Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Odyseusze. Zemsta Królowej Piratów. Tom 3

Odyseusze. Zemsta Królowej Piratów. Tom 3

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-612-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odyseusze. Zemsta Królowej Piratów. Tom 3

Złap wiatr w żagle i wyrusz w kolejną podróż po morzach i oceanach!

Jacht Wesołowskich rozbija się u brzegów tajemniczej wyspy. Na szczęście
zamieszkuje ją grupa przyjaźnie nastawionych naukowców zajmujących się
badaniem niewyjaśnionych zjawisk klimatycznych. Niepokój Matyldy wzbudzają
jednak pewne niezrozumiałe zdarzenia.

W międzyczasie królowa piratów zwołuje morskich rozbójników, aby bronić
Republiki przed Czarną Armadą. Ale czy uda się jej pokonać wrogów? Zdrajcy
przecież czają się wszędzie.

Czy losy Tima i Matyldy znowu się ze sobą skrzyżują? Czy uda im się zamknąć
mapę wszechświatów?

Poznaj finał serii "Odyseusze" Agnieszki Stelmaszyk, autorki bestsellerowych
"Kronik Archeo".

Polecane książki

Dramat historyczny z 1887 r. Józefa Łabuńskiego, piszącego pod pseudonimem Józef Żerbiłło. Akcja sztuki dzieje się w latach 1370–1380 r. na Mazowszu. Głównym bohaterem jest książę mazowiecki Ziemowit III, który w stosunku do swojej żony Ludmiły wykazuje się wręcz chorobliwą zazdrością. W rezultacie ...
Wojna i przemoc towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów. Sceny walki widzimy na rysunkach naściennych, odnajdujemy je we wnętrzu piramid. Zdobią antyczne wazy czy średniowieczne kodeksy. Wojna przyjmuje różne oblicza, zależne często od kontekstu i czasu, ale w jedno spina ją opowieść o przemocy, k...
Jak Żyd rozumie fakt, że Tora to Księga Prawa? Czym jest dla niego halacha? Z Tory wynika treść 613 przykazań (micwot) judaizmu. Jeśli liczbę tę zapiszemy w alfabecie hebrajskim, w którym każda litera ma wartość liczbową, otrzymamy słowo TARJAG. Przykazania to 248 nakazów i 365 zakazów. Tarjag micwo...
W styczniowym numerze Notesu Wydawniczego można przeczytać tekst Jana Wosiury „Instagram - kontrowersyjne zmiany” - głośny ostatnio przykład wykorzystywania danych do celów komercyjnych, Pawła Dobrzyńskiego „W cyfrowym świecie cuda się zdarzają” - rozważa na temat rozprzestrzeniania treści w interne...
Niektóre odkrycia powinny na zawsze pozostać tajemnicą. Julia Przybysz ma talent do nauki i… wpadania w tarapaty. Świetnie zapowiadająca się studentka biotechnologii dołącza do koła naukowego, którego odkrycie ma zrewolucjonizować świat medycyny i stać się innowacyjnym lekiem....
Nagroda Ivara-Lo Johanssona„Córki gór” to przejmująca opowieść o wielkich nadziejach i rozczarowaniach, których nie sposób uniknąć.Lata 1938 – 58, Sandviken, niewielkie miasto w Szwecji. Pięcioro rodzeństwa. Sofia, świetnie zapowiadająca się narciarka, odrzuca zaloty nieśmiałego Miltona, by wyjść za...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Stelmaszyk

Tekst: AGNIESZKA STELMASZYKIlustracje: PAWEŁ ZARĘBARedaktor prowadzący: AGNIESZKA SOBICHRedakcja: TERESA ZIELIŃSKAKorekta: JADWIGA PRZECZEK, ANNA WŁODARKIEWICZProjekt okładki: PAWEŁ ZARĘBAProjekt graficzny i DTP: BERNARD PTASZYŃSKI© Copyright for text by Agnieszka Stelmaszyk, 2017
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2017
All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydanie IISBN 978-83-8073-612-2Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 94, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Matylda otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą błękitne niebo. Podniosła głowę i rozejrzała się dokoła. W pierwszej chwili zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, co się stało i dlaczego leży na plaży. Usiadła ostrożnie i znowu się rozejrzała.

Nie znała tego miejsca. Nigdy wcześniej tu nie była.

Dlaczego została sama? Gdzie brat? Gdzie mama, tata i Karmelek? Gdzie wszyscy się podziali?

Nagle coś sobie przypomniała.

– Och, nie! – krzyknęła przerażona na wspomnienie katastrofy, która wydarzyła się przed chwilą.

