Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Odyseusze. Postrach Siedmiu Mórz. Tom 2

Odyseusze. Postrach Siedmiu Mórz. Tom 2

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-643-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odyseusze. Postrach Siedmiu Mórz. Tom 2

W drugim tomie Matylda i Daniel odnaleźli swoich rodziców, których uważali za bezpowrotnie utraconych.

Cała rodzina w komplecie wypływa w dalszy rejs badając jaskinie Jukatanu i przemierzając olbrzymią dżunglę, a wszystko to po to, aby odnaleźć zaginioną piramidę i odkryć sekret Majów.

Niestety awaria łodzi zmusza ich do dłuższego postoju.
W zimnej i wietrznej Patagonii natrafiają na kolejny element łamigłówki, która zbliża ich do jej rozwiązania.

Matylda i Daniel stają u wrót królestwa umarłych.
Czy są bezpieczni? Czy uda im się rozwiązać zagadkę Majów?

Polecane książki

Jest to poruszająca, zabawna, zmuszająca do refleksji powieść o stosunkach rodzinnych, panujących współcześnie w dwóch całkiem odmiennych kulturach - indyjskiej i amerykańskiej. Jest to też opowieść o tym, jak zaspakajane są w tych kulturach potrzeby człowieka. Tytuł książki nawiązuje ...
Szóstego lipca 1906 roku baron Gustaf Mannerheim wsiadł w Petersburgu do nocnego pociągu i wyruszył z powierzoną mu przez cara Mikołaja II misją zebrania materiałów wywiadowczych o przeprowadzanych przez dynastię Qing radykalnych reformach. Mannerheim, jeden z ostatnich tajnych agent&o...
Każdy z nas miał swoją klasę, swoje liceum, swoje kino. Swoją niepowtarzalną młodość. Tęsknimy do nich, choć w gruncie rzeczy nie bardzo wiemy, do czego. Kino "Szpak" to opowieść o minionym czasie, szkolnych przyjaźniach, pierwszych miłościach, bójkach na przerwach, wagarach, młodości, zaufaniu i za...
Edward Lubowski (1837–1923) był polskim pisarzem nurtu pozytywistycznego. Używał pseudonimu Krut-Bolej. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, brał udział w walkach powstania styczniowego. Należał do grona najwybitniejszych polskich komediopisarzy okresu pozytywizmu. Pisał komedie, sztuki z tezą,...
NIEZBĘDNE UMIEJĘTNOŚCI SZTUKI PRZETRWANIA:Poznasz skuteczne metody wydostania się z opresji, np. tonącego samochodu, strzelaniny, pożaru lasu.Wykonasz improwizowane ubranie, tymczasowe schronienie czy własną folię NRC.Przygotujesz filtry wodne i pojemniki do przenoszenia płynów.Sporządzisz le...
Niniejsza monografia przedstawia dzieło Witolda Gombrowicza z całkowicie nieznanej polskiemu czytelnikowi strony: jako włączone do argentyńskiego kanonu literackiego i funkcjonujące w jego obrębie. Proces „argentynizacji” pisarza jest rozpatrywany z perspektywy współczesnej komparatystyki literackie...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Stelmaszyk

Tekst: AGNIESZKA STELMASZYKIlustracje: PAWEŁ ZARĘBARedaktor prowadzący: AGNIESZKA SOBICHRedakcja: TERESA ZIELIŃSKAKorekta: JADWIGA PRZECZEK, ANNA WŁODARKIEWICZProjekt okładki: PAWEŁ ZARĘBAProjekt graficzny i DTP: BERNARD PTASZYŃSKI© Copyright for text by Agnieszka Stelmaszyk, 2016
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2016
All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydanie IISBN 978-83-8073-643-6Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 94, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Matylda zamarła z przerażenia. Upiorna postać, w którą się wpatrywała, wyciągała do niej rękę, jakby zapraszając do makabrycznego tańca.

– Pelagia…? – wydusiła dziewczyna z przestrachem, cofając się o krok.

Tajemnicze widziadło zaśmiało się chrapliwie.

– Wiedziałam, że ty jedna zrozumiesz…

– Wręcz przeciwnie, niczego nie rozumiem. Jak to się stało, że…? Dlaczego…? Kim jesteś?

W tym momencie do kajuty wpadł Tim, za nim John King, a na końcu kapitan Black Shadow.

Zjawa powaliła ich jednym ledwo zauważalnym ruchem szponiastej dłoni.

– Zatrzymać ją! Łapać poczwarę! – krzyknął kapitan, lecz żaden z zabobonnych piratów, którzy tłoczyli się pod pokładem, nie kwapił się, by wykonać rozkaz.

Zjawa tymczasem zwróciła się do Matyldy.

– Nie zabiję cię tylko dlatego, że mnie uwolniłaś. Jestem ci wdzięczna. – Uśmiechnęła się i na moment przybrała postać Pelagii. W następnej sekundzie jej oblicze wykrzywiło się, a ciało znowu zamieniło się w przerażającą istotę. – Masz coś, czego pragnę! – Wymierzyła w dziewczynę koślawy paluch. – Wrócę po to, gdy nadejdzie pora. A ty, kapitanie, spójrz: czy nie tego szukałeś? – Poczwara rozwarła dłoń i ukazała mieniący się srebrnymi drobinkami minerał.

