Strona główna » Obyczajowe i romanse » Odzyskane dzieciństwo

Odzyskane dzieciństwo

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65684-87-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odzyskane dzieciństwo

Dla niektórych jedyna na świecie, dla innych – tylko zastępcza. Pod opieką maman życiowi rozbitkowie na nowo uczą się żyć. Marta nie miała tyle szczęścia, by do niej trafić.
Obecnie sama wychowuje syna i córkę, ciężko pracuje, a o byłym mężu sadyście nikomu nie opowiada. Nawet dzieciom. Pewnego dnia ulega wypadkowi. Opiekę nad jej pociechami sprawuje lokator wynajmujący u niej pokój. Kim jest Marcin? Czy jego niekonwencjonalne metody pomogą naprawić relacje nastolatków z matką?
Odzyskane dzieciństwo to powieść o ludziach, którzy marzą o przyjaznej duszy i normalności, którzy odkrywają, że więź biologiczna może być mniej trwała od siły miłości.

Polecane książki

Rok 1949. Josef Mengele przybywa do Argentyny. Ukrywając się pod różnymi fałszywymi nazwiskami, ten lekarz, były oprawca w Auschwitz, wierzy, że na nowo ułoży sobie życie w Buenos Aires. Argentyna pod rządami Peróna jest przychylna zbiegom, podczas gdy cały świat pragnie zapomnieć o nazistowskich zb...
Summer jest przekonana, że Zac, nowy lekarz w lotniczym pogotowiu ratunkowym, to drań, który podobno brutalnie potraktował swą kochankę. Jednak po kilku wspólnych akcjach ratunkowych Summer ogarniają wątpliwości. Wydaje się jej, że Zac, znakomity profesjonalista, nie jest człowieki...
Atlanta, początek XX wieku. Na pozór senna atmosfera Południa. Tutaj łatwo się wzbogacić i równie łatwo znaleźć się na dnie. Claire Lang należy do miejscowej elity, zna tylko jaśniejsze strony życia Wszystko się zmienia, gdy umiera jej wuj – jedyny krewny i prawny opiekun. Os...
Nowa trylogia Blue Jeansa, autora bestsellerowych "Piosenek dla Pauli"! Hiszpański bestseller o przyjaźni, miłości i codziennych zmaganiach z rzeczywistością! Szóstka młodych ludzi, którzy czują, kochają, cierpią i marzą jak inni. Dwa lata temu założyli "Klub outsiderów". Trzymają się razem, choć...
Wspomnienia Heinza Hegera (pseudonim Josefa Kohouta) są uznawane za unikatowe nie tylko na przełamanie tabu, ale również na opis cierpienia tej grupy ofiar, która była prześladowana również po wojnie – Paragraf 175 przetrwał w NRD i RFN do końca lat sześćdziesiątych XX wieku. „Przedłużenie” prze...
Calista Gianopoulous jest w szoku, kiedy na pogrzebie jej ojca zjawia się jej były kochanek Lukas Kalanos. Była pewna, że Lukas przebywa w więzieniu. Nie wie, że został skazany na podstawie fałszywych zeznań jej ojca, które udało się obalić. Teraz Lukas zamierza się odegrać na niej i na jej r...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Zuzanna Arczyńska

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część ni­niej­szej książ­ki nie może być re­pro­du­ko­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Gra­fi­ka na okład­ce wy­ko­na­na na ba­zie fo­to­gra­fii

da­do­odas | stock.ado­be.com

Redakcja

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Bar­ba­ra Ka­szu­bow­ska

Ni­niej­sza po­wieść to fik­cja li­te­rac­ka. Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń rze­czy­wi­stych jest w tej książ­ce nie­za­mie­rzo­ne i przy­pad­ko­we.

Wy­da­nie I, Ka­to­wi­ce2018

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji dru­ko­wa­nej: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01-942 War­sza­wa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na, 2017

tekst © Co­py­ri­ght by Zu­zan­na Ar­czyń­ska

ISBN 978-83-65684-87-5

Mo­jej Ma­mie,

naj­lep­szej z mam

Drogi Czytelniku!

Po­mię­dzy tym, co prze­ży­wa­my na co dzień, a tym, o czym czy­ta­my w po­wie­ściach, ist­nie­je nie­zwy­kłej głę­bo­ko­ści ję­zy­ko­wa prze­paść. Mó­wi­my zwy­czaj­nie. Nie po­słu­gu­je­my się li­te­rac­kim ję­zy­kiem peł­nym ubar­wień, a mimo to do­sko­na­le się ro­zu­mie­my, praw­da? Poza tym wie­my, że tak pro­ściej wy­ra­żać swo­je emo­cje i uczu­cia.

Po­zwa­lam so­bie od­dać w Two­je ręce po­wieść, w któ­rej na­zy­wam rze­czy po imie­niu, a po­sta­cie po­słu­gu­ją się mową po­tocz­ną. Mam na­dzie­ję, że jej od­biór bę­dzie przy­jem­ny. Kie­dy ży­cie jest dla nas okrut­ne, nie szu­ka­my prze­cież pięk­nych słów, lecz sił, by prze­trwać zło i od­po­cząć, osią­gnąw­szy choć odro­bi­nę spo­ko­ju.

Z ży­cze­nia­mi lek­tu­ry peł­nej emo­cji

Zu­zan­na

1

Cho­le­ra! Kawa wy­la­ła się na ga­ze­tę! Do­brze, że na dział spor­to­wy, a nie na ogło­sze­nia.

Zmiął kulę z mo­kre­go pa­pie­ru i rzu­cił nią do ko­sza. Na­chy­lił się nad sto­łem. Skre­ślał lub za­zna­czał ko­lej­ne ram­ki. Czy­tał i szu­kał, aż w koń­cu dzwo­nił. Po­trze­bo­wał spo­ko­ju. Nie mógł już ścier­pieć wiecz­nie wrzesz­czą­ce­go fa­ce­ta sio­stry, z któ­rą od kil­ku mie­się­cy na spół­kę wy­naj­mo­wał dwu­po­ko­jo­we miesz­ka­nie. Sko­ro tam­ten po­sta­no­wił się wpro­wa­dzić, on zde­cy­do­wał czym prę­dzej zmie­nić lo­kal.

Kur­de, za­sta­na­wiał się, dla­cze­go lu­dzie upar­li się wy­naj­mo­wać po­ko­je wy­łącz­nie stu­den­tom?

Je­śli bę­dzie trze­ba, uda stu­den­ta. Co mu szko­dzi? Za sta­ry był tro­chę na to, ale mógł­by od­gry­wać za­ocz­ne­go, zresz­tą wszyst­ko jed­no.

Po­kój w blo­ku, bal­kon, pią­te pię­tro, do­stęp do kuch­ni i ła­zien­ki, od za­raz. Wy­brał nu­mer i usły­szał w słu­chaw­ce naj­dur­niej­szą pio­sen­kę na świe­cie, nie­ste­ty ogrom­nie ostat­nio po­pu­lar­ną. Po chwi­li ode­zwa­ła się ko­bie­ta. Przed­sta­wił się. Za­mie­ni­li kil­ka zdań. Po­da­ła mu ad­res na jed­nym z go­rzow­skich osie­dli. Umó­wi­li się, że może przy­je­chać obej­rzeć miesz­ka­nie.

Ma­luch od­pa­lił z tru­dem. Nic dziw­ne­go, nocą był mróz. Sta­ry aku­mu­la­tor le­d­wo już krę­cił. Nowy kosz­to­wał­by pew­nie tyle, ile to auto. Od lat jeź­dził nie­wia­ry­god­nym rzę­chem, w któ­re­go sys­te­ma­tycz­nie ła­do­wał kasę, ale wie­dział przy­naj­mniej, że nikt go nie ukrad­nie ani nie zde­wa­stu­je. Nie było to zno­wu tak da­le­ko. Tra­fiłbez pro­ble­mu. Za­par­ko­wał kasz­la­ka na od­śnie­żo­nym ka­wał­ku par­kin­gu i wszedł na pią­te pię­tro po scho­dach, nie oka­zu­jąc ani gra­ma za­ufa­nia nie­zna­jo­mej win­dzie, któ­ra mo­gła­by zło­śli­wie po­psuć jego pla­ny.

Drzwi otwo­rzył chło­pak. Gdy usły­szał, że fa­cet jest z ogło­sze­nia, krzyk­nął:

– Mamo, do cie­bie! – I znik­nął w swo­im po­ko­ju.

W ko­ry­ta­rzu sta­nę­ła ko­bie­ta w leg­gin­sach i ob­szer­nym bia­łym swe­trze.

– Pro­szę, niech pan wej­dzie.

Za­mknął za sobą drzwi i zdjął buty. Pod­ło­gę wy­ło­żo­no wy­kła­dzi­ną, a na ze­wnątrz był mo­kry i lep­ki śnieg. Wo­lał nie na­ra­zić się go­spo­dy­ni już przy po­wi­ta­niu. Uśmiech­nę­ła się. Miał wra­że­nie, jak­by ją już gdzieś wi­dział, ale nie mógł so­bie przy­po­mnieć gdzie. Może to jed­na z se­tek ano­ni­mo­wych ka­sje­rek w mar­ke­cie. Nie pa­mię­tał.

– Mar­ta Ko­wal. – Po­da­ła mu rękę.

– Mar­cin Świszcz albo po pro­stu Świszcz. – Uści­snął jej dłoń.

– Pro­szę tędy. Ten po­kój mam do wy­na­ję­cia. – Po­ka­za­ła na drzwi po le­wej stro­nie.

– Ład­ny i ja­sny. – Na­brał po­wie­trza. – To ile pani chce?