Postrach Siedmiu Mórz zaatakował Mellody, a potem wszystko spowił mrok.

Matylda nie mogła sobie przypomnieć, co działo się później. Ale musiało to być coś strasznego, skoro obudziła się tu sama.

Gdzie teraz jest jej rodzina? Co się z nimi stało?

I gdzie podział się jacht? Czyżby zatonął?

Matylda wstała, aby zorientować się w sytuacji. Znajdowała się na jakiejś wyspie. Ale co to za wyspa?

– Mamo! Tato! Danielu?! – nawoływała z całych sił.

Nikt jej nie odpowiadał. Pobiegła więc wzdłuż plaży. Również nic, ani śladu. Nigdzie nie widziała też Mellody.

Zwinęła dłonie w tubę i zawołała głośno:

– Halo, czy jest tu ktoś?

Lecz wysepka zdawała się bezludna.

– Tylko nie to! – jęknęła Matylda. – To nie może być prawda. To mi się tylko śni! – szeptała do siebie.

Usiadła, by uspokoić myśli i przypomnieć sobie przebieg wydarzeń.

– Opuściliśmy Patagonię, potem był ten dziwny rozbłysk na niebie… Wyglądał jak… mapa wszechświatów.

Odtwarzała w pamięci minutę po minucie.

Black Shadow prawdopodobnie zdobył wszystkie ingrediencje i otworzył mapę. Co to oznaczało dla Wesołowskich? Nie miała pojęcia.

– Co było dalej? – zapytała samą siebie. Potarła skronie, wytężając pamięć. – Ognie świętego Elma… Płomyki tańczące na szczycie masztu – mówiła półgłosem. Wiedziała, że nie zwiastują niczego dobrego. Tak było i tym razem. – Gwałtownie zmieniła się pogoda, a potem…

Potem z oceanu wynurzył się Postrach Siedmiu Mórz. To on chwycił Mellody i cisnął jachtem w głębinę.

Matylda cichutko zapłakała.

Dlaczego to zrobił? Czemu ich ścigał? I w jaki sposób opuścił Republikę Piratów? Wszystkie te pytania wydały się teraz Matyldzie bez znaczenia. Jej rodzina i Karmelek zniknęli. Ten rejs miał być wyprawą życia, a zamienił się w koszmar. Ledwo co odzyskała brata i rodziców i znowu jest sama.

– Mam dosyć! – krzyknęła głośno.

Usiadła na piasku i rozpłakała się rzewnie. Pomyślała, że nie ma już siły. Że za dużo nieszczęść zwaliło się na jej barki i tym razem sama sobie nie poradzi.

Sięgnęła ręką do kieszeni i trafiła na amulet.

– Wszystko przez ten głupi kamyk! – Spojrzała z niechęcią na kawałek czarnego bazaltu. Gdy morze wyrzuciło go pod jej stopy w Saint-Malo, uznała, że to dobry znak, i nazwała go amuletem. – Przynosisz pecha, a nie szczęście! – powiedziała ze złością. Zamachnęła się, chcąc cisnąć kamieniem w fale, gdy nagle usłyszała:

– Nie robiłabym tego!

Matylda zamarła.

Odwróciła głowę i dostrzegła na plaży młodą piratkę ubraną w męskie spodnie i kaftan. Na szyi miała czerwoną chustkę, a na głowie kapelusz.

Matylda zastygła w bezruchu z uniesioną ręką i zdziwiona wpatrywała się w piratkę. Tymczasem dziewczyna ostrzegła:

– Lepiej go nie wyrzucaj. Uratował ci życie.

– Kim jesteś i skąd wiesz o moim amulecie? – rzuciła nieufnie Matylda.

– Pewnie niejeden o niego pytał, prawda? – zapytała z uśmieszkiem piratka.

– I co z tego?

– Nie zastanawiało cię to?

– Owszem. Ale to niczego nie zmienia. Nie wiem, czemu wszyscy go pragną. Mnie przynosi pecha od samego początku tej wyprawy, więc chcę się go pozbyć. – Matylda znowu uniosła rękę.

– Niee! Nie rób tego! – krzyknęła piratka. – Jest zbyt cenny. Jeśli wrzucisz go do wody, będzie po nas!

– Po nas? Co masz na myśli?

– Spójrz tam! – Piratka wskazała morską toń.

