Strona główna » Obyczajowe i romanse » Paryska kochanka. Prawdziwa historia kurtyzany, która zbudowała imperium na kłamstwie

Paryska kochanka. Prawdziwa historia kurtyzany, która zbudowała imperium na kłamstwie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66234-58-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Paryska kochanka. Prawdziwa historia kurtyzany, która zbudowała imperium na kłamstwie

Prawdziwa historia Valtesse de la Bigne – XIX-wiecznej kurtyzany, która swoim wdziękiem potrafiła oczarować każdego mężczyznę

Valtesse de la Bigne była słynną XIX-wieczną kurtyzaną, która podbijała paryskie salony. Modelka Maneta i muza Zoli uwieczniona w skandalicznej powieści „Nana”, na stałe gościła w kolumnach plotkarskich. Mówi się, że uwiodła przyszłego króla Edwarda VII i Napoleona III, a żaden mężczyzna nie mógł oprzeć się jej urokowi.

Jednak hrabina ukrywała przed wszystkimi wstydliwy sekret – swoje pochodzenie. Urodziła się w skrajnej nędzy w paryskim zaułku, gdzie od najmłodszych lat doświadczała głodu. Dzięki niezwykłej urodzie i sprytowi szybko zrozumiała, że droga na szczyt wiedzie przez alkowy wpływowych mężczyzn.

Biografia autorstwa Catherine Hewitt to historia niezwykłej kobiety, która mimo niskiego urodzenia, zawsze mierzyła wysoko. Sposoby, jakimi się posługiwała by zdobyć sławę i bogactwo, zaskakują do dziś i bez wątpienia zawstydziłyby niejedną współczesną celebrytkę.

Polecane książki

  "Stefan Bratkowski napisał esej o faszyzmie, najbardziej ponurym - obok bolszewizmu - fenomenie polityczno-kulturalnym XX wieku. Skąd się wziął faszyzm? Dlaczego zwyciężał? Na czym polegał jego zatruty urok? Jaka jest odpowiedzialność intelektualistów, którzy ulegli temu urokowi? Jak zwykle u ...
Zaczynamy przygodę ze stronami WWW. Książka powstała na podstawie zajęć z przedmiotu: Aplikacje internetowe. Tym samym rozpoczna cykl prac, które wprowadzą Cię Czytelniku w arkana projektowania i programowania stron internetowych.W Projektowaniu WWW zapoznajemy się z językiem HTML oraz Kaskadowymi a...
W 1827 roku, podczas gdy greccy powstańcy bohatersko opierają się armii otomańskiej, filhelleni – europejscy wolontariusze różnych narodowości – przybywają wspomagać ich w tej nierównej walce. Pomiędzy nimi znajduje się też Henry  d’Albaret, kapitan marynarki francuskiej.  Inna postać tej powieści, ...
Seria kieszonkowych poradników językowo-biznesowych pomoże Ci poszerzyć słownictwo i wiedzę w różnych dziedzinach. Książeczki zawierają tematycznie zgromadzone pojęcia i zagadnienia, a także ich tłumaczenia. Bądź specjalistą w swojej dziedzinie, również w kręgach obcojęzycznych!...
Książka poświęcona jest roli ludzkiej nadziei w sytuacjach trudnych… takich, jak urodzenie chorego dziecka, sieroctwo społeczne, podjęcie się wychowania nieswoich dzieci, opuszczenie przez bliską osobę, zapadnięcie na chorobę psychiczną, alkoholizm, uzależnienie od narkotyków, utrata sprawności,...
Pie­nią­dze są te­ma­tem, o któ­ry się ocie­ra­my każ­de­go dnia. Jest to te­mat fa­scy­nu­ją­cy a za­ra­zem trud­ny, gdyż py­ta­nie o sto­su­nek do pie­nią­dza zmu­sza czło­wie­ka do kon­fron­ta­cji z tym, co w nim pier­wot­ne – lę­ku przed utra­tą bez­pie­czeń­stwa. "Znaczenie pieniądza" opisu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Catherine Hewitt

Prolog

ewnego niedzielnego popołudnia w maju 1933 roku dziennikarz Jean Robert znalazł się w mieście Caen[1] na północy Francji, gdzie miał zjeść lunch z dawnymi znajomymi ze szkoły. Spędził w ich towarzystwie parę miłych godzin, po czym pospieszył do ratusza, gdzie odbywała się doroczna wystawa prac artystów z Dolnej Normandii, którą koniecznie chciał zobaczyć przed powrotem do domu. Po zwiedzeniu wystawy wyszedł z ratusza i stanął w blasku popołudniowego słońca. Spojrzał na zegarek, by stwierdzić, że do odjazdu autobusu została mu jeszcze godzina. Dziennikarz zastanawiał się właśnie, jak najlepiej wykorzystać ten czas, gdy jego wzrok spoczął na drzwiach do naprzeciwległego budynku, które prowadziły do lokalnego muzeum. Drzwi stały otworem, zapraszając do wejścia. Ucieszony perspektywą beztroskiej przechadzki po muzeum, Jean Robert pospieszył do środka.

Wszedł po schodach i znalazł się w pierwszej sali. Nie zdołał jeszcze rozejrzeć się po wystawie, a już jego wzrok przyciągnął niezwykły eksponat. Był to portret przedstawiający zamożnego dżentelmena w niebieskim stroju z osiemnastego wieku. Jean Robert rozpoznał nazwisko malarza: Édouard Detaille. Bardzo podziwiał tego artystę. Detaille zasłynął jednak jako autor obrazów o tematyce wojskowej, a mężczyzna na portrecie nie był żołnierzem. Dziennikarz podszedł bliżej i ze zdumieniem przeczytał podpis na tabliczce: „Etienne-Michel, markiz de la Bigne”. Tuż obok dostrzegł inny obraz autorstwa Detaille’a. Kolejny portret przedstawiał oficera w mundurze napoleońskim. Podpis głosił, że jest to Sigismond-Tancrède, hrabia de la Bigne. Oba dzieła, jak przeczytał dziennikarz, zostały podarowane muzeum przez hrabinę Valtesse de la Bigne.

Jean Robert był oszołomiony. Sam przyjaźnił się z aktualnym markizem de la Bigne i zaledwie kilka lat wcześniej pomagał mu zgłębić historię jego rodu. Nie pamiętał, czy natknął się wtedy na nazwiska dwóch mężczyzn z portretów, ale jednego był pewien: nigdy nie słyszał o Valtesse.

Jak to możliwe? De la Bigne było nazwiskiem miejscowej szlachty, noszonym przez nieliczne osoby, z których wszystkie niemal na pewno łączyło pokrewieństwo. Jak mógł przeoczyć istnienie hrabiny, w dodatku zmarłej stosunkowo niedawno? I jak to się stało, że obrazy te znalazły się w muzeum w Caen?

Gdy wychodził z muzeum, owo niezwykłe imię, Valtesse, krążyło mu po głowie. Kim była ta kobieta? Musiał dowiedzieć się więcej.

Jean Robert był pewien, że kilkoro członków rodu de la Bigne mieszka w Paryżu, nie tracąc zatem czasu, złożył im wizytę. Owszem, słyszeli o owej kobiecie. „Poszukiwaczka przygód”, twierdzili. Nie byli jednak w stanie podać żadnych szczegółów. Ciekawość dziennikarza rosła.

Po powrocie do domu szczęśliwym zrządzeniem losu otrzymał list od czytelnika gazety, do której pisywał. Wspominał on o badaniach prowadzonych na temat Valtesse de la Bigne. Autor listu załączył artykuł, przypuszczając, że może zainteresuje nim Jeana Roberta. Dziennikarz z trudem opanował ekscytację. Zaczął czytać. Tak poznał niewiarygodną historię.

Valtesse nie była zwyczajną hrabiną czy też koneserką sztuki. Przywłaszczyła sobie szlacheckie nazwisko i wymyśliła mężczyzn przedstawionych na portretach, a te następnie podarowała muzeum, by przypieczętować fałszywe koneksje z miejscową szlachtą. Co więcej, owa kobieta, urodzona wśród biedaków i nędzarzy, została jedną z najsłynniejszych kurtyzan dziewiętnastowiecznego Paryża.

Jej historia rozpoczyna się od innej młodej kobiety i ucieczki z Normandii do Paryża w burzliwych latach czterdziestych XIX wieku.

Rozdział 1

Dziecko rewolucji

ciąż panował mrok, gdy młoda wieśniaczka Emilie Delabigne wsiadała nad ranem do diligence, dyliżansu, który miał zawieźć ją z Normandii do Paryża. Był rok 1844. Podróżni załadowali tobołki ze swoimi rzeczami na dach dyliżansu, po czym zajęli miejsca pomiędzy obcymi, którzy mieli być ich towarzyszami podróży przez kolejne trzy dni. Jeśli chcieli wykorzystać cały dzień na jazdę, musieli wyruszyć przed świtem – dyliżanse były tańszym środkiem transportu od szybszych powozów pocztowych, ale nie jeździły nocą. Pasażerowie musieli zatrzymywać się na stacjach pocztowych wyznaczonych na trasie do Paryża, gdzie mogli posilić się i odpocząć. W jednym dyliżansie mogło podróżować osiem osób, czasami więcej. Dwudziestoczteroletnia Emilie z dużym prawdopodobieństwem była najmłodszą kobietą w gronie podróżnych wyruszających tego ranka w drogę[2].

Chłopi udawali się do stolicy z najróżniejszych powodów. Mogło im chodzić o niecierpiące zwłoki interesy albo chorobę krewnego, wymagającą dłuższego pobytu u rodziny. Odległość była jednak zbyt duża, aby skromny wieśniak jechał do Paryża wyłącznie dla przyjemności. Emilie wyruszała tam z ważnych przyczyn.

Dyliżanse były wyjątkowo niewygodnym środkiem transportu, szczególnie jeśli drogi, tak jak w Normandii, znajdowały się w złym stanie. Pojazd stopniowo nabierał prędkości, trzeszcząc i kołysząc się niebezpiecznie z boku na bok. Pasażerowie często narzekali, że rzuca nimi z lewa na prawo[3]. Emilie musiała się przytrzymywać, gdy wyglądała przez maleńkie okna powozu i patrzyła, jak miejsce, gdzie dorastała, powoli znika w oddali. Był to widok przesycony tęsknotą, oczekiwaniami i obawami. W tamtej chwili bowiem pewne było tylko jedno: że nigdy już nie zobaczy swojego domu.

Emilie nie była jedyną młodą mieszkanką wsi, która w owym czasie przeniosła się do Paryża. Migracja ze wsi do miast odbywała się od zawsze, ale nabrała rozpędu w połowie XIX wieku, gdy rozwój przemysłu i handlu zwiększył zapotrzebowanie na siłę roboczą[4]. Dzięki lepszej komunikacji wieści o cudach i pokusach stolicy zaczęły docierać do uszu podatnej wiejskiej młodzieży. „W całej Francji chłop okazuje ten sam niemądry zachwyt wobec Paryża. Wszystko, co pochodzi z Paryża, wydaje się mu wspaniałe”, narzekała pewna publicystka[5]. Paryż olśniewał i urzekał, kusił młodych obietnicą dobrego zarobku, lepszego życia, nowych możliwości i przygód. W połowie XIX wieku masowa migracja młodzieży do stolicy stała się bête noire regionalnej prasy.

