Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Oriana Fallaci Portret Kobiety

Oriana Fallaci Portret Kobiety

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-131-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Oriana Fallaci Portret Kobiety

"Znakomita biografia na podstawie niepublikowanych dotąd materiałów!  Oriana Fallaci Kobieta, która przeprowadziła historyczny wywiad z Lechem Wałęsą. Przebojem weszła do świata dziennikarstwa, zdominowanego przez mężczyzn. Odkryła Amerykę lat 50., zaprzyjaźniła się z gwiazdami Hollywood i kosmonautami z bazy NASA. W latach 60. zamieszkała w Nowym Jorku, żeby być stale w centrum świata informacji. W 1967 roku jako jedyna włoska dziennikarka pojechała do Wietnamu, żeby móc wreszcie pisać o polityce na swój sposób. Stawiła czoła najpotężniejszemu człowiekowi tamtej epoki, Kissingerowi."

Polecane książki

"Skałka" to dramat autorstwa Stanisława Wyspiańskiego. Wyspiański postrzegał ten utwór jako dzieło uzupełniające dramat "Bolesław Śmiały". Marzył o wystawieniu tych dwóch utworów razem aby stworzyły jedną całość, w której akty "Skałki" stanowiłyby intermedia w dramacie o tragicznym królu....
W tej książce znajdziesz odpowiedzi na zasadnicze pytania: - Jak ma się teoria marketingu terytorialnego do samorządowej praktyki? - Na jakich podstawach budować prawdziwą, autentyczną, wręcz magiczną markę miejsca? - Jak skutecznie promować miasto? - Jakie są realne efekty działań promocyjnych, pro...
Niewiele jest zjawisk stanowiących tak ogromne zagrożenie dla życia i zdrowia człowieka jak przestępczość zorganizowana, a nade wszystko – terroryzm. Chociaż zjawisko terroryzmu nie jest niczym nowym, to jednak współcześnie przybiera ono nieznane wcześniej oblicza, kształtując jednocześnie innowacyj...
Motywowanie   Jednym z twoich najważniejszych obowiązków jako menedżera jest Motywowanie pracowników do jak najlepszej pracy. Menedżerowie, którzy stwarzają satysfakcjonujące i wyzwalające energię warunki pracy, ograniczają fluktuację kadr, jednocześnie zwiększając wydajność oraz jakość. W tej książ...
„Służę od trzydziestu siedmiu lat, i gdyby zapytano mnie, co chciałbym wymazać z pamięci, powiedziałbym, że to, co zobaczyłem w tym pokoju” – tymi słowami porucznik Wydziału Policji Los Angeles wita detektywów Huntera i Garcię z jednostki ds. wyjątkowo brutalnych zbrodni na miejscu najbardziej szoku...
„Finanse jednostek oświatowych i wychowawczych” to fachowy przewodnik po najnowszych zmianach w przepisach istotnych dla jednostek oświatowych i wychowawczych oraz aktualnie ważnych problemach. Zawiera praktyczne rozwiązania dla skarbników i księgowych uwzględniając specyfikę i złożoność pracy w jed...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Cristina De Stefano

WSTĘP

Czas dany
nam na zrozumienie i działanie, który nazywa się życiem,
trwa krótko. Trzeba więc, żeby wszystko działo się w nim
szybko.

Samolot leci nad oceanem pogrążonym
w ciemnościach. Nagle okna rozświetlają się. „Spójrz, Oriano,
zorza polarna” – szepcze siostrzeniec. Ona nie odpowiada, jest
pogrążona w półśnie, zamroczona z powodu wycieńczenia. Fotel, na
którym siedzi, jest odchylony do tyłu, przykryła się futrem. Drży
z zimna, choć trwa jeszcze lato. Jest 4 września, Oriana Fallaci
wraca do Florencji.

Ma raka w bardzo zaawansowanym stadium. Linie
lotnicze obsługujące trasę z Nowego Jorku do Włoch odmówiły
przyjęcia jej na pokład w takim stanie. Trzeba było wynająć
prywatny samolot. Od tygodni odżywia się tylko cukrem i wodą, waży
niespełna trzydzieści kilogramów. Właściwie przez całe życie
miała niewiele większą wagę: czterdzieści dwa kilogramy na sto
pięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu. Często z tego żartowała:
„Ludzie, którzy widzą mnie po raz pierwszy, są zaskoczeni moimi
skromnymi rozmiarami. Rozkładam wtedy ręce i mówię: cóż, to
tylko tyle”.

Powrót do rodzinnych stron był jej
pragnieniem. Przez prawie pięćdziesiąt lat mieszkała w Nowym Jorku,
ale chciała zakończyć życie tam, gdzie się ono zaczęło. Światła
w kabinie są przyćmione, by nie razić jej oczu umęczonych
chorobą. Są przy niej dwie lekarki, gotowe interweniować w razie
konieczności. Oriana przez całą podróż siedzi nieruchomo w fotelu,
skupiona na sobie, pogrążona we wspomnieniach. Florencja, do której
zbliża się powoli, przynosi jej przeszłość.

1 Rodzina, w której nikt się nie uśmiecha

„Nie wiem, jak wyglądało pierwsze
spotkanie moich rodziców. Jedyną wskazówką, która może naświetlić
tajemnicę moich narodzin, jest stwierdzenie matki: to wszystko przez
ten kapelusz z czereśniami”. Ten właśnie rekwizyt rodzinnych
opowieści słuchanych w dzieciństwie Oriana lubiła najbardziej:
kapelusz przybrany jaskrawoczerwonymi owocami, który wiele lat
później posłużył za tytuł jej pośmiertnie wydanej powieści:
Kapelusz cały w czereśniach. Nic więcej nie
wiemy. Możemy tylko spróbować sobie wyobrazić.

Zdarzyło się to prawdopodobnie pod
koniec lata 1928 roku, jednego z tych słonecznych dni, kiedy
trudno wysiedzieć w czterech ścianach. Edoardo Fallaci miał
dwadzieścia cztery lata i nędzne grosze w kieszeni. Pracował
jako stolarz i mieszkał z rodzicami. Marzył o wyjeździe do
Argentyny, tam chciał szukać szczęścia. Był niewysoki, ale miał
piękną twarz o mocnej szczęce i niebieskie oczy o zuchwałym
spojrzeniu. Tosca Cantini, dwudziestotrzyletnia, była córką rzeźbiarza
i anarchisty, osierocona przez matkę, od dzieciństwa uczyła się
zawodu w pracowni krawieckiej. Zakład prowadziły dwie kobiety,
które bardzo się przywiązały do Toski i traktowały jak panienkę
z dobrego domu. Znalazły nawet wśród swoich klientek panią, która
chciała zabrać ją ze sobą dla towarzystwa do Paryża. Ale tamtego
wrześniowego dnia Tosca założyła kapelusz przybrany czerwonymi
owocami, podkreślający urodę jej twarzy o wydatnych kościach
policzkowych, dzięki któremu być może zwrócił na nią uwagę
Edoardo: „Jakie piękne czereśnie!”. Oriana została poczęta jakiś
czas później, podczas wycieczki na górę Morello.

„Mama mówiła zawsze, że kiedy zaszła
w ciążę, nie chciała mnie. W tamtych czasach uważano, że picie
roztworu gorzkiej soli może spowodować przerwanie ciąży, więc do
czwartego miesiąca piła ją codziennie. Aż któregoś wieczoru, kiedy
podnosiła szklankę do ust, poczuła, że poruszyłam się w jej łonie,
jakbym mówiła: »Chcę przyjść na świat!«. Od razu wylała płyn
do doniczki z kwiatkami. »I w ten sposób ty się urodziłaś« –
kończyła zawsze swoją opowieść”.

Rzeczywiście, Tosca marzyła o innym
życiu. Chciała podróżować, poznać świat, ciągnęło ją do
artystów. Miała wielu przyjaciół wśród florenckiej cyganerii,
najbliższy był jej malarz Ottone Rosai, który zresztą zabiegał
o jej względy. „Mówiła o nim, że był z niego kawał chłopa,
w przeciwieństwie do ojca, niewysokiego i szczupłego”.