Matylda zwróciła wzrok ku turkusowym falom łagodnie obmywającym plażę. Nie widziała w nich niczego nadzwyczajnego. Popatrzyła jednak uważniej i po chwili dostrzegła połyskujące łuski, jakby tuż pod powierzchnią wody kotłowała się ławica maleńkich rybek. Zanurzyła stopy, a potem weszła po kolana, by przyjrzeć się im z bliska. Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, a wtedy…

Z wody wynurzyła się złowroga twarz syreny. Kilka par silnych dłoni chwyciło Matyldę za nogi, ciągnąc ją ku głębinie. Lodowate palce próbowały wyrwać jej z dłoni amulet.

Matylda szamotała się przez długą chwilę, nie mogąc się uwolnić. Wreszcie piratka wskoczyła do wody i chlusnęła na napastniczki jakąś cieczą z małego flakonika. Twarze syren wykrzywił grymas bólu i puściły ofiarę.

– Na brzeg! – wrzasnęła piratka do Matyldy. – Jad skorpeny nie podziała na nie długo!

Matylda wybiegła na plażę i zmęczona upadła na piasek.

– A nie mówiłam?! – Piratka obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem. – Ostrzegałam. Tylko czekają, by znowu dobrać ci się do skóry.

– Skąd miałam wiedzieć?! – zawołała Matylda. – Dlaczego one tu przypłynęły? Nic nie rozumiem.

– One nigdy nie odpuszczają – ostrzegła piratka.

– Dostały już ode mnie to, czego chciały – mruknęła ponuro Matylda.

– Nie poprzestaną na tym. Chcą więcej. To oszustki, zawsze takie były. Nie wiem, dlaczego ludzie przypisują im zupełnie inne cechy.

– W bajkach są piękne i dobre – powiedziała Matylda.

Piratka prychnęła.

– W bajkach! Ale w rzeczywistości są wredne, wyrachowane i potrafią omotać każdego. Bo są piękne – dodała z niechęcią. Po chwili spojrzała bystro na Matyldę. – Ty też jesteś ładna.

– Dziękuję – mruknęła dziewczyna. – Ale myślę, że przeceniasz moją urodę.

– Zauważyłaś, że jesteś do nich trochę podobna?

– Słucham?

– Twoje włosy są takie długie i gęste…

– Wiele dziewczyn takie ma.

– I te oczy…

– Nie no, zaraz! – Matylda zirytowała się. – O co ci chodzi?

– Myślisz, że znalazłaś ten amulet przypadkiem?

– Owszem, znalazłam go na chodniku, gdy morze wyrzuciło go w czasie przypływu. W Saint-Malo, jeśli wiesz, gdzie to jest.

– Jasne, że wiem – odparła piratka. – We Francji. Naprawdę sądzisz, że to był przypadek?

– A niby kto miałby mi go podrzucić? I po co?

– Właśnie dlatego, że jesteś do nich podobna.

– Przestań! Mam już tego dość. Mówisz jak ta stara Malachita, doradczyni królowej Indali.

– Ach, więc jednak mam rację! – z satysfakcją stwierdziła piratka. – Ona też to zauważyła.

– Nie jestem syreną, jeśli to sugerujesz! – Matylda tupnęła nogą.

– Przecież widzę, że nie jesteś. Ale w twoich żyłach może płynąć syrenia krew.

– Jestem człowiekiem, rozumiesz?

– Rozumiem. Co się ciskasz? Jesteś strasznie drażliwa.

Matylda z trudem panowała nad gniewem.

– Nie widzisz, w jakiej sytuacji się znalazłam? Zaginęła moja rodzina i mój pies, Karmel. A ty ględzisz o tych syrenach!

– Przestań na mnie krzyczeć – oburzyła się piratka. – Nie jestem twoją rodziną i nie będę znosić twoich humorów. Od ładnych kilkunastu minut próbuję ci pomóc, ale ty mnie wcale nie słuchasz.

– Próbujesz mi pomóc? Nie zauważyłam.

– Bo nie chcesz zauważyć. Usiłuję ci wytłumaczyć, co się właściwie dzieje, dlaczego tutaj jesteś i po co ja tu jestem. Chyba chcesz się dowiedzieć, co się stało z twoją rodziną?

– Wiesz coś o nich? – spytała Matylda z nadzieją. – Żyją? Gdzie są? Gdzie jest Mellody? Mów!

Piratka usiadła wygodnie na piasku, oparła plecy o pień palmy i nasunęła kapelusz głębiej na oczy.

– Musisz zapamiętać to, co ci powiem: nie jesteś tu bezpieczna. Powinnaś jak najszybciej stąd uciec, to straszne miejsce! Ale najważniejsze jest to, że posiadasz amulet i medalion…

Matylda zbudziła się. Leżała na piasku, a fale łagodnie pieściły jej stopy. Przez chwilę znowu nie wiedziała, gdzie jest. W dłoni wciąż kurczowo trzymała amulet z Saint-Malo. Zaraz… Ta dziewczyna coś o nim mówiła… Dziwne…

Przypomniała sobie dopiero co przerwaną rozmowę. Czyżby zasnęła w jej trakcie?

