Strona główna » Obyczajowe i romanse » Odważna decyzja (Powieśc historyczna)

Odważna decyzja (Powieśc historyczna)

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788327643780

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odważna decyzja (Powieśc historyczna)

Panna Faye Shawcross jest piękna, odpowiedzialna i opiekuńcza. Prowadzi proste i przewidywalne życie, które obraca się wokół opieki nad młodszym rodzeństwem i prowadzeniem rodzinnej posiadłości. Wkrótce zamierza wyjść za mąż za oficera Marynarki.

 

Kiedy do sąsiedniego majątku wprowadza się przystojny i tajemniczy wicehrabia Ryan Kavanagh, w życie Faye wkrada się zamęt. Narzeczony przesuwa jednak datę ślubu o kolejne miesiące, jednocześnie coraz bardziej tęskniąc do spotkań z nowo poznanym sir Ryanem.

Dlatego to właśnie do niego zwraca się o pomoc, kiedy jej młodsza siostra znika…

Polecane książki

Amerykanka Paige Barnes jest po raz pierwszy w Rosji. Przyjechała tu służbowo z szefem. Nie zna kraju ani języka i nie wie, że nocne spacery po mieście mogą być niebezpieczne. Gdy napada ją grupa pijanych Rosjan, ratuje ją nieznajomy. Wybawcą okazuje się książę Aleksiej Woronow, główny rywal jej sz...
Mam nadzieję, że ta książka wystarczająco wyraźnie świadczy, że nie krępowałem się pisać prawdy, kiedy tego chciałem. Ale, moim zdaniem, prawda nie jest ludziom potrzebna cała i aż tak, jak im się wydaje. Kiedy czułem, że ta czy inna prawda tylko okrutnie rani duszę, a niczego nie uczy, tylko poniża...
NIGDY NIE WIEMY, CO MOŻE ZMIENIĆ NASZE ŻYCIE. Bettina ma niespełna 30 lat. Odkąd pamięta, kochała dzieci, zawsze chciała być matką. Pracuje w ośrodku z dziećmi chorymi na zespół Downa i Aspergera. Stara się je zrozumieć, dotrzeć do nich, przebudzić. Helgi zawsze był bardzo wrażliwy, zawsze też czu...
Niniejsza monografia zawiera kompleksowe opracowanie problematyki losów hipoteki obciążającej udział we współwłasności w razie podziału nieruchomości. Na tle zmieniających się przepisów dotyczących tego zagadnienia w literaturze i orzecznictwie wyrażane były odmienne zapatrywania co do sposobu rozst...
Fascynująca i pouczająca podróż do naszej świadomości, ludzkiej i zwierzęcej, tak bardzo takiej samej. Bardzo polecam! Adam Wajrak   Łącząc lata obserwacji w terenie z nowymi, ekscytującymi odkryciami dotyczącymi mózgu, książka Carla Safiny stanowi bliskie spojrzenie na zachowanie zwierząt i poddaje...
Czy możemy wydłużyć swoje życie i szybciej leczyć się z chorób? Odpowiedź na to pytanie prowadzi do fascynującego świata komórek i jego energetycznego centrum – mitochondrium. Mitochondria to małe elektrownie znajdujące się w każdej komórce ciała. To od nich zależy, ile masz energii, jak szybko spal...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Mary Brendan

Mary BrendanOdważna decyzja

Tłumaczenie:Bożena Kucharuk

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Podjęłam decyzję o zakończeniu naszych interesów.

Faye Shawcross wstała. Cóż za bezczelność! Nakłonił ją do zainwestowania w przedsięwzięcie, które zakończyło się fiaskiem, a przed chwilą, jak gdyby nigdy nic, usiłował ją przekonać, by powierzyła mu resztki ocalałego majątku na kolejne. Kiedy poprzedniego dnia otrzymała liścik, w którym prosił o spotkanie, pomyślała, że chce ją błagać o przebaczenie. Łudziła się nawet, że wspomni o odszkodowaniu. Płonne nadzieje! Ledwie rozsiadł się w fotelu, podsunął jej do podpisu kolejny dokument.

– Panno Shawcross, nie chcę się wydać natarczywy, ale raz jeszcze proszę, by przemyślała pani moją propozycję. Gdyby był tu obecny pani narzeczony, z pewnością radziłby pani mnie wysłuchać.

– Ale go nie ma. Nie potrzebuję czasu do namysłu ani pana rad. Podjęłam decyzję i nie zamierzam już korzystać z pana usług. Żegnam.

Zadzwoniła stojącym na bocznym stoliku mosiężnym dzwonkiem, a gdy gospodyni stanęła w drzwiach, oznajmiła:

– Pan Westwood wychodzi.

Ponaglony kaszlnięciem wstał, a na jego policzkach wykwitł rumieniec.

– Jak pani sobie życzy, ale nie zamierzam przepraszać za swoje starania i pomoc w odzyskaniu pani fortuny.

– W takim razie może przeprosi mnie pan za to, że z pana winy ją straciłam? – Jej oczy błysnęły gniewnie.

– Wspominałem, że istnieje pewne ryzyko – odburknął.

– A mimo tego namawiał mnie pan, żebym się nim nie przejmowała. Gdybym tylko przeczuwała, że moje pieniądze ulotnią się, ledwie położy pan na nich rękę…

Ruchem głowy wskazała mu drzwi, które zaraz po wyjściu Westwooda otworzyły się ponownie i przez próg wbiegł chłopiec.

– Czy my jesteśmy biedni?

– Oczywiście, że nie, skarbie. – Faye wyciągnęła ręce i objęła swojego przyrodniego brata Michaela. – Jesteśmy tylko mniej zamożni niż kiedyś.

– I będę mógł dalej chodzić do szkoły w Warwick?

– Oczywiście! Mam nadzieję, że kiedy na jesieni do niej wrócisz, listy od dyrektora będą trochę bardziej optymistyczne…

Michael zrobił niewyraźną minę.

