Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Ojcowie szóstego levelu

Ojcowie szóstego levelu

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65456-10-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Ojcowie szóstego levelu

Ojcowie szóstego levelu

Reportaże o ojcostwie

Jeszcze kilka lat temu ojciec podejmujący się opieki nad dzieckiem, gdy matka wracała do pracy, budził prawdziwą sensację. Jednak statystyki dowodzą, że z roku na rok coraz więcej panów decyduje się skorzystać z urlopu rodzicielskiego.

Magdalena Szwarc, dziennikarka, postanowiła przyjrzeć się temu zagadnieniu z bliska. Dowiedzieć się, jakie są koszty i profity związane z zamianą tradycyjnych ról. Jaki zamiana ta ma wpływ na związek i na dzieci. I wreszcie - jak ojcowie sobie radzą i jak matki znoszą „oddanie” dziecka ojcu.

Ojcowie szóstego levelu to zbiór historii o ludziach, różniących się wiekiem, wykształceniem, doświadczeniem życiowym, zarobkami, aspiracjami i systemami wartości. Łączy ich to, że postawili na tacierzyństwo.

***

Magdalena Szwarc – dziennikarka. Współpracuje m.in. z „Dużym Formatem” i „Polityką”. Finalistka pierwszej edycji Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej w kategorii „najlepszy materiał dzienn

Polecane książki

Prezentowana biografia ukazuje burzliwe losy wielkiego księcia Aleksandra-Witolda, syna Kiejstuta, niedoszłego króla Litwy. Autora interesuje przede wszystkim polityczna strona działalności bohatera. Kreśląc portret Witolda, jednej z najważniejszych postaci późnośredniowiecznych dziejów Europy ...
"Podróże Gulliwera" stanowią arcyzabawne, ale przy tym wnikliwe studium ludzkiej natury. Obserwacje autora na temat naszej kondycji pozostają  wciąż aktualne i uniwersalne. Wydanie poprawione i uzupełnione, ilustrowane rysunkami Artura Rackhama....
Najnowszy stan prawny! W opracowaniu uwzględniono następujące zagadnienia: pojęcie, zasady oraz podstawowe pojęcia prawa konstytucyjnego, wolności, prawa i obowiązki człowieka i obywatela i środki ich ochrony, ekstradycja, źródła prawa, władza ustawodawcza: Sejm i Senat, procedura ustawodawcza, refe...
Nierówności są z nami od zawsze: archeologowie znajdowali ich ślady na prehistorycznych stanowiskach, w starożytnej republice rzymskiej senatorzy bogacili się kosztem niewolników i podbitych terytoriów, w czasach reformacji w niemieckich miastach współczynnik Giniego szybował do niebotycznych poziom...
Biała wódka, czarny ptak to świetny przykład rasowego kryminału, gdzie najnowsza historia miesza się z nieco starszą. Kazik Staszewski 13 grudnia 1981 roku w Warszawie zniknęła bez wieści znana i ceniona pisarka Anna Eckart, obywatelka Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Polskie władze i służby...
Lęk przed śmiercią. Przyczyny śmierci. Dusza rozłączona z ciałem. Śmierć wynikiem siły nadprzyrodzonej. Czary powodują śmierć. Zapowiedzi śmierci: Wycie psa. Koń. Kret. Sowa i puszczyk. Kruk i pokrewne. Kukułka, sroka, sójka, jaskółka i dzięcioł. Piejąca kura. Wąż, łasica, trupia główka. Dziwne odgł...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Szwarc

Redakcja: ARIADNA MACHOWSKAKorekty: Melanż Projekt okładki oraz projekt typograficzny: NATALIA BARANOWSKA / manukastudio.plOkładka: JAROSŁAW SKŁADANEKSkład: PlupartRedaktor prowadzący: MAGDALENA CHORĘBAŁADyrektor produkcji: ROBERT JEŻEWSKIZdjęcie na okładce: © Judith Wagner/Corbis/Profimedia© Copyright by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2016
Text © copyright by Magdalena Szwarc 2016Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.ISBN 978-83-65456-10-6Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.
ul. Postępu 14, 02-676 Warszawa
tel. (22) 312 37 12
Dział handlowy:handlowy@grupazwierciadlo.plKonwersja:eLitera s.c.

Widywałam ich od dawna. Niemal za każdym razem, gdy przedpołudniem zdarzyło mi się spacerować po Warszawie, natykałam się na trzech, czterech, ale bywało, że i siedmiu. Nigdy nie chodzili grupkami, zawsze w pojedynkę. Czasami wpadali na siebie na przecięciu chodników. Jeden drugiego przepuszczał, ale czy się uśmiechali, czy unikali swojego wzroku, tego nie zdążyłam podpatrzyć. Intrygowali mnie, bo choć chodzili tymi samymi ulicami co reszta mieszkańców miasta, to w istocie poruszali się własnymi ścieżkami, omijając z daleka te wydeptane przez tłumy. Miałam wrażenie, że się chowają, przemykają. Czułam, że warto się im przyjrzeć i o nich napisać. A gdy zaczęłam rozpytywać wśród rodziny i przyjaciół, okazało się, że i mój cioteczny brat przez rok siedział w domu z dwiema córkami, i kilku znajomych.

Tomasz i Aniela

To bardziej moje dziecko niż żony

Przy parku na Fortach Bema w Warszawie jest fantastyczny plac zabaw. W październikowy poranek było na nim trzydzieścioro dorosłych. Pierwszy mężczyzna przyszedł z dzieckiem i żoną. „Mam zwolnienie lekarskie, więc mogę spędzić kilka dni z rodziną. Nie siedzę z dziećmi w domu! No skąd!” – tłumaczył się, jakbym przyłapała go na czymś nagannym. Nie jego szukałam. Dwaj kolejni byli dziadkami i opiekowali się wnukami. Innych na horyzoncie nie było, więc pogadałam z kobietami: „Proszę tu przyjść popołudniem, wieczorem, wtedy są tłumy. Zwłaszcza latem!” – radziły. Ale to nie było rozwiązanie dla mnie, bo ojcowie, którzy przychodzą tu po południu, zapewne pracują – myślałam.

