Strona główna » Kryminał » Odkąd odeszła

Odkąd odeszła

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66134-45-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odkąd odeszła

Porywająca opowieść o mrocznych sekretach, które mogą zabić!

Andee Lawrence to była detektyw, której małżeństwo jest w rozsypce. Aby nie pogrążyć się w smutku, kobieta rzuca się w wir pracy i zaczyna prywatne śledztwo w sprawie tajemniczego zniknięcia nastolatki, która zaginęła dwa lata temu.

Rowzee Cane, lokalna emerytowana nauczycielka, niedawno dowiedziała się, że ma groźnego guza mózgu. Postanawia nie informować o tym rodziny, choć jej stan się pogarsza w bardzo szybkim tempie.

Kobiety jeszcze nie wiedzą, że ich drogi się skrzyżują i razem odkryją wielki sekret, który wpłynie na ich życie bardziej, niż mogłoby im się wydawać. Sekret, który być może nigdy nie powinien zostać odkryty.

__

O autorce

Susan Lewis – kiedy miała 9 lat, jej mama zmarła na raka. Wówczas tata wysłał ją do szkoły z internatem. Nie chcąc tam mieszkać, mała Susan zachowywała się nieznośnie i doprowadziła do tego, że ją wyrzucono. Powróciła do domu. Stanowczość i upór w dążeniu do tego, czego chce, został w niej na zawsze. Po przekroczeniu magicznej granicy osiemnastu lat zaczęła pracować jako asystentka w „Thames”. W późniejszych latach pracowała w Hollywood, ale odkryła, że pisanie scenariuszy to nie jej powołanie. Choć robiła zakupy z Jennifer Aniston i od czasu do czasu gościła Nicolasa Cage’a, postanowiła poddać się sentymentom. Pisać powieści. Susan napisała już niemal czterdzieści książek.

Polecane książki

Tematem wiodącym powstałych wierszu jest tęsknota za miłością, za okazywaniem sobie uczuć wzajemnych, których mamy często tak mało w naszym życiu, próba oderwania się od codzienności i próba sięgnięcia czegoś, co być może istnieje pomiędzy marzeniami a nadzieją. ...
Polega on na tym, że po uzdrowieniu jednego chorego miejsca dolegliwość pojawia się w innym (często bywa groźniejsza niż pierwotna choroba). Z czasem terapia reiki zaczyna negatywnie wpływać na psychikę (występują np. niepokój, lęk, depresja, myśli samobójcze). Mają miejsce też konsekwencje duchowe ...
Do zespołu oddziału ratunkowego szpitala w Pittsburgu, którym kieruje doktor Trey Donovan, dołącza nowa lekarka, Sierra McAllaster. Trey cieszy się opinią lekarza o wyjątkowych kompetencjach, a przy tym jest tak przystojny i czarujący, że w jego obecności kobiety tracą głowę. Sierra nie jest obojętn...
W książce autor opisuje trwający ponad osiemnaście lat podbój Walii przez króla Edwarda I Długonogiego. Dzięki rejestrom z tamtego okresu, z których skorzystał Morris, w książce można odnaleźć informacje dotyczące ludzi będących na królewskim żołdzie, a także wielkości pozostałych sił królewskic...
„Miłość, sutanna i śmierć” Józefa Popławskiego to historia dwóch miłości, dwóch pokoleń, dwóch połówek jabłka, które prędzej czy później i tak się odnajdą. Napisało ją samo życie... Olimpia i Włodzimierz poznali się w szkole, gdzie praco...
Poradnik do Fable III zawiera kompletny opis przejścia gry oraz wszystkich zadań pobocznych, a także lokalizację każdej ze znajdziek. Ich położenie zostało szczegółowo opisane i zilustrowane.Fable III - X360 - poradnik, opis przejścia, sekrety zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Susan Lewis

Jednym z najbardziej fascynujących skutków posiadania sekretu – zwłaszcza takiego, jakim Jessica Leonard delektowała się przez ostatnie dwa miesiące – było ekscytujące poczucie władzy. Co więcej, wszyscy zdawali się wyczuwać, że zaszła w niej jakaś zmiana, choć nikt nie potrafił sprecyzować, na czym dokładnie polegała.

Jej przyjaciółka Sadie spytała wprost:

– Co ci się stało? – Roześmiała się przy tym, a w jej śmiechu pobrzmiewały nuty zdziwienia i zazdrości. – Zakochałaś się czy co? Bo tak wyglądasz.

Jessica przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze: aksamitnej, mlecznej cerze i granatowym kocim oczom o figlarnym spojrzeniu.

– Więc tak wygląda ktoś zakochany? – odpowiedziała, mierzwiąc falujące ciemne włosy i wykrzywiając piękne usta piosenkarki w dziwacznym grymasie.

– Nie, na pewno nie chodzi o miłość, bo przecież byś mi powiedziała – stwierdziła Sadie.

Znała Jessicę zaledwie od roku, więc jeszcze nie wiedziała, jak skryta, ale i lojalna (lojalność należała do najważniejszych cech Jess) może być jej koleżanka, z którą dzieliła mieszkanie w akademiku. Jessiki nie dziwiło to, że Sadie przypisuje jej obecny stan zakochaniu, każdy wysnułby taki wniosek. Ona sama na pewno.

Podekscytowana aurą tajemnicy, jaką wokół siebie roztaczała, posłała Sadie całusa i wróciła do swojej próby przed wieczornym koncertem. Już występowała w domu ambasadora, ale podobno tego wieczoru miała dostać za swoje usługi jeszcze fantastyczniejszą sumkę niż zazwyczaj. Domyślała się, że na imprezę zaproszono sporo osób; możliwe, że będzie musiała zaśpiewać więcej wiązanek. Dowie się na miejscu. Dzięki gardłowemu, zmysłowemu, hipnotyzującemu głosowi należała do najbardziej wziętych młodych piosenkarek w tych ekskluzywnych kręgach, a liczne kontakty, jakie nawiązywała, otwierały przed nią drzwi, których istnienia nawet nie podejrzewała.

Być może pewnego dnia podzieli się swoim sekretem z Sadie, ale na razie nie było pośpiechu. Dziwnie by się czuła, zwierzając się komuś innemu niż Mattowi, swojemu bratu bliźniakowi, który od dziewiętnastu lat był jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem. Mimo że studiowali na różnych uniwersytetach, w ciągu ostatniego roku niewiele się między nimi zmieniło. Codziennie kontaktowali się ze sobą, regularnie chodzili razem na koncerty, wystawy, przyjęcia i imprezy sportowe (uwielbiali rugby, jak ich ojciec); wszystkie święta spędzali w domu z rodzicami (z tatą dogadywali się znacznie lepiej niż z mamą, zwłaszcza ostatnio) i kiedy tylko mogli, wspólnie występowali. Matt również śpiewał, ale zwykle zostawiał Jess partie wokalne, akompaniując jej na klawiszach albo na gitarze. Rodzice – głównie tata, ale mamie też się zdarzało – nagrywali podkłady muzyczne, z których korzystała, gdy występowała sama. Dzięki temu na swoich koncertach nie potrzebowała akompaniatorów. Stale poszerzała swój repertuar, a liczba odsłon na jej kanale na YouTube była fenomenalna.

Tego cudownego, słonecznego dnia pod koniec czerwca Jess wyszła z akademika w dzielnicy Marylebone i ruszyła przez zachodni Londyn w stronę stacji Paddington. Jej wysoka, szczupła sylwetka była obciążona monstrualnym plecakiem, torbą z praniem i sfatygowanym futerałem, w którym znajdował się niezbędny laptop, a oprócz niego stary i nowy tablet (ten drugi wciąż niezaprogramowany, Matt się tym zajmie), jej ukochany odtwarzacz i różne ładowarki. Podróż pociągiem do uroczo staroświeckiego nadmorskiego miasteczka, które jej rodzina nazywała teraz domem, nie powinna zająć więcej niż trzy godziny. Przeprowadzili się tam rok temu, kiedy tata stracił pracę (a raczej został z niej ograbiony), a mama – cóż można powiedzieć o mamie? Jednego dnia była w dobrym nastroju i pracowała z tatą (już mu nie pozowała tak jak kiedyś), a następnego pogrążała się w otchłani rozpaczy. Nie chodziło o to, że nie lubiła nowego domu i ludzi, których zaczynali poznawać – ona po prostu nigdy nie sądziła, że przyjdzie im opuścić północ, i nie potrafiła się pogodzić z faktem, że do tego doszło. Jej zdaniem nie powinni byli porzucać tego uroczego domu, w którym mieszkali, odkąd urodzili się Jess i Matt, ani rozpoczynać nowego życia w zupełnie nieznanym miejscu. Jeszcze gorszy niż sam wyjazd był fakt, że nikt nie pomachał im na pożegnanie, a nawet jeśli któryś z sąsiadów patrzył, jak odjeżdżali, Jess nie miała o tym pojęcia, bo ani razu nie podniosła głowy, dopóki nie wyjechali ze swojej ulicy, a reszta rodziny – była tego pewna – zrobiła tak samo.

