Osobliwość a przedsiębiorczość
- Wydawca:
- Studio Emka
- Kategoria:
- Obyczajowe i romanse
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-63773-82-3
- Rok wydania:
- 2012
- Słowa kluczowe:
- budzi
- czujność
- menedżerskiej
- osobliwość
- pomysłodawców
- promującej
- przedsiębiorczość
- robert
- rodziców
- seria
- skierowany
- twórczość
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Osobliwość a przedsiębiorczość”
To nowy projekt, nawiązujący do działalności edukacyjnej jego pomysłodawców: Roberta Kroola i Jarosława Sikory, skierowany do licealistów i studentów.
Twórcy są przekonani, że oprócz wiedzy i sprawności merytorycznej obecnie coraz większe znaczenie odgrywają umiejętności praktyczne.Dlatego projekt LifeSkills to nie tylko seria książek, ale i intensywny program szkoleniowy.
Projekt LifeSkills kształtuje u przyszłych liderów społeczności cztery grupy kompetencji:
1. Pomysłowość, a twórczość i przedsiębiorczość,
2. Logika, a przenikliwość i czujność,
3. Samodzielność, a współdziałanie,
4. Komunikacja a erystyka, dialektyka i retoryka.
W prestiżowych rankingach magazynu „ThinkTank” (badania wsparte danymi z Instytutu Monitorowania Mediów oraz firmy Google) od lat uznawany za jednego z najbardziej cenionych doradców biznesowych w Polsce. Biegły sądowy z zakresu reorganizacji i restrukturyzacji oraz strategii i oceny ryzyk prowadzenia przedsiębiorstw.
Autor siedmiu książek, w tym bestsellerów Wolni i zniewoleni oraz Standardy Kierowania Zespołem Handlowym.
Ma za sobą 25 lat doświadczeń w prowadzeniu własnych firm oraz coachingu, przeszkolił ponad 500 tysięcy specjalistów i menedżerów. Pomysłodawca opartej na wolontariacie, ogólnopolskiej akcji społecznej skierowanej do młodzieży, promującej wiedzę o przedsiębiorczości – Projekt 21; współtwórca programu rozwoju talentów High Flyer. Od wielu lat związany z edukacją profesjonalną młodzieży i rodziców; jako tutor wskazuje obszary wspólne dla działalności rodzicielskiej i menedżerskiej. Autor szeregu programów edukacyjnych. www.krool.org
U jednych Robert Krool budzi niepokój, a innych budzi ze snu. Należy do najbardziej wpływowych doradców biznesowych w Polsce, co potwierdzają nie tylko rankingi, ale i jego „osobliwe” publikacje, które biją po oczach logiką, rzadko współcześnie spotykaną. – dr Adam Mokrysz, członek zarządu Grupy Mokate
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Robert Krool
Redakcja: Hanna Jaworowska-Błońska
Projekt okładki: Michał Duława
Redakcja techniczna: Paweł Żuk
Copyright © Robert Krool
© Copyright for the polish edition
by Wydawnictwo Studio EMKA
Warszawa 2012
Wszelkich informacji udziela:
Wydawnictwo Studio EMKA
ul. Królowej Aldony 6, 03-928 Warszawa
tel./fax 22 628 08 38,616 00 67
wydawnictwo@studioemka.com.pl
www.studioemka.com.pl
ISBN 978-83-63773-09-0
Wszelkie prawa, włącznie z prawem do reprodukcji tekstów i ilustracji w całości lub w części, w jakiejkolwiek formie – zastrzeżone.
Skład i łamanie: www.anter.waw.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Dedykuję tym, którzy bardzo chcą,
marzą, wizualizują oraz naśladują.
I nic z tego nie wynika…
Autor
Bogate, ociekające przepychem dziadostwo…
Oto szczyt marzeń ograniczonego człowieka.
Wstęp
Entuzjastyczne przyjęcie Projektu 21 (www.projekt21.eu) wymyślonego przez Roberta Kroola uzmysłowiło nam wszystkim, że wiedza na temat przedsiębiorczości jest dobrem deficytowym. Początkujący przedsiębiorca czy student koncentruje się głównie na naśladowaniu znanych przedsiębiorców. Lub gorzej, koncentruje się na ich dorobku. To prowadzi donikąd. Osobowości nie można naśladować. Inspirowanie się czyjąś przedsiębiorczością oznacza zupełnie coś innego. Przedsiębiorczość zdaniem Kroola zakłada testowanie własnych pomysłów, ich różnych wariantów, a nawet modeli biznesowych. To wnioski zdobyte na drodze do osiągania własnych efektów, ale też i doznawanych porażek. Prawdziwie autorskiej drogi. Naśladowanie innych w biznesie sprawdza się… rzadko.
W książce tej czytelnika z pewnością zaintrygują kwestie osobliwości i przedsiębiorczości. Jeśli chodzi o pierwsze pojęcie Robert Krool nie odwołuje się do dziedziny współczesnych mediów, gdzie ta czy inna osoba stanowi medialną osobliwość (rozumianą jako dziwactwo). Przywołując je na karty swej książki nawiązuje do astronomii, gdzie osobliwość oznacza obszar, w którym przyspieszenie grawitacyjne lub gęstość materii osiągają nieskończone wartości. Według fizyków osobliwość powinna istnieć na początku Wielkiego Wybuchu, który najpewniej dał początek Wszechświatowi, jaki dziś znamy. To właśnie nas interesuje: Co było na początku?, Co musi się stać, jakie muszą zostać spełnione warunki, aby nastąpił wielki wybuch w naszym życiu?, Co musi się stać, aby wszystko mogło się zmienić?, Aby wszystko mogło się stać na nowo? Odpowiedzi będą zaskakujące. Gdyż wiele z tych spraw oscyluje wokół realnych w naszym społeczeństwie „czarnych dziur” na tle wiedzy. Zdaniem autora dziś ludzie zamiast wiedzy wybierają opinie i poglądy.
Druga kwestia to przedsiębiorczość. Robert Krool interpretuję ją w sposób najszerszy z możliwych: jako otwartą postawę wobec życia. Przyjąwszy takie podejście możemy odnosić sukcesy na wszelkich polach, a biznes jest tylko jednym z nich. W jaki sposób pobudzać w sobie przenikliwość? Jak cieszyć się pomysłowością? Czy warto czujność uczynić swoim celem i dlaczego należy unikać uśpienia? Robert twierdzi, że warto na takie pytania odpowiadać. Bo przedsiębiorczość to sensowna droga do samorealizacji.
Niniejsza książka jest zbiorem intelektualnych inspiracji skierowanych przede wszystkim do tych, którzy się zastanawiają. Do tych, którzy nie zdecydowali jeszcze czy rozpocząć samodzielną działalność gospodarczą, czy nie, i nadal tkwią w korporacjach lub na uczelniach. Zawarte w niej przemyślenia mogą być przydatne również tym, którzy decyzję już podjęli, ale dopiero rozpoczęli wędrówkę na drodze do samorealizacji w biznesie, sporcie, edukacji, opiece zdrowotnej lub w wolnych zawodach.