Tuż przy placu zabaw stoi duży namiot, który wygląda jak tatarska jurta, a w nim kawiarnia. Wielu rodziców z niej korzysta, więc zajrzałam do środka i pracującego za barem chłopaka zapytałam, czy jakiś „etatowy” tata nie jest tu stałym gościem i zaprzyjaźnionym klientem. „Mój ojciec siedział w domu z naszą najmłodszą siostrą Anielą, która teraz ma 8 lat” – odpowiedział 21-letni Jan i skontaktował mnie ze swoim tatą, właścicielem kawiarni. Jan ma też 23-letnią siostrę Tosię i 19-letniego brata Teosia.

Bardzo nie chciałem tego dziecka

Tomasz ma 47 lat, Eda – 43 lata, a Aniela 8 lat.

Tomasz: Bardzo nie chciałem tego dziecka. Miałem już trójkę odchowanych, najmłodsze 10-letnie, i życie przede mną. Znajomym opowiadałem, że teraz Wisłę przepłynę!

Eda: …że wybierzemy się w podroż na Karaiby albo dookoła świata. Będziemy wychodzić wieczorami. Pierwszy raz do kina wyszliśmy po 10 latach małżeństwa, gdy Teoś miał ze 3 lata, Jan – 5, Tośka z 7. Telefony komórkowe się wtedy pojawiły, gdyby cokolwiek się stało, mogli do nas zadzwonić. Tomek pierwsze dziecko miał w wieku 24 lat, więc miał chęć na te rzeczy, których nie zrobił wcześniej.

Tomasz: Edyta postanowiła stosować naturalne metody antykoncepcji. Kursy planowania pokończyła, mówiła: teraz można. I zaszła w ciążę. Mieliśmy wtedy poważny kryzys.

Ale wyszło tak, że to jest bardziej moje dziecko niż żony. Często mówi: „ja chcę z tatą, nie z mamą”. Co mi to daje? Satysfakcję, dumę, zbliżenie się do tego, co kobiety czują z racji fizjologii: noszenia w brzuchu czegoś, co się rusza, bólu porodu, karmienia piersią. Mężczyzna tego nie doświadcza, przy najlepszych chęciach… Tym większe zaskoczenie z powodu tej relacji z Anielą. Aż mi czasem głupio, bo staram się nie mieć dzieci lepszych i gorszych.

Możliwe, że to wynika z tego, że dużo czasu spędziliśmy razem w pierwszych latach jej życia. Czuję swój wkład, a ona mi tę miłość oddaje.

Świat według świętego Tomasza

Tomasz: Tata był robotnikiem w fabryce, wychodził z domu o szóstej, wracał o piętnastej. Był zmęczony, więc spał. Albo pracował na dwie zmiany. Byliśmy dość zamożną rodziną robotniczą, jako jedni z pierwszych w bloku mieliśmy samochód. Nas była trójka. Z tatą pracowaliśmy, ale nie bawiliśmy się. Z dziadkiem? Też nie.

Nie mam przyjaciela porządnego. Miewałem, ale zawsze to się jakoś rozpadało. Za to z kobietami mam trwałe relacje. Studiowałem w Salezjańskim Instytucie Wychowania Chrześcijańskiego, który później został włączony do Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego jako Wydział Pedagogiczny.

Eda: Kierunek wybrał trochę przypadkiem. Był w seminarium wcześniej i nie musiał zaliczać wielu przedmiotów. Najpierw chciał zostać mechanikiem, ale przeczytał św. Tomasza i powiedział sobie: „Wow! Na ten świat można spojrzeć inaczej!”. Ale po drugim roku stwierdził, że seminarium nie jest drogą dla niego. Żartuje, że wystawałam pod bramą, ale my się później poznaliśmy.

Tomasz: Dwoje dzieci urodziło się nam podczas studiów. Tośka pod koniec drugiego roku – w 1992, to był początek obecności ojców przy porodach.

Eda: Był przy wszystkich.

Tomasz: Na początku trzeciego roku studiów już pracowałem – robiłem remonty, myłem okna. Edyta była z dziećmi. Teoś urodził się po studiach. Dwa lata pracowałem w przedszkolu, ale to nie jest praca dla ojca trójki dzieci. Znów zacząłem remonty. Widywałem dzieci, gdy spały, i po roku wiedziałem, że nie chcę tak żyć.

Eda: Mieliśmy mieszkanie po rodzicach Tomka, kwaterunkowe. W domu byłam sama, całymi dniami z dziećmi. Pieniędzy mało i nie masz na to wpływu. Trudno to znieść.

Tomasz: Założyliśmy firmę odzieżową. Edyta jest stylistką, projektowała. Szycie zlecaliśmy zakładom. Sprzedawaliśmy w sieci Smyków. I to siedem lat fajnie szło. Ale przyszedł kryzys w 2002 roku i przez dwa sezony nam się towar nie sprzedawał. Już mi chcieli widelcem oko wyjmować, za długi. Ale mimo porażki finansowej to był piękny czas, bo ciągle ktoś z nas w domu z dziećmi był. To my je wychowaliśmy. Wtedy, po 10-letniej przerwie, wróciłem do etatowej pracy w przedszkolu. I Aniela się urodziła.

Potem dodatkowo zostałem instruktorem – w weekendy uczę dzieci żeglarstwa. Organizuję obozy.