– Wiem, nie powinienem był się wdawać w tę bójkę…

– Nie… ale nie możesz też pozwolić nikomu się zastraszać. – Faye zmierzwiła jasne włosy brata. Czuła się winna za to, że starsi uczniowie naigrawali się z niego, gdy rozeszła się wieść, że zalega ona z czesnym. List od dyrektora był jednym z pierwszych sygnałów, że dzieje się coś niepokojącego. Tymczasem uwierzyła Westwoodowi, że to tylko przeoczenie…

Skoro teraz zerwała umowę, będzie miała przynajmniej do dyspozycji sumę, którą ten szarlatan regularnie pobierał za zarządzanie jej inwestycjami. Nie byli biedni, ale nie byli też tak zamożni jak niegdyś. Gorzko żałowała, że zatrudniła Westwooda, mimo że polecił go jej narzeczony. Wciąż nie umiała rozsądzić, czy prawnik był niekompetentny, czy kierowały nim złe zamiary. Nie miała dowodów na jego nieuczciwość. Z własnej woli powierzyła mu połowę spadku po ojcu i nie mogła sobie pozwolić na to, aby pójść do sądu, mając na utrzymaniu młodsze rodzeństwo. Proces kosztowałby fortunę i Westwood bez wątpienia zdawał sobie z tego sprawę.

Musiała poczynić kolejne oszczędności. Michael miał dopiero dwanaście lat i pozostawało wiele czasu do zakończenia edukacji w Warwick. Do tego jeszcze zbliżał się debiut towarzyski jego starszej siostry.

– Może wyjdziemy po południu? – zapytała wyraźnie podekscytowana Claire, która w tej właśnie chwili wpadła do pokoju. – Widziałam z okna wozy. Na łąkach już zbierają się ludzie.

– Ja też widziałem! Możemy tam pójść? – Michael zawtórował siostrze. Oboje mieli wielką ochotę udać się na letni festyn. Cyganie przyjeżdżali na niego co roku i zatrzymywali się na kilka dni.

– Dobrze, rozerwiemy się trochę – zgodziła się i pomyślała, że przyda się jej chwila przerwy od nieustającego zamartwiania się o przyszłość. – Ale możemy wydać zaledwie po kilka pensów – zastrzegła.

Kilka dni temu przy śniadaniu, otworzyła list, w którym Westwood po raz pierwszy przedstawił opłakany stan finansów. Widząc jej minę, dzieci od razu się domyśliły, że stało się coś złego. Faye miała ochotę zataić przed nimi straszliwą prawdę, lecz przecież musiała im wyjaśnić, dlaczego odtąd trzeba będzie żyć bardzo oszczędnie.

– Przyniosę mój nowy czepek i doszyję sobie do niego wstążki! – Claire w podskokach pobiegła ku drzwiom.

– Bill Perkins nie przyjdzie, więc nie musisz się stroić. – Michael zachichotał.

– On i tak mnie nie interesuje… – odparła siostra.

– Dość już kłótni! – ucięła Faye.

Claire podobał się Bill Perkins, syn dzierżawcy, po tym, jak wyciągnął ją z rowu. Po wielkiej ulewie pośliznęła się i wpadła do wody. Chłopak miał narzeczoną, ale zawsze znajdował czas, żeby wstąpić do nich na chwilę.

– Myślałam o naszej wyprawie do miasta… – zaczęła Faye.

– Naprawdę musimy jechać do Londynu na mój debiut? – Claire nie okazała nawet cienia entuzjazmu. – To będzie takie kosztowne, a poza tym nie wiem, czy to w ogóle warte zachodu. – Na jej wargach zaigrał nieśmiały uśmiech. – Może tutaj znajdę sobie męża.

– Masz odpowiedni posag i jesteś tak ładna, że nie będziesz potrzebowała kosztownych ozdób czy klejnotów. – Faye próbowała zachęcić siostrę. Jej pochwała była szczera. Claire nie mogła narzekać na brak urody i przyciągała uwagę wielu młodzieńców. Nigdy wcześniej nie wykazywała zainteresowania miejscowymi. Teraz jednak miała dziwnie rozmarzoną minę.

Mówiono, że Claire jest do niej podobna; Faye tymczasem sądziła, że przyrodnia siostra odziedziczyła urodę po Deborze Shawcross. Niezmiernie rzadko wspominano drugą żonę zmarłego ojca. Stała się hańbą dla rodziny, na długo zanim uciekła do Irlandii z kochankiem.

– Powinnaś zadebiutować w Londynie. Ja… po prostu wiem, że będziesz się tam doskonale bawić, spotkasz wspaniałego mężczyznę i się w nim zakochasz.

Słowa Faye rozbawiły Michaela, który zaczął klepać się dłonią po rozdziawionych ustach.

– Ciotka Agatha zaprosiła nas do siebie do Londynu – ciągnęła Faye. – Napiszę do niej, że wiosną z przyjemnością skorzystamy z zaproszenia.

– Ja bym wolał zostać tutaj – rzekł Michael.

– Ty, młody człowieku, będziesz wtedy w szkole.

– A może mógłbym pojechać do Stanleya Scotta?

– Nie wydaje mi się – odparła przepraszającym tonem Faye. – Podróż do Szkocji jest bardzo kosztowna. – Brat dostał zaproszenie od rodziców swojego kolegi ze szkolnej ławki, aby przyjechać do niego do Edynburga na wakacje przed jesiennym semestrem.

– A może to ja jego tutaj zaproszę? – zastanawiał się głośno Michael.

– Wiesz, że mamy niewiele miejsca dla gości. – Faye uśmiechnęła się z żalem do brata. Mulberry House, w porównaniu z zamkiem Scottów, był naprawdę mały, a kolejna osoba do wykarmienia stanowiła dodatkowe obciążenie finansowe. Mimo wszystko Faye źle się czuła, odmawiając bratu.