Kiedy było już wiadomo, że ciąży nie będzie
się można pozbyć, Edoardo przedstawił Toscę rodzicom. Matka, Giacoma,
znana ze swego nieprzyjemnego charakteru, przyjęła ją z niechęcią
i źle ją traktowała. Za to ojciec, Antonio, od razu okazał jej
sympatię, co jednak tylko pogorszyło sytuację. Tosca szybko stała
się kimś w rodzaju kopciuszka. „Jednym z moich najwcześniejszych
wspomnień jest obraz mamy, która pierze jakieś szmatki w miednicy
i płacze”. Fakt, iż matka, kobieta o wielkiej inteligencji,
była zmuszona do obsługiwania całej rodziny, naznaczył całe
życie Oriany. Często wspominała w wywiadach, że to ona obudziła
w niej ambicję. „Matka mówiła mi zawsze, czasem wśród łez:
»Nie popełniaj moich błędów! Zrób wszystko, żeby nie stać się
niewolnicą męża i dzieci! Ucz się i idź w świat!«. Nie chciałam
żyć jak matka, zamierzałam ją pomścić”.

W 1977 roku, dziękując za przyznanie doktoratu
honoris causa na chicagowskim Columbia College, powiedziała: „Dedykuję
ten doktorat mojej matce, Tosce Fallaci, która nie mogła studiować na
uniwersytecie, bo była kobietą i była uboga, a żyła w czasach,
gdy kobietom i biednym nie dane było się uczyć”.

Przy narodzinach, 29 czerwca 1929 roku, nadano
jej imię Oriana. W tamtych czasach było nader rzadkie. Rodzice,
choć żyli w niedostatku, byli miłośnikami literatury i wybrali
dla niej imię Proustowskiej księżnej Guermantes. „Nie miałaś
czerwonej i pomarszczonej buzi jak inne niemowlęta – mówiła mi
zawsze mama. – I nigdy nie płakałaś. Wszystkie dzieci płaczą,
a ty byłaś zawsze cichutka. Patrzyłaś tylko, obserwowałaś wszystko
dokoła, obserwowałaś nas. Ósmego dnia po twoich narodzinach zaczęłam
się poważnie niepokoić, pomyślałam, że może urodziłaś się bez
strun głosowych. Poszłam z tobą do lekarza, który obejrzał cię
dokładnie i uspokoił mnie, że wszystko jest w porządku. Potem
połaskotał cię w piętę i wtedy ty uśmiechnęłaś się
szeroko”.

W domu przy via Piaggione, gdzie Oriana przyszła
na świat, mieszkali wszyscy razem: rodzice, dziadkowie i niezamężne
siostry ojca. Jeszcze wiele lat później Oriana dokładnie pamiętała
rozkład pomieszczeń i ich umeblowanie. Zresztą niektóre sprzęty
zabrała ze sobą do miejsc, w których później zamieszkała: malowaną
szafkę do Nowego Jorku, łóżko rodziców i oszkloną biblioteczkę
do mieszkania we Florencji, stół z jadalni do domu na wsi.

Z okien rozpościerał się widok na całe
miasto. Na pierwszym planie kopuła Brunelleschiego i dzwonnica
Giotta, za nimi dachy domów i mosty na rzece Arno. W jednym z pokoi
dziadek miał mały warsztat szewski, w którym naprawiał buty całej
rodziny. Oriana godzinami przyglądała się jego pracy i chętnie mu
pomagała. Nauczyła się trzymać z daleka od babki Giacomy, która
wiecznie się złościła i miała ciężką rękę. Schronienie
znajdowała w pokoiku dziadka Antonia.

„Dziadek był czuły i opiekuńczy. Wstawiał
się za mną, gdy wymagała tego sytuacja, poza tym zawsze się
uśmiechał, jako jedyny w tej rodzinie, w której nie uśmiechał
się nikt”.

Po niej urodziły się jeszcze dwie
dziewczynki: Neera w 1932 roku i Paola w 1938. Dużo później,
w 1964 roku, kiedy córki już były dorosłe, rodzice adoptowali
sierotę o imieniu Elisabetta. Same dziewczęta, żadnego chłopca
w rodzinie. Pewnie dlatego Edoardo od początku traktował Orianę
jak chłopca. „Ojciec był niepocieszony, kiedy się urodziłam, bo
pragnął mieć syna. Jak tylko trochę urosłam, zaczął zabierać
mnie z sobą na polowania”. Nauczył ją strzelać i chciał, żeby
zawsze mu towarzyszyła. W sezonie na drozdy, kiedy ptaki chmarami
przelatywały nad polami, jeszcze przed świtem stawał z córką na
czatach przy myśliwskim szałasie. Wiele lat później Oriana będzie
pamiętać nawet najdrobniejsze szczegóły tych wypraw. Dotkliwe zimno
o poranku, wzrok wbity w niebo, wypowiadane szeptem wskazówki ojca:
„Jeżeli przyleci z lewej strony, będzie mój, z prawej twój,
a jeżeli przylecą stadem, strzelamy razem. Policzę raz, dwa i na
trzy strzelamy”. „Dobrze, tato!”

Edoardo Fallaci był człowiekiem małomównym
i wymagającym zarówno od siebie, jak i od innych. Wychował
pierworodną córkę, jakby chciał z niej zrobić żołnierza. Jedno
z najwyraźniejszych wspomnień Oriany z okresu dojrzewania było
związane z jego surowymi metodami wychowawczymi. Miała piętnaście
lat i szła z ojcem ulicą we Florencji, gdy zaskoczył ich alarm
lotniczy. Schronili się w najbliższym budynku, coraz wyraźniej
było słychać nadlatujące samoloty, ale Oriana nie odważyła się
przytulić do ojca. Skuliła się w kącie, a kiedy na miasto spadły
pierwsze bomby, wprawiając w drżenie mury i podłogę, wybuchnęła
płaczem. Policzek wymierzony przez ojca zaskoczył ją i pozbawił na
chwilę oddechu. „Nie wolno ci płakać!” – powiedział ostrym
tonem. Oriana często opowiadała o tym zdarzeniu, dodając, że od
tego czasu zawsze starała się nie płakać publicznie. Nieraz miała
powody do łez i nie powstrzymywała ich – „dobrze jest płakać,
to pomaga wydalić z siebie cierpienie” – ale rzadko pozwalała
sobie na nie przed ludźmi.

Innym mężczyzną należącym do rodziny, który
odegrał bardzo ważną rolę w jej życiu, był Bruno Fallaci, starszy
brat ojca, nazywany Mózgowcem. Bruno był rodzinnym intelektualistą,
należał do świata bardzo odległego od tego, do którego należeli
jej rodzice – do świata ludzi żyjących z pisania. Był wziętym
dziennikarzem, odpowiedzialnym za dział kulturalny florenckiego dziennika
„La Nazione”, następnie redaktorem naczelnym tygodnika „Epoca”
i mężem pisarki Gianny Manzini. Był pierwszym, a może i jedynym
mistrzem Oriany. Przez całe życie cytowała jego rady. „Kiedy
mówił o zasadach pracy dziennikarza, grzmiał: »Przede wszystkim
nie zanudzać czytelnika!«”.

Tosca chodziła sprzątać jego mieszkanie
i zabierała czasem z sobą najstarszą córkę. Gianna Manzini
siedziała najczęściej na tapczanie, czytając książki i paląc
papierosy w długiej czarnej fifce. Co jakiś czas, nie przerywając
lektury, wyciągała smukłą upierścienioną dłoń do pudełka
z czekoladkami. Za każdym razem przed wejściem do mieszkania szwagra
Tosca ostrzegała córkę: „Nie waż się o nie poprosić!”.

W jednej ze swoich książek Oriana opisała
uczucie upokorzenia, jakiego doznawała za każdym razem, gdy bogata
ciotka odpakowywała czekoladki powolnymi ruchami szczupłych palców,
nie obdarzając jej nawet spojrzeniem, jakby nie istniała. Jeszcze
trzydzieści lat później czuła w ustach gorycz poniżenia. Pomimo tego
przyznawała zawsze, że ciotka była piękną kobietą. Obserwowała
ją, gdy przygotowywała się do wyjścia z domu, zakładała
kapelusz i kołnierz z lisa. Gianna Manzini była wysoka i bardzo
elegancka, miała delikatne rysy twarzy i wielkie oczy, które starannie
podkreślała makijażem. W rodzinie nikt za nią nie przepadał. Oriana
wspominała, jak babka Giacoma postawiła kiedyś ze złością na stole
wazon z kwiatami, które dostała od synowej, burcząc: „Kwiaty,
kwiaty…! Przyszyłaby lepiej guziki do koszuli mojego syna!”. Pewnego
dnia podczas spaceru z ciotką i dziadkiem Antoniem Oriana była
świadkiem, jak Gianna Manzini usiadła okrakiem na balustradzie mostu
Ponte Vecchio, grożąc: „Zobaczysz, tato, że się rzucę! Naprawdę
się rzucę!”. W odpowiedzi dziadek postukał niecierpliwie laską
w bruk i powiedział: „Jak chcesz, to się rzuć. Tylko się pospiesz,
bo muszę zaprowadzić dziecko do domu”. Gianna Manzini rozstała się
z Brunonem w 1933 roku, przeprowadziła się do Rzymu i zniknęła
z dzieciństwa Oriany. Zostało jej po ciotce tylko jedno: elegancka
kaligrafia, z dużymi okrągłymi samogłoskami, które nauczyła się
naśladować, kopiując je godzinami w szkolnych zeszytach. W ten
sposób wyrobiła sobie swój charakterystyczny podpis, który kiedyś
stanie się słynny.