Nie żeby mieli się czego wstydzić, ale wszyscy tak właśnie uważali, więc cała rodzina zaczęła odzwierciedlać to przekonanie swoim zachowaniem.

To było głupie. Teraz gorzko tego żałowała, ale było już za późno, aby wyzywająco spojrzeć komuś w oczy; życie toczyło się dalej, więc i oni musieli ruszyć naprzód.

Na szczęście Jess i Matt zdali egzaminy końcowe i dostali się na wybrane studia, zanim jeszcze na północy wszystko się posypało. Jednak pospieszna przeprowadzka na południe, poza tym, że wpłynęła na rodziców (tata lepiej to ukrywał, ale jego też ta sytuacja bardzo dotknęła), całkowicie zmieniła plany rodzeństwa, które zamierzało zrobić sobie rok przerwy przed rozpoczęciem studiów. Zamiast fantastycznej wyprawy dookoła świata, którą mieli odbyć razem z kilkoma przyjaciółmi, postanowili zostać, aby być pod ręką. Nie po to, żeby niańczyć rodziców, ale po prostu przebywać w pobliżu, na wypadek gdyby się okazali potrzebni. Dlatego zaczęli studia o rok wcześniej, niż planowali.

Choć Jessica kochała rodziców, a oni zawsze mogli na nią liczyć, czuła ulgę na myśl o tym, że dostała się do University College London – innymi słowy, mieszkała dobre dwieście mil od domu. Matt był w Exeter i przyjeżdżał do domu w prawie każdy weekend. Nikt tego od niego nie oczekiwał, ich rodzice nie byli tacy, ale on po prostu uważał, że tak trzeba, a Jessica nie miała wątpliwości, że robiłaby tak samo, gdyby dzieliło ją od domu mniej niż pięćdziesiąt mil. Godzinami rozmawiali o tym przez telefon, więc wiedziała, że bratu nie jest łatwo, choć i tak znosił to znacznie lepiej, niż ona kiedykolwiek byłaby w stanie. Miał inny charakter niż siostra, był bardziej zrelaksowany, problemy spływały po nim jak woda po kaczce, nigdy za bardzo się nie przejmował – Jessica miała wrażenie, że niezbyt obeszło go nawet to świństwo, które spotkało ich tatę.

Wśród wszystkich ludzi na świecie, których Jessica kochała najbardziej, tata był na pierwszym miejscu. (Nie licząc Matta, ale jego nawet nie brała pod uwagę, bo jako jej bliźniak zawsze znajdował się na szczycie tej listy). W jej życiu bywały chwile, w których matka zajmowała zaszczytną najwyższą lokatę, ale obecnie to miejsce w jej sercu należało do taty. Dlatego solennie obiecała sobie, że gdy przyjedzie do domu latem, będzie z nim spędzać jak najwięcej czasu. Zgodzi się mu pozować, jeśli tata nabierze ochoty do malowania, będą chodzili razem do galerii, co wręcz uwielbiał, i w ogóle pokaże mu, jak bardzo jest dla niej wyjątkowy. Nie żeby się snuł z kąta w kąt, użalając się nad sobą. Przeciwnie, najwyraźniej polubił swoją nową pracę, która bardzo się różniła od poprzedniej, choć nadal miała na swój sposób artystyczny charakter, bo poszedł w ślady swojego ojca i został renowatorem mebli oraz obrazów w eleganckim sklepie z antykami mieszczącym się w śródmieściu. Miał wielu nowych przyjaciół, których Jessica i Matt poznali podczas ostatnich wizyt z okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, co nie było zaskakujące, zważywszy na jego towarzyskość. Szkoda tylko, że mama wolała się trzymać na uboczu.

To, co zmusiło ich do przyjazdu na południe, było sekretem tak ponurym i nieprzyjemnym, że Jessica nie chciała nic o nim wiedzieć, zwłaszcza teraz, gdy w jej życiu pojawiło się coś optymistycznego i ekscytującego.

Drgnęła, gdy zadzwoniła jej komórka, po czym zatrzymała swoją ulubioną piosenkę Sama Smitha, której właśnie słuchała przez słuchawki, i odebrała.

– Hej, cześć! – zawołała. – Jak leci?

– Wszystko gra – odparł Matt jak zwykle lakonicznie. – Tylko nie wiem, o której się ciebie spodziewać.

– Ty już jesteś w domu?

– Przyjechałem wczoraj wieczorem.

– I jak się miewają?

– Chyba okej. Tata nie może się ciebie doczekać.

Wiedziała o tym, ale i tak zrobiło jej się miło.

– A mama?

– Jasne, ona też, po prostu zapomniała to powiedzieć. Tata przygotowuje wszystko na nasz koncert w Syrenie jutro wieczorem, więc rano możemy tam pójść i zobaczyć, jak to wygląda. Zdaje się, że wszystkie bilety się sprzedały.

– Och! – wykrzyknęła Jessica. – Pewnie przyjadą wszystkie twoje groupies.

– Taa, jasne – skwitował sucho. – Dorzuciłem parę kawałków do listy, ale możemy je przejrzeć, kiedy już tu będziesz. Tata chce wiedzieć, czy piszesz się na włoski wieczór?

– No jasne. Chętnie. Pójdziemy do tej knajpy przy promenadzie? Zaraz, jak ona się nazywa?

– Powstało już kilka nowych, ale żadna nie pobije Luigiego. Mama też idzie.

– Świetnie. – To naprawdę była dobra wiadomość, bo najczęściej wychodzili tylko we trójkę, a choć czasami z mamą nie było łatwo, bez niej zawsze czegoś im brakowało. – Chyba dojadę znacznie wcześniej… Och, ktoś się do mnie dobija, a baterię mam na wyczerpaniu, więc zadzwonię do ciebie z pociągu.

– Jess! – wykrzyknęła entuzjastycznie Sadie. – Szykuj się na świetne wieści. Właśnie dostałyśmy mieszkanie w Vauxhall na przyszły rok. Wiesz, to czteropokojowe.

Jessica przyłączyła się do okrzyków zachwytu przyjaciółki, nie zważając na rozbawione spojrzenia rzucane jej przez przechodniów.

– Przed chwilą dzwonili, aby potwierdzić, że nasza oferta została zaakceptowana – ciągnęła Sadie – ale musimy zacząć płacić czynsz już teraz. Pasuje ci to?

Czując cudowny przypływ adrenaliny i nieomal podskakując z radości, Jessica odparła:

– Żaden problem.

Muszą zapłacić czynsz za dwa miesiące, nawet tam nie mieszkając, a dla niej to „żaden problem”. Czyż życie nie jest piękne?

Zachwycona wiadomością rozłączyła się, a w słuchawkach znów rozległ się głos Sama Smitha śpiewającego Lay Me Down. Zalała ją kolejna fala euforii. Znała każde słowo tej piosenki, czuła się tak, jakby muzyka i tekst były jej częścią.

Uwielbiała Sama Smitha.

Już miała się zanurzyć w czeluści stacji metra przy Goodge Street, gdy telefon znów zadzwonił. Okazało się, że to poczta głosowa, więc zatrzymała się, żeby oddzwonić, a gdy wysłuchała nagranej wiadomości, serce mocniej jej zabiło.

Odtworzyła ją ponownie i zdała sobie sprawę, że jeśli wykona nagrane polecenie, spóźni się na pociąg, ale to nie miało znaczenia, bo przecież zawsze mogła złapać następny albo pojechać rano, w razie potrzeby. Nie chciała przegapić wspólnego posiłku z rodzicami, lecz musiała załatwić tę sprawę, a skoro nie było tu nikogo, kto próbowałby jej to wybić z głowy, zamierzała to zrobić.

Po dwudziestu minutach – w czasie których na stacji Tottenham Court Road przesiadła się na linię Central Line i dojechała do Notting Hill Gate – znalazła się w części Londynu, którą poznała zaledwie kilka miesięcy temu. Wcześniej zdawało jej się, że South Kensington, Knightsbridge i kilka innych części West Endu to fascynujące miejsca. Ale dopiero Holland Park naprawdę zaparł jej dech w piersiach.

Wyłączyła telefon, by nie rozładować baterii, i zboczyła z głównej ulicy do dzielnicy mieszkaniowej – pełnej zieleni i tak cichej, że sprawiała wrażenie wyludnionej. Kierując się w stronę jej centrum, skręciła jeszcze parę razy, aż dotarła do wąskiego, spalonego słońcem przejścia, które oddzielało tyły okazałych, otynkowanych willi od eleganckich kamienic. Znajdowały się tu wyłącznie garaże – wszystkie zautomatyzowane, bezpieczne i przestronne – w których bogaci mieszkańcy parkowali swoje luksusowe samochody. Jessica skręciła w prawo i podeszła do drzwi znajdujących się mniej więcej w połowie drogi. Były wyposażone w cyfrowy panel, ale nie zdążyła nawet wystukać kodu, gdy zaczęły się podnosić.

Jeszcze zanim otworzyły się całkowicie i ujrzała, kto i co znajduje się w środku, przycisnęła dłonie do policzków.