– Okruch Gwiazdy Morza! – powiedział Shadow z żądzą w oczach.

– Ha, ha! – zaśmiała się Pelagia. – Nigdy go nie dostaniesz!

Na powrót zacisnęła pięść.

– Dopadnę cię! I sam go sobie wezmę! – Kapitan potrząsnął kordem.

Zjawa zlekceważyła jego groźbę. Chwyciła Matyldę za włosy i przyciągnęła do siebie.

– Jeszcze tu wrócę! – wyszeptała jej do ucha. – Tymczasem bywaj! – rzekła, po czym zniknęła.

Na moment zapadła pełna konsternacji cisza. Potem piraci, którzy zebrali się u wejścia do kajuty, jeden przez drugiego zaczęli głośno komentować zdarzenie.

– Rozejść się! – wrzasnął kapitan. – Do roboty! Na co się tak gapicie?

Załoga z ociąganiem odeszła, rozglądając się lękliwie na wszystkie strony. Nikt nie był pewien, czy za chwilę nie padnie ofiarą zmory.

Tymczasem Tim i John próbowali zaopiekować się wystraszoną Matyldą. Przysunęli jej krzesło, by mogła usiąść, a John przyniósł kubek wody.

Black Shadow badał twarz dziewczyny przenikliwym wzrokiem.

– Czego ona od ciebie chciała? – zapytał szorstko.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziała Matylda cichym głosem.

Kapitan zmarszczył brwi.

– Gdy tu wróci, musimy ją schwytać! – zwrócił się do bosmana.

– Ale jak? – Willy Barret wybałuszył oczy. – Wróci? – zająknął się. – Jej nie da się pochwycić – przypomniał.

– Fernandezowi się jakoś udało. Myślałem, że ją ukrywał na okręcie, ale on ją uwięził! To był jego najcenniejszy skarb. Jak tego dokonał? – głowił się Black, chodząc w kółko i drapiąc się po brodzie.

– Może nie trzeba go było wyrzucać z okrętu? – wtrąciła złośliwie Matylda.

Shadow zagryzł wargę, aż ukazała się na niej kropelka krwi.

Rzeczywiście, popełnił spory błąd, pozbywając się kapitana Diega Fernandeza. Wiedział, że okruch Gwiazdy Morza jest ukryty na Españoli, ale sądził, że spoczywa w tajnej skrytce, szkatule albo kufrze i że wystarczy dobrze poszukać. Nie wziął pod uwagę innych możliwości, ponieważ nie posiadał zbyt precyzyjnych wskazówek.

„Nie wszystko jeszcze stracone – pomyślał. – Ona wróci do dziewczyny. Czegoś od niej chce. – Spojrzał na Matyldę. – A wtedy muszę być gotowy!” – postanowił, zaciskając pięści.

Gdy zjawa opuściła okręt, życie na statku powoli wracało do normy. Chorzy piraci zdrowieli, lecz atmosfera nadal była podszyta nieufnością, zatruta niepewnością i obawami. Załoga szeptała między sobą, że upiór wróci i nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy to nastąpi. Matyldę otaczały niechętne spojrzenia i groźne szepty. Czuła się jak trędowata, gdy na jej widok piraci spluwali lub omijali ją szerokim łukiem. Uważali, że jest przeklęta, i nikt nie chciał przebywać w jej towarzystwie, gdy zmora znowu się pojawi.

A może wciąż była na Españoli? Kto mógłby zaświadczyć, że Pelagia naprawdę odeszła, skoro potrafiła pojawiać się, kiedy tylko chciała?

– Najlepiej byłoby wyrzucić tę małą za burtę! – szeptali piraci, patrząc ze strachem na Matyldę. – To ona uwolniła upiora.

– Może jest z nim w zmowie? Dlaczego zjawa nic jej nie zrobiła? – zapytał ktoś przy kuflu grogu w kubryku.

– Ta dziewucha sama jest wiedźmą! – odpowiedział mu szczerbaty Roy Bates. – Mówię wam: trzeba się jej pozbyć! Powiesić na rei albo utopić, a przedtem wbić osikowy kołek w serce!

– Co ty bredzisz? – zaoponował rudobrody Platt, który zachował odrobinę zdrowego rozsądku.

– To czarownica! – przekonywał Bates. – Wszyscy przez nią zginiemy. Jest w zmowie ze złymi demonami.

– Sam jesteś demon! Do tego głupi! – rzekł Tim, czym zasłużył sobie na parę dosadnych przekleństw i kilka kuksańców od kamratów.

– Patrzcie, jego też już omotała swoimi czarami! – Roy skierował złość na Rogersa.

– Nie słuchajcie tego durnia! Matylda nie zrobiła nic złego – przekonywał Tim.

Na próżno. Raz posiane w umysłach załogi ziarno niepewności i strachu padło na podatny grunt i prędko zaczęło kiełkować.