Wspomnienia z dzieciństwa to głównie
wspomnienia o biedzie. Nie starczało jedzenia dla wszystkich, matka
często udawała, że nie jest głodna, i oddawała swoją porcję
córkom. Posłana po zakupy Oriana wstydziła się prosić w sklepie
o skromne produkty: pięć deka sera, pięć deka marmolady, tym
bardziej że sprzedawcy musieli się wychylać za ladę, żeby ją
dostrzec. „Ale znosiliśmy biedę z godnością. Kto nas widział
na ulicy, nie domyślał się, że żyjemy w nędzy. Byliśmy czyści
i dobrze ubrani. Matka stała się mistrzynią nicowania, szyła dla
nas szykowną odzież ze sprutych ubrań, przewróciwszy materiał na
lewą stronę”. Edoardo był dobrym rzemieślnikiem, lubił swoją
pracę stolarza, zapełnił mieszkanie meblami własnej produkcji. Nie
miał jednak talentu do interesów i rodzina wiecznie borykała się
z niedostatkiem. „Nigdy nie zapominajcie, że wasz ojciec jest wielkim
artystą” – powtarzała córkom Tosca.

Orianę od dziecka fascynował pewien tajemniczy
mebel przechowywany w rodzinie od pokoleń. Była to stara skrzynia
wyprawowa, rzeźbiona, z nóżkami w kształcie lwich łap
i z metalowymi uchwytami. W domu nazywano ją skrzynią Ildebrandy, od
imienia antenatki, o której mówiono, że została spalona na stosie
jako heretyczka. Oriana lubiła przesiadywać przy niej i wymyślać na
jej temat fantastyczne historie. Prosiła czasem, żeby ją otworzyć,
i grzebała w jej zawartości.

Latami wkładano do niej bez ładu i składu
rodzinne pamiątki i teraz były w niej między innymi: podręcznik
do rachunków i elementarz, traktat medyczny po francusku, lutnia
bez strun, gliniana fajka, para binokli, paszport kataloński, stara
moneta, pocerowana trójkolorowa włoska flaga, ostatni list przodka
wcielonego do armii napoleońskiej, wysłany z Rosji, krótko zanim
biedak zamarzł na śmierć. Każdy z przedmiotów budził w Orianie
ogromną ciekawość. Czasami udawało jej się namówić dziadków na
wspominki i zbierała okruchy przeszłości, z których każdy mógłby
być fragmentem fascynującej historii: Monserrat grała na lutni także
wtedy, gdy znalazła się w domu wariatów… Caterina leczyła całą
wieś, posługując się traktatem doktora Barbette… Giobatta wrócił
z wojny z twarzą zeszpeconą przez wystrzał armatni… Pamiątkowa
skrzynia uległa zniszczeniu razem z całym domem pewnej nocy w 1944
roku podczas bombardowania. Oriana przez całe życie nie mogła jej
odżałować. Jako dorosła osoba poprosiła ojca, żeby zrobił jej
dokładną kopię, i zabrała ją do swojego mieszkania w Nowym
Jorku. Ze składanych w niej pamiątek ocalało tylko parę listów
napisanych w Curtatone i Montanarze przez przodka Oriany, który
walczył jako ochotnik w pierwszej włoskiej wojnie niepodległościowej;
ocalały, bo Oriana przepisała je do szkolnego zeszytu. Już wtedy
wiedziała, że każda rzecz przemawia i może opowiedzieć jakąś
historię, trzeba tylko umieć słuchać.

Kiedy w 1934 roku Edoardo Fallaci zachorował
na zapalenie opłucnej, rodzina zaczęła cierpieć jeszcze większy
niedostatek. Przeprowadzili się na rok do mieszkania w suterenie przy
piazza Carmine. Oriana zabawiała się obserwowaniem nóg przechodniów
mijających na chodniku ich zakratowane okna. Ojciec, bardzo osłabiony
po chorobie, leżał prawie cały czas w łóżku. Znajomi przekonywali
go, że powinien zapisać się do partii faszystowskiej, pomogłoby mu
to znaleźć pracę, ale on nie chciał o tym nawet słyszeć. „Widzę
jeszcze ojca w łóżku, jak rozpalony gorączką pokasłuje i powtarza:
»Nigdy, nigdy!«”. Wszyscy w rodzinie byli antyfaszystami. Dziadek
Antonio został nawet za swoje poglądy aresztowany na ulicy. „Miał
wtedy siedemdziesiąt osiem lat, często spierał się w miejscach
publicznych z faszystami. Tamtego dnia krzyknął: »A Mussoliniemu
śmierdzi z nosa!« – za co od razu zaprowadzono go do siedziby partii
i zamknięto w komórce. Miał być za to sądzony. Babka Giacoma
poszła, żeby go wyciągnąć z tarapatów, i mało brakowało,
a sama też wylądowałaby w areszcie”.

Opór wobec władzy był w rodzinie
tradycją. Oriana opowiadała często z głębokim szacunkiem o dziadku
ze strony matki, Auguście Cantinim, który pod koniec życia nie miał
grosza przy duszy i zmarł w szpitalu dla ubogich. Był anarchistą,
w młodości zdezerterował, bo nie chciał walczyć na wojnie, którą
uważał za bezsensowną kłótnię między imperialistami. „Innym
dzieciom wpajano wtedy kult pierwszej wojny światowej, to było istne
pranie mózgów, mnie zaś opowiadano o dziadku dezerterze. Mama
mówiła z dumą: »Mój ojciec był dezerterem pierwszej wojny
światowej!«. W dzieciństwie z zachwytem słuchała, jak śpiewał
rewolucyjne pieśni z czasów młodości: »Ludziom, co są jak bezwolne
stado / rządzący narzucają swoje prawa. / Jeżeli nie zabłyśnie
Słońce Anarchii, zedrą z was skórę«”.

Edoardo Fallaci wstąpił do Partii
Socjalistycznej w wieku siedemnastu lat. W 1923 roku został ranny
w starciu z bojówką faszystowską. Od 1929 roku współpracował
z podziemną prasą ruchu Giustizia e Libertà (Sprawiedliwość
i Wolność) i utrzymywał kontakty z florenckimi antyfaszystami. Tosca
podzielała jego poglądy, ale nie uczestniczyła w zebraniach. „Dla
mamy polityka była luksusem, na który mogli sobie pozwolić tylko
mężczyźni. Była tak zaabsorbowana codzienną walką o nasze
utrzymanie i wykształcenie, o to, żebyśmy mieli co jeść
i w co się ubrać, że nie miała nawet czasu, żeby nam wytłumaczyć,
dlaczego Mussolini jest zły. Musiało nam wystarczyć, że jest zły
i tyle”.

Edoardo i Tosca byli pierwszymi bohaterami
Oriany, która przez całe życie najwyżej ze wszystkich cech
ceniła odwagę. „Miałam to szczęście, że wychowywali mnie
rodzice odznaczający się niezwykłą odwagą. Odwagą fizyczną
i moralną. Ojciec był bohaterem ruchu oporu, a matka też w niczym
mu nie ustępowała”.