– O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże – mamrotała, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Poczuła lekkie ukłucie lęku. Nie tego się spodziewała. Czy to nie poszło o krok za daleko? Ale nawet jeśli tak, jak mogłaby zrezygnować z czegoś takiego?

Rozdział 1

Dwa lata później

Andee Lawrence patrzyła niewidzącym spojrzeniem na swoje odbicie w oknie, ruchliwą promenadę poniżej i spienione fale rozbijające się o brzeg morza. Słońce lśniło oślepiająco, jego jasne, ostre iskierki tańczyły na niebieskoczarnych wodach zatoki, połyskiwały na trawiastych cypelkach wychodzących daleko w morze, przypiekały odsłonięte ciała swych licznych czcicieli.

Był początek lata: turyści już napływali do Kesterly-on-Sea i zapełniali kempingi, hotele, pensjonaty oraz domy letniskowe. Wylegali na plażę i rozstawiwszy leżaki i parawany, aby wyznaczyć swój kawałek zatłoczonego piaszczystego brzegu, skwapliwie korzystali z tego rzadkiego upału, a dzieci budowały zamki z fosami albo pluskały się w błotnistych falach, kopały piłki, rzucały frisbee i czekały w kolejce, żeby się przejechać na wyraźnie znużonych osiołkach.

Od dzisiaj to będzie jej widok – za każdym razem, gdy wyjrzy przez okno, zobaczy właśnie to. Oczywiście sceneria będzie się zmieniała w zależności od pory roku, ale to małe mieszkanko przy plaży, ze zgrabnymi niby-balkonami, kuchnio-jadalnią i własnym miejscem parkingowym, było teraz jej nowym domem.

Jej nowy dom.

– Więc to koniec? – Z tyłu dobiegł ją zgryźliwy głos.

Wzdrygnęła się, słysząc ten mężowski ton, i niechętnie się odwróciła.

Spojrzała mu w oczy, powstrzymując się, aby nie podbiec do niego z nadzieją, że ukoi część jej bólu.

To i tak by nie pomogło, a nawet bardziej skomplikowałoby sytuację, bo on nie chciał ani nie potrzebował jej litości, poczucia winy i żalu.

Był człowiekiem dość silnym, by się bez niej nie załamać, choć w tej chwili wydawał się tak spięty i blady, jakby jego frustracja miała się za chwilę przebić przez ogorzałą od słońca skórę.

Może się jednak myliła, sądząc, że da sobie radę.

– Pięknie wyglądasz – powiedział nieoczekiwanie, choć w jego słowach słychać było urazę.

Może się taka nie czuła ani się nad tym nie zastanawiała, ale rzeczywiście odznaczała się piękną, subtelną urodą kobiety po czterdziestce. Miała niezwykłe niebieskozielone oczy, wysokie kości policzkowe i szeroki uśmiech, równie urzekający, co zaraźliwy. Ciemne, gęste loki upinała na karku, a smukłość jej ciała częściowo maskowały luźne bawełniane spodnie capri i stary T-shirt.

Kołysała się lekko na bosych stopach, bo zdjęła buty przy drzwiach – ten przejęty od matki zwyczaj towarzyszył jej przez całe życie.

Martin, jej mąż, zrobił to samo. Jego skórzane japonki i jej sandałki leżały na końcu korytarza, rzucone jeden przy drugim, jakby splecione w poufałym uścisku, przypominającym ten, który kiedyś łączył oboje małżonków. Bez wątpienia ich buty spodziewały się wyjść razem.

Zdziwiłby się, gdyby go poprosiła, aby wziął ze sobą jej sandały, bo pewnie nie chcą opuszczać jego klapek.

Byłby tym bardziej przekonany, że jej odbiło. Tak właśnie tłumaczył sobie i wszystkim wokół jej decyzję o rozstaniu z nim.

– Odbiło ci, Andee, nie myślisz racjonalnie – powtarzał jej. – Musimy usiąść i porozmawiać, wyjaśnić, o co naprawdę chodzi.

Doskonale wiedział, o co chodzi, a ona nie chciała do tego wracać. Jeden raz był wystarczająco trudny, a kolejny z pewnością niczego by nie ułatwił.

– Przykro mi – bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić – powiedziała mu wtedy, gdy wreszcie zebrała się na odwagę – ale już nie chcę być twoją żoną.

Na chwilę zamarł zszokowany, a potem zaśmiał się nerwowo. Żartowała oczywiście.

A jednak nie żartowała, widział to.

– Dlaczego? – spytał szczerze zdumiony. Jego przystojna twarz o surowej, męskiej urodzie wydała jej się nagle znacznie młodsza, jak na zdjęciach z dzieciństwa, które przechowywała jego matka. Był zagubiony i bezbronny, potrzebował kogoś, kto powiedziałby mu, co robić. – Myślałem, że jesteśmy… że jesteś… szczęśliwa – wydukał.

Mogła mu wybaczyć, że tak sądził, bo przecież bardzo starannie ukrywała to, jak naprawdę się czuła, nie chcąc zranić ani jego, ani dzieci, ani reszty rodziny. A miała poczucie, że nadal go kocha i pewnie nigdy nie przestanie, ale nie była już w nim zakochana.

Teraz uświadomiła sobie, że nie była w nim zakochana nawet wtedy, gdy zgodziła się za niego wyjść trzy lata temu, co stanowiło okropną ironię losu – a raczej błąd – bo przecież byli wówczas parą już od dwudziestu lat i nigdy wcześniej nie czuli potrzeby zawierania małżeństwa. Właściwie nie trwało to równo dwadzieścia lat, bo na pewien czas ją zostawił. Po ponad siedemnastu latach wspólnego życia pod jednym dachem i wychowywania dzieci pewnego dnia nagle oznajmił, że ma dość. Nie chce już być gosposią i etatowym tatą, podczas gdy ona ciągle tylko bawi się w detektywa – tak właśnie to ujął. Podobno przeoczyła fakt, że zdołał stworzyć firmę, która odniosła wielki sukces w branży bezpieczeństwa internetowego, a pracował nad nią w wolnych chwilach: gdy dzieci były w szkole i wieczorami, kiedy ona się nimi zajmowała. Z jakiegoś powodu nagle uznał, że musi się wyrwać z domu i podróżować po świecie – sam.

Teraz już nie żywiła do niego urazy za tamto porzucenie, ale wtedy, gdy jej kariera w policji dopiero się rozwijała, a do wychowania miała dwoje nastolatków, była tak załamana i wściekła, że mogłaby go zabić. Nienawidziła go i poprzysięgła sobie, że nigdy nie przyjmie go z powrotem, a jednak przez cały czas za nim tęskniła.

I w końcu wrócił, zrzucając winę za to swoje zaćmienie, jak to nazwał, na kryzys wieku średniego, który szczęśliwie się skończył. Czyż to nie było cudowne? Cóż, w pewnym sensie zgadzała się z nim, bo w ciągu jego dwuletniej nieobecności wiele się w jej życiu wydarzyło i nie czuła już potrzeby ukarania go. Oboje dojrzeli, co nie stałoby się, gdyby się nie rozstali – on sprzedał swoją firmę internetową i zarobił fortunę, a ona odeszła z policji metropolitalnej i awansowała na detektywa sierżanta w policji w Dean Valley. Uznała wtedy, że naprawdę liczy się to, co wspólnie przeżyli, miłość, którą wciąż do siebie czuli, choć inaczej niż kiedyś, a przede wszystkim dzieci: Luke i Alayna, które rozpaczliwie pragnęły, by rodzice znów byli razem.

– Nigdy nie przestałem cię kochać – zapewniał ją po swoim powrocie. – Jesteś jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochałem i z którą kiedykolwiek spałem, nie licząc Brigitte, a to rozstanie uzmysłowiło mi tylko, jak beznadziejne jest moje życie bez ciebie.

Brigitte. Znalazł sobie kogoś innego, gdy nie byli razem, ale nie mogła mieć mu tego za złe, bo przecież ona zrobiła to samo.

Gdyby jego ukochany ojciec nie umarł właśnie wtedy (gdyż to dlatego tak naprawdę wrócił z tych swoich wojaży), być może zasugerowałaby mu, aby zostali tylko przyjaciółmi. Jednak śmierć Dougiego głęboko dotknęła ich wszystkich, a przecież to normalne, wręcz oczywiste, że w takich chwilach rodziny łączą się w bólu. Więc zapytała go, czy jest gotów zamieszkać w Kesterly-on-Sea, dokąd przeniosła się razem z dziećmi, gdy on zwiedzał świat.

Dla niego sprawa była jasna. Był zdecydowany zostać. Jego matka, tak jak i jej, mieszkała w Kesterly, a biuro nieruchomości jego ojca miało tam główną siedzibę. Zgodnie z wolą taty zamierzał je po nim przejąć. A Andee, jeśli mówiła poważnie o odejściu z policji, mogłaby znaleźć sobie jakiekolwiek inne zajęcie. Mogłaby pracować u niego, zacząć nowe studia albo nawet na jakiś czas zostać w domu.