– Na­pij­my się her­ba­ty. Za­mie­rza­łam wy­na­jąć ko­bie­cie, stu­dent­ce… Po­mów­my. Mam dzie­ci, więc chcia­ła­bym się cze­goś o panu do­wie­dzieć, nim się osta­tecz­nie zde­cy­du­ję. Je­śli to panu nie prze­szka­dza…

– Okej, niech pani pyta. Ja też chciał­bym parę rze­czy wie­dzieć.

– Sło­dzi pan her­ba­tę?

– Wszyst­ko jed­no.

– Se­rio?

Kiw­nął gło­wą.

– Pro­szę, niech pan się roz­go­ści w sto­ło­wym, a ja na­sta­wię wodę.

Wszedł do po­ko­ju i sta­nął przed ko­mo­dą. Spoj­rzał na sta­re zdję­cie w ram­ce. Od razu zo­rien­to­wał się, dla­cze­go twarz go­spo­dy­ni wy­da­ła mu się zna­jo­ma.

– Wiem, skąd pa­nią znam! – mó­wił gło­śno do ko­bie­ty przy­go­to­wu­ją­cej w kuch­ni po­czę­stu­nek. Już wie­dział, że nie chce tu zo­stać.

– Pan mnie zna? – Wyj­rza­ła zdzi­wio­na.

– Ra­czej pa­mię­tam. Pani jest tak mniej wię­cej rocz­nik osiem­dzie­sią­ty pią­ty?

– Tak.

– To tak jak ja. Wi­dzę, że jest pani żoną Stri­ta – bar­dziej stwier­dził, niż spy­tał.

– Wła­ści­wie już nie – za­prze­czy­ła gwał­tow­nie.

– Co u nie­go?

– Nie wiem. Nie chcę o nim roz­ma­wiać. Skąd my się zna­my? – Pró­bo­wa­ła uśmie­chem ukryć nie­za­do­wo­le­nie. Była prze­stra­szo­na.

– Ze stud­niów­ki. Przy­szła pani z kimś in­nym, a Strit zja­wił się ze star­szą sio­strą. Mie­li­śmy z chło­pa­ka­mi nie­zły ubaw z nie­go. Ale po­tem tań­czył z pa­nią, a ktoś inny z jego sio­strą. Chy­ba gość od fi­zy­ki, taki mło­dy – wspo­mi­nał bez emo­cji.

– Tak, po­zna­łam męża na tej stud­niów­ce, ale pana nie pa­mię­tam.

– A ta­kie­go z czer­wo­nym iro­ke­zem?

– A… tak. Rzu­cał się pan w oczy w gar­ni­tu­rze i czer­wo­nych wło­sach. On mó­wił, że jest pan kla­so­wą atrak­cją, bła­znem czy coś ta­kie­go. Jak pana wo­ła­li?

– Świszcz. Tak całe ży­cie. – Uśmiech­nął się. – Dla­cze­go wy­naj­mu­je pani po­kój, pani Mar­to?

– Mu­szę utrzy­mać ro­dzi­nę.

– A on?

– Pew­nie ma się świet­nie. Po oku­li­sty­ce po­je­chał na staż do Ka­na­dy i tyle go wi­dzia­łam. Dzie­ci kom­plet­nie go nie pa­mię­ta­ją. Na zdję­ciu Mi­sia ma pięć lat, a Ariel trzy.

– Gnój jak za­wsze – sko­men­to­wał gość. – Kto dał dzie­cia­ko­wi na imię Ariel? – Zdzi­wio­ny nie był w sta­nie po­ha­mo­wać nie­dy­skret­ne­go py­ta­nia.

– Idio­tycz­nie, nie? Miał być Arek – wes­tchnę­ła. – To oczy­wi­ście dur­ny po­mysł mat­ki Stri­ta. Ja ni­g­dy nie mia­łam nic do po­wie­dze­nia. A ona jest… – po­pu­ka­ła się pal­cem w skroń – wa­riat­ką. Jego nie ma od tylu lat… Przez ten czas nie przy­słał mi ani zło­tów­ki na dzie­ci, a ona przy­la­zła tu nie­daw­no i za­żą­da­ła, że­bym sprze­da­ła miesz­ka­nie mo­jej bab­ki i od­da­ła jej po­ło­wę pie­nię­dzy, bo tak jest rze­ko­mo uczci­wie. Szma­ta. – Ko­bie­ta po­cią­gnę­ła łyk her­ba­ty.

Przy­glą­dał się Mar­cie z za­in­te­re­so­wa­niem i po­dzi­wiał jej szcze­rość.

– A ja to mam niby iść z dzieć­mi pod most. I po­noć on to wy­my­ślił. Ge­niusz jak za­wsze. Prze­pra­szam. Nie chcę już o tym ga­dać, bo wner­wiam się strasz­nie. Pro­szę pana – zmie­ni­ła ton – mam dwo­je dzie­ci i za­wsze pra­cu­ję na dru­gą zmia­nę. Cią­gle się z nimi mi­jam. Po­trze­bu­ję do­dat­ko­wych pie­nię­dzy, bo syn i cór­ka mu­szą mieć ja­kieś ko­re­pe­ty­cje, a fun­dusz ali­men­ta­cyj­ny pła­ci mar­ne gro­sze. Chcia­łam wy­na­jąć po­kój ko­bie­cie, ale je­stem zde­spe­ro­wa­na. – Pod­nio­sła szklan­kę do ust i nim się na­pi­ła, spy­ta­ła jesz­cze: – Ma pan ko­goś?

– Pyta pani, czy lu­bię seks z dzieć­mi, praw­da?

– No cóż, w su­mie… tak. – Była za­że­no­wa­na ła­two­ścią, z jaką to po­wie­dział, i fak­tem, że pa­trzył jej w twarz.

– Jesz­cze kil­ka mie­się­cy temu by­łem w związ­ku z ko­bie­tą. Do­ro­słą, oko­ło trzy­dziest­ki. Roz­sta­li­śmy się. – Po­sta­no­wił po­zwo­lić so­bie na szcze­rość. – Nie bę­dzie mnie żad­na bladź sku­bać, żeby mieć na kre­skę. Dłu­go było faj­nie. Pie­lę­gniar­ka. Czę­sto mia­ła noc­ki. Za­czę­ła wcią­gać, żeby nie spać. Uza­leż­ni­ła się, więc się wy­nio­słem. Miesz­kam z sio­strą, ale jej chłop to strasz­ny krzy­kacz, na­to­miast ja lu­bię mieć spo­kój, a nie wy­słu­chi­wać, jak ktoś mor­dę drze o dro­bia­zgi od sa­me­go rana, szcze­gól­nie w so­bo­ty i nie­dzie­le, gdy moż­na po­spać. Mogę za­pa­lić?

– Nie. Ale po­kój ma bal­kon. Tam moż­na.

– Wy­trzy­mam. Do­ga­da­my się?

– Tak my­ślę. Ma pan swo­je me­ble czy te mogą zo­stać? Mia­ła­bym kło­pot, gdy­bym mu­sia­ła je gdzieś upchnąć.

– Niech będą. Po­trze­bo­wał­bym pół­kę w lo­dów­ce i mel­du­nek. Za­le­ży mi. Mam sta­ły ad­res pod Szklar­ską Po­rę­bą. Tam miesz­ka mój oj­ciec. Po­wi­nie­nem mieć coś na miej­scu, bo to uła­twia ży­cie.

– Mel­du­nek? Ale bez umo­wy i po­dat­ków? – do­py­ty­wa­ła.

– Sam mel­du­nek mi wy­star­czy. No, nikt tego nie spraw­dzi, ale gdy­by coś się dzia­ło, to pani mnie za­mel­do­wa­ła, bo je­ste­śmy ra­zem. Może być? – Po­słał jej ło­bu­zer­ski uśmiech.

Lek­ko się zmie­sza­ła, bo jego sło­wa spra­wi­ły jej przy­jem­ność. Nie­czę­sto mia­ła po­wo­dy do ra­do­ści.

– Do­bra. A co mi tam. Niech bę­dzie.

– To uła­tw­my spra­wę i mów­my so­bie na ty, co?

– Okej. Mar­ta. – Wy­cią­gnę­ła do nie­go rękę.

Lu­bił, gdy ko­bie­ty zde­cy­do­wa­nie po­da­wa­ły mu dłoń.

– Świszcz.

– Chcesz po­znać dzie­ci?

– Ja­sne, da­waj. To pod­sta­wa, sko­ro mamy miesz­kać ra­zem.

– Ariel! Miś­ka!

Chło­pak przy­czła­pał pierw­szy.

– Co? – burk­nął nie­za­do­wo­lo­ny szcze­niak.

– Gdzie Miś­ka?

– Pa­zu­ry ma­lu­je. Nie czu­jesz, jak śmier­dzi? Za­smro­dzi­ła cały po­kój.

– Miś­ka! Dwa razy mam po­wta­rzać?!

Mło­da przy­le­cia­ła, ma­cha­jąc pal­ca­mi, by la­kier wy­sechł.

– Dzie­ci, to jest pan Mar­cin Świszcz, któ­ry bę­dzie miesz­kał w po­ko­ju z bal­ko­nem. A to Mi­cha­li­na i Ariel.

– Miś­ka je­stem, ale nie po­dam ręki, co? – zwró­ci­ła się do nie­go pro­szą­cym to­nem. – Bo mi się la­kier zmar­nu­je – wy­ja­śni­ła.