Umiejętność sterowania łódką

Eda: Tomek traktuje dzieci jak równych sobie. Na zdjęciach z obozów widać: Tomek i wszyscy dookoła, zaabsorbowani robotą. To osobowość, jakiś dar. On potrafi zrozumieć, co ich zajmuje. Koleżanka Anieli, z którą Tomek zamienił dwa słowa na jakichś urodzinach, wchodzi i przytula się. On sam był zdziwiony tą reakcją.

Tomasz: Łatwiej się odnajduję w grupie dzieci niż dorosłych. Każde mówi, co myśli. Nie ma podtekstów. Nie muszę nikogo udawać. Cenię pracowników, którzy potrafią od dzieci coś wziąć. Jak widzę, że traktują je z góry: „Ja jestem mądry, a ty głupie dziecko”, nie zatrudniam, bo to nie ma przyszłości, według mnie.

Ostrzegali mnie: „Po co bierzesz ADHD-ka na obóz? Będziesz miał kłopoty”. Nie miałem. To, co robił, mieściło się w moich widełkach. Zanim doszliśmy do stołówki, trzy razy dobiegł i wrócił, ale komu to przeszkadza? Jeździły ze mną dzieci z zespołem Aspergera. Są sytuacje, że ktoś robi coś niemądrego, ale staram się wytłumaczyć, dlaczego nie chcę, żeby to robił, i najczęściej się dogadujemy. Jak widzę, że ktoś nie ma na coś ochoty, nie musi. Ale nie może przeszkadzać innym. Od 8 lat w ciągu sezonu mam dwa, trzy turnusy. Przychodzi mi na myśl tylko jedna trudna sytuacja: mieliśmy trzech zakapiorów w jednym pokoju i ci dali mi popalić. Robiliśmy tramwaj wodny – ciągnąłem na silniku połączone łódki – wywrócili siebie, innych. Wtedy byłem wkurzony. Takich kolesi muszę pilnować, żeby nikomu krzywdy nie zrobili, ale nie mam złudzeń, że ich w trzy tygodnie zmienię.

Umiejętność sterowania łódką, wbrew pozorom, jest skomplikowana – żeby skręcić w lewo, trzeba pchnąć ster w prawo i niektóre dzieci tego nie pojmują. To jest związane z dojrzałością szkolną, trzeba poczekać. Matki potrafią to zaakceptować, ale ojcowie niektórzy komentują: „to złe metody, trzeba pływać, aż się nauczy”. Mają wyobrażenie o tym, jak powinno być. Dziecko nie może go spełnić, bo jest zajęte czymś innym albo nie daje rady fizycznie. Widzę tych sfrustrowanych tatusiów, którzy tak strasznie chcą, żeby to dziecko już wygrało.

Eda: Ja gram w piłkę i myślę: to rozwinie jej koordynację ruchową. A Tomek często robi coś i nie myśli, że to ma cel. Po prostu z tymi dzieciakami jest. I Aniela mówi: „Nie obraź się, mamo, ale wolę chodzić na spacery z tatą”. To jest ta magia osoby i tej obecności. Oni rozmawiają. Ze mną Aniela też rozmawia, ale to nie jest to samo. Czasem się staram nic od niej nie chcieć i nie wychowywać, tylko z nią być, ale to jest dla mnie trudne. Lubię zadania i czasami nie mogę się opamiętać.

Zamiast zarabiać na samochód

Tomasz: Gdy Aniela miała rok, poszedłem na urlop wychowawczy.

Eda: Nie wybraliśmy tego. Przyszło duże, dobre zlecenie i praca, którą chciałam wykonać.

Tomasz: Nie wahałem się ani chwili! Przez kilka lat, za bardzo fajne pieniądze, Eda robiła książki ilustrowane zdjęciami dzieci.

Eda: Nie byliśmy w stanie, ani Tomek, ani ja, oddać Anieli do żłobka czy opiekunce na osiem godzin. Myślimy, że to barbarzyństwo.

Tomasz: Jestem totalnym przeciwnikiem żłobków. Uważam, że z małymi dziećmi trzeba być. W kawiarni, którą teraz prowadzimy, ulotek ze żłobków nie pozwalam zostawiać. Z przedszkoli tak. Jeśli ktoś już ma dziecko, to coś z tego wynika. Nie powinno być tak, że po 6 miesiącach wracam do normalnego życia. Teraz ludzie planują narodziny dzieci – można to sobie poukładać.

Eda: Zarabiać na opiekunki? Płacić komuś za to, że jest z twoim dzieckiem? Absurd!

Tomasz: Moja mama, która pomagała nam ze starszymi, przy Anieli była mniej chętna, a ja chyba nie chciałem już dłużej pracować w tamtym przedszkolu. Gdy praca staje się rutynowa, nie mogę być kreatywny, przestaje mi to dawać zadowolenie. Dzieci to czują. Wolę zacząć od nowa.

Eda: Dom dla trójki starszych też trzeba prowadzić. Przygotować codziennie obiad dla sześciu osób, zrobić zakupy, posprzątać. Wydaje się, że nastolatek zlewa to i idzie z kumplami na piwko, ale te spotkania przy stole, taka stałość, są dla nich ważne.

Tomasz: Raz na tydzień usiąść i pogadać, co słychać.

Eda: Może przy pierwszym dziecku można mieć poczucie, że mąż, opiekując się nim bardziej, coś mi zabiera, ale przy czwartym?

Tomasz: Wybieramy układ lepszy dla rodziny, nie dla siebie. Pieniądze zawsze mieliśmy wspólne. Żeby zamienić się rolami, musi być dużo zaufania materialnego. To pomaga: mamy wspólne problemy, wspólne rzeczy i wspólne dzieci. Młodym ludziom coraz trudniej stworzyć taką wspólnotę. Jeśli mają pomysł, to się na niego zrzucają. Związki później niż my zawierają, przyzwyczajają się do tego: „to jest moje”. Dużo jest strachu przed oszukaniem, myśli, że komuś zależy tylko na mieszkaniu. I dzieci potem żyją w takim świecie. Niezależnie od tego, czy jest z nimi tata, czy mama.