– Hej! Gdzie jesteś? – Matylda wstała i rozejrzała się wokół, lecz tajemnicza piratka zniknęła. – Gdzie ona się podziała?

Na piasku powinny być ślady jej stóp, ale Matylda nigdzie ich nie znalazła. Pobiegła do palmy, przy której po raz ostatni widziała piratkę, lecz zastała tam jedynie małe czerwone kraby.

– Czy to mi się przyśniło? – zastanawiała się zdumiona. – Nie do wiary!

Po chwili jeszcze raz rozejrzała się uważnie. Nagle usłyszała szczekanie psa. Odwróciła się i między przybrzeżnymi skałami dostrzegła maszt.

– Mellody! – wykrzyknęła z radością i pobiegła w stronę niewielkiej zatoczki.

Morze wyrzuciło jacht na brzeg i leżał teraz na lewej burcie. Był okropnie pokiereszowany. Zbliżając się do łodzi, Matylda dostrzegła również rodziców i Daniela. Z tej odległości nie mogli jej jeszcze zobaczyć, dlatego krzyknęła głośno i pomachała im ręką.

– Tutaj jestem!

Teraz oni również ją dostrzegli i wybiegli jej naprzeciw. Po chwili rodzina Wesołowskich była już w komplecie, a Karmelek radośnie biegał wokół nich, szczekając i merdając ogonem.

– Tak się o ciebie martwiłam! – Lidia z radością i uczuciem ulgi ujęła w dłonie twarz córki i składała na niej całusy.

– Nic wam się nie stało? – dopytywała niecierpliwie Matylda.

– Wszystko w porządku. Jesteśmy trochę obolali, ale nie jest źle – odpowiedziała mama.

– Karmelek też jest cały i zdrów – dodał tata.

– Gorzej z Mellody – rzekł Daniel. – To cud, że się nie roztrzaskaliśmy na skałach i morze wyrzuciło nas na piasek.

Matylda dopiero z bliska mogła ocenić, w jak fatalnym stanie był jacht.

– I co, popłyniemy dalej? – zapytała z niepokojem.

Ojciec przecząco pokręcił głową.

– Niestety, na razie nie wygląda to dobrze – odparł zasmucony.

– Gdzie my w ogóle jesteśmy? – spytała Lidia, rozglądając się wokół.

– Nie mam pojęcia – westchnął Jonasz.

– Czy to bezludna wyspa? – zaniepokoiła się Matylda.

W chwili gdy zadała to pytanie, z zarośli wyszło kilku mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie jednakowe granatowe koszulki. Wesołowscy zastygli w bezruchu, nie wiedząc, czego się spodziewać, lecz nieznajomi pomachali do nich przyjaźnie.

– Najwyraźniej nie jesteśmy jednak sami – zwrócił się Jonasz do córki.

– Chyba chcą nam pomóc – domyślił się Daniel.

Barczysty mężczyzna o błękitnych oczach i jasnej, nieco rozwichrzonej czuprynie podszedł do nich i zapytał po angielsku:

– Nic wam się nie stało? Ktoś jest ranny?

– Nie, mamy tylko drobne skaleczenia, ale ogólnie czujemy się dobrze – odparł Jonasz. – Czego nie można powiedzieć o naszym jachcie. – Wskazał Mellody, która leżała smętnie na plaży. – Jestem Jonasz, a to moja rodzina. – Pan Wesołowski przedstawił żonę i dzieci.

– John Halford. Miło mi was poznać – przywitał się niebieskooki mężczyzna. – Jesteśmy międzynarodową grupą naukowców. Mamy na wyspie stację badawczą. Zajmujemy się między innymi nietypowymi zjawiskami pogodowymi.

– Szczęście w nieszczęściu, że wylądowaliśmy właśnie tutaj – odetchnęła Lidia. – Już się martwiłam, że to bezludna wyspa, a Mellody wymaga dość poważnej naprawy.

– Najwidoczniej opatrzność nad wami czuwała. – John uśmiechnął się.

W serce Matyldy wstąpiła otucha. Ścisnęła w kieszeni swój amulet. Tym razem wreszcie przyniósł jej szczęście.

John zaoferował rozbitkom pomoc i zaprosił ich do stacji badawczej. Był to kompleks kilku niewielkich budynków położony niedaleko od brzegu. Zasłaniały go jednak drzewa i krzewiasta roślinność, dlatego stacja była niewidoczna od strony plaży.

