Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Patrioci

Patrioci

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-734-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Patrioci

Grupa szwedzkich „Patriotów” próbuje rozprawić się z muzułmanami, którzy „okupują” ich ojczyznę. Oskarża polityków i dziennikarzy o zakłamanie i oddanie kraju w ręce tych „brudnych świń”. Carl Cederhielm, który poprzysiągł za wszelką cenę chronić swój kraj przed wrogami, sporządza listę dziesięciu czołowych dziennikarzy nawołujących do współczucia wobec przybyszy. Postanawia działać w imieniu narodu, który nie ma odwagi stanąć do walki. Gdy zamordowana zostaje sztokholmska dziennikarka, w branży wybucha panika. Wielu pracowników już wcześniej otrzymywało pogróżki, ale dopiero teraz naprawdę boją się o swoje życie. Jedyną niewzruszoną pozostaje młoda dziennikarka „Nyhetsbladet”,Madeleine Winther, która doskonale wie, jak skierować swoją karierę na właściwe tory – wystarczy zająć się najgorętszą sprawą ostatnich dni. W pewnym odległym kraju mężczyzna tęskni za ojczyzną. Mieszkańcy miasteczka się go boją, ponieważ pracuje jako ochroniarz rosyjskiego przemytnika broni i narkotyków. Wkrótce jego losy połączą się z Madeleine, a Szwecja obudzi się w nowej, przerażającej rzeczywistości. Według Cederhielma plan nie został przecież jeszcze wykonany. Już pora, by wyeliminować kolejną osobę z listy.

Polecane książki

Olivia Montgomery jest światowej sławy botanikiem. Tuż przed Bożym Narodzeniem przyjechała na Wyspy Thomasa, aby znaleźć lek na chorobę, która niszczy uprawy roślin, zagrażając gospodarce całego kraju. Zachwyciła urodą księcia Aarona, który chce ją uwieść, ale nie ma ochoty na małżeństwo. Tymczasem ...
Nagroda Governor General's Award Rose pochodzi z biedniejszej części Ontario. Mieszka z ojcem i macochą Flo w domu na tyłach należącego do rodziny sklepu meblowego. Jako dziecko z niechęcią i strachem obserwuje życie mieszkańców swojego miasta. Potem ucieka, by zacząć studia w Toronto, wyjść za mąż ...
„Gwiezdne Dzieci. Baśń dla dorosłych, którzy nie utracili dziecięcej wrażliwości” Zazwyczaj biegniemy dokądś, sami nie bardzo wiedząc po co. Bo tak postępuje większość, taki jest trend. Niektórzy jednak zatrzymują się na chwilę zadumy: Po co to robimy? Gdzie leży nasz cel? Skąd przybyliśmy? I wów...
W dniu swoich dwudziestych piątych urodzin Elin Saunderson spędziła noc z tajemniczym mężczyzną, który pojawił się na jej imprezie. Jedyne co o nim wiedziała, to że ma na imię Cortez. Ponad rok później z testamentu przybranego ojca dowiaduje się, że cały majątek, który mieli odz...
Dom po drugiej stronie lustra to nie tylko oczywiste nawiązanie do słynnej Alicji w Krainie Czarów. Autorką powieści jest Vanessa Tait, prawnuczka pierwowzoru Alicji, czyli Alice Liddell, dla której Lewis Carroll napisał słynną powieść. W głównej roli występuje tu jednak nie Alicja, a Maria – typowa...
Ebook „Francuski, ucz się podróżując – Orlean. Gramatyka.” zawiera 40 zdań nawiązujących tematycznie do treści broszurki „Spotkanie z Orleanem”. Każde zdanie jest dokładnie opisane i zawiera wyjaśnienia dotyczące wymowy oraz konstrukcji gramatycznej. Materiał gramatyczny zawarty w ebooku: Rod...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Pascal Engman

Tytuł oryginału:

Patrioterna

Copyright © 2017 by Pascal Engman

Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden.

Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora na okładce: © Anna-Lena Ahlström

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Joanna Rodkiewicz, Maria Zając

ISBN: 978-83-8110-734-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail: info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2018

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Tobie, dziadku. Bardzo mi Ciebie brakuje.

Łobuziak

„Wszystko, co musisz zrobić, to powiedzieć im, że ktoś ich atakuje, oskarżyć pacyfistów o brak patriotyzmu i narażanie państwa na niebezpieczeństwo.

Działa to tak samo w każdym kraju”.

Hermann Göring podczas procesów norymberskich,

18 kwietnia 1946 r.

Prolog

Hannah Löwenström siedziała przy biurku w swoim mieszkaniu w dzielnicy Hägerstensåsen i czytała komentarze do artykułu, który napisała dla największego szwedzkiego dziennika – „Sveriges Allehanda”.

Wzbudził on wielkie zainteresowanie. Na Twitterze zawrzało. Jej skrzynka poczty elektronicznej wypełniła się wściekłymi mejlami. Wypowiedzi na Facebooku były jeszcze surowsze. Ludzie szydzili z jej wyglądu, pisali, że jest tłustą świnią, i pytali, dlaczego lubi obciągać Arabom.

„Ty pizdo!!! Mam nadzieję, że zgwałci cię banda czarnuchów”, napisał jakiś Olof Jansson.

Weszła na jego profil. Zobaczyła zdjęcia. Olof Jansson miał żonę i dwójkę dzieci – syna i córkę. Mieszkał w Bengtfors, interesował się starymi samochodami i pracował w hurtowni.

Przejrzała jego fotografie – wakacje na Wyspach Kanaryjskich, impreza grillowa w ogródku, Olof przed samochodem. Pod zdjęciami widniały przyjazne komentarze od rodziny i znajomych.

Olof Jansson był zwykłym człowiekiem z zupełnie zwykłym życiem.

Hannah w ogóle tego nie pojmowała: Skąd ta cała nienawiść?

Pogróżki – o tym, że zostanie zgwałcona, wyruchana w usta tak, że nie będzie mogła mówić, że potną jej cipę nożem, że ją uduszą, że się spuszczą w każdą jej dziurę – nigdy się nie kończyły. Najbardziej kreatywni bawili się w fotomontaże, doklejając jej twarz do wizerunków martwych nagich kobiet. Inni fotografowali swoje narządy płciowe obok jej zdjęcia z artykułu albo tych, które znaleźli w sieci.

Właściwie to przestała się tym przejmować. Nieszczególnie się bała. Pogróżki od wielu lat stanowiły część jej życia i pracy jako dziennikarki w dziale kultury. Wiedziała, że dotyczy to wszystkich kobiet, które pojawiają się w gazetach i telewizji.

Ukazanie się tego artykułu zaowocowało dwudziestoma dwoma pogróżkami. Przeniosła je mechanicznie do folderu „Zgłosić na policję”. Nic więcej nie dało się zrobić.

Wyszła do kuchni, nalała sobie kieliszek czerwonego wina i zaczęła je sączyć.

Hannah Löwenström tęskniła za swoim synem, Albinem, który w tym tygodniu mieszkał z tatą. Ma go odebrać z przedszkola w poniedziałek. Zostały jeszcze cztery dni. Do tej pory miała zamiar doprowadzić mieszkanie do porządku. Rozpakować wszystkie kartony. Pomalować pokój Albina. Od dnia przeprowadzki spał w jej łóżku.

W salonie zabrzęczał jej iPhone – włączył się alarm sygnalizujący, że pranie się skończyło.

Hannah westchnęła, odstawiła kieliszek na biurko i rozejrzała się za pilotem antynapadowym, który zawsze miała ze sobą, gdy wychodziła z mieszkania. Nie znalazła go.

Nie chciała się bać, nie mogła pozwolić, aby pogróżki ją ograniczały.

Właściwie nigdzie nie wychodzę, zostaję w budynku, pomyślała. Jak zwykle zanim wyszła na klatkę schodową, wyjrzała najpierw przez judasza. Było pusto.

Opuściła mieszkanie, zeszła po schodach, otworzyła metalowe drzwi, które prowadziły do piwnicy, i włączyła światło.

Suszarka nadal pracowała. Została minuta. Hannah usiadła na chwiejącym się plastikowym krześle, żeby zaczekać, aż urządzenie skończy pracę. Wydawało jej się, że ktoś pociągnął za klamkę. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, starając się ignorować dźwięk wirującej suszarki. Nic. Prawdopodobnie coś jej się tylko wydawało.

Wirowanie się skończyło. Drzwiczki kliknęły i automatycznie się otworzyły. Hannah wyciągnęła pranie, włożyła je do niebieskiej torby z Ikei, oczyściła filtr suszarki i wychodząc, zgasiła światło.

Wzięła głęboki oddech, zanim ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała na klatkę schodową. Była pusta. Hannah pokiwała głową, weszła na schody wiodące w kierunku jej mieszkania.

Kiedy włożyła klucz do zamka, usłyszała kogoś idącego do góry tuż za nią. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego bruneta w ciemnym płaszczu, dżinsach i czarnych rękawiczkach. Uśmiechnął się i przywitał. Hannah mu odpowiedziała i otworzyła drzwi. Kiedy miała je zamknąć, mężczyzna chwycił je i pociągnął. Nie zdołała go powstrzymać. Uciekła do mieszkania. Gorączkowo szukała pilota antynapadowego, wołając o pomoc.

Napastnik zamknął za sobą drzwi. Dopadł ją w salonie. Położył jej rękę na ustach i mocno ją przytrzymał. Popchnął ją na ścianę. Lewą rękę trzymał na jej szyi, prawą sięgnął do kieszeni płaszcza. Hannah nawet nie zobaczyła noża.

Ostrze przebiło mięśnie brzucha i dotarło do wątroby.

Mężczyzna pokręcił nożem w prawo, potem w lewo. Następnie pociągnął klingę w górę brzucha.

Hannah próbowała krzyczeć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku poza charczeniem.

Kiedy nóż dotarł do żeber, mężczyzna wyciągnął go z jej ciała.

Hannah osunęła się na podłogę. Upadając, uderzyła się w tył głowy i wylądowała na boku. Przyciskała ręce do brzucha, palcami czuła ranę.

Kilka minut później Hannah Löwenström nie żyła.

Rozdział 1

– Nigdy ci nie przeszkadza, jak na ciebie patrzą? – zapytała Valeria Guevara, spoglądając na niego.

August Novak odwrócił się ze zdziwieniem za grupą szkolnych dzieci, które szły ulicą. Ich mundurki wskazywały, że są z Colegio Ambrosio O’Higgins, jedynej prywatnej szkoły w Vallenar.