– Dziewczyna karmiła i ukrywała zjawę, która wysysała z nas krew! – wykrzykiwali zajadle piraci, głusi na wszelkie argumenty. Jak gąbka chłonęli jad sączony im przez Roya.

Atmosfera wokół Matyldy gęstniała z każdym dniem. Nawet John King zaczął się obawiać o jej życie, a także o swoje, bo jako jej przyjaciel znalazł się na celowniku otumanionych piratów. Niektórzy poszturchiwali chłopca i również pod jego adresem kierowali oskarżenia o czary. Każde, nawet błahe zdarzenie tłumaczyli sobie teraz działaniem złych mocy i wymyślali różne dziwne teorie spiskowe. Tak właśnie działają plotki, kłamstwa i oszczerstwa sączone do uszu gawiedzi. Nawet rozsądny bosman zaczął tracić zdolność logicznego myślenia.

Pewnego dnia ustał wiatr, do tego zacięło się koło steru i okręt zaczął dryfować niesiony prądem morskim. Załoga i w tych zdarzeniach upatrywała nieczystej siły. Wystarczył więc niezbyt groźny incydent, by długo tłumione lęki i złość wybuchnęły ze zdwojoną mocą.

Kiedy wydawano posiłek, okazało się, że zepsuł się spory zapas sucharów.

– To wina tej małej czarownicy! – zakrzyknął Roy. – To ona sprawiła, że suchary spleśniały.

– I ustał wiatr! – dorzucił ktoś inny.

– I zaciął się ster! – wrzasnął kolejny pirat.

– Pozbądźmy się jej!

– A co powie kapitan? – wtrącił ktoś nieśmiałą uwagę.

– On też jest we władaniu jej czarów! – Natychmiast znaleziono właściwe wytłumaczenie.

– Trzeba się jej pozbyć! – dobitnie powtórzył Bates.

Piraci naradzali się jeszcze przez chwilę w kubryku, aż wreszcie wzburzona załoga ruszyła na rufę, gdzie Matylda szorowała pokład. Zaniepokojona gniewnymi okrzykami odwróciła się i ujrzała groźne, wykrzywione nienawiścią twarze.

Tim domyślił się, co się święci. W paru susach przyskoczył do niej i rozstawił szeroko ramiona, by ją osłonić, lecz kilku osiłków brutalnie odepchnęło chłopca, a brudne łapska pochwyciły Matyldę.

– Puśćcie mnie! Czego chcecie? Odczepcie się! – Stawiała opór, ale bezskutecznie. Dużo silniejsi mężczyźni związali ją grubym sznurem.

– Precz z czarownicą! Za burtę! – wrzeszczeli w amoku piraci.

– Dosyć! – rozległ się nagle zdecydowany, donośny głos kapitana.

Morscy rabusie na moment zastygli w bezruchu. Tim wykorzystał konsternację załogi i razem z Johnem rzucił się, by pomóc Matyldzie, którą postawiono przy burcie. Drżącymi palcami rozsupłali krępujące ją więzy.

Buntownicy mamrotali pod nosem, lecz żaden z nich nie odważył się zaprotestować głośno. Czyjeś ręce boleśnie szturchnęły Tima i wymierzyły kuksańca Johnowi.

– Co to ma znaczyć? – wycedził Shadow głosem, w którym pulsowała wściekłość. – Ech, psubraty! Gadać, zakute pały! – wrzasnął.

– Chcieliśmy utopić czarownicę! – odezwał się buńczucznie Roy Bates. – To przez nią – wskazał Matyldę – ustał wiatr i spleśniały suchary! Dryfujemy, a zapasy żywności się kończą. To jej sprawka!

Wśród załogi przebiegł głęboki pomruk.

Kąciki ust Blacka zadrgały nerwowo. Tim wiedział, że jest to oznaka najwyższej irytacji i zapowiedź jego gniewu.

– Ta dziewczyna jest pod moją opieką – powiedział kapitan z naciskiem. – Każdy, kto będzie ją chciał skrzywdzić, odpowie za to!

Matylda spojrzała z ukosa na Blacka. Przecież on sam nie raz, nie dwa zalazł jej za skórę, a teraz kreuje się na jej obrońcę? Dlaczego?

– Kapitanie! Ona rzuciła na ciebie czar! Chcemy cię od niego uwolnić! – ośmielił się Roy.

Shadow zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.

– Co takiego? Twój zakuty łeb wie, czego mi trzeba, tak? A może to ciebie omotały czarne moce? Hę? Zastanówmy się… Doprowadziłeś do buntu, może również sprawiłeś, że suchary zamokły i spleśniały?

– Nie, to nie tak… – Bates zaczął się bronić, pojął bowiem, że sam znalazł się w opałach. Łatwo było rzucać oszczerstwa w stronę dziewczyny i podburzać przeciwko niej załogę, ale teraz zrozumiał, że broń, którą władał, była obosieczna. Shadow prędko zwrócił jej ostrze w pierś Roya.