W opinii wielu osób kontakty z mieszczuchami należało traktować podejrzliwie. Bito na alarm zwłaszcza z powodu znikającej populacji wiejskich kobiet. „Policzcie tylko straty dla naszej gospodarki rolnej spowodowane nadmiernym pożądaniem luksusów przez młode wiejskie dziewczęta”, oburzał się pewien wikariusz z rejonu, z którego pochodziła Emilie[6]. „Internaty i moda zmieniły je w delikatne damulki w rękawiczkach, gorsetach i krynolinach, niezdolne schylić się i dotknąć ziemi, niezdolne gracować pszenicy, wiązać snopków, karmić bydła”. Wiejskie dziewczęta zapominały o swoim podstawowym obowiązku zostania cnotliwymi żonami i matkami. Co gorsza, zasmakowały w niezależności.

W powszechnym przekonaniu najgorszy wpływ miał na nie wyidealizowany wizerunek la Parisienne. Elegancka, modnie ubrana, gdziekolwiek się nie udała, przyciągająca spojrzenia – la Parisienne rzucała urok na podatne wiejskie dziewczęta. Zapominały o domu, rodzinie i przyjaciołach, byleby tylko przemienić się w ten uwielbiany – i znienawidzony – wzór kobiecości.

Jednakże nie wszyscy młodzi opuszczali dom z tego rodzaju mrzonkami w głowach. Stolica oferowała również bardzo realne korzyści praktyczne. Ofert pracy było więcej, a posady stawały się pewniejsze. Rolnictwo stanowiło wyjątkowo nieprzewidywalne źródło dochodu. Wiele chłopskich dzieci, które wyruszały do Paryża, wcześniej z niedowierzaniem przyglądało się rodzicom na próżno walczącym o utrzymanie małych, lichych farm. Młodzi dochodzili do wniosku, że taką harówką niczego nie osiągną.

Głównym sposobem na zabezpieczenie majątku i przyszłości było wśród chłopów małżeństwo, ale w kurczącej się wiejskiej społeczności okazje do zawarcia korzystnego związku zdarzały się rzadko. Dziewczyna, która na wsi miała szansę zostać tylko żoną chłopa, po przeprowadzce do Paryża mogła liczyć na poślubienie artysty czy członka burżuazji. Rodziny wielu dziewcząt nie mogły zapewnić im posagu, kluczowego dla zawarcia korzystnego małżeństwa, ale przejściowa praca w Paryżu po powrocie na wieś zwiększała ich wartość jako potencjalnych kandydatek na żonę[7].

Emilie jednak nie wyruszała tego ranka do Paryża z myślą, że pewnego dnia powróci. Nie czekało na nią żadne zaaranżowane małżeństwo. Wyjeżdżała na zawsze.

Rodzinę Emilie opisywano jako „uczciwą”, co w dziewiętnastowiecznej Francji oznaczało na ogół „o skromnych dochodach, ale pracowitą”[8]. W przeciwieństwie do potomków wielu najbiedniejszych robotników Emilie umiała czytać i pisać (choć do końca życia miała problemy z ortografią)[9]. Z tego względu należy przyjąć, że jej ojciec nie był robotnikiem, lecz przedstawicielem „średniej klasy” wśród chłopstwa, zajmującej się handlem i tworzącej lokalną społeczność[10]. Wyjazd Emilie sugeruje jednak, że pan Delabigne nie był dość majętny, by utrzymywać córkę zdolną do pracy lub zamążpójścia ani też by zagwarantować jej zaręczyny z synem miejscowego rolnika. Wobec braku pewnych, dobrze płatnych posad na wsi wielu rodziców zachęcało dzieci do wyjazdu do miasta.

Nawet jednak przy wsparciu ze strony rodziców Emilie została po opuszczeniu Calvados zupełnie sama, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu. Musiała wykazać się odpornością i zaradnością. Na szczęście cechy te młoda Normandka miała silnie rozwinięte.

Emilie, tak jak każdy pasażer dyliżansu, dotarła do Paryża wyczerpana, w pogniecionej odzieży, z członkami obolałymi po trzech długich dniach spędzonych na trudnych drogach, gdy jedyny odpoczynek zapewniały krótkie godziny snu w obcych łóżkach. Kiedy jednak przed oczami ukazywała się rozległa stolica, nawet najbardziej znużeni podróżni zapominali o zmęczeniu. W porównaniu z cichą, zaściankową prowincją splendor Paryża musiał oszałamiać i zdumiewać.

W latach czterdziestych XIX wieku, gdy Emilie zamieszkała w Paryżu, stolica powoli zaczynała poddawać się industrializacji. Na potrzeby rozwijającego się przemysłu stawiano nowe budynki, a siedem lat wcześniej otwarto pierwszą linię kolejową, dzięki czemu miasto stało się centrum aktywności i wymiany kulturowej. Na zewnątrz Paryż przekształcał się w wystawną metropolię, uświadamiającą zagranicznym gościom potęgę Francji. Rozwój przemysłu i perspektywy zatrudnienia sprawiły, że w pierwszej połowie XIX wieku populacja Paryża wzrosła dwukrotnie. Pełni nadziei migranci przybywali do stolicy ze wszystkich zakątków Francji. W roku, w którym trafiła tam Emilie, populacja Paryża otarła się o milion[11].

Przez większość XIX wieku kobiety miały nieliczne możliwości podjęcia pracy zarobkowej. Do 1880 roku nie istniały państwowe placówki zapewniające wyższą edukację dziewczętom, co oznaczało, że ich możliwości ograniczały się do pracy w fabryce, szwalni, pralni, przy cerowaniu odzieży bądź w roli sprzątaczki, kelnerki albo barmanki. Praca w przemyśle często okazywała się gorzej płatna niż jako pomoc domowa. Przy odrobinie szczęścia młoda dziewczyna mogła znaleźć posadę wraz z zakwaterowaniem jako służąca. Mogła zatrudnić się jako pokojówka lub jeśli była wykształcona – guwernantka. W każdym przypadku jednak praca trwała do późna i była wymagająca. Małżeństwo, nawet bez miłości, często stanowiło atrakcyjniejszą alternatywę.

Dla niezamężnej dziewczyny ze wsi, takiej jak Emilie, która chciała lub musiała podjąć pracę, przeprowadzka do miasta dawała największe szanse na znalezienie posady. W porównaniu z zarobkami mężczyzn płace kobiet były skromne. To jednak nie zniechęcało Emilie. W departamencie Calvados główne źródło utrzymania stanowiły niepewne dochody z rolnictwa, zatem znalezienie jakiejkolwiek stałej pracy uważano za sukces[12].

Emilie miała szczęście. Zaraz po przybyciu do Paryża rozpoczęła pracę jako lingère, praczka, w internacie na obrzeżach miasta. Aby zdobyć tego rodzaju posadę tak szybko, młoda dziewczyna musiała być już w pewnym stopniu obeznana z przemysłem tekstylnym i zadaniami pomocy domowej. Jeśli była zdolna i miała odpowiednie kontakty, mieszkanka wsi taka jak Emilie mogła nawet otrzymać ofertę zatrudnienia jeszcze przed wyjazdem, a przyszły pracodawca pokrywał koszty podróży[13].

Lingère było odpowiedzialnym stanowiskiem. Do zadań Emilie należało przyjmowanie brudnej i wydawanie czystej odzieży dla całej szkoły. Musiała dbać o dobry stan bielizny i odpowiednie jej przechowywanie. Emilie sama przeprowadzała pomniejsze naprawy, a od czasu do czasu szyła także zasłony i inne tekstylne dodatki na potrzeby szkoły. Przede wszystkim zaś musiała być czysta, staranna i silna. Jej praca była trudna i zajmowała dużo czasu. Emilie wstawała wcześnie, pracowała bez przerwy i kładła się późno, wyczerpana, z obolałym ciałem i otępiałym umysłem. Za każdy przepracowany dzień otrzymywała zaledwie jednego franka.

Było to trudne zajęcie, niepozostawiające czasu na rozrywkę. Zresztą podręczniki zachowania sugerowały pracodawcom, by ograniczać służbie okazje do spotkań towarzyskich. Niemniej jednak Emilie miała opłacone zakwaterowanie i wikt, a szkoła sama w sobie stanowiła małą społeczność. Świeżo przybyła w mieście, gdzie musiała dopiero zdobyć przyjaciół, Emilie z pewnością cieszyła się z towarzystwa pozostałych pracownic. To z nimi mogła dzielić się nowymi doświadczeniami i wymieniać ploteczki w ciągu dnia.

Dla dziewczyny w wieku Emilie największy koloryt nowej posadzie nadawali jednak mężczyźni, z którymi musiała teraz blisko współpracować. A jako nowa twarz o zdrowej, wiejskiej cerze i świeżej, naturalnej urodzie, tak rzadko spotykanej w Paryżu, szybko przyciągnęła uwagę jednego z nauczycieli, niejakiego monsieur T.[14] Adorator Emilie przypadkiem również pochodził z Normandii. Z dala od rodziny i przyjaciół, w mieście, gdzie wszystko było obce i nieznane, Emilie łatwo dała się uwieść[15]. Szybko rozkwitł romans.

W życiu dziewczyny nastąpił nowy okres, kiedy to monotonię tygodnia pracy przerywały romantyczne schadzki i skradzione chwile intymności. Jednak pewnego dnia pod koniec 1847 roku Emilie dokonała przerażającego odkrycia: zaszła w ciążę.

Niektóre źródła twierdzą, że monsieur T. był już żonaty, inne przedstawiają go jako kawalera lubiącego cieszyć się swobodą i zaglądać do kieliszka. W każdym razie nie poślubił on Emilie. Dwudziestoparoletnia dziewczyna stała się osobą najbardziej pogardzaną w dziewiętnastowiecznym społeczeństwie: niezamężną matką. Wiedziała, że zarówno ona, jak i jej nieślubne dziecko będą społecznymi wyrzutkami i że musi znaleźć inne miejsce zamieszkania. Takie historie nie należały niestety do rzadkości.

W dziewiętnastowiecznym Paryżu niemal wszystkie samotne matki żyły w biedzie i bez wsparcia rodziny, często wyrzucone z pracy w przemyśle czy ze służby domowej. Emilie wiedziała, że jej możliwości są bardzo ograniczone. Nie mogła wrócić do Calvados, gdzie czekałyby ją bezrobocie i powszechna pogarda. Najrozsądniejszym krokiem było donoszenie ciąży w Paryżu. Tu mogła przynajmniej przez większość czasu pracować, a później zapewnić potomkowi opiekę. Istniała szansa, że ojciec dziecka wspomoże ją finansowo. Stanowiło to nie tyle ryzyko warte podjęcia, co jedyną możliwość.