Możliwości było mnóstwo, gdy pieniądze nie stanowiły problemu, a spora suma, którą zarobił na sprzedaży swojej firmy, plus ta, którą właśnie odziedziczył, oznaczały, że świat stoi przed nimi otworem.

Więc zrobiła to, czego wszyscy chcieli – wyszła za niego, choć wiedziała, nawet w chwili składania przysięgi małżeńskiej, że popełnia błąd. Może było to rozwiązanie dobre dla ich matek, dla dzieci i pewnie dla niego samego, ale na pewno nie dla niej.

Podjęcie decyzji, że musi przestać żyć w tym kłamstwie, zajęło jej trzy lata. Nieważne, ile serc złamie, musiała zrobić to dla siebie, nawet jeśli sama przy tym ucierpi.

– Jesteś w nim zakochana? – zapytał teraz, nie po raz pierwszy.

Odwróciła wzrok.

– Już ci mówiłam – odparła – że on nie ma z tym nic wspólnego.

To była prawda. Decyzja o odejściu nie miała żadnego związku z Graeme’em Ogilvie, mężczyzną, z którym była krótko związana po rozstaniu z Martinem. Żałowała, że w ogóle o nim wspomniała. Wiedziała, że nie zrobiłaby tego, gdyby Martin jej nie naciskał, upierając się, że musiała kogoś poznać.

Trudno było jej teraz na niego spojrzeć. Miał ściągniętą twarz, a ciemne oczy szeroko otwarte i pełne wrogości. Zmaganie się z odrzuceniem nikomu nie przydaje uroku, choć właśnie w takiej chwili jest najpotrzebniejszy.

– A on jest w tobie zakochany? – dopytywał się z przekąsem.

– Ile razy mam ci powtarzać, że nie chodzi o niego? – odrzekła w przypływie irytacji.

– Dlaczego po prostu nie odpowiesz na pytanie? Jest w tobie zakochany?

– Oczywiście, że nie. Prawie nie miałam z nim kontaktu, odkąd zerwaliśmy trzy lata temu…

– Ale teraz masz?

Nie przekonywała go, nie było sensu, skoro i tak nie słuchał.

Chciała, by sobie poszedł i zostawił ją w spokoju, żeby mogła się zastanowić i wymyślić, jak poradzić sobie z tą sytuacją, z dziećmi i z resztą życia.

– Mamo, jeśli odejdziesz, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę – grzmiała w słuchawce osiemnastoletnia Alayna, kiedy się dowiedziała o rozstaniu rodziców od ojca, który zadzwonił do niej z tą „radosną” nowiną w trakcie roku akademickiego.

Andee chciała poczekać, aż Alayna i jej starszy brat wrócą do domu na wakacje, ale teraz było już na to za późno.

– Mamo, chyba nie mówisz poważnie – oświadczył Luke, gdy zadzwonił z Exeter, gdzie studiował trzeci rok naukę o sporcie i sprawności fizycznej. – Musisz to jeszcze przemyśleć, bo mam wrażenie, że robisz to samo, co tata, kiedy mu odbiło.

– Ja nie mam kryzysu – zaprotestowała, choć może jednak w głębi ducha czuła, że to nieprawda. – Po prostu muszę przez jakiś czas pobyć sama. Wynajmę mieszkanie w Kesterly, więc jeśli chcesz, będziemy się widywać codziennie, ale wiem, że zawsze jesteś bardzo zajęty.

– Codziennie to byłaby przesada – zauważył. – Ale nie rozumiem, dlaczego musisz ranić tatę. Wiem, że zachował się okropnie, kiedy odszedł, lecz myślałem, że już sobie z tym poradziłaś. Bo przecież za niego wyszłaś, prawda?

– Tak, i poradziłam sobie z tym, co zrobił. Chodzi o coś innego. Muszę zrobić coś dla siebie.

Nigdy nie powiedziała dzieciom o Graemie Ogilvie. Wtedy był to dla niej związek zbyt świeży i za wcześnie było na takie rozmowy, a kiedy w końcu przyznała się do niego Martinowi, ten zdecydował, że dzieci nie muszą o tym wiedzieć.

W ciągu tych trzech lat, odkąd z nim zerwała, wpadła na Graeme’a zaledwie kilka razy. Za pierwszym i drugim razem spotkali się na jakiejś uroczystości w ratuszu i choć oczywiście zamienili kilka słów, żadne z nich nie wspomniało o tym, co kiedyś ich łączyło. Nie poruszyli tego tematu także przy trzeciej okazji – w zeszłym tygodniu, gdy wstąpiła do jego sklepu z antykami, nie po to jednak, by się zobaczyć z nim, lecz z kimś, kto tam pracował.

To była już zupełnie inna historia, chociaż może los wybrał ten dziwny sposób, by raz jeszcze spróbować ich ze sobą połączyć, to znaczy Graeme’a i ją, bo jeśli chodzi o Blake’a Leonarda, z którym zamierzała się wtedy zobaczyć… Bóg jeden wie, co los mu szykował.

Wbiła spojrzenie w Martina i powiedziała:

– Nie chcę, żebyś mówił dzieciom o Graemie. Powiedziałam ci, że poszłam do jego sklepu, bo postanowiłam być z tobą szczera, ale powód mojej wizyty nie miał z nim nic wspólnego.

– Och, po prostu zamierzałaś nabyć parę staroci, prawda? Bo przecież często to robisz.

– Utrudniasz to znacznie bardziej, niż trzeba – stwierdziła, ignorując jego sarkazm.

– Proszę, wybacz, jeśli mam coś przeciwko temu, że mnie zostawiasz. A on wie? Powiedziałaś mu, że wynajęłaś sobie to gniazdko?

– Oczywiście, że nie. To nie ma nic wspólnego z nim, a o ile wiem, on poznał już kogoś innego, więc i tak nie obchodziłoby go, gdzie mieszkam. – Nie zdziwiłoby ją, gdyby Graeme był z kimś innym. Był przystojnym mężczyzną o ironiczno-złośliwym poczuciu humoru, lubił sztukę, włoską kulturę i – co zainteresowałoby inne kobiety dużo bardziej, niż interesowało ją – należał do osób zamożnych. Większość ludzi uznałaby go za znakomitą partię.

Podobnie jak Martina.

Zamierzając coś powiedzieć, odchrząknął i przesunął dłonią po nieogolonym podbródku.

– Więc kiedy cię znowu zobaczę? – spytał szorstko.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Każda odpowiedź wydawała się niewłaściwa.

– Nie musisz nic mówić – dodał, sięgając po kluczyki. – Zadzwoń, kiedy przestaniesz się zachowywać jak suka.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, odwróciła się z powrotem do okna i patrzyła, jak Martin wychodzi na ulicę i kieruje się do furgonetki, którą wynajął, aby pomóc jej w przeprowadzce.

Była wzruszona, że to zrobił. W końcu działał wbrew własnym interesom.

Był życzliwy, zawsze to wiedziała. W dużej mierze to dlatego tak bardzo jej na nim zależało – to dlatego go kochała. Po prostu nie zamierzała dłużej udawać, że w jej sercu jest miejsce na coś więcej niż przyjaźń. Ona też nie chciała go stracić, choć na razie musiała zaakceptować fakt, że takie ryzyko istnieje.

Patrząc, jak wycofuje auto i włącza się do powolnego ruchu ulicznego, zastanawiała się, dokąd pojedzie, gdy już odda furgonetkę i odbierze własny samochód. Do swojej matki czy do jej? Obie życzliwie by go wysłuchały, choć trzeba uczciwie przyznać, że i jedna, i druga były też wyrozumiałe i cierpliwe w stosunku do niej, co na pewno nie było łatwe, zważywszy na fakt, że bardzo ceniły sobie rodzinną bliskość. Tak bardzo, że do dzisiaj Andee i Martin mieszkali u jej matki w Bourne Hollow, małej, skalistej wiosce położonej na wysuniętym na północ przylądku.

Dawno powinni byli się wyprowadzić i znaleźć sobie coś swojego. Być może fakt, że nie potrafiła wybrać odpowiedniego domu, tylko potwierdzał jej brak zaangażowania w planowanie wspólnej przyszłości.

W ciągu kilku dni Martin miał się przenieść do swojej matki, na zielone przedmieścia Westleigh, gdzie dzieci zamierzały go odwiedzać co drugi tydzień przez całe lato. Wciąż miały swoje pokoje w domach u obu babć i nieważne gdzie wylądowałyby po skończeniu studiów, Andee nie wyobrażała sobie, aby to się miało zmienić.

W tym nowym mieszkaniu była dodatkowa sypialnia i Andee miała nadzieję, że syn i córka przynajmniej od czasu do czasu u niej przenocują po jakimś późnonocnym wypadzie do miasta.

Alayna wciąż była na nią wyraźnie wściekła. Nie odpisywała na SMS-y ani nie oddzwaniała, gdy matka zostawiała jej wiadomości głosowe.

Andee zamierzała się tym zająć w odpowiedniej chwili. Na razie miała sporo pracy przy rozpakowywaniu się, musiała też odpowiadać na maile i dzwonić do Helen Hall, prawniczki, która poprosiła ją, aby spróbowała pomóc Blake’owi Leonardowi. Jego nastoletnia córka zaginęła bowiem bez śladu dwa lata temu.