W dzieciństwie Oriana pozostawała często pod
opieką ciotki Liny, siostry ojca, która wyszła bogato za mąż i nie
miała własnych dzieci. Dzięki niej Oriana odkryła inny świat. Było
w nim miejsce na wakacje w Forte dei Marmi, na służącą, która
zwracała się do niej: „panienko!”, i na popołudniową herbatkę
z ciastkami kupowanymi w cukierni Robiglio. Wiosną ciotka zabierała
ją na koncerty festiwalu Maggio Fiorentino, zamówiwszy dla niej na
tę okazję u krawcowej długą suknię z czarnego aksamitu. Oriana nie
znosiła męża ciotki, głównie dlatego, że był skory do rękoczynów,
a poza tym był faszystą. „Trzymał w sypialni pałkę. Nie mogłam
zrozumieć, do czego jest mu potrzebna, aż do dnia, kiedy zabrał ją
z sobą do Incisa Valdarno, a z powrotem przyniósł poplamioną
krwią. »Wiesz, czyja to krew?« – zapytał. »Aptekarza. Daliśmy mu
nauczkę. Wcześniej czy później wszystkich wątpiących przekonamy
do naszych racji«. Zamknęłam się w pokoju i wybuchnęłam
płaczem. Mojego ojca też nazywał »wątpiącym«. Mówił o nim:
»ten biedny, skołowany człowiek, który wierzy w demokrację,
Francję i Anglię!«. Ojciec nigdy się o tym nie dowiedział, do
końca życia uważał szwagra za porządnego człowieka”.

W 1938 roku Oriana i ciotka Lina widziały
Mussoliniego i Hitlera, jak przejeżdżali odkrytym samochodem ulicami
Florencji udekorowanymi flagami z czerwonymi liliami i czarnymi
swastykami. Nad Europą zbierały się groźne, ciemne chmury, wkrótce
wybuchnie druga wojna światowa i zakończy dzieciństwo Oriany.

2 Dziewczynka, która poznała głód i strach

10 czerwca 1940 roku był dniem, który
szczególnie głęboko utkwił w pamięci Oriany. Bawiła się
z siostrami na tarasie, kiedy ojciec wrócił do domu, wcześniej
niż zwykle. Miał zmienioną twarz. Rzucił marynarkę na podłogę
i opadł bezwładnie na krzesło. Po chwili powiedział: „Ten szaleniec
wypowiedział wojnę!”. Tosca w kuchni nie przerwała przygotowań
do kolacji, ale głośniej teraz hałasowała garnkami i powtarzała
zachrypniętym głosem: „Łajdaki, nikczemnicy, mordercy!”.

Wojna jak nic innego wpłynęła na życie
Oriany. „Dorastałam w atmosferze wojny. Zdominowała moje
dzieciństwo. Wszędzie się o niej mówiło, wszędzie się ją
widziało”.

Wśród jej najdramatyczniejszych wspomnień
były bombardowania, które we Florencji miały szczególnie gwałtowny
charakter. Szum nadlatujących samolotów przypominający pomruk
jakiejś strasznej bestii, świetliste smugi rac rozjaśniających noce,
schrony pełne modlących się i płaczących ludzi i matka, która
spokojnym głosem mówiła, że nie trzeba się bać. „Nie ominęło
mnie żadne bombardowanie, los chciał, żebym zawsze znajdowała
się w miejscu, na które zrzucano bomby. Nigdy nic złego mi się
nie stało. W niebezpiecznych sytuacjach miałam zawsze niesamowite
szczęście”. Oriana do końca życia nie zapomniała księdza
zastrzelonego przez faszystów ani staruszka, który upadł, gdy wszyscy
biegli do schronu, i nikt się nie zatrzymał, żeby mu pomóc. Zostały
jej w pamięci miesiące spędzone z dziadkami na wsi, w Mercatale
Val di Pesa, gdy ewakuowano ich z miasta. „Jako dziecko dobrze
poznałam głód, zimno i strach” – wyznała wiele lat później,
opowiadając o tym okresie swego życia podczas publicznej przemowy
w Niemczech.

W czasie między odsunięciem od władzy
Mussoliniego we wrześniu 1943 roku a sierpniem 1944 roku, kiedy
alianci wyzwolili Florencję, Oriana czynnie uczestniczyła w ruchu
oporu i miała stałe kontakty z partyzantami, co wywarło ogromny
wpływ na jej życie. „Moją świadomość polityczną, całą moją
tożsamość ukształtował udział w ruchu oporu. Konspiracja została
na mnie zesłana jak Duch Święty na apostołów”. Ojciec przewodził
rewoltą antyfaszystowską w fabryce Galileo, gdzie pracował jako
robotnik. Potem zszedł do podziemia i walczył w miejskich bojówkach
ruchu oporu. Pomimo sprzeciwów Toski zabierał z sobą Orianę, tak jak
to robił do tej pory. „Nawet nienawiść matki do faszyzmu nie mogła
pokonać jej strachu o mnie. Miała ojcu za złe, że posługuje się
dzieckiem”. Edoardo zaczął więc przed nią ukrywać, że posyła
córkę na akcje, chociaż Tosca też należała do lokalnej komórki
ruchu Sprawiedliwość i Wolność związanego z Partią Czynu (Partito
d’Azione).

W konspiracji Oriana nosiła pseudonim
Emilia. Wybrała go dla niej Margherita Fiasolo, nauczycielka filozofii,
która w czasie wojny walczyła z partyzantami. Dziewczynka pełniła
funkcję łączniczki, przenosiła ulotki, gazetki, wiadomości,
czasem nawet broń, była zręczna i pomysłowa. Kiedy kazano
jej przenieść granat, ukryła go w główce sałaty, wyrwawszy
wcześniej trochę liści ze środka, i przewiozła w koszyku
roweru. Karteczki z wiadomościami składała wielokrotnie i wplatała
w warkocze. Pewnego dnia spadła z roweru, gdy wiozła nim tajne
gazetki, i rozsypała po ziemi niebezpieczny ładunek. Pozbierała
wszystko błyskawicznie, rozglądając się dokoła, ale nikt nie
zwrócił uwagi na dziewczynkę, która dzięki drobnej figurze nie
wyglądała na swoje czternaście lat.

Wśród członków ruchu oporu walczących
razem z ojcem Oriany byli ludzie, których nazwiska weszły
na stałe do historii Włoch: Enzo Enriques Agnoletti, Tristano
Codignola, Carlo Furno, Maria Luigia Guaita, Nello Traquandi, Paolo
Barile, Leo Valiani, Ugo La Malfa, Emilio Lussu. Oriana przebywała
z nimi, obserwowała ich uważnie, często w bardzo niebezpiecznych
sytuacjach. Zapamiętała na przykład Carla Leviego, który ukrywał
się w mieszkaniu naprzeciwko Palazzo Pitti. Ojciec polecił jej,
żeby zaniosła mu pistolet i żywność. Carlo Levi otworzył
ostrożnie drzwi, w głębi zobaczyła pokój pełen książek. Nie
zaprosił jej do środka, otworzył paczkę na progu i zmarszczył czoło
z niezadowoleniem. „Ten pistolet to model dla kobiet, nie chcę go –
powiedział. – A to, co przyniosłaś do jedzenia… Nie mieliście nic
innego?” Oriana nie poczuła się ani trochę onieśmielona. Spojrzała
na niego wyzywająco i odparła, że jej rodzina odejmuje sobie od ust,
żeby móc nakarmić ludzi tak jak on żyjących w ukryciu.

Pewnego listopadowego wieczoru 1943 roku Edoardo
Fallaci przyprowadził do domu dwóch nieznajomych mężczyzn w mundurach
kolejarzy. Byli to brytyjscy żołnierze, Nigel Eatwell i Gordon
Buchanan, więźniowie obozu jenieckiego w Laterino niedaleko Arezzo,
którzy uciekli z transportu do obozu koncentracyjnego w Niemczech,
wyskakując z pociągu w tunelu pod Florencją. Nigel był dojrzałym
mężczyzną, spokojnym i pewnym siebie. Gordon, o wiele młodszy,
wyglądał na bardzo wystraszonego. Robił wrażenie dziecka, które
zbyt szybko musiało dorosnąć, i widać było, że już dawno nie
miał nic w ustach. Umieszczono ich w pokoju Oriany, która miała
odtąd spać w korytarzu. W nocy zegar wahadłowy wybijał głośno
godziny i nie pozwalał jej spać, światło księżyca rysowało groźne
cienie na ścianach, Oriana tęskniła za swoim pokojem z szydełkową
narzutą na łóżku i szkolnymi podręcznikami ustawionymi porządnie
na półce.