Kilka z nich obróciło się jednocześnie za Valerią i Augustem.

– Nie tylko dzieci – kontynuowała Valeria. – Całe miasto. Wszyscy na ciebie patrzą. Już się przyzwyczaiłam, że mężczyźni się na mnie gapią i gwiżdżą. Ale kiedy idę z tobą, nawet nie rzucą spojrzeniem w moim kierunku.

August uśmiechnął się i ścisnął jej rękę.

– Tu, w północnym Chile, nie ma zbyt wielu Europejczyków. Jest nas zaledwie piątka w całym Vallenar. Jestem egzotyczny. Nie uważasz, że jestem egzotyczny? – zapytał.

Valeria zatrzymała się, wspięła się na palce i pocałowała go.

– Jasne, jesteś całkiem egzotyczny, mi amor. Szczególnie kiedy się upierasz, żeby iść w słońcu. Spójrz na nas, chyba tylko my idziemy tą stroną ulicy.

– My, Szwedzi, zawsze korzystamy ze słońca, jak tylko jest okazja.

Zaczęto już zamykać sklepy, zaraz rozpoczynała się sjesta. Avenida Prat, główny deptak w Vallenar, była pełna ludzi idących do domu, żeby zjeść lancz, a potem pospać przez godzinę, zanim nadejdzie pora, żeby wrócić do pracy.

Większość mieszkańców miasta szła drugą stroną ulicy, żeby chronić się przed gorącym słońcem. Było ponad trzydzieści stopni, niezwykle ciepło jak na listopad. Już się mówiło, że temperatury nadchodzącego lata pobiją wszystkie wcześniejsze rekordy.

Skręcili w prawo w avenida Faez, boczną uliczkę, gdzie znajdował się sklep sportowy Deportes Orlando. Właściciel don Orlando właś­nie zapalił silnik w samochodzie, żeby pojechać do domu. Planował wrócić o piątej, aby ponownie otworzyć sklep. Kiedy zobaczył Valerię i Augusta, wyskoczył z auta i ruszył w ich kierunku.

– Don Augusto, miło pana widzieć. I panią również, señorita. Szukali mnie państwo?

August uścisnął mu dłoń.

– Tak, ale jeśli chciał pan już jechać do domu, to nie ma sprawy. Wrócimy po sjeście.

– Ależ skąd, to żaden problem. Nie muszą państwo czekać – zapewnił, szukając w kieszeni klucza, żeby otworzyć kratę.

Dwa bezpańskie psy, które chowały się przed słońcem w cieniu, oddaliły się powoli.

– Czego państwo potrzebują?

– Maty do jogi. Pies pogryzł tę, którą kupiłam – powiedziała Valeria.

– Znowu? – zaśmiał się don Orlando.

– Ach, cigringo… August upiera się, żeby wpuszczać psy do domu – stwierdziła Valeria, rozkładając ramiona.

W sklepie szła przed nimi.

August zatrzymał się przy gablocie, przypatrując się sprzętowi do łowienia ryb. Don Orlando stanął obok niego.

– Nówka – powiedział, wskazując na harpun. – Przywieźli go w zeszłym tygodniu. Zasięg dziewięć metrów. Ten pana, jeśli się nie mylę, ma zasięg sześciu metrów?

– Naprawdę? Dziewięć metrów? – zapytał z niedowierzaniem August.

– Dziewięć metrów, don Augusto. I pięć grotów. Ale ten pański też można do nich dopasować. Jeśli się panu nie uda, proszę go przywieźć, sam to zrobię.

August kiwnął głową.

– Biorę go.

Valeria stanęła za nim. Pod pachą trzymała jasnoniebieską matę do jogi. Potrząsnęła głową, kiedy don Orlando otworzył szklaną gablotę i wyciągnął harpun.

– Świeża ryba – powiedział August, biorąc go do ręki.

Przejechali obok kolorowych namiotów na przedmieściach, gdzie mieszkali Romowie, obok komisariatu przy autostradzie i skierowali się na wybrzeże. Po prawej stronie krajobraz się obniżał, kończąc się zieloną doliną. Za nią wyrastały góry.

– Muszę wrócić do miasta po sjeście – powiedział August.

– Dzisiaj wraca? – zapytała Valeria, wzdychając.

– Tak. Ląduje dzisiaj wieczorem.

– Bez niego to był dobry tydzień. Chciałabym, żeby zawsze tak było – stwierdziła Valeria.

– I tak będzie. Za pięć lat – oznajmił August.

– Za pięć lat. Będę miała trzydzieści lat, a ty trzydzieści sześć. Naprawdę nie możemy wcześniej wyjechać do Europy?

– Wiesz, że nie.

Zwolnił w Maitencillo, małej wiosce dwa kilometry od ich domu. Chwilę później skręcili w dolinę na żwirową drogę otoczoną plantacjami awokado. Przejechali przez tory kolejowe i dotarli do bramy.

Señora Maria, ich pomoc domowa, czekała na nich na podwórku. Od strony plantacji z drzewkami oliwnymi przybiegły dwa rott­weilery, Salwador i Aragon.

Zjedli lancz na tarasie przed dwupiętrowym białym domem z widokiem na dolinę i góry. Kilka dzikich koni przedostało się przez ogrodzenie na dole przy rzece i pasło się wśród drzewek oliwnych. Don Julio, ogrodnik, właśnie oczyścił basen i utykając, szedł w ich kierunku.

Miał siedemdziesiąt pięć lat i mieszkał sam w pobliskim domu. Tego dnia wydawał się w miarę trzeźwy. Kiedy do nich dotarł, zdjął kapelusz, osuszył pot z czoła i usiadł obok Valerii.

Podniosła się, żeby mu przynieść szklankę.

– Właśnie rozmawiałem z moim bratankiem – oznajmił. – Zanosi się na zamieszki w tym tygodniu.

– Z powodu fabryki?

Don Julio przytaknął.

– Problem w tym, że znajdziemy się w samym środku tego całego bałaganu – powiedział. – Pewnie zamkną drogi w Maitencillo. Nie przepuszczą nikogo.

– Nawet mieszkańców? – zapytał August.

– Ściągnęli tu szumowiny z południowego Chile. Komunistów i awanturników z Valdivii. We wsi znają państwa, wiedzą, kim państwo są. Ale ci ludzie, którzy tu jadą, to ekstremiści. Ich liderem jest Alfonso Paredes, słyszeli państwo o nim?

Valeria wróciła ze szklanką. August sięgnął po lemoniadę, która stała na stole, i podał ją don Juliowi.

– Idę do basenu – powiedziała.

August kiwnął głową i zwrócił się do don Julia:

– Wiem, kim on jest. Czytałem o blokadzie tego hotelu w Pucón.

– To hijo de puta, który udaje, że jest po stronie biednych, ale tak naprawdę to lubi się awanturować. Problem w tym, że młodzi, tacy jak mój bratanek, wierzą w jego gadaninę.

– Władimir wraca w tym tygodniu, więc często mnie nie będzie. Sądzi pan, że mógłby tu zostać, żeby Valeria nie była sama?

– Nie ma problemu. Proszę się nie martwić. La señorita jest ze mną bezpieczna.

– Dziękuję. Może pan nocować jak zwykle w pokoju gościnnym. A jak pana noga? Co powiedział lekarz?

– Że mam odpoczywać.

– W takim razie proszę odpoczywać.

– Czternaście hektarów samo się nie obrobi – powiedział don Julio, wskazując na dolinę.

– Proszę zatrudnić więcej osób. Przynajmniej dopóki nie wyleczy pan nogi. Może pan to zrobić, wie pan o tym?

– Jak pan sobie życzy, señor.

Don Julio podniósł się i poszedł do domu.

August zaśmiał się i potrząsnął głową. Starszy mężczyzna był alkoholikiem, w niektóre dni w ogóle się nie pojawiał. Większość ludzi uważała, że August powinien go zwolnić, ale on ciągle go trzymał.

Siedział, patrząc na drzewa oliwne.

Jeszcze pięć lat, myślał August. To tylko połowa czasu, jaki minął, odkąd wyjechałem. Pieniędzy wystarczy, żeby zabrać ze sobą Valerię i zacząć nowe życie w Szwecji.

Kiedy señora Maria zaczęła zbierać naczynia ze stołu, ruszył do domu. Wspiął się po schodach do sypialni na górze.

Na szafie leżała jego képi blanc z Legii Cudzoziemskiej. Białą czapkę dostaje się po czterech latach służby, po teście, który składa się z trzydniowej wędrówki po Pirenejach. Minęło prawie dziesięć lat, odkąd ją dostał.

Czapka to jedyna rzecz, jaka mu została po pięciu latach w Legii Cudzoziemskiej. Otworzył szafę i wyjął swój czarny rewolwer Smith & Wesson Combat, mechanicznie sprawdził, czy jest załadowany, przypiął do pasa kaburę i włożył granatową marynarkę. Spojrzał na siebie w lustrze.

W ostatnich miesiącach pozwolił rosnąć swoim brązowym włosom. Wkrótce będą takie długie jak wtedy, kiedy wyjeżdżał ze Szwecji.

Pomyślał o tym, co wcześniej powiedziała Valeria, że ludzie na niego patrzą, kiedy idzie ulicą. Nie chodziło tylko o to, że jest obcokrajowcem, ma jasne oczy i sto osiemdziesiąt dziewięć centymetrów wzrostu. Prawdziwa przyczyna była taka, że większość mieszkańców się go bała. Wiedzieli, że pracuje jako ochroniarz dla Władimira Iwanowa.

Wszyscy w miasteczku myśleli, że August jest gringo, Amerykaninem.

Tak mówił, gdy ktoś pytał, i w ostatnich latach używał podrobionego amerykańskiego paszportu. Widniało w nim, że nazywa się Michael Johnson i urodził się w Iowa.

Valeria leżała skulona na leżaku ze słuchawkami w uszach.

– No to jadę – powiedział August.

Zdjęła słuchawki.

– Nie jest ci za ciepło? – zapytała.

August położył porozumiewawczo rękę na boku, gdzie skrywał rewolwer.

– Aha. Kiedy wrócisz?

– Nie za późno. Don Julio zostanie na czas mojej nieobecności.

– Kochanie, nie mogłabym pojechać z tobą? Mogę zaczekać w mieście, sklepy są otwarte do dziesiątej.

– Dobrze, ale musisz się pospieszyć, już jestem spóźniony.

Kiedy przejeżdżali przez wioskę, na ulicach było więcej ludzi niż zwykle. Około dziesięciu mężczyzn ścinało suche drzewa i układało je przy drodze. August zwolnił, żeby zobaczyć, co się dzieje.