Latem 1848 roku, gdy Emilie była już w zaawansowanej ciąży, Francją wstrząsnęły zamieszki. Choć na zewnątrz Paryż pokazywał światu pełną blasku, świetlistą twarz, to od połowy lat czterdziestych pod powierzchnią następował stopniowy upadek gospodarczy. Rządzący orleaniści z przerażeniem patrzyli, jak ich popularność spada. W lutym 1848 roku zorganizowany w Paryżu bankiet przerodził się w masowe protesty polityczne, których prowodyrzy wyszli na ulice i wznieśli barykady. Przestraszony Ludwik Filip I abdykował, pospiesznie utworzono rząd tymczasowy i ogłoszono republikę. W czerwcu jednak niezadowolenie z polityki nowej władzy sięgnęło zenitu, a protestujący radykałowie ponownie pojawili się na ulicach. Krajobraz Paryża przypominał labirynt barykad, ulice rozbrzmiewały echem wystrzałów i okrzyków. W demonstracjach wzięły udział dziesiątki tysięcy paryżan, z czego co najmniej dwanaście tysięcy zostało aresztowanych, a około półtora tysiąca zabitych[16].

Zaledwie trzy tygodnie po najkrwawszych zamieszkach, gdy na ulicach nadal słychać było wystrzały, a w powietrzu wciąż unosił się dym, nastąpił poród. Emilie przebywała z dala od rodzinnego miasta i spokrewnionych kobiet, które mogłyby ją wesprzeć. Uwaga mieszkańców Paryża skupiała się gdzie indziej. 13 lipca 1848 roku, sama i w piekącym upale, Emilie wydała na świat córeczkę.

Zgodnie z rozpowszechnionym zwyczajem nadała dziecku własne imię, jednak dla kaprysu i wygody na dziewczynkę wkrótce zaczęto mówić Louise.

W akcie urodzenia Louise nie wymieniono ojca. Puste pole w miejscu, gdzie powinno pojawić się jego nazwisko, wskazuje na skomplikowaną relację. Choć ojciec Louise dołączył do jej matki, gdy ta przeprowadziła się bliżej centrum, nigdy oficjalnie nie uznał kochanki ani dziecka. Często był nieobecny, a gdy wracał, jego skłonność do kieliszka znacznie obciążała gospodarstwo domowe. Emilie Delabigne musiała radzić sobie z dzieckiem sama.

Mogła zostawić córkę. W 1844 roku 66 procent samotnych matek, które porzuciły noworodki w sierocińcu Hospice des Enfants Trouvés, stanowiły lingères[17]. Normandzkie kobiety słynęły jednak z poczucia obowiązku i silnych więzi rodzinnych. Emilie nie chciała oddać dziecka.

W miarę jak Louise dorastała, uwidaczniała się jej niezwykła, uderzająca uroda. Dziewczynka miała bujne rude włosy o złotym połysku i bladą cerę, na której tle wyróżniał się przeszywający błękit dużych oczu. Nie była ładna według tradycyjnych standardów, ale miała w sobie coś rozbrajającego, eterycznego, wręcz urzekającego.

Gdy córka Emilie nauczyła się chodzić, przeprowadziły się do maleńkiego mieszkania na ostatnim piętrze domu przy Rue Paradis-Poissonière, w ubogiej dziesiątej dzielnicy Paryża[18]. Był to tętniący życiem rejon miasta, zamieszkiwany przez sklepikarzy, artystów i robotników fabrycznych. Działało tam kilka małych teatrów i odbywały się kawiarniane koncerty. Mieszkania robotników, takie jak to zajmowane przez Louise i jej matkę, były niskie, ciasne i duszne[19]. W pomieszczeniach brakowało światła i panował brud, a nieliczny dobytek matki i córki od razu sprawiał wrażenie zagracenia. Louise nie przebywała w mieszkaniu wyłącznie z matką – ojciec dziewczynki nie zapewniał im co prawda stałego wsparcia, ale zjawiał się na tyle często, by spłodzić sześcioro kolejnych dzieci. Pani Delabigne, jak ją teraz nazywano, ponaddwudziestopięcioletnia matka, nie stawiała oporu. Wiele dziewcząt zostawało konkubinami, zwłaszcza tych, które pochodziły ze wsi i nie mogły łatwo uzyskać niezbędnej pisemnej zgody rodziców na zamążpójście. Poza tym formalności związane z zawarciem małżeństwa były sporym wydatkiem[20].

W miarę powiększania się rodziny warunki życiowe stawały się coraz trudniejsze. Pieniądze przychodziły z trudem, a były wydawane szybko. Wreszcie matka Louise uznała, że obecność kochanka pociąga za sobą większe koszty niż korzyści, i zerwała z nim na dobre.

Louise tak naprawdę nigdy nie poznała swojego ojca. Dzieciństwo spędziła na Rue Paradis-Poissonière, a jej życie nie mogło rozpocząć się w trudniejszym okresie zarówno dla jej matki, jak i dla całej Francji. Rewolucja w 1848 roku w niewielkim stopniu przyczyniła się do poprawy codziennej egzystencji biedoty. W Paryżu zaczęto odczuwać negatywne skutki fali migracji, która sprowadziła Emilie do stolicy. Tak zachwalane wielkie możliwości okazały się ograniczone, zarezerwowane dla najszybszych i mających najwięcej szczęścia. Biedota musiała żyć w najnędzniejszych warunkach. Cuchnące powietrze wywoływało mdłości, a na brudnych, zatłoczonych ulicach szerzyły się choroby.

Rue Paradis-Poissonière stanowiła mikrokosmos miejskich bolączek. Po obu stronach zatęchłej, wąskiej uliczki stały ciasno jeden przy drugim domy zamieszkiwane przez robotników, sklepikarzy i szwaczki, których liczba stale rosła. Większość przedstawicieli klasy pracującej gorzko nienawidziła swojego losu. Teatry, koncerty kawiarniane i tancbudy zapewniały rozrywkę, ale przyczyniały się także do rozpowszechnienia alkoholizmu. Nie było to sprzyjające miejsce do dorastania. Dziecko musiało stale się pilnować. Louise nie miała jednak wyboru. Matka musiała pracować, a podczas jej nieobecności ulica stawała się dla Louise placem zabaw oraz szkołą.

Na ulicach spotykały się dzieci w każdym wieku, starsze uczyły młodsze tego, co same wiedziały, malcy zaś słuchali z szeroko otwartymi oczami historii o świecie. Dziecko musiało być bystre i umieć od razu oceniać ludzi i otoczenie. W wieku dziesięciu lat Louise zaczęła nabierać pewności siebie. Szybko przyswajała umiejętności potrzebne do przeżycia na ulicy, a jej bystre oczy patrzyły, obserwowały i chłonęły wszystko dookoła. Dziewczynka nauczyła się dostosowywać do zmiennych okoliczności. Ta zdolność miała służyć jej przez całe życie.

Louise wolała przebywać na ulicy niż w domu. Matka rzadko wracała sama. Świadoma swoich atutów, zaradna pani Delabigne często przyprowadzała do maleńkiego mieszkania kochanków. Najczęściej płacono jej za fatygę. Prostytucja nierzadko stanowiła dla biednych dziewcząt sposób, by związać koniec z końcem. W 1836 roku Alexandre Parent-Duchâtelet, wiceprezes Conseil de Salubrité, podał, że w Paryżu działa ponad trzy tysiące pięćset prostytutek, a następne od trzydziestu pięciu do czterdziestu pięciu tysięcy pracuje potajemnie[21]. Jego zdaniem świeżo przybyłe do miasta wiejskie dziewczęta ze względu na swoją bezbronność i naiwność były szczególnie narażone na popadnięcie w ten proceder. Sklepy z odzieżą zasłynęły jako nieustające źródło młodych kobiet chętnych zarobić kilka dodatkowych sou poprzez prostytucję[22]. Lingère, taka jak pani Delabigne, często była bohaterką prześmiewczych karykatur. Upadłe dziewczęta łączyło najczęściej to, że nie mogły liczyć na wsparcie ze strony rodziny[23].

Dla Louise dodatkowe źródło dochodów matki stanowiło nietypowy punkt odniesienia do oceny świata. Od dzieciństwa uczyła się na przykładzie Emilie, że miarą sukcesu kobiety jest jej zdolność do uwodzenia mężczyzn. Po latach z dumą opowiadała o seksualnej charyzmie matki: „Mama była tak piękna, moja droga, że gdy wychodziła do miasta, zawsze udawało jej się uwieść co najmniej trzech mężczyzn”[24].

Jako dziecko Louise przekonała się jednak, że przy takim zajęciu matki czasami lepiej jest przebywać poza domem.

W owym okresie pełnym zawirowań politycznych kluczowego znaczenia nabrały rytuały społeczne, zapewniały bowiem stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Normandia była regionem słynącym tak z pobożności, jak i zabobonów, a pani Delabigne po przeprowadzce do Paryża trwała przy wyuczonych rytuałach. Zadbała zatem, by córka uczestniczyła we wszystkich obrzędach religijnych i społecznych właściwych dla jej wieku. Jako dziesięciolatka Louise w gronie innych chłopców i dziewcząt z okolic kościoła Saint-Laurent zaczęła przygotowywać się do pierwszej komunii świętej. Dla dzieci takich jak Louise zarówno przygotowania, jak i sama ceremonia stanowiły przede wszystkim wyjątkową możliwość odbywania spotkań towarzyskich. Była to także rzadka okazja do założenia pięknej sukienki i bycia podziwianą. Całe wydarzenie stało w ogromnym kontraście wobec monotonii codziennego życia.

Budynek kościoła Saint-Laurent był skromny, lecz stylowy. Za każdym razem, gdy wychodziła z mieszkania, Louise widziała go, jak wznosi się dumnie na końcu drogi, promieniujący spokojem. Dojście do kościoła zajmowało zaledwie pięć minut, lecz gdy w dniu pierwszej komunii świętej Louise wyszła z domu, z każdym lekkim, sprężystym krokiem napawała się wzniosłością i wspaniałą oprawą tej chwili.

Pani Delabigne umyła i ułożyła długie, rude włosy córki. Gdy Louise zrzuciła zwyczajną codzienną sukienkę i fartuszek i założyła strojną białą komunijną szatkę, mimo że tylko pożyczoną, przemieniła się w prawdziwą księżniczkę. Delikatny wianek z białych róż został ostrożnie osadzony na jej głowie jako dopełnienie stroju. Czystość białej koronki przy rudych włosach i błękitnych oczach sprawiała, że niezwykła, prerafaelicka uroda Louise jeszcze bardziej przyciągała wzrok. Gdy po ceremonii dzieci wyszły z kościoła, zaciekawieni przechodnie obracali głowy w podziwie.

Louise natychmiast przyciągnęła spojrzenie jednego z sąsiadów. Był to młody Jules Claretie, który został później płodnym dziennikarzem. Młodsza o osiem lat dziewczynka urzekła młodzieńca, gdy go mijała, a światło igrało na „jej pięknych rudych włosach”[25]. Już wtedy umiała się świetnie zachować. W pełni świadoma wrażenia, jakie wywołuje, ściskając modlitewnik, podeszła, by przywitać młodego człowieka. Zdążyła się nauczyć, że to, jakie relacje utrzymywało się z innymi ludźmi, decydowało o przetrwaniu.