– A teraz, jeśli mamy spędzić trochę czasu na festynie, powinnam już wyjść. – Klasnęła w dłonie. – Muszę udać się na pocztę, trzeba też zapłacić sklepikarzom w Wilverton. Poza tym pan Gideon ostrzegał, że wieczorem będzie padać, więc do tego czasu musimy wrócić do domu. – Prognozy pogody męża gospodyni były niezawodne.

Zakleiła list do ciotki, w którym opisywała przygotowania do debiutu Claire, a następnie odliczyła pieniądze należne sprzedawcom i włożyła je do torebki. Postanowiła, że zawsze będzie płacić rachunki w terminie, aby panować nad plotkami, wiedziała jednak, że wieści o jej tarapatach w końcu się rozejdą. Nie sposób było temu zapobiec. Nie mogła znieść myśli, że ludzie będą się nad nią litować. Państwo Gideonowie wiedzieli, co się stało, i nadal byli wobec niej bezwzględnie lojalni, tak jak dawniej wobec jej ojca.

Jazda do miasteczka dwukółką pana Gideona zawsze przebiegała podobnie. Starszy pan monologował przez całą drogę, cedząc słowa przez zęby, w których ściskał glinianą fajkę. Jeśli nawet Faye chciałaby coś dodać, trudno było jej dojść do głosu. Pana Gideona zatrudniali liczni sąsiedzi, więc orientował się doskonale we wszystkim, co działo się we wsiach otaczających Mulberry House – siedzibę Shawcrossów od ponad stu lat. Zanim ciągnąca powozik stara klacz zatrzymała się na rogatkach w Wilverton Green, Faye zdążyła się dowiedzieć, że w Moreton, na południu, szerzy się szkarlatyna, co jak dotąd skończyło się jednym pogrzebem, a w Fairley, na wschodzie, urodziły się bliźnięta. Wyraziwszy radość, że i matka, i dzieci czują się dobrze, Faye zeskoczyła na ziemię.

– Mam poczekać i zabrać panią z powrotem? To żaden problem, proszę panienki. – Bert Gideon wyjął z ust fajkę, aby zadać to pytanie.

– Bardzo dziękuję, to miło z pana strony, ale będę miała dość czasu, by pieszo wrócić do domu. – Faye otrzepała spódnice, aby się trochę rozprostowały, i związała troczki czepka. Zerknęła na słońce i uznała, że jest blisko południa. Powrót dwukółką bardzo by jej odpowiadał, bo obiecała rodzeństwu, że za parę godzin pójdą na jarmark, ale nie chciała zatrzymywać pana Gideona.

– Proszę nie zapomnieć panienko, że będzie padać – Bert dodał na koniec i cmoknął na klacz.

– Mam nadzieję, że zdążymy do tego czasu wrócić z festynu.

Pan Gideon uniósł dłoń na pożegnanie i odjechał, a Faye poszła załatwiać sprawunki.

– Dobry dzionek, panno Shawcross.

– Dzień dobry. Przyszłam się rozliczyć i złożyć zamówienie na następny tydzień. – Czy tylko jej się zdawało, że ujrzała wyraźną ulgę w oczach rzeźnika, kiedy wyjęła pieniądze?

– Mam doskonałą baraninę na pieczeń, może się pani skusi, mam też łój wołowy, dobry na pierogi. – Pan Bullman wytarł zakrwawione dłonie w fartuch, a potem schował pieniądze do kieszeni.

Czyżby w jego głosie pobrzmiewało współczucie? Faye zauważyła, że szybciej niż dawniej zebrał banknoty, które położyła na ladzie. Przyjrzała mu się uważniej i stwierdziła, że ponad wszelką wątpliwość unikał jej wzroku.

– Za baraninę dziękuję. Poproszę to, co zawsze, i dodatkowo dwa kotlety wieprzowe.

– Czyli pan Collins przyjedzie z wizytą? – rzucił wesoło rzeźnik. – Wspominała pani, że narzeczony lubi kotlety na kolację.

– Przyjedzie dopiero w przyszłym tygodniu. Poproszę jeszcze o nereczki. Podamy je do fasolki i pieczonych ziemniaków.

– Oczywiście, panno Shawcross. W czwartek chłopak przyniesie to, co zawsze, no i dwa kotlety.

Zła na siebie przystanęła przed sklepem. Pan Bullman to poczciwy człowiek; może po prostu jest przewrażliwiona, bo czuje się winna, że dała Westwoodowi wolną rękę w kwestii pieniędzy. Zerknęła do środka i zobaczyła, że rzeźnik z ożywieniem rozprawia o czymś z żoną. Nie było w tym nic niezwykłego, ale gdy parę razy ukradkiem na nią zerknęli, sposępniała. Oznaczało to, że wieść o jej stratach już się rozeszła. Cóż, nie zamierzała odpowiadać na żadne pytania.

Niedługo potem zmieniła jednak zdanie. Przyjaciółka, Anne Holly, biegła do niej nie zważając na koleiny w drodze.

– Skarbie, jak się czujesz? – Objęła Faye. – Czy to prawda, że masz kłopoty?

– Skąd się dowiedziałaś? Wszyscy już o tym gadają, tak?

– Zapewniam cię, że bez złośliwości. Są życzliwi i szczerze ci współczują, a Westwood ściągnął na siebie bardzo ostrą krytykę – odpowiedziała łagodnie Anne. – Zresztą już wyjechał do Londynu.

– Wolałabym, żeby ludzie zmienili temat rozmów. Kto o tym w ogóle rozpowiedział?

– Myślę, że to wyszło z biura Westwooda. Wiem, że na przykład kościelny i parę innych osób jeździ do Londynu i korzysta z jego usług.

Faye uśmiechnęła się kwaśno.

– Nie miałam pojęcia, że to się stanie tak szybko.

– Derek miał po południu podejść do ciebie z wyrazami ubolewania, ale wybiłam mu to z głowy.