– To ty jesteś zakałą na tym okręcie! Ty i kilku tobie podobnych – zagrzmiał kapitan. – Przyjrzyjcie się im dobrze, kamraci – zwrócił się do załogi. – Czy w tych małych kaprawych oczkach nie dostrzegacie wyrachowania? Chciał was wykorzystać! Kto wie, może planował otruć? Żeby przejąć waszą część łupu. Albo narazić was na mój gniew. Zaczarował was!

– Racja, kapitanie! Ja wcale nie chciałem wyrzucać tej małej, ale on zrobił coś takiego, że mu uwierzyłem. To musiały być czary! – kajał się kuternoga Safron.

– Tak, to czary! – Również inni załoganci prędko zaczęli się wycofywać, licząc, że uda im się jeszcze wyjść cało z tej opresji.

Wokół Batesa zostali już tylko jego najwierniejsi zwolennicy. Tim domyślił się, że szykuje się rozliczenie, a ci, którzy podnieśli bunt, srogo za to zapłacą.

– To dziewczę nie przebywa na tym okręcie bez przyczyny. Pomoże nam zdobyć niewyobrażalną wprost sławę i majątek. – Black wskazał Matyldę. – A on – skierował czubek korda na Roya – chciał was pozbawić tego splendoru.

– Na reję z nim! – rozległy się wrzaski.

– Jestem waszym kapitanem! Dzięki mnie macie tyle złota, że do końca życia go nie wydacie, a możecie mieć jeszcze więcej! Tego dla was pragnę i przysięgam na Posejdona, że sprawię, że będziecie żeglować po morzach przedwiecznych!

– Ooooo… – rozległ się jęk zachwytu i niedowierzania zarazem.

Jakby na poparcie słów kapitana, lekki podmuch wydął żagle, potem kolejny, aż wreszcie okręt zaczął płynąć.

– Koło steru naprawione! – zameldował tymczasem cieśla. – Ktoś celowo je zablokował – oświadczył.

Kapitan powiódł po członkach załogi triumfalnym spojrzeniem i zatrzymał je na twarzy Roya.

Wiatr tymczasem wzmógł się i okręt nabierał prędkości.

– Posejdon nam sprzyja! – zakrzyknęli piraci. – Kapitan ma rację!

Shadow nie zamierzał poprzestać jedynie na połajance. Musiał wyegzekwować posłuszeństwo oraz przywrócić nadszarpnięty honor i status kapitana.

– Skoro tak świetnie znacie się na czarach, na pewno poradzicie sobie na waszej nowej łajbie! – Zaśmiał się szyderczo, po czym kazał Batesa i jego popleczników wsadzić do szalupy i spuścić na morze.

Kwadrans później pomachał na pożegnanie grupie piratów błagających o litość.

– Do zobaczenia! – zawołał z lekceważącym uśmieszkiem.

Matylda z drżeniem serca obserwowała rozgrywającą się scenę. Patrzyła, jak łódka z buntownikami znika jej z oczu. Zastanawiała się, jak długo będzie trwał kaprys kapitana, który stał się jej obrońcą. Nie łudziła się; wiedziała, że ma w tym swój interes. Potrzebował okruchu Gwiazdy Morza, który był w posiadaniu Pelagii, a Matylda była przynętą dla zjawy.

„Muszę koniecznie coś wymyślić. Długo tego nie wytrzymam!” – postanowiła, lecz przez kilka najbliższych dni nie wydarzyło się nic szczególnego, co by wpłynęło na poprawę jej losu.

Dalszy rejs odbywał się bez większych zakłóceń.

Pewnego dnia Shadow wezwał Matyldę i oznajmił:

– Chyba ucieszy cię informacja, że jesteśmy blisko bezludnej wyspy, na której powinien być twój brat… O ile jeszcze żyje – dodał z lekkim sarkazmem.

Matylda poczuła bolesny skurcz serca. Jednocześnie jej myśli opanowała ożywcza nadzieja na uratowanie Daniela.

– Powinnaś podziękować Timowi, że dokładnie zapamiętał położenie wysepki. Bez jego wskazówek moglibyśmy do końca świata szukać jej pośród fal oceanu.

– Dobrze, podziękuję – szepnęła Matylda.

W istocie, czuła ogromną wdzięczność dla Tima, który zachował zimną krew, gdy ona poddała się rozpaczy w chwili rozstania z bratem i mimo swoich zdolności nawigacyjnych i świetnej pamięci niemal zupełnie straciła głowę i nie zapamiętała dokładnego położenia wyspy. Zresztą zdarzenia potoczyły się wtedy tak prędko i tak zaskakująco, że zbyt późno uzmysłowiła sobie, że powinna była na jakiejś mapie jak najdokładniej oznaczyć miejsce, w którym pozostał Daniel.

– Widzisz? Mówiłem, że Black spełni obietnicę i wrócimy po twojego brata – ucieszył się Tim, gdy przekazała mu tę wiadomość i podziękowała.

Matylda nie odpowiedziała. O tak, Shadow dotrzymał słowa, ale na pewno nie zrobił tego bezinteresownie. Zastanawiała się, jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić, lecz na razie postanowiła się tym zbytnio nie martwić. Z niecierpliwością wypatrywała cienkiej linii lądu – bezludnej wyspy, na której wysadził Daniela okrutny Czar­ny Sam.

