„Oho” i inne wiersze
- Wydawca:
- PIW - Państwowy Instytut Wydawniczy
- Kategoria:
- Poezja i dramat
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-64822-92-6
- Rok wydania:
- 2017
- Słowa kluczowe:
- białoszewskiego
- drugą
- instytut
- obmapywanie
- państwowy
- pierwsza
- prozatorskich
- śmierć
- trzecią-
- wiersze
- zostały
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “„Oho” i inne wiersze”
Dziesiąty tom Utworów zebranych Mirona Białoszewskiego gromadzi teksty poetyckie publikowane w książkach wydanych po roku 1980.
Część pierwsza zawiera poezje z tomu Stara proza. Nowe wiersze (Czytelnik 1984); część drugą stanowi zbiór wierszy Oho (Państwowy Instytut Wydawniczy 1985); część trzecią- poezje z tomu tekstów prozatorskich i poetyckich Obmapywanie Europy. AAAmeryka. Ostatnie wiersze (Państwowy Instytut Wydawniczy 1988). Wszystkie te książki ukazały się pośmiertnie. Dwie pierwsze zostały przygotowane i oddane wydawcom przez autora, prace nad ostatnią z nich przerwała śmierć Mirona Białoszewskiego 17 czerwca 1983 roku.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Miron Białoszewski
Okładkę i strony tytułowe projektowali
HENRYK TOMASZEWSKI
MIECZYSŁAW WASILEWSKI
Układ i redakcja tomu
MARIANNA SOKOŁOWSKA
Korekta
DONATA LAM
MARIA KANIEWSKA
MAŁGORZATA DENYS
Księgarnia internetowa
www.piw.pl
© Copyright by the Estate of Miron Białoszewski, Warszawa 2017
ISBN 978-83-64822-92-6
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017 r.
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
e-mail:piw@piw.plwww.piw.pl
Wydanie drugie
Skład i łamanie: Oficyna Poligraficzna „Polico-Art”, Warszawa
Skład wersji elektronicznejMARCIN KAPUSTA
konwersja.virtualo.pl
INamysły i rozmysły
Noc
w środku
Wilanów
zażółcony światłem
w rowie ciemno
kapanie?
tykanie? nie
maszerowanie…?…
pusta jak duże zero z cieniem
zapatrzone na „nie”
idzie
ja patrzę
a to robot z wody
po trawie
nie wie co robi
a wie
poniosło mnie do czyjegoś domu
wszystko plączę
ktoś żywy
poruszony
— co za cisza!
ucieka
— ode mnie?
a ja się gnieżdżę, wiję, jak samo „się”.
urok nierozpętanego ciągu
jaki początek wiosny, znajomości
nim działanie buchnie
nim intryga,
zaintrygowanie
tyl-ko
chodzenie
za duże
zmęczenie
rura w głowie
buczy
zgłupienie
już leżę
i to tak zostanie?
moja głowa była Żydem
jeździła tramwajem
nie wolno wysiadać, Niemcy,
tylko jeździć, jeździć,
żeby się chociaż nie ruszać,
ano można —
aha… bo poduszka
aha… przebudzenie
Niedobrze mieć przeszłość, nawet cudzą
nie ruszać się stąd
nie jechać nigdzie
na żadne inne planety
chyba że one tu —
więc
jakby co do czego doszło
udać że się nie znamy
— Wrony nad morzem
— wrony? nie mewy?
— mewy w ulicach między parapetami
tam bielej;
tu czarniej
morze w sobie się mgli
czyhają łabędzie
czkają gałęzie
wrony w listopadach;
co kto komu wyrwie gdzie
koniec listopada
początek morza
— — — — — —
co tak czernią świeci?
wachluje?
kracząca zorza
wronnica
Sopot, 23 listopada 1980
szary ranek
roztrzęsiony z radości
piękny
jak u wylotu tunel
tunel jak ogon
ogon jak niedochodzenie
Sopot, 23 listopada 1980
liście opadają
od piątego piętra
wyżej mrówkowce, my
gdyby tak z okien
co główka
to opadnięta
?
Przesuwy chęci
noc
oc-
knąć się
rano niespane
mgła
w miasto!
coś z pamięci chęci
umkło
a szło
leci!
usiadło
zniechęcenie
wracać? nie?
wsiadać!
wysiadać
i już geniuszek miejsca
się kręci
chęć nie chęć
Z wysoka
wyglądam
ogólnie ogólnie
tymi drzwiami wleciał dech chwili
tamtymi wyleciał
ja
w środku
kroplami kapiące stulecia
wte — i — dy
teraz ich nie ma
ani mnie
Nie chcę sprawdzać w rocznice
Kogo ani siebie
sprawdzanie swojej historii
na miejscu
nie trafia do siebie
czas, wieczność bezstronna
nie ma nic do rzeczy
w jednym człowieku
gubi się wieczność
a między dwoma przez wieki
może zahaczyć się
ta sama chwila
W hotelu
Deszcz puka do okna
— och, na
trzydziestym piętrze?
