góra lekarstw, ale bez tramalu.

– Boli mnie – mówiła – a nikt mi nie
wierzy.

– Wszyscy ci wierzymy i pani ci wierzy, popatrz,
jakie czyste jest wszystko dokoła ciebie, wszyscy się o ciebie
troszczymy, każdy na swój sposób, wszyscy cię kochamy – miałam
nadzieję, że nie wyczuje w moim głosie bezkresnego zniecierpliwienia
i nudy.

– Nie rozumiesz – warknęła – nikt nie
rozumie, ból jest nieznośny, dajcie mi krople.

– Lekarz powiedział, że nie wolno ci przesadzić,
uzależnisz się od tramalu…

– O czym ty mówisz?

Tydzień wcześniej znalazłam opakowanie po tramalu
w zlewie między detergentami.

– Znowu przedawkujesz i spadniesz
z łóżka. Nawet się nie myłaś, dopóki w domu nie pojawiła się
opiekunka.

– Dlaczego ty mnie nie myłaś?

– Dlatego że nie wiem, jak się myje dorosłych
ludzi.

– Brzydzisz się mnie.

– Nie brzydzę się, ale umyć dorosłego może
tylko wykwalifikowana osoba, jak cię złapać, trzymać, mydlić,
nie dać ci upaść…

– Brzydzisz się mnie.

– Nie brzydzę, ale dlaczego nie zapłacić,
żeby było ci jak najlepiej?

– Najlepiej jest, kiedy córka kocha matkę,
najlepiej jest, kiedy córka myje matkę, najlepiej jest, kiedy córka
odwiedza matkę, najlepiej jest, kiedy córka słucha, co matka jej
mówi. Odczuwam ból i dlatego nie lubię się myć, daj mi tramal,
te bóle mnie wykańczają…

Wpuściłam jej sześć kropli do herbaty.

– Nie bądź bez serca.

No to jeszcze trzy.

– Nie bądź skąpa.

To jeszcze siedem.

Wlała herbatę do gardła zdenerwowana do
szaleństwa, że zechcę jej odebrać garnuszek. Przykryłam ją
i wyszłam z mieszkania. Zabiłam ją. Przeprowadzą sekcję. Czy
pójdę do więzienia? Czy to zbrodnia zabić matkę, której nie chce
się żyć? Czy jej się ogólnie nie chce żyć, czy też nie chce bez
tramalu? Jakie życie ją czeka, jeśli jej szybko nie zabiję? Przed
domem mamy jakiś brudnobiały maltańczyk, a może maltanka, wypiął
tyłek, a potem wypuścił albo wypuściła gówienko pomiędzy
mieczyki. Mam fioła na punkcie kwiatów. Rozejrzałam się, kobieta
z głową w śmietniku, droga wolna, więc lekko kopnęłam jego lub
ją. W tym kraju jest za dużo psów.

[1] Po chorwacku: miris ocai miris octa.