– Ja­sne. Spo­ko. A ty wy­glą­dasz tro­chę jak twój sta­ry, tyl­ko bez zeza i oku­la­rów – po­wie­dział do chło­pa­ka. – Masz ta­kie zry­te imię, że będę cię wo­łał Mło­dy, do­bra? Chy­ba że wo­lisz Strit.

– Znasz ojca?

– Cho­dzi­li­śmy do jed­ne­go ogól­nia­ka, ale zna­łem go z po­dwór­ka i z pod­sta­wów­ki, jesz­cze za­nim zo­pe­ro­wa­li mu oczy. Na­zy­wa­li­śmy go Strit, bo miał zeza. I tak zo­sta­ło. Nie są­dzi­łem, że zo­sta­nie oku­li­stą, he, he. Mu­siał mieć dość swo­jej gęby z tym ze­zem.

– Opo­wiesz mi o nim kie­dyś? – Arie­lo­wi naj­wi­docz­niej bar­dzo bra­ko­wa­ło ojca, ale męż­czy­zna nie miał ocho­ty na sen­ty­men­ty i wy­ssa­ne z pal­ca hi­sto­rie.

– A co tu opo­wia­dać? – Świszcz wzru­szył ra­mio­na­mi. – Za­wsze był gnoj­kiem i tak mu zo­sta­ło, są­dząc po tym, że go tu­taj nie ma.

– Nie­na­wi­dzę cię! – Chło­pak od­wró­cił się i wy­szedł z po­ko­ju.

– Ariel, wróć! – za­wo­ła­ła za nim mat­ka.

– Daj mu spo­kój. Do­ga­da­my się. – Świszcz był bar­dzo pew­ny swe­go, co zde­ner­wo­wa­ło ko­bie­tę.

– Cze­mu to po­wie­dzia­łeś? – W jej gło­sie sły­chać było żal i odro­bi­nę gnie­wu.

– Mia­łem wy­my­ślić ja­kąś ckli­wą hi­sto­ryj­kę? Nie będę dzie­cia­ko­wi w oczy kła­mał. Ba­na­ły są mu nie­po­trzeb­ne. Do­brze, że pod­ło­ści się nie dzie­dzi­czy. Miś­ka, ty też mnie nie­na­wi­dzisz? – zwró­cił się do dziew­czyn­ki.

– Zle­wam to, kim był oj­ciec. On dla mnie nie ist­nie­je. – Opar­ła się o fu­try­nę, jak­by też już wy­cho­dzi­ła.

– Jak ty się wy­ra­żasz, có­ruś?

– Mamo! – rzu­ci­ła na­sto­lat­ka gniew­nie. Wi­dać było, że tak jak brat kiep­sko pa­nu­je nad emo­cja­mi. Po chwi­li tro­chę się ogar­nę­ła. – Wszyst­ko mi jed­no. Nie ma go. Ni­g­dy nie było. Li­czą się fak­ty.

– Nie­głu­pia na­sto­lat­ka! – po­chwa­lił. – Sza­cun, Miś­ka. Kie­dy zo­ba­czy­łem ten kosz­mar­ny la­kier, my­śla­łem, że jak dzie­więć­dzie­siąt pro­cent po­pu­la­cji je­steś wy­cię­ta z „Bra­vo”. Masz pra­cu­ją­cy mózg, a to się nie­czę­sto zda­rza w tym wie­ku. Gra­tu­lu­ję!

Dziew­czy­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i wy­szła z po­ko­ju.

– Mar­ta, do­ga­da­li­śmy się? Mogę je­chać po rze­czy?

– No nie wiem. Z dzieć­mi chy­ba nie bę­dzie ła­two. – Była nie­za­do­wo­lo­na z prze­bie­gu roz­mo­wy.

– Ale to ty de­cy­du­jesz. Nie one. Ty je­steś do­ro­sła. Chy­ba że się mylę.

– Dam ci klucz. Płat­ne za mie­siąc z góry, wiesz, nie? – upew­ni­ła się.

– Ja­sne. Nu­mer z ga­ze­ty to two­ja ko­mór­ka? Za­pisz so­bie mój na wszel­ki wy­pa­dek.

2

Mar­ta funk­cjo­no­wa­ła w lek­ko upo­rząd­ko­wa­nym cha­osie. Ktoś po­wie­dział­by, że to zwy­kły bur­del, ale ona przy­wy­kła.

Wsta­wa­ła rano, szy­ko­wa­ła dzie­ciom śnia­da­nie i piła zio­ło­wą her­ba­tę. Szła do skle­pu, go­to­wa­ła obiad, pra­ła, pra­so­wa­ła i sprzą­ta­ła do trzy­na­stej, a po­tem je­cha­ła do pra­cy. Od czter­na­stej do dwu­dzie­stej dru­giej pra­co­wa­ła jak au­to­mat: stop­ka w górę, stop­ka w dół, ry­gie­lek, szew. Albo bez stop­ki ta­śmo­wo, szew za szwem. Do­sko­na­ła współ­pra­ca dło­ni, oczu i sto­py. Bez przy­szy­tych do tka­ni­ny pa­znok­ci. Lu­bi­ła pra­cę akor­do­wą. Bar­dzo się sta­ra­ła. Rzu­ci­ła na­wet pa­le­nie, bo kra­dło jej czas. Gdy nie tra­fi­ły się nad­go­dzi­ny i so­bo­ty, wy­cho­dzi­ła do­brze, gdy były – świet­nie. Nie cho­ro­wa­ła, a je­śli jej się zda­rzy­ło, to bra­ła urlop. Ni­g­dy nie wy­ko­rzy­sta­ła ani dnia opie­ki. Jej dzie­ci ra­dzi­ły so­bie same. Ide­al­na pra­co­ho­licz­ka. Nie z cha­rak­te­ru, ale z po­trze­by. Dwój­ka na­sto­lat­ków i miesz­ka­nie w spół­dziel­czym blo­ku były jak stud­nia bez dna. Nie mia­ła ali­men­tów od swe­go eks, a fun­dusz, wia­do­mo, pła­cił gro­sze. Gwa­ran­to­wał za to, że gdy­by ali­men­ciarz wró­cił do kra­ju, po­szedł­by sie­dzieć za kil­ku­let­nie dłu­gi. I to na dłu­go. Ta wi­zja bar­dzo się jej po­do­ba­ła. Nie chcia­ła o nim my­śleć. Pew­nie daw­no za­po­mnia­ła­by, gdy­by nie dzie­ci.

Ży­cie ucie­ka­ło jej z dnia na dzień co­raz szyb­ciej. Miś­ka i Ariel ro­śli i sta­wa­li się obcy. Go­dzi­ny pra­cy po­zwa­la­ły jej wi­dzieć ich rano i nocą, gdy już się kła­dli, oraz w week­en­dy, gdy chył­kiem wy­my­ka­li się z domu do swo­ich kom­plet­nie jej nie­zna­nych za­jęć i zna­jo­mych, o któ­rych nie wie­dzia­ła nic. Przy­zwy­cza­iła dzie­ci do peł­nej ob­słu­gi, cza­sem za­cho­wy­wa­ła się jak służ­ba we wła­snym domu, a w za­mian wy­ma­ga­ła tyl­ko, by się uczy­ły. Ostat­nio ja­koś im nie szło.

Ariel miał kło­po­ty z ma­te­ma­ty­ką i z fi­zy­ką. Miś­ka wa­ga­ro­wa­ła z wu­efu i ku­la­ła z hi­sto­rii. Na py­ta­nia mat­ka cią­gle sły­sza­ła jed­ną od­po­wiedź:

– Daj mi spo­kój!

I da­wa­ła im go z bez­sil­no­ści, ze zło­ści i z le­ni­stwa.

Wra­ca­ła do domu po dru­giej zmia­nie i za­czy­na­ła od noc­ne­go my­cia na­czyń, bo do każ­dej ko­lej­nej her­ba­ty czy soku dzie­ci bra­ły czy­sty ku­bek, a po­tem zo­sta­wia­ły go na sto­le, ła­wie czy na biur­ku, na­wet nie wy­no­sząc do kuch­ni. Świszcz przy­glą­dał się tym zwy­cza­jom zdu­mio­ny, ale nie ko­men­to­wał. To on po­po­łu­dnia­mi był w domu. Już po ty­go­dniu le­piej niż mat­ka orien­to­wał się, co się tu dzie­je. Współ­czuł ko­bie­cie, ale nie chciał się wtrą­cać. Po­sta­no­wił po­szu­kać so­bie in­ne­go lo­kum od po­cząt­ku mie­sią­ca, lecz wte­dy wy­da­rzył się wy­pa­dek.

Pa­dał gę­sty śnieg. Mar­ta wra­ca­ła z pra­cy. Wy­sia­dła z tram­wa­ju jak zwy­kle. Mia­ła zie­lo­ne świa­tło, więc we­szła na pasy. Nad­jeż­dża­ją­cy sa­mo­chód nie wy­ha­mo­wał.

Gdy ko­bie­ta od­zy­ska­ła przy­tom­ność, ra­tow­ni­cy kła­dli ją na no­sze i wno­si­li do ka­ret­ki. Była za­mro­czo­na. Bo­la­ło ją wszyst­ko. Ra­tow­nicz­ka spy­ta­ła, kogo po­wia­do­mić, a ta wy­szep­ta­ła tyl­ko, że dzie­ci, i zno­wu za­sła­bła z bólu. W książ­ce te­le­fo­nicz­nej jej ko­mór­ki był wpis „Dzie­ci”, więc le­kar­ka nie mia­ła kło­po­tów. Te­le­fon ode­brał Świszcz. Do­wie­dział się, że Mar­tę za­bra­li do szpi­ta­la na ostry dy­żur. Da­le­ko. Ka­zał się ubrać do­mow­ni­kom, któ­rzy byli już w pi­ża­mach, ale na­po­tkał sprze­ciw. Mło­dy mruk­nął coś cham­sko o ma­new­rach woj­sko­wych.