Noc poprzedzającą spotkanie z bratem spędziła na bezsennych rozmyślaniach i układaniu planów na przyszłość. Priorytetem było uratowanie rodziców, a potem wspólny powrót na Mellody i ucieczka z Republiki Piratów.

Gdy nastał świt, Matylda zerwała się na nogi i wybiegła na pokład.

– Ziemia! Ziemia na horyzoncie! – zabrzmiał okrzyk z bocianiego gniazda.

W tej samej chwili dziewczyna dostrzegła upragniony skrawek lądu wynurzający się z porannych mgieł.

Rozpoznała długi, piaszczysty cypel, na którym pozostał jej brat.

Życie na pokładzie pirackiego okrętu nie należało do łatwych. Wymagało siły i hartu. Towarzyszyły mu stałe poczucie zagrożenia i niepewność jutra. Śmiertelność wśród załogi była wysoka, a przyczyniały się do tego nie tylko rany zadane w czasie bitwy, ale przede wszystkim złe warunki bytowe.

Niechcianymi pasażerami na większości okrętów były szczury. Przenosiły wiele tropikalnych chorób, które nieraz dziesiątkowały załogę. To wszystko sprawiało, że piraci zwykle nie dożywali sędziwego wieku.

OBOWIĄZKI

Załoga zawsze miała wiele pracy, dlatego funkcjonował całodobowy system wacht. Należało utrzymywać pokład w czystości, dokonywać bieżących napraw, obserwować morze i kierunek wiatru, wypatrywać innych statków i niebezpiecznych raf koralowych. Każdy miał przydzielone zadania i musiał je sumiennie wykonywać.

DIETA

Długość rejsu zależała od ilości jedzenia. Mało urozmaicone posiłki przyczyniały się do wielu chorób – jedną z nich był szkorbut, spowodowany niedoborem witaminy C. Przechowywana na okręcie żywność często się psuła, a w sucharach, będących stałym elementem diety, łatwo lęgło się robactwo, jak choćby wołki zbożowe. Sporą część zapasów stanowiły baryłki piwa i rumu, dlatego na większości okrętów szerzyło się pijaństwo.

Nadia Drake wpatrywała się w doskonałą replikę kielicha Amfitryty. Doszła już do siebie po przejściach u wybrzeży Jukatanu. Od tamtego zdarzenia minęło kilka tygodni. Wciąż nie poznała sekretu kielicha, a Marcel nadal pozostawał w tej materii powściągliwy. Ufała mu jednak, był bowiem jej przyjacielem, mentorem i szefem wyprawy w jednym. Jeśli nie chciał o czymś powiedzieć, to miał ku temu powody. Dlatego nie naciskała, by wreszcie ujawnił swój plan. Bezowocne poszukiwania kielicha trwały wiele lat, aż nadto, by nauczyć się cierpliwości.

– Jak tam, kwiatuszku? – spytał Greg Stenner, wchodząc do kabiny sonarzystów. Dzisiaj nie miał zbyt wiele pracy. Czekał, aż Marcel wyznaczy mu nowe zadanie.

Adventure pływała po wodach Zatoki Meksykańskiej, wykonując swoją tajną misję. Ekipa szykowała się do zejścia na ląd. Zanosiło się na długą wędrówkę po tropikalnym lesie i namorzynowych bagnach, co Gregowi niezbyt się podobało. Był typowym wilkiem morskim i najlepiej czuł się na rozkołysanym morzu przed ekranem swojego sonaru. Czasami ta praca była dość nużąca, ale zdarzały się niezwykle ekscytujące momenty, jak choćby ten sprzed paru tygodni, gdy odnaleźli pod­wodne miasto.

– Próbuję go rozgryźć – odpowiedziała na pytanie Grega Nadia, wskazując replikę kielicha umieszczoną w przeszklonej gablotce.

– Powodzenia! – zaśmiał się Greg.

On także, jak większość załogi, czuł lekką irytację związaną z faktem, że Marcel nie wyjawia sekretu związanego z kielichem.

– Nie wiesz, czego Marcel chce szukać w dżungli? – spytał, próbując się czegoś dowiedzieć.

Nadia wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Mówi mi tyle samo co wam. Czyli nic. – Zaśmiała się. – Wiem tylko, że jutro o świcie zejdziemy na ląd. Marcel wciąż siedzi zamknięty w swojej kabinie i coś tam knuje – dodała żartobliwie.

– Traktuje nas jak idiotów. Myśli, że go zdradzimy? – wyrażał swoje wątpliwości Greg. – Przecież stanowimy zgraną ekipę od wielu lat.

– Przestań. Marcel nas szanuje. Myślę, że jego małomówność, tak to nazwijmy, wynika raczej z ostrożności. Nie jest do końca czegoś pewny i nie chce nas mieszać w kłopoty, dopóki tej pewności nie nabierze. Znasz go. Siedzi i coś sprawdza. Niedługo nam wszystko wyjawi.

– Mam nadzieję. Jak pomyślę o tych moskitach w dżungli i innych krwiożerczych bestiach, to mam dreszcze – westchnął Greg.