Minęli główny budynek, w którym naukowcy pracowali, a potem zatrzymali się przed małymi bungalowami, gdzie mieszkali. Halford zaprosił Wesołowskich do jednego z nich.

– Żyjemy tu w trochę spartańskich warunkach – uprzedził – ale jest wszystko, czego potrzeba, by przetrwać. – Uśmiechnął się życzliwie.

Wewnątrz budynku znajdowały się dwa pokoje, łazienka i maleńka kuchnia, w której można było przygotowywać posiłki.

– Na kolację zapraszam dzisiaj do mnie. – Halford wskazał inny z bungalowów. – Poznacie moich przyjaciół. Uprzedzam jednak, że nasze menu jest ostatnio niezbyt wyszukane. – Uśmiechnął się. – Mamy chwilowe kłopoty z zaopatrzeniem.

– Na pewno wszystko będzie nam smakowało! – zapewniła Lidia. – Nie wiem, jak wam dziękować!

– Nie ma za co! – Halford znów uśmiechnął się pogodnie. – Dawno nie mieliśmy towarzystwa. Żyjemy tu trochę jak pustelnicy, potem wam co nieco opowiem. Teraz rozgośćcie się i odpocznijcie. Kolacja za godzinę – poinformował i wyszedł.

Matylda rozejrzała się po nowym lokum. Domek rzeczywiście był skromnie wyposażony, ale tak jak mówił John, można w nim było mieszkać nawet przez dłuższy czas. Karmel obwąchał wszystkie kąty, a potem wskoczył na łóżko, które wybrała Matylda, umościł się na nim wygodnie i zapadł w drzemkę.

Daniel rzucił swój marynarski worek w kąt pokoju i również wyczerpany padł na łóżko.

– Posuń się, klusko. – Matylda odsunęła nieco Karmelka i umościła się koło niego wygodnie. Sierść psiaka była jeszcze mokra, więc Matylda ułożyła go w nogach łóżka.

Po chwili ona również zapadła w krótką, urywaną drzemkę. Przyśniła się jej piratka, ta sama, z którą rozmawiała na plaży, ale znowu nie zdążyła powiedzieć, do czego służy amulet, gdyż tym razem Matyldę obudziła mama.

– Kochanie, czas iść na kolację. Skorzystajmy z zaproszenia, bo większość naszych zapasów została na Mellody. Jutro trzeba przenieść je do bungalowu.

Matylda wstała i uczesała włosy. Daniel wciąż jeszcze chrapał i trudno go było dobudzić.

– Może go zostawimy? – zapytała Matylda.

– Musi coś zjeść – odparła mama. – Trzeba też poprosić tych ludzi o pomoc przy naprawie Mellody.

– No i dowiedzieć się, gdzie tak naprawdę jesteśmy – rzekł Jonasz z zafrasowaną miną.

Gdy spytali o to Johna jeszcze na plaży, udzielił im wymijającej odpowiedzi. Powiedział, że wyspa nie ma nazwy, musiała być zatem naprawdę bardzo mała.

– Sądzę, że znowu mocno zboczyliśmy z kursu – stwierdził Jonasz. – Nie wiem też, jak długo dryfowaliśmy. Nawigacja jest zepsuta, bez niej nie możemy żeglować. Musimy ją jak najszybciej naprawić.

Wesołowscy sądzili, że znajdują się niedaleko Patagonii, ale klimat na wyspie znacznie się różnił od kapryśnej patagońskiej aury. Inna też była roślinność. Intuicyjnie wyczuwali, że coś tu jest nie tak. Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej zaskakująca.

Gdzie się właściwie znajdujemy? – zapytała Lidia, gdy zasiedli do kolacji w bungalowie Johna Halforda.

Daniel wciąż ziewał i był bardzo senny, ale odpowiedź, którą usłyszał, w mig go otrzeźwiła.

– Jesteśmy na jednej z wysp Galápagos – oznajmił John.

– Co takiego? To niemożliwe! – wykrzyknęła Lidia, upuszczając z brzękiem widelec.

– A jednak! – potwierdził mężczyzna.

Matylda wymieniła zdumione spojrzenia ze swoim bratem.

– Trochę nas zniosło – skomentował zaskoczony Jonasz. Wyciągnął z torby mapę i rozłożył ją na stole. Nie ulegało wątpliwości, że nikt nie byłby w stanie pokonać takiej odległości w tak krótkim czasie. – Przed katastrofą byliśmy tutaj. – Wskazał zachodni brzeg Patagonii.

John Halford pochylił się nad mapą.