Zapraszam czytelników do krainy prawdziwego rozwoju. Znajdziecie tu wiele praktycznych pomysłów, nadających się do natychmiastowego zastosowania. Ale jeszcze istotniejsze jest, że książka pomaga w zrozumieniu zasad rządzących światem przedsiębiorczości i w nim obowiązujących oraz nieoczywistych relacji międzyludzkich. Dzięki doświadczeniu autora (Robert jest w przededniu jubileuszu 25 lat działalności na własny rachunek) będziecie lepiej przygotowani do starcia z rzeczywistością.
dr n. med. Jarosław Sikora
lekarz i przedsiębiorca,
twórca Kursu Sikory
– Matura Wysokich Lotów
Warszawa, listopad 2012
Od autora
Wielu z nas prowadzi ograniczone życie
nie dlatego, że musimy, ale dlatego,
iż wydaje nam się, że nie mamy
innego wyjścia…
Wolfgang Amadeusz Mozart całe życie uciekał przed wierzycielami. Grisza Perelman rozwiązał hipotezę Poincarégo, jedno z większych wyzwań matematycznych. I tyle. Poza tym jest odludkiem. Nie pracuje, mieszka z matką w klitce w Petersburgu i podobno z nikim się nie kontaktuje. Nie chce nawet przyjąć miliona dolarów nagrody za swoje dokonanie. Nie odpowiada na oferty pracy z całego świata. Wielu wybitnych sportowców nie jest w stanie sklecić jednego zdania, i gdyby nie sport zostaliby uznani za lokalnych półgłówków. Poznałem setki pracowników naukowych, akademickich, którzy szczycili się bardzo wysokim wynikiem w testach na inteligencję (przynależnością do Mensy itp.) lub ogromną wiedzą w obranej dziedzinie akademickiej, jednak okazali się ludźmi całkowicie bezradnymi zawodowo, a nierzadko i życiowo. Wielu z nich pozostaje zupełnie ślepymi na nadarzające się okazje, dające możliwość rzeczywistego wykorzystania lub zagospodarowania wiedzy, jaką dysponują. Że o zrealizowaniu marzeń nie wspomnę…
A przedsiębiorca? To nie asekurant i miłośnik ciepłych posadek, pozbawiony młodzieńczego entuzjazmu. To godny uwagi człowiek z pasją, niestandardowy oryginał, chodzący po swojemu i dopinający swego. Jak pionier, który nie zamierza iść wydeptanym szlakiem i przeciera zupełnie nową, lepszą drogę! Stereotyp przedsiębiorcy-dziadka leśnego, zgodnie z którym ma on tylko cele i pasje ekonomiczne, przypomina nieodparcie tragikomiczną postać Charlesa Duella. Ów słynny szef Biura Patentów i Znaków Towarowych USA w 1899 roku złożył wniosek o likwidację swojego urzędu i uzasadnił to stwierdzeniem: „Wszystko, co można wynaleźć, jest już wynalezione”.
Teoria, że przedsiębiorczość to domena ekonomii i biznesu jest tak samo błędna, jak – nie tak odległa – wiara obywateli Świętego Cesarstwa Rzymskiego, że Ziemia jest płaska. Zakładanie własnego biznesu, działalność gospodarcza to po prostu pewne formy prawne, narzędzia podatkowe, którym trzeba sprostać, by realizować cele zawodowe i wykonywać pracę. Dziś cele zawodowe wyznacza sobie prawie każdy – to już powszechny standard. Czego brakuje ludziom zastanawiającym się nad swoją pracą i życiem? Długofalowego stawiania sobie celów osobistych, rodzinnych (inwestycje w siebie, otoczenie, dzieci itd.), a także planowania spraw związanych z pragnieniami serca, duszy oraz potrzebami intelektu i ciała.
Wskazując na „przedsiębiorczość”, mówiąc i pisząc na ten temat zachęcam do czegoś większego, szerszego i głębszego! Do bycia sobą, a nie człowiekiem, jakiego chcą z nas zrobić inni, lub już zrobili, za naszym cichym przyzwoleniem. Wskazuję: zrób ze swego życia dzieło sztuki! Uczyń to jednak po swojemu: jako specjalistka, ogrodniczka, czy mistrzyni kuchni, menedżer, naukowiec, społecznik, artysta, budowlaniec, pisarka, polityk, wykładowca, hydraulik lub sportowiec. Jako biznesmen też, niekoniecznie ograniczając się do celów ekonomicznych! Bycie dobrym w tym, co się czyni, cokolwiek by to było, jest kluczowe. I jednocześnie bardzo dalekie od stania się ekonomicznym klonem przedsiębiorczych teorii rodem z lamusa.
Jeśli jednak jesteś przekonany, że geny kontrolują twoje życie i myślisz, że nie masz wpływu na to, jakimi genami obdarzono cię przy poczęciu, masz niezłą wymówkę, by uważać się za ofiarę dziedziczności. Status ofiary, to superpozycja dla wielu z nas. Jeśli zaś nie genetyka jest przyczyną marnego losu, to można sięgnąć po religię, twierdząc: „Wszystko w rękach Boga” albo: „Będzie, jak Bóg da”! Tudzież ewentualnie: „Ja łażę, jak Jezus każe…”. Świat jest przepełniony ludźmi żyjącymi w ciągłym strachu, iż pewnego niespodziewanego dnia ich własne geny lub ich dobrotliwy ojciec Bóg, zwrócą się przeciwko nim. Wielu wierzy, że są zegarowymi bombami lub grzesznikami przez urodzenie. Pełni niepewności czekają aż zostaną pokarani nowotworem lub inną chorobą, podobnie jak zdarzyło się to ich matkom, ojcom, braciom czy siostrom. Do tego dochodzi jeszcze wiara w przeznaczenie i przypisywanie minionym zdarzeniom jedynej słusznej strategii – z góry ustalonego ich sensu i porządku. Czy próbują zrobić to samo wobec przyszłych wydarzeń? No właśnie…. A nieporozumienie z korelacją i przyczynowością zaczyna się już podczas debaty o faktycznej przyczynie, która spowodowała na przykład chorobę, jakieś zdarzenie lub wypadek. Bo zupełnie czym innym jest korelacja zdarzenia z innym zdarzeniem. W tym drugim przypadku nie ma mowy o sile kontrolującej. Tylko o sprawie skorelowanej! Zastanów się więc dobrze: kogo słuchasz? I odpowiedz sobie szczerze. Wiedz przy tym, że wylądujesz nie gdzie indziej, ale blisko tego, kogo słuchasz. Jeśli jest to ofiara lub fanatyk jakiejś ideologii, upodobnisz się do niego. Staniesz się taki jak on. Zadaj sobie więc pytania: „Gdzie chcę być? Jakim człowiekiem chcę być? Jakim fachowcem w przyszłości?”. I podkreślam: możesz BYĆ, chciej BYĆ i już startuj w upragnionym kierunku, by rozwinąć się w pełni i iść swoją drogą.
Przyznaję otwarcie, że jestem bardzo wyczulony na stwierdzenia typu: „To jest niemożliwe!”. Historia naszej cywilizacji potwierdza, że zwolennicy „niemożliwego”, ci sprzed 100, 15, a nawet pięciu lat, współcześnie mogliby obchodzić święto swej ignorancji czy raczej arogancji. Przypomnijmy lorda Kelvina. Ten bardzo mądry, znany i poważany fizyk, matematyk, przyrodnik, był przyzwyczajony do autorytatywnego informowania otoczenia o swoim geniuszu. Pod koniec XIX wieku stwierdził w sposób bardzo jasny: „Maszyny latające cięższe od powietrza są po prostu niemożliwe do skonstruowania”. Nie minęło nawet 10 lat i poważany naukowiec zobaczył na własne oczy całkowitą klęskę swoich poglądów, którą zafundowali mu bracia Wright. Czy to koniec kompromitacji Kelvina? Nie. Niezrażony jedną porażką, w dalszym ciągu histerycznie informował wszystkich o swoich mądrościach. Stwierdził między innymi, że „promienie Roentgena jakoby prześwietlające ciało są najzwyklejszą mistyfikacją”. Finał sprawy znacie. Nigdy zatem nie mów „nigdy”; nigdy nie mów „niemożliwe”. Inaczej zbudujesz tylko żałosny pomnik własnej arogancji.