Andee dobrze pamiętała tę sprawę. Było wtedy o niej bardzo głośno. Tego rodzaju historie zawsze głęboko ją poruszały.

Gdy Helen zadzwoniła po raz pierwszy, aby poprosić ją o pomoc, odruchowo chciała odmówić. Poszukiwanie zaginionych dzieci – a dla niej dziewiętnastolatka wciąż była dzieckiem – w dużej mierze przyczyniło się do jej odejścia z policji. Nie żeby nie chciała pomóc tym rodzinom. Przeciwnie, bardzo tego pragnęła, bo aż za dobrze wiedziała, przez co ci ludzie przechodzili, ale dobijało ją to emocjonalne napięcie. Już nie potrafiła radzić sobie ze spanikowanymi, wstrząśniętymi, przerażonymi, a czasem także mającymi poczucie winy rodzicami tych dzieci, bo nie umiała przestać myśleć o własnych rodzicach, o tym, jak musieli się czuć, kiedy zniknęła jej czternastoletnia siostra Penny.

Gdyby Penny w końcu wróciła do domu, Andee niemal na pewno już by sobie z tym poradziła. Może nawet nie wstąpiłaby w szeregi policji. Ale nigdy nie znaleziono ani ciała, ani żadnego śladu jej siostry. Dostali jednak list, wysłany jakieś dwa tygodnie po jej zniknięciu, a jego treść zapadła głęboko i boleśnie w serce Andee już na zawsze.

Drodzy Mamo i Tato,

pewnie powinnam Was przeprosić za to, że znikam w ten sposób, ale może nie przeszkadza Wam aż tak bardzo, że mnie nie ma, więc przeproszę tylko za to, że zawsze byłam dla Was wielkim rozczarowaniem. Wiem, że tata chciał mieć syna, ale urodziłam się ja, więc chyba sprawiłam mu zawód już pierwszego dnia. I nie winię go za to, że zawsze najbardziej kochał Andee, która jest ode mnie znacznie ładniejsza, lubi sport, jak on, i jest naprawdę bystra – to zrozumiałe, że jest z niej taki dumny. Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale czasem nienawidzę jej za to, że we wszystkim okazuje się znacznie lepsza niż ja. Nikt nawet mnie nie zauważa, kiedy ona jest w pobliżu. Zupełnie jakbym się stawała niewidzialna. I wiem, że chciałaby, abym zniknęła. Dlatego to zrobię.

Nie wiem, co mogłabym dodać, więc jeszcze raz przeproszę. Pewnie beze mnie wszyscy będziecie szczęśliwsi. Proszę, przekażcie Andee, że może sobie wziąć z moich rzeczy wszystko, co zechce, choć nie sądzę, żeby chciała cokolwiek.

Wasza córka Penny

Do dzisiaj nie wiedzieli, czy po wysłaniu tego listu Penny popełniła samobójstwo, czy gdzieś wyjechała, aby zacząć nowe życie. Miała czternaście lat, więc rozpoczęcie nowego życia wydawało się nieprawdopodobne, bo niby jak miałaby to zrobić, jeśli nikt jej w tym nie pomógł? Nigdy nie znaleziono dowodu, że ktoś namówił ją do tej ucieczki. A przecież wróciłaby, gdyby obejrzała wiadomości i zrozumiała, jak bardzo wszyscy cierpieli. Ojciec był nadinspektorem policji metropolitalnej, więc zrobiono wszystko, aby odnaleźć jego córkę. Co więcej, sama Andee odgrzebywała tę sprawę jeszcze kilka razy na przestrzeni lat, ale nigdy nie udało jej się wpaść na nowy trop.

Równie rozdzierająca serce była świadomość, że ich ojciec umiera, nie dowiedziawszy się, co się stało z jego córką.

Niektóre rodziny spotykało podobne nieszczęście, a Andee wiedziała, co przeżywają. Nie tylko z tego powodu, że jej bliscy doświadczyli tego samego, ale również dlatego, że widziała już zbyt wielu cierpiących i za każdym razem, gdy nie potrafiła odpowiedzieć na dręczące ich pytania ani odnaleźć ciała zaginionej osoby, sama czuła ich bezradność i ból.

Miała nadzieję, że rodzina Blake’a Leonarda nie okaże się jedną z tych, którym nie będzie w stanie pomóc. Nikt, ale to nikt nie zasługiwał na to, aby przechodzić przez takie niekończące się piekło. Jednak w sprawie zaginionej osoby dwa lata to mnóstwo czasu, a z policyjnych akt, do których miała w tej chwili dostęp, wynikało, że przeprowadzono drobiazgowe i zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Musiała więc uznać, że szanse znalezienia Jessiki nie wyglądały najlepiej. Nie zamierzała jednak zrezygnować, w końcu cuda się zdarzają, o czym czasami informują w wiadomościach, a kto powiedział, że jeden z nich nie zdarzy się w tym wypadku?

Rozdział 2

– Tato, jesteś niesamowity. Nie miałam pojęcia, że to potrafisz.

W orzechowych oczach Blake’a Leonarda błysnęły szelmowskie ogniki.

– Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała, co potrafię, młoda damo – droczył się, gdy odwracała rysunek, aby się przekonać, że z każdej strony wygląda tak samo.

– Bo jesteś czarodziejem – wykrzyknęła i śmiejąc się z zachwytu, zarzuciła mu chude ramiona na szyję.

– Zapytaj, czy w czarodziejski sposób odstawi cię na lekcję tańca – zawołała Jenny z kuchni.

Oczy ośmioletniej Jessiki zrobiły się okrągłe.

– Polecimy tam, tato? – wyszeptała.

– Dobry pomysł – odpowiedział szeptem. – Pójdę po skrzydła.

Radość i ukojenie, które przyniosło mu to nieoczekiwane wspomnienie, zniknęły raptownie, gdy myśli Blake’a wróciły do rzeczywistości. Właśnie klęczał przed żardynierą i ostrożnie obrywał przekwitłe kwiaty fuksji.

– Ta pani detektyw się odzywała? – spytał Matt, zatrzymawszy się przy tylnych drzwiach ich segmentu szeregowca usytuowanego na obrzeżach starej części Kesterly. Był wysokim młodym mężczyzną o gęstym, ciemnym kilkudniowym zaroście ukrywającym delikatną linię szczęki, długich, spiczastych rzęsach otaczających głęboko osadzone granatowe oczy i tak zmiennym usposobieniu, że raz był wojowniczy, a za chwilę wydawał się bezbronny i przerażony.

Zanim Blake odpowiedział, rzucił okiem przez oszklone drzwi do jadalni, której bielone ściany były obwieszone niektórymi z jego obrazów namalowanych na przestrzeni lat, a stół zarzucony licznymi książkami, których potrzebował, pracując w sklepie Ogilviego. Przypomniał sobie, że żona wyjechała do rodziców, i poczuł ukłucie smutku, choć dzięki jej nieobecności mógł mówić swobodnie – przy niej lepiej było nie wspominać o Jessice ani o niczym, co jej dotyczyło.

– Ona już nie jest detektywem – przypomniał Mattowi. – Zobaczę się z nią jutro. – Jego niegdyś przystojna twarz, zdaniem Jenny zbyt radosna jak na artystę, stała się pomarszczona i ziemista wskutek ciosów, których życie mu nie skąpiło, a z których największym było zniknięcie córki.

Matt opadł swoim patykowatym ciałem na jedno z płóciennych krzeseł przy rdzewiejącym stole z kutego żelaza.

– Przyjdzie tutaj? – zapytał.

Blake zastanawiał się, czy Matt chciał się spotkać z Andee Lawrence. Gdy policja ograniczyła zakres poszukiwań Jessiki, poczuli się porzuceni, bezradni i wściekli, ale potem znajomy Matta zasugerował, że powinni porozmawiać z jego matką, Helen Hall, jedną z najlepszych prawniczek w mieście. Więc Blake do niej zadzwonił, a ona poleciła mu byłą detektyw sierżant Andee Lawrence.

– Poprosiłem, żeby jeszcze raz przyszła do sklepu – odpowiedział. Nie chodziło o to, że nie chciał zaprosić Andee do ich domu, po prostu wolał, żeby sąsiedzi jej nie rozpoznali i nie zaczęli zadawać pytań. Dostatecznie długo byli w centrum uwagi, gdy zniknęła Jessica.

– Mówiła, że znalazła coś nowego? – dopytywał się Matt.

Blake pokręcił głową. Serce miał pełne udręki, a ból i niepewność nie opuszczały go ani na chwilę.

– Nie miała czasu, a zresztą wątpię, by powiedziała coś przez telefon.

Znacznie łatwiej sobie z tym radził w lepsze dni, a zdarzały się takie od czasu do czasu. W złe dni miał ochotę skończyć z tym wszystkim, zamiast żyć z tą niepewnością, nienawiścią do samego siebie i poczuciem winy za wszystko, co zrobił swojej rodzinie. Gdyby nie był zmuszony ich tu sprowadzić, Jessica i Matt zrobiliby sobie roczną przerwę i tamtego feralnego dnia byliby pewnie tysiące mil od Londynu. Jessica nigdy nie poznałaby osoby czy osób, które ją uprowadziły, a teraz byłaby tutaj, z rodziną, albo gdzieś z przyjaciółmi, może na próbie przed koncertem, a może komponowaliby coś nowego z Mattem.