– Wa­szą mamę wła­śnie po­trą­cił sa­mo­chód. Jest nie­przy­tom­na. Je­dzie­my do szpi­ta­la. Masz cho­ler­ne pięć mi­nut na ru­sze­nie dup­ska. Miś­ka, ty to samo. Do­tar­ło? – Nie pró­bo­wał ni­cze­go ubie­rać w ład­ne słów­ka.

– Trze­ba było tak od razu – wy­ją­kał Mło­dy.

– Po­wi­nie­neś coś o mnie wie­dzieć. Ja się ni­g­dy nie cze­piam i rzad­ko cze­goś chcę. Ale gdy pro­szę, to słu­chaj. Nie ro­bię ni­cze­go bez sen­su. Sta­ram się. Ro­zu­miesz?

– Okej, okej, prze­cież się ru­szam. – Chło­pak wcią­gał spodnie.

– Miś­ka, cze­go mama może po­trze­bo­wać w szpi­ta­lu?

Dziew­czy­na za­sty­gła.

– Miś­ka! Mó­wię do cie­bie, dziew­czy­no!

– Ale… mama nie umrze, praw­da? – wy­szep­ta­ła prze­stra­szo­na.

– A skąd ja mam to wie­dzieć? Sor­ry, po­je­dzie­my, to się do­wie­my. Nie będę ci w oczy kła­mał. Co byś wzię­ła do szpi­ta­la? – Utkwił w niej wzrok.

– Szczot­kę i pa­stę do zę­bów, grze­bień, ręcz­nik, my­dło, ko­szu­lę, kap­cie i szla­frok – wy­mie­nia­ła wol­no, za­sta­na­wia­jąc się.

– Dziel­na dziew­czy­na! Spa­kuj to wszyst­ko do tor­by. No, raz. Spie­szy­my się. Idę na dół, żeby auto od­śnie­żyć i od­pa­lić. Cze­kam na was. Miś­ka, za­mkniesz drzwi.

Po go­dzi­nie sie­dzie­li na szpi­tal­nym ko­ry­ta­rzu. Trwa­ła ope­ra­cja. Mar­ta mia­ła po­pę­ka­ną mied­ni­cę, zła­ma­ną głów­kę ko­ści udo­wej, stłu­czo­ne że­bra. Krę­go­słup nie ucier­piał. Wie­dzie­li już, że naj­krót­szy po­byt w szpi­ta­lu bę­dzie trwał sześć ty­go­dni.

Dłu­go, po­my­ślał Mar­cin. Cho­ler­nie dłu­go.

Sa­lo­wa za­cze­pi­ła dzie­ci, uża­la­jąc się nad nimi i mó­wiąc coś o ich bab­ce, ale nie przy­wią­zał do tego wagi. Le­karz po­zwo­lił im wejść na mo­ment do ko­bie­ty, gdy wy­bu­dzi­ła się po dłu­giej ope­ra­cji. Wy­glą­da­ła jak wiel­ki si­niec. Za­gip­so­wa­no ją.

Pró­bo­wa­ła pod­nieść ką­ci­ki ust, gdy ich zo­ba­czy­ła.

– Dzie­ci… – wy­szep­ta­ła.

Wte­dy on się ode­zwał, ja­koś tak wbrew so­bie:

– Mar­ta, o nic się nie martw. Po­ra­dzi­my so­bie. Wszyst­ko bę­dzie do­brze, sły­szysz? Bę­dzie do­brze. Damy radę, a ty ku­ruj się, Mar­ta. Mu­sisz spać. Miś­ka spa­ko­wa­ła ci rze­czy. Te­le­fon masz w tor­bie. Wło­żę go do szu­flad­ki. Co dzień ktoś do cie­bie przy­je­dzie. Bę­dzie­my cię od­wie­dzać i in­for­mo­wać na bie­żą­co, a ty masz tyl­ko szyb­ko wy­zdro­wieć. Okej? My so­bie po­ra­dzi­my. Bę­dziesz z nich dum­na, zo­ba­czysz.

– Tak… – Ko­bie­ta pró­bo­wa­ła jesz­cze coś po­wie­dzieć, ale łzy pły­nę­ły jej po po­licz­kach.

– Mu­si­my iść.

Dzie­ci mil­cza­ły prze­ra­żo­ne. Miś­ka po­ca­ło­wa­ła mat­kę w czo­ło, a Ariel po­gła­skał po dło­ni z wpię­tym we­nflo­nem.

– Śpij. Bę­dzie okej.

Było już pra­wie rano, gdy wra­ca­li do domu. Świszcz przez te­le­fon brał wol­ne. Dzie­cia­ki też mu­sia­ły ode­spać noc. W su­mie dzień w domu mógł się im przy­dać, bo trze­ba było usta­lić nowe za­sa­dy i upo­rząd­ko­wać, ile się da. Męż­czy­zna wła­śnie my­ślał, jak to zro­bić, gdy ktoś za­pu­kał do drzwi, a na­stęp­nie na­ci­snął klam­kę i bez­ce­re­mo­nial­nie wszedł do środ­ka. Lo­ka­tor wyj­rzał z po­ko­ju. Mała za­su­szo­na sta­rusz­ka zi­gno­ro­wa­ła go zu­peł­nie. Za­czę­ła krzy­czeć:

– Dzie­ci! Ma­cie się spa­ko­wać! Na­tych­miast! Prze­pro­wa­dza­cie się do mnie! Ktoś musi was pil­no­wać, gdy ta wy­wło­ka uda­je umie­ra­ją­cą! Szyb­ko, bo was za­bio­rą do sie­ro­ciń­ca!

– Słu­cham? – za­py­tał zdzi­wio­ny na­głym wtar­gnię­ciem.

– No wła­śnie, niech słu­cha! Za­bie­ram dzie­ci do sie­bie. Bez ga­da­nia.

– A kto tak zde­cy­do­wał? – spy­tał Świszcz sta­now­czym gło­sem.

– Ja tak po­sta­no­wi­łam.

– To może byś ich mat­kę spy­ta­ła o zda­nie, co? – huk­nął na bab­kę, wa­ląc jej na ty.

Miś­ka wy­nu­rzy­ła się z po­ko­ju i na­tych­miast cof­nę­ła za drzwi, sły­sząc, co się dzie­je.

– Ni­ko­go nie mu­szę py­tać, bo je­stem ich je­dy­ną krew­ną. Ro­bię, co do mnie na­le­ży.

– Bo ich sta­ry pry­snął za gra­ni­cę i za­po­mniał, że ma dzie­ci? – mó­wił gło­śniej, niż trze­ba, i ro­bił to ce­lo­wo. – Bo jest gno­jem, ja­kich mało, i nie in­te­re­su­ją go wła­sne dzie­ci? Men­dą bez ho­no­ru?

– Nie wol­no tak mó­wić o moim synu! – obu­rzy­ła się ba­bin­ka.

– Bo co?! Pa­ra­so­lem mnie zdzie­lisz? Ja tu je­stem u sie­bie. Zaj­mu­ję się Arie­lem i Miś­ką, ro­zu­miesz? To są dzie­ci mo­jej ko­bie­ty i je­stem za nie od­po­wie­dzial­ny. A cie­bie tu nikt nie za­pra­szał! – Otwo­rzył drzwi. – Że­gnam – wy­ce­dził sta­now­czo. Nim za­trza­snął, sły­szał, że mat­ka Stri­ta od­gra­ża się kon­tro­lą z opie­ki. Cie­szył się, że za­ła­twi­li już mel­du­nek. Wie­dział, że te­raz się mu przy­da. Wszedł do kuch­ni, na­sta­wił wodę na her­ba­tę, uśmiech­nął się pod no­sem i za­wo­łał: – Be­stia po­ko­na­na! Wy­cho­dzić!

Zro­bił so­bie i Mi­ś­ce kawę. Piła ją, gdy nie było mamy. Myła po so­bie tyl­ko kub­ki po ka­wie, by nie zo­sta­wiać śla­dów. Mło­dy do­stał her­ba­tę. Usie­dli przy sto­le w kuch­ni, by omó­wić sy­tu­ację. Mar­cin po­zbie­rał my­śli i za­czął:

– Mamy z Mar­tą, czy­li z mamą, taką umo­wę, że gdy­by ktoś się pró­bo­wał przy­cze­pić, że mam u was mel­du­nek, a ona nie pła­ci po­dat­ków od wy­naj­mu, to uda­je­my, że je­ste­śmy parą. W su­mie to na wy­pa­dek kon­tro­li skar­bo­wej, ale te­raz też bę­dzie­my mieć na­lot, tyl­ko że z opie­ki spo­łecz­nej. Bab­ka rwie się jak sza­lo­na, żeby was wy­cho­wy­wać. Ma­mie by się to nie po­do­ba­ło. A wam?

– Ja nie będę ze świ­ru­ską miesz­ka­ła. – Gwał­tow­ny sprze­ciw Miś­ki był ab­so­lut­nie szcze­ry. Nie zno­si­ła bab­ki i było to wi­dać.

– Ani ja. Ona jest ja­kaś głu­pia.