Kto?
i o
drugiej w no
przestał
rano
ciepło
idę
mogę
zawsze tak było
zawsze tak będzie
tak się wydaje
jak się przestaje
to się dojrzewa
Spania (sen)
Spanie w pokoju
budzenie się
spanie
na szaro
znajomy z dawnych czasów
uchylił okna, mówi
— coraz mniej wszystkiego,
tak się lepiej rozrzedzi…
to życie…
ja
— nie, nie
on
— zamknąć? dobrze
spanie,
wieki gasną
na szaro
przetacza się po rękach, nogach
nieskończoność
żyje się?
dalej co?
straszne?
ta wieczność
nie — do — rzecz — na
Korytarzowiec
Korytarz górnyzapasowy
więc kołyskowy
dziecko bloku
w zawieje
osiem wylotów klatek
jak osiem matek
mu pieje
dmuch pcha
i to słychać
i ono słucha
Napis na ścianie
„Piłem
byłem
plus minus
korytarz szedł tyłem
na mnie wpadł
oj — dynus!”
wąsko
bzyk
ścian
— o, idzie
na
styk
jede
npan
więcej niż cały
cienie się łaszą
do padania
zazdrość nimi
kłania
w ileś się
tu się nie mieszka
tu się nie porywa
tu bywa
i się pstrzy
ktość
tył naprzód nicości
CIEŃ DO PANA
ty pan
i ja pan
PAN DO CIENIA
ty plan
ja — przed i po
TEN TRZECI
oba się na mnie złożycie
i rozłożycie
OBA
ty sen?
TEN TRZECI
gorzej:
przeżycie
Wiersze bez bicia
Początek niewinny: rudawość
trawa
kura
trara
kuwa
watraraku!
zniosły wspólne jajko
niebo chrapie
przez sen
spada, turla się, zwija
do początku
i nic nie wiadomo
los na skos lasu
podsosenna melancholia
zależy dla kogo
mamuty wyginęły
ocalały koguty
pieją
chować się!
kto niezupełnie żywy
Przejście 1
szosa
cisza
noc
na bokach
stojące rosnące
Co senne?
One? czy ja między nimi
w powietrzu
nogami ruszający ziemię?
Przejście 2
aż dziwne
że tu bywają cisze i luzy
? co to za ziemia
między latarniami
? co to za przekwit wcielenia
„ja”
ja idę
ja idę zamoczony w myśleniu
a ono
wie, w co się supła
i rozmywa
oczy napięte
na nogach
biała szosa
chwilowość od drzewa do drzewa
przeciąga się
na nitce wieczności
śpią
łodygi tej planety
w mrowiu osobności
Trawopis
mam pisać o trawach
jak zeszłego lata
więc?
trawy są
ja jestem
ale one kuszą, zanim co,
ciągną w górę
a zobaczone
unoszą się w stronę odwrotną
Domki i psyw lesie tej planety
noc
idzie się
szosa
. . .
wysocy po bokach stoją (zawsze)
dziś nimi nic nie macha
. . . . . . . . . .
znajomi kwitnący
kryją kolory
nie mówią (nigdy)
odległość kołuje
i pora
nie umiecie spać, nie śpijcie
rośnijcie, jak się da
Słońce puściło tuby
w nich od razu muszki
rojami
niby kolumny duchów
słuchające siebie
komórki budują
siedzę w nierówności
byle mnie nie dobrzękła
pszczoła wyrywności
Życie i współ
Kurant z ratusza „nie rzucim ziemi”
Mąż rzyga
— to wątroba, przez ciebie, odejdź
Dzwonek, kuzyn, otworzyła i zwierza
— żeby mnie UFO zabrało, a co? to lepsze niż taki mąż
— e
— co e?
— chociaż może masz rację, moją znajomą, tu blisko, gonił piorun kulisty
— którędy?
— po ziemi, zdążyła uciec
— mnie nie spotkało nic
i poszła do męża z pigułkami
Fafultety
Pani Anna na Hożej opowiada:
— Do Mediolanu podwoził ktoś samochodem nieznajomą. Zapowiedziała trzęsienie ziemi. W pewnym momencie już jej nie było, na siedzeniu leżał paszport na osobę nieżyjącą od 10 lat. Podobno ileś takich zjaw.
Po Dziadku
Przyjechała z dwoma kogutami ze wsi, ze starą gosposią, 82 lata, do Jadwigi na Hożą.
Dostała tu po nie swoim Dziadku koszule, krawaty, palto, ubrania, łapała w toboły, wiązała sznurami, gosposia o niej
— Szczęśliwa.
Jak wszedłem, pytam gosposi
— Jak się pani czuje?
Klasnęła w ręce, zakręciła się
— A dobrze.
Tamta, już spakowana, chciała dzwonić, studiowała telefony i jednocześnie opowiadała
— Zamordowali kobietę z wytwórni drobiu, ktoś tam podkradł gęś, drugi widział, ten tego pobił, ta miała świadczyć, może to o to, dwadzieścia jeden ciosów nożem, pochowali ją w peruce.