Alianccy żołnierze zostali u nich przez
miesiąc. Nie wychodzili z domu, trzymali żaluzje zamknięte, żeby
nikt ich nie dostrzegł z ulicy. Oriana spędziła z nimi sporo czasu,
wciąż o coś pytała swoją słabą angielszczyzną. Fascynowali ją
ci dwaj mężczyźni przybyli z kraju, w którym króluje wolność,
jak zawsze mówił ojciec.

Już w dorosłym wieku Oriana opisała
jednego z nich w powieści Penelopa na wojnie
jako pierwszą miłość tytułowej bohaterki, która, podobnie jak ona,
przychodziła do jego pokoju, siadała na skraju łóżka i spędzała
z nim całe popołudnia na rozmowach. On głaskał jej twarz i mówił,
że jest piękna. Aż któregoś dnia starszy żołnierz zastaje ich,
jak obejmują się na łóżku, i wpada w złość. Dziewczyna ucieka
z pokoju, zza drzwi dochodzą odgłosy kłótni. Matka zasłania sobie
dłonią usta: „Coś ty zrobiła?”.

Kiedy wreszcie z dowództwa ruchu oporu
nadeszła wiadomość, że brytyjscy żołnierze powinni opuścić
Florencję, to Oriana eskortowała ich razem z ojcem do Acone,
w pobliżu Pontassieve, by przekazać ich partyzantom, którzy z kolei
mieli ich przeprowadzić przez linię frontu. Droga z Florencji do Acone
była długa i niebezpieczna. Musieli przebyć czterdzieści kilometrów
na rowerach, ryzykując, że rozstrzelają ich Niemcy w ten właśnie
sposób karzący tych, którzy udzielali pomocy żołnierzom wojsk
alianckich. Niedaleko kolejnego punktu kontrolnego jeden z Anglików
spadł z roweru. „Wujku, podnieś się!” – zawołała do niego
Oriana, modląc się, żeby Niemcy nie zwrócili na nich uwagi.

W powieści opisuje pożegnanie z młodszym
żołnierzem. Bohaterka nie miała odwagi uściskać go, powiedziała
tylko: „Wróć, kiedy wojna się skończy”. On odparł: „Wojna
się skończy, a ja wrócę”. Przy tych słowach łza spłynęła mu
powoli po policzku. „Pamiętasz, tato? Byłeś przy tym. Kiedy łza
spłynęła do szyi, odwrócił się i odszedł. Patrzyłam za tym
szczupłym, jasnowłosym, bezbronnym chłopcem, niewiele starszym ode
mnie, i w tej chwili, gdy miałam czternaście lat, skończyło się moje
dzieciństwo, skończyła się moja zdolność do wybaczania”.

Przez następne miesiące nie mieli od nich
żadnych wiadomości. Wreszcie któryś z towarzyszy ojca dowiedział
się, że jeden z nich odnalazł się, jest już bezpieczny za linią
frontu, ale drugi nie żyje. Nie potrafił jednak powiedzieć, który
przeżył. Oriana poznała ich losy dopiero w 1993 roku dzięki pewnemu
brytyjskiemu historykowi. Okazało się, że Nigel i Gordon nie od
razu przeszli na pozycje zdobyte przez aliantów. Zostali w Toskanii
i zebrali piętnastoosobowy oddział partyzancki. 4 maja 1944 roku
Niemcy złapali Nigela i rozstrzelali niedaleko Norcii. 14 czerwca Gordon
został pojmany, podczas gdy zakładał ładunki wybuchowe na moście
używanym przez Niemców do wycofywania wojsk. Ocalał cudem. Trzy dni
później partyzanci wyzwolili ten teren. Oriana długo szukała o nim
wiadomości, pisała w tym celu do Wielkiej Brytanii i Australii, ale
bez powodzenia. W archiwach pozostał tylko jeden ślad po jednostce
wojskowej, w której służyli, II Regimencie Transvaal Scottish. Jest
to wzmianka o przyznaniu przez rząd brytyjski medali Gordonowi i –
pośmiertnie – Nigelowi.

Przez całe życie Oriana przechowywała list
napisany po angielsku na pogniecionej kartce, opatrzony datą 14 grudnia
1943 roku:

„Droga Oriano, jak pewnie wiesz,
wyjeżdżamy. Piszę do Ciebie ten list i zostawię go u księdza,
bo wiem, że Twój ojciec przyjedzie jeszcze do Acone przed
Bożym Narodzeniem. Z drogi nie będziemy mogli wysyłać do niego
wiadomości. Kiedy Twój ojciec spotka się z księdzem, dowie się, co
się z nami dzieje. Napiszę do Twojej rodziny, kiedy już Anglicy dotrą
do Florencji. Podziękuj, proszę, jeszcze raz ojcu za wszystko, co dla
nas zrobił. Nigdy tego nie zapomnę. Być może za jakiś czas będziemy
mogli się spotkać, bardzo chciałbym wrócić do Włoch. Wyjeżdżamy
jutro rano, mam nadzieję, że nie będzie deszczu. Wiem, że czeka
nas droga trudna, ale możliwa do przebycia. Wiem też, że będziecie
z nami myślami i że życzycie nam pomyślności. Ściskam Cię mocno
i z całego serca pozdrawiam Twoją rodzinę. Nigel”.

Poniżej, innym charakterem pisma, jedno tylko
zdanie: „Gordon sends his love to his little wife” – Gordon śle
pozdrowienia swej małej żonce.

„W tym wieku w życiu człowieka
mają miejsce ważne wydarzenia: pierwsza miłość i pierwsze
wątpliwości” – powiedziała Oriana w pewnym wywiadzie,
zapytana o ten okres swego życia. Nie wiemy, jaka część historii
opowiedzianej w powieści Penelopa na wojnie
zdarzyła się naprawdę. Pewne jest, że w wieku, w jakim była
wtedy Oriana, krystalizują się przekonania, które trwają potem całe
życie. Na przykład przekonanie o tym, że odwaga jest u mężczyzny
cechą absolutnie nieodzowną. Orianie w dorosłym wieku trudno było
natrafić na kogoś, w kim potrafiłaby się zakochać. „Wszystko,
czego doświadczałam, co widziałam i słyszałam, przyrównywałam
do tamtych przeżyć. Także miłość. Mój Boże! Zmarnowałam młode
lata, porównując mężczyzn spotkanych na swojej drodze do bohaterów
poznanych w najmłodszych latach, i odrzucałam ich, jednego po drugim,
bo do nich nie dorastali. Sądzę, że nieczęsto się zdarza, by na
czyimś życiu wspomnienia albo zwykła pomyłka zaważyły tak bardzo
jak na moim”.

W domu powieściowej bohaterki ukrywał się
jeszcze jeden żołnierz, Rosjanin. Oriana opisała go w najdrobniejszych
szczegółach: gruby, tak bardzo, że odrywały mu się guziki z bluzy,
w okularach krótkowidza, patrzył ze smutną miną na mapę Rosji
w atlasie geograficznym i mamrotał: „Mama, mama!” ze łzami
w oczach. Oriana nienawidziła go, bo zajął miejsce Gordona, poza tym
żył, a o młodym brytyjskim żołnierzu nic nie było wiadomo. Ta
postać też istniała naprawdę. W papierach Oriany zachował się
bilecik napisany przez niego nieporadną włoszczyzną: „Drodzy
przyjaciele, dzisiaj wyjeżdżamy, wracamy do Ojczyzny! W czterech
uciekliśmy Niemcom. Mam nadzieję, że jeszcze zdążę im dołożyć,
a potem odbuduję mój kraj. Pozdrawiam, wasz Władimir”.

W lutym 1944 roku Edoardo Fallaci wpadł w ręce
faszystów w wyniku donosu i obławy. Zatrzymano go przy skrytce
podziemnej organizacji. Gdy wieczorem nie wrócił do domu, Tosca,
przygotowując kolację, nie potrafiła powstrzymać się od płaczu,
ale żeby dodać sobie otuchy, głośno powtarzała: „Na pewno wypadło
mu coś nieprzewidzianego”. Następnego dnia rozeszła się po mieście
wiadomość o obławie. „Nigdy nie zapomnę chwili, gdy przeczytałam
w gazecie: Aresztowanie przywódcy terrorystów”
– mówiła Oriana. Tosca poszła zaraz do willi, w której milicja
faszystowska przesłuchiwała więźniów. Udało jej się dotrzeć
do komendanta, Maria Carità, od którego usłyszała, że może już
założyć żałobę, bo nazajutrz jej mąż zostanie rozstrzelany. Oriana
często opisywała reakcję Toski na te słowa. Uważała ją za
najlepszy przykład odwagi matki. „Zastanawiałam się czasem, jak
ja zareagowałabym, gdybym znalazła się na jej miejscu. Odpowiedź
była jedna: nie wiem. Ale wiem, jak zareagowała matka. Stała przez
chwilę bez ruchu, jakby trafił w nią piorun. Potem powoli uniosła
prawą rękę, wymierzyła palec wskazujący w komendanta i pewnym
głosem, zwracając się do niego per ty, jakby był jej podwładnym,
zimno powiedziała: »Mario Carità, jutro o szóstej rano zrobię to,
co mi radzisz. Założę żałobną suknię. Ale jeżeli masz matkę,
która cię kocha, poradź jej, żeby zrobiła to samo, bo twoja ostatnia
godzina nadejdzie niebawem«”. Tosca była w ciąży. Zasłabła,
wracając do domu. Poroniła.

