Pan Cogito
- Wydawca:
- Wydawnictwo A5
- Kategoria:
- Edukacja
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-61298-45-9
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- cogito
- filozofów
- kultury
- lektur
- naciskiem
- proroctwa
- stara
- swoich
- wiele
- współziomków
- zwątpieniem
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Pan Cogito”
"Do lektur Pana Cogito należą proroctwa Izajasza i pisma filozofów, ale również codzienna gazeta. Znajduje się on w kręgu oddziaływania tysięcy lat europejskiej kultury, ale jest też pod naciskiem najnowszych mód i snobizmów o motylim żywocie. Nie jest o wiele mądrzejszy czy bardziej pewny swoich racji od rzeszy swych współczesnych i współziomków. Wyróżnia go to, że próbuje myśleć, że borykając się z niepewnością i zwątpieniem stara się mimo wszystko ocalić w sobie zdolność do niezależnego myślenia. I stąd jego imię. Herbert w pewnym sensie odwraca słowa Kartezjusza; nie tylko „myślę, więc jestem”, ale również: skoro chcę istnieć naprawdę – muszę myśleć".
Stanisław Barańczak
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Zbigniew Herbert
OkładkaKarta tytułowaZdjęcie autora
Foto Renate von Mangoldt
Pan Cogito obserwuje w lustrze swoją twarz
Kto pisał nasze twarze na pewno ospa
kaligraficznym piórem znacząc swoje „o”
lecz po kim mam podwójny podbródek
po jakim żarłoku gdy cała moja dusza
wzdychała do ascezy dlaczego oczy
osadzone tak blisko wszak to on nie ja
wypatrywał wśród chaszczy najazdu Wenedów
uszy zbyt odstające dwie muszle ze skóry
zapewne spadek po praszczurze który łowił echo
dudniącego pochodu mamutów przez stepy
czoło niezbyt wysokie myśli bardzo mało
– kobiety złoto ziemia nie dać się strącić z konia –
książę myślał za nich a wiatr niósł po drogach
darli palcami mury i nagle z wielkim krzykiem
spadali w próżnię by powrócić we mnie
a przecież kupowałem w salonach sztuki
pudry mikstury maście
szminki na szlachetność
przykładałem do oczu marmur zieleń Veroneza
Mozartem nacierałem uszy
doskonaliłem nozdrza wonią starych książek
przed lustrem twarz odziedziczoną
worek gdzie fermentują dawne mięsa
żądze i grzechy średniowieczne
paleolityczny głód i strach
jabłko upada przy jabłoni
w łańcuch gatunków spięte ciało
O dwu nogach Pana Cogito
Lewa noga normalna
rzekłbyś optymistyczna
trochę przykrótka
chłopięca
w uśmiechach mięśni
z dobrze modelowaną łydką
prawa
pożal się Boże –
chuda
z dwiema bliznami
jedną wzdłuż ścięgna Achillesa
drugą owalną
bladoróżową
sromotną pamiątką ucieczki
lewa
skłonna do podskoków
taneczna
zbyt kochająca życie
żeby się narażać
prawa
szlachetnie sztywna
drwiąca z niebezpieczeństwa
tak oto
na obu nogach
lewej którą przyrównać można do Sancho Pansa
i prawej
Rozmyślania o ojcu
Jego twarz groźna w chmurze nad wodami dzieciństwa
(tak rzadko trzymał w ręku moją ciepłą głowę)
podany do wierzenia win nie przebaczający
karczował bowiem lasy i prostował ścieżki
wysoko niósł latarnię gdy weszliśmy w noc
myślałem że usiądę po jego prawicy
i rozdzielać będziemy światło od ciemności
i sądzić naszych żywych
– stało się inaczej
tron jego wiózł na wózku sprzedawca starzyzny
i hipoteczny wyciąg mapę naszych włości
urodził się raz drugi drobny bardzo kruchy
o skórze przeźroczystej chrząstkach bardzo nikłych
pomniejszał swoje ciało abym mógł je przyjąć
w nieważnym miejscu jest cień pod kamieniem
on sam rośnie we mnie jemy nasze klęski
wybuchamy śmiechem
gdy mówią jak mało trzeba
aby
Matka
Upadł z jej kolan jak kłębek włóczki. Rozwijał się w pośpiechu i uciekał na oślep. Trzymała początek życia. Owijała na palec serdeczny jak pierścionek, chciała uchronić. Toczył się po ostrych pochyłościach, czasem piął się pod górę. Przychodził splątany i milczał. Nigdy już nie powróci na słodki tron jej kolan.
Wyciągnięte ręce świecą w ciemności jak stare miasto.
Siostra
Dzięki nieznacznej różnicy wieku zażyłościom dziecinnym
wspólna kąpiel tajemnicy puszystych włosów i miękkiej skóry
mały Cogito odkrył – że mógł być siostrą
(było to tak proste jak zamienienie miejsca przy stole
gdy rodzice wyszli i babka pozwalała na wszystko)
a ona właścicielką jego imienia łuku męskiego roweru ba nosa
na szczęście nosy mieli różne brak podobieństwa fizycznego
pozwolił uniknąć dramatycznych konsekwencji
skończyło się na dotyku dotyk się nie otworzył
i młody Cogito pozostał w granicach swojej skóry
ziarno wątpliwości podważenie principium individuationis
tkwiło wszakże głęboko i pewnego popołudnia
trzynastoletni Cogito ujrzawszy na ulicy Legionów
dorożkarza
poczuł się nim tak dokładnie
że wysypały mu
Pan Cogito a perła
Czasem przypomina sobie Pan Cogito, nie bez wzruszenia, młodzieńczy swój marsz ku doskonałości, owe juvenilne per aspera ad astra. Otóż zdarzyło mu się pewnego razu, gdy spieszył na wykłady, że wpadł mu do buta mały kamyk. Umiejscowił się złośliwie między żywym ciałem a skarpetką. Rozsądek nakazywał pozbyć się intruza, ale zasada amor fati – przeciwnie, znoszenie go. Wybrał drugie, heroiczne rozwiązanie.
Z początku wyglądało to niegroźnie, po prostu doskwieranie i nic więcej, ale po jakimś czasie w polu świadomości pojawiła się pięta, i to w momencie, kiedy młody Cogito mozolnie chwytał myśl profesora rozwijającego temat pojęcia idei u Platona. Pięta rosła, nabrzmiewała, pulsowała, z bladoróżowej stawała się purpurowa jak zachodzące słońce, wypierała z głowy nie tylko ideę Platona, ale wszystkie inne idee.
Wieczorem przed udaniem się na spoczynek wysypał ze skarpetki obce ciało. Było to małe, zimne, żółte ziarenko piasku. Pięta była, przeciwnie, duża, gorąca i ciemna od bólu.
Poczucie tożsamości
Jeśli miał poczucie tożsamości to chyba z kamieniem
z piaskowcem niezbyt sypkim jasnym jasnoszarym
który ma tysiąc oczu z krzemienia
(porównanie bez sensu kamień widzi skórą)
jeśli miał poczucie głębokiego związku to właśnie z kamieniem
nie była to wcale idea niezmienności kamień
był różny leniwy w blasku słońca brał światło jak księżyc
gdy zbliżała się burza ciemniał sino jak chmura
potem pił deszcz łapczywie i te zapasy z wodą
słodkie unicestwienie zmaganie żywiołów spięcia elementów
zatracenie natury własnej pijana stateczność
były zarazem piękne i upokarzające