– Czy­li je­ste­śmy zgod­ni. No to ro­bi­my tak… po­trze­bu­ję na­zwi­ska wa­szych wy­cho­waw­ców za­pi­sa­ne na kart­kach. I nu­me­ry szkół. Po­ja­dę was oso­bi­ście uspra­wie­dli­wić. Będę ro­bił tak zwa­ne do­bre wra­że­nie. Wie­cie, opie­ka i w szko­le może za­py­tać. Wy kła­mie­cie kon­cer­to­wo, gdy­by ktoś o mnie py­tał. Jak­by co, zna­my się z mamą dłu­go, tyl­ko miesz­ka­my ra­zem od nie­daw­na. A, i pla­nu­je­my się haj­tać.

– Mama i tata nie mają roz­wo­du.

– Nie­waż­ne, nikt tego nie spraw­dzi. No do­brze, bę­dzie­my brać ślub, kie­dy go od­naj­dzie i się roz­wio­dą. Ma wy­glą­dać po­waż­nie. My się przy­jaź­ni­my i wszy­scy za sobą prze­pa­da­my. Miś­ka, a twój chło­pak jak się na­zy­wa?

– Emil.

– Szko­da, że mama tego nie wie. Ty się in­te­re­su­jesz… – Po­ka­zał pal­cem na Arie­la i cze­kał, aż dzie­ciak sam do­koń­czy zda­nie.

– Gra­mi kom­pu­te­ro­wy­mi.

– Pro­gra­mo­wa­niem. Za­pa­mię­taj, bo to le­piej brzmi i tłu­ma­czy go­dzi­ny spę­dza­ne przed kom­pem w spo­sób, któ­ry jest do przy­ję­cia dla wap­nia­ków. Ja w wol­nych chwi­lach czy­tam hor­ro­ry, a na wa­ka­cje jeź­dzi­my na wieś do mo­je­go sta­re­go. Da­waj­cie kart­ki. Ogo­lę się i jadę.

– A ty gdzie pra­cu­jesz?

– W ma­sar­ni. Kro­ję świ­nie. A co, Miś­ka?

– A nic. Mu­szę wie­dzieć, gdy spy­ta­ją.

3

W szko­le Arie­la prze­żył szok. Było go­rzej, niż my­ślał. Mar­ta wspo­mi­na­ła coś o ma­te­ma­ty­ce, ale w dzien­ni­ku sta­ły rzę­dy je­dy­nek. Jak ten dzie­ciak chce skoń­czyć pod­sta­wów­kę? Tyl­ko na wu­efie zdo­by­wał piąt­ki i szóst­ki.

Wy­cho­waw­ca roz­ło­żył ręce.

– Je­stem bez­sil­ny. Do­brze, że umie choć ta­blicz­kę mno­że­nia. Geome­tria to dla nie­go czar­na ma­gia, o al­ge­brze na­wet nie wspo­mnę. Będę go mu­siał zo­sta­wić na dru­gi rok, je­śli nic się nie zmie­ni. Ra­tu­ją pań­stwa ko­re­pe­ty­cje, pod wa­run­kiem że na nich nie za­śnie.

W gim­na­zjum Miś­ki do­wie­dział się, że nie­obec­no­ści może nad­ro­bić z inną kla­są, ale Mi­cha­li­na po­świę­ca czas i ener­gię chłop­com, a na­uka to suma przy­pad­ków. Je­dy­nie z nie­miec­kie­go mia­ła piąt­ki. Bę­dzie mieć dużo dwój, a z hi­sto­rii je­dyn­kę. Wciąż były na nią skar­gi. Mło­da hi­sto­rycz­ka zu­peł­nie nie pa­no­wa­ła nad pod­opiecz­ną, któ­ra na jej lek­cjach na­bi­ja­ła się ze wszyst­kie­go i wszyst­kich.

Gdy Świszcz wy­cho­dził z gim­na­zjum, Mi­cha­li­na za­dzwo­ni­ła do nie­go, mó­wiąc kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem:

– Pod drzwia­mi sto­ją ja­kieś baby. Mó­wią, że są z opie­ki i chcą, by je wpu­ścić.

– Po­wiedz, że nie wol­no ci otwie­rać ob­cym i że już jadę. Za kwa­drans będę w domu. Miś­ka, pro­szę, za ro­bo­tę się weź­cie. Ty po­zmy­waj gary, Mło­dy niech do­pro­wa­dzi do uży­wal­no­ści sto­ło­wy. I za­mieć tro­chę. Bez od­ku­rza­cza, po ci­chu. I bety zbierz­cie. Gdy wró­cę, ma być ide­al­nie. Zro­bisz to?

– Ja­sne, już ga­dam z Arie­lem. Prze­cież ku­mam.

– Spiesz­cie się.

Pa­nie z opie­ki nie były naj­szczę­śliw­sze, że sto­ją pod drzwia­mi, ale wy­trwa­le cze­ka­ły. Świszcz wbiegł po scho­dach zzia­ja­ny. Na­dal nie ufał win­dzie. Przy­wi­tał się i za­pro­sił urzęd­nicz­ki do środ­ka.

– Jak przy­pusz­czam, pani Ko­wa­lo­wa, któ­ra chce spra­wo­wać opie­kę nad dzieć­mi wbrew ich mat­ce i im sa­mym, po­pro­si­ła pa­nie o po­moc, tak?

– Mniej wię­cej tak to wy­glą­da.

– Świet­nie to ro­zu­miem. Wszyst­kim nam cho­dzi prze­cież o do­bro dzie­cia­ków, a dla niej ja je­stem kom­plet­nie obcy, więc nie­wia­ry­god­ny. To zro­zu­mia­łe. Na­pi­ją się pa­nie kawy? Albo her­ba­ty? Mi­sia, na­staw wodę!

– Od­ra­biam lek­cje! – wy­łga­ła się dziew­czy­na spryt­nie.

– Od­ra­biaj! Ariel! Na­staw wodę.

– Do­brze, wuj­ku. – Dzie­ciak wy­szedł z po­ko­ju i po­ma­sze­ro­wał do kuch­ni.

– Pew­nie mają pa­nie parę py­tań.

– Czy mat­ka dzie­ci pra­cu­je?

– Tak, choć obec­nie leży w szpi­ta­lu po cięż­kim wy­pad­ku i ope­ra­cji.

– A pan?

– Też pra­cu­ję. Oczy­wi­ście.

– Na sta­łe?

– Obo­je na sta­łe.

– Dzie­ci się uczą?

– Tak. Wła­ści­wie po­wi­nie­nem pa­nie prze­pro­sić za to cze­ka­nie pod drzwia­mi, ale by­łem w obu szko­łach uspra­wie­dli­wić ich nie­obec­ność. Spę­dzi­li­śmy całą noc w szpi­ta­lu i był­bym bez ser­ca, gdy­bym wy­słał dziś dzie­ci na za­ję­cia.

– Ja­kie sto­sun­ki mają z bab­cią?

– Ja się plot­ko­wa­niem nie będę pa­rał. Pro­szę je za­py­tać. Miś­ka! Po­pro­szę tu do nas. Pa­nie chcą spy­tać o bab­cię – mó­wił gło­śno w kie­run­ku jej po­ko­ju. – Przy­nio­sę pa­niom her­ba­tę.

Mi­cha­li­na za­wi­sła na oścież­ni­cy, jak­by za­sta­na­wia­jąc się, czy musi wejść do po­ko­ju.

– Sia­daj, Mi­sia – za­chę­cił ją, wra­ca­jąc do po­ko­ju. – Po­wiedz, ja­kie masz re­la­cje z bab­cią. Tyl­ko szcze­rze. – Sta­wiał na sto­le szklan­ki i cu­kier­nicz­kę, jak­by całe ży­cie był kel­ne­rem.

– Nie mam żad­nych.

– Jak to? Nie od­wie­dzasz bab­ci? Dla­cze­go? – za­py­ta­ła star­sza pani z wy­raź­nym za­nie­po­ko­je­niem.

– Bab­cia jest fa­na­tycz­ką re­li­gij­ną, a ja się czu­ję wol­nym czło­wie­kiem i źle zno­szę nie­na­wiść. Poza tym ona nie cier­pi mamy. Cią­gle ją ob­ra­ża. Ostat­nio ka­za­ła ma­mie sprze­dać miesz­ka­nie i od­dać so­bie po­ło­wę pie­nię­dzy, bo ona musi mieć na tacę czy ra­dio, a my mamy pod most iść miesz­kać. A to prze­cież ni­g­dy nie było miesz­ka­nie ojca, czy­li jej syna, któ­ry nas po­rzu­cił. Nie da się jej na­wet lu­bić. Ona ko­cha tyl­ko na­sze­go tatę, a jego nie ma już od wie­lu lat. Nie pa­mię­tam go. Jest dla mnie obcy. Wiem, że to smut­ne, ale co mam zro­bić? Je­stem dziec­kiem. – Bez­rad­nie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Jesz­cze coś?

– Ja­kie masz re­la­cje z pa­nem Mar­ci­nem?

– Wu­jek dba o nas. Jest w po­rząd­ku. Ostat­nio roz­ma­wia­li­śmy z bra­tem, że chce­my mó­wić mu tato… No i on ko­cha mamę. Ni­g­dy by nie po­wie­dział o niej, że to wy­wło­ka, jak robi bab­ka.

Mar­cin scho­wał twarz w dło­niach. Mu­siał przy­wo­łać do po­rząd­ku mi­mi­kę.

– Jak ra­dzisz so­bie w szko­le?

– Musi nad­ro­bić za­le­gło­ści, ale już to za­ła­twi­łem. Bę­dzie cho­dzi­ła na do­dat­ko­we za­ję­cia w śro­dy – oznaj­mił Mar­cin.

– Do­brze. A chło­piec?

– Ariel! Miś­ka, idź już, od­rób tę hi­sto­rię.