– Myślisz, że zaczną protestować już dzisiaj wieczorem? – zapytała Valeria.

– Może. Chyba dobrze się stało, że pojechałaś ze mną – powiedział, wciskając mocniej gaz.

– Dlaczego nie chcą tutaj fabryki? W tej części kraju raczej nie jest łatwo o pracę.

– Firma, która postawiła zakład, zatrudniła Peruwiańczyków i płaci im dwa razy mniej niż miejscowym. Chodzi o sto pięćdziesiąt miejsc pracy.

– No to już rozumiem, dlaczego się wkurzyli – stwierdziła Valeria.

– Ja też – zgodził się August.

Podróż do Vallenar zabrała im niecałe dwadzieścia minut. Na drogach było spokojnie. Większość samochodów stanowiły czerwone pick-upy należące do zagranicznych spółek górniczych. August wysadził Valerię przy rynku i skręcił w avenida Prat. Przy stoliku w El Minero czekał Ilja Fiodorowicz. Z zewnątrz klub wyglądał jak zwykły bar, ale wszyscy w Vallenar wiedzieli, że to burdel, którego właścicielem jest szef Augusta.

Ilja miał na sobie turkusową koszulę hawajską, białe szorty i adidasy. Jego włosy były krótsze niż podczas ich ostatniego spotkania w zeszłym tygodniu. Zarostu jednak nie zgolił.

Przywitali się, August usiadł przy stoliku.

Kelnerka przyniosła mu piwo.

– No to po urlopie – powiedział Ilja, podnosząc kufel z piwem Cristal w kierunku nowo przybyłego.

August odwzajemnił gest.

– Kiedy ląduje Władimir? – zapytał.

– O ósmej, dzisiaj wieczorem. Chce się spotkać z nami jutro rano.

– W porządku – odrzekł smutno August, zdejmując okulary słoneczne. – Co wiesz o kupcu, z którym mamy się spotkać?

– Mówi o sobie Charlie. Ma dostać broń z naszego syryjskiego magazynu. Nic nadzwyczajnego. Pięć kałasznikowów i kilka makarowów. Musimy mu tylko podać czas i miejsce dostawy.

– Gdzie mają być dostarczone?

– Do portu w Tallinie. Taka sama procedura jak zwykle.

– Skąd on jest, ten Charlie?

Ilja pokręcił głową.

– Nie wiem.

– Jakaś organizacja?

Rosjanin rozłożył ramiona.

– Sam wiesz, że Władimir mówi tylko to, co absolutnie niezbędne. Jak chcesz się dowiedzieć czegoś więcej, musisz się umówić z gościem na randkę.

Dziesięć minut później wszedł facet, który mówił o sobie Charlie. Wysoki, około czterdziestki, w dżinsach i zielonym T-shircie. Jego jasne włosy były przystrzyżone. August pomyślał, że wygląda na Szweda, i z jakiegoś powodu go to zdenerwowało. Sam nie mówił po szwedzku od wielu lat, teraz też nie zamierzał. Nie chciał, żeby mężczyzna, który przyszedł, domyślił się, że jest jego rodakiem.

Przywitali się. Ilja podawał szczegóły dotyczące transakcji. August obserwował Charliego, nic nie mówiąc. Kiedy tamten zaczął opowiadać po angielsku, wątpliwości Augusta się rozwiały – facet był Szwedem. Ale po co Szwedowi tego typu broń?

To niezwykłe, że Władimir Iwanow robi interesy z Europejczykami. Trasa przerzutowa z Bliskiego Wschodu przez Turcję była rzadko używana. Najczęściej rosyjską broń szmuglowano drogą morską do Ameryki Łacińskiej, gdzie była chodliwym towarem dla gangów ulicznych walczących w niekończącej się wojnie kokainowej. Może Charlie należał do jakiegoś gangu motocyklowego? Nie, szwedzkie kluby mają własnych sprzedawców. Akcja szwedzkiej policji przeciwko rosyjskim gangsterom w Ameryce Południowej – to też wykluczone. Prawdopodobnie nawet byłaby nielegalna. Im dłużej August się nad tym zastanawiał, tym bardziej czuł się zdezorientowany.

Ilja rzucił na stół kartkę.

– Data i numer rejestracyjny pojazdu. Personel w porcie zostanie poinformowany. Możesz wrócić samochodem jakimkolwiek promem do Sztokholmu, Helsinek albo Rygi. Nikt nie będzie zadawał pytań.

Charlie skinął, zwinął kartkę i włożył ją do kieszeni dżinsów.

– Okej – powiedział, pochylając się do przodu.

– Gdzie się zatrzymałeś? – zapytał Ilja.

– W hotelu Atacama. Tuż za rogiem – odpowiedział Charlie. – Tak w ogóle to dziwne miejsce. Nieszczególnie witają tam obcokrajowców. Gapią się jak na zwierzęta w zoo.

Ilja się zaśmiał.

– Właściwie miasto założył Europejczyk. Irlandczyk Ambrosio O’Higgins. Nazwa nawiązuje do jego rodzinnego Ballynary. Lokalny wariant to Vallenar – dodał August.

Po raz pierwszy w czasie spotkania otworzył usta.

– Fascynujące. Jesteś Amerykaninem?

– Yes, sir. A pan? – zapytał August. Starał się, żeby tamten odniósł wrażenie, że lubi sobie pogadać.

– To nie ma znaczenia – odpowiedział.

Charlie wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie. Potem opuścił bar. Ilja i August obserwowali go w milczeniu.

– Wyczuwam glinę.

Ilja otworzył szeroko oczy i parsknął.

– Idiota. Rozpoznam glinę z odległości dwóch kilometrów. Władimir potrafi wyczuć kuzyna gliniarza z dziesięciu kilometrów. Wyluzuj. Napijmy się. Co robi twoja czarująca Portorykanka? Przyjechała z tobą do miasta?

– Tak.

– Zadzwoń do niej, napijemy się.

– Tutaj? Już jej się nie podoba, że spotykamy się w burdelach Władimira. Nie wiem, co by pomyślała, gdybym ją zaprosił do jednego z nich.

Ilja się zaśmiał.

– Masz rację. Powiedz jej, żeby spotkała się z nami w El Club Social. Jeśli jest z jakąś przyjaciółką, niech ją też zaprosi.

– Okej – odparł August. – Ale musisz sam załatwić sobie towarzystwo.

Było kilka minut po jedenastej wieczorem, kiedy August i Valeria wsiedli do samochodu, żeby wrócić do domu. Już trzy kilometry przed Maitencillo wyczuli zapach dymu. Kiedy podjechali bliżej wioski, zobaczyli ogień na drodze. Grupa dwudziestu mężczyzn stała obok palących się pni ściętych drzew i patrzyła na drogę.

Rzucili kłody w poprzek jezdni na obydwu pasach. Nie dało się ich minąć. August zwolnił, jednocześnie wyjął rewolwer i położył go dyskretnie na siedzeniu obok uda Valerii.

Spojrzała na rewolwer, ale nic nie powiedziała.

Jakiś nieznajomy mężczyzna stanął przed samochodem, dając do zrozumienia, że mają się zatrzymać. August zahamował i wysiadł.

Oczy zaczęły mu łzawić z dymu. Po służbie w Afganistanie i Iraku niewiele rzeczy kojarzył ze śmiercią tak jak dym. Powietrze wydawało się gęste. Kiedy podchodził do mężczyzny, pozostali siedzący wokół wstali i ruszyli w jego kierunku. Rozpoznał kilku z nich. To byli mieszkańcy Maitencillo.

Wśród nich dostrzegł Manuela Contrerasa, bratanka don Julia.

– Czego chcesz, gringo? – zapytał jeden z nieznajomych.

August uśmiechnął się do niego i natychmiast go rozpoznał ze zdjęć w gazecie. To był Alfonso Paredes. Za jego plecami August zobaczył, że mieszkańcy wioski spoglądają na niego z niepokojem.

Manuel zapalił papierosa i stanął bliżej nich, żeby słyszeć, co mówią.

– Mieszkam tu, amigo. Byliśmy z moją dziewczyną w Vallenar wychylić kilka drinków. Chcemy pojechać do domu i się położyć.

Alfonso Paredes miał ciemną brodę i był prawie tak wysoki jak August, co nietypowe u Chilijczyka. Dwaj mężczyźni stanęli za nim, patrzyli wrogo na Augusta.

– Lexus? – zapytał Alfonso, wskazując na samochód.

– Słuchaj, nie szukam kłopotów. Chcę pojechać do domu i pójść spać. Moja dziewczyna jest zmęczona. Ja też.

– Dlaczego miałbym pozwolić ci przejechać, gringo? Wszyscy musieli zawrócić. Nie przepuszczamy nikogo dzisiaj wieczorem. Jeśli liczysz, że lepiej cię potraktujemy, bo masz niebieskie oczy i jeździsz niezłą bryką, to się mylisz.

August uznał, że zignoruje komentarz na temat swojego wyglądu i pochodzenia.

– Tak jak tobie nie podoba mi się, że pracy nie dostają ludzie stąd. Macie moje poparcie. Ale teraz chcę pojechać do domu. Powiedz, proszę, swoim kolegom, żeby to przesunęli i nas przepuścili.

– Wydaje ci się, że kim jesteś?

August westchnął. Był poirytowany.

– Chłopaki za tobą wiedzą, kim jestem. Proponuję, abyś ich zapytał.

Manuel dotknął ramienia Alfonsa Paredesa i odchrząknął niepewnie.

– Alfonso – powiedział. – To jest Augusto. Mieszka tutaj, może powinniśmy go jednak przepuścić. Zawsze był w porządku. Mój wuj u niego pracuje.

– Przestań włazić obcym w dupę – syknął Alfonso przez ramię i obrócił się do Augusta. – Nie przejedziesz, gringo. Wracaj do Vallenar albo ruszaj, gdzie chcesz. Gówno mnie to obchodzi.

August dyskretnie zerknął na samochód. Valeria opuściła szybę, żeby słyszeć rozmowę. Wyglądała na zaniepokojoną.

– Posłuchaj. Widzę, że nie wiesz, z kim masz do czynienia. Jesteś wkurzony ze względu na fabrykę i musisz pokazać swoim kolegom, że masz jaja. Wiem, jak to działa. Dlatego daję ci jeszcze jedną szansę: przepuścić mnie.

– Ach tak? – zaśmiał się Alfonso Paredes. – I co mi zrobisz, jeśli cię nie przepuszczę, żałosny gringo?