Mieszkaliśmy na 48 metrach w 6 osób, to nie było łatwe. Nigdy nie mieliśmy samochodu nowszego niż 10-letni. Niczego mi to nie ujmuje, sam je naprawiałem. Bywało u nas różnie, długi, niepłacenie za mieszkanie. Myślę, że ojcowie, którzy zapewniają rodzinie dostatnie życie, są OK. Ale niektórzy się w tym zatracają. Po co komuś samochód za 100 tysięcy? Zamiast na niego zarabiać, mogę ten czas poświęcić rodzinie. Czego ja naprawdę chcę?

Z mężczyznami dzieciom jest fajniej

Eda: Pracowałam w domu. Sesje zdjęciowe były raz na dwa tygodnie, czasem częściej, wtedy spędzałam całe dnie poza domem i dzień przed też cały był na przygotowania. Musiałam znaleźć dzieci do zdjęć, umówić je, dopasować, pomyśleć o ich ubraniach, rekwizytach, przygotować je. A w pozostałe dni po 5–6 godzin dziennie pracowałam.

Tomasz: Nie ustawiała nam życia.

Eda: Zgadzaliśmy się, o której Aniela idzie spać, co je. Dla dorastających – szczególnie chłopaków – Tomek był bardziej wymagający.

Najtrudniejsza w takiej zamianie ról jest odpowiedzialność finansowa, jaką się bierze za rodzinę. I to, że jesteś w domu, ale pracujesz. Coś maluję, wycinam, a ktoś do mnie podchodzi i gada. Trudno się tak oddzielić.

Tomasz: Prawie półtora roku siedziałem na urlopie. Często spotykałem się z pytaniem: jak się z tym czuję? Może nierób? W podtekście była taka sugestia: dlaczego to nie ja idę do pracy, tylko wykorzystuję żonę.

Eda: Tomek się tym nie przejmował.

Tomasz: Jeśli wiem, dlaczego to robię, nie ma problemu. Trzeba mieć wewnętrzną zgodę, tu jest klucz. Bo jak ojciec będzie się czuł więźniem tej sytuacji, dziecko na pewno to odczuje i z tego tylko jakaś patologia może się urodzić.

Eda: Albo są podchody, bo matka nie chce oddać władzy. Niektóre kobiety budują swoje poczucie wartości na tym, że panują nad bliskimi.

Tomasz: Dziecku jest potrzebna matka i ojciec. Na obozach widzę, że dzieci z rozbitych rodzin potrzebują kontaktu z mężczyzną. Zwykłego, męskiego przytulenia.

Eda: Raz Tomek miał w przedszkolu dziecko, z którym ojciec zerwał kontakty. Strasznie to przeżywał, dzwonił do niego, ale nic nie wskórał, bo to był człowiek korpo, duże pieniądze, skoncentrowany na pracy.

Tomasz: Z mężczyznami dzieciom jest łatwiej żyć i mają większą frajdę.

Eda: Na pewno nie każdemu mężczyźnie powierzyłabym dziecko. Nie chodzi o to, że nie założy mu czapki, ale że nie zrozumie jego potrzeb.

Tomasz: Z facetami nie rozmawiam o dzieciach. Coś się najwyżej bąknie, ale rzadko. To jest niemęskie. Ojcowie lubią mówić o sukcesach, chcą się pochwalić dziećmi. Matki też, ale częściej rozmawiają o problemach. Pamiętam zaskoczenie różnych kobiet, że tak dużo wiem o swoich dzieciach. Aczkolwiek śmieszą mnie takie rozmowy. Dzieci są i już. Między mną a dzieckiem jest relacja i nie mam potrzeby o tym rozmawiać z osobami trzecimi. Gdy mam problem, szukam sam, intuicja podpowie człowiekowi, co robić. To jest pierwotne w mężczyznach. Każdy, kto jest ojcem, ma predyspozycje, żeby się dzieckiem zaopiekować. Realizuje to, jak umie. Lepiej się samemu zastanowić – w czym jestem dobry, pogrzebać w sobie, niż przeczytać 10 książek. Te instrukcje obsługi dziecka to jest masakra. Cywilizacja nam tutaj miesza, ludzie się boją: nie przeczytałam książki, nie mam certyfikatu, nie wiem, co robić.

Moja małżonka czyta te książki. Jak włącza zaczerpnięty z nich, techniczny niemal język psychologii porozumienia bez przemocy, to ją tępimy. Ja mam cel: nie krzywdzić innych – staram się tak żyć. Daję sobie przyzwolenie na bycie sobą, na błędy.

Inna więź

Eda: Podobno jakieś angielskie badania wykazały, że mężczyźni, którzy wykonują prace domowe i zajmują się dziećmi, są mniej atrakcyjni dla swoich kobiet, ale ja myślę, że jest wręcz przeciwnie. Bliskość jest większa.

Tomasz: Ojcowie się zmienili. Kiedyś po parkach chodziły takie automaty: „Idź na spacer, wróć za godzinę, a ja posprzątam”. Brał wózek i te kilometry stukał. A teraz widzę, że są obecni przy swoich dzieciach. Duszą i ciałem.

Proszę spojrzeć, jest południe, trzy wózki, dwóch ojców.

Są różne wyjazdy ojcowskie, znajomi na to jeżdżą. To jest jak wezwanie: „Halo, czy spędza pan czas ze swoim dzieckiem?”. On mówi, że nie, więc jedzie na wyjazd. Jednym z moich pomysłów było zrobienie warsztatów dla ojców, ale odpuściłem, bo nie dogaduję się z facetami. Lubię głębokie relacje, a z mężczyznami, których spotkałem, są one dość płytkie. Jakoś łatwiej mi zrozumieć kobiety. Relacje z nimi są głębsze i obustronnie satysfakcjonujące. Choć bardziej niż o dzieciach lubię rozmawiać o życiu, filozofii – to jest ta męska część mnie.