– Dziękuję… – Faye uśmiechnęła się krzywo. – Za dzień czy dwa pewnie mi przejdzie. Głupio mi, że chciałam zarobić więcej niż płaci bank, kiedy trzyma moje pieniądze bezpiecznie w skarbcu.

– Każdy chce zyskać jak najwięcej, to normalne – argumentowała Anne. – A ty masz jeszcze na utrzymaniu brata i siostrę, więc musisz dodatkowo się starać.

– Nie mam nic przeciwko temu, że ich utrzymuję.

– A ja na twoim miejscu miałabym bardzo wiele przeciwko ich matce, która tak haniebnie wyrzekła się swych obowiązków. – Anne zrobiła przepraszającą minę, czując, że powiedziała za dużo.

Faye uraziła ta uwaga, mimo że tkwiło w niej ziarno prawdy. Szybko zmieniła temat.

– Po południu idziemy na festyn, więc twój mąż i tak by nas nie zastał. A ty przyjdziesz? Może do nas dołączysz, zjemy razem bułeczki, pogramy w kręgle…

– Dziękuję, chętnie bym wam towarzyszyła, ale odwiedziła nas matka Dereka, jego siostra i siostrzenica. Sarah to bardzo ładna dziewczyna, trochę starsza od twojej Claire. Na wiosnę będzie miała debiut. Rodzina jest dobrze ustosunkowana, znają kilka dam z elity. Teściowa przyjaźni się na przykład z lady Jersey – dodała z dumą.

– Claire będzie debiutować w przyszłym roku. Może by się spotkały, zanim Sarah wróci do Essex?

– Tak, oczywiście… – Urwała i zmrużyła oczy, dostrzegłszy kogoś za plecami Faye. – Niektórzy to dopiero wzbudzają plotki… – szepnęła. – Słyszałam o nim takie rzeczy, że włos się jeży na głowie.

Faye obejrzała się dyskretnie. Przed sklepem bławatnym stał zgrabny powóz zaprzężony w parę siwków. Pomocnik przejął lejce, zaś stangret pomógł wysiąść pasażerce.

– A kto to jest? – Przedstawiciele elit raczej nie zapuszczali się do Wilverton, a przystojna para bez wątpienia stanowiła ozdobę londyńskich salonów.

– To, moja droga, jest nowy pan rezydencji Valeside – szepnęła jej do ucha Anne. – A ta młoda kobieta to podobno jego kochanka.

Faye otworzyła usta.

– Ładna, chociaż taka młodziutka… – Zerknęła ponownie na szczupłą młodą damę z kruczoczarnymi włosami opadającymi do ramion. Nawet ze sporej odległości widziała, że letnia suknia została uszyta zgodnie z wymogami najnowszej mody. Dama była bardzo zaborcza wobec swojego beau, sądząc po tym, jak trzymała się jego ramienia. Tymczasem dżentelmen na nie patrzył, najwyraźniej rozbawiony ich zainteresowaniem. Faye pospiesznie odwróciła wzrok, żałując, że tak długo się gapiła.

– Jest kawalerem, nazywa się Ryan Kavanagh i pochodzi z Irlandii, ale nikt nie wie, kim jest ta dama. – Anne osłoniła usta dłonią w rękawiczce. – Podobno ma kochanki we wszystkich dzielnicach Londynu, są obwieszone klejnotami i jeżdżą najelegantszymi powozami.

– Czyli mamy do czynienia z bardzo bogatym człowiekiem… – Faye wciąż rumieniła się na wspomnienie jego drwiącego spojrzenia.

– Och, na pewno. „Matka Dereka nazwała go „majętnym rozpustnikiem”. – Anne przekrzywiła głowę. – Ta kobieta z nim mieszka, no wiesz, w rezydencji – wycedziła przez zęby.

Faye przygryzła dolną wargę, powstrzymując śmiech.

– Może powinnam być mu wdzięczna. W zestawieniu z tym, co usłyszałam, mój skromny skandalik w ogóle jest niewart wspomnienia.

Para weszła do sklepu, a Faye uścisnęła dłonie przyjaciółki na pożegnanie.

– A teraz muszę wracać do domu, odświeżyć się i zmienić buty, skoro mam chodzić po polach.

– Czy twój narzeczony słyszał już złe wieści? – zapytała cicho Anne.

– Jeszcze nie… Jest już w Portsmouth, ale przyjedzie dopiero za tydzień. – Faye wyobrażała sobie, że jej przyszły mąż, wilk morski, odbierze całą sytuację bardzo osobiście. W końcu zawiódł ją zaufany prawnik, którego sam jej polecił. Cóż, Peter z pewnością chciał jak najlepiej.

Pomachała Anne i ruszyła z powrotem. Kiedy mijała zakurzony powóz, pomocnik w eleganckiej liberii skłonił się uprzejmie. Faye powiodła wzrokiem po pięknych koniach, a potem przyspieszyła kroku. Z jakiegoś powodu nie miała ochoty ponownie zobaczyć pana Kavanagha i jego konkubiny. Przeszedł ją lekki dreszcz podniecenia. Żałowała, że tak otwarcie się na niego gapiła.

Znalazłszy się poza zasięgiem wzroku mieszkańców miasteczka, podkasała spódnice i ruszyła truchtem ścieżką przez łąkę. Jej nastrój stopniowo się poprawiał na myśl o popołudniu spędzonym na festynie, przy pięknej pogodzie.

Ujrzawszy wyłaniający się na horyzoncie Mulberry House, zwolniła i z upodobaniem objęła wzrokiem piękny dom. Miał bielone ściany, zwieńczone rdzawą dachówką, a solidny żeliwny ganek gęsto obrastały szkarłatne róże, pnące się aż po okapy. Cecil Shawcross bardzo kochał swój wypielęgnowany ogród, a jego dumę stanowiły właśnie pięknie pachnące kwiaty, pnące się po całym froncie i przechodzące po trejażach aż na tył.