– Może nie pamiętacie, jak długo dryfowaliście. Musieliście być nieprzytomni. Zarejestrowaliśmy bardzo dziwne zjawisko pogodowe tydzień temu, właśnie w miejscu, które wskazujecie.

– Tydzień temu? – zdumiał się Jonasz. – Wypłynęliśmy stamtąd zaledwie wczoraj.

Matylda zaczynała podejrzewać, że z tym wszystkim musi mieć jakiś związek zjawisko anomalii. Po prostu nie było innego wyjaśnienia. Nie potrafiła też sobie wytłumaczyć, dlaczego znalazła się na plaży, podczas gdy reszta rodziny obudziła się w Mellody. Czyżby wypadła wcześniej za burtę? Im dłużej o tym rozmyślała, tym bardziej była pewna, że sprawiła to anomalia. Nie mogli przecież dryfować tak długo, zupełnie tego nieświadomi.

Nie chciała jednak zwierzać się ze swoich podejrzeń Johnowi, i tak by nie uwierzył. Zresztą już patrzył na nich dziwnie, gdy upierali się, że wylądowali na Galápagos w ciągu paru godzin od katastrofy. Na dodatek będą to musieli z Danielem potem wytłumaczyć matce i ojcu, którym taki przeskok w czasie nie chciał się pomieścić w głowie. Nie do końca rozumieli zdarzenia, w których uczestniczyli, a pewne wspomnienia zatarły się im w pamięci. Żeby nie stawiać rodziców w kłopotliwej sytuacji, Matylda postanowiła zmienić temat rozmowy.

– Czym się tutaj zajmujecie? – zapytała Johna.

– Badamy anomalie klimatyczne – odparł. – Ale przede wszystkim staramy się ocalić tutejszą przyrodę, która jest wyjątkowo wrażliwa na wszelkie zmiany klimatu.

– Czy są na tej wyspie inni ludzie? Jacyś tubylcy? – dopytywał Daniel.

– Tylko my i przyroda dookoła – odparł z uśmiechem John. – To maleńka wyspa i zawsze była bezludna. Do momentu, aż powstała nasza stacja – uściślił, a po chwili dodał: – Zawsze było tu zbyt niegościnnie dla ludzi. I całe szczęście, bo dzięki temu ocalały wyjątkowe gatunki roślin i zwierząt. Cały obszar wyspy objęty jest ścisłą ochroną. Dlatego proszę, byście nie opuszczali terenu naszej stacji. Zwłaszcza pies. – Wskazał Karmelka, grzecznie siedzącego pod stołem. – Tak naprawdę powinniście zostać poddani kwarantannie, ale po tym, co przeszliście, wystarczy, że zastosujecie się do moich zaleceń. Proszę nie opuszczać terenu stacji ani plaży, na której znajduje się wasz jacht. To dla nas bardzo ważne. Ekosystem tej wyspy jest kruchy. Bakterie lub wirusy, które z wami przywędrowały, mogłyby wywrzeć niekorzystny wpływ na to niezwykłe miejsce. Szczególnie mam tu na uwadze zwierzaka. – Znowu skierował spojrzenie na pupila Wesołowskich.

– Rozumiemy. Zastosujemy się do wszelkich zaleceń – obiecał Jonasz w imieniu całej rodziny.

Karmel, słysząc, że o nim również mowa, wciąż przekrzywiał zabawnie łepek i zerkał ciemnymi, mądrymi ślepkami na Matyldę, jakby starał się ją zapewnić, że będzie grzeczny i nie sprawi najmniejszego kłopotu swojej pani.

– Więc cała ta wyspa to rezerwat? – upewniał się Daniel.

– Tak – potwierdził Halford. – Dlatego właśnie musimy znosić pewne niedogodności. Na wyspie są niewielkie zasoby wody pitnej – dodał – więc prosiłbym o jej oszczędzanie.

Przez chwilę wszyscy skupili się na posiłku. Wreszcie znów odezwał się Daniel:

– Czy to prawda, że na Galápagos niegdyś zatrzymywali się piraci?

Steven Simon, szczupły, sympatyczny brunet siedzący obok Johna, odparł:

– Tak. Te wyspy były świetnymi kryjówkami. Piraci uzupełniali na nich zapasy, polowali na żółwie, a potem ruszali dalej. Niegdyś żyło tu mnóstwo żółwi, stąd nazwa archipelagu: Galápagos, czyli Wyspy Żółwie.

Matylda przypomniała sobie swój sen z plaży. „Może to właśnie dlatego przyśniła mi się piratka? Bo był to kiedyś piracki azyl? Hm…” – zamyśliła się.