Edoardo Fallaci nie został rozstrzelany. Poddano
go torturom, żeby wydał towarzyszy konspiracji, ale niczego się
od niego nie dowiedziano. Nigdy nie opowiadał o tamtych dniach. Za
to inni więźniowie przesłuchani podczas procesu przeciwko Mariowi
Carità dokładnie opisali, jak ich torturowano. W jednym z zeznań
można przeczytać: „Kazali mi się położyć na ławce. Byłem
półnagi. Nogi i ręce przywiązali mi do kraty i zasłonili
oczy. Potem wyszli, zostawili mnie na jakiś czas samego. Kiedy wrócili,
coś dotknęło mojego brzucha, po chwili zacząłem czuć w tym miejscu
parzący ból, jakby palił się tam żywy ogień. Krzyczałem z bólu,
miałem wrażenie, że zaraz zwariuję, traciłem świadomość. Wreszcie,
nie wytrzymując cierpienia, powiedziałem, że podpiszę, co każą. Nie
skończyło się od razu, moi oprawcy pozwolili, żebym cierpiał jeszcze
przez jakiś czas i dopiero potem przerwali tę torturę. Zobaczyłem
wtedy, że do brzucha miałem przytknięty mały pojemnik, w którym
był jakiś robak, coś w rodzaju karalucha. Pojemnik przylegał
ściśle brzegami do skóry i robak, szukając wyjścia, wgryzał mi
się w ciało”.

Po przesłuchaniach Edoardo Fallaci został
przeniesiony do więzienia Murate. Uwolniono go w maju. Według Oriany
nastąpiło to dzięki żonie. Tosca przez wiele dni starała się
o oficjalne uniewinnienie męża. Nie udało jej się to, znalazła
więc inny sposób, żeby wyciągnąć go z więzienia. Odkryła,
że jeden z oprawców był kiedyś oskarżony o wystąpienie przeciw
faszyzmowi i zależało mu, żeby nikt się o tym nie dowiedział,
nietrudno więc było skłonić go do udzielenia pomocy więźniowi. Na
widzenie z mężem Tosca zabrała córki. „Przyniosłyśmy
torbę pełną jedzenia, którą strażnicy więzienni od razu nam
zabrali i wepchnęli nas razem z innymi do brudnego pomieszczenia
służącego za rozmównicę, z długim stołem pośrodku. Za stołem
stało może z dziesięciu więźniów, jeden z nich miał strasznie
opuchniętą i posiniaczoną twarz z grubymi fioletowymi wargami
i okiem, którego nie mógł otworzyć. Nikt nie usiadł przed nim,
więc my tam usiadłyśmy, czekając, aż przyprowadzą ojca. Po chwili
usłyszałyśmy cichy głos: »Skarby moje najdroższe, nawet się ze mną
nie przywitacie?«. To był głos ojca dochodzący ze spuchniętych ust
człowieka ze zniekształconą twarzą. Nie rozpoznałyśmy go. Później
usłyszałyśmy od niego: »Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze,
nic nie powiedziałem, niczego ode mnie nie wyciągnęli, nic nie
wiedzą. W najgorszym wypadku poślą mnie do obozu koncentracyjnego
w Niemczech«. Kiedy już stamtąd wyszłyśmy, zapytałam mamę:
»Dlaczego?«. Na to ona odpowiedziała z dumą: »Bo twój ojciec
zajmuje się polityką. Walczy o to, żeby świat stał się choć
trochę lepszy«”.

Latem 1944 roku linia frontu zbliżała się do
miasta. Bombardowania niszczyły całe kwartały. Oriana wraz z rodziną
wyjechała z miasta, schroniła się w klasztorze, w którym ukrywali
się partyzanci. Pewnego dnia klasztor otoczyły ciężarówki pełne
Niemców i włoskich faszystów, którzy kopniakami otwarli bramę. Oriana
zdążyła zniszczyć powierzone jej tajne dokumenty, które trzymała
w wydrążonej dyni, wśród nich kartkę z nazwiskami i adresami
partyzantów Partii Czynu. Wszystko działo się błyskawicznie. „Do
końca życia będę miała w uszach hałas silników ciężarówek,
wrzaski i rubaszne żarty: »Kobiety nas już nie kochają, bo nosimy
czarne koszule«. Potem stukot podkutych butów zbliżający się
korytarzem, podczas gdy ojciec, wyskoczywszy przez okno, uciekał przez
ogród. Nastąpiły brutalne uderzenia w drzwi naszego pokoju, drzwi
zaraz ustąpiły, pomieszczenie zapełniło się żołdakami. Nie zapomnę
serii z karabinów, krzyków i płaczu kobiet”. Ojciec w ostatniej
chwili polecił jej ostrzec dwóch jugosłowiańskich partyzantów
ukrywających się w innym skrzydle klasztoru. Za późno już było na
ucieczkę, więc Jugosłowianie wskoczyli do nieczynnej starej studni,
prosząc Orianę, żeby zasunęła klapę. Ta jednak okazała się dla
niej zbyt ciężka. „Być może Niemcy dostrzegli mnie przy tym i to
zgubiło Jugosłowian. Zrozumiałyśmy z mamą, że ich znaleźli,
słysząc, jak się śmieją. Nigdy w życiu nie zapomnę śmiechu
Niemców, gdy znaleźli ukrywających się Jugosłowian”.

Ostateczna bitwa o Florencję rozegrała
się w sierpniu. Przez wiele dni toczyły się walki o każdy
dom. W mieście nie było prądu ani wody, niemieckie miny
i moździerze rozmieszczone wokół miasta dopełniały zniszczenia,
nie oszczędzając mostów na rzece Arno. Nocą z 10 na 11 sierpnia
wycofali się ostatni niemieccy spadochroniarze. „Byli pokryci
błotem i wstydem, i bardzo spragnieni. Krzyczeli pod oknami:
»Wasser! Acqua! Wasser!«, ale okna pozostawały
zamknięte. Strzelali więc do nich z karabinów maszynowych i szli
dalej swoją drogą”.

Rankiem 11 sierpnia Oriana przewoziła czerwone
opaski z napisem Sprawiedliwość i Wolność,
które mieli założyć partyzanci zaproszeni na defiladę po
wyzwoleniu. Śpiesząc się, by dowieźć je na czas, przewróciła
się na rowerze i opaski rozsypały się po ulicy. Wiwatujący ludzie
pozbierali je i założyli na ramiona. „Mój Boże! Jaka byłam
wtedy młoda! Byłam jeszcze dzieckiem. Kiedy dotarłam do dowództwa,
dostałam w twarz. Cenne opaski udekorowały przypadkowych ludzi,
którzy w najlepszym wypadku nie zrobili nic, by pokonać faszyzm,
a w najgorszym sami byli faszystami”.

Teraz, kiedy walki o miasto się zakończyły,
mogli z rodziną wrócić do domu. Bombardowania spowodowały
ogromne szkody, w ogrodzie zastali głęboki krater, ale to w tamtej
chwili nie przeszkodziło ich radości. „Była niedziela, czułam
się lekka i szczęśliwa. Miałam na sobie nową białą sukienkę
uszytą przez mamę i białe skarpetki. Szłam ostrożnie, żeby nie
poplamić trawą białych pantofelków. Dzwony biły w całym mieście
radośnie jak na Wielkanoc, ogłaszając początek nowego życia. Wojna
się skończyła”. Florencja leżała w gruzach, ale wszyscy
wyszli na ulice, by wspólnie świętować. Oriana pobiegła oglądać
Amerykanów defilujących na ulicach miasta. Zapamiętała ich jako dobrze
odżywionych olbrzymów. Któryś z nich pociągnął ją za warkocz,
inny poczęstował czekoladą, którą przyjęła, choć wiedziała,
że mama ją za to zbeszta. Tosca miała charakter łagodniejszy niż
Edoardo, ale ona też traktowała Orianę od najmłodszych lat jak
dorosłą. Uczyła ją, że życie jest nieprzerwaną walką, którą
można wygrać tylko uporem i wytrwałością. „Pewnego dnia chodziłam
boso po kamieniach, mama zachęcała mnie: »Idź! Wytrzymasz!«. Po
chwili poprosiłam, żeby mnie wzięła na ręce, bo kamienie raniły
mi stopy, na co odparła: »Cały świat jest usłany kamieniami, szybko
się o tym przekonasz«”.