– Tak? – Chło­pak sta­nął w drzwiach. Był ucze­sa­ny ina­czej niż zwy­kle. Żad­ne­go żelu, nic nie ster­cza­ło, wy­glą­dał jak grzecz­ny chło­piec z ame­ry­kań­skich fil­mów fa­mi­lij­nych.

– Sia­daj, po­ga­daj z pa­nia­mi.

– Mo­że­my nie mó­wić o bab­ci? Ona mnie nie­na­wi­dzi. Kie­dyś sta­ła pod moją szko­łą, żeby mi po­wie­dzieć, że Dzień Bab­ci już był.

– I co? – Star­sza pani oka­za­ła się cie­kaw­ską osób­ką.

– Po­wie­dzia­łem, że Dzień Dziec­ka też był, i po­sze­dłem na au­to­bus do domu.

– Aha. Ariel… Co ty naj­bar­dziej lu­bisz ro­bić z pa­nem Mar­ci­nem?

– Jeź­dzić do jego taty, to zna­czy do dziad­ka na wieś. Tam jest świet­nie.

– Jak spę­dza­cie tam czas?

– Mój oj­ciec ma go­spo­dar­stwo agro­tu­ry­stycz­ne – tłu­ma­czył Świszcz. – Parę koni i pole. Tro­chę pra­cu­je­my, tro­chę wy­po­czy­wa­my, cho­dzi­my po gó­rach, bo oj­ciec miesz­ka pod Szklar­ską Po­rę­bą. Wy­pro­wa­dził się tam wła­ści­wie, gdy już by­łem do­ro­sły. Miś­ka lubi jeź­dzić kon­no, a Ariel uczył się pro­wa­dzić trak­tor, oczy­wi­ście z dziad­kiem. Miał z tego praw­dzi­wą ra­dość, ale pod kon­tro­lą ojca.

– No, trak­tor jest su­per! – kła­mał chło­pak. – I by­li­śmy z dziad­kiem na ry­bach. Parę razy, ale sła­bo bio­rą. A góry są wiel­kie, wie pani?

– Wiem. Bar­dzo lu­bię te oko­li­ce – wes­tchnę­ła i od­wró­ci­ła się twa­rzą do ko­le­żan­ki. – Bar­dzo dzię­ku­je­my. Pani psy­cho­log?

– Nie ma pod­staw – stwier­dzi­ła tam­ta.

– Ja też tak uwa­żam. Pro­szę pana, nie wi­dzi­my ko­niecz­no­ści wpro­wa­dze­nia zmian w ży­ciu Mi­cha­li­ny i Arie­la. Od­da­la­my wnio­sek pani Ko­wal. Dzie­ci po­win­ny zo­stać w domu. Mają opie­kę, nie dzie­je się tu nic nie­po­ko­ją­ce­go. Czy po­trze­bu­je pan ja­kiejś po­mo­cy? Może obia­dy w szko­łach?

– Chy­ba nie trze­ba. Zo­sta­wię pa­niom nu­mer te­le­fo­nu, bo zwy­kle o tej po­rze je­stem w pra­cy, a jak pa­nie za­uwa­ży­ły, dzie­ci są roz­sąd­ne i nie wpusz­czą ob­cych do domu.

– Nie trze­ba. Tu nie ma do cze­go wra­cać. – Ko­bie­ty sta­ły już w drzwiach. – Do wi­dze­nia!

Gdy drzwi się za­mknę­ły, dzie­ci wpa­dły do po­ko­ju uśmiech­nię­te i wy­jąt­ko­wo zgod­nie usia­dły na ka­na­pie. Mar­cin po­pa­trzył na szczę­śli­we bu­zie i wy­szcze­rzył się do nich sze­ro­ko.

– Kłam­cy! A jacy za­do­wo­le­ni z sie­bie! Lek­cje od­ra­biam! – pa­ro­dio­wał głos dziew­czy­ny. – Miś­ka, ty ak­to­recz­ko! No, kon­cer­to­wo! – Śmiał się gło­śno. – Mamy do po­ga­da­nia. Ro­bi­my tak… Mło­dy, ty za­mów piz­zę, bo coś trze­ba zjeść. Tyl­ko bła­gam, bez jaj­ka. Mło­da, na dy­wa­nik. O co cho­dzi z tym wu­efem?

– O nic. – Uśmiech bły­ska­wicz­nie znik­nął z jej twa­rzy.

– Nie rób ze mnie de­bi­la. Co ci nie leży? Taka la­ska i ma mieć pałę z gim­na­sty­ki? Po­gię­ło cię?

– Oj, nic nie ła­piesz!

– To mi po­wiedz! W my­ślach nie czy­tam. O co cho­dzi? Mat­ce mo­żesz ściem­niać, ale mnie mów praw­dę, okej?

– Fa­cet jest ob­le­śny i ła­pie mnie za dupę. Wię­cej tam nie pój­dę. Ja­sne?

– Ja­sne. Masz za­ję­cia z kla­są C w śro­dę po lek­cjach. Mu­sisz dzie­sięć go­dzin od­ro­bić, bo je­steś nie­kla­sy­fi­ko­wa­na z przed­mio­tu na ten se­mestr. Ja tę spra­wę za­ła­twię, a ty od przy­szłe­go ty­go­dnia za­czniesz nor­mal­nie cho­dzić na za­ję­cia. W tym jesz­cze nie idź. I nic nie wiesz o mo­jej in­ter­wen­cji. Bę­dziesz mia­ła spo­kój. Obie­cu­ję.

– Za­ła­twisz to? No, cie­ka­we…

– Ja­sne. Na­zwi­sko wu­efi­sty na kart­ce. Aha, tyl­ko ty masz taki pro­blem?

– Wszyst­kie, gdy na hali nie ma in­nej kla­sy i dru­gie­go na­uczy­cie­la.

– Do­bra, ku­mam. A hi­sto­ria?

– Nie zno­szę hi­sto­rii. Zdy­cham z nu­dów.

– Okej. Po­ga­da­my o tym wie­czo­rem. Miś­ka, po piz­zy wsia­dasz w tram­waj i pru­jesz do mamy. Trze­ba jej wszyst­ko opo­wie­dzieć. Tyl­ko dys­kret­nie, bo je­śli leży na pię­cio­oso­bo­wej sali, za­raz gdzieś się tra­fi ko­le­żan­ka bab­ci, a wte­dy po­chło­nie nas siwy dym. Swo­ją dro­gą, skąd ona się tak szyb­ko o wszyst­kim do­wie­dzia­ła?

– To ta sa­lo­wa, któ­ra myła ko­ry­tarz, mó­wi­ła, że jest bab­ci są­siad­ką. – Wy­dę­ła usta, pa­ro­diu­jąc ko­bie­tę. – I co te­raz zro­bi­cie, bied­ne sie­rot­ki?

– Trze­ba było mnie uprze­dzić.

– Prze­cież też tam by­łeś. Spa­łeś?

– W su­mie ra­cja. Okej, ty spa­dasz do ro­bo­ty, a Mło­dy na dy­wa­nik.

– Mat­ma? – Chło­pak się skrzy­wił.

– I fiza. Dla­cze­go się nie uczysz? Głą­bem nie je­steś. Jak do kom­pa, to pierw­szy, co? Za­wie­ra­my umo­wę. Je­śli w cią­gu ty­go­dnia nie bę­dzie po­pra­wy, re­kwi­ru­ję mo­ni­tor. Po­tem zo­ba­czy­my.

– Nie mo­żesz!

– Mogę, a mat­ka mnie po­prze. Poza tym wi­dzia­łeś, jak ona wy­glą­da. Nie chcesz jej te­raz de­ner­wo­wać, praw­da? Masz się uczyć! Ja tu te­raz rzą­dzę i obo­wią­zu­ją moje za­sa­dy. Aha, a ci ko­le­sie z ław­ki pod śmiet­ni­kiem to two­je to­wa­rzy­stwo?

– A co?

– Szem­ra­ne typ­ki. Ćpa­ją.

– Nic nie wiesz – od­py­sko­wał.

– Wiem, czy nie, śle­py nie je­stem. Ani głu­chy. Mat­ka się nie ucie­szy, gdy się sto­czysz, nie? Ale przed ko­le­sia­mi to pew­nie mu­sisz być twar­dziel. Ro­zu­miem.

– Bu­jaj się.

– Nie, Pro­szek, nic z tego. Może ty je­steś syn Stri­ta, ale nie po­zwo­lę, że­byś jak on był men­dą i idio­tą.

Ariel ze zło­ści zro­bił się bor­do­wy.

– On cały czas był czy­jąś ma­rio­net­ką: a to ma­mu­si, a to ko­leż­ków. Był tę­pym bez­mó­zgiem, mier­no­tą. Ale ty nie bę­dziesz. Tego się nie dzie­dzi­czy. Co z tego, że skoń­czył me­dy­cy­nę? To szu­ja i men­da. Jest dla mnie ni­kim. Nie chcę, że­byś był taki jak on, ja­sne?

– Nie mów tak o nim! – wrza­snął dzie­ciak.

– Cze­mu? Pro­szek, za­sta­nów się, ja­kie masz uczu­cia do fa­ce­ta, któ­re­go je­dy­ną za­słu­gą jest to, że cię zro­bił. Masz dwa­na­ście lat, tak? Sza­nu­jesz tę szma­tę? Za co? Za to, że two­ja mat­ka od rana do nocy robi na was, sama, bo jemu nie za­le­ży? I co? Przy­je­dzie ta­tuś z Ame­ry­ki i za­bie­rze cię z tego ba­gna w lep­szy świat?

– Z Ka­na­dy!