Ta ostatnia, jak sam zaobserwowałem, maleje nie wraz z wiekiem, ale z doświadczeniem i rozwojem człowieka. Na ten przykład w szkole nauczono nas niewielu potrzebnych rzeczy. Natomiast wielu niepotrzebnych, które potem w dalszym życiu stają się balastem. Wpajano w nas między innymi, że dzięki ciężkiej pracy można zajść daleko, stać się niezależnym, mądrym oraz bogatym. Wynikałoby z tego, że najbogatsi i najszczęśliwsi ludzie to górnicy, hutnicy, strażacy i policjanci…
W naszych, obowiązkowych, szkołach uczy się wszystkiego tego, co tak naprawdę w ogóle nie przydaje się w życiu. Czy przydaje się biegła znajomość anatomii pantofelka? Czy potrzebna jest znajomość budowy morszczynu pęcherzykowatego? A może świat zbawi nasza wiedza na temat chełbi modrej? Dla niewtajemniczonych, chełbia to krążkopław z typu parzydełkowców. Tego można się dowiedzieć w polskiej szkole i wielu innych rzeczy.
Jednocześnie w szkole boleśnie brakuje przedmiotów, dzięki którym można byłoby uczyć się podstawowych umiejętności: psychologii sukcesu i porażki, budowania szczęśliwych duchowo związków, planowania dobrobytu w życiu i osiągnięcia pomyślności w pracy zawodowej. Dlatego wielu dorosłym brakuje przedsiębiorczości i przenikliwości w myśleniu o swoim życiu. Zaś cwaniactwo i podejrzliwość, w niektórych środowiskach powszechne, to kiepskie substytuty tych cech. Natomiast obwoływanie inteligencji, w tym wskaźnika IQ, wszechmogącym sprawcą sukcesu, należy do najbardziej głupich przekonań, z jakimi się spotkałem. Świat zachodni ma już za sobą epokę bezkrytycznego zaufania do testów IQ i wiary w to, że wartość umysłu człowieka da się ustalić tak samo łatwo, jak obwód w pasie, wagę ciała lub jego temperaturę. W naszej części UE jednak przeciętny obywatel dalej uważa, że dobre stopnie (potwierdzające wysoki IQ!) oraz wzorowe zachowanie, w tym poddaństwo wobec kieratu pedagogów, stanowią szansę na udane życie. Ale czy zdobycie wiedzy z jakiegoś zakresu, zdanie egzaminów jest równorzędne z umiejętnością wymyślenia i wykonania czegoś samemu?
Właśnie to pytanie zadaję sobie od blisko 30 lat. Moje obserwacje, refleksje i wnioski mogą czasami wydawać się dziwne. Wynika to z faktu, że orędowane przez wielu „podążanie do źródła” rozumiem konkretnie jako: podążanie pod prąd! To przeświadczenie nie opuszcza mnie od lat. Patrzę dookoła i co widzę? Że, za wspólne pieniądze, kształcimy i certyfikujemy ludzi, którzy potem (często do końca życia) drepczą w miejscu. Wreszcie wydeptują sobie w ziemi dziurę, z której nawet nie widać ich głów. Z takiej perspektywy nigdy nie zobaczą słońca, ale ciągle widzą dno. Zgodnie z zasadami komuny i biedy, nie działa się systemowo na korzyść ludzi ambitnych i pełnych inicjatywy. Przeciwnie, wychowuje się stada przeciętniaków, myślących zgodnie z uczelnianą lub kulturową doktryną, a nierzadko i nieudaczników, którzy jak lemingi mają w sobie instynkt samobójstwa. Lub zwyczajnie autodestrukcji. Zamiast budować, ciągle burzą. Dzieło innych? Czasem tak, ale przede wszystkim kastrują samych siebie… A to z radości tworzenia, a to z satysfakcji życiowej. Jak im się to udaje? To proste. Są w tym kierunku wyszkoleni!
Jednak jeśli jesteś tego wszystkiego świadom, możesz zacząć się realizować. Nieważne ile masz lat. W każdym okresie życia możesz rozpocząć swoją drogę osobistej przedsiębiorczości, określić swój styl życia i znaleźć pomysł na siebie. Początkiem tej drogi są zawsze zwykłe marzenia. Reszta to już ich konsekwencje… Może nie zdążysz zrobić wszystkiego, ważne, że zaczniesz robić to, czego nie będziesz później żałował.
Jest to twoja podróż ku osobistej satysfakcji i własnym korzyściom, która nigdy się nie kończy. Bo prawdziwym celem jest podróż, a nie jej finał.
Nie warto łudzić się, że na swojej drodze napotkamy człowieka, który da nam wszystko, co jest nam potrzebne i czego pragniemy. Takich osób nie ma. A właściwie jest jedna – każdy z nas może być dla siebie takim człowiekiem. Nie oszukujmy się jednak – nie ma to nic wspólnego z czarami, którymi można naprawić świat. Współcześnie wiara w możliwości człowieka została zastąpiona tzw. wiarą w absolut. Jednak, w dużym uproszczeniu, Wszechmogący i Wolność to dwa przeciwstawne sobie pojęcia. To Wolność – a nie co innego lub ktoś inny – jest najwyższą wartością dla człowieka. I przyznaję, że nie podziwiam przedsiębiorczości ideologów, kapłanów oraz innych oszołomów kreujących intelektualnie mocno podejrzane wizje i wartości.
Jak zresztą można im uwierzyć? Wszelkie wierzenia tego rodzaju oparte są na szczuciu jednych ludzi przeciwko drugim. Tak rzadko zdarzają się myśliciele, których stać na takie stwierdzenia, jak Grahama Greene’a: „Jako katolik dziękuję Bogu za heretyków. Herezja to tylko inne określenie wolności myśli”. Tak naprawdę herezja jest tępiona przez wszystkich dzierżycieli władzy objawionej. Według nich jest tylko jeden Bóg i tylko jedna słuszna do niego droga, nie ma więc mowy o jakichkolwiek negocjacjach. Jako wyznawca nie jesteś upoważniony, żeby myśleć, ani, tym bardziej, żeby wątpić! Postawa niewiernego Tomasza jest przecież dla chrześcijan synonimem niewłaściwego sceptycyzmu – wobec sprawy, w którą należy uwierzyć bez zastrzeżeń. A powinno być zgoła odwrotnie! Przecież ten facet chciał twardych dowodów, myślał racjonalnie, tak jak obecnie myślimy niemalże wszyscy. Tak myślą również ci, którzy mienią się największymi bożymi sługami. Na ile więc wyobraźnia pozwala nam wykorzystać otrzymane informacje od innych? Zawsze przecież każda osoba, która ośmieli się głosić, że miała lub ma z Bogiem czy innym bóstwem kontakt, którego instytucje kościelne nie są w stanie kontrolować, jest przez nie traktowana jak zwykły oszust. Racjonalnie i podejrzliwie badają każdy aspekt objawienia/widzenia. Jak więc można wierzyć ludziom, którzy jedno mówią, a drugie robią? Tu upatruję fenomenu Karola Wojtyły, który niezmiennie twierdził, że „wszystkie drogi prowadzą w tym samym kierunku”.
Pierwszym krokiem jest więc uświadomienie sobie, że przyszłość zależy przede wszystkim od nas. A kluczową sprawą jest teraźniejszość. To tu musimy być obecni. To tu musimy być przebudzeni i wolni. Tylko my sami możemy sobie pomóc, musimy więc zmieniać siebie, a nie innych i cały świat. My sami powinniśmy być sobie przychylni, na innych nie ma co liczyć. Na tym zasadza się obecność w rzeczywistości.