Jeden z amerykańskich żołnierzy
zaprzyjaźnił się z ojcem Oriany. Nazywali go w domu Ohio,
tak jak stan, z którego pochodził, bo jego imię było zbyt
trudne do wymówienia. Przychodził do nich często wieczorem,
przynosił bochenek białego chleba i zostawał na kolacji. Prowadził
niekończące się monologi na temat wojny, zjadając przy tym większą
część tego, co Fallacim udało się zdobyć na posiłek. Po jego
wyjściu Tosca, porządkując kuchnię, burczała zawsze: „My to mamy
szczęście! Wszyscy Amerykanie zaopatrują florentczyków w żywność,
a ten przynosi tylko trochę chleba i w zamian opróżnia nam
spiżarnię”. W prawdziwy gniew wpadła jednak dopiero wtedy, gdy
mąż podarował żołnierzowi zegarek z dewizką, który odziedziczył
po dziadku. Edoardo był bardzo przywiązany do tej pamiątki, ale
Ohio przy pożegnaniu wręczył mu swój zegarek, mówiąc przy tym
z uroczystą miną: „Zachowaj w pamięci Ohio”, w związku z czym
on poczuł się w obowiązku zrobić mu podobny prezent, ze słowami:
„Pamiętaj Florencję”. Kiedy po latach Oriana pojechała po raz
pierwszy do Ameryki, matka powiedziała: „Może uda ci się odnaleźć
tego nudziarza Ohio i odzyskać zegarek dziadka… Rozumie się, że
musiałabyś za niego zapłacić”.

Po wyzwoleniu miasta Edoardo Fallaci wszedł
w skład komitetu Partii Czynu, zajmował się działalnością
związków zawodowych. Był jednym z założycieli florenckiego oddziału
związku zawodowego pracowników przemysłu metalowego i przez jakiś
czas pełnił obowiązki redaktora naczelnego gazety „La libertà del
lavoro” („Wolność Pracy”). Duża część rodziny uczestniczyła
aktywnie w odbudowie, działając w szeregach Partii Czynu: Edoardo,
stryj Bruno i kilku innych krewnych zarówno ze strony matki, jak
i ojca. Ich nazwiska można odnaleźć w archiwach florenckiego ruchu
oporu. Na liście uczniów liceów widnieje Oriana Fallaci, która przez
jakiś czas wykonywała także obowiązki sekretarki Związku Kobiet
Włoskich, powiązanego z Partią Czynu. Z ochotniczego oddziału wojska
włoskiego została zwolniona w stopniu szeregowca. Zawsze z dumą
mówiła o swym zaangażowaniu w uwolnienie kraju od faszyzmu. Na
wiadomość, że otrzyma 15 670 lirów odprawy, wahała się, czy je
przyjąć. Przecież zrobiła tylko to, co do niej należało. W końcu
jednak przyjęła te pieniądze i kupiła za nie buty dla siebie
i sióstr (nikt w rodzinie nie miał wtedy przyzwoitych butów, ale
„mama i tata nie chcieli kupować dla siebie nowych”). Później
zapisała się do młodzieżówki Partii Czynu, jedynej, do jakiej
kiedykolwiek należała. „To była bardzo mała partia, w jej
szeregach byli sami generałowie, żadnych szeregowców. Mam wrażenie,
że jedynym zwykłym członkiem byłam ja”. Podczas jednego z wieców
poproszono ją, żeby weszła na scenę i przemówiła do zebranych jako
najmłodsza przedstawicielka ruchu oporu. Miała wtedy na sobie sukienkę
w biało-czerwoną kratkę. „Pamiętam mikrofon i swoje pierwsze
słowa: »Florentczycy! Przemawia do was zwykła dziewczyna. Młodzi
ludzie, posłuchajcie, co mam wam do powiedzenia!« – nic więcej nie
pamiętam, poza tym, że byłam strasznie zdenerwowana”.

3 Dom pełen książek

Od najmłodszych lat fascynowało ją słowo
pisane. Przemawiała do niej każda zapisana strona, każda linijka
budziła jej wyobraźnię. „Kiedy byłam małą dziewczynką, mama
kupowała wełnę w motkach, którą potem zwijała w kłębki. Każdy
z nich rozpoczynała od nawinięcia pierwszych metrów przędzy na
poskładany kawałek papieru. Mógł to być skrawek gazety, rachunek
ze sklepu albo czysta kartka. Gdy robiła potem sweter na drutach
i kłębek zmniejszał się, w miarę jak przybywało udzierganych
oczek, nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć, co też znajduje
się w środku. Rozprostowywałam potem poskładany karteluszek
niecierpliwymi palcami. Zdarzało się, że ku mojemu rozczarowaniu papier
był czysty. Ale gdy znajdowałam zapisany kawałek papieru, podawałam
go zaraz mamie do przeczytania i słuchałam jej z przejęciem. Nawet
rachunek ze sklepu mógł opowiedzieć jakąś historię”.

Oriana wychowywała się w domu, w którym
dużo się czytało. Książki kupowało się na raty. Rodzice
pasjonowali się literaturą, co było dość niezwykłe w ich klasie
społecznej.

„W naszym domu było mnóstwo książek,
bo matka i ojciec mieli, jak to nazywali, nałóg czytania. Książki
stanowiły dla nas świętość, bo były luksusem – jedynym, na jaki
sobie pozwalaliśmy – a poza tym to była kultura”. Oriana mówiła
często ze wzruszeniem, że jedynym cennym przedmiotem, jaki został jej
po ojcu, była dwutomowa Biblia z ilustracjami Gustave’a Doré.

Na bibliotekę przeznaczono pokój stołowy
nazywany w rodzinie Pokojem Książek, a w nim najważniejsze
były półki z ulubionymi książkami Edoarda. Właśnie w tym
pomieszczeniu spała w dzieciństwie Oriana. Nie miała łóżka,
a tylko, jak mówiła, „malutki tapczanik”. Na jednej z półek
od razu rzucała się w oczy gruba księga z rysunkiem kobiety
o egzotycznej urodzie na okładce, który przyciągał ją jak magnes,
podobnie zresztą jak tytuł: Baśnie z tysiąca i jednej
nocy. Stała się ulubioną książką dzieciństwa Oriany –
przez całe życie kupowała wciąż nowe egzemplarze, często w starych,
cennych wydaniach.

„Biblioteczka z przeszklonymi drzwiami
była dla mnie jak zakazany owoc, mama nie pozwalała mi jej
otwierać”. Dopiero kiedy Oriana miała dziewięć lat, mogła wziąć
do ręki jedną z przechowywanych w niej lektur. Leżała wtedy od
kilku dni w łóżku z gorączką i skarżyła się na nudę, bo
nie miała nic nowego do czytania. Wtedy matka otworzyła przeszklone
drzwi i wyjęła Zew krwi Jacka Londona. Oriana
od pierwszej strony pokochała psa Bucka i z wypiekami na policzkach
śledziła jego starania o odzyskanie wolności. Czytała przez całą
noc, podczas gdy matka ze swojego łóżka burczała: „Zgaś już
wreszcie to światło!”. Wiele lat później wspominała emocje, jakie
obudziła w niej ta lektura: „Historia Bucka była dla mnie przykładem
wytrwałości, upartej walki, lekcją życia. Stawiałam go sobie za wzór
przez cały okres dojrzewania, przez te zielone lata, w których krok po
kroku stawałam się sobą – taką, jaką mam nadzieję i staram się
być, to znaczy kobietą niepoddającą się jakimkolwiek ograniczeniom,
która nie pozwala sobie nic narzucić. Ludzie zwykle obierają sobie
o wiele ważniejszych bohaterów. Moim był pies”.