Wyciągnął rękę i poklepał Augusta mocno po policzku.

– Musisz uderzyć nieco mocniej następnym razem, jak chcesz zaimponować reszcie rewolucjonistów – powiedział August przez zaciśnięte zęby.

Paredes spoliczkował go lewą ręką, prawdopodobnie był leworęczny. Pierwszy cios wyprowadził pewnie w prawą część ciała Augusta.

Alfonso Paredes zacisnął pięść i dyskretnie przesunął lewą nogę do tyłu, żeby się zamierzyć.

Kiedy uderzył, August, zamiast się uchylić, tak jak robią bokserzy, żeby potem skontrować, zrobił duży krok naprzód i podniósł łokcie, chroniąc twarz. Paredes trafił w powietrze. W tej samej chwili August z całej siły uderzył łokciami w klatkę piersiową i twarz Alfonsa.

Przeciwnik zatoczył się do tyłu.

August złapał go za głowę i wbił mu kciuki w oczy. Alfonso zawył z bólu. August chwycił go za kark, przyciągnął jego głowę w dół i uderzył ją kolanem. Paredes zwali się na ziemię i stracił przytomność.

Inny mężczyzna podszedł z boku, chwycił Augusta ramieniem za szyję, a drugą ręką złapał go na wysokości pasa.

August uderzył go mocno w krocze, facet rozluźnił nieco chwyt.

Gdzieś z tyłu rozległ się krzyk Valerii.

August kolejny raz uderzył napastnika w krocze, postawił lewą nogę za nim, przełożył lewą rękę przed niego i mocno nacisnął jego jabłko Adama. Facet od razu go puścił, trzymając się za szyję, z trudem łapał oddech.

Potem chwiejnym krokiem znów ruszył na Augusta.

Ten zamachnął się prawą ręką, ale równocześnie kopnął tamtego w bok kolana. Przez but poczuł, że coś się złamało, usłyszał pękającą chrząstkę i łękotkę. Po chwili mężczyzna upadł.

Pozostali natychmiast się cofnęli.

Zdyszany August odwrócił się do Manuela Contrerasa.

– Dopilnuj, żeby to zabrali, bo chcę przejechać.

Manuel skinął głową, po czym dwóch mężczyzn podbiegło do niego i pomogło mu usunąć przeszkody z drogi. August oparł się o samochód, czyszcząc ubranie z brudu i krwi. Otworzył drzwi i już miał wsiadać, kiedy Alfonso Paredes podniósł się i zaczął się do niego zbliżać.

– Następnym razem – zawołał, dysząc – zobaczysz mnie, jak będę gwałcił tę kurewkę w twoim łóżku, gringo.

August zatrzasnął drzwi, otworzył bagażnik i wyjął harpun. Zamontował groty. Podszedł do Alfonsa Paredesa, który zaczął się wycofywać, gdy tylko zobaczył broń.

August po kilku energicznych krokach dopadł go i powalił na ziemię.

Pozostali mężczyźni stali jak sparaliżowani. Nikt nie interweniował, kiedy August wbił kolano w plecy Alfonsa Paredesa, przyciskając jego lewą rękę do żwiru.

– Miałeś mnie tylko przepuścić, ty uparty skurwysynu – szepnął.

Przyłożył pięć grotów harpuna do owłosionej dłoni i strzelił. Alfonso Paredes zawył z bólu.

Ostrza przeszły przez dłoń i wbiły się w żwir. Prawdopodobnie trzeba będzie je przeciąć, żeby uwolnić rękę Paredesa.

August wstał, odwrócił się i odszedł.

Rozdział 2

Za kilka tygodni Ibrahim Chamsai zdetonuje bombę w swojej sztokholmskiej taksówce i wysadzi w powietrze trzydziestu dwóch Szwedów w najkrwawszym do tego momentu zamachu terrorystycznym. Jednak jeszcze o tym nie wiedział, czekając na klientów pod McDonaldem na Sveavägen. Przed wejściem szwendali się bezrobotni młodzi imigranci. Z baru La Habana po drugiej stronie ulicy dochodziły odgłosy salsy. Kilku czarnoskórych Kubańczyków paliło papierosy i rozmawiało ze sobą. Koło volkswagena passata Ibrahima krążyło kilku żebraków, szperając w śmietnikach. Był piątkowy wieczór, ale na razie wiele nie zarobił. Miał tylko dwóch klientów w ciągu pięciu godzin. Najpierw wiózł na Arlandę starszą kobietę, która leciała do Genewy, żeby odwiedzić córkę. Z lotniska zabrał rodzinę z dziećmi, która wracała z Palmy do mieszkania na Södermalmie.

Wszyscy bardzo sympatyczni. Jak większość klientów.

Ibrahim Chamsai czytał „Aftonposten” i pił kawę. Fika – tak to nazywali Szwedzi. Piękna tradycja. Kiedy telefon zaczął dzwonić, odłożył gazetę na siedzenie obok. To była jego żona Fatima.

– Cześć, serduszko – przywitał się po arabsku.

– Dzwonię tylko, żeby życzyć ci dobrej nocy. Co robisz?

Ibrahim popatrzył na zegar na desce rozdzielczej.

– Na razie jest spokojnie. Piję kawę.

– Jaką kawę? Zapomniałeś termosu z domu.

Ibrahim się zaśmiał.

– Tak, byłem spóźniony. Musiałem kupić w McDonaldzie. Nie jest taka dobra jak ta zrobiona przez ciebie.

– No mam nadzieję. Uważaj na siebie dzisiaj wieczorem.

– Dobrze. Do zobaczenia jutro.

Miał jeszcze dziewięć godzin do końca zmiany, nigdzie się nie spieszył. Skupił się na tekście. Socjaldemokratom źle się wiodło, w „Aftonposten” pisał o tym Anders Gustafsson. Drugą największą partią w kraju byli teraz Szwedzcy Demokraci. Po ostatnich wyborach podwoili swoje poparcie. Dzieliło ich zaledwie kilka procent od Socjaldemokratów. Ibrahimowi było żal premiera Stefana Löfvena. Facet wygląda na ciągle zmartwionego, pomyślał Ibrahim, patrząc na jego zdjęcie.

Szwecja to wspaniały kraj, w którym spawacz może zostać premierem. Ibrahim głosował na Socjaldemokratów. Przecież jego i żonę w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym przyjęli do Szwecji Olof Palme i socjaldemokracja. Trzydzieści lat później Szwecja robiła to samo dla Syryjczyków, którzy uciekali z powodu wojny domowej. Jednak ponieważ jego córka, Mitra, kilka lat temu zaangażowała się w działalność partii Centrum, Ibrahim w ostatnich wyborach właś­nie na nią oddał swój głos.

Ale po cichu wierzył, że Socjaldemokraci odzyskają władzę. Chociaż właściwie nie miało wielkiego znaczenia, kto będzie rządził. Szwedom można ufać. Politycy pracują dla narodu. Nie kradną ani nie mordują jak ich koledzy w większości innych miejsc na świecie.

Wielu Szwedów chciało zmniejszenia liczby uchodźców, którą kraj przyjmuje. Ponad połowa respondentów według ostatniego sondażu ośrodka badań opinii publicznej Novus.

Ibrahim rozumiał ich. Sam nie miał wyrobionego zdania na ten temat. Naturalnie, Syryjczycy byli jego rodakami, cierpiał razem z nimi. Uciekali przed ISIS i tym rzeźnikiem Baszarem Al-Asadem. Sytuacja w ich kraju była najgorsza w historii.

Jednak Szwecja to mały kraj, Szwecja już zrobiła swoje. Inne kraje w Europie powinny pomóc.

Poza tym Ibrahim czytał w gazetach, że jego rodacy co rusz się czegoś domagali, kiedy przybywali do Szwecji. Byli niewdzięczni. Zachowywali się jak rozpieszczone prosiaki. Nie chcieli wychodzić z autobusów. Narzekali na mieszkania, które im proponowano, nie chcieli korzystać z podarowanych im ubrań. Czy nie rozumieli, że Szwedzi starają się, jak mogą?

Z drugiej strony on też był nieufny w stosunku do szwedzkich służb, kiedy tu przybył. Jak jest się przyzwyczajonym, że państwo to wróg, że policja załatwia sprawy pałami, że dyrektorzy szpitali żądają łapówek w zamian za pomoc krewnym, trudno zrozumieć, że w Szwecji inaczej to wygląda.

Niemcy, Stany Zjednoczone i Kanada mogły się pocałować gdzieś. Szwecja to najlepszy kraj na świecie. Szwecja dała mu obywatelstwo, pracę i bezpieczeństwo. Wszyscy traktowali go z szacunkiem.

Kiedy Muhammed, syn Ibrahima i Fatimy, zachorował na białaczkę latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku, lekarze zrobili wszystko, aby go uratować. Ale nie udało się. Muhammed zmarł w wieku czterech lat w szpitalu w Danderyd.

Ibrahim był zrozpaczony. Nie potrafił przestać płakać.

Kiedy pochowali Muhammeda, Ibrahim doszedł do wniosku, że umrze bezdzietnie. Zestarzeje się, nigdy nie obudzi go odgłos kroków biegającego dziecka. Nigdy nie będzie miał wnuków. Umrą bezdzietni, on i Fatima, w kraju tysiące kilometrów z dala od domu.

Rozważali nawet, czy nie wrócić do Syrii. Jakie to miało znaczenie, gdzie będą mieszkali, skoro czeka ich tylko śmierć? Przecież to z powodu Muhammeda, jego przyszłości, przybyli do Szwecji.

Fatima miała trzydzieści sześć lat, kiedy urodziła Muhammeda. Właściwie było już za późno, żeby znowu spróbować.

Ale rok po śmierci Muhammeda Fatima znowu zaszła w ciążę. W wieku czterdziestu jeden lat urodziła Mitrę. To był cud. Ibrahim wyjął portfel i spojrzał na ich zdjęcie: Mitra i Fatima, całe jego życie, jego aniołki.

Dostał wezwanie, miał pojechać na Norr Mälarstrand.

Pewnie młodzież, która chce się zabawić.

Pocałował fotografię, włożył ją z powrotem do portfela i gwiżdżąc, ruszył w kierunku Sveavägen.

Rozdział 3

Dziennikarka prasowa Madeleine Winther opierała się o parapet i wyglądała przez okno w swoim mieszkaniu. Paliła, patrząc w dół na Hagagatan.

W łóżku z laptopem na brzuchu leżał jej szef Markus Råhde.