– Delikatny jesteś – roześmiała się Nadia. – Na morzu też nie jest bezpiecznie. – Wskazała bliznę na swojej nodze.

– No tak, racja. Ale to ty nurkowałaś po kielich, a nie ja.

– Cóż, jeśli tak na to patrzeć…

Przez chwilę jeszcze się droczyli, a potem Greg zajął się pakowaniem ekwipunku. Nadia znowu odwróciła się do gablotki, w której stał kielich, i przeniosła się myślami do dnia, kiedy wreszcie nastąpił przełom w jego poszukiwaniach. Stało się to w Chile, w Punta Arenas, w dalekiej i zimnej Patagonii, do której zaprowadził ich wcześniej trop z Anglii.

Tamtego dnia, pamiętała to dobrze, opatulona grubym wełnianym szalem siedziała pochylona nad starym pamiętnikiem, który ukryty w schowku pod podłogą po wielu latach wreszcie ujrzał światło dzienne. Jego autorem był Jeremy Baldwin, który natknął się na tajemniczy przedmiot, a kulisy swojego odkrycia opisał we wspomnianym pamiętniku. Nadia zabrała go ze sobą i kolejny raz przeglądała jego zawartość, szukając wskazówek. Otworzyła stronę założoną zakładką, po czym ponownie odczytała dobrze jej znany fragment:

Postanowiłem dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło, gdy mój pradziad zaginął. Rodzina próbowała mnie od tego odwieść, twierdząc, że przecież jego statek zatonął i nie ma najmniejszego sensu, bym ryzykował własne życie. Pragnąłem jednak zbadać tę sprawę. Bo jak wytłumaczyć fakt, że znalazłem na strychu list z odręcznym pismem mojego pradziadka, a stemple pocztowe świadczyły o tym, że został nadany długo po tym, gdy rzekomo zginął? Na dodatek w liście tym nie było nic innego prócz rysunku tajemniczego kielicha i szkicu domu na wzgórzu. Co więcej, list został wysłany z Chile. Była to dla mnie najważniejsza wskazówka. Dlatego wyruszyłem w tę podróż. Uważałem, że mój pradziadek przeżył katastrofę, i musiałem tylko zdobyć na to dowody. Odnalazłem zielony dom na wzgórzu, a w nim, w tajnej skrytce pod deskami podłogi, kielich. W tym samym miejscu zamierzam zostawić mój dziennik, lecz nim to zrobię, opiszę, co się wydarzyło.

Nadia przerwała lekturę i zamyśliła się głęboko. Potem przewróciła kilka stron i odnalazła akapit, w którym Jeremy opisywał perypetie związane z datowaniem znaleziska.

Wyruszyłem w podróż powrotną do Anglii. Chciałem, by mój kielich zbadali specjaliści. Uważałem, że jest bardzo stary. Wskazywały na to przedziwne inskrypcje, których nie potrafiłem odczytać. Uważałem, że jest on dowodem na istnienie nieznanej wcześniej cywilizacji.

Kiedy dotarłem do Londynu, oddałem kielich do analizy, by potwierdzić lub odrzucić moje domysły. Długo czekałem na ekspertyzę. Wreszcie pewnego deszczowego dnia zadzwonił telefon.

– Jeremy Baldwin? – zapytał głos w słuchawce.

– Tak. Czy są już wyniki? – zapytałem, ponieważ rozpoznałem głos profesora Allena Salisburyʼego.

– Dzwonię właśnie w tej sprawie. Proszę przyjść o piętnastej. Wtedy wszystko panu wyjaśnię.

– Rozumiem, dziękuję.

Poważny ton profesora sugerował, że ma mi coś ważnego do zakomunikowania. Nie myliłem się. Przywitał mnie z nieco zafrasowaną miną.

– Jak się miewa moje cacko? – zapytałem żartobliwie.

– Zdumiewająco dobrze – odparł powściągliwie. – Jak na swój wiek – podkreślił.

– Pana słowa brzmią obiecująco – ucieszyłem się. – Sugerują, że artefakt nie jest współczesny. Prawda? – spytałem, czując radosną ekscytację.

– Intuicja dobrze panu podpowiada, lecz… – profesor urwał, ostrożnie dobierając słowa – …nie mogę niczego wykluczyć.

– To znaczy? Nie rozumiem.

Profesor z zakłopotaniem przełożył kilka razy papiery na swoim biurku.

– Zapewniam, że pierwszy raz nam się to przytrafiło. Tak… Krótko mówiąc, wyniki ekspertyzy są niejednoznaczne.

– Może pan mówić jaśniej? – poprosiłem.

– Brzmią nieprawdopodobnie.

– Czy chce pan przez to powiedzieć, że kielich jest tak stary, czy że jest współczesną kopią, a ktoś sobie ze mnie zażartował, podszywając się pod mojego pradziadka? – Miałem na myśli znaleziony na strychu list, który doprowadził mnie do Punta Arenas.

Allen Salisbury wszedł mi w słowo.