– Jak zwał, tak zwał. Ty jego nie ob­cho­dzisz od lat. On ci nie po­mo­że. Po co go bro­nisz? Masz mat­kę. Re­al­ną, na miej­scu. I to ona ma ręce uro­bio­ne po łok­cie, żeby cię wy­cho­wać, a ty się na­wet nie uczysz. Nie wstyd ci? Po­myśl, je­steś w tym domu je­dy­nym fa­ce­tem. Po­wi­nie­neś mieć po­ukła­da­ne w gło­wie, dzie­cia­ku.

Ariel stał chwi­lę i pa­trzył przed sie­bie bez­myśl­nie. Po­tem wy­szedł, trza­ska­jąc drzwia­mi.

Nie bę­dzie lek­ko, po­my­ślał Świszcz.

Miał ra­cję.

4

Świszcz umó­wił się z sio­strą w pu­bie. Miał dużo rze­czy na gło­wie i po­trze­bo­wał o tym ko­muś opo­wie­dzieć, by so­bie po­ukła­dać, a Ida za­wsze była do­brym słu­cha­czem. Ga­dał, za­głę­bia­jąc się w szcze­gó­ły. Pró­bo­wał od­dać nie tyl­ko swo­je uczu­cia, ale i wier­nie od­ma­lo­wać sy­tu­ację, w któ­rej zna­lazł się wraz z ob­cy­mi dzieć­mi. Po­tem słu­chał ko­men­ta­rza, ki­wa­jąc gło­wą. Mie­li z Idą po­dob­ne po­my­sły nie­mal­że na wszyst­ko. Szyb­ko do­pra­co­wa­li szcze­gó­ły.

Naj­pierw on za­dzwo­nił do zna­jo­me­go po­li­cjan­ta. Ro­mek nie był może asem, ale w pra­cy ra­dził so­bie nie­źle. Mar­ci­no­wi nie po raz pierw­szy uda­ło się pod­su­nąć mu ja­kąś cie­ka­wą in­for­ma­cję, więc funk­cjo­na­riusz bez pro­ble­mu oka­zy­wał wdzięcz­ność. Ida skon­tak­to­wa­ła się z za­przy­jaź­nio­ną dzien­ni­kar­ką oby­wa­tel­ską, któ­rą zna­ła jesz­cze ze stu­diów. Wła­ści­wie obo­je po­twier­dzi­li, że nie­odzow­ny jest dys­kret­ny mo­ni­to­ring hali spor­to­wej i ka­mer­ka za­mon­to­wa­na w dam­skiej szat­ni w gim­na­zjum. Obej­rze­nia wy­ma­ga­ją tyl­ko te go­dzi­ny, gdy lek­cje ma je­den kon­kret­ny na­uczy­ciel. Ta­kich za­jęć nie po­win­no być wie­le, bo zwy­kle hale zaj­mu­ją do spół­ki na­wet trzy kla­sy. Cho­dzi o siód­mą i ósmą go­dzi­nę lek­cyj­ną. Tę spra­wę pu­ści­li w obieg, więc mo­gli ją uznać za za­ła­twio­ną. Ida nie wie­dzia­ła, jak ugryźć za­ję­cia z mat­my, a jej brat się za­my­ślił.

– Z cze­go by­łaś naj­lep­sza? Z hu­ma­ni­stycz­nych, nie? – Po­cią­gnął swo­je piwo i od­sta­wił na blat pu­sty ku­fel.

– Czy naj­lep­sza? – za­my­śli­ła się. – Bo ja wiem? Ku­łam po pro­stu – Nie była pew­na.

– Nie­praw­da. Ży­łaś hi­sto­rią. Cią­gle tar­ga­łaś z bi­blio­te­ki ja­kieś książ­ki i czy­ta­łaś je wie­czo­ra­mi. Dla­cze­go aż tak się sta­ra­łaś? To była two­ja pa­sja? Ra­czej nie, bo już nie jest. Wy­ro­słaś z tego jak z New Kids on the Block.

– Nie pa­mię­tam.

– Przy­po­mnij so­bie! Hi­sto­ryk był mło­dy, pro­sto po stu­diach. Po­do­bał ci się? – do­py­ty­wał.

– Wszyst­kim się po­do­bał. – Pró­bo­wa­ła ściem­niać, ale uśmiech­nął się tak, że nie było sen­su da­lej bu­jać bra­ta.

– Chcia­łaś na nim zro­bić wra­że­nie?

– Jesz­cze jak. I ro­bi­łam.

– Ma­te­ma­tyk Prosz­ka też jest mło­dym fa­ce­tem, stąd wnio­sek: Pro­szek nie jest ge­jem.

– Mu­sisz tak mó­wić na dzie­cia­ka? – spy­ta­ła odro­bi­nę zło­śli­wie.

– No. On ma Ariel na imię. Jak sy­ren­ka z baj­ki albo re­kla­mo­wa­ny pro­szek.

– Je­śli tak, to ro­zu­miem. Okej. Co te­raz zro­bisz?

– Po­szu­kam mu bar­dzo ład­nej ko­re­pe­ty­tor­ki. Chcesz się za­ło­żyć, że to za­dzia­ła?

5

Na­stęp­ne­go dnia, gdy Mar­cin Świszcz wró­cił z pra­cy, aż głos mu ode­bra­ło ze zdu­mie­nia i wście­kło­ści. Wy­da­wa­ło mu się, że ja­koś do­ga­du­je się z dzie­cia­ka­mi, a jed­nak zo­sta­ło jesz­cze dużo nie­omó­wio­nych spraw. W zle­wie pię­trzy­ły się kub­ki i ta­le­rze z wczo­raj, w ła­zien­ce brud­ne rze­czy wy­sy­py­wa­ły się z ko­sza, kasa na za­ku­py le­ża­ła na sto­le, a w lo­dów­ce nie było nic. Za to z po­ko­ju dzie­ci do­bie­ga­ły zna­jo­me nie­po­ko­ją­ce dźwię­ki.

– Miś­ka! – krzyk­nął, ale nikt nie za­re­ago­wał. – Miś­ka! – za­wo­łał ją jesz­cze raz.

– Za­raz! – Usły­szał stłu­mio­ne sło­wo przez drzwi.

– Nie! Te­raz! – za­żą­dał.

Nie­za­do­wo­lo­na dziew­czy­na sta­nę­ła w drzwiach i po­sta­no­wi­ła za­wal­czyć.

– Mar­cin, czy to­bie się cza­sem nie po­mie­sza­ło? – spy­ta­ła iro­nicz­nie. – Cze­go wrzesz­czysz? Nie je­steś moim sta­rym. – Wy­dę­ła usta i wy­raź­niej niż do­tych­czas wy­ce­dzi­ła: – Uda­jesz. Za­ga­lo­po­wa­łeś się tro­chę, co?

– Taaa, da­waj no tu tego two­je­go, to po­ga­da­my. No raz, raz! Aha, bzy­kasz się z nim, czy tyl­ko mu ob­cią­gasz?

Dziew­czy­na się za­czer­wie­ni­ła. Była wście­kła, ale moc­no zmie­sza­na.

– Ro­zu­miem, że póki co to dru­gie. To tak, że­bym wie­dział, o czym mó­wię. No da­waj go tu!

Chło­pak sta­nął w drzwiach nie­pew­ny. Mar­cin wska­zał mu miej­sce na­prze­ciw sie­bie.

– Pan coś chciał? – Na­sto­la­tek uda­wał od­waż­niej­sze­go, niż był.

– Sia­daj, mło­dy. Świszcz je­stem. – Po­dał chło­pa­ko­wi rękę i uści­snął po­da­ną mu mar­twą rybę. Na­wet nie do­sły­szał imie­nia roz­mów­cy. – Jest spra­wa do ob­ga­da­nia. Miś­ka, wy­jazd stąd. Mi­giem, po­wie­dzia­łem! – huk­nął na nią. – Pa­no­wie roz­ma­wia­ją, nie? – rzu­cił do dziew­czy­ny i gło­śno na­brał po­wie­trza. – Mło­da mówi, że chce­cie się bzy­kać, ale nor­mal­nie, jak lu­dzie, w domu, w łóż­ku, a nie na pa­ra­pe­cie na ba­le­tach. Wi­dzisz, my je­ste­śmy bar­dzo po­stę­po­wi, ale mamy w tym domu za­sa­dy. Ja nie mam nic do sek­su. Jest za­je­bi­sty. Tyl­ko że nie ak­cep­tu­ję brzu­cha­tych na­sto­la­tek. No po pro­stu w mor­dę bym lał i ją, i dzie­cio­ro­ba. Zro­bi­my tak: kup pół li­tra… albo nie – po­pra­wił się – kup li­tra, co się bę­dzie­my oszczę­dzać, weź sta­re­go i przyjdź­cie ju­tro. Do­ga­da­my się. Ty się wpro­wa­dzisz, twój sta­ry do­ło­ży do ży­cia i wszyst­ko bę­dzie cacy. Wy bę­dzie­cie mie­li spo­kój, a je­śli chcesz, to mo­że­my na spół­kę hur­tem gum­ki ku­po­wać. Ale pa­mię­taj, mło­dy, jak skre­wisz, jak jej zro­bisz ba­cho­ra, to nie bę­dzie: „Mamo, ra­tuj! Mam pięt­na­ście lat!”. Wte­dy za­pier­da­lasz do ro­bo­ty za­ro­bić na utrzy­ma­nie i że­gnaj, szko­ło, bo na dzie­cia­ka trze­ba pła­cić. Wy­pro­wa­dza­cie się na swo­je i wię­cej was nie oglą­dam. Ja­sne, mło­dy?