Tymczasem rozmowa toczyła się dalej.

– Co takiego wydarzyło się w dniu waszej katastrofy? – zapytał John.

– Kiedy opuściliśmy Patagonię – zaczęła relacjonować Lidia – nastąpiło załamanie pogody. Pojawiły się ognie świętego Elma… Nie sądziłam, że burza będzie tak gwałtowna…

– Czyli to była burza? – dopytywał Steven, uważnie przysłuchujący się rozmowie.

Lidia wolno pokiwała głową.

– Tak mi się wydaje.

– Wydaje się pani? – Simon domagał się precyzyjniejszej odpowiedzi.

– Trudno to określić – wtrącił Jonasz. – Nie potrafimy dokładnie wyjaśnić tego, co się zdarzyło. Nagle znikąd pojawiła się potężna fala i to chyba ona porwała Mellody. Najpierw nas uniosła, a potem z ogromną siłą cisnęła nami w głębinę. To były sekundy… Najdłuższe sekundy w naszym życiu… Koszmar… Ale potem znaleźliśmy się na tej wyspie. Setki mil od miejsca wypadku – zakończył.

– A wy? Pamiętacie coś więcej? – John zwrócił się do młodszych przedstawicieli rodziny.

– Widziałem… – zaczął Daniel, ale Matylda pod stołem trąciła go w kostkę. – Ee… Falę – dokończył, niepewny, co powiedzieć. Zdał sobie sprawę, że relacja o morskim przedwiecznym potworze może nie zabrzmieć wiarygodnie.

– Gdybyście przypomnieli sobie coś jeszcze, proszę nam powiedzieć. To dla nas niezwykle istotne – nalegał John.

– Czemu służą wasze badania? – zaciekawiła się Lidia.

– Są bardzo ważne. Próbujemy zrozumieć i przewidzieć pewne procesy i zjawiska, szczególnie El Niño, które bywa wyjątkowo gwałtowne i groźne. Opracowujemy też plany wczesnego ostrzegania przed różnymi zagrożeniami. Może dzięki temu będziemy mogli uratować wyspy archipelagu, przyrodę, a nawet wielu ludzi.

– Nas już uratowaliście. – Pani Wesołowska uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Mamy nadzieję, że jak najszybciej uda się kontynuować nasz rejs – westchnęła. – Chociaż mamy kilka poważnych usterek. Nie działa radio, nawigacja i zgubiliśmy kotwicę – wyliczała. – A w części rufowej mamy dziurę wielkości orzecha kokosowego. No i potrzebna jest nowa pompa do odsalania wody.

John Halford słuchał uważnie i starał się wszystko zapamiętać. Niestety, nie miał dla rozbitków dobrych wieści.

– Mamy trochę żywicy i włókna szklanego do załatania uszkodzeń. Ale nie dysponujemy zapasową kotwicą ani pompą. Mamy tutaj tylko motorówkę. Musicie zaczekać na statek, który przypłynie z zaopatrzeniem. Chyba zdążymy złożyć dla was zamówienie. Coś jeszcze się wam przyda? – zapytał.

Rozmowa zeszła na sprawy związane z naprawą Mellody. Matyldę najbardziej martwiło to, że trzeba będzie czekać na niezbędne części. Kto wie, co jeszcze uległo zniszczeniu, zrobili przecież na razie tylko pobieżne oględziny jachtu. Czy uda im się załatać dziurę w poszyciu? A może trzeba będzie zakończyć rejs? To byłoby okropne. Tak czy siak, wszystko wskazywało na to, że pobyt podróżników na wyspie znacznie się wydłuży.

Nazajutrz, zaraz po śniadaniu, Wesołowscy udali się do niewielkiej zatoki, w której leżała Mellody. Na czas remontu musieli przenieść swoje rzeczy do bungalowu. Dopiero teraz mogli ocenić rozmiar zniszczeń.

– To koniec naszej wyprawy! – westchnęła ze smutkiem Lidia.

– Nie jest aż tak źle – pocieszał ją mąż. – Sprowadzimy części i poradzimy sobie.

Początkowy optymizm Jonasza zaczął maleć, gdy okazało się, że nadal nie wiadomo, kiedy znowu zostanie uruchomione połączenie ze stałym lądem. Co gorsza, John Halford oświadczył, że badania prowadzone w stacji objęte są ścisłą tajemnicą i to, oprócz złych warunków atmosferycznych, jest również powodem tego, że wyspa jest odizolowana od świata zewnętrznego.

– Nasze badania są na razie tajne – wyjaśniał, gdy rozmawiał z Wesołowskimi w swoim gabinecie. – Niestety, wiąże się to z pewnymi utrudnieniami – oznajmił.