Claretie stał się jej bliskim przyjacielem. Był zawsze spragniony kontaktu z kulturą i często dla rozrywki wystawiał zaimprowizowane przedstawienia kukiełkowe dla młodszych sąsiadów. Podczas amatorskich pokazów występował zarówno w roli reżysera, jak i lalkarza i zawsze gromadził zachwyconą publiczność, a Louise była najbardziej oddanym widzem. Siedząc na krzesełku, o które Claretie wystarał się na tę okoliczność, patrzyła urzeczona, jak wystawia luźne interpretacje tragedii Ruy Blas Victora Hugo czy dworskiego romansu Hernani tego samego autora. Claretiego zawsze uderzała intensywność, z jaką wielkie błękitne oczy Louise wpatrywały się w drewniane kukiełki, gdy jednocześnie z uwagą chłonęła dialogi. Na zakończenie każdego pokazu z entuzjazmem klaskała w delikatne dłonie. Claretie zastanawiał się, czy oglądając jego przedstawienia, marzyła o podbiciu świata teatru.

Przyjaźnie nawiązywane przez Louise nie ograniczały się do grona rówieśników. W jej sąsiedztwie mieszkał znany pejzażysta Camille Corot i dziewczynka wraz z innymi dziećmi często odwiedzała „père Corota”. Jego pracownia stanowiła zaciszną przystań w gwarnej dziesiątej dzielnicy. Gdy Louise wchodziła do środka i zamykała drzwi, odgłosy ulicy milkły i wkraczała do zupełnie innego świata. W przeciwieństwie do domu Louise pracownia artysty nie wydawała się klaustrofobiczna i zagracona, lecz przestronna i miała prosty wystrój[26]. Jedynymi widocznymi dekoracjami były zdobiące ściany obrazy i szkice. W pomieszczeniu panował chłód, a powietrze wypełniał kojący zapach drewna i farby olejnej. Unosząc wzrok ku wysokiemu sufitowi, Louise widziała duże okno, przez które wpadało słoneczne światło.

Corot był dla niej kimś w rodzaju dziadka. Często widywała go siedzącego przy sztalugach, odzianego w wygodny, obszerny niebieski kitel, w miękkim kapeluszu na głowie. Po przyjściu Louise siadała i przyglądała się, jak mistrz maluje, podśpiewując przy pracy, Corot bowiem „zaczynał i kończył dzień śpiewem”[27]. Dziewczynka spędzała długie letnie popołudnia zatopiona w namalowanym świecie pięknego miasta Ville-d’Avray, które Corot powoływał do życia, opowiadając historie. Patrzyła, jak na jej oczach z grubych, błyszczących warstw farby rodzi się magiczny krajobraz. Nigdy nie opuściła Paryża, a jednak w tej cichej, spokojnej przestrzeni, w której pobrzmiewało echo głosu artysty, Louise mogła niemal uwierzyć, że znajduje się gdzie indziej, siedzi nad jeziorem lub przechadza się cienistą, krętą ścieżką.

Louise rozpoczęła swoją życiową edukację, ale jej dzieciństwo czekał gwałtowny kres. Skończyła właśnie trzynaście lat i miała przed sobą pierwsze prawdziwe spotkanie z plugawym paryskim półświatkiem.

Rozdział 2

Dziecko staje się kobietą

dziewczynki wyrastała atrakcyjna nastolatka, jej dziecinna sylwetka nabierała krągłości i kobiecych kształtów. Pod dramatycznym łukiem brwi lśniły wielkie błękitne oczy, odwzajemniające spojrzenie wszystkich napotkanych osób. Louise miała idealnie regularne rysy, mały, prosty nos, a gdy się uśmiechała, jej słodkie usta wyrażały cichą pewność siebie jak u Mony Lisy. Jednak to włosy przykuwały powszechną uwagę. Gęsta grzywa lśniącej czerwieni spływała po plecach, połyskując niczym złoto, gdy padło na nią światło. Rzadko widywało się takie włosy, toteż wzbudzały one liczne komentarze.

Pani Delabigne uznała, że córka wkroczyła w dorosłość i musi podjąć pracę.

Dziewczęta z klasy pracującej, gdy tylko osiągnęły odpowiedni wiek, rodziny często posyłały do pracy zarobkowej. Niewielu rodziców było zdania, że warto oddawać dzieci do szkoły. W paryskich szkołach nieobecności zdarzały się powszechnie, nawet jeśli uczniowie zostali zapisani na zajęcia[28]. Młodzież traktowano jako źródło dochodu, podreperowującego domowy budżet. Dotyczyło to zwłaszcza dzieci z niepełnych rodzin. Pamiętniki Jeanne Bouvier, której rodzice należeli do paryskiej klasy robotniczej w drugiej połowie XIX wieku, żywo obrazują, jak bardzo dorośli polegali na zarobkach potomków: „W fabryce pracowałam dobrze, ale prawie nigdy nie dostawałam podwyżek. Matka, której zawsze brakowało pieniędzy, złościła się z tego powodu tak bardzo, że nawet mnie biła. Uważała, że pracuję za mało, i nazywała mnie leniuchem”[29].

Konsekwencje bezrobocia mogły okazać się tragiczne. Istotne było, aby młody człowiek znalazł posadę najwcześniej, jak to możliwe. Wychodząc z domu, matka Louise widziała zawsze odziane w łachmany nędzarki i mężczyzn kulących się w wejściach domów, pozbawionych ducha i jakichkolwiek ambicji. Brak pracy stanowił nieustannie zagrożenie, a sąsiedztwo rodziny Delabigne codziennie o nim przypominało.

Wychowana na wsi pani Delabigne przywykła do tego, że dzieci zaczynają pracę już w wieku siedmiu lub ośmiu lat[30]. Nie wydawało się jej nierozsądne, by trzynastoletnia Louise znalazła zatrudnienie. Na początku lat sześćdziesiątych Louise po raz pierwszy udała się zatem do zakładu krawieckiego, by podjąć płatną pracę.

Był to korzystny czas dla nastolatki, by stawiać pierwsze kroki w branży odzieżowej. Rynek towarów luksusowych kwitł. Po kryzysie finansowym, który nastąpił pod koniec lat czterdziestych XIX wieku, nowy cesarz Napoleon III postanowił zadbać o dobrobyt w kraju i Francja weszła w okres dynamicznego rozwoju gospodarczego. W epoce Drugiego Cesarstwa przemysł działał świetnie, usprawniono transport i komunikację oraz inwestowano wielkie pieniądze w budowę domów. Na zewnątrz Paryż pysznił się dostatkiem i wielkimi możliwościami. Panował duch joie de vivre, a młodość i piękno były szczególnie w cenie.

Ton nadawał sam cesarz i jego otoczenie. Cesarski dwór słynął z ekstrawagancji, wystawnych balów i przyjęć, wyszukanych kostiumów i kulinarnego rozmachu. Wzór ten oddziaływał wzdłuż całej drabiny społecznej i był naśladowany przez pozostałą część ludności. Wszyscy pragnęli być niczym Napoleon i Eugenia.

„Powszechnie uważa się, że luksus to stan najbardziej korzystny dla zdrowia”, narzekał krytyk Philarète Chasles w 1863 roku[31]. Paryż stał się miastem wieczorków tanecznych, przyjęć i przedstawień teatralnych. Wesołość i frywolność były wiodącymi zasadami.

Burżuazja stwierdziła, że dysponuje nadmiarem pieniędzy, a na odpowiedź branży rozrywkowej nie trzeba było czekać. Kawiarnie, bale, opera, balet i teatr przyciągały poszukiwaczy uciech z całej stolicy. W połowie wieku zaczęły powstawać wystawne domy towarowe, a zmechanizowanie produkcji uczyniło modę dostępną dla mas. Paryż umocnił swoją pozycję jako światowa stolica luksusu, dobrego smaku i rozrywki.

W centrum owego pełnego przepychu pokazu mody stała la Parisienne. „Parisienne nie jest modna”, oznajmiał literat Arsène Houssaye. „Ona jest modą”[32]. Wygląd damy zaczął liczyć się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. „Przyjrzawszy się tylko zewnętrznej prezencji kobiety”, tłumaczyła hrabina Dash, autorka podręczników etykiety, „druga kobieta, jeśli ma inteligencję i wyczucie, umie stwierdzić, do jakiej klasy ta należy, jakie ma wykształcenie, w jakim towarzystwie się obraca. Może nawet odgadnąć jej gusta i charakter, jeśli zada sobie trud obserwacji; często już sam sposób, w jaki kobieta owija się szalem, umieszcza na głowie kapelusz czy zakłada rękawiczki, wiele mówi o jej życiu”[33].

Burżuazyjna branża modowa wymagała stałego napływu praczek, szwaczek, modystek i ekspedientek sklepowych. Louise była jedną z wielu młodych dziewcząt, dla których pierwszy kontakt z luksusem polegał na przygotowywaniu strojów do użytku innych kobiet. Podatna na wpływy nastolatka dała się porwać królującemu powszechnie duchowi ekstrawagancji i konsumeryzmu. Życie pracownicy zakładu krawieckiego różniło się jednak skrajnie od życia klientek, które obsługiwała.

Dzień pracy był długi, trwał nawet dwanaście godzin. W 1841 roku pracodawcy rzadko przestrzegali przepisów ograniczających liczbę godzin, przez jaką mogli pracować nieletni[34]. Louise wychodziła z domu wcześnie, gdy wspaniałe miasto dopiero się budziło. Zamiatano chodniki w przygotowaniu do kolejnego pracowitego dnia, a przemierzając kolejne ulice i zaułki, Louise mijała straganiarzy, robotników fabrycznych i ekspedientów sklepowych, z których wszyscy spieszyli do pracy, by napędzać tętniący życiem miejski przemysł. Louise musiała iść żwawo. Należało zjawić się punktualnie. Pracodawcy rzadko tolerowali spóźnienia, a stracony czas trzeba było nadrobić pod koniec dnia. Żadna dziewczyna nie mogła dopuścić, by jej rodzice odkryli, że zaniedbuje pracę.

Zarobki młodych dziewcząt były niskie w porównaniu z zarobkami dorosłych. W okresie Drugiego Cesarstwa dorosły pracownik zarabiał średnio dwa i pół franka dziennie, choć niektórzy otrzymywali nawet pięć franków. Czterdzieści sou (około dwóch franków), które Louise przynosiła do domu na zakończenie dnia, stanowiło przyzwoity zarobek, biorąc pod uwagę jej wiek i profesję[35]. Te kilka monet było źródłem dumy i wdzięczności rodziców. Louise szybko przekonała się jednak, że zarobienie ich nie jest proste.

Jej dzień pracy wypełniało przygotowywanie strojów dla klientek, dopasowywanie wstążek i obszyć, dodawanie ozdób i zajmowanie się najróżniejszymi luksusowymi tkaninami. Louise musiała zdobyć i udoskonalić szereg umiejętności. Miała jednak wrodzony dar obserwacji. Postępowała zatem tak samo jak zawsze, gdy znalazła się w nowym środowisku: przyglądała się innym. Dzięki uważnemu podpatrywaniu pozostałych pracownic i naśladowaniu ruchów ich zręcznych palców szybko opanowała wszystkie potrzebne techniki. Wkrótce stała się znana w okolicy dzięki misternym koronkowym wstążkom i ślicznym taftowym sukniom.