O ile Buck był jej pierwszym bohaterem,
Jack London był jej pierwszym wzorem do naśladowania. Matka wiele
jej opowiadała o jego awanturniczym życiu, włóczęgach po Stanach
Zjednoczonych, podróżach na Alaskę i rejsach po oceanach. Tymczasem
wujek Bruno ganił Orianę za to, że traciła czas na autora, który –
jak uważał – pisał zbyt dużo i nie zawsze dobrze. Oriana jednak nie
zgadzała się z jego zdaniem. „Lubiłam jego książki. Zachwycałam
się nawet tym, co było nie najlepiej napisane. Podziwiałam jego
wyobraźnię i inteligencję, różnorodność zainteresowań. Podobało
mi się, że ma chaos w głowie, że odczuwa potrzebę dzielenia
się z czytelnikiem wiadomościami, które się w niej kłębiły,
pisania na każdy temat, od polowania po politykę, od fantastyki po
socjologię”. Jack London stanowił dla Oriany przykład dziennikarza
literata, w którym mieszają się nienasycona ciekawość świata
i chęć przeżywania przygód. Wujek Bruno opowiadał jej czasem
o Virgiliu Lillim, korespondencie „Corriere della Sera”, który
kilka razy okrążył świat, oraz o Curziu Malapartem, który starał
się być obecny przy wszystkich najważniejszych wydarzeniach swojej
epoki. Oriana słuchała go w milczeniu.

Już w wieku pięciu lat postanowiła zostać
pisarzem. Właśnie tak, w rodzaju męskim używała zawsze tego wyrazu,
nigdy nie nadawała mu żeńskiej formy. Była głęboko przekonana,
że jej plany się powiodą, ale najbliżsi kiwali powątpiewająco
głowami. „Patrzcie tylko! Pisarzem! Czy wiesz, ile książek
musi sprzedać pisarz, żeby się utrzymać?” – powtarzała matka
i opowiadała jej o biedzie, w jakiej żył Jack London, imając się
przypadkowych zajęć, często cierpiąc głód. Wujek Bruno starał
się ją sprowadzić na ziemię: „Najpierw musisz trochę pożyć,
a dopiero potem możesz pisać. O czym chcesz pisać, jeżeli nie
znasz życia?”. A potem dodawał, że Tołstoj mógł pisać,
bo urodził się jako hrabia, a Dostojewski pieniądze na życie
wygrywał w kasynie. „Wszyscy starali się mnie zniechęcić;
przekonywali, że kto chce pisać, musi być bogaty i stary, a ja
byłam młoda i biedna”. Oriana zdecydowała się więc na kompromis,
który rodzina mogła zaakceptować. W oczekiwaniu na odpowiedni wiek
i warunki finansowe postanowiła zająć się dziennikarstwem.

Przeczytała wszystko, co znalazła w domowej
biblioteczce. Zaczęła od autorów greckich i rzymskich, potem
sięgnęła po literaturę anglosaską: amerykańską, począwszy od
Melville’a, oraz angielską, skupiając się przede wszystkim na
Szekspirze, co pozostawiło wyraźny ślad w jej stylu. Z Francuzów
interesował ją tylko Proust. Jak na samouka dobierającego lektury
chaotycznie i bez porządku, szybko zdobyła zadziwiająco bogatą
kulturę literacką. Mnóstwo czytała, pisała jeszcze więcej. Wiele
lat później wyznała w jednym z wywiadów: „Odnalazłam niedawno
zeszyty zapełnione niedorzecznymi opowiadaniami i absurdalnymi
bajkami. Najbardziej wspierała mnie w moich zainteresowaniach
matka. Myślę, że robiła to nie tylko dlatego, że sama, wychowana
w rodzinie artystów, czuła potrzebę obcowania z kulturą, ale niejako
z chęci odwetu. Tak, jestem pewna, że poprzez kulturę matka chciała
odebrać sobie to, czego życie jej poskąpiło, była dla niej drogą
do awansu osobistego i społecznego”.

Odrobiwszy zadania domowe, podczas gdy Tosca
szyła coś, siedząc przy niej w milczeniu, Oriana zapisywała stronę
po stronie, zachwycona, że potrafi za pomocą słów tworzyć nowe
światy. W jednym ze szkolnych zeszytów zanotowała ołówkiem, swoim
starannym, krągłym pismem: „Zadziwia mnie zawsze melancholijna
atmosfera świątecznych dni, a zwłaszcza popołudni, smutne
brzmienie kościelnych dzwonów. Jak teraz, w niedzielne popołudnie
wczesną zimą: lekka mgła, chłód, srebrzystobiałe światło bez
blasku słońca, zachrypnięty głos koguta, prawie bezlistna grusza,
której nagie gałęzie trwają w bezruchu, jakby zdrętwiały z zimna,
błotnisty warzywnik z główkami kapusty pogryzionymi przez gąsienice,
dochodzące ze wszystkich stron bicie dzwonów zdających kłócić się
między sobą. Gdybym była poetą albo przynajmniej pisarzem, ta chwila,
na którą składa się tyle elementów, mogłaby mnie zainspirować do
stworzenia dzieła sztuki, ale nie jestem literatem, więc tylko słucham,
patrzę, myślę i zapisuję”.

Tosca, której we wczesnej młodości
nie było dane się uczyć, przekonywała Orianę, by w pełni
wykorzystała swoje możliwości. Ostrzegała ją często: „Najgorsze
ze wszystkiego to nie mieć wykształcenia. Wtedy każdy może mieć
nad tobą władzę”. Wymagała od niej, żeby w szkole osiągała jak
najlepsze wyniki. W szkole podstawowej i gimnazjum Oriana świetnie się
uczyła, była zawsze jedną z najlepszych w klasie. W domu czytało
się na głos jej wypracowania, za które często otrzymywała różne
nagrody. Oriana była bardzo poważna jak na swój wiek, zdyscyplinowana
i zamknięta w sobie, skupiona na osiąganiu jak najlepszych
wyników. Jedna z sąsiadek pamięta, jak jeździła do szkoły,
pedałując zawzięcie na zbyt dużym rowerze. „Wtedy wykształcił
się mój charakter, mój nieznośny charakter. W rodzinie mówiło
się, że przed rozpoczęciem edukacji byłam łagodna i miła. Twarda
i agresywna stałam się w szkole, gdy odkryłam, że mogę być lepsza
od innych. Także od tych, którzy byli bogaci i których matki nie
musiały pracować ponad siły, by mogli się uczyć”.

Florenckie gimnazjum im. Gina Capponiego
ukończyła z najwyższymi ocenami i jesienią 1944 roku rozpoczęła
naukę w liceum humanistycznym im. Galileusza, zaliczywszy egzaminem rok
stracony podczas wojny. Była świetną uczennicą, ale szybko zyskała
sobie opinię krnąbrnej i kłótliwej. „W szkole zachowywałam
się strasznie. Biedni nauczyciele – niemało się przeze mnie
nacierpieli. Byłam inteligentna, nie miałam więc kłopotów z nauką,
ale byłam nieznośna. Jeżeli któremuś z profesorów zdarzało
się pomylić, nie traciłam okazji, żeby od razu i przy wszystkich
mu to wytknąć”. Oriana dużo politykowała. „Za każdym razem
gdy podnosiłam rękę, profesor filozofii śmiał się złośliwie
i mówił: »Posłuchajmy, co ma do powiedzenia ta uprzykrzona mądrala,
bo gotowa nas oskarżyć, że nie dopuszczamy jej do głosu«”. Z dwoma
kolegami z klasy założyła związek uczniowski i starała się
zorganizować strajk, ale szybko zrozumiała, że nikogo nie interesują
jej racje, a jeżeli już interesują, to z przyczyn zupełnie innych
niż te, które nią kierowały. Do rozpaczy doprowadzała księdza,
nadzwyczaj łagodnego nauczyciela religii. „Kiedy don Beni wchodził
do klasy, ja wychodziłam. Byłam głucha na jego protesty, które
szybko zamieniły się w zrezygnowane gderanie: »Idź sobie, idź,
nie przejmuj się, że jakiś skromny księżyna stara się ocalić
twoją duszyczkę«. Zabierałam drugie śniadanie i wychodziłam na
korytarz. Niczego nie ryzykowałam, łatwo mi to wybaczał i pytał
tylko z uśmiechem, czy smakowała mi kanapka”.

Wiarę straciła wcześnie, jeszcze
jako