Eda: Jest dużo wrażliwszy od innych mężczyzn. Grupa męska nigdy go nie nakręcała.

Po 2 latach od urodzenia Anieli, po roku urlopu, widziałam, że Tomek też się trochę męczy. Przestępował z nóżki na nóżkę.

Tomasz: Zatrudniłem się w przedszkolu, małym, wegetariańskim. Miałem lokal i jedno dziecko zapisane. Zabierałem dwuipółletnią Anielę, żeby miało się z kim bawić. W ciągu roku doszliśmy do piętnaściorga dzieci. Ale po dwóch latach zrezygnowałem, bo z właścicielem były trudne relacje.

Gdy Aniela miała 4 lata, pojechała ze mną na obóz żeglarski. Była przy mnie cały czas, bez przerwy. W tym roku pierwszy raz pojechała jako zwykła uczestniczka.

Do trzeciego roku jej życia spędzałem z Anielą więcej czasu niż Eda. Wiem o niej tyle samo, co o pozostałych dzieciach, ale z nią mam silniejszy kontakt psychiczny. Czuję, że ta więź jest inna.

Eda: On już chyba zapomniał, jak starsze na nim wisiały. Był takim tatą-bogiem, najfajniejszym. Ale pracował, nie miał tyle energii. I musiał ją rozłożyć na troje, a teraz Aniela zajmuje całą przestrzeń wokół Tomka. Najwyżej ja jestem konkurencją.

Tomasz: Ze starszymi bardzo często jeździliśmy nad Wisłę rowerami. Kupowaliśmy cukierki, wdrapywaliśmy się na nasz ulubiony kamień i zjadaliśmy je. Wszyscy to wspominamy. Na pewno wtedy było tego więcej niż teraz z Anielą. Byłem młodszy, z wiekiem człowiekowi trudniej się ruszyć. I nie było takich pięknych placów zabaw.

Eda: Przy starszych dzieciach myślało się bardziej o tym, jak im zapewnić byt. Teraz Tomek pracuje mniej, jest spokojniejszy, bardziej docenia te chwile, kiedy Aniela wyciągnie go na spacer.

Anieli będzie trudniej w życiu. Miała kochanego tatusia, który ją wysłuchał. A przez to mniej okazji do trenowania relacji społecznych. Chociaż cechy osobowościowe też tu grają rolę, Tośka zawsze lubiła nocować poza domem. Żeby ją wyciągnąć z przedszkola, trzeba było koczować na placu zabaw. Jan wolał trochę z boku, trochę sam. Aniela jest bardziej typem Jana. Lubi bawić się sama, budować z klocków, oglądać z tatą filmy. Uwielbia słuchowiska. Nie przepada za kolegami, koleżankami, bo burzą jej spokój w pokoju. To kwestia charakteru. Trudno oddzielić, co jest wpływem Tomka, a co nie.

Michał i Pola

Ile kosztuje zamiana ról?

Miałam nadzieję, że chodząc od jednego placu zabaw do drugiego, spotkam ich gdzieś po drodze. Przy placu Krasińskich zobaczyłam wielkiego chłopa, miał chyba ze dwa metry wzrostu, który trzymał za rękę drobnego kilkulatka i rozmawiał z nim miękkim, delikatnym głosem. Przysiedliśmy na placu zabaw. Miałam nadzieję, że chłopiec pobiegnie się bawić, ale nie chciał zejść ojcu z kolan. Tata pracuje przy remontach mieszkań. Teraz nie może, bo chłopca nie przyjęto do przedszkola. Od dwóch miesięcy się nim opiekuje. Sam. – Nawet jest fajnie. Radzimy sobie. Chociaż wczoraj mi się wspiął na taką szafkę wysoką i się wystraszyłem. Znajomi z dziećmi do nas przychodzą. Matka go nie chciała. Założyła nowy związek i chyba nowemu panu przeszkadzał, bo mi go oddała. Zabiera go czasem na weekend – powiedział, nim zdążyłam mu przerwać. Bo siedzące mu na kolanach dziecko nie mogło chyba usłyszeć nic okropniejszego, nawet jeśli to prawda. Pożałowałam, że ich zaczepiłam.

Lodowaty wiatr wymiótł z ulic i placów dzieci wraz z opiekunami. Wysiadając z autobusu, zauważyłam, że do Ogrodu Krasińskich wchodzi z wózkiem pan w białej, puchowej kurtce. Przyspieszyłam kroku, żeby go dogonić. Ale z tej samej alejki wyjechał wprost na mnie wózek dziecięcy z panem w kurtce jasnozielonej. To był Michał, copywriter, z córką Polą. – Zimno, wieje, teraz żona pozwoliła mi tylko na godzinę z nią wyjść – powiedział. To głównie on zajmuje się dziewczynką, więc umówiliśmy się na rozmowę. Niedługo później poznałam Alę, mamę Poli.

Chciałem dziecka bardziej

Michał ma 31 lat, Ala – 32, Pola ma półtora roku.

Ala: Każdy, kto kończy grafikę na ASP, liczy, że będzie miał zlecenia od instytucji kultury, robił katalogi, plakaty. Po studiach miałam kilka wystaw. Ale ciężko się przebić. Doszłam do wniosku, że muszę się stać bardziej niezależna finansowo i poszłam na etat. To było małe studio projektów, robiliśmy piękne katalogi wystaw muzealnych, stworzyłam kilka plakatów. Ale szef tego studia poszedł w kierunku animacji, jest producentem i zrobiła się z tego fabryka reklamowa. Zaczęłam się słabo czuć w tej pracy.