– O kurwa, artykuł Anity Sandstedt o Hannah Löwenström z jej zdjęciem trafi jutro na czołówkę. Będziemy pierwsi. Dużo można powiedzieć o naszej redaktor naczelnej, ale na pewno nie to, że się boi. Wydaje mi się, że ani „Kvällspressen”, ani „Aftonposten” tego nie zrobią.

Madeleine nie odpowiedziała.

Widział, że go ignoruje.

– Niestety twój artykuł o przewodniczącym Moderaterna zniknął z pierwszej strony. Ale chyba pojawi się w zapowiedzi.

Madeleine zaciągnęła się mocno dymem, podążając wzrokiem za dwoma mężczyznami idącymi ulicą. Przygryzła paznokieć na kciuku tej samej ręki, w której trzymała papierosa, i usłyszała, jak Magnus drapie się po brzuchu. Madeleine nie znosiła tego dźwięku, wyobrażała sobie, jak martwy naskórek zbiera się pod jego paznokciami.

Mógłby już sobie pójść. Przecież zrobił już, co miał do zrobienia, dlaczego musiał jeszcze urządzać mobilną redakcję w jej łóżku i roztrząsać wszystko, co pojawi się jutro w prasie?

Właściwie wiedziała dlaczego.

Z jakiegoś powodu, pomyślała, wymyślił sobie, że kobiety lubią oglądać, jak ich faceci pracują. Chyba sądzą, że pokazują, iż doskonale sobie radzą z utrzymaniem rodziny. Jej teza, przy której obstawała, odkąd skończyła liceum, została poparta przez ostatnie badania przeprowadzone na Uniwersytecie Bostońskim.

Trzydzieści jeden procent mężczyzn aktywnych w branży finansowej w tygodniu pracowało właściwie o trzydzieści godzin mniej, niż mówiło osobom ze swojego otoczenia. Przeszkadzało jej, że mężczyźni, systematycznie kłamiąc na temat tego, ile pracują, chcą przekazać, że nie da się zrobić kariery w ich zawodzie, jeśli chce się mieć życie prywatne.

A to wiele osób, w szczególności kobiet, chce osiągnąć.

W ten sposób chronili, świadomie lub nie, swoją pracę.

Uśmiechnęła się do siebie, wyrzuciła papierosa przez okno i wskoczyła na brzeg łóżka. Potem podczołgała się powoli do Markusa.

– Jesteś taki hot, kiedy pracujesz. Wiedziałeś o tym? – powiedziała, patrząc na niego wielkimi niebieskimi oczami.

Markus uniósł brwi.

– To takie… seksowne – kontynuowała. – Nie wiem, jak dajesz radę. Właściwie ile godzin dziennie pracujesz?

– Trochę się tego zbierze. Tak z szesnaście, siedemnaście godzin. Czasami więcej. Wiele zależy ode mnie, a gazeta ukazuje się każdego dnia.

Madeleine zachichotała. Markus spojrzał na nią i zapytał:

– O co chodzi? Z czego się śmiejesz?

Zsunęła się z łóżka, weszła do łazienki, zamknęła za sobą drzwi i po cichu przedrzeźniała Markusa.

– Wiele zależy ode mnie…

Zaśmiała się na głos. Trzymała ręce na ustach, żeby nie usłyszał.

Ich związek trwał od ponad sześciu miesięcy. Na początku rzeczywiście trochę się jej podobał, bawiło ją, jak ten prawie o trzydzieści lat starszy redaktor traci głowę i pewność siebie, kiedy ona jest w pobliżu. Nie mówiąc o tym, jaką miał minę, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją nagą. Ale najbardziej ekscytujące było zbliżenie się do kierownictwa gazety. Wcześniej redakcyjne decyzje podejmowano bez jej udziału. Teraz wiedziała, w jaki sposób myślą osoby za to odpowiedzialne, zrozumiała politykę, która zza kulis kierowała największą popołudniówką w Szwecji.

Ich gazeta, „Nyhetsbladet”, liczyła się na rynku. Pięć lat wcześniej podjęła walkę z największymi tabloidami w Szwecji: „Kvällspressen” i „Aftonposten”. Co prawda sprzedają one więcej egzemplarzy papierowych, ale biorąc pod uwagę czytelników wersji cyfrowych, „Nyhetsbladet” osiągnęła taki sam zasięg jak „Kvällspressen”. Cztery i pół miliona Szwedów zaglądało każdego tygodnia na ich strony. „Aftonposten” z sześcioma milionami czytelników nie groziła utrata pierwszego miejsca w rankingu.

Madeleine wyrobiła sobie nazwisko w dwa lata. Rzadko się zdarzało, aby dwudziestoczterolatkowie zajmowali się tak prestiżowymi sprawami, jakie obecnie stanowiły jej chleb powszedni. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że jest kompetentną i zdolną reporterką. Odkąd zaczęła sypiać z Markusem, jej zdjęcie obok artykułów bardzo powiększono.

Madeleine ceniono za dobry styl tekstów. Ale jej największym talentem była umiejętność zjednywania sobie ludzi. W trakcie wywiadów sprawiała, że czuli się wyjątkowi, że to, co mieli do powiedzenia, stawało się niezwykłe.

Dotyczyło to szczególnie mężczyzn. Właściwie tak samo było z Magnusem. Potraktowała go jak jednego ze swoich rozmówców, sprawiła, że poczuł, że jest niezwykły i że ma coś ciekawego do opowiedzenia.

Związek z Markusem spowodował, że jej kariera nabrała tempa. Madeleine chciała przyspieszyć ten proces, nie miała czasu na siedzenie i pisanie notek o pogodzie albo czekanie, aż ktoś odkryje jej talent. Markus nie potraktował jej w jakiś szczególny sposób świadomie. Był zbytnim idealistą, żeby tak zrobić. Wiele można powiedzieć o jej kochanku: nadęty, trochę nierozgarnięty, zadufany w sobie jak większość mężczyzn dziennikarzy, ale należał do starej szkoły. Nie uznawał kompromisów, wierzył w siłę i znaczenie dziennikarstwa dla społeczeństwa otwartego.

Madeleine wybrała ten zawód, bo wiedziała, że może szybko zrobić karierę. Ale nie mogła tego wyznać kolegom z pracy.

W czasie swojej dwuletniej pracy nigdy nie spotkała dziennikarza czy dziennikarki, którzy by przyznali, że nie są idealistami. Słyszała, jak jej koledzy, bez ironii w głosie, twierdzili, że nie wybrali dziennikarstwa – to ono ich wybrało.

– Przypomnij mi, co planowałaś na przedpołudnie? – zawołał Markus.

Madeleine westchnęła, uchyliła drzwi łazienki i zaczęła czesać swoje blond włosy.

– Wysyłają mnie na spotkanie z królem. Wraz z Sylvią jedzie do huty szkła w Östergötland. A ja mam, jeśli dobrze to zrozumiałam, pokręcić się w pobliżu i zapytać, jak się czują ich wnuczęta.

– Dlaczego Håkan tego nie wziął?

Håkan Järeskog zwykle zajmował się rodziną królewską.

– Nie wiem. Może miał już dosyć. Jeździł z nimi całą jesień.

– Będzie fotograf?

– Zawsze jest, kiedy robimy materiał o rodzinie królewskiej. Myślałam, że to twoja decyzja.

– No tak. Kto to będzie?

– Dahlström. Przyjedzie po mnie o ósmej.

Madeleine usłyszała, jak Markus mamrocze coś w sypialni.

Delektowała się, wymawiając imię i nazwisko Hampusa Dahlströma. Dahlström był niekoronowanym samcem alfa w redakcji. Sypiał z reporterkami na wyjazdach służbowych, i to raczej w ramach reguły niż wyjątku.

Markus był zazdrosny, chociaż w życiu by się do tego nie przyznał.

Madeleine wyszła z łazienki, wyłączyła lampę sufitową i wślizg­nęła się do łóżka. Zapaliła lampkę na stoliku nocnym i sięgnęła po biografię Ulrike Meinhof, którą kupiła w Akademibokhandel. Właściwie pochłaniała tę książkę w wolnym czasie, zostało jej tylko kilkadziesiąt stron. Zdążyła jednak przeczytać zaledwie parę, zanim poczuła rękę Markusa na wewnętrznej stronie prawego uda.

– Późno już – stwierdziła, nie spuszczając wzroku z książki.

Na myśl o tym, że znowu miałaby z nim uprawiać seks, zrobiło jej się niedobrze.

– Wiem – powiedział. – Zaraz sobie pójdę. – Markus wyłączył laptop, położył się na boku i popatrzył na nią. – W przyszły weekend…

– Tak?

– Może pojedziemy gdzieś? Może do środkowej Europy? Mam już dość ukrywania się i ciągłych kłamstw.

– Byłoby cudownie – odpowiedziała bez entuzjazmu w głosie.

Prawda była taka, że niewiele rzeczy w świecie Madeleine wydawało się nudniejszych niż chodzenie za rękę z Markusem po Pradze albo Wiedniu.

– Okej – rzucił radośnie. – Sprawdzę, gdzie są wolne miejsca.

Podniósł kołdrę, pocałował ją w brzuch i zaczął szukać swoich bokserek. Kiedy już się ubrał, Madeleine wstała z łóżka i poszła za nim nago do przedpokoju. Zanim wyszedł na klatkę schodową, długo się w nią wpatrywał.

– Jak można mieć takie ciało jak ty? Mogłabyś być modelką.

– Przyzwyczaj się.

– Staram się.

– A wiesz, co w tym jest najlepsze…? – szepnęła. Wzięła go za rękę i przesunął ją wzdłuż swojego ciała. – …to wszystko jest twoje.

Przyciągnęła ją do siebie, pochylił się, żeby ją pocałować w usta. Madeleine odwzajemniła pocałunek i szybko zamknęła za nim drzwi. Podeszła do okna, wzięła książkę i zapaliła nowego papierosa.

Rozdział 4

Myśl o tym, jak będą go opisywać w biografiach i programach dokumentalnych, mile łechtała jego ego.

W ostatnich tygodniach Carl Cederhielm coraz częściej się nad tym zastanawiał. Jeśli się nie mylił, podobne rozważania przychodziły mu do głowy, gdy miał dziesięć lat. Ale wtedy głównie chodziło o to, że zdobędzie mistrzostwo świata w piłce nożnej dla Szwecji. Włożył szynkę serrano do koszyka, rozejrzał się za serem, znalazł kawałek koziego, i poszedł dalej.