Obowiązek szkolny, jaki wprowadzono pod koniec XIX wieku, był wynikiem rewolucji przemysłowej, a nie filantropii. Zaistniała potrzeba masowego zatrudniania do obsługi maszyn w miarę wykształconych robotników, a nie geniuszy. Ta sama potrzeba stała się impulsem do powstania pierwszego testu na inteligencję typu IQ. Podobno na prośbę władz Paryża psycholog Alfred Binet i lekarz Theodore Simon opracowali w 1905 roku test diagnozujący dzieci opóźnione w rozwoju. Otrzeźwienie przyszło po wielu, wielu latach testomanii, ale jak widać nie wszędzie. Od lat obserwuję ludzi, którzy nic nie wiedzą o tych testach, a nawet o związanych z nimi wymogach, lecz swoją wiarą w nie biją na głowę samych ich twórców i liczny personel obsługujący „biznes testów na inteligencję”. I temu personelowi udało się przekonać miliony ludzi, że sukces życiowy zależy od wysokości IQ! Faktem jest jednak, że nie stałoby się to bez udziału samych zainteresowanych. Bo jeśli ktoś nie uwierzyłby, to ten cud nie miałby miejsca. Jako ludzie „idący pod prąd” pamiętajmy, że tylko kłamstwo wymaga ofiary z „wiary”, bo prawda jest prosta i oczywista…
Nie możesz zatem dobijać sam siebie takimi zabobonami. Wiara w IQ może cię zdołować, podobnie jak wiara w przeznaczenie. A jeżeli nie będziesz w dobrym stanie psychofizycznym, to nie ruszysz z miejsca. Więc jeśli nie zadbasz o własne dobre samopoczucie, to nie pomożesz ani bliskim, ani twojej karierze, ani całemu światu. A już na pewno nie pomożesz swojemu szczęściu. Uważam, że jednym z największych odkryć jakie uczynił człowiek, i jedną z największych dla niego niespodzianek, jest unaocznienie, że może on uczynić to, o czym ze strachem sądził, że nie potrafi uczynić.
Robert Krool
PS Żeby ułatwić czytelnikom wypracowanie własnego poglądu na temat poruszanych spraw, na początku każdego rozdziału przytaczam autentyczną rozmowę, która jest przyczynkiem do dalszych rozważań. Są to rozmowy z ekspertami, przedsiębiorcami, czytelnikami moich książek, korespondentami lub po prostu znajomymi. Ze względu na ich szczery charakter, dane rozmówców i omawianych zdarzeń zostały zmienione, natomiast treść rozmowy zawsze jest autentyczna.
Musimy dopiero nauczyć się sztuki życia w świecie przesyconym nadmiarem informacji.
A także, jeszcze trudniejszej, sztuki przyuczania innych do życia w takich warunkach.
ROZDZIAŁ IKażdy ma swój talerz,czyli oznaczeniu dziedzictwa kulturowego
Uczyć się, oduczać i uczyć na nowo… Ci, którzy tego nie potrafią, są analfabetami XXI wieku.
Alvin Toffler
Anna, młoda kobieta. Mieszka poza Polską. Ponad 12 lat pracowała w restauracjach i klubach. W końcu otworzyła kluborestaurację na peryferiach śródmieścia jednej ze stolic w UE. Rozmowa odbyła się w rok po otwarciu klubu, a jej druga część nastąpiła półtora roku później.
Robert Krool: Jesteś zła?
Anna: Że otworzyłam i zadłużyłam się po uszy? Tak! Bardzo.
Na siebie? Na innych? Na co?
Myślę, że gdybym się nie zadłużyła, a swoje oszczędności trzymała dalej na koncie, to wstawałabym szczęśliwa i szła do pracy, a potem mogłabym w dobrym nastroju iść na imprezę lub spokojnie delektować się wieczorem z przyjaciółmi. Teraz mam tylko zmartwienia. Tak, jestem zła jak osa. Czuję się jak niewolnik.
Kto cię namówił do założenia własnej knajpy? Kto cię motywował? Popędzał, zachęcał w jakikolwiek sposób?
Sama się motywowałam i popędzałam. I chyba przyłożyli się do tego niektórzy znajomi. Opowiadali o niezależności finansowej, o byciu właścicielem, jak o czymś, bez czego w ogóle nie warto żyć. A tu kompletna masakra. Kelnerzy kradną, choć nie są z Polski. Szef baru kombinuje na każdym kroku, mimo że znajomy. A kuchnia co chwilę się zmienia, bo wyrzucam kolejnego kucharza – zawsze za to samo: bezmyślność, marnotrawstwo, złodziejstwo. Klienci i owszem są, ale to, co zostaje z miesięcznego utargu, to mniej niż uzbierałam z napiwków jako superkelnerka. Mój chłopak miał być szefem kuchni, ale po miesiącu pracy skapitulował – jest niezłym kucharzem, nie radził sobie jednak z ludźmi. Zatrudniasz kogoś, ufasz mu, a potem okazuje się, że to kompletny kretyn i oszust, tyle że z krzyżykiem na szyi…
Masz do siebie pretensje? Żal? Czy może po prostu dziś jest gorszy dzień?
Gdybym wiedziała, czym to pachnie, nikt by mnie nawet na siłę nie zaciągnął do prowadzenia własnej knajpy. Wszyscy chcą cię okraść. Chwila nieuwagi i już za nią płacisz. Wiesz, co jest najgorsze? Że muszę się z tym borykać sama. Mój przyjaciel wyjechał do pracy do innego kraju. Ja wsadziłam tu oszczędności swojego życia. Jestem uziemiona. Do tego kredyt – dokładnie drugie tyle ile dałam od siebie, czynsz co miesiąc, koszty leasingu samochodu dostawczego, opłaty za energię, plus pensje i oczywiście rachunki za towar od dostawców, negocjacje zamówień, reklamacje itd. Wszystko na mojej głowie. Zostaje mi ledwo na opłacenie mieszkania. Nie mam czasu dla przyjaciół. Nie mam czasu dla rodziny. Nie mam czasu, by zadbać o siebie. Kładę się spać o 04.00 nad ranem, wstaję o 10.00 rano, i tak codziennie. W niedzielę odsypiam cały tydzień. I po co mi to?
Nie wiem. Ale myślę, że sobie poradzisz. Przecież to było twoje marzenie…
To koszmar nie marzenie. Przy udziale innych motywowałam się jak idiotka: „Bądź inwestorem! Bądź właścicielem! Bądź cool!”. A najlepiej – bądź bogata i posiadaj wszystko, bo tak jest cool! To okropne doświadczenie. Ty często mówisz o stylu życia, ale ten mój obecny jest do bani. Całkowicie. Nie wiem, ile to potrwa!? Nie wiem, ile wytrzymam!? I nawet sama nie wiem, po co!?
A jak sądzisz, na czym znasz się najlepiej? Co jest twoją mocną stroną?
Organizacja pracy. Byłam szefem sali przez długie lata, pracowałam z szefem kuchni, z którym wspólnie mieliśmy otworzyć knajpę, ale nie dostał kredytu. Potem się też okazało, że nie ma własnych pieniędzy. Potrafię poukładać zespół i jego zmiany godzinowe, dostawy, zaplanować kartę/menu, porcje dla kuchni, dobrze wychodzi mi wszystko, co związane jest z logistyką i obsługą klienta. Niestety nie radzę sobie z wyszukiwaniem i doborem ludzi. Potrafię też świetnie obsługiwać klientów. Ale nie umiem pracować sama. Wiesz, zamknąć się w biurze i siedzieć w kwitach, dzwonić i pisać e-maile… To mnie rozwala. Nie lubię krzyczeć na ludzi. Nie lubię się kłócić. Nie lubię, jak ktoś chce mnie okraść na żywca. To dla mnie za trudne.
A skąd te umiejętności, które wymieniłaś?