Michał: Chciałem być piłkarzem. Do 17. roku życia grałem profesjonalnie. Potem trzeba było postawić na szkołę: skończyłem filmoznawstwo – z podpórką dziennikarstwa. Ówczesna dziewczyna powiedziała mi, że zostanę copywriterem. I tak się stało. Na etacie dużo pracowałem. Spotykaliśmy się z Alą po pracy, jedliśmy kolację, ja jechałem na piłkę, ona na swoją glinę. Wieczory spędzaliśmy w knajpach, kinach, teatrach. Do mieszkania wracaliśmy w nocy. Zarabialiśmy razem 10–15 tys. zł miesięcznie. Wydawaliśmy może połowę, więc się odkładało. Nigdy nie czekaliśmy z zakupami, nie patrzyliśmy na ceny. Spędzaliśmy wakacje na jachcie w Chorwacji. Pobraliśmy się w 2010 roku, w sierpniu. Dwa miesiące później powiedzieli mi: „Proszę jutro nie przychodzić do pracy, zapłacimy do końca okresu wypowiedzenia”. A tydzień później okazało się, że będziemy mieli dziecko. Na szczęście cały czas obok etatu – ponad pięć lat w jednej firmie – freelansowałem. Wygrałem duży przetarg. Pootwierały się nowe kontakty. Zlecenia przychodziły same.

Ala: Decyzja o dziecku była czymś nieuniknionym. Miałam świetne wzorce z domu – ciepłej, kochającej rodziny – ale czy to już? Jeszcze jest tyle do przeżycia, do wyrysowania! Chciałam podbijać świat, mieszkać w Nowym Jorku. Przed dzieckiem jeszcze prosiłam Michała: „Wyjdźmy gdzieś, spotkajmy kogoś, zobaczmy coś, hej przygodo!”. Ale jemu nie jest potrzebne nocne życie miasta. Zna się głównie na języku polskim. Nie ma potrzeb artystycznych jak ja. Może dlatego ustępuje mi miejsca? Ma więcej potrzeb sportowych – pięć razy w tygodniu grał w piłkę. Czasem się zastanawiam, jak to się stało, że jesteśmy razem?

Michał: Zawsze chciałem dziecka bardziej niż Ala. Ona się bała. Jej towarzystwo nie miało dzieci. Od stycznia do sierpnia – kiedy urodziła się Pola – była na zwolnieniu. Wymiotowała przez cztery miesiące. Pierwszy – leżała plackiem.

Ala: Bardzo trudny czas. Trzeba o siebie dbać, a czujesz ogromną potrzebę działania.

Michał: Zupy jakoś jej wchodziły, więc musiałem się nauczyć gotować. Codzienne pranie, sprzątanie, zakupy wziąłem na siebie. I jednocześnie pracowałem – cały czas nerwowo wciskałem klawisz F5, żeby sprawdzić, czy nie przyszło coś nowego.

Im bliżej końca ciąży, tym Ala czuła się lepiej.

Pola się w brzuchu Ali nie odwróciła, więc była cesarka. Pierwszą osobą z rodziny, która ją wzięła na ręce byłem ja. Przez godzinę ją trzymałem!

Ojciec z wózkiem ma branie

Michał: Pierwsze pięć miesięcy Polą zajmowała się głównie Ala.

Ala: Miałam urlop macierzyński. Michał pracował w domu, wymyślał reklamy telewizyjne, jeździł na jakieś plany.

Michał: Ale często od trzynastej byłem wolny.

Ala: Zarabiał sporą kasę, spełniał się, a potem był z nami i cieszyliśmy się życiem. Wychodziliśmy z Polą na spacer, szliśmy na targ po warzywka na obiad. Michał mówi, że to najszczęśliwszy czas w jego życiu.

Gdy Pola miała cztery miesiące, zaczęłam myśleć o powrocie do pracy. Podziwiam kobiety, które decydują się być wyłącznie mamami, ale sama czułabym się niespełniona. Jakby nie było w tym miejsca na mnie. Jak cieszyć się dzieckiem i jednocześnie pracować? I nie spędzać w pracy po dziewięć godzin dziennie, czyli większości czasu, kiedy moja córka jest aktywna? Całym jej światem jest mama i jej pierś. Napisałam do wszystkich zleceniodawców, że chętnie coś wezmę. Pracowałam w domu. Wymienialiśmy się przy Poli.

Michał: Ala zawsze chciała ilustrować książki. Kumpel powiedział, że są dofinansowania unijne: „Może otworzycie firmę?”. Zaczęliśmy się zastanawiać. Może wydawnictwo z autorskimi książkami dla dzieci?

Ala: Michał chciał pisać książki dla dzieci, a ja chciałam mieć takie w dorobku ilustratorskim. Mówił: „Nie musisz wracać na etat. Rób to, czego naprawdę chcesz”. Pokazał mi link: „Tutaj musisz wysłać, żeby dostać dofinansowanie”. I machina ruszyła. Powiedziałam: „Ja piszę biznesplan, ty zajmujesz się Polą. Tu masz mleko, o tej godzinie jedzenie, sen, spacer”. Przygotowywałam ubranka, żeby się nie denerwował, że w szafce bałagan i nie może znaleźć skarpetek.

Michał: Przez dwa miesiące Ala pisała wniosek. Zabierało jej to sześć godzin dziennie. Zacząłem bardziej opiekować się Polą. Próbowaliśmy łączyć jej pracę i moją. Ale jeśli pilnujesz dziecka, a myślisz: „Muszę wysłać maila, Ala, zwolnij komputer”, to dziecko czuje, że je zlewasz. A przecież muszę skończyć zlecenie, skoro obiecałem!

A to się Pola uderzyła, a to spadła skądś, bo się zagapiłem.

Z 540 wniosków na Mazowszu 200 zostało zakwalifikowanych do szkoły przedsiębiorczości, w tym nasz. I sześć weekendów z rzędu Ala musiała być na szkoleniu. Po każdych zajęciach praca domowa, którą robiła do czwartku.