Gdy już opadły emocje po pierwszym dniu pracy, nowa dziewczyna taka jak Louise stopniowo popadała w rutynę. Zaczynała wcześnie, a po południu jadła skromny posiłek, zazwyczaj w zakładzie. Jeanne Bouvier, która pracowała w warsztacie krawieckim w tym samym okresie co Louise, była zdumiona, jak skromne posiłki spożywały jej koleżanki z pracy: „Skąpiły i oszczędzały, by móc kupić rękawiczki, perfumy i tysiące innych drobiazgów. Posiłek w środku dnia często przybierał najprostszą formę”[36]. Później praca ciągnęła się aż do wieczora. Była wyczerpująca, ale dzięki rozmowom z koleżankami czas mijał szybciej.

Właściciele zakładów krawieckich zatrudniali zazwyczaj kilka dziewcząt, które pracowały jedna obok drugiej. Jeanne Bouvier wspomina, że pracujące z nią kobiety były „miłymi towarzyszkami” i śpiewały podczas szycia. „Dobrze się z nimi bawiłam”[37]. W powieści Émila Zoli W matni, przedstawiającej fikcyjną historię paryskiej rodziny z klasy robotniczej, zakład kwiaciarski, w którym pracuje nastoletnia Nana, wypełniają głosy dziewcząt, gawędzących i plotkujących w czasie pracy, śmiejących się nawzajem ze swoich żartów i milknących jedynie, gdy zjawia się patronne.

Dla młodej dziewczyny środowisko pracy stanowiło bardzo szczególne źródło edukacji. Starsze koleżanki bywały nie najlepszymi nauczycielkami. We wspomnianej książce dziewczęta często opowiadają sobie sprośne dowcipy, a Nana szybko opanowuje seksualne podteksty. Louise zetknęła się, podobnie jak Nana, z doświadczeniami życiowymi dziewcząt ze swojego zakładu. Wiele osób podzielało krytyczną opinię Zoli o takich miejscach, które „niezgorzej uzupełniały braki wychowania”, bo dziewczęta siedziały tam „na kupie” i działo się z nimi to, co z koszykiem jabłek zawierającym zepsute owoce, „zarażały się nawzajem zgnilizną”[38].

Po latach Louise sama napisała powieść, zatytułowaną Isola (1876), którą oparła na swoich doświadczeniach z dzieciństwa. Opisała w niej zły wpływ miejsca pracy na młodą dziewczynę, choć to nie opowieści koleżanek odbierały jej pewność siebie. Miejsce to było:

jednym z tych zakładów, w których młode dziewczęta uczą się, między innymi, bronić swojej czci. Niepewna tego, co odbierałam, nie ośmielając się nikomu zwierzyć, nieświadoma dobra, jak i zła spędziłam w ten sposób trzy lata. Jeżeli jakiś mężczyzna, niepomny na mój młody wiek, zwracał się do mnie słowami, które odczuwałam jako nieskromne, wychodziłam z zakładu, czasami żałując kobiety, której mąż mnie obraził, a gdy zostawałam sama, zastanawiałam się, co takiego we mnie sprawia, że jestem w ten sposób prześladowana przez mężczyzn[39].

Komentatorzy społeczni w tamtych czasach uznawali jednak, że to powrót pracownicy do domu jest największym źródłem niepokojów. Droga do i z pracy była usiana niebezpieczeństwami, również dlatego, że stanowiła okazję do damsko-męskich spotkań. Żyjąca w tym samym czasie co Louise Suzanne Voilquine podobnie jak ona podjęła w młodym wieku pracę, by pomóc rodzinie. Tak opisywała swój strach, gdy późną porą wracała do domu: „Okropnie się bałam, że wracając, spotkam jednego z tych niegodziwych mężczyzn, którzy dla zabawy zaczepiali młode kobiety i straszyli je bezecnymi odzywkami”[40].

Idąc do pracy i z niej wracając, Louise stawała twarzą w twarz z mniej świetlanym obliczem miasta i pełnym spektrum najróżniejszych plugawych postaci. Przy całym blasku i przepychu stolicy pod powierzchnią toczyły ją bieda i zepsucie. Było to miasto skażone alkoholem i prostytucją. Podczas gdy burżuazja i klasy wyższe opływały w coraz to nowsze luksusy, biedota stawała się coraz biedniejsza – i coraz bardziej wrogo nastawiona. Niższe klasy zamieszkiwały obskurne rejony Paryża. Ponieważ Louise mieszkała właśnie w takim miejscu, nie mogła uciec przed ponurą stroną stolicy.

W dodatku pozory bywały mylące. W XIX wieku właściwe ocenienie ludzi po wyglądzie stawało się coraz trudniejsze. „W Paryżu występek rzadko przyodziewa się w łachmany”, napisał pewien angielski podróżny odwiedzający francuską stolicę[41]. „Obecnie nie sposób już stwierdzić, czy ma się do czynienia z uczciwymi kobietami ubranymi jak dziewczęta lekkich obyczajów, czy z dziewczętami lekkich obyczajów ubranymi jak uczciwe kobiety”, ostrzegał Maxime du Camp[42]. Nawet wiek i doświadczenie nie zapewniały ochrony przed oszustwem. Pani Delabigne nigdy nie wypytywała jednak, z kim zadaje się Louise. Pewnego dnia w jej rodzinnym mieszkaniu zjawiła się pewna dziewczyna, która przedstawiła się jako Camille i spytała, czy Louise może razem z nią wyjść. Zapewniła panią Delabigne, że jest przyjaciółką jej córki z zakładu pracy[43]. Camille wydawała się nieszkodliwa. Pani Delabigne nie przyszło do głowy, że we dwie mogą narobić więcej złego, zachęcać się nawzajem do występków i bardziej przyciągać uwagę mężczyzn niż w pojedynkę. Pozwoliła Louise wyjść z obcą dziewczyną na ulicę.

Po latach w na wpół autobiograficznej powieści Louise tak wspominała swoje przygody jako nastolatki:

Ludzie wokół szeptali mi do uszu dziwne słowa, przez które rumieniłam się, choć sama nie wiedziałam dlaczego. Nie rozumiałam, a moja ignorancja miała straszliwe konsekwencje. Wstydziłam się, że nie rozumiem.

Chciałam zobaczyć, więc zbliżałam się coraz bardziej do świata, który wirował wokół mnie i do którego wydawało się, że nie należę.

Wpadłam w straszne okowy.

Oszołomiona, otumaniona, nie widząc wyraźnie, straciłam kontrolę, szalona, głupia, śmiejąc się tak, by odsłonić zęby i ukryć łzy.

Robiłam tak aż do dnia, gdy odzyskawszy przytomność, uświadomiłam sobie, że jestem zgubiona[44].

Podobnie jak Nana Zoli Louise wpadła w oko starszemu mężczyźnie. Każdy mógł udawać dżentelmena, jeśli tylko umiał się odpowiednio zaprezentować. Dojrzały adorator Louise zgotował jej pierwsze doświadczenie seksualne. Było ono brutalne.

Dlaczego świat go chroni, owego mężczyznę, który zaprowadził mnie w to miejsce i który wiedział, dokąd mnie zabiera? Dlaczego społeczeństwo pobłaża nikczemnikowi, o którego sprzyjającym losie i wspaniałych przygodach poszeptują za wachlarzami?

Tak, podczas tej pierwszej podróży zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam – iluzje, naiwne aspiracje, marzenia i nadzieje mojego dzieciństwa, wszystko to zniknęło w jednej chwili, bo brutalny przechodzień wykorzystał moją naiwność, a społeczeństwo, które miało mnie wspierać i chronić, stało się moim najokrutniejszym wrogiem[45].

To doświadczenie otworzyło oczy Louise, ukazując surowe oblicze życia dziewczyny z klasy pracującej w Paryżu. Zaznała biedy i głodu, lecz widziała także luksus, dotykała bogatych faktur drogich tkanin, obserwowała zamożne kobiety, jak wychodziły z jej zakładu z kolorowymi sukniami i szykownymi czepkami przyozdobionymi wstążką. Jako dziecko na ulicach i jako nastolatka w pracy słyszała opowiadane szeptem historie bezeceństw i mijała postacie spod ciemnej gwiazdy, przychodzące z wizytą do jej matki. Zarys sylwetki czy opowieść z drugiej ręki nie niosły jednak ze sobą gorzkiego posmaku doświadczenia czegoś na własnej skórze. W jednej chwili niewinność Louise została nieodwracalnie zbrukana.

Nagle zrozumiała, że szczęście ma swoją cenę. Czułość i ciepło emocjonalne były warunkowe, niepewne, niegodne zaufania. Przyjemności materialne natomiast wymagały pieniędzy. Louise była biedna. Aby zasmakować luksusu, jakim cieszyły się eleganckie damy, musiała mieć do zaoferowania coś innego, coś, czego pożądali strażnicy całego tego splendoru. Wszędzie dookoła, w swoim sąsiedztwie, w drodze do pracy, spotykała dziewczęta, których niewinność została tak samo zniszczona. Gdy już straciły naiwne spojrzenie, często uświadamiały sobie, że mają oto przed sobą sposób ucieczki od biedy. Aby zaspokoić swoje potrzeby materialne, musiały tylko odpowiadać na fizyczne żądze mężczyzn. Oddawały więc mężczyznom to, czego chcieli: swoje ciała.

„Ileż razy widziałam, jak młode dziewczęta upadają, bo zarabiały nędzne grosze”, lamentowała Jeanne Bouvier. „Widziałam, jak wychodzą na ulicę. Bieda to sytuacja niemożliwa do zniesienia, a te, które nie uciekną w samobójstwo, uciekają w prostytucję”[46].

W przypadku Louise szok związany z utratą dziewictwa zbiegł się w czasie z naturalną ciekawością podlotka, niecierpliwie pragnącego wejść w dorosłość i cieszyć się takimi samymi przyjemnościami, jakimi cieszą się widywane bogate dziewczęta. Gdy jej czystość została skalana, Louise nie pozostało już nic do stracenia. Mieszkała zresztą niebezpiecznie blisko rejonu Notre-Dame de Lorette, gdzie kwitł handel uciechami zmysłowymi. W przypadku Louise wpadnięcie w sidła prostytucji było niemal nieuniknione. „Warto zauważyć”, pisał A. Coffignon w swojej pracy na temat zepsucia w Paryżu, „że robotnica, która zaczyna oddawać się prostytucji, niemal zawsze została pozbawiona dziewictwa przez mężczyznę ze swojej klasy i z bezpośredniego otoczenia”[47]. Przypadek Louise nie był zatem wyjątkiem.

Jej nowe zajęcie stanowiło ugruntowaną profesję, a na nowe twarze zawsze czekały szerokie możliwości. W dziewiętnastowiecznym Paryżu branża ta rozwijała się wyjątkowo silnie, przede wszystkim ze względu na wielką przepaść dzielącą bogatych i biednych. Stolica mogła pochwalić się jednym z najbardziej uregulowanych systemów prostytucji na świecie. Podczas gdy w innych krajach starano się prostytucję tępić, we Francji kierowano się prostym założeniem, że jest to godne ubolewania, ale nieuniknione zjawisko. Walka nie miała sensu, lepiej było wprowadzić kontrolę.

W tym duchu Alexandre Parent-Duchâtelet w swojej pracy zatytułowanej Prostytucja w mieście Paryżu (1836) odnotowywał stan branży i oceniał skalę problemu. Jego ustalenia dały początek niezliczonym stereotypom i odsłoniły rygorystyczne metody kontroli, jakie próbowali wprowadzić rządzący[48].