Choć początkowy szok, a także niedowierzanie i cały ten horror, który przeżywali po jej zniknięciu, osłabły już jakiś czas temu, wystarczyło cokolwiek, by wróciły z dawną siłą. Ta straszna prawda, z którą nie potrafił się pogodzić, dopadała go znienacka, a wtedy na nowo ogarniały go panika, bezsilność i lęk.

Dzięki pomocy psychologa nauczył się lepiej kontrolować te uczucia, ale wyobraźnia pozostała jego największym wrogiem. W każdej chwili mógł usłyszeć krzyk córki, jej wołanie: „Tato! Tato!” – błaganie, by ją odnalazł.

Zainteresowanie mediów wygasło, lecz przez kilka pierwszych miesięcy było bardzo intensywne – i pożądane, bo mogło pomóc w odnalezieniu Jessiki. Mnożyły się pytania, a wraz z nimi spekulacje i plotki. Przez pewien czas nawet on sam był o coś podejrzewany, choć nigdy się nie dowiedział o co dokładnie.

Matt też chodził do psychologa i obaj kurczowo chwytali się każdej rady, próbowali każdej techniki radzenia sobie z traumą, stosowali ćwiczenia oddechowe i korzystali z wszelkich metod wsparcia dla osób takich jak oni. Modlili się, medytowali, biegali, jedli to, co im polecano, opisywali swoje uczucia, rozmawiali o nich, a nawet je rysowali.

Blake pragnął całym sercem, by Jenny się do nich przyłączyła, ale ona zawsze obawiała się obcych i zaczęła się wycofywać ze świata, jeszcze zanim Jessica zniknęła. Tego, co się wydarzyło na północy, a co zmusiło ich do wyjazdu, nie była już w stanie znieść. Gdy zaczęło do niej docierać, że być może nigdy nie odzyskają córki, Blake poczuł się tak, jakby stracił też swoją ukochaną, muzę, namiętność i życiową partnerkę. Jessica nie umarła. Nie mógł i nie chciał myśleć inaczej, a nikt nigdy nie sugerował, że powinien wziąć to pod uwagę. W przeciwnym razie musiałby przestać jej szukać, a tego przecież nigdy by nie zrobił. Podobnie jak Matt, który wyglądał i czuł się tak, jakby utracił cząstkę siebie – i tak było, zważywszy na fakt, że Jessica była jego bliźniaczką. Ten cios zburzył jego młode życie. Blake wiedział, że nigdy się po nim nie podźwignie.

Popatrzył na ten wychudły, bezradny i pozbawiony celu cień przystojnego młodzieńca, którym powinien być jego dwudziestojednoletni syn, i położył mu dłoń na ramieniu, chcąc go podnieść na duchu. Poczuł kości i wątłość jego ciała. Chłopak był zbyt chudy. Podobnie jak sam Blake.

– Wciąż słyszę jej głos w mojej głowie – powiedział Matt, patrząc przed siebie. – Jest tak wyraźny, że wydaje mi się, jakby była gdzieś blisko, a ja muszę tylko zgadnąć gdzie.

Blake doskonale go rozumiał.

– Może Andee Lawrence znajdzie coś, co umknęło policji.

– Zapomniałem ci powiedzieć – dodał Matt. – Ona jest mamą Luke’a Farnhama. Wiesz, tego, który mieszkał w tym samym akademiku, co ja, na pierwszym roku studiów.

– Pamiętam go. Widziałeś się z nim ostatnio?

Matt tylko wzruszył ramionami.

Było to mało prawdopodobne, bo po zniknięciu Jessiki jej brat rzucił studia, a choć miał znajomych w okolicy, większość z nich już wyfrunęła z rodzinnego gniazda albo starała się utrzymać pracę.

Pewnego dnia Blake będzie musiał pogadać z Mattem, aby i on znalazł sobie jakieś zajęcie albo wrócił na uczelnię, ale wiedział, że na razie jego syn nie może znieść myśli o budowaniu swojej przyszłości bez siostry. Zupełnie jakby tamtego feralnego dnia i jego życie stanęło w miejscu. Był spętany więzią łączącą bliźnięta i nie mógł żyć własnym życiem, tak jak je sobie zaplanował. Czułby się niczym najgorszy zdrajca, wiedząc, że ona nie może zrobić tego samego.

– Potrzebuje dziewczyny. – Jessica śmiała się, dźgając go w żebra. – Tego mu trzeba. Boskiej, seksownej i gotowej, żeby…

– Tak, wystarczy, rozumiemy – przerwał jej Blake i mrugnął do syna.

– W jego wieku nie powinien już być prawiczkiem. Ma siedemnaście lat, na miłość boską.

– A kto powiedział, że jest prawiczkiem? – odparował Blake.

– A od kiedy nie ma mnie w tym pokoju? – oburzył się Matt.

Jessica gapiła się na niego okrągłymi oczami.

– Nie mów, że to zrobiłeś i nie puściłeś pary – zawołała. – Zawarliśmy układ, że gdy któreś z nas to zrobi…

– Wcale nie mówię, że to zrobiłem – wtrącił szybko Matt. – To tata tak stwierdził. Znów coś sobie ubzdurał.

– Cóż, któregoś wieczoru spędziłeś sporo czasu na górze z Amie Rice – przypomniał mu Blake. – A wszyscy wiemy, że ona tylko czeka, aż zrobisz pierwszy krok.

Jessica roześmiała się na widok rumieńca Matta, a Blake zmiażdżył ich oboje w uścisku.

Przypomniał sobie tamten uścisk, patrząc, jak Matt wchodzi z powrotem do domu.

– Pobiegamy później? – zawołał za nim.

– Jasne, jeśli masz ochotę – odparł Matt, nie odwracając się.

– Najpierw powinniśmy zadzwonić i pogadać z mamą.

– Chyba raczej z babcią – poprawił go syn i sięgnął do lodówki po coś do picia. – Mama prawie nigdy nie podchodzi do telefonu.

– Z tobą porozmawia.

– Jeśli nie zamieni słowa z tobą, to ja nie chcę z nią rozmawiać.

Blake nie naciskał. Rozumiał jego irytację na matkę. On sam czuł do niej coś innego, ale rzadko dzielił się tym z synem.

Myśl o tym, co się działo z Jenny, była dla niego wyjątkową torturą, zwłaszcza że jego żona zawsze była taka krucha, taka niepewna siebie – za wyjątkiem chwil, które spędzała z Blakiem i dziećmi. On stanowił jej siłę, zawsze to powtarzała, a ona była jego aniołem. Kiedyś rodzina znaczyła dla niej wszystko, ale teraz, gdy zabrakło Jessiki, a blizny po tym, co się wydarzyło na północy, jeszcze się nie zagoiły, przestała sobie radzić. Wyjechała do rodziców, bo nie mogła patrzeć, jak jej mąż i syn cierpią, a ona nie potrafi im pomóc.

– Wiem, że już o to pytałem – powiedział Matt, znów podchodząc do drzwi – ale nie sądzisz, że to, co się stało z tą kanalią Tylerem Bennettem… Myślisz, że to mogło mieć coś wspólnego z…

– Nie, nie sądzę – przerwał mu łagodnie Blake. – Nie ma sensu tak myśleć. On jest w Manchesterze, a Jess była w Londynie, kiedy zniknęła, a poza tym policja rozmawiała ze wszystkimi. Nie wiedzą wiele więcej niż my.

Matt się odwrócił, a wtedy zadzwoniła komórka Blake’a.

Ucieszył się, widząc, że dzwoni jego szef. Przez te dwa lata Graeme i jego rodzina okazali im wszystkim tak wiele wsparcia, że Blake nie miał pojęcia, jak poradziłby sobie bez nich.

Przez chwilę rozmawiali o dziewiętnastowiecznej pozłacanej sofie, którą Graeme zdobył na aukcji we Włoszech, a Blake ostatnio odnowił. Właśnie została sprzedana, a nowa właścicielka miała nadzieję, że dostarczą ją do Dorset, gdzie mieszkała, następnego dnia.

– Dave jest w tym tygodniu na urlopie – powiedział Graeme, mając na myśli ich stałego kierowcę. – Zamierzałem zapytać, czy ty mógłbyś tam pojechać, ale właśnie sobie przypomniałem, że jesteś umówiony z Andee.

– O czwartej – potwierdził Blake. – Zdążę wrócić, zanim się zjawi.

– W takim razie w porządku. Pojechałbym z tobą, żeby ci pomóc, gdyby któraś z moich sióstr mogła popilnować sklepu, ale zdaje się, że żadnej jutro nie będzie, siostrzenic też nie. Jeśli chcesz, to dam ci znać.