– Kiedy dotrze zaopatrzenie? – dopytywała Lidia.

– Za dwa tygodnie – odparł John. – Będziecie musieli cierpliwie zaczekać. Tak jak wspomniałem, my też musimy sobie radzić w trudnych sytuacjach i jesteśmy zdani tylko na statek z zaopatrzeniem.

– Na archipelagu są inne zamieszkałe wyspy, może ktoś mógłby prędzej przypłynąć z dostawą? – podsunął Jonasz.

– Nikt o nas nie wie i lepiej, żeby tak zostało – rzekł z naciskiem Halford.

Daniel przyjrzał się Johnowi. Jego muskularna, wyprostowana sylwetka sugerowała, że to silny i zdecydowany mężczyzna.

– Czy to jest baza wojskowa? – zapytał wprost, bo to właśnie przyszło mu do głowy.

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Musicie zadowolić się taką pomocą, jaką możemy wam zaoferować – odparł John wymijająco, ucinając rozmowę.

Nieco zasmuceni Wesołowscy opuścili jego gabinet i udali się do bungalowu na krótką rodzinną naradę.

– To nie jest tylko rezerwat przyrody, lecz jakaś baza wojskowa! – przekonywał Daniel. – Widzieliście tych naukowców? Niektórzy wyglądają jak komandosi. Nawet kobiety. A John od razu zaczął się wykręcać, gdy zapytałem go o wojsko.

Lidia roześmiała się.

– Kochanie, a jak wyobrażasz sobie naukowców?

– No… Trochę inaczej. Chudzi, w okularach…

– To stereotyp – oceniła mama. – Żeby tu pracować, trzeba być zahartowanym. To na pewno niełatwe. Ale równie dobrze możesz mieć rację. Skoro ośrodek jest tajny, nie wyjawią nam, jak jest naprawdę. I może lepiej się w to nie wtrącajmy. Grunt, żeby nam pomogli naprawić Mellody. Pamiętajcie – zwróciła się do dzieci – nie zadawajmy zbędnych pytań. Jesteśmy tu tylko gośćmi, a właściwie rozbitkami. Nie bądźmy wścibscy.

– Masz rację. – Jonasz podzielał opinię żony. – Zaczekajmy na ten statek z zaopatrzeniem. Halford powiedział, że złożył zamówienie przez telefon satelitarny i powinno dotrzeć za dwa tygodnie. Jakoś wytrzymamy.

– Mamy wszystko, czego potrzeba. Na Mellody i tak jest tyle pracy, że nawet nie zauważymy, kiedy minie te czternaście dni – zakończyła optymistycznie Lidia.

Od tej pory każdego dnia rodzina spędzała mnóstwo czasu na reperowaniu jachtu. Mieszkańcy stacji byli dla nich bardzo życzliwi i przyjacielscy. Matyldę zaniepokoił jednak pewien incydent. Zauważyła, że ktoś szperał w jej rzeczach w kabinie, jakby czegoś szukał. Nic nie zginęło, ale sam ten fakt był przykry i niepokojący.

Pewnego popołudnia, gdy odpoczywali z Danielem w swoim pokoju w bungalowie, podzieliła się z nim swoimi obawami.

– Po tym jak zaatakował nas Postrach, zrobił się okropny bałagan. Może ci się tylko wydaje? – Daniel był sceptyczny. – Wszystko na jachcie było poprzewracane.

– Owszem, ale mam wrażenie, że ktoś przetrząsał moje rzeczy – przekonywała Matylda.

– Coś ci zginęło?

– Chyba nie. Dobrze ukryłam atlas. A medalion i amulet noszę cały czas przy sobie – dodała szeptem.

– Myślisz, że ktoś mógłby szukać któregoś z tych przedmiotów? – spytał z powątpiewaniem Daniel.

– Nie wiem – westchnęła Matylda. Po chwili wyznała: – Wiesz, kiedy obudziłam się na plaży, po tym wypadku, miałam dziwny sen… – Do tej pory nie zwierzyła się z tego bratu. – Właściwie byłam przekonana, że to dzieje się naprawdę, ale potem znowu się obudziłam…

Nie zdążyła dokończyć zdania, bo w tym momencie Karmel głośno zaszczekał.

– Cicho, piesku, chcę o czymś opowiedzieć Danielowi. – Dziewczyna uspokajająco pogłaskała szczeniaka, ale on nadstawił czujnie uszu i znowu zaszczekał, a potem popatrzył na swoich właścicieli, jakby ich przed czymś ostrzegał.