Kupę lat siedzę w gastronomii. Na pierwszym roku studiów wyjechałam z Polski i zdecydowałam, że zostanę tutaj. Najpierw pracowałam za barem. Potem przy stolikach i tak poszło…
Cofnijmy się w czasie. Zawsze byłaś samodzielna, zgadza się? A kto miał na ciebie wpływ w okresie dorastania? Jakie sytuacje mogły na ciebie oddziaływać? Powiedz, nawet jeśli wspomnienia byłyby niemiłe.
Ojciec zaraził mnie modelarstwem. Początkowo były to szybowce ze sklejki. Potem z plastiku, potem modele z silnikiem. Precyzyjna robota. Często pracowałam w nocy – dopasowywałam, kombinowałam, kleiłam i tak w kółko. Były momenty smutku, ale i radości, kiedy model utrzymywał się w powietrzu i robiliśmy z ojcem zdjęcia. To trwało ponad 10 lat, tym modelarstwem zajmowałam się od czwartego czy piątego roku życia. Przestałam na dwa lata przed maturą. Zawróciła mi w głowie pierwsza miłość. Wstydziłam się tego zajęcia. I tak poszło w odstawkę…
Zatem robotę precyzyjną, trochę artystyczną i trochę inżynierską, masz w małym palcu. A w klubie pewne sprawy ogarniasz jak mistrz: plan dostaw, porcje w kuchni, plan pracy na zmianach, dekoracje i urozmaicenia smaku dnia – to dla ciebie normalka. Zgadza się? Kłopoty sprawiają ci relacje z ludźmi, czy dobrze zrozumiałem?
To moja bolączka. Wszystko inne przynosi mi dużo radości. Znam się na tym. Wiem, czego chcę. Ale z ludźmi nie daję rady. Znaczy, jak ktoś już pracuje i jest OK, to nie ma problemu. Jesteśmy zespołem. Ale jak ktoś kombinuje, wiesz, przynosi zwolnienie lekarskie, a de facto zarabia gdzie indziej na czarno, wynosi, jest notorycznie zmęczony i nie chce mu się, okazuje klientowi zniecierpliwienie lub arogancję… Nie umiem sobie w takich sytuacjach radzić.
Znaczy, że masz nad czym pracować. I wiadomo, o co chodzi. Sądzisz, że można się tego nauczyć? Może wgryziesz się w kilka książek, poszperasz w internecie? Wiesz studia, to niekończąca się historia u dorosłych ludzi.
Niczego nie jestem pewna. Wróćmy do rozmowy kiedy indziej… W tej chwili mam mętlik w głowie. Ty potrafisz namieszać… Jestem wyczerpana i przemęczona. Wybacz.
Minęło półtora roku.
Robert Krool: Sprawiasz wrażenie spokojnej i zdecydowanej. Najgorsze za tobą?
Anna: Przede mną. Ale stawię temu czoła. Knajpę w końcu odstąpiłam pewnemu małżeństwu, które lubiło się u mnie stołować. Długów już nie mam. Czynszu nie płacę. Nie ciąży na mnie odpowiedzialność za ludzi, pensje, dostawy, czyjeś humory itd.
Czy to oznacza, że wróciłaś do modelarstwa? A może zaczęłaś myśleć po swojemu? Jak przedsiębiorca-modelarz?
Wracam do modelarstwa. W każdą niedzielę na stawie w parku puszczam modele wodne. Ale dopiero od miesiąca. Od piątku do soboty „ustawiam obsługę knajp” dla obcych właścicieli. W każdej spędzam dwa dni, jako coach/trener. Pieniędzy mam znowu tyle, że mogę odkładać. A przede wszystkim – budzę się rano z uśmiechem. Mam czas na czytanie. Jestem szczęśliwa. Choć niezakochana.
Czy w najbliższym czasie czeka cię podjęcie jakiejś ważnej decyzji? Napomknęłaś…
Tak. Muszę się zmierzyć z ważną ofertą. Jeden ze zleceniodawców chce mnie zakontraktować jako menedżera zarządzającego w swojej restauracji w centrum miasta. Idę na próbę na okres dwu miesięcy w pełnym wymiarze, od poniedziałku do soboty. Do tej pory przez ostatnie trzy miesiące bywałam tam dwa dni w tygodniu jako coach.
Rozumiem, że zaczęłaś myśleć jak modelarz i przedsiębiorca? Jakieś konkrety? Zmiany w sposobie myślenia?
Same konkrety. Faktycznie, zamiłowanie do modelarstwa wykształciło pewne moje mocne strony, zalety, które mogę wykorzystać w pracy. Ale nie powinnam zajmować się zatrudnianiem i zwalnianiem ludzi, różnymi formalnościami czy negocjacjami z dostawcami. Zrozumiałam to. Po naszej ostatniej rozmowie miałam w głowie groch z kapustą. Może jako kobieta bardziej przeżywałam różne sytuacje. Bo kobiety nie uciekają od problemów. Po jakimś czasie zaczęłam uświadamiać sobie, że to, co mi powiedziałeś, w jakimś sensie, choć w innej formie, mówił mi także ojciec. Nagle dostrzegłam więc okazję w niepozornej – w zasadzie codziennej – rozmowie z pewnymi stałymi klientami. Mówili, że świetnie się czują w moim klubie, że przychodzą dwa, trzy razy w tygodniu, dobrze się bawią i że mi zazdroszczą, ponieważ stworzyłam tak świetne miejsce. Wreszcie dotarło do mnie, że utyskiwanie na swój los nie ma sensu. Jestem jak ten biedny, niekumaty Meksykanin, który spotyka szczęśliwych turystów u siebie w wiosce. Zapyziałej, biednej przecież wiosce. „Co robią tu turyści?” – zastanawia się ten Meksykanin i nic z tego nie rozumie. Tak się czułam patrząc na tę parę. On, księgowy przed emeryturą, ona rześka i młodsza od niego kadrowa – idealni do zadań związanych z prowadzeniem interesu gastronomicznego. Podpisałam z nimi kontrakt na odstępne miejsca i mienia oraz na pomoc coachingową przez okres sześciu miesięcy. Potem przedłużyliśmy umowę bezterminowo, bo okazało się, że i dla mnie, i dla nich jest to genialne rozwiązanie. Zrozumiałam, że jestem modelarką. I to jest moja siła. Na tym ma polegać moje przedsiębiorcze myślenie. Mam czas dla przyjaciół. Mam znowu przyjaciół. Troszczę się o siebie. Czytam książki.
Rozumiem, że prawnicze, a nie motywacyjne? Bo na jakich zasadach chcesz podpisać kontrakt z tą nową restauracją?
Po pierwsze jako podmiot, a nie jako osoba. Po drugie tylko na zakres zadań, na jakich się znam. Po trzecie… Opcje premiowe na wzrosty obrotów i cele zysku. Udziałów nie potrzebuję. Właścicielką już byłam. Teraz czas na przedsiębiorczość!
A prestiż bycia właścicielem?
Tę bajeczkę już zrozumiałem. Organoleptycznie i na własnej skórze! Życzę wielu wrażeń tym dorosłym, którzy jeszcze lubią bajki. A jest ich sporo dookoła. Przy okazji pozdrów ode mnie tych wszystkich idiotów, którzy piszą książki pod tytułem „Jak zostać rentierem w dwa lata?”, i robią normalnym ludziom wodę z mózgu…
Jeżeli chodzi o edukację w dziedzinie przedsiębiorczości, bardzo łatwo dostrzegalna jest pewna gradacja. Na pierwszy rzut oka nie jest ona być może oczywista, lecz jeśli zechcesz dowiedzieć się czegoś więcej o znanych ci przedsiębiorcach, zauważysz, że każdy z nich przechodził przez kilka etapów tej praktycznie zorientowanej edukacji.