W sklepie ICA Esplanaden na Karlavägen w Sztokholmie było pełno rodzin z dziećmi. Carl zatrzymał się i uśmiechnął, kiedy jakaś mama podniosła małą dziewczynkę, żeby sama mogła wybrać swoje ulubione chipsy.

Carl chciał mieć dzieci. Uczucie to było tak silne, że czasami niemal sprawiało mu fizyczny ból. Czy dwudziestoośmioletni mężczyźni często mieli takie odczucia? Prawdopodobnie nie. Pamięta, że kiedy był mały, często myślał o tym, jak to jest być ojcem. Spojrzał na kartkę, którą trzymał w ręce. Szynkę i ser już włożył do koszyka. Brakowało sezamu, serka Philadelphia i bagietek. Wino miał w domu.

Od czasu do czasu przesuwał ręką po marynarce, żeby poczuć glocka 19, którego nosił w kaburze.

Carl wybrał ostatnią kolejkę po prawej stronie, najbliżej półek magazynowych. Zawsze ją wybierał, nawet wtedy, gdy była dłuższa niż przy innych kasach – rutyna i dyscyplina stwarzały silnego człowieka. Przez sekundę wyobrażał sobie, co by się stało, gdyby nagle wyciągnął broń i zaczął strzelać. Czy zdążyłby zabić wszystkich?

Prawdopodobnie nie. Niektórzy daliby radę uciec.

Mama i dziewczynka stanęły w tej samej kolejce co on. Córeczka kobiety sama trzymała chipsy.

– Otworzysz je, kiedy zapłacimy – powiedziała mama.

Dziewczynka sięgnęła po cukierki na jednej z półek i popatrzyła na mamę błagalnym wzrokiem.

– Nie, już wystarczy. Musisz wybrać, Sago. Albo chipsy, albo słodycze.

Dziewczynka odłożyła pudełko.

Matka obróciła się do Carla, uśmiechnęła i przewróciła oczami. Ten odwzajemnił uśmiech. Podobało mu się, kiedy ludzie byli dla siebie mili.

Kolejka się nie posuwała. Starszy siwowłosy mężczyzna w tweedo­wej marynarce westchnął. Carl wychilił się, żeby sprawdzić, co zajmuje tyle czasu. Przy kasie pięćdziesięcioletni obcokrajowiec dyskutował z kasjerką. Rozmawiali coraz głośniej.

Nagle mężczyzna uderzył pięścią w szkło pleksi obok terminalu kart płatniczych. Mała dziewczynka złapała mamę za rękę. Kasjerka wyglądała na przestraszoną.

Carl postawił swój koszyk, przeszedł obok osób w kolejce przed nim i skierował się ku kasie. Mężczyzna mocno gestykulował, ale przestał, kiedy Carl dotknął jego ramienia, pytając, co się dzieje.

Obcokrajowiec obserwował Carla ze zdziwieniem. Po jakiejś sekundzie odwrócił się znowu do kasjerki i dalej krzyczał. Ta patrzyła bezradnie na klienta. Na taśmie leżała paczka mielonego mięsa. Carl domyślił się, że właśnie ona była powodem starcia.

– Proszę się uspokoić, nie może się pan tak zachowywać. Ona się pana boi, a poza tym okazuje pan brak szacunku osobom czekającym w kolejce. Musi pan zapłacić albo sobie pójść – powiedział spokojnie Carl.

– Chce to oddać, bo to mięso mielone mieszane, ale paczka jest już otwarta, więc próbuję mu wytłumaczyć, że to niemożliwe – relacjonowała kasjerka.

– Jest tu jasno i wyraźnie napisane, że to jest mięso mielone mieszane. Otworzył pan opakowanie, a teraz chce je oddać. Kto to teraz zje, jak już ktoś je dotykał? Jak pan sądzi? Niech pan już sobie pójdzie – powiedział zdecydowanie Carl.

Mężczyzna spojrzał mu prosto w oczy. Potem powiedział coś – Carl przypuszczał, że po arabsku – odwrócił się i ruszył do wyjścia.

– Bardzo dziękuję za pomoc – powiedziała kasjerka, odkładając paczkę i dając znać kolejnemu klientowi, żeby podszedł.

– Nie ma problemu – odparł Carl i wrócił na swoje miejsce w kolejce.

Mama dziewczynki poklepała go po ramieniu.

– Świetnie to pan rozegrał. Niektórzy ludzie są zupełnie pozbawieni wyobraźni – stwierdziła.

Starszy mężczyzna w tweedowej marynarce się odwrócił.

– Przyjmujemy ich do naszego kraju, pomagamy, płacimy za to wszystko, a oni odwdzięczają się takim zachowaniem. Całe szczęście, że młodzi mężczyźni, tacy jak pan, potrafią zaprotestować. Mi brakuje odwagi, to są zupełni szaleńcy – powiedział.

Na zewnątrz zrobiło się już ciemno. Autobus numer jeden niebieskiej linii zatrzymał się przy przystanku, wysiadło kilka osób.

Carl nie zdążył przejść dwudziestu metrów, gdy spotkał Nilsa Hermelina, kolegę z klasy z Östra Real. Podał mu rękę na przywitanie. Był prawie tego samego wzrostu co Carl i miał na sobie ciemny prochowiec i dżinsy.

– Fajnie cię spotkać, Calle. Wychodzisz gdzieś wieczorem? – zapytał Nils.

Carl nie znosił, jak ktoś mówił do niego Calle, ale zignorował to.

– Myślałem o tym. Kolega z wojska ma do mnie wpaść – odpowiedział, pokazując zawartość reklamówek. – Najpierw zjemy kolację, a potem może pójdziemy na miasto.

– Z wojska? Minęło chyba kilka lat. Byłeś spadochroniarzem, no nie?

Carl pokręcił głową.

– Komandosem w marynarce.

– Przejebane. Słuchaj, muszę już lecieć, wybieram się do Pera… Pera Nordmarka. Pamiętasz go?

– Jasne – powiedział Carl. – Pozdrów go, pewnie wkrótce się zobaczymy.

Było wpół do ósmej, kiedy otworzył drzwi do mieszkania przy Grevgatan 18. Zdjął płaszcz Burberry i ściągnął buty. Zatrzymał się przy lustrze w przedpokoju, wyprostował plecy i zaczął się sobie przyglądać. Był w świetniej formie. Co drugą noc od sześciu miesięcy przebiegał osiem kilometrów. Kiedy nie biegał, chodził do całodobowych siłowni. Wyciskał sto trzydzieści kilogramów na klatkę, a wkrótce dołoży jeszcze kilka na sztangę. Wyciągnął pistolet i trzymał go przed sobą oburącz, patrząc w swoje odbicie w lustrze.

– Mono Sahlin, ty kurwo – szepnął.

Wsunął broń z powrotem do kabury, zdjął ją i włożył do górnej szuflady. Potem zajął się zakupionym jedzeniem. Rozłożył wędliny i ser na półmisek, pokroił seler naciowy, wysypał krakersy i chipsy, wymieszał w miseczce serek Philadelphia z sezamem, skropił sosem sojowym i zaniósł wszystko do salonu.

Znalazł pudełko zapałek i zapalił świeczki na stole w salonie. Stanął na środku i przyglądał się z zadowoleniem swojemu dziełu.

Kiedy się odwrócił, żeby pójść znowu do kuchni, jego wzrok padł na zdjęcie młodszego brata Michaela, które stało nad kominkiem.

Carl podniósł ze stołu dwie świeczki i ustawił je po obu stronach fotografii w ramce.

– Jak sądzisz, jest ładnie, prawda? – powiedział do fotografii, idąc do kuchni.

Punktualnie o ósmej do drzwi zadzwonił Emil Forsén. Uścisnęli sobie ręce, witając się przy drzwiach, Carl zaprosił gościa do salonu.

– Mam dla ciebie prezent – oznajmił Emil, podając mu whisky Famous Grouse.

Carl podziękował, postawił butelką na ławie pod telewizorem Samsung. Od dwóch lat nie pił czystego alkoholu, ale nie powiedział o tym Emilowi. Nie widzieli się od czterech lat. Emil przeprowadził się wtedy do Lund i zaczął studiować medycynę.

– To jest M-dwa? – zapytał Emil, rozglądając się po pokoju.

Carl pokiwał głową.

– Ja mieszkam na osiemnastu metrach… Ale co się stało z zaczesem na Davida Beckhama? Twoje włosy są prawie tak krótkie jak wtedy, kiedy szliśmy do cywila – powiedział Emil i zaśmiał się, siadając na kanapie i sięgając po krakersa. – Przypominasz Joela Kinnamana.

Carl nie zareagował, nie wiedział, kim jest Joel Kinnaman, usiadł na fotelu naprzeciwko Emila i nalał wina.

Emil był jedynym kumplem z wojska, z którym utrzymywał kontakt. Zawsze go lubił, ale nagle poczuł się źle w jego towarzystwie.

Zrozumiał, że nie powinien go zapraszać. Mieli siedzieć i gadać o pierdołach, przywoływać stare wspomnienia z czasów spędzonych w Berga, wyjść na miasto i się upić.

Właściwie to takie dziecinne i bezsensowne. Carl nie miał czasu na bycie dziecinnym.

Ale ważniejsze niż kiedykolwiek było zachowanie pozorów normalności, unikanie izolowania się. Musiał żyć tak jak zwykle, żeby udało mu się to, co planował.

Po godzinie pogaduszek wzrok Emila zatrzymał się na zdjęciu Michaela.

– Brat?

Carl potaknął.

Emil podniósł się i wziął fotografię do ręki.

– Kurde, ale był do ciebie podobny. Nigdy nie zapomnę, jak dostałeś wiadomość. To było chyba w ostatnim tygodniu, co?

– Przedostatnim – poprawił go Carl.

Nigdy wcześniej nikt z jego gości nie patrzył na fotografię ani nie chciał o niej rozmawiać. Nie był pewny, co o tym sądzić.

Milczeli przez chwilę. Emil odstawił zdjęcie.

– Ile miał lat? – zapytał, wracając na kanapę.

– Wkrótce miał skończyć siedemnaście – odpowiedział Carl, patrząc na swoje dłonie.

– Heroina?

– W toalecie na dworcu centralnym – powiedział, potrząsając głową. – Totalnie bez sensu. Ale to już długo trwało. Trudno było go rozgryźć.

– Jak przyjęli to wasi rodzice?

– Nie za dobrze. Matka poznała kogoś i przeprowadziła się do Norwegii.

– A ojciec?

– Mieszka dwa piętra wyżej.