Z punktu widzenia władz dziewczęta parające się tym zajęciem można było podzielić na dwie kategorie: filles soumises i filles insoumises[49]. Fille soumise była prostytutką oficjalnie zarejestrowaną. Każda dziewczyna mogła zarejestrować się samodzielnie lub robił to za nią urzędnik. Po zarejestrowaniu musiała przestrzegać ściśle określonych zasad i przepisów. Oprócz zakazu pojawiania się publicznie poza wyznaczonymi godzinami i zamieszkiwania w określonej odległości od szkół obowiązywały ją również regularne badania lekarskie. Wzbudzały one powszechny lęk. Niewłaściwy wynik (zazwyczaj diagnoza choroby wenerycznej) mógł skutkować przymusowym leczeniem w niesławnym szpitalu-więzieniu Saint Lazare. Dziewczęta poszeptywały, że zatrzymane zamykają tam w celach, a nawet obcinają im włosy.

Zarejestrowanie się jako fille soumise niosło ze sobą frustrujące ograniczenia. Alternatywa była jednak znacznie gorsza. Niezarejestrowana prostytutka, czy też fille insoumise, prowadziła wyjątkowo ryzykowny żywot. Musiała stale mieć się na baczności, by nie wpaść w ręce policji. Jednak ku irytacji skrupulatnych zbieraczy wieści pokroju Parent-Duchâteleta podziemna prostytucja wciąż niekontrolowanie się rozrastała.

Gdy Louise po raz pierwszy spróbowała owej profesji, początkowo niezarejestrowana, dołączyła do tysięcy dziewcząt funkcjonujących w ramach złożonej hierarchii społecznej[50].

Najniższy status miała zwykła prostytutka. Dziewczyna taka chodziła po ulicy, nagabując potencjalnych klientów, albo pracowała w burdelu. Zazwyczaj żyła w skrajnej biedzie. Jeżeli tylko kobieta nie spadła do tej najniższej kategorii, automatycznie dołączała do wyższej klasy, zwanej demi-monde.

Demi-monde stanowiło wygodną zbiorczą nazwę nieokreślonego, mrocznego półświatka i wszystkich, którzy do niego należeli. Było to miejsce na pograniczu nędzy i godności, mieszczące w sobie dalsze podkategorie i stopnie prostytutek.

Na samym dole hierarchii znajdowała się grisette. Młoda, wesoła i kokieteryjna, często pracowała w branży odzieżowej, a czasami jako florystka, prostytucja zaś stanowiła dla niej sposób na dorobienie do skromnej pensji. Sprzedaż ubrań stała się niemal synonimem prostytucji, wywołującym znaczące uśmieszki, stereotyp ten był jednak oparty na faktach statystycznych. Sprawdzał się tak często, że cała klasa prostytutek wzięła swoją nazwę od taniego szarego materiału, grisette, z którego szyto sukienki dla kobiet z klasy pracującej. Grisette również była biedna i musiała stale zaciskać pasa. Mogła jednak nosić głowę wyżej niż zwykła prostytutka. W powszechnym rozumieniu po zakończeniu tygodnia pracy grisette lubiła się bawić, chodzić na potańcówki, do kawiarni i na bale studenckie, uwielbiała także teatr. Jeszcze bardziej jednak niż o zabawach, ślicznych akcesoriach czy obfitych kolacjach dla zaspokojenia głodu ambitna grisette marzyła o zostaniu lorette.

Gdy Louise stawiała pierwsze kroki w branży, lorette, biorąca swoją nazwę od rejonu Notre-Dame de Lorette, gdzie można było spotkać niezliczoną ilość takich kobiet, stanowiła wciąż stosunkowo nową kategorię prostytutki. Po raz pierwszy zidentyfikowana przez Nestora Roqueplana w latach czterdziestych, lorette z dumą odcinała się od grisette. Co najważniejsze, kobieta taka miała zapewnioną protekcję mężczyzny o znacznych dochodach, który często umieszczał ją w osobnym mieszkaniu, przez co stawała się femme galante, utrzymanką. Takie źródło dochodu pozwalało jej cieszyć się wygodnym życiem, o którym grisette mogła tylko pomarzyć. Grisette musiała zadowolić się kilkoma praktycznymi koszulami, spódnicami i czepkami, lorette natomiast wydawała każde sou na najnowsze suknie szyte z delikatnego jedwabiu i wspaniałego aksamitu, zdobione delikatną koronką, kupowała też okazałe kapelusze i akcesoria. Grisette z wdzięcznością przyjmowała to, co jej oferowano, lorette oczekiwała najlepszego i zawsze pragnęła więcej. Lorette obracała się jednak w stosunkowo niskich kręgach cyganerii. Wiedziała, że nie dotarła jeszcze na szczyt swojej profesji.

Najwyższy szczebel, jaki mogła osiągnąć dziewczyna parająca się prostytucją, należał do kurtyzan. Były one znane pod różnymi określeniami, takimi jak les grandes horizontales, les grandes abandonnées, les grandes cocottes czy les lionnes, przy czym mniej więcej dziesięć najważniejszych kurtyzan nosiło miano la garde. Kobiety te rządziły Paryżem. Kurtyzanę od zwykłej prostytutki dzieliły całe światy. Różnica sprowadzała się do dwóch głównych aspektów: wyboru, jaki przysługiwał dziewczynie, i wysokości zarobków. Kurtyzana miała luksus wybrednego dobierania kochanków, a czerpane przez nią korzyści materialne bywały ogromne. Kurtyzany zamieszkiwały przypominające pałace hôtels particuliers i niczym królowe jeździły pozłacanymi karocami po najmodniejszych parkach i ogrodach Paryża, odziane w futra i aksamity, połyskujące biżuterią. Kurtyzana musiała jednak umieć się wypromować i zaprezentować. Musiała nosić wyszukane stroje, mieć świetne maniery, być obyta z kulturą, oczytana i przestrzegać zasad zachowania stosownie do każdej okazji, obracała się bowiem w eleganckim towarzystwie. Kurtyzana epatowała prestiżem. Była celebrytką.

Tysiące dziewcząt marzyło o zostaniu kurtyzanami, ale tylko nielicznym udawało się znaleźć na samym szczycie.

Gdy Louise rozpoczynała karierę, nie mogła uznawać się nawet za w pełni opierzoną lorette. Nadal mieszkała z matką i nie miała bogatego protektora. Znajdowała się na samym dole hierarchii demi-monde. Okoliczności jednak ustawiły ją na ścieżce, która mogła wieść na samą górę.

Nastolatka szybko zaczęła prowadzić życie typowej grisette. Bardzo dbała o swój wygląd – grisettes potrafiły ubierać się ładnie pomimo ograniczonego budżetu – i eksperymentowała z delikatnym makijażem. Celem każdej grisette było zdobycie adoratora, który w zamian za uciechy cielesne zapraszałby ją na kolacje, do teatru, ofiarowywał błyskotki i inne prezenty. Grisette musiała zatem pokazywać się tam, gdzie łatwo mogli zobaczyć ją mężczyźni z wypchanym portfelem. Louise chadzała z przyjaciółkami do kawiarni, piwiarni i na tańce w Dzielnicy Łacińskiej oraz w okolicach Notre-Dame de Lorette.

Rejon Notre-Dame de Lorette cieszył się złą sławą: „Zawsze gdy mowa jest o uciechach, o potajemnych miłostkach, o ulotnych związkach, o doprowadzonych do ruiny starszych synach […] wyobraźnia mimowolnie kieruje się ku Notre-Dame de Lorette […] Gdy tylko wspomni się tę nazwę na prowincji, młode dziewczęta odwracają wzrok, matki przeżegnują się, a młode damy w wieku właściwym do zamążpójścia spoglądają z dezaprobatą”[51].

Dzielnica Łacińska zamieszkiwana przez rzesze studentów, oferująca bogate życie nocne, przyciągała grisettes poszukujące męskiej uwagi i uciech[52]. Wielu studentów przebywało w stolicy od niedawna, a napływali do niej spragnieni zarówno edukacji, jak i przyjemności. Często pochodzili z dobrych rodzin, kipieli świeżo zdobytą wiedzą i tryskali młodzieńczym entuzjazmem. Mieli też pieniądze. Były to co prawda niewielkie kwoty, za które musieli utrzymać się do końca miesiąca, ale cuda i atrakcje Paryża stanowiły ogromną pokusę. Pieniądze otrzymywane od rodziny rzadko starczały na długo.

W przerwach pomiędzy wykładami młodzi mężczyźni wylegali na tarasy niedrogich kawiarni, wypełniając powietrze śmiechem, papierosowym dymem, żartobliwym przekomarzaniem się i brzękiem szkła. Wieczorami tłoczyli się w knajpkach w Dzielnicy Łacińskiej, gdzie spożywali niedrogie posiłki. Ich jakość bywała wątpliwa, a napitek nie najlepszy, ale jako że większość studentów zamieszkiwała maleńkie pokoiki na poddaszach, bez jakichkolwiek rozrywek czy towarzystwa, wesoła atmosfera i ładne kobiety z nawiązką wynagradzały im wszelkie niedostatki.

Grisette cieszyła się, gdy zdobyła serce studenta. Zapewniał jej podarki, których była spragniona, i mogła nauczyć się od takiego młodzieńca co nieco, a to przydawało się, jeśli chciała awansować do pozycji lorette i zacząć obracać się w wyższych sferach.

Louise rzuciła się w wir kawiarnianego życia w Dzielnicy Łacińskiej. Piła, paliła, śmiała się głośno i zaczęła używać wulgarnego języka.

Mądra grisette, jaką była Louise, wiedziała jednak, że kawiarnie i piwiarnie to nie jedyne miejsca, gdzie może przyciągnąć męski wzrok. Wieczorami studenci, jak i inni mężczyźni gromadzili się tłumnie na licznych paryskich bals publiques. Tam właśnie grisette miała największą szansę, by usidlić bogatego adoratora, który wreszcie uczyniłby z niej lorette.

„Prawdziwy paryżanin nie śpi”, przechwalał się pewien komentator, „a jeśli już, to bardzo mało”[53]. W zgodzie z tym podejściem zaczęto organizować bals publiques, publiczne bale. Gdy rewolucja zniosła surowe regulacje rządowe dotyczące częstotliwości i lokalizacji tego rodzaju balów, Paryż ogarnęło prawdziwe szaleństwo tańca[54]. Bal publiczny zmiótł pajęczyny tradycji i stał się ostentacyjnym symbolem niepohamowanych uciech. Studenci, obcokrajowcy, grisettes i lorettes, dziewczęta z towarzystwa i zamożni dżentelmeni – wszyscy gromadzili się wieczorami na paryskich bals publiques. Mężczyźni podziwiali najładniejsze przedstawicielki płci przeciwnej i próbowali znaleźć towarzystwo na noc, grisettes i lorettes zaś kierowały się wyraźnym zamiarem zwabienia bogatego opiekuna. Obie płcie przybywały na bal po to, by dobrze się bawić. Była to mieszanka wybuchowa.