Etap pierwszy, podstawowy. Gruntem pod całość konstrukcji są nieuczesane fantazje, marzenia, sny. Generalnie rzecz biorąc – myślenie wychodzące poza codzienność, z jaką mamy ciągle do czynienia. Nic nie odróżnia cię bardziej od innych i nic nie pomoże ci bardziej pójść swoją drogą tam, gdzie naprawdę chcesz dojść, jak twoja fantazja, twoje myśli i twoja twórczość. Marzenia to pierwiastek, który nosisz w sobie i nie ma go nikt inny, tylko ty. I na tym warto się skoncentrować. Chodzi o to, by marzenia, fantazje, zamieniać później na pomysły. I używać do tego swojego „talerza”. A co to jest? Już wyjaśniam.
Każdy z nas skądś przychodzi.
Każdy ma rodzinę pochodzenia, nawet jeśli wychował się w sierocińcu czy w rodzinie zastępczej. Każdy dorastał w określonym środowisku i dostał swój „talerz”, bez względu na to, czy mu się on podobał, czy nie. I czy odpowiadała mu jego zawartość, czy nie. Czy był z niego zadowolony, czy też może nie do końca. Ten „talerz” ma ogromne znaczenie – to swoiste dziedzictwo kulturowe, a marzenia o wyjściu poza niego mogą stanowić nasze możliwości.
„Talerz” to pewna stała, od której zaczynamy kształtować swój późniejszy los, w dużej mierze od niego uzależniony. Oto przykład. Jeden z moich klientów, inżynier, jest przedsiębiorcą. Jego działalność polega na koordynowaniu produkcji dla klienta, według strategii, którą sam uprzednio przygotował. Chyba każdy, kto oceniałby wyniki firmy i majątek osobisty jej właściciela, stwierdziłby dość szybko: „Tak, to człowiek sukcesu. Bez dwóch zdań”. Lub: „Takiemu to żyć, nie umierać”. Lub sięgnąłby po inne, równie trafne mądrości ludowe albo akademickie, w rodzaju: „No tak, inżynier równa się dokładność oraz precyzja”.
Jakie wnioski możemy wyciągnąć z tego, co napisałem powyżej? Godne zapamiętania.
Otóż nie bardzo wiemy, według jakiej skali oceniać sukces. Generalnie, nie jest to oczywiście problem wyłącznie ludzi współczesnych.
Wystarczy popatrzeć, jak trudno było oceniać sukcesy i wielkość państw. Gigantyczna Persja rządzona przez dynastię Achemenidów miała być najpotężniejszym imperium w starożytności i trwać po kres dziejów. Traf zdarzył, a nikt go nie przewidział, że armia macedońskich chłopów, na czele z bezczelnym nieokrzesańcem Aleksandrem, w trzech bitwach rozbiła całą moc tego państwa. Persja okazała się kolosem na glinianych nogach, który padł w ciągu trzech lat. Nie inaczej było z potęgami historycznymi bliższymi nam w czasie. O hitlerowskich Niemczech mówiło się jako o tysiącletniej Rzeszy, a o Związku Radzieckim jako najbardziej niezniszczalnym państwie w dziejach ludzkości. Dziś po obu państwach zostały już tylko smutne wspomnienia.
Wracając do mojego klienta możemy zauważyć, że ocena sukcesu jednostki jest równie trudna i dziś także nie potrafimy jej dokonywać. Nie widzimy związków przyczynowo-skutkowych, gdyż nie znamy „talerza” twórcy sukcesu, a nierzadko nie wiemy nawet, że należy go poznać. Ostatecznie tylko wtedy być może potrafilibyśmy wyciągnąć właściwe wnioski – przede wszystkim dla samych siebie.
Marek urodził się na Śląsku. W tak zwanej normalnej rodzinie – ojciec pracował w fabryce, był aktywnym działaczem dawnego PZPR, pełnił funkcje kierownicze średniego szczebla; matka pracowała w kadrach. Dwoje rodzeństwa. Po szkole podstawowej Marek ukończył technikum. Politechnika zajęła mu siedem lat. Potem trafił na drobne kierownicze stanowisko do tej samej fabryki, w której zatrudniony był ojciec. I tak upłynęło kilka lat, aż pewnego dnia wpadł na pomysł, by założyć własną firmę. Obecnie jest żonatym mężczyzną, ma dwójkę dzieci. W taki sposób mniej więcej można by skwitować jego życiorys. Jednak na „talerzu”, jaki otrzymał z rodzinnego domu, znajdowały się trzy bardzo istotne potrawy.
Matka od najmłodszych lat uczyła go liczyć wszystko, co możliwe było do policzenia. Ile desek jest potrzebnych do wybudowania szafy w piwnicy? I ile drzew trzeba będzie ściąć na te deski? No świetnie, a ile kilogramów ziemniaków zjemy w tym roku? No dobrze, a ile jabłek będziemy potrzebować w przyszłym roku? Ta momentami bardzo frapująca zabawa (choć, jak przyznał, nie należała do jego ulubionych) wyćwiczyła w nim umiejętność policzenia dosłownie wszystkiego. Nie liczył najszybciej spośród kolegów, ale zawsze starał się wykazać precyzją. Ojciec z kolei miał dziwny obyczaj: zabierał syna na wszystkie konwenty, narady partyjne, z których dorastający Marek musiał sporządzać, najczęściej nonsensowne, protokoły. Kto co powiedział? Co zaproponował? Marek nie raz się buntował, lecz ojciec, silny mężczyzna, był nieugięty. W późniejszym okresie oczekiwał nawet protokołów sporządzanych na maszynie do pisania.
Jak można się spodziewać rodzice wytwarzali w domu specyficzną atmosferę. Albo kłócili się, albo… no właśnie. Spędzali czas osobno, wyrywając sobie Marka i jego rodzeństwo po to, by tendencyjnymi opowieściami przechylić szalę wszelkiej racji i życiowej sprawiedliwości na swoją stronę. Jak zauważył Marek, „było to nie tylko obciachowe, ale i męczące”. I zabierało wiele czasu. A mógłby przecież przeznaczyć go na grę w piłkę z kumplami lub zwyczajnie poszukać jakiejś draki, na przykład w opuszczonej kotłowni. Tymczasem trzeba było nie tylko wysłuchiwać matki lub ojca, ale jeszcze bawić się w spowiednika, psychoterapeutę, a nierzadko rozjemcę.
Dziedzictwo kulturowe Marka nie wynika więc wprost z tego, jakimi ludźmi byli jego rodzice czy z ich poglądów, które mógł przejąć, lub też z najważniejszych wartości, jakie uznawali i chcieli mu przekazać. Składa się w bardzo poważnej mierze z umiejętności wyniesionych z trzech „zajęć fakultatywnych”, jakie świadomie, bądź nieświadomie, zafundowali mu matka i ojciec. A mianowicie: liczenia wszystkiego do tyłu i do przodu; skrupulatnego protokołowania narad oraz spotkań; słuchania o problemach i dostrzegania w nich obszarów konstruktywnych, a następnie podejmowania działań rozjemczych. Nie dość tego. Trzeba pamiętać, że wszystkie te ćwiczenia były w umyśle Marka obarczone trudnymi stanami emocjonalnymi: niechęcią, cierpieniem, poczuciem marnowania czasu itd.
Skoro już dostrzegliśmy ten kulturowy bukiet na „talerzu” Marka, możemy przejść do drugiego etapu edukacji praktycznej w dziedzinie przedsiębiorczości. To etap posiadania oraz prezentowania własnego zdania. Kiedy Marek zaczął je budować – już jako dorosły, a potem jako ojciec – odkrył ze zdumieniem, że marzenia są ważne, ale bez tych trzech wyżej opisanych, a wyniesionych z domu zdolności, nie byłby w stanie dostrzec otaczających go okazji. Nie mówiąc o ich wykorzystaniu. Czy ktoś podsunął mu pomysł na firmę? No cóż, to może zrobić każdy. Wszyscy słyszeliśmy takie koncepty nie raz i nie dwa. Ale aby doczekały się realizacji muszą trafić na podatny grunt. Dodajmy – grunt kulturowy.