Poszły obie spać w kuchni na jedno łóżko za firanką.
— Niech pani śpi w pokoju po Dziadku.
— Ja nigdy nie byłam bojąca ludzi, napadną, to napadną, ale duchów to się zawsze bałam.
Ballada bez porwania
Na swój wernisaż za granicę leciała
stewardesę uprzedziła
żeby ją budziła
w obcym języku
tamta odwrotnie zrozumiała
a ta co leciała
przebudziła się, spojrzała
i widzi że
to hangar
Tu ona spóźniona
a wie że tam czekają
i taka niezrobiona
musiała wyjść
bez schodków
Szła przez płytę i szła
aż budynek, megafony
plum plum z dz aa
plum plum z dz yy csss
czeka pan z kwiatami
zdziwiła się
skąd ją poznał że to ona
bo miały być dwie
Fermanta
wchodzi do kuchni
— pss…
kto ją kusi?
— pss
strach
ale wraca
— pss — butelka z soczkiem
— pss — druga
próbuje
— pss… pss… — następne
upiła się
śpi
nagły podryw, przebicie sufitu
pss
nad kuchnią dziura
ojciec jej wrócił, woła
na dole tynk, coś się kłębi
papiery, zadarł głowę
w górę ją porwali?
pss
poszedł
wstała z papierów
ps… ps…
ulepiła swój portret z soczków,
tynku i z tego, w czym spała
a potem poszła chyba
w mieszkania głąb
bo dalej nie wychodziła
nawet raz na rok
zostawmy ślad
dla każdego coś
ps
ps
Denderowianka
Jestem Denderowianka.
Nie wiem, co to znaczy.
Przyjdzie kontrol.
Przyjdzie kontrol.
Zapytajcie.
Skończyłam pięć fafultetów.
Nie pasłam nigdy krów.
Kto to leci?
Odrzutowiec.
Narzeczony.
Zrzuci paczkę.
Zrobię kaczkę.
Bz… ps…
Pomyliłam proporcje:
To mucha.
Ej, pojadę do ministra.
Opowiem swoje koleje.
I zemdleję.
PaniPracula
teksty
przeszpula,
w maszynę
bije,
jak żółte
światło
herbatę
pije,
głośniej
gdzie co,
leci,
ciszy,
zwalcza
zło
i myszy.
Kaktus Feluni
Felunia miała kaktus.
Współczesny. Liściasty.
Ona była pół-yoginka
pół-raptus.
Kiedy w niej coś chciało psieć,
pierwszy zaczynał łysieć.
I rósł. Na pół pokoju.
Coraz więcej jej zabierał miejsca
do tańca
i do postoju.
Tańczyła przy gościach
i przy sobie
„przeszkadza mi
ale co zrobię?”
Na słowo „wyrzuć”
gięła się jak żółć.
Mieli go jedni wziąć,
już nie przyszli bądź co bądź.
Tańczy, litość, niańczy.
Ona hoża, bo on hoży.
Jemu gorzej — jej gorzej.
Rok mija, dwa mija.
W litości żmija.
Wyniosła go na schody
niepodejrzana.
Wyjechała. Wróciła.
Znikł.
Podejrzał ją ktoś?
Wyrzucił go ktoś?
Czy n i k t?
Ale powoli powoli
po schodach w szybie
donicowe widmo się gramoli
co noc ani chybiej.
Wody nie wymaga
a dalej uprzedza:
nim ona słaba,
ono się znędza.
Wpadła w złość.
Wróżb dość!
Stłukła szybę:
niech wieje!
Odtąd tańczy
nie psieje
nie łysieje.
Pani Sztywna
jak siadła
nie jadła,
jak jadła
nie mówiła,
jak mówiła
nie siadła.
Wreszcie: i to i to i to.
Zlękli się. Tak jej szło.
Towarzystwo. Żyrandole.
Mąż ją pod pachę
— no już już,
ona
w peruce prowadzona
posłusz…
tylko łypie.
Wszyscy za nią
— pie pie pie
Potrzeby
Kładzie się, gasi
a tu za oknem świeci, stoi
nic innego, tylko obiekt latający.
Zasypia, budzi się:
w oknie stoi
— obiekt latający.
W dzień patrzy: nic.
Idzie do sąsiadki
— widziała pani w nocy w oknie?
— widziałam
idą do trzeciej
— stoi?
— stoi
— obiekt latający.
Wieczorem sprawdzają,
to dźwig.
— dźwig? — Lu. na to —
to tęsknoty mistyczne
Wypadkowa
Lubiła secesję.
Miała depresję.
Teraz medytuje.
Coś na „ę”.
Wibruje.
Do inicjacji
była pewna lewitacji.
Już
się nie unosi.
W gościach
— gdzie wschód?
Siada.
Zamienia się w ciepły lód.