Wybór balu zależał od statusu społecznego, co z kolei decydowało o tym, kogo się tam spotykało. Louise musiała brać to pod uwagę. W połowie XIX wieku bal Mabille w czarownym ogrodzie rozświetlonym migoczącymi latarniami gazowymi stał się jednym z najmodniejszych paryskich balów. Właśnie tam rozpoczęły swą karierę liczne wielkie kurtyzany. Gdy Louise stawiała pierwsze kroki w tej profesji, bardziej odpowiadał jej zapewne bal w Closerie des Lilas. Wejściówka kosztowała niewiele, a w środku roiło się od studentów. Jak zauważył pewien odwiedzający z Anglii, tam właśnie można było zobaczyć grisettes „w najlepszym wydaniu”[55].

Closerie des Lilas prowadził niejaki monsieur Bullier, potentat przemysłu rozrywkowego. Jego lokal wzorowany był na Alhambrze, mauretańskim pałacu w Granadzie[56]. Przepiękny ogród z licznymi krzewami bzu, od którego miejsce wzięło swą nazwę, zapewniał młodym kochankom ustronne zakamarki i cieniste zarośla, w których mogli oddawać się romansom. Ogrodowa huśtawka wywoływała piski zachwytu rozchichotanych dziewcząt, a sprytni przedstawiciele płci przeciwnej mogli pochwycić widok kostek tej, która właśnie się huśtała. Na końcu ogrodu znajdowała się sala do bilardu, a tuż za nią zadaszony parkiet, więc tanecznego szaleństwa w Closerie des Lilas nie była w stanie powstrzymać nawet zła pogoda. Pomiędzy tańcami goście mogli na chwilę złapać oddech i wypić coś przy jednym z okrągłych zielonych stolików, wielkością pasujących akurat dla dwóch osób. Wieczorami było to jedno z najbardziej ożywionych i hałaśliwych miejsc spotkań w okolicy. Każdy zakątek ogrodu wypełniali młodzi ludzie, rozmawiający, pijący i co chwila wybuchający śmiechem.

W swoim czasie widywało się tam nawet różne gwiazdy, w tym fantastyczną tancerkę Clarę Fontaine. Potańcówki odbywały się każdego wieczora, a w okresie, gdy Louise zaczęła bywać w Closerie des Lilas, przyciągały one ambitniejsze grisettes, odziane stosownie do swoich aspiracji – tani czepek spotkałby się tam z pogardliwymi spojrzeniami[57]. W Closerie des Lilas każda szanująca się dziewczyna paradowała dumnie w bibi, kapeluszu z piórami, ulubionym nakryciu głowy lorettes.

Istotna była także umiejętność tańca. Poprzez taniec dziewczyna przyciągała uwagę, co służyło dwóm celom. Przede wszystkim umożliwiało zdobycie klienta, a w przypadku grisette mogło to nawet oznaczać awansowanie do pozycji lorette. Dla lorette jednak taniec stanowił również swego rodzaju przesłuchanie. Była to okazja, by zauważył ją producent teatralny i zaproponował rolę w sztuce. W oczach lorette nic nie równało się z emocjami i blaskiem, jakie towarzyszyły występom na scenie.

Gdy Louise zjawiała się na potańcówkach, mogła przebywać w gronie aktorek, lorettes oraz mężczyzn w każdym wieku i ze wszystkich klas społecznych. Studenci ją bawili, ale przekonała się, że ma wyjątkową słabość do wojskowych. Starała się zatem bywać wszędzie tam, gdzie często można ich było spotkać, na przykład na Polu Marsowym oraz na popularnych balach w Salon de Mars. Uwielbiała szykowne mundury, starannie wypomadowane wąsy, błyszczące klamry i medale. Imponowała jej atmosfera dyscypliny, rygoru i tradycji.

Z biedy wynikały zarówno zapotrzebowanie Louise na podstawowe artykuły, jak i jej tęsknota za luksusem. Był też alkohol – eliksir pozwalający zapomnieć o troskach, po który sięgała coraz częściej. Za wszystko trzeba było jednak zapłacić, a niezamężna dziewczyna nie miała szans przetrwać w Paryżu, nie mówiąc już o pocieszaniu się od czasu do czasu odrobiną luksusu, jeśli nie dysponowała paroma dodatkowymi sou. Usługa seksualna od czasu do czasu wydawała się niewielką ceną za gorący posiłek, łyk dżinu czy ładny kapelusz.

Czasami, jeśli Louise zaoferowała swoje wdzięki studentowi, mogli udać się do jakiegoś ciasnego pokoiku na poddaszu. Niekiedy jednak musiała zabierać kochanka do domu. Pani Delabigne była wyrozumiała. Znała smak biedy i doskwierający głód. Sama traktowała swoje ciało jako stałe źródło dochodu. Louise zaś była nieodparcie atrakcyjna. To się po prostu opłacało.

Później Louise miała zwierzać się znajomej, że jej matka chętnie przystawała na to, by córka przyprowadzała do domu mężczyzn, i że pomagała jej w karierze, dbając, by zawsze wyglądała jak najlepiej. Powierniczka Louise mówiła o pani Delabigne następująco:

Rankiem, gdy kochanek już wyszedł, przychodziła do sypialni córki. Nie bacząc na to, że młoda dziewczyna może być zmęczona, okrywała jej drżące różowe ciało wilgotnym prześcieradłem. Był to z jej strony heroizm, mogła przecież zabić dziecko. Nie uczyniła jednak tego. Pod lodowatym dotykiem jej piersi nabrzmiewały, skóra ponownie stawała się jędrna. Matka czuła, że spełniła swój obowiązek, i mówiła do siebie: „Zobaczysz. Ta mała będzie wspaniała. Będzie cudowna”[58].

Mężczyźni potrafili być jednak okrutni. Przy takiej profesji Louise musiała wyhodować grubą skórę. Nauczyć się udawać rozkosz, gdy jakiś tłusty, spocony typ przyciskał swoje nagie ciało do jej ciała. Czasami była zmuszona poddawać się dziwnym czynnościom seksualnym. Im bogatszy mężczyzna, tym bardziej egzotyczne miewał zachcianki. Niektórzy stosowali przemoc. W pechowe noce Louise bywała opluwana, bita i kopana. Aby przetrwać, wykorzystywała urok i ciało. Przyjmowała ciosy, czerpiąc siłę z wrodzonej ambicji. Praca w zakładzie krawieckim zaszczepiła w niej pragnienie luksusu, a także władzy i bezpieczeństwa, jakie się z nim łączyły. Nie mogło jej zadowolić bycie zwykłą grisette. Od samego początku kierował nią wyższy cel.

Grisette w najlepszym wypadku zdobywała kilku stałych klientów. Było to prostsze niż ciągłe polowanie na mężczyzn, a także znacznie mniej ryzykowne. Stała lista klientów świadczyła również o tym, że dziewczyna pnie się w górę w hierarchii demi-monde. W praktyce najłatwiejszym sposobem, aby tego dokonać, było zdobycie pracy kelnerki lub barmanki. Dziewczęta na takich posadach miały zapewniony stały cotygodniowy dochód (choć niewielki) i mogły uzupełniać go dzięki nieustającemu strumieniowi potencjalnych klientów, spośród których część dołączała do stałej listy.

Gdy zatem pojawiła się możliwość zatrudnienia w brasserie de femmes, Louise natychmiast z niej skorzystała. Desperacko pragnęła bezpieczeństwa.

Brasserie de femmes był nowym rodzajem lokalu, który stał się modny w latach sześćdziesiątych XIX wieku[59]. Wyróżniał się tym, że pracowały w nim wyłącznie kobiety. Jak zauważył pewien zadowolony gość, koncepcja „opierała się na prostym założeniu: miło jest wypalić cygaro, patrząc, jak przechadza się przed tobą istota, której zadaniem jest zadowalanie klientów”[60]. Kelnerki często były ubrane w prowokacyjne stroje wzorowane na ludowych i chętnie korzystały z możliwości dodatkowego zarobku. Mężczyźni byli zachwyceni i moda szybko się rozpowszechniła.

W dziesiątej dzielnicy w pobliżu domu rodziny Delabigne wyrosły niezliczone brasseries de femmes. Louise świetnie pasowała do takiego miejsca, gdzie ładne dziewczęta mogły ostro traktować klientów, którzy pozwalali sobie na zbyt wiele. Liczni komentatorzy ubolewali nad zepsuciem, którego źródłem były ich zdaniem tego rodzaju przybytki. „Ze wszystkich młodych dziewcząt dziewczyna z brasserie najłatwiej zmienia się w potwora pozbawionego wszelkiego poczucia moralności”, perorował A. Coffignon. „Niech ma się na baczności ten, kto wpadnie w jej szpony”[61].

Dziewczęta otrzymywały napiwki od sprzedanych napojów i miały polecenie wyrzucać klientów, którzy przestawali je zamawiać. Zadaniem kelnerki było użycie kobiecych wdzięków, aby skłonić mężczyzn do wydawania pieniędzy. Często dla zachęty sama również piła.

Pomimo swoich aspiracji Louise staczała się ku zamkniętemu kręgowi alkoholu i rozwiązłości.

Pewnego dnia nieoczekiwanie pojawił się promyk nadziei. Choć Louise nie była na niego gotowa, miał na zawsze odmienić jej życie. W 1864 roku szesnastolatka zakochała się.

Rozdział 3

Pierwsza miłość, pierwsze role

ichard Fossey różnił się od reszty mężczyzn. O cztery lata starszy od Louise, był czuły i delikatny. Umiał słuchać. Pochodził z dobrej rodziny, jego ojciec miał liczne koneksje i pokładał w synu wielkie nadzieje. W czasie gdy decydowała się kariera młodego człowieka, on sam w sercu stolicy zmieniał się z chłopca w mężczyznę.

Louise i Fossey mieli wspólną znajomą, Camille.

Dziewczęta poznały się jako nastolatki, a Louise szybko polubiła Camille. Louise miała bystry umysł, była pełna pasji i pociągająca fizycznie. Choć w jej duszy narastały gorycz i obojętność na ból, dziewczyna skrywała prawdziwe uczucia pod urzekającą maską kokieterii, której wyłączny cel stanowiło podobanie się. W przeciwieństwie do Louise Camille była prostolinijna i łagodna. Można było spędzić z nią miło czas, a także na niej polegać. Światem Louise rządziła niepewność, ceniła więc lojalność i dyskrecję nowej przyjaciółki. Ich bliska więź utrzymała się przez całe życie.

Po pewnym czasie nowy towarzysz Louise zaczął niepokoić panią Delabigne. Jej córka musiała przecież zarabiać. Znajomy, który skupiał uwagę nastolatki, stanowił zagrożenie dla całej rodziny. Pani Delabigne była pewna, że to Camille zaaranżowała spotkanie córki z Richardem Fosseyem podczas jednego z ich wypadów w poszukiwaniu przyjemności w stolicy. Sama Louise wolała jednak rozpowszechniać inną historię[62].