Ala: Pola miała sześć miesięcy, zaczynała raczkować. Zawsze przy przewijaniu smaruję ją odpowiednim kremem w odpowiedni sposób albo zakładam jej cieńsze rajstopki pod spodnie. Nie daję jej od razu smoczka, bo nie chcę jej przyzwyczajać. To są drobiazgi, które na początku próbowałam Michałowi przekazać. Zabezpieczyć, nawet nie jej potrzeby, ale moje! Denerwowałam się, że będzie miała poczucie dyskomfortu i będzie płakała, chciała do mamy. Podczas karmienia piersią tworzy się najsilniejszą więź, jaka może zaistnieć. Mężczyzna nigdy nie przejmie naszych hormonów. Może gdybym mu nic nie powiedziała, to by się zastanowił i wziął, co potrzeba? Oddanie kontroli, zaufanie komuś – to jest trudne.

Michał: Moja mama pracowała w systemie zmianowym – na noce, na popołudnia i z dzieciństwa pamiętam, że jej nie było. Chociaż była! Ale w mojej pamięci, to ojciec wraca z pracy o czternastej i się ze mną bawi.

Ala: Po kilku wstawaniach w nocy nie mogłam się rano obudzić. Michał wtedy samodzielnie dzieciaka karmił, przebierał. Czasem ubrał ją w najpiękniejszą, niepoplamioną bluzeczkę, którą trzymałam na wyjście w gości. Albo wybierał śmieszne połączenia kolorystyczne czy ubranka za małe. Ale mówiłam sobie: „Nieważne jak ubrał, ważne, że dał mi pospać. Dziecko się od dwóch godzin bawi, jest zdrowe, najedzone, przewinięte, szczęśliwe”. Ale na początku musiałam sobie powiedzieć: „Nie wstaję”. A kobiety mają kłopot, żeby się do dobrego przyzwyczaić. Jak mąż robi śniadanie, to jakoś tak głupio. Może chociaż herbatę zrobię?

Wiedział, jak ubrać siebie, dziecko, znieść wózek, znieść dziecko – w zimie to wyczyn. Tam nie było windy. A ja mu mówiłam: „Musisz jeszcze zrobić zakupy!”. Potrafił ją zapakować na działkę na dzień czy dwa, zabrać ubrania, jedzenie, zabawki. Kiedy nie ma wyjścia, faceci świetnie sobie z dziećmi radzą.

Starałam się ze wszystkich sił go doceniać. Chwaliłam za pomysły, nawet gdy robił inaczej niż ja, bo myślałam: „To mu pomoże zbudować poczucie, że sobie poradzi”.

Na początku pracowałam w pokoju obok. Jak Pola podrosła i wiedziała, że mama się zamyka, ale tam jest, było walenie w drzwi. Nie chcę jej odpychać, ale gdy ją wezmę, jestem rozbita. Nie wiem, co pisałam, gdzie mam zacząć, o czym. Na wiosnę, jak zrobiło się ciepło, Michał chodził z nią na coraz dłuższe spacery.

Michał: Biorę ją w wózek, w termos wodę, w torbę kaszkę, mleko w proszku, przekąski, kanapki – i nie ma nas pięć godzin. Uwielbiam spacerować po Warszawie. Mam GPS-a w komórce, nieraz patrzę – 17 km zrobiliśmy. Tu, na Muranowie, ale i na Żoliborzu czy Powiślu, parków, placów zabaw jest mnóstwo. Jak Pola zobaczy gdzieś słonia, na którym koniecznie chce usiąść, to ją wyjmuję i siada. Spędzamy tam 15 minut, porobimy sobie zdjęcia i idziemy dalej. Kiedyś doszliśmy do Pola Mokotowskiego. Jęczy czasem, jak jest głodna albo gdy stoimy. Całą drogę jej opowiadam: „Tu jest tramwaj. Pójdziemy dalej, będzie więcej tramwajów”. Wszystko staram się tłumaczyć: że neon świeci, że tramwaj jedzie i jest na prąd. „Zobacz, idzie duży pies, widzisz, jakie ma kropki? To jest dalmatyńczyk”. I ona: „Ooooo!”. I się do mnie odwraca – to jest aprobata: „Faktycznie, fajnego psa mi tato pokazałeś”. A jak widzę, że coś ją bardziej zainteresuje, to za tym idziemy, na przykład karmić ptaszki. Albo żołnierze: trrrym, trrrym, trrrym – pan gra na werblu, jest uroczysta zmiana warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza.

Nie planuję tego, wychodzę i idę. Latem, jak się szło Nowym Światem, balony latały, dzieci tyle, dorożki, nad Wisłą kolorowo. Jasne, że są momenty, że ja już też nie mam siły albo nic się nie dzieje, pada deszcz. Ale mówię do niej! Bo wożenie dziecka jak kukły w wózku nie ma sensu. Można do kojca wsadzić i poczekać, aż dorośnie do przedszkola. Albo w bujaku szturchać nogą i czytać gazetę. Ale ja dzięki tym spacerom wiem, że żyję. Spotykam ludzi. Nawiązałem jakiś kontakt dla wydawnictwa. Nie czuję się matką siedzącą w domu w rozciągniętym dresie.

Ala: Zaskakiwał. Rozpracował, gdzie na mieście są przewijaki. W upalne dni szedł do galerii handlowej na wewnętrzny plac zabaw, bo tam chłodniej. Bywali na fontannach nad Wisłą. Pakował ją do samochodu i jechali do znajomych, którzy też mają dzieci, albo do którejś babci. Czasem faceci boją się podróżować z dzieckiem, jeśli matka nie siedzi obok, a on puszczał jej piosenki i jechali. Wypracowali sobie swój dzień, zupełnie inny niż ten, który wypracowałam ja. Nie żeby jej było najlepiej na świecie, tylko żeby on dał sobie radę.