Łzy napłynęły jej do oczu na wspomnienie ojca. Przyrodnie rodzeństwo także za nim tęskniło, ale nie było mu dane długo cieszyć się jego obecnością. Ojciec potrafił być trudny; bez dwóch zdań wściekłby się, że jego spadek został znacząco uszczuplony na skutek nieudolnej inwestycji. Swój gniew skierowałby bez wątpienia na Petera Collinsa. Peter oświadczył się jej, kiedy miała dwadzieścia jeden lat, ale minęły kolejne dwa, zanim ojciec wreszcie się zgodził. Ze smutkiem pomyślała, że jej ojciec i narzeczony nigdy się naprawdę nie polubili.

Wzięła głęboki oddech i ruszyła dalej, w stronę bocznej furtki prowadzącej do kuchennego ogrodu i do domu.

ROZDZIAŁ DRUGI

– O, panienka wróciła! – Pani Gideon odłożyła na posypany mąką stół foremkę do wycinania ciastek. – Widzę, że znowu panienka biegała. – Nalała Faye szklankę lemoniady z metalowego dzbanka. – Proszę, na ochłodę.

Faye z wdzięcznością przyjęła szklankę i upiła łyk orzeźwiającego napoju.

– Biegałam… to było nieroztropne. Bardzo dziś duszno… chyba nadchodzi burza. – Otarła dłonią wilgotne jasne loki przylepione do szyi.

– W czajniku jest odrobina ciepłej wody do mycia. – Pani Gideon napełniła miedziany dzbanek, potem wyciągnęła z szuflady muślinową serwetę. – Pani siostra nadal zajmuje się zdobieniem swojego kapelusza, ma więc panienka aż nadto czasu, by się wykąpać. – Zacmokała. – Panna Claire przyszywała tę wstążkę i odpruwała chyba już ze trzy razy.

Faye pociągnęła kolejny łyk lemoniady i postanowiła, że dopije ją na górze, przebierając się.

– Czy ktoś się panience w mieście narzucał? – spytała surowym tonem, energicznie wałkując ciasto.

– Nie, wszyscy byli bardzo uprzejmi. – Faye uśmiechnęła się blado. – Żaden sprzedawca nie powiedział ani jednego niestosownego słowa. Spotkałam natomiast Anne Holly, która nie owijając w bawełnę, oznajmiła, że ludzie wiedzą, co się stało. – Zsunęła czepek i pozwoliła, aby zawisł na wstążkach, po czym wplotła palce w gęste, jasne loki. Na razie państwo Gideonowie zachowywali dla siebie swoje zdanie na temat jej interesów z Westwoodem. Faye obawiała się jednak, że są po prostu zbyt lojalni, by powiedzieć na głos to, co myślą. Zapewne uważali, że jej ojciec przewraca się w grobie, widząc, jak córka nieudolnie poczyna sobie z jego pieniędzmi.

– Chciałam powiedzieć, pani Gideon, że jeszcze nie jestem w tak ciężkich tarapatach, żeby nie móc sobie pozwolić na służbę.

– Wiem, panno Shawcross. – W oczach gospodyni zabłysły łzy. – Chciałam panienkę zapewnić, że i tak będę codziennie przychodzić, niezależnie od tego, czy dostanę zapłatę, czy nie. Mam nadzieję, że nie uraziły panienki te słowa… – Otarła oczy podwiniętym rękawem. – Pan Gideon myśli tak samo. Ale nie będziemy spokojnie słuchać, gdy ktoś obraża panienkę czy dzieci.

– Wiem, że mogę polegać na was obojgu – odparła z wdzięcznością Faye.

Pani Gideon energicznie potaknęła i wróciła do wałkowania ciasta.

Naraz Faye przypomniało się nagle coś, co powinno rozluźnić atmosferę.

– Anne Holly powiedziała mi jeszcze, że rezydencja Valeside ma nowego właściciela.

– Ach! – Gospodyni głośno cmoknęła z dezaprobatą. – Żona pastora nie powinna nawet wymieniać jego imienia w rozmowie z przyjaciółką.

– Pani wiedziała, że pan Kavanagh i jego znajoma bawią w Valeside? – Faye nie kryła zdziwienia.

– Oczywiście, że tak! Mam nadzieję, że szybko wyjedzie do Londynu, gdzie jest miejsce dla takich jak on. A jeszcze ci Cyganie przyjechali, jakby nie dość było miejscowych szubrawców.

Z ostrej reakcji gospodyni Faye wywnioskowała, że jej przyjaciółka Anne wcale nie przesadziła, napomykając o kiepskiej reputacji Kavanagha.

– Podobno jest bardzo zamożny. Miejscowi mogą na tym skorzystać. – Faye poczuła dziwny obowiązek powiedzenia czegoś pozytywnego o nowym panu Valeside Manor. – Posiadłość dość długo stała pusta, na pewno będzie potrzebny remont i dodatkowe ręce do pracy. Pan Kavanagh zapewne pośle do wsi po ludzi.

– Niezależnie od tego, ile zapłaci, żadna przyzwoita kobieta nie powinna przestąpić progu jego domu. Jedyne, które może skorzystają, to te, co pracują w pokojach w gospodzie Pod Psem i Kaczką. – Parsknęła gniewnie i się zaczerwieniła.

Faye wypiła łyk lemoniady. Wiedziała, że mowa o kobietach lekkich obyczajów. Sama gospoda mieściła się na obrzeżach Wilverton i przyzwoici ludzie jej unikali, stołując się w zajeździe Pod Białym Jeleniem przy łąkach.

Poczuła jednak dziwny przymus rozstrzygnięcia wątpliwości na korzyść pana Kavanagha.

– Miał bardzo dobrze ułożone konie, a jego służący był miły i uprzejmy. Nawet uchylił kapelusza, kiedy go mijałam.

