Strona główna » Obyczajowe i romanse » Performens

Performens

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379768257

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Performens

Performens” to długo oczekiwane wznowienie debiutu pisarki, która jest dziś jedną z najpopularniejszych polskich autorek powieści obyczajowych. Jej bestsellerową sagę „Stacja Jagodno” pokochały tysiące