Michał: W dni robocze, przed południem, na osiedlowym placu zabaw z ojców jestem tylko ja i taki aktor. Jest moim najlepszym ziomkiem od spacerów, ale bez przesady. On nie wie, jak ja mam na imię, ja nie wiem, jak on. Goni swoją Nataszkę, ja gonię Polę, tylko podziwiamy sobie te dzieci. Nie szukam bliskich kontaktów, bo one mi nie są do niczego potrzebne! Czy są dzieci, czy ich nie ma, Pola chce się bujać albo wspinać. Jak się znudzi, idziemy gdzieś indziej. A matki na placach zabaw muszą sobie zasiąść. Moja żona też: lubi na Polę patrzeć. Nakręcą się: „a ciasteczka zjadła, a miała wysypkę po tym, a rozwolnienie, a nie miała”. Skupiają się na fizjologii. Nie alienuję się. Przez wrodzoną ciekawość i potrzebę rozmowy z ludźmi zapytam, ile dziecko ma lat. Śmieję się do Ali, że nigdy nie miałem takiego „brania” jak teraz. Na placach zabaw zaczepiają mnie kobiety 30+, bo z Polą jestem taki bardziej ich. Na ulicach zauważam w ich oczach z jednej strony taki żal: „Aha, ty masz już żonę, dziecko”, a z drugiej – jak się mówi, że obrączka na niektóre działa – to wózek też działa.

Na Bródnie w dni powszednie prawie w ogóle nie ma ojców z dziećmi. W centrum więcej. Tu jednak ludzie są bardziej otwarci, więcej wolnych zawodów.

Ala: Pola zaczynała jeść różne rzeczy, chciała jabłko, to jej dawał. Nawet nie obierał. Ona uczyła się gryźć, krztusiła się, dławiła. Baliśmy się, a on mimo to nie godził się, żeby jej wszystko przecierać. Miał więcej odwagi. Nie wiadomo, jaka pogoda, w co ją ubrać, może w to, a może w to. Mówił: „Weź cokolwiek i chodźmy”.

Tylko te głupie zabawy wymyślał. Zawsze jakieś szalone. Jak się bawią klockami, to jej buduje niestworzone rzeczy. Skakanie z fotela na łóżko – nie chce się przyznać, ale jestem pewna, że to on jej pokazał. Nie pohuśta jej normalnie, tylko podciąga na samą górę, takie ekstremalne przeżycia jej funduje. A ona się cieszy. Gdy była mała, żeby zrozumiała, że może się obracać, trzeba było ją turlać po łóżku. Poli się to podobało i Michał jej takie turlania fundował, że głowa mała. Jak raczkowała, wspinała się na niego, a teraz go zamęcza i siedzi na nim jak na koniku. Takie przewalanie uprawiają na dywanie, na łóżku. Ja nawet czasem patrzeć na to nie mogę.

Michał jest bardziej zdystansowany niż ja. Jak dziecko nie chce jeść obiadu, to nie. Zje za chwilę. A mnie się wydaje, że ona jest głodna i będę się nad nią modlić. Teraz spotkałyśmy się, a ona nie poszła spać. Wiem, że do wieczora będzie zmęczona, drażliwa, nie będzie się chciała niczym bawić. I jej będzie trudno, i nam. To męskie odpuszczanie nie zawsze jest z pożytkiem dla dziecka. Ale to jest właśnie to oddanie terytorium drugiej osobie.

W pewnym momencie zrobiłam się taką mamusią od trudnych obowiązków wokół dziecka, a on był do zabawy. Jak tylko Pola go widzi, od razu jest impreza.

Żona leci do kochanka

Michał: Wniosek Ali został sklasyfikowany na czwartym miejscu w województwie, więc przygotowała go świetnie. W międzyczasie udało mi się załatwić dla niej kilka fuch.

Ala: I kupiliśmy mieszkanie, które się buduje.

Michał: 80 metrów w centrum. Bez kredytu – sprzedaliśmy to na Bródnie, które dostałem od rodziców – ale nie mamy kasy na jego wykończenie. Klucze odbierzemy za rok.

Ala: Tu, w bloku przed nami. Balkon narożny na ostatnim piętrze. Nie można było go nie kupić, jeśli marzy nam się jeszcze jedno dziecko.

Michał: Wynajęliśmy inne. Przeprowadziłem nas niemal sam, samochodem osobowym.

Ala: W końcu dowiedziałam się, że dotacja będzie i zaczęłam rysować. I już zupełnie mnie nie było.

Michał: Zrozumiałem, że albo Pola, albo maile, telefony. Ustaliliśmy z Alą, że zajmuję się Polą i tylko nią. Oddałem się córce, a ona stała się spokojniejsza i łatwiejsza w obsłudze.

Wstaję o siódmej. Karmię ją i się bawimy. Ala śpi, bo późno wróciła. Potem robię śniadanie dla Ali i dla siebie, żeby mogła zjeść, umyć się i wyjść wpół do dziesiątej. Pracownię malarską mamy na samej górze, trzeba przejść po schodach do innej klatki.

Ala: Rysowałam dzień i noc – w sensie psychicznym. Musiałam wewnętrznie to sobie wyrysować, znaleźć klucz. Nie można było ze mną porozmawiać, naprawdę! Ale czułam się przeszczęśliwa, gdy przekraczałam drzwi pracowni. Sama widzisz: wielkie okno, stary Muranów, widok po Stadion Narodowy. Zrobiła się jesień, słonecznie i ciepło, cała ta panorama się złociła. Puszczałam sobie muzykę i się zatapiałam. To jest jak zakochanie. Takie emocje jak przy wielkiej miłości. Pierwszej, spełnionej. Jakby się fruwało. 4–5 godzin dziennie – więcej nie byłabym w stanie, bo to jest wyczerpujące. Dłonie bolały mnie od rysowania.