– Coś mi się wydaje, że panienka dobrze się przyjrzała temu dżentelmenowi – burknęła Nelly Gideon. – A widziała panienka bliznę na jego twarzy?

– Był zbyt daleko; zapamiętałam tylko, że to wysoki dżentelmen o ciemnych oczach. Rozmawiałam z Anne po drugiej stronie drogi, a on wszedł do sklepu razem ze swoją towarzyszką.

Nelly odłożyła wałek.

– Ma bliznę stąd dotąd, o… – Przesunęła palcem po twarzy, przez policzek do ust. – Słyszałam, że brał udział w pojedynku o kobietę. I zabił. – Pokręciła głową. – Aż strach pomyśleć, czego się jeszcze dowiemy o jego niegodziwościach.

Faye wytrzeszczyła oczy, lecz i tak nieskora była do potępiania niedawno widzianego mężczyzny. Tego dnia sama stała się ofiarą plotek i boleśnie to przeżywała. Wprawdzie Anne Holly mówiła, że ludzie jej współczują, jednak Faye była pewna, że w domowym zaciszu szydzą z jej głupoty.

– Niech panienka lepiej trzyma się z dala od pana na Valeside – rzuciła Nelly przez ramię, wsuwając blachę do pieca. – Narzeczony na pewno nie życzyłby sobie, aby zadawała się panienka z takim łotrem.

– Kto jest łotrem? – Claire weszła do kuchni, a jej oczy rozbłysły zaciekawieniem.

– Nowy pan posiadłości Valeside – poinformowała ją rzeczowym tonem pani Gideon. – Może i przystojny z niego chłop, ale jego dusza jest czarna jak smoła, więc lepiej trzymajcie się od niego z daleka.

– O, pokaż mi ten swój kapelusz – Faye szybko zmieniła temat. Zbyt wiele słów padło już na temat pana Kavanagha.

– I co sądzisz? – Claire uniosła nakrycie głowy i zakręciła nim w palcach, tak że niebieskie wstążki rozwiały się jak proporce.

– Bardzo ładny… – oceniła Faye, unosząc dzbanek z wodą do mycia. – Zaraz się przygotuję, to nie potrwa długo, i pójdziemy. Na wieczór zapowiada się burza z piorunami, więc musimy wrócić przed zmianą pogody.

Spacer przez wysoką, szeleszczącą trawę w cieple późnego czerwca… – Faye pomyślała, że tak niewiele potrzeba do szczęścia. Patrzyła na brata i siostrę, którzy ganiali się wokoło, rzucając w siebie uplecionymi z trawy strzałkami. Uśmiechnęła się – jej przyrodnia siostra wciąż w głębi duszy była dzieckiem i nie należało przyspieszać jej wejścia w dorosłość przedwczesnym debiutem.

Claire dopiero w połowie przyszłego roku miała skończyć siedemnaście lat. Powiedziała kiedyś, że chciałaby wejść do towarzystwa przed następnymi urodzinami, a nie czekać do kolejnego sezonu. Faye długo niepokoiła się, że siostra może nie być gotowa, lecz sytuacja uległa zmianie.

Cała rodzina musiała zaciskać pasa, a Claire z pewnością będzie bezpieczniejsza pod opieką męża.

Faye zsunęła słomkowy kapelusz, wystawiając twarz na złociste promienie słońca i lekkie podmuchy wiatru. Wkrótce dała się ukołysać sielskiej melodii ptasich treli i rojących się w pobliżu pszczół.

– Tamten mężczyzna gapi się na ciebie. Kto to jest?

Otworzyła raptownie oczy i zobaczyła brata, zgrzanego od zabawy w berka.

– Nazywa się Kavanagh – odparła szorstko, niezbyt zadowolona, że tak szybko znowu go ujrzała. Pani Gideon nie myliła się, określając go jako przystojnego mężczyznę – był szeroki w ramionach, wysoki i proporcjonalnie zbudowany. Ujrzała cienką, bladą linię przecinającą mu opalony policzek. Gospodyni wspominała o tej bliźnie.

– Nie wolno nam się z nim zadawać – szepnęła Claire, przyłączywszy się do nich. – To łotr o czarnym sercu. Pani Gideon tak mówiła, a ona wie wszystko.

– A co on zrobił? – zapytał z ożywieniem Michael.

– Jesteś za mały, żeby to wiedzieć – odpowiedziała tonem wyższości Claire.

– Pst. Dosyć plotkowania. – Faye z trudem oderwała wzrok od Kavanagha. Była przekonana, że „łotr o czarnym sercu” wie, że to właśnie o nim rozmawiają.

– Może jest rozbójnikiem albo przemytnikiem? – Oczy Michaela rozbłysły. – Może w nocy przewozi beczki brandy albo jest jak Dick Turpin i ma swoją klacz, jakąś Czarną Bess…

– Zapewne to całkiem zwyczajny człowiek – ucięła Faye. Michael gotów był popędzić przez pole i zacząć wypytywać pana Kavanagha o jego postępki. Wątpiła jednak, by określenie „zwyczajny” było bliższe prawdy od śmiałych fantazji brata. Ryan Kavanagh nie był może złoczyńcą, ale nie sposób było go określić mianem spokojnego człowieka. Przyspieszyła kroku, licząc że dzieciaki znów pobiegną naprzód i zapomną o intrygującym nowym sąsiedzie.

– Na pewno jest bogaty – powiedział Michael, zostając w tyle. Obejrzał się przez ramię na mężczyznę opartego o potężny dąb i na uwiązanego do pnia wspaniałego czarnego ogiera. – Ma pięknego konia. – Zmarszczył czoło. – Pamiętam, że tata też miał takiego potwora…

– On sam jest potworem… – wysyczała Claire, chcąc zszokować młodszego brata.

– Na litość boską, przestańcie się już gapić, jedno i drugie! O, zobaczcie… żongler! – Faye wskazała klauna, zabawiającego grupkę dzieci.