– Tak, pro­szę pana. – Na­sto­la­tek za­mknął usta, któ­re przez całą wy­po­wiedź Mar­ci­na po­zo­sta­wa­ły otwar­te.

– No, faj­ny dzie­ciak je­steś. To co? Ju­tro ta­tuś, wó­decz­ka i wa­liz­ki. Aha, tyl­ko mat­ki nie bierz! Nie będę się z cho­le­rą uże­rał.

– To ja już pój­dę, pro­szę pana. – Chło­pak wstał.

– No leć, leć. Aha, Ab­sol­wen­ta nie piję i ko­lo­ro­wych nie lu­bię.

Gość po chwi­li wło­żył buty i wy­szedł.

Miś­ka była wście­kła.

– Po­gię­ło cię? – Sta­ła w drzwiach.

Wska­zał jej dło­nią miej­sce, na któ­rym przed chwi­lą sie­dział chło­pak, ale nie usia­dła.

– Mnie? A może cie­bie po­gię­ło? Co? W ze­szłym ty­go­dniu ob­ra­ca­łaś tu dwóch in­nych. Śle­py nie je­stem. Nowy ty­dzień się za­czął, co?

– Nic ci do tego! – Od­wró­ci­ła się i wy­szła do przed­po­ko­ju.

– Może nic, ale jak pod moją opie­ką ktoś ci się do­bie­rze do maj­tek i zro­bi dzie­cia­ka, to mat­ka bę­dzie mia­ła do mnie pre­ten­sje, nie?

– Jej to nic nie ob­cho­dzi! – krzy­cza­ła na­sto­lat­ka ze swo­je­go po­ko­ju.

Po­szedł za nią. Oparł się o pa­ra­pet.

– Może się my­lisz? Może ona po pro­stu nic nie wie? Bo tyra całe dnie, że­byś mia­ła na la­kier do pa­znok­ci, w cza­sie gdy ty ob­cią­gasz ko­lej­nym fra­je­rom pod jej da­chem. – Już nie pod­no­sił gło­su. Mó­wił do niej spo­koj­nie. – My­śla­łem, że masz po ko­lei w gło­wie. Czter­na­sto­let­nia nim­fet­ka. Nie wstyd ci?

– Nie! Wszy­scy to ro­bią! – wy­rzu­ci­ła z sie­bie, ma­cha­jąc rę­ka­mi.

– Do­brze. To po­ga­daj o tym z mamą. Wy­tłu­macz, że wszy­scy to ro­bią, po­wiedz, jak lu­bisz li­zać fiu­ty ob­cych fa­ce­tów, bo to prze­cież nie są twoi chłop­cy, praw­da? A może ty tak so­bie do­ra­biasz do kie­szon­ko­we­go, co? Za­miast sta­re ku­ta­sy w ga­le­rii, mło­de u sie­bie. Mat­ka wie, że miesz­ka w re­gu­lar­nym bur­de­lu?

– Nie mów tak!

– Dla­cze­go? – pro­wo­ko­wał. – Prze­cież mó­wisz, że wszy­scy to ro­bią.

– Mama nie ma z tym nic wspól­ne­go!

– Oprócz tego, że o ni­czym nie wie, co? A po­win­na. Ja bym chciał wie­dzieć, gdy­by moja czter­na­sto­let­nia cór­ka była dziw­ką – ce­dził wy­raź­nie każ­de sło­wo.

– Nie je­stem dziw­ką, Świszcz! – Za­ci­snę­ła pię­ści.

– Czyż­by? A co cię od nich od­róż­nia? – spy­tał cy­nicz­nie.

– Nie ro­bię tego dla kasy!

– To dla­cze­go? No, oświeć mnie. Bo wszy­scy to ro­bią? Kie­dy wszy­scy po­sta­no­wią ska­kać z wie­żow­ca, to Miś­ka też?

– Dla spor­tu i dla świę­te­go spo­ko­ju!

– Spor­tu? W sza­chy po­graj, to tyle samo ru­chu. Co, zo­sta­łaś ostat­nią dzie­wi­cą w kla­sie? Prze­śla­du­ją cię?

Nie wie­dzia­ła, czy kpi z niej, czy szcze­rze pyta.

– Coś w ten de­seń. Nie two­ja spra­wa – wy­szep­ta­ła, od­wra­ca­jąc się od nie­go i pa­trząc w okno.

– Miś­ka, słu­chaj, ja tego tak nie zo­sta­wię. – Wstał, wy­jął z kie­sze­ni faj­ki, bo chciał wyjść na bal­kon, żeby za­pa­lić.

– Świszcz… Mar­cin… – Po­de­szła za bli­sko, prze­cią­ga­jąc sa­mo­gło­ski w jego imie­niu. – Nie bądź zgre­dem. – Po­ło­ży­ła mu dłoń na ra­mie­niu, a dru­gą na po­ślad­ku. – Chodź, od­prę­żysz się. Za­po­mnisz o wszyst­kim i nie wró­ci­my do te­ma­tu, do­bra? – Wy­raź­nie go pro­wo­ko­wa­ła. – I ma­mie ani sło­wa. Za­mknij drzwi. – Sta­nę­ła na pal­cach, jak­by chcia­ła go po­ca­ło­wać.

– Ogar­nij się! – Od­su­nął ją od sie­bie gwał­tow­nie i sta­now­czo. – Pod bluz­ką pu­sto i we łbie też! Aż wiatr hula! Miś­ka, za­ła­twi­my to po mo­je­mu. Nie pró­buj na mnie tych dzie­cin­nych sztu­czek, bo nie je­stem pe­do­fi­lem. – Usiadł na krze­śle przy biur­ku. – Je­steś dziec­kiem. Do­tar­ło? Mam do sie­bie sza­cu­nek i tak zo­sta­nie. Ty też po­win­naś. Sia­daj tu. Hi­sto­ria. Dla­cze­go nie zno­sisz hi­sto­rii? – zmie­nił te­mat, by oczy­ścić sy­tu­ację.

– Nie wiem.

– Ale co? Na­uczy­ciel­ka nie taka? Przed­miot? Co ci nie leży?

– Nie lu­bię i już. Nu­dzę się. Kosz­mar­nie się nu­dzę. Usy­piam.

– Ja nie po­wiem two­jej ma­mie, że się kur­wisz, ale ty po pierw­sze prze­sta­niesz, a po dru­gie po­pra­wisz hi­sto­rię. Masz wy­cią­gnąć na tró­ję. Żad­nych do­pusz­cza­ją­cych, ja­sne?

– Ale se­rio nic nie po­wiesz ma­mie? – zdzi­wi­ła się.

– Se­rio. Mama roz­ma­wia z tobą o sza­cun­ku albo o sek­sie?

– Po­gię­ło cię? Po co?

– Ro­zu­miem. Pol­skie stan­dar­dy. Te­mat nie ist­nie­je. Ja będę z tobą roz­ma­wiał. A twój ko­le­ga… jak mu tam?

– Ra­fał.

– Nie Emil?

– No co ty. To było w ze­szłym ty­go­dniu.

– Okej. Więc jak Ra­fał opo­wie two­im ko­le­gom i ko­le­żan­kom o tych wszyst­kich bred­niach, co tu wy­ga­dy­wa­łem, po­win­naś mieć tro­chę spo­ko­ju. A opo­wie z pew­no­ścią, bo ta­kich bzdur to bym dru­gi raz nie wy­my­ślił na po­cze­ka­niu.

– No. Będę trę­do­wa­ta.

– I do­brze! Prze­stań się pusz­czać, to może wyj­dziesz na lu­dzi, chy­ba że chcesz być men­dą jak twój sta­ry.

– Za­mknij się, co?

– Ja? Sama się za­mknij! Gdzie brat?

– Po­je­chał do mamy.

– Gdy wró­ci, usta­li­my dy­żu­ry.

– Dy­żu­ry cze­go?

– Sprzą­ta­nia, bru­da­sko. Pra­nie, gary, pu­sta lo­dów­ka, za­ku­py i go­to­wa­nie. By­łaś dziś w kuch­ni lub w ła­zien­ce? Nie będę ni­cze­go wam pal­cem po­ka­zy­wał. Samo się nie zro­bi.

– Ale to nie są na­sze obo­wiąz­ki.

– Czas prze­szły, Miś­ka. Nie były. Tu nie ma służ­by. Te­raz wszy­scy się tym zaj­mie­my. Chy­ba że mam po­wie­dzieć ma­mie, że mu­si­my przy­jąć sprzą­tacz­kę, bo mamy lewe ręce do wszyst­kie­go.

– Do­bra, w su­mie ktoś musi tu ogar­niać, nie? Świszcz, kto okle­pał wu­efi­stę? Mówi, że spadł z ro­we­ru, ale na­wet on nie jest ta­kim idio­tą, by jeź­dzić po ta­kim śnie­gu.

– Ab­so­lut­nie nic nie wiem, ale mam prze­czu­cie, że za fra­jer nie do­stał. – Uśmiech­nął się za­do­wo­lo­ny, choć rze­czy­wi­ście nie miał z tym nic wspól­ne­go.

– Nic nie po­wiesz?

– Nie. Kawę nam zrób. Idę do skle­pu. Nie mo­że­my cią­gle jeść piz­zy.

– Ja tam mogę. Ariel pew­nie też.

– Ty le­piej sia­daj do kom­pa i sprawdź, jak zupę ugo­to­wać. Po­mi­do­ro­wą. Za­raz wra­cam, a je­śli w tym cza­sie przyj­dzie Edy­ta, niech po­cze­ka.

– Jaka Edy­ta? Two­ja dupa? – za­in­te­re­so­wa­ła się Miś­ka.