W jej wersji wydarzeń, które opisała później w powieści Isola (1876), ich spotkanie było o wiele bardziej nieoczekiwane i romantyczne. Pewnego ponurego wieczora Louise skryła się w bramie w bocznej uliczce i poddała się rozpaczy. Siedziała zapłakana, niepewna, czy ma wracać do domu i stawić czoła najnowszemu brutalnemu kochankowi swojej matki, czy też wytrwać w nocy na zimnie i spać skulona na chodniku, gdy tymczasem nadszedł jakiś mężczyzna. Był to Fossey. Zauważywszy drżącą młodą kobietę, zatrzymał się, by spytać o przyczynę jej niedoli. Louise niepewnie zaczęła opowiadać mu o dramatycznej sytuacji rodzinnej. „Miał w sobie tę wyjątkową dobroć, jaka cechuje młodość”, wspominała Louise[63]. Fossey słuchał z powagą. Poruszyły go łzy dziewczyny, okazał jej współczucie i starał się pocieszyć. Opowiadając o sobie, Louise zauważyła, że jej młodość i kruchość zapadły w serce Fosseya. Wyraźnie chciał ją za wszelką cenę chronić.

Fossey nie pasował do wzorca mężczyzny, jaki znała Louise. Nigdy wcześniej nie traktowano jej z taką troską. Jak wiele femmes de brasseries przywykła do męskiej pogardy i ukrywała gorycz pod pozorem grubej skóry. Spotkanie z Fosseyem okazało się pierwszym z wielu.

Pani Delabigne opowiadała ludziom, jak to – w miarę jak romans córki rozkwitał – Camille przychodziła do domu po Louise[64]. Gdy zdołały uzyskać pozwolenie pani Delabigne, dziewczęta spieszyły na róg ulicy, gdzie czekali na nich kochanek Camille oraz Fossey. Camille stała się usłużną posłanniczką, ukradkiem przekazującą Louise namiętne listy miłosne od Fosseya za plecami pani Delabigne.

Niedługo potem Fossey oświadczył, że zamierza poślubić Louise – we właściwym czasie. Była to pociągająca wizja. Pominąwszy jego koneksje, Fossey wydawał się szczerze troszczyć o Louise i był w stanie zapewnić jej godne życie. Mogła mieć męża i własny dom. Zostałaby czyjąś żoną. Louise nigdy wcześniej nie zaznała poczucia bezpieczeństwa. Całkowicie oddała się Fosseyowi.

Znajomi twierdzili, że to właśnie wizja miłości i przyszłości roztoczona przez Fosseya najbardziej ujęła Louise. Ona sama uznawała jednak, że „to, co mówią ludzie, nie zawsze jest prawdą”[65]. „Nie stawiał żadnych granic”, tłumaczyła. „Miałam wszystko, o czym mogła zamarzyć kobieta, i byłam całkowicie szczęśliwa”[66].

Patrząc wstecz, Louise postrzegała ten związek jako wielką – i jedyną prawdziwą – miłość swego życia. W miarę jak spędzała z Fosseyem coraz więcej czasu, zaczęła spodziewać się sformalizowania ich relacji. Czekała. Oświadczyny jednak nie nastąpiły.

Louise miała wiele na głowie. Musiała na siebie zarabiać, a w 1864 roku nastąpił w jej życiu szczęśliwy przełom: pewien drugorzędny aktor, którego poznała w Dzielnicy Łacińskiej, powiedział, że może zapewnić jej pracę statystki. Louise brakowało co prawda doświadczenia, ale wygląd stanowił jej zdecydowany atut. Odbywszy szereg spotkań i rozmów, dziewczyna zaczęła grywać epizodyczne role w Théâtre Saint-Germain (późniejszym Théâtre de Cluny)[67]. Dla osoby w jej wieku była to godna pozazdroszczenia szansa. I pierwszy krok w górę po szczeblach drabiny społecznej.

Za Drugiego Cesarstwa paryska scena teatralna rozkwitła. W 1806 roku Napoleon I drastycznie ograniczył swobodę teatrów, ustanowioną w czasach rewolucji. W Paryżu prawo do wystawiania sztuk przyznano jedynie ośmiu ściśle kontrolowanym instytucjom[68]. Gdy w 1864 roku teatry wreszcie odzyskały wolność, zgłodniali rozrywki paryżanie tłumnie zapełnili widownie. W odpowiedzi w stolicy zaczęły powstawać nowe teatry, a w 1875 roku w całym Paryżu było ich już łącznie pięćdziesiąt osiem[69].

Spragnione przyjemności klasy średnia i wyższa chciały wydawać pieniądze, klasa pracująca zaś szukała odskoczni od ponurej codzienności. Za kulisami scenarzyści kipieli pomysłami, a producenci i scenografowie prześcigali się w oryginalnych koncepcjach. Był to przepis na sukces.

Każdy z teatrów zajmował określoną pozycję w hierarchii i specjalizował się w danym gatunku[70]. Klasa widza decydowała o wyborze sceny, w dziewiętnastowiecznym Paryżu bowiem teatr stanowił coś więcej niż tylko miejsce rozrywki – chodziło się tam, by być widzianym.

Klasy wyższe z dumą pokazywały się na premierach tragedii albo dzieł Moliera w prestiżowej Comédie Française. Członkowie klasy pracującej wybierali raczej popularne farsy w jednym z teatrów variété, gdzie mogli śmiać się pełnym gardłem. Ceny biletów odpowiadały podziałom społecznym. W 1862 roku, aby obejrzeć przedstawienie w Bouffes-Parisiens, wystarczyło zapłacić jednego franka, natomiast miejsce w najlepszej loży w Théâtre des Italiens kosztowało aż dwanaście franków[71]. Przeciętne tygodniowe wynagrodzenie robotnika w czasach Drugiego Cesarstwa wynosiło dwanaście i pół franka[72].

Gdy Louise po raz pierwszy pojawiła się na scenie, podziały klasowe, które tak wyraźnie kształtowały widownię i same teatry, zaczynały się zacierać. W miarę jak coraz więcej osób chadzało na przedstawienia, teatr przechodził embourgeoisement[73]. Jeśli ktoś chciał zostać dostrzeżony przez masy, scena była do tego najlepszym miejscem.

Oczywiście wiele osób postrzegało teatr jako wylęgarnię amoralności, a w oczach dziewiętnastowiecznego społeczeństwa aktorka stanowiła postać co najmniej problematyczną. Z pozoru mogła wydawać się dobrze wychowana i pełna ogłady niczym wielka dama. Prywatnie często poddawała się dzikim namiętnościom i seksualnemu libertynizmowi. Pomimo krążących stereotypów aktorka odróżniała się jednak od zwykłej prostytutki – miała bowiem władzę.

„Odwiedzającego Paryż musi uderzyć to, jak ważną rolę odgrywają w tym wesołym mieście aktorki”, stwierdzał pewien angielski dziennikarz. „Wyznaczają modę, są przyjmowane na salonach wysokiej finansjery i widywane wszędzie, na wyścigach, w teatrach, zawsze na najlepszych miejscach; wiele z nich prowadzi bardzo elegancki styl życia i najwyraźniej nigdy nie brakuje im pieniędzy”[74].

Louise wiedziała, że gdy tylko stanie na scenie, uwolni się od swojej przeszłości i niebezpiecznego życia prostytutki. Była to cudowna i ekscytująca perspektywa. Louise zaczęła piąć się w górę.

Théâtre Saint-Germain był niewielki, usytuowany przy ruchliwym Boulevard Saint-Germain, w rejonie, w którym brakowało teatrów. Choć wiele osób uważało go za miły dodatek na lewym brzegu, teatr od początku borykał się z trudnościami. Tuż po otwarciu zatrudniono tam młodych, niedoświadczonych pisarzy, którzy mieli tworzyć popularny repertuar złożony z dramatów i komedii – nieudany, jak się okazało. Najbliższym sąsiadem teatru był przecież uznany Théâtre de l’Odéon, a „dzieło, któremu brakuje dowcipu, jak wszystkie zaprezentowane do tej pory, nie może odnieść sukcesu”, ostrzegał krytyk teatralny Adrien Desprez[75]. Przez całe lata sześćdziesiąte XIX wieku Théâtre Saint-Germain na zmianę zamykano i otwierano, kilkukrotnie zmieniał również nazwę. Dla pracujących tam aktorów niepewny i tak zawód stał się przez to jeszcze bardziej ryzykowny.

Niemniej jednak lokalizacja teatru w samym sercu Dzielnicy Łacińskiej sprawiała, że było to miejsce pełne życia. Na Boulevard Saint-Germain rzadko kiedy zapadała cisza. Hałas ludzkich głosów i turkot powozów stanowiły nieodłączną część bulwaru. Rzesze młodych paryżan, które na niego ściągały, tworzyły stałą klientelę licznych usytuowanych tam barów i kawiarni[76].

Okres spędzony przez Louise w piwiarniach odcisnął na niej swoje piętno. Przy wszechobecnych pokusach nie potrafiła oprzeć się alkoholowi i często przychodziła na występy pijana. Umiejętności aktorskie nie mogły zrehabilitować Louise w oczach reżyserów. Nie oferowano jej zatem stałych ról i oddelegowano do chóru. Krytycy nie wspominali o niej w recenzjach i wydawało się, że jej kariera aktorska nie ma szans kiedykolwiek się rozwinąć.

Na szczęście Louise miała jeden atut, który kompensował wszystkie jej niedociągnięcia. Niezwykły, zniewalający wygląd z nawiązką wynagradzał brak talentu i przydawał się w każdej produkcji. Po pewnym czasie pewien wpływowy mężczyzna z wielką wizją dostrzegł Louise i doszedł do tego samego wniosku. Nazywał się monsieur Soëge.

Monsieur Soëge był znaną twarzą w świecie teatru i mógł poszczycić się kontaktami z wieloma uznanymi reżyserami. Pewnego wieczora w Théâtre Saint-Germain zauważył rudowłosą dziewczynę o uderzającej urodzie i stwierdził, że może ona zainteresować innych reżyserów. Był w stanie pomóc Louise zrobić karierę i postanowił wykorzystać swe wpływy. Oczywiście oczekiwał w zamian pewnych dowodów wdzięczności. Wynagradzanie dobroczyńców było jednak zadaniem, które przychodziło Louise z łatwością.

Dzięki wybitnym zdolnościom biznesowym monsieur Soëge’a Louise otrzymała propozycję nie do odrzucenia. W 1866 roku poproszono ją, by dołączyła do obsady w jednym z najpopularniejszych paryskich teatrów – Bouffes-Parisiens Jacuqes’a Offenbacha.

Paryż stał się muzyczną stolicą dziewiętnastowiecznej Europy, a Offenbach bez wątpienia był w nim wiodącą postacią. Triumfalne tony rozbrzmiewające w jego frywolnych operetkach doskonale oddawały ducha epoki, a paryżanie zachwycali się wesołymi, chwytliwymi melodiami, które kompozytor prezentował na scenie. Muzyka Offenbacha idealnie łączyła się z paryską obsesją na punkcie farsy i lekkiej rozrywki[77].

Choć z pochodzenia był niemieckim Żydem, Offenbach uważał się w każdym calu za Francuza. Przyszedł na świat w 1819 roku, a jego ojciec szybko dostrzegł muzyczny talent syna i posłał go jako nastolatka na naukę do Paryża. Po roku studiów w prestiżowym Konserwatorium Paryskim Offenbach zaczął grywać jako wiolonczelista w różnych orkiestrach teatralnych, ale pozostawał niespełniony. Pragnął komponować muzykę sceniczną. Gdy zaczął to robić, jego talent rozbłysnął pełnym blaskiem.