Byli już blisko centrum jarmarku; zgiełk i unoszące się dookoła apetyczne zapachy sprawiły, że dzieciaki wreszcie straciły zainteresowanie panem Kavanaghem… w przeciwieństwie do Faye. Czuła przemożną potrzebę obejrzenia się przez ramię. Siedział teraz na trawie pod drzewem, opierając łokieć o kolano. Dotarł do niej delikatny zapach tytoniu z krótkiego cygara. W pewnej chwili Kavanagh spojrzał w jej stronę. Faye szybko odwróciła głowę, nie chcąc, by po raz drugi tego samego dnia przydybał ją na wgapianiu się w niego.

Claire zamachała na Peggy, bratanicę gospodyni, obiecała, że zaraz wróci i podbiegła w stronę przyjaciółki. Michael również wypatrzył grupkę kolegów i po chwili pognał w przeciwnym kierunku. Faye została sama i uświadomiła sobie, że serce mocno wali jej w piersi. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, miała wrażenie, że pan Kavanagh doskonale zdaje sobie sprawę z jej zainteresowania. Jego uśmiech złościł ją i intrygował zarazem. Nie sprawiał wrażenia szubrawca. Emanował aurą bogactwa i spokojem. Ale dlaczego w ogóle się tu znalazł? Przecież festyn z pewnością go nie interesował. Nagle Faye doznała olśnienia. Przecież to oczywiste! Czekał, aż jego kochanka skończy oglądać stragany.

Prześliczna młoda dama stała tuż przed nią, właśnie coś kupowała i podawała pakunki pokojówkom. Tak, młoda osóbka miała aż dwie służące, które skakały wokół niej, podczas gdy beau czekał cierpliwie w oddali.

Faye nie mogła oderwać oczu od ukochanej Ryana Kavanagha. Podziwiała jej bujną, egzotyczną urodę: głęboką czerń włosów i oczu, podkreśloną bladozłotą barwą sukni, uwydatniającej idealną figurę. Jasnooliwkową cerę chronił przed słońcem rąbek kapelusza oraz koronkowa parasolka, trzymana przez jedną z pokojówek. Uświadomiwszy sobie, że stoi jak wryta i znów się gapi, Faye ruszyła naprzód. Postanowiła, że musi jak najszybciej zapomnieć o nowym właścicielu Valeside Manor i jego otoczeniu.

– Cyganka prawdę powie, milady… – usłyszała naraz głos o przyjemnej barwie. Faye spojrzała na ogorzałą twarz o bystrych czarnych oczach. Kobieta miała włosy zaplecione w warkocze przypominające czarne węże. Wyciągnęła ręce, by ująć w nie dłoń Faye.

Faye pokręciła głową.

– Dziękuję. Jestem za mało odważna, aby chcieć poznać prawdę.

Cyganka wyszczerzyła w uśmiechu szczerbate zęby i mocno złapała palce Faye. Od gwałtownego ruchu wielkie kolczyki zatańczyły po bokach śniadej szyi.

– To nie jest dłoń kogoś, kto się boi, ale widzę, że piętrzy się przed tobą wiele przeszkód. Jesteś w odpowiednim wieku do zamążpójścia, a męża nie masz. – Uśmiechnęła się szeroko. – I nie poznałam tego po dłoniach, bo jeszcze ich nie widziałam. – Ściągnęła bawełnianą rękawiczkę z prawej ręki Faye i przyjrzała się wnętrzu jej dłoni. – Będziesz jednak szczęśliwa i kochana, i to z wzajemnością. Pisany jest ci mąż i dzieci. O, tutaj – obrysowała brudnym paznokciem zygzakowatą linię na skórze. Potem zawahała się, zmarszczyła czoło i uniosła migdałowe oczy. – Twój ukochany jest dzisiaj bardzo blisko. Jest tutaj z tobą… I to dobry człowiek…

Faye zgięła palce, by zasłonić wnętrze dłoni, a potem ją wyszarpnęła i pospiesznie wyjęła z kieszeni parę monet. Innego dnia roześmiałaby się w głos, słysząc podobne bujdy. Aż sama się zdziwiła, czemu nie zrobiła tego tym razem. Ruszyła szybko dalej, starając się wyłowić wzrokiem w tłumie siostrę i brata. Lecz w głowie wciąż brzmiały słowa Cyganki. Obejrzała się przez ramię. Starucha odprowadzała ją wzrokiem; kiwnęła z szacunkiem głową.

Faye podeszła do straganu i kupiła sobie trochę żółtej wstążki i perłowe guziki, do ulubionej, znoszonej sukienki, którą można było jednak trochę odświeżyć. Miała ochotę kupić pasztecik z mięsem od kobiety krążącej z tacą. Postanowiła jednak nie ulegać pokusie i zaczekać, aż wrócą dzieciaki, żeby razem z nimi usiąść na trawie i cieszyć się piknikiem. Obejrzała parę ciekawych błyskotek i wybrała grzebień z szylkretu. Pomyślała, że spodoba się Claire. Potem kupiła metalowy kałamarz, który Michael będzie mógł zabrać ze sobą do szkoły. Wkładała prezenty do torebki, gdy na ramieniu poczuła czyjąś ciężką dłoń.

– Pani Gideon powiedziała, że cię tu zastanę…

Faye okręciła się na pięcie, słysząc znajomy baryton, i aż jęknęła z radości.

– Peter! Nie miałam pojęcia! Czemu nie napisałeś, że mam się ciebie spodziewać? – Zachichotała. – Gdybyś szepnął słówko, miałbyś dziś kotlety na kolację, a tak rzeźnik przyniesie je dopiero w czwartek.

Peter Collins chwycił delikatnie jej palce i nachylił się nad jej dłonią.

– Chciałem ci zrobić niespodziankę, kochanie.

– Udało ci się. – Zawahała się. – Chociaż… kilka minut temu Cyganka wróżyła mi z ręki i powiedziała, że mój ukochany jest gdzieś blisko… Pomyślałam, że to jakaś bzdura.