Do pełni obrazu brakuje jeszcze trzeciego etapu edukacji praktycznej. Jest nim testowanie swoich pomysłów, w tym własnego zdania – czyli ciężka praca. Powiedzmy od razu: praca intelektualna. Na ile zatem sukces przedsiębiorcy jest przypadkiem, a na ile pomysł trafił na podatny grunt? To ważne pytanie, na które postaram się odpowiedzieć w dalszej części książki.
A czy ważny jest czas startu przedsiębiorstwa? Oczywiście, czas jest bardzo ważny, ale to temat na osobną książkę. W wypadku Marka był istotny, ponieważ rozpoczął swoją działalność w momencie transformacji ustrojowej w Polsce. Jego szanse na sukces szacowałbym na 50 procent. Gdyby zaczynał obecnie, miałby, z grubsza licząc, może 5 procent szans. W tamtym okresie w dziedzinie, na którą się zdecydował, nie było praktycznie żadnej konkurencji. Mógł narzucać ceny, tanio zatrudniać ludzi, niskim kosztem budować oddziały itd.
Mamy tu do czynienia z silnym związkiem uwarunkowań kulturowych Marka, z okolicznościami rynkowymi (nie do odtworzenia) oraz z pewnym pomysłem, jak otwarcie firmy i jej rozwój. A co widzą ludzie?
Tylko to ostatnie, to znaczy rozwój czyli sukces. Jakby byli ślepi, a może ich spostrzeganie jest po prostu powierzchowne. Szkoda, bo idee przedsiębiorczości wyrastają na gruntach znacznie bardziej dziwniejszych, nieoczywistych i co najważniejsze – odległych w czasie.
Czytając o sukcesach znanych sportowców, muzyków, a także wielkich ludzi polityki, biznesu czy intelektualistów, zawsze zadawałem sobie pytania: Ile w tych opisach jest mitologizowania, ile powłoki medialnej, i gdzie ukrywa się prawda?, Jak oddzielić infantylne bajki o przeznaczeniu od „talerza”, który trafił na swoją okazję?, Jak podejść do sprawy antropologicznie? Bo zerkając na faktyczne życiorysy takich gwiazd muzyki pop, jak Christina Aguilera, Justin Timberlake, czy Britney Spears, dowiemy się, że ich objawienie się światu w nastoletnim wieku było konsekwencją drogi obranej w wieku dwu, trzech lub czterech lat. Kiedy indziej bardzo chętnie katujemy się historiami o dzieciach-geniuszach, o wybitnych młodych politykach czy sportowcach. Ale nie ma nic za darmo. Wystarczy sięgnąć do wydanej nie tak dawno autobiografii Andre Agassiego, w której w dramatyczny sposób pisze o tym, jak bardzo zawsze nie znosił tenisa i jak bardzo cierpiał, zmuszany przez ojca do monotonnych treningów. Po lekturze tej książki zupełnie inaczej patrzymy na uśmiechniętego Agassiego, taśmowo wygrywającego turnieje tenisowe na całym świecie. A przynajmniej powinniśmy patrzeć inaczej, jeśli nie brakuje nam rozumu…
Okazuje się bowiem, że wszystko zaczyna się od drogi wyznaczonej przez rodziców, którzy mieli ambicje związane z dziećmi albo po prostu dali im tylko to, co mogli zaoferować.
Tak jak rodzice Marka. Tylko to i nic więcej. Czasem zdarza się, że rodzice nic nie dają lub po prostu ich nie ma. Ale jednak za każdym razem okazuje się, że to „nic” coś oznacza. Jak również to, że ich nie ma. I to jest ta ukryta prawda.
Zupełnie innym przykładem jest życiorys wspólniczki Marka, która dołączyła do niego w pewnym momencie rozwoju firmy, a po pięciu latach nastąpiło rozstanie. Poznałem ją, gdy Marek zgłosił się do mnie z problemami organizacyjnymi. Mariola wprowadzała zamęt w zespole zarządczym, mimo iż zbudowała samodzielnie nową branżę klientów, a tym samym całe spektrum nowych marż, co miało istotny wpływ na losy i rozwój spółki. Jednak jej zachowania uległy zmianie, kiedy po kilku latach bardzo intensywnego budowania rynku nastała era zwyczajnego zarządzania, stabilizacji i… rozważań o przyszłości.
Specyficzne zachowania Marioli objawiły się doprowadzaniem do konfliktów; uparcie twierdziła, że spółka podąża ku przepaści, a jakiekolwiek wizje i strategie nie mają sensu; uważała, co ważne, że należy przede wszystkim skoncentrować się na dotychczasowych ruchach i tylko je kontynuować. By nie rzec: powtarzać! Każda próba rozmowy o przyszłości kończyła się depresją, wyrzutami, krytyką i znikaniem Marioli bez wieści na trzy, cztery dni, a czasem nawet na cały tydzień.
Rozstanie się wspólników było nieuniknione i w gruncie rzeczy rozpoczęło się wpierw w sferze emocjonalnej, potem intelektualnej. Moje pojawienie się w firmie zainicjowało już proces formalny. Jednak najbardziej zainteresowała mnie postawa Marioli i unikanie rozmów o przyszłości, niewytłumaczalne, biorąc pod uwagę jej wykształcenie, inteligencję, a także wiedzę praktyczną. Coś powodowało jednak, że nie była w stanie podjąć nawet rozważań o codziennej pracy zarządczej, planistycznej. Natomiast z pełnym zaangażowaniem rzucała się na tzw. „projekty wiatraki”, które wystraszyłyby każdego Don Kichota, ponieważ biznesowo nie rokowały żadnych szans. Ona twierdziła rzecz jasna inaczej, zaś liczby – jak zaznaczała – niczego nie dowodzą. Pomijam fakt, że w pewnym momencie byłem dla niej wrogiem numer jeden – z taką rolą na pewnym etapie mojej pracy w firmach zdążyłem się już oswoić. Następne etapy są ciekawsze.
Pojawiłem się na zebraniu zarządu, ponieważ otrzymałam zlecenie od głównego udziałowca, Marka, nakreślenia strategii rozwoju dla spółki oraz konkretnych projektów strategicznych (inwestycji) na pięć lat do przodu. Po kilku nieudanych próbach zintegrowania zainteresowań Marioli ze strategią spółki odkryłem, że jest ona świetnym menedżerem operacyjnym, ale nie strategicznym, i że prezentuje odmienny stosunek do pieniądza niż Marek. Ostatecznie nastąpiło to, co było nieuniknione – rozstanie. Marek spłacił jej udziały w spółce.
Pewnego dnia otrzymałem od Marioli e-maila z zapytaniem, czy znam kogoś, kto mógłby z nią popracować indywidualnie nad jej karierą. Zaproponowałem kilku ekspertów płci żeńskiej, ale Mariola zdecydowała się na cztery spotkania diagnostyczne ze mną. Dowiedziałem się o jej „dziedzictwie kulturowym” znacznie więcej, dzięki czemu mogłem naprowadzić ją na „jej osobistą ścieżkę przedsiębiorczości”. Czy z tego skorzystała? Nie wiem. Interesowało mnie zupełnie coś innego.