Znowu zamilkli. Carl sięgnął po krakersa. Rozmowa o bracie nie przygnębiła go, przeciwnie. Dodała mu energii. Chciał jej użyć do czegoś lepszego niż wyjście do knajpy.

– Słuchaj – powiedział Carl. – Nie chciałem ci tego mówić przez telefon, ale nie czuję się za dobrze. Nie jestem pewien, czy dam radę wyjść dzisiaj wieczorem.

Emil odstawił lampkę z winem i zmarszczył czoło.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Że nie czuję się za dobrze.

– Mam sobie pójść?

– Przykro mi, miałem nadzieję, że mi przejdzie, ale kiepsko ze mną.

Emil spojrzał na niego sceptycznie.

– Przepraszam za te wszystkie pytania o twoim bracie.

– Nie, nie trzeba. Wszystko w porządku. Nie myśl o tym – zapewnił Carl, siląc się na uśmiech.

Podniósł się i przygotował, żeby odprowadzić gościa do drzwi. Emil przypatrywał mu się niepewnie, ale w końcu wstał.

– Trzymaj się, do usłyszenia – powiedział, wyciągając rękę na pożegnanie.

– Jasne.

Kiedy drzwi się zamknęły, Carl wrócił do salonu, wziął lampkę wina, przyniósł laptop, który leżał na łóżku w sypialni. Usiadł na kanapie z komputerem na kolanach i wszedł na stronę nyhetsbladet.se. Gazeta jako pierwsza opublikowała tekst o tym, że Hannah Löwenström została znaleziona martwa w swoim mieszkaniu na Hägerstensåsen. Na Facebooku kilka osób napisało „wreszcie” i otwarcie cieszyło się z jej śmierci. Carl uśmiechnął się i sięgnął po kawałek sera.

Przejrzał artykuły na Avpixlat.

Uchodźcy z Afganistanu, którym odbija w parku wodnym w Gävle. Dwóch ciapatych zgwałciło kobietę w Örebro. Walka na noże w obozie dla uchodźców w Varbergu. Carl pokręcił głową z dezaprobatą. Tylko po to, żeby wpuścić te szumowiny do Szwecji, takie osoby jak Hannah Löwenström używały swoich medialnych wpływów. Nie rozumieli, na co narażają kraj? Już jeden nielegalny imigrant wjechał w ludzi na Drottninggatan, a mimo to chcieli przyjąć ich więcej. Ich szaleństwo nie ma granic.

W niektórych komentarzach pod artykułami na Avpixlat ktoś okazywał Schadenfreude z powodu tego, do czego doprowadzili imigranci, i pisał ironicznie „nowa super-Szwecja”.

Carl nie był w stanie poczuć niczego innego poza konsternacją związaną z tym, co się wydarzyło.

Zabił Hannah Löwenström, żeby mógł na siebie patrzeć w lustrze, żeby nie myśleć o sobie jako ofierze.

Przez jakiś czas, kilka lat temu, myślał o emigracji. O przyznaniu się do porażki i zostawieniu całego tego szaleństwa za sobą. Zna kilka osób, które tak zrobiły. Niektórzy przeprowadzili się na całkowicie biały Åland. Część osób przeniosła się do wschodniej lub środkowej Europy, gdzie trucizna multikulturowa jeszcze się nie rozprzestrzeniła, ponieważ środkowoeuropejscy przywódcy nadal sprzeciwiali się ciągłym próbom wymazania zachodniej kultury przez kosmopolitów.

Carl trochę popytał i poczytał, był gotowy zacząć od nowa. Ale coś mu przeszkadzało. Na początku sądził, że jest tchórzem. Było mu wstyd i męczył się z tym odczuciem. Ale w końcu zrozumiał, co go trzyma: miłość do kraju i swoich rodaków, do narodu, który stworzyli jego przodkowie.

Nie należał do osób, które się poddają, nie był ofiarą. Ta świadomość sprawiła, że był zadowolony i zdecydowany. Zamiast myśleć o wyjeździe, postanowił się bronić. Mścić się za tych, którzy nie potrafili tego zrobić. Ofiary z Drottninggatan, wszystkie zgwałcone kobiety i jego brat Michael stanowili zaledwie niewielki ułamek procentu tysięcy osób, które zostały narażone na falę przemocy, jaką wywołał masowy napływ imigrantów.

A winni tego są na wolności.

Dziennikarze, politycy i inni marksiści kulturowi spali beztrosko w nocy. Nie zagrażała im przemoc, na jaką narażali społeczeństwo. Carl był szwedzkim komandosem, przysięgał, że będzie chronił kraj przed wrogiem. To także dotyczy wrogów wewnętrznych i zdrajców, którzy podjęli nieodpowiednie decyzje. Zaczął szukać takich osób w internecie i w swoim otoczeniu. Poczytał o europejskich grupach sprzeciwu i historii całego kontynentu. O frakcji Baader-Meinhof, o IRA i ETA.

Jego życie całkowicie się zmieniło w tej samej chwili, kiedy zrzucił kajdany i nie zgodził się na odgrywanie roli ofiary.

Gdyby policja go kiedyś aresztowała, nazwaliby go nazistą, psychopatą i wariatem. Dziennikarze za wszelką cenę staraliby się go zniszczyć. Chcieliby go dopaść. Demonizowaliby go, zaatakowaliby jego rodzinę i wszystko, co kocha. Analizowaliby jego dzieciństwo i dorastanie. Ale był gotowy zapłacić taką cenę.

Dalej przeglądał komentarze na Avpixlat. Rozpoznał kilka osób po nickach. Nagle zatrzymał się na wypowiedzi Vildvittrana. Osoba ukrywająca się pod tą ksywką nabijała się z „tak zwanych przyjaciół Szwecji, którzy wyrażają swój niepokój i frustrację masową imigracją. Vildvittran dogadywał im, nazywając ich „prymitywnymi rasistami w kamperach”.

Carl dyskutował z Vildvittranem dwa, trzy lata temu, ale spotkał się tylko z drwinami i nienawiścią. Człowiek ukrywający się pod tym nickiem był napastliwym besserwisserem.

Prawdopodobnie to idiota naprawdę wierzący w kłamstwa serwowane przez media. Carl chciał wiedzieć, jak taki człowiek wygląda. Już stracił rachubę, ile razy starał się ustalić tożsamość Vildvittrana.

Bez większej nadziei skopiował adres mejlowy widoczny obok nicka i wkleił go w Google. Wstrzymał oddech, bo nie uwierzył własnym oczom, kiedy zauważył, że ten sam adres jest zarejestrowany na stronie Familjeliv.se.

Znalazł tam jego imię i nazwisko: Sonny Lindell miał czterdzieści sześć lat i mieszkał w Sätrze. Pracował jako nauczyciel w liceum Kärrtorp. Na jego zdjęciu profilowym na Facebooku widniał brunet w okularach z okrągłymi oprawkami. Siedział, odchylając się do tyłu, i grał na gitarze basowej.

Carl zacisnął pięść w tryumfalnym geście i wstał.

– Ty cioto – wymamrotał. – Rozejrzał się za komórką, dostrzegł ją obok sofy. Zadzwonił do Fredrika Norda. – Znalazłem Vildvittrana. Jest nauczycielem i mieszka w Sätrze – powiedział podniecony.

– Jak to? – zapytał Fredrik.

Carl zaczął chodzić w kółko po mieszkaniu.

– Tydzień temu zarejestrował konto na Familjeliv, używając tego samego adresu co na Avpixlat – odpowiedział.

– Jebana ciota – rzucił Fredrik. – Zostajemy przy dziennikarzach. Żadnych cywili, polityków ani muzułmanów. Nastawilibyśmy wtedy ludzi przeciwko nam. Sam to powiedziałeś.

– Wiem. – Carl westchnął. – Ale ten chuj jest nauczycielem. Przekazuje to gówno młodzieży. Musimy pogadać o tym jutro, jak się spotkamy.

Skończyli rozmowę. Carl usiadł na kanapie.

Otworzył zaszyfrowany dokument z folderu na twardym dysku. Była to lista, którą zaczął tworzyć cztery lata temu, zawierała dane osobowe niemal pięciuset Szwedów, w jakiś sposób ponoszących winę za rozpad Szwecji.

Figurowali na niej politycy, komentatorzy, dziennikarze i osoby znane z telewizji. Poniżej była druga lista z dziesięcioma pozycjami.

Carl Cederhielm postawił iks przy nazwisku Hannah Löwenström.

Po sekundzie wahania dopisał na górze: Sonny Lindell?

Potem wszedł na stronę Upplysning.se i skopiował adres Sonny’ego Lindella do dokumentu.

Rozdział 5

Nie było jeszcze dziewiątej, a od gór już wiał ciepły wiatr. August i Valeria siedzieli na tarasie i jedli śniadanie.

– Właśnie dlatego proszę cię codziennie od dwóch tygodni, żeby to zostawić – powiedziała poważnym tonem.

Ciemne włosy zebrała w niedbały kok. Augustowi podobało się, kiedy układała włosy w ten sposób.

– Dlaczego tak bardzo chcesz stąd wyjechać? – zapytał, patrząc na drzewa oliwne i góry. – Zobacz. To najpiękniejszy widok na świecie.

Valeria nachyliła się i położyła swoją drobną dłoń na jego.

– Nie chcę, żeby nasze dziecko tutaj dorastało. A przede wszystkim chcę mieć pewność, że jego tata będzie codziennie wracał do domu – powiedziała.

– To, co wydarzyło się wczoraj, było jednorazowe. Przykro mi, że musiałaś to oglądać. Ale wczoraj to nie był normalny dzień, wiesz o tym.

– Obydwoje wiemy, jakim człowiekiem jest twój szef. Nie prowadzi sklepu z cukierkami.

– Już w Cartagenie wiedziałaś, kim jestem i czym się zajmuję. Mimo to przyjechałaś tu ze mną. Nie mogę pojechać teraz do Szwecji. Prawdopodobnie udałoby mi się nie wpaść w ręce policji, ale musiałbym ciągle mieć się na baczności i okłamywać wszystkich co do tego, kim jestem.

– Tutaj też to robisz, więc co za różnica? – zapytała szybko Valeria.

August zamilkł na chwilę. Mały pająk wspinał się po nodze stołu. August zgniótł go wolną ręką.

– Nie wiem – przyznał.

– Kocham cię i chcę być z tobą niezależnie od miejsca, jakie wybierzesz. Ale zastanów się nad tym. Nie musimy wyjeżdżać do Europy. W najgorszym wypadku możemy zamieszkać u moich rodziców w Puerto Rico – stwierdziła.