– Oczywiście, że bzdura – skwitował lekceważąco Peter, wykrzywiając górną wargę. – Powinnaś trzymać się od takich ludzi z daleka.

– Na letnim festynie? Łatwo powiedzieć! – Roześmiała się Faye. – Przyjdziesz do nas później na kolację? – Uśmiechnęła się, patrząc w jego orzechowe oczy.

– Oczywiście, z miłą chęcią. Obojętnie, czy będą kotlety, czy nie.

Znów musnął ustami kostki jej palców.

– Parę dni wytrzymam Pod Białym Jeleniem w Wilverton. – Zaprowadził ją w spokojniejsze miejsce, gdzie łatwiej było porozmawiać.

Faye wzięła go pod rękę i od razu poczuła ulgę i radość, że ma go przy sobie. Niepokoiło ją tylko jedno – nie zdążyła przemyśleć, jak ma mu powiedzieć o scysji z Westwoodem. Nie chciała, by czuł się winny, że polecił jej tego niegodziwego prawnika. Z pewnością będzie też rozczarowany, że przepadła połowa jej posagu. Rodzina Collinsów miała odpowiednie koneksje i majątek, choć Peter wspominał czasami, że matka skarży się na niedostatek.

Uśmiech znikł z twarzy Petera, gdy zauważył jej minę.

— Co się stało?

– Nic… możemy poczekać z tą rozmową do kolacji. A teraz bawmy się, póki świeci słońce. Pan Gideon mówi, że później może być burza.

– A gdzie te łobuzy? – zapytał, mając oczywiście na myśli jej rodzeństwo.

– Z przyjaciółmi – odpowiedziała i wskazała brodą miejsce, gdzie Michael z kolegą grali w kręgle. Nawet z tej odległości słychać było ich radosne krzyki.

– A Claire? – Peter rozejrzał się dookoła.

Faye stanęła jak wryta. Nigdzie nie dostrzegła kapelusika z niebieską wstążką. Dotarło do niej, że nie widziała siostry już od dłuższego czasu.

– Przed chwilą rozmawiała z bratanicą pani Gideon. Pewnie gdzieś sobie usiadły w cieniu. Bardzo tu gorąco… – Urwała i poczuła ukłucie niepokoju. Claire zapewniała, że za chwilę wróci. – Może Michael będzie wiedział, gdzie poszła.

– Och, jest! – Peter wskazał kępkę drzew. Claire i Peggy wyłoniły się zza dwóch jaskrawo pomalowanych wozów.

Faye puściła ramię Petera i ruszyła ku dziewczętom, czując, że serce bije jej coraz mocniej. Młode damy wyglądały jak przyłapane na gorącym uczynku.

– Szukałam cię. Gdzie byłaś?

Claire okręciła się i policzki jej poczerwieniały.

– Ja… my… tylko… oglądałyśmy kucyki.

Faye obejrzała się na przysadziste zwierzaki uwiązane do gałęzi drzew, spokojnie skubiące trawę. – Trzeba było powiedzieć, że schodzicie ze ścieżki. – Nie sądziła, żeby coś złego mogło się stać w to słoneczne popołudnie, ale mimo to się zdenerwowała. Gdy zerknęła na Peggy, dziewczyna odwróciła wzrok, a potem wymówiła się i pobiegła między stragany.

– Widzę, że pojawił się pan porucznik Collins. – Claire bez entuzjazmu przywitała się ze swoim przyszłym szwagrem. Faye wiedziała, że Michael zareaguje podobnie. Peter uważał bowiem jej przyrodnie rodzeństwo za przeszkodę w przyszłym małżeństwie. Faye tymczasem nie chciała słyszeć o odesłaniu ich z domu, póki nie staną się pełnoletni.

– Chyba już znudziłaś się na tym festynie, skoro przyszła ci ochota głaskać koniki. – Faye wzięła Claire za rękę. – Chodźmy do domu. Pani Gideon zacznie przygotowywać kolację, a ja pokażę ci, co wam dziś kupiłam.

– Masz dla mnie prezent? – Claire ucieszyła się, lecz zaraz znów spochmurniała. – Porucznik Collins też idzie z nami?

– Oczywiście! Zje z nami kolację, a potem uda się do Wilverton, gdzie się zatrzymał.

Faye ruszyła przodem z Claire wąską dróżką prowadzącą do Mulberry House. Narzeczony i brat szli z tyłu. Po kilkunastu minutach spaceru zauważyła pana Kavanagha i jego świtę, kierujących się do miasteczka.

– A kto jest z panem Kavanaghem? – szepnęła Claire, wytrzeszczając oczy na widok prześlicznej młodej kobiety jadącej na czarnym ogierze. Dwie pokojówki maszerowały po obu stronach pięknego rumaka, prowadzonego przez swojego pana.

– Hm… no… to chyba jest jego przyjaciółka – odparła dyplomatycznie Faye, po czym obejrzała się dyskretnie na Petera. On także dostrzegł tę grupkę.

– Znasz tego człowieka? – Peter zauważył, że dżentelmen odwrócił się w ich stronę.

– Nie przedstawiono nas sobie, ale wiem od żony pastora, że to nowy właściciel Valeside… zdaje się, że jest Irlandczykiem.

– Pani Gideon powiedziała, że to łotr o czarnym sercu. – Claire uśmiechnęła się. – Ale jest bardzo przystojny.

– Przystojny? – powtórzył głucho Peter, siekąc trawę gałązką podniesioną z ziemi.

Faye obejrzała się przez ramię, lecz Kavanagh i jego orszak zniknęli już w dolinie prowadzącej do Wilverton.

Tytuł oryginału

Rescued by the Forbidden Rake

Pierwsze wydanie

Harlequin Mills & Boon Ltd, 2017

Redaktor serii

Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne

Dominik Osuch

© 2017 by Mary Brendan

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327643780

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.