Należy zacząć od tego, że w podstawówce Mariola była wzorową uczennicą oraz klasowym liderem, w czym niemałe zasługi miała jej mama nauczycielka, mimo iż uczyła w innej szkole. Gdy Mariola kończyła ósmą klasę podstawówki zaangażowanie matki ustało z przyczyn zdrowotnych. Niedługo potem zmarła. Dalsze lata Marioli to zamieszkiwanie ze sfrustrowanym ojcem, zarabiającym na życie jako taksówkarz. Mariola z trudem zdała maturę, a studia przerwała po trzecim roku, ponieważ zaszła w ciążę. To był jej sposób na wyprowadzenie się od ojca do męża, który jednak bardzo szybko zniknął. Jak matka. Wyjechał za granicę, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów. Dziecko zostało z Mariolą. I stało się motywacją, by zacząć zarabiać pieniądze jako handlowiec. Mariola wykazała się bardzo dużą przedsiębiorczością, osiągała spore dochody. Zarejestrowała działalność gospodarczą, jej kompetencje i obroty sukcesywnie rosły. Marka poznała jako podwykonawca dla jego firmy. Przestrzeń jej „talerza” zawierała się w sumie w dwóch pojęciach, ukształtowanych poprzez rozmowy z ojcem i przemyślenia po śmierci matki – umiesz liczyć, licz na siebie (ugruntowane na dodatek przez zniknięcie pierwszego męża – ojca dziecka), oraz – nie ma sensu mieć oczekiwań wobec życia ani robić planów, bo (śmierć matki i nagłe odejście męża) nie mamy wpływu na życie, to ono ma swoje plany wobec nas. Na to wszystko składało się wiele trudnych, destruktywnych rozmów z ojcem, krewnymi, i tylko takie „czarne rozmowy” miały potem, w dorosłym życiu, dla Marioli znaczenie oraz sens.
Stały się jej trwałym uwarunkowaniem i potrzebą. Mariola nie znosiła myślenia o kontynuacji zdarzeń. Kontynuacja w jej życiu oznaczała raczej nieustannie zrywaną ciągłość osobistych przekonań. Uosabiała nieciągłość. Doradca, coach, który na moim miejscu „chciałby dobrze” w opisanych okolicznościach kulturowych, wyznaczyłby sobie syzyfową pracę albo samozagładę, jeśli chodzi o ewentualną integrację wspólników. Zacząłem rozumieć, że byłą już wspólniczkę Marka interesowało tylko to, co potwierdza i umacnia tezy z jej „talerza i bukietu kulturowego”. Uwielbiała trudne rozmowy, z których nic nie wynikało i w których pojawiały się „czarne pytania” bez odpowiedzi. Jakby ich celem było ciągłe poszukiwanie, a nie znajdowanie odpowiedzi. Przy czym, obiektywnie rzecz ujmując, pytania w zasadzie nie miały natury pytań, lecz pretensji, które szukały zadośćuczynienia we wszystkim i we wszystkich dookoła. Kluczowym stwierdzeniem Marioli podczas rozmów, tłumaczącym w gruncie rzeczy jej problem było: „Nie rozumiem”. Ani Marek, ani ja, ani strategia spółki i jej współpracownicy, nie mieli żadnego znaczenia, gdyż Mariola, pojmowała tylko dwie sprawy: „jestem zupełnie sama” i „nie mam żadnego wpływu na jutro”. Po drugiej stronie zaś stał Marek: policzę potrzeby klientów i związane z tym ryzyka w kolejnych latach; przedstawię to w formie pisemnej i zabezpieczę formalności; potem będziemy spokojnie rozmawiać o strategii – coś z tego musi się narodzić. Dwie przeciwstawne postawy życiowe.
Podczas ostatniego spotkania z Mariolą dyskutowaliśmy o jej postawie i postawie Marka, a na koniec Mariola stwierdziła: „Dużo z tego nie rozumiem, ale skoro Marek mnie spłacił, to nie zrobiłam przecież błędu…”. Nie byłem zaskoczony.
Podsumowując opisaną historię współpracy Marka i Marioli, a także ten rozdział, chcę wyraźnie napisać, że nie można mówić o popełnieniu błędów w takich sytuacjach. Występują raczej niedopasowania kulturowe, które nie mają nic wspólnego z kompetencjami, wykształceniem czy dobrą wolą danych osób. Zastanawiając się nad przyczynami czyichś osiągnięć należałoby spojrzeć przez filtr antropologiczny. Niemniej jednak tony przeczytanych książek o sukcesie i przedsiębiorczości przywodzą mi na myśl jedną, do tego głupią, historię o człowieku, który nie potrafił się niczym ucieszyć i dostał na urodziny psa. Karcił go za wszystko i bił przy każdej sposobności, bo chciał, by pies nie cieszył się i nie machał ogonem. Ale pies zawsze, przed biciem i po biciu, machał ogonem. Więc po pewnym czasie człowiek ów obciął psu ogon, aby przestał nim machać. Jak się można spodziewać nie osiągnął skutku – pies dalej się cieszył i… ruszał z radości kikutem.
Jeśli odniesiemy tę historię do rasy ludzkiej, to trzeba stwierdzić, że sami sobie obcinamy ogony. Sami się zniewalamy, na przykład nie pozwalamy sobie stać się przedsiębiorczym, a swoje niepowodzenia uzasadniamy czynnikami zewnętrznymi. Co jest tak samo naiwne i płytkie, jak opowiadanie ludziom cierpiącym na strach przed rzeczywistością, w której żyją, o objawieniach i przeznaczeniu. Takie lekarstwo bywa gorsze od choroby. Blaise Pascal zauważył ongiś, że człowiek wyraźnie stworzony jest do myślenia. To jednak tylko część jego mądrego spostrzeżenia. Nie mniej istotne jest bowiem według Pascala to, że porządek myśli jest taki, aby zaczynać od siebie.
Najpierw należy więc poznać samego siebie.Zrozumieć swoje lęki.Swoje balasty kulturowe, w tym swój„talerz”.
Bo może się okazać, że w naszej podświadomości tkwią wyniesione z rodzinnego domu natręctwa lub braki, z czego nie zdajemy sobie do końca sprawy. A gdyby sięgnąć w nie głębiej, można na nich zbudować coś pozytywnego. Coś osiągnąć. Z drugiej strony, zanim wyruszysz na wojnę ze swoim dziedzictwem kulturowym, które tkwi w tobie, zbadaj dokładnie, co znajduje się na twoim „talerzu”. Może się bowiem okazać, że uganiasz się za czymś, co dla ciebie nie jest dostępne. Choć tak atrakcyjnie wygląda. Każdy z nas zna na przykład facetów, którzy bardzo przypadkowo zarobili trochę pieniędzy i za nie kupują sobie status/wizerunek samca alfa. To przyciąga do nich określone piękności, a do ich życia luksusy… Niestety pozyskać coś, kupić, to jedno, a utrzymać przy sobie to zupełnie inna sprawa. Ktoś, kto udaje samca alfa, ale faktycznie nim nie jest, nie sprawdzi się na dłuższą metę w tej roli, ponieważ ona do niego nie pasuje. Nie utrzyma więc przy sobie ani nonszalanckich pięknych kobiet, ani ekskluzywnych samochodów, ani też luksusowych domów, klubów oraz innych obiektów rozpalających fantazję. Przykład dotyczy mężczyzn, ale podobne sytuacje możemy obserwować na co dzień, w odniesieniu do obu płci. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. A potem spojrzeć bardziej przenikliwie…
ROZDZIAŁ IIPlan bitwy,czyli czas na ciebie
Ludzie uważają, że życie pochłania stanowczo zbyt wiele czasu.
Stanisław Jerzy Lec
Agata, lat 55. Biegły rewident. Doktor nauk ekonomicznych, trójka dzieci. Do 48 roku życia pracowała naukowo. Pewnego dnia trzasnęła drzwiami uczelni. Zanim ją opuściła, wzięła udział w zebraniu, na którym wygarnęła towarzystwu naukowemu bezczynność, bezradność i… bezmyślność. Otworzyła własną firmę usługową. Pożegnała się z mężem. Od tej pory jeździ po świecie z wykładami i do klientów.
Robert Krool: Jak zaczęła się twoja kariera naukowa?