– Nie martw się, chyba Matt jest wolny. Poproszę go, żeby mi pomógł. Na pewno nie masz nic przeciwko temu, abym się spotkał z Andee w sklepie? Bo mogę…

– Oczywiście, że nie. Zrób, jak uważasz. O której mam się ciebie spodziewać jutro rano?

– Koło ósmej?

– Idealnie. I nie zapomniałeś, że jesteś zaproszony na drinka u mojej siostry w piątek? Dzwoniła, żeby się upewnić, czy przyjdziesz.

– Jasne, że przyjdę. Przepraszam, że do niej nie oddzwoniłem. Dziękuję.

Rozłączywszy się, Blake dokończył porządkowanie fuksji, po czym wszedł do domu, by przeczytać notatki, które przygotował na spotkanie z Andee. Rozpaczliwie starał się nie pokładać w niej zbyt wielkiej nadziei, nie chciał wywierać na nią presji – ani przeżywać bolesnego zawodu, kiedy w końcu zgodzi się z policją, że ta zagadka może nigdy nie zostanie rozwiązana.

Rozdział 3

Rowenę Cayne – o drugim imieniu Zelda, nadanym przez ojca, miłośnika twórczości Fitzgeraldów – w gronie bliskich przyjaciół i rodziny pieszczotliwie nazywano Rowzee. Na mieście zwykle zwracano się do niej „pani C” i zawsze wyrażano o niej ciepło, bo od czterdziestu lat była jedną z najbardziej lubianych nauczycielek w liceum w Kesterly. Uczyła angielskiego i dramy, dopóki z końcem ostatniego semestru nie przeszła na emeryturę, więc większość dzieci na przestrzeni kilku pokoleń uczestniczyła w jej fascynujących zajęciach w klasie lub na scenie, gdzie odgrywano przeróżne komedie, tragedie, romanse, a nawet, od czasu do czasu, mrożące krew w żyłach horrory. I wszyscy uczniowie – według Pameli, siostry Rowzee – ją uwielbiali. Pamela rzadko mówiła o tym z dumą lub sympatią, zwykle w jej głosie pobrzmiewała nuta urazy, ale taka już była, a siostra za dobrze ją znała, by się na nią za to obrażać.

Dwa lata młodsza od Rowzee i pod wieloma względami bardzo od niej różna, miała to za złe całemu światu, a zwłaszcza swoim córkom, obecnie w wieku trzydziestu jeden i dwudziestu dziewięciu lat, które jej zdaniem kochały ciotkę bardziej niż własną matkę. Obie dziewczyny i sama Rowzee stanowczo temu zaprzeczały, jednak Victor, nieżyjący już mąż Rozwee, zawsze twierdził, że to prawda, choć nigdy w obecności Pameli. Nie był człowiekiem gwałtownym, mimo że przyznał się żonie, iż jej młodsza siostra nieraz omal nie doprowadziła go do rękoczynów.

Niestety, z własnym mężem jej się to udało, bo w dniu, w którym wreszcie postanowił odejść na dobre, spróbował ją udusić, a gdyby Rowzee i jej znacznie młodszy brat Graeme nie usłyszeli odgłosów szamotaniny i nie przybiegli na ratunek, całkiem możliwe, że mąż Pameli siedziałby teraz za kratkami, a jej samej nie byłoby już na tym świecie.

Na szczęście Pamela przeżyła. Rowzee rozumiała siostrę jak mało kto i wiedziała, że za maską zaciekłości i nieustannych narzekań kryje się prawdziwie wrażliwa dusza, próbująca okiełznać własne demony. Graeme też kochał Pamelę i wierzył, że w głębi serca jest ona dobrą osobą, ale nie zawsze był wobec niej tak tolerancyjny jak Rowzee, ponieważ uważał, że młodsza z jego sióstr – nieważne, że z racji wieku prawie mogłaby być jego matką – powinna od czasu do czasu usłyszeć kilka słów prawdy.

Victor zdecydowanie się z nim zgadzał. Nieraz mówił Pameli wprost, że jeśli nie ma nic miłego do powiedzenia, to lepiej niech się zamknie. Zwykle wybiegała wtedy wzburzona i nabzdyczona, aby dzień lub dwa dni później wrócić i zachowywać się, jakby nic się nie stało.

Rowzee często zastanawiała się, co pomyślałby Victor, gdyby wiedział, że wkrótce po jego śmierci – zmarł dwa lata temu na zawał, a Rowzee wciąż bardzo za nim tęskniła – Pamela postanowiła się wprowadzić do Coach House, domu, w którym jej siostra mieszkała z mężem przez ponad trzydzieści lat. Właściwie to wiedziała, co by pomyślał, ale było to dla niej nieco zbyt dosadne, więc powtarzała sobie tylko, że odkąd zamieszkały pod jednym dachem, przynajmniej żadna z nich nie czuje się samotna.

– Nigdy nie będziesz samotna! Wszyscy lubią tu przyjeżdżać – stwierdziła jej siostrzenica Katie, kiedy Rowzee wyjaśniła, dlaczego pozwala jej władczej matce mieszkać w tym bezcennym ustroniu. Tak naprawdę nie było to żadne ustronie, bo znajdowało się zaledwie kilka mil za miastem, na obrzeżach posiadłości Burlingford, i stanowiło część niewielkiej osady złożonej z jeszcze paru innych, mniejszych domków. Jednak to właśnie tutaj Victor napisał piętnaście książek przygodowych dla dzieci, wszystkie udane, a w trakcie pracy zawsze wymagał ciszy i spokoju.

Z upływem lat dom bardzo się zmienił – dzięki zainteresowaniu Victora wystrojem wnętrz był teraz znacznie jaśniejszy i przyjemniejszy niż wtedy, kiedy młody Charles, obecny właściciel Burlingfordu, zaoferował im jego kupno. Ostatnie zmiany wprowadzono zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią Victora – starano się stworzyć wnętrze znacznie nowocześniejsze i bardziej gościnne, przy zachowaniu wszystkich jego oryginalnych cech. Teraz więc ten stary kamienny, kryty strzechą dom z uroczym gankiem chlubił się wielkim kuchnio-jadalnio-salonem zajmującym większość tylnej części domu, czarną, lśniącą kuchenką, bielonymi dębowymi belkami i pięknymi, wymyślnymi oszklonymi drzwiami prowadzącymi na rozległy kryty taras. Zachowano pokaźną niszę z majestatycznym kominkiem, choć nieco go upiększono, a mieszczący się z przodu domu wygodny gabinet był osłonięty przed słońcem przez cały poranek, gdy Victor najwięcej pracował. Na górze Rowzee miała wspaniałą sypialnię z łazienką i garderobą, przytulny kącik do czytania i ławeczkę w oknie, na której siadywała, aby oglądać zachód słońca nad ujściem rzeki. Największy pokój gościnny po drugiej stronie podestu Pamela przekształciła w swoją prywatną przestrzeń, a za pozwoleniem Rowzee przebiła się do przestronnej łazienki. Pozostałe pokoje dla gości znajdowały się na końcu korytarza, który z jednej strony otwierał się na przedpokój na dole, a z drugiej wychodził na ogród z tyłu domu.

Właśnie w tym ogrodzie stała teraz Rowzee z telefonem przy uchu, a delikatny wietrzyk poruszał jej ciemnymi lokami, w których połyskiwały srebrne kosmyki. Może i miała sześćdziesiąt pięć lat i była na emeryturze, ale w głębi ducha czuła się jak trzydziestopięciolatka i choć jej miodową cerę naznaczyły już lekko zmarszczki, a w zielonych oczach nie było tyle iskierek, co dawniej, wciąż jeszcze nie wyglądała na swoje lata. Otaczała ją aura łagodnej dociekliwości, która idealnie łączyła się z wrodzoną figlarnością – była, jak często mawiał jej brat, „tobołkiem dobroci przewiązanym psotą” i bez wątpienia właśnie to tak bardzo przemawiało do jej uczniów przez te wszystkie lata.

Zdaniem Pameli jej siostra i Victor byli beznadziejnie naiwni, stanowili łatwy łup dla każdego, kto chciałby ich wykorzystać, a Rowzee właściwie przyznawała jej rację. A jednak przez wiele lat całkiem nieźle sobie radzili, na swój własny, uroczy sposób, i jakoś nie wpadli w żadne tarapaty – przynajmniej niezbyt poważne, ale Rowzee nie lubiła rozpamiętywać niepowodzeń.

Czekając, aż ktoś się odezwie w telefonie, wpatrywała się w dal ponad trawnikami i klombami, bujnie rozkwitającymi po niedawnym deszczu, i obserwowała wyczyny Billa Simmondsa, głównego ogrodnika na sąsiedniej posesji, szalejącego na czterokołowcu i ubawionego jak nigdy w życiu. Taką machiną sama chętnie by się przejechała – wyglądało to na świetną zabawę.

Coś, co warto zaliczyć, zanim się kopnie w kalendarz.

– Nie, jestem tu – odpowiedziała, gdy głos w telefonie znienacka zapytał, czy się rozłączyła.

– Przepraszam, że musiała pani czekać, ale obawiam się, że jeszcze nie dostaliśmy odpowiedzi.