August jechał wolno w kierunku Vallenar. Musiał się zastanowić. Kiedy mijał Maitencillo, nadal czuł swąd dymu i palonej gumy, ale przeszkody, które wcześniej leżały na drodze, były teraz porozrzucane na poboczu. Woń dymu przywołała w jego pamięci twarz małej dziewczynki. August biegł z jej nieprzytomnym ciałkiem w ramionach po zamachu w Bagdadzie. Umarła kilka minut później.

Kłody nadal się tliły. Droga była czarna od sadzy. Nikogo nie było widać. Jadący za nim pick-up marki Chevrolet trąbił i dawał sygnał światłami. August zjechał swoim lexusem nieco w prawo i pozwolił mu się wyprzedzić.

Podążał za nim wzrokiem, widział, jak kierowca przyspieszył. August westchnął. Mówi się, że dzieci zmieniają życie. Nienarodzona córka lub syn Augusta już zaczęli zmieniać jego życie. Valeria się nie podda, dobrze ją znał po trzech latach spędzonych razem. Jednak prawda jest taka, że ze Szwecją już niewiele go łączy. Tylko zapyziałe mieszkanie na Farsta i matka alkoholiczka – nie wie nawet, czy ona jeszcze żyje.

– Szwecja – wymamrotał do siebie.

Nieubłaganie kolejna twarz z przeszłości pojawiała się w jego pamięci: Amanda Lilja. Potrząsnął głową i lekko przyspieszył, mając nadzieję, że umysł zmusi go do skupienia się na jeździe i przestanie o niej myśleć. Po trzystu metrach stwierdził, że to nie działa.

Zwolnił do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.

August Novak nie mógł się doczekać, aż zostanie ojcem. Ale nic nie mógł poradzić na to, że chciałby, żeby to Amanda była matką jego dziecka. Poczuł wyrzuty sumienia, że o tym pomyślał. Co powiedziałaby Valeria, gdyby się dowiedziała? August kochał Valerię, ale Amandę Lilję kochał mocniej. Nieważne, ile czasu minie, zawsze tak będzie.

Czasami, kiedy Valeria już spała, wchodził na stronę Nyhetsbladet.se, żeby poczytać teksty Amandy.

Po wyjeździe Augusta ze Szwecji urodziła córkę. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, że nie marnowała czasu. Nikt nigdy nikogo tak nie zawiódł jak on Amandę. Wyjechał do Marsylii i zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej, a dopiero pół roku później się z nią skontaktował i powiedział, gdzie jest.

Gdzieś w środku miał nadzieję, że pewnego dnia wróci do Szwecji, znajdzie ją i będą żyli tak, jak sobie wymarzyli, kiedy byli nastolatkami. Może z czasem dziecko, które Valeria nosi pod sercem, spowoduje, że wspomnienia związane z Amandą wyblakną.

Na avenida Prat zaczęto otwierać sklepy. Ponieważ była sobota, robiono to później niż w dni powszednie. Bezrobotni mężczyźni stali jak zwykle, opierając się o fasady domów wzdłuż chodnika, i palili.

Bezrobocie w trzecim co do wielkości regionie Chile było najwyższe w kraju. Bieda sprawiała, że można było kupić kogokolwiek.

Między innymi dlatego Władimir Iwanow zdecydował, że z Vallenar będzie prowadził swoją działalność polegającą głównie na przemycie broni i narkotyków.

August przejechał przez mały most łączący brzegi rzeki i podążał dalej na północ. Jak w każdą sobotę w opuszczonej fabryce w górach odbywały się walki psów.

Kiedy August wyłączył silnik, usłyszał ujadanie zwierząt i okrzyki publiczności dochodzące zza ścian z blachy. Władimir Iwanow czekał przed zielonym budynkiem. Po dwudziestu latach służby w II Zarządzie GRU, tym, który odpowiadał za Amerykę Północną i Południową, Władimir Iwanow odszedł z rosyjskich służb wywiadowczych. Od razu zwerbowała go mafia sołncewska, która w latach dziewięćdziesiątych walczyła o przeżycie na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu.

Przez większą część lat dziewięćdziesiątych Władimir w Chicago i Nowym Jorku pracował dla Wiaczesława Kozłowa, którego zastrzelono w Moskwie w dwa tysiące dziewiątym. Akcja odwetowa, jaką kilka lat później przeprowadzono, usypała górę trupów w Grecji, Wielkiej Brytanii i Francji. Skłoniło to Władimira do przeniesienia działalność do Ameryki Południowej.

August od razu zauważył, że były oficer GRU jest w złym humorze.

– Jak podróż? – zapytał August.

– Kolumbia to wciąż kraj obszczanych wieśniaków – wymamrotał Rosjanin.

– Ale o tym już wcześniej wiedziałeś.

– Tak, wiedziałem o tym. Mamy ważniejsze sprawy do omówienia niż stare wspomnienia – powiedział Władimir, wyciągając papierosa. – W zeszłym tygodniu w Nowym Jorku DEA zajęła „Juana Sebastiána de Elcana”.

Oficjalnie „Juan Sebastián de Elcano” był osiemnastowieczną fregatą hiszpańską i przewoził zainteresowanych historią turystów. Ale w ostatnich miesiącach kolumbijska rodzina Mendoza używała statku do transportowania heroiny. Władimir zlecił zainstalowanie schowków w statku.

– Niefortunne zdarzenie – stwierdził neutralnym tonem August.

– Niefortunne? To kurewsko złe dla nas, bo ci agenci, gringo matkojebcy, weszli prosto do zakamuflowanych schowków, za których zamontowanie zapłaciła nam rodzina Mendoza. Schowki były tam od czterech miesięcy. Ktoś wiedział o nich i o tym, że ukryte jest w nich trzydzieści kilo heroiny, a potem podzielił się tą wiedzą z DEA. Bez szczegółowego opisu znalezienie ich byłoby zupełnie niemożliwe. Według Jaimego Mendozy tą wiedzą podzielił się ktoś z naszych.

– No to mamy problem – przyznał August.

Władimir mamrotał coś pod nosem. Zaciągnął się mocno papierosem trzymanym między kciukiem a palcem wskazującym, po czym rzucił go przed siebie i otworzył drzwi do fabryki.

– Co tu robimy? – zapytał August.

– Komendant policji z miasta chce się spotkać – powiedział Władimir z wściekłością w głosie.

Dwa psy, doberman i pitbull, rozrywały się na kawałki w jakimś dole w ziemi. Wokół nich stało czterdziestu mężczyzn, krzycząc, paląc i zagrzewając je do walki.

Pośród publiki August rozpoznał komendanta policji Luisa Garcię. Był entuzjastą walk psów i sam szkolił swoje zwierzęta. Luis Garcia, jak większość ważnych ludzi w Vallenar, figurował na samej górze listy osób opłacanych przez Władimira.

– Mają dziwny stosunek do swoich psów w tym kraju – stwierdził Władimir, obserwując widownię. –Mówiłem już, co robili w czasie dyktatury?

August pokręcił głową.

– Wielu z uchodźców, którzy przyjechali do nas do Związku Radzieckiego w latach siedemdziesiątych, opowiadało, że żołnierze pozwalali swoim owczarkom kopulować z więźniarkami na spacerniaku w więzieniu.

August skrzywił się, ale nic nie powiedział. Władimir wyjął następnego papierosa.

– Powiedz Garcii, że tu jesteśmy – rozkazał i się oddalił.

August odszukał komendanta policji, a potem usiadł w kącie fabryki, gdzie urządzono bar.

Luis Garcia zasypał Władimira grzecznościowymi formułkami.

– Zamknij się, psie, i powiedz, dlaczego chciałeś się spotkać – przerwał mu Władimir, pochylając się nad stołem.

Luis Garcia wydawał się niewzruszony słowami Władimira. Spojrzał na klatkę dla psów i przetarł czoło.

– Panowie, mamy problem – zaczął. – Alfonso Paredes wrócił do domu do Valdivii. Kontrolę nad powstaniem przejęli lokalni przywódcy z Vallenar, Freiriny i Maitencillo.

Władimir spojrzał na Garcię i zaczął masować skronie.

– W mojej głowie rodzą się dwa pytania, Garcia – powiedział. – Pierwsze, to dlaczego komendant wzywa pracowitego rosyjskiego imigranta na spotkanie, żeby powiedzieć mu o rzeczach, z którymi policja sama powinna się uporać. A drugie, to po co mówisz, że mamy problem, skoro ten komunistyczny bandyta wrócił do domu.

Luis Garcia zarechotał, kiedy Władimir nazwał siebie rosyjskim imigrantem. Sięgnął po paczkę papierosów, która leżała na stole, wyciągnął jednego, włożył go do ust i zaczął się rozglądać za zapalniczką. Władimir patrzył na niego zniecierpliwionym wzrokiem.

– Fakt, że protesty nabrały lokalnego charakteru, stanowi duży problem, bo tu, w dolinie, wszyscy się znają. Wszyscy moi ludzie są szwagrami albo kuzynami tych komunistycznych bydlaków. Będzie trudno zmotywować moich ludzi, żeby się za nich mocno wzięli. A z tobą rozmawiam dlatego, że przyczyną tego jest twój amerykański przyjaciel – Luis Garcia wskazał na Augusta – który przestrzelił harpunem rękę Alfonsowi Paredesowi.

Władimir spojrzał na Augusta siedzącego w kącie przy barze, ale nic nie powiedział. Obrócił się znowu do komendanta.

– Garcia, ty tłusty ośle. Przejdź do sedna sprawy i powiedz, czego od nas oczekujesz.

– Zajmijcie się jednym lub dwoma komunistami, to powstanie ucichnie.

– Okej, załatwione – westchnął Władimir.

– Dobrze – powiedział Garcia.

Andriej Pulenkow, prawa ręka Władimira, usiadł przy stole i przywitał się z obecnymi.

August nie znosił go, a tamten odwzajemniał to uczucie. Odkąd August przyjechał do Vallenar, Andriej Pulenkow traktował go w najlepszym wypadku jak powietrze. Czasami nie krył swojej wrogości. Komendant Luis Garcia przeprosił, podniósł się z trudem z krzesła i poszedł postawić zakład na kolejną walkę psów. Władimir przekazał szybko Andriejowi słowa komendanta.

– Musimy się tym zająć jeszcze w tym tygodniu. Za dwa tygodnie przyjeżdżają nasi goście z Valparaiso i do tego czasu wszystko musi być gotowe – powiedział Andriej, kiedy jego szef skończył sprawozdanie.