– Nasze laboratorium nie jest w stanie dokładnie określić czasów, z których pochodzi kielich. – Powiedział to jednym tchem, a ja poczułem, że wyrastają mi skrzydła. Moje podejrzenia się potwierdzały! Lecz profesor od razu zaordynował mi zimny prysznic. – Wyniki przeczą zdrowemu rozsądkowi. Musi istnieć jakieś wyjaśnienie. Uznałem, że materiał, z którego wykonano kielich, posiada właściwości, które uniemożliwiają prawidłowe datowanie.

– Jakie są wyniki ekspertyzy? – ponowiłem pytanie. – Niechże pan to wreszcie wyjawi.

– Jeżeli pan się upiera, żebym powiedział, to proszę. – Podał mi kartkę z zapisem wyników. – Nie da się ustalić dokładnej daty. Jak mówiłem, nasze urządzenia pomiarowe wariują. Ale te wyniki, wielokrotnie powtórzone, wskazują, że kielich ten pochodzi… jak by to powiedzieć… z bardzo zamierzchłych czasów.

– Ze starożytnej Grecji? – ucieszyłem się.

– Nie. Raczej nie. Jest starszy.

– To może jakaś kultura minojska?

– Nie.

– Jeszcze starsza? Egipt faraonów?

Salisbury westchnął.

– Jest starszy niż ludzkość – wydusił wreszcie z lekkim zażenowaniem.

– Co takiego?

– To, co powiedziałem. Pochodzi z czasów, zanim pojawił się na ziemi człowiek. Teraz pan rozumie, że to niemożliwe. Dlatego wyniki są błędne.

– Jest starszy niż Homo sapiens? – spytałem z niedowierzaniem.

– Tak wskazują urządzenia pomiarowe. Ale to nieprawdopodobne. Może pan kazać zbadać go w innym instytucie.

Kielich krył w sobie tajemnicę większą, niż mogłem się tego spodziewać. Owszem, ekspertyza mogła być błędna, jak sugerował profesor Salisbury, lecz jeśli była prawdziwa? Jeśli ten kielich pamięta czasy przedwieczne?

– Marcel cię woła! – Greg oderwał Nadię od lektury.

Zamknęła pamiętnik i trzymając go w dłoni, poszła do kabiny szefa wyprawy.

Z każdym kolejnym uderzeniem wioseł szalupa zbliżała się do wyspy. Matylda czuła narastający niepokój. W łodzi towarzyszyli jej Tim, John i kilku innych piratów.

Gdy dno szalupy zaszurało o brzeg, Matylda pierwsza z niej wyskoczyła.

– Daniel! Danielu?! – zawołała głośno, lecz odpowiedziała jej przejmująca cisza.

Przeczesywała wzrokiem najbliższe otoczenie, ale na piaszczystej plaży nie znalazła żadnych śladów.

– Pewnie schował się w jakimś bezpiecznym miejscu i jeszcze nie zauważył, że przypłynęliśmy – pocieszał Matyldę Tim.

– Albo widział Españolę i dlatego się ukrył. Nie wie przecież, że przybyliśmy, żeby go uratować – dodał John King.

Matylda westchnęła. Złe przeczucia sprawiały, że nie mogła trzeźwo i logicznie myśleć. Wraz z innymi piratami przeszukała całą niewielką wyspę. Wreszcie bosman zarządził powrót na okręt.

– Nic tu po nas! – oznajmił.

– Nie ruszę się stąd, póki nie znajdę brata – upierała się dziewczyna.

Piraci wymienili ze sobą wiele mówiące spojrzenia.

– Już po nim! – skwitował Ebert. – Pewnie ciało zabrał odpływ.

– Nie mów tak! – krzyknęła Matylda.

Usiadła na piasku, ukryła twarz w dłoniach i rzewnie zapłakała.

– Za późno wróciliśmy, za późno! – rozpaczała.

Tim na próżno szukał słów pocieszenia. Rozglądał się po plaży, lecz kręcący się po niej piraci zadeptali wszelkie możliwe tropy, jeśli takie były. Ze współczuciem patrzył na Matyldę.

– Musimy wracać! – ponaglił Ebert.

– Brakuje Johna – zauważył Tim. – Gdzie ten mały się zawieruszył?

Widział malca jeszcze przed kwadransem, a teraz zniknął mu z oczu.

Po chwili John wybiegł zdyszany z zarośli.

– Zobacz, co znalazłem w szczelinie skały tam dalej. To miejsce było oznaczone patykiem. – Pokazał Matyldzie ręką kierunek. – Pomyślałem sobie, że patyk musiał wbić Daniel. Dlatego szukałem dalej i trafiłem na ten liścik. To chyba do ciebie. Nie umiem czytać – dodał z zawstydzeniem, podając dziewczynie zwitek papieru, na którym było napisane:

Matyldo, jeśli mnie szukasz, nie martw się. Jestem na okręcie Perkalowego Jacka. Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy.

Daniel

– Mój brat żyje! – wykrzyknęła radośnie Matylda. – Ktoś go uratował! Kim jest Perkalowy Jack?

– To jeden z pirackich kapitanów – wyjaśnił Tim. – Zawadiaka, prawie tak dzielny jak nasz Shadow.