– Och, rozumiem. – Rowzee sama nie wiedziała, czy jest rozczarowana, czy zadowolona. – Cóż, nic nie szkodzi – dodała, rozchmurzywszy się. – Zawsze mogę zadzwonić ponownie. Dziękuję za pomoc. – I życząc dziewczynie miłego dnia, pomachała Billowi Simmondsowi, który zauważył ją akurat w chwili, gdy wchodziła na bosaka do domu.

– A, tu jesteś! – sapnęła Pamela, wpadając z przedpokoju do kuchni z naręczem ciężkich zakupów. – Myślałam, że wyjdziesz i mi pomożesz.

– Nie słyszałam samochodu – odparła Rowzee, po czym wyjęła z rąk siostry część toreb i odłożyła na wyspę kuchenną.

– Z kim rozmawiałaś przez telefon?

Rowzee drgnęła zaskoczona.

– Skąd wiesz, że z kimś rozmawiałam?

– Bo słyszałam, jak się rozłączasz. A co, myślałaś, że mam jakieś supermoce czy co?

Rowzee zmarszczyła brwi.

– Z tobą nigdy nie wiadomo – odrzekła i ucieszyła się, widząc, że rozbawiła siostrę.

Pamela była od niej wyższa, miała na głowie szopę puszystych loków i podobnie jak ona twarz w kształcie serca, tyle że większą. Właściwie Pamela wszystko miała większe – od nieco wyłupiastych zielonych oczu i nieprzeciętnych ust do bujnej figury, którą zawsze usiłowała wcisnąć w ubrania o numer za małe. W rezultacie zazwyczaj było jej za gorąco, zwłaszcza o tej porze roku, i wyglądała na niespokojną, zestresowaną lub zirytowaną, nawet jeśli akurat jej samopoczucie było inne, choć zwykle czuła się właśnie tak.

Rowzee słuchała jednym uchem gderania siostry o jakiejś babie w supermarkecie, która nie wiedziała, że trzeba stać w kolejce, więc ktoś, oczywiście Pamela, musiał przywołać ją do porządku, a wtedy babsko nazwało ją bezczelną starą krową, która powinna pilnować własnego pieprzonego nochala.

Rowzee była świadkiem wielu takich scen, gdy robiły razem zakupy.

– Znowu wychodzisz? Jeśli tak… – zaczęła.

– Oczywiście, że wychodzę. Jedna z nas musi znaleźć pracę. Nie każda jest taką szczęściarą, żeby dostać spadek po mężu albo porządną państwową emeryturę. Mam coś do zrobienia, bo muszę… Muszę… – Usiłowała sobie przypomnieć, co takiego ważnego ma do załatwienia, a Rowzee uprzejmie nie wspomniała o alzheimerze, jak to zwykle robiła siostra, kiedy to jej zdarzało się nie móc sobie czegoś przypomnieć. – Nie spodziewaj się mnie przed ósmą – dokończyła Pamela.

– Zjesz kolację? – zaproponowała Rowzee.

– Może, jeśli to nie za duży kłopot.

– Zrobię sałatkę.

– Znowu? Cóż, może szybciej schudnę, tylko nie przesadź z dressingiem. Zrobiłaś listę osób, które chcesz zaprosić na przyjęcie w piątek?

„Raczej osób, które ty chcesz zaprosić” – sprostowała Rowzee w myślach, ale głośno przytaknęła:

– Owszem.

– A dzwoniłaś już do nich? Nie przyjdą, jeśli się nie dowiedzą, że są zaproszeni.

Rowzee o mało nie wybuchła śmiechem.

– Czekam na kilka potwierdzeń, ale może niektórzy są na urlopie – odparła. – Bill Simmonds podrzucił pod drzwi bardzo sympatyczną kartkę z potwierdzeniem.

Pamela stanęła jak wryta, a jej szyję zalał fioletowawy rumieniec.

– Nie mówiłaś, że zamierzasz go zaprosić – zaprotestowała.

– Przecież od lat przychodzi na wszystkie nasze przyjęcia. – Rowzee była zdumiona. – Więc dlaczego tym razem miałabym go nie zaprosić?

Najwyraźniej nie mając na to żadnej odpowiedzi, Pamela wróciła ze złością do swojego zajęcia.

– Napisał, że po południu przyjdzie skosić trawnik – ciągnęła Rowzee – żeby wieczór był jeszcze bardziej udany. Czy to nie miłe z jego strony?

– Skoro tak twierdzisz.

Rowzee przyjrzała jej się uważnie.

– No dobrze, czym Bill Simmonds tak cię zdenerwował? – zadała ryzykowne pytanie.

– A kto mówi, że mnie zdenerwował?

– Przecież widzę. O nie, czyżby znów próbował z tobą flirtować?

– Zmieńmy temat, dobrze? Jeśli chcesz zaprosić ogrodnika, to proszę bardzo, nie krępuj się.

– Teraz zachowujesz się jak snobka.

Pamela zignorowała ten zarzut, więc Rowzee dodała:

– Miałaś porozmawiać z dziewczynami. Przypuszczam, że jako twoje córki zajmują wystarczającą pozycję społeczną, aby je zaprosić?

– Uważasz się za bardzo zabawną, co? – odparowała Pamela. – Zostawiłam im wiadomości i dobrze wiemy, że przyjdą, bo zawsze przychodzą, i przyprowadzą mężów i dzieci, które, mam nadzieję, nie będą tak cholernie nieznośne, jak zwykle.

– To byłaby jakaś zmiana, bo zwykle są potwornie nieznośne – rzuciła Rowzee beztrosko.

– Ha, ha, bardzo śmieszne. Gdzie masz buty?

Rowzee zamrugała i się rozejrzała.

– Nie wiem, a co?

– Tak się tylko zastanawiam. Co ci się stało w palec?

Starsza z sióstr spojrzała na swoją stopę.

– Chodzi ci o ten czarny ślad na paznokciu małego palca? Nadepnęłaś na niego.

Pamela popatrzyła na nią ze zdumieniem.

Rowzee posłała jej szeroki uśmiech.

– Zawsze go miałam – przypomniała jej. – Po prostu już dawno nie widziałaś moich paznokci bez lakieru.

– A przy okazji, jeśli zostało ci jeszcze trochę tego jagodowego różu, to chętnie sobie pożyczę.

– Proszę bardzo. Zdaje się, że przyjdzie Blake Leonard. Miło, prawda?

Pamela zmarszczyła brwi.

– Dobrze, że gdzieś wyjdzie – zgodziła się. – Nie wiem, czy to go oderwie od czarnych myśli, ale lepiej, żeby nie siedział w domu, rwąc włosy z głowy. Przyjdzie z Jenny?

– Chyba jest u rodziców w Devonie.

– Ona zawsze ucieka z domu. A raczej nie ma wszystkich w domu, jeśli wiesz, co mam na myśli. Co zrobimy, jeżeli zacznie gadać o córce? To znaczy, nie winiłabym go za to, na jego miejscu nie mogłabym myśleć o niczym innym, ale to by nam położyło całe…

– Na pewno tego nie zrobi, a nawet gdyby, to okażemy mu współczucie i wsparcie, zamiast traktować go jak niektórzy, jakby był winien tej tragedii.

Pamela uniosła brwi.

– Nigdy tak go nie traktowałam – zaprotestowała.

– Wcale tego nie twierdzę.

Pamela spojrzała na nią znacząco.

– Ale możliwe, że nie jest bez winy.

– Pamelo…

– Tylko mówię, nic więcej.

– Ale wcale tak nie myślisz, więc przestań udawać, że jesteś nieczułą, małoduszną starą torbą i weź ze sobą listę gości. Jeśli kogoś pominęłam, wyślij mi SMS-a.

Pamela odjechała, a po kilku minutach zadzwoniła.

– Myślałam, że dzisiaj wychodzisz – powiedziała.

– Miałam zamiar, ale zaszły pewne zmiany.

– A dokąd się wybierałaś?

– A co?

– Jak to co? To jakaś tajemnica?

Rowzee się roześmiała, bo taką samą rozmowę odbyły przedwczoraj wieczorem, kiedy to ona pytała siostrę, dokąd się wybiera. Właśnie sobie uświadomiła, że się tego nie dowiedziała.

– Miałam się z kimś spotkać w mieście, ale nic z tego – skłamała, choć, jak stwierdziła w duchu, właściwie była to prawda.

– Bo chcesz pomóc Graeme’owi w sklepie?

Rowzee zamarła. Kompletnie zapomniała, że brat prosił, aby jedna z nich go dzisiaj zastąpiła. Ostatnio stale o czymś zapominała, może to naprawdę początki alzheimera.

– Zaraz do niego zadzwonię – obiecała i zakończywszy rozmowę, odszukała numer brata.

Było zajęte, ale po kilka minutach oddzwonił z zapewnieniem, że sobie poradził. Dziesięć minut później Rowzee siedziała przy biurku i odpowiadała na maile od swoich byłych uczniów, którzy regularnie informowali ją, co aktualnie porabiają albo że coś im o niej przypomniało, a najczęściej przysyłali jej zdjęcia swoich nowo narodzonych dzieci.