– Co to oznacza dla Daniela?

Tim zamyślił się.

– Szczerze mówiąc, nie wiem.

– Musimy go jak najprędzej odnaleźć! Wracamy! – zdecydowała Matylda, pośpiesznie wsiadając do szalupy.

Zamierzała obmyślić nowy plan.

Black Shadow wydawał się zaskoczony wieścią, że Daniela nie ma na wyspie i że prawdopodobnie przebywa na jednym z okrętów należących do floty Jacka Rackhama. W Republice nazywano go Perkalowym Jackiem, ponieważ wyróżniał się spośród pirackiej braci strojami. Słynne było zwłaszcza jego zamiłowanie do białego perkalu, tkaniny sprowadzanej specjalnie dla niego aż z Kalkuty w Indiach.

– Do stu piorunów! – zaklął Black. – Nie mógł sobie wybrać innej łajby, tylko właśnie tego strojnisia? – burknął, po czym wzburzony poszedł na mostek.

– O co mu chodzi? – zapytała Matylda Tima.

– Kapitan miał kiedyś na pieńku z Jackiem. Poszło chyba o kobietę, niejaką Mary Read. Pokłócili się o nią, a ona wybrała Jacka. Sama dowodzi jednym z okrętów. Zresztą nie tylko ona. Anne Bonny również ma swój okręt.

– Kobiety piratki? – zdziwiła się Matylda.

– Nazywają je morskimi wilczycami – dodał John.

Optymizm Matyldy nieco przygasł. Jeśli Daniel trafił z deszczu pod rynnę, to nie wróżyło niczego dobrego.

Po krótkim namyśle wspięła się na mostek i podeszła do kapitana.

– Muszę odnaleźć brata! Obiecałeś mi w tym pomóc.

– Przecież próbowałem go uratować. Nie mój problem, że sam sobie poradził. – Black wzruszył ramionami, udając, że sprawa jest załatwiona.

– Wiesz, gdzie może być teraz Perkalowy Jack? – spytała Matylda.

– Trochę przeceniasz moje możliwości – odparł kapitan z irytacją.

– Myślę, że wiesz!

– Tylko się domyślam.

– A zatem?

Shadow nie odpowiedział. Zamiast tego przywołał bosmana.

– Kurs na Nassau! – wydał rozkaz, po czym poszedł do swojej kajuty.

– Tak jest! – Barret skinął głową.

Matylda zgrzytnęła zębami. Black Shadow doprowadzał ją do szału.

Wróciła do Tima i zagadnęła:

– Płyniemy do Nassau. Jak sądzisz, spotkamy tam Perkalowego Jacka?

– Bardzo możliwe. Spróbuję się czegoś dowiedzieć od kapitana. Zaczekam tylko na moment, gdy będzie miał lepszy humor.

– Dobrze. – Matylda skinęła głową, po czym ciężko westchnęła.

Znowu będzie musiała cierpliwie czekać na rozwój wypadków, mając nadzieję, że wkrótce spotka się z bratem.

Willy Barret po wypełnieniu swoich zadań zszedł do kajuty kapitana.

Zastał go siedzącego za biurkiem. Shadow pochylał się w zamyśleniu nad rozłożonymi pożółkłymi mapami.

Bosman odchrząknął, a potem zapytał:

– Chcesz się spotkać z Mary? Czy to dobry pomysł?

– No cóż… Mam w zanadrzu trochę świecidełek, żeby ją przekonać…

– Mają chłopaka – powiedział znacząco bosman. – Wymienią go na złoto? Czy Mary wie o…?

Black Shadow odrobinę się zmieszał.

– Nie jestem pewien, ale mogło coś mi się wymsknąć.

Bosman przewrócił oczami.

Historia z Mary Read już kilka razy kładła się cieniem na nieposzlakowanej opinii Blacka. Miał do niej wyraźną słabość, którą kobieta potrafiła bezwzględnie wyko­rzystać. Parę razy obaj znaleźli się przez to w niezłych opałach. Niegdyś Mary i Black byli całkiem dobraną parą, dopóki piratka również nie zapragnęła dowodzić okrętami. Wtedy ich drogi się rozeszły. Black nie lubił dzielić się władzą. Z nikim.

– Taak, mogło się zdarzyć, że kiedyś trochę za dużo jej powiedziałem o mapie wszechświatów i o ingrediencjach – przyznał w końcu Shadow.

– W takim razie mamy problem. Kolejny – jęknął bosman. Po chwili namysłu zapytał: – A jeśli Matylda dołączy do Mary?

– Tym zajmie się Tim, nie martw się. Zatrzyma dziewczynę tutaj i sprowadzi jej brata. Potrzebni mi są oboje. Mają coś, czego pragnie Pelagia, więc ja również chcę to mieć. Poza tym muszę się śpieszyć i zdobyć wszystkie ingrediencje. Wiedźma twierdzi, że pieczęć można otworzyć, gdy wzejdzie krwawy księżyc, a to nastąpi już niedługo – wyjaśniał Black. – Zostało nam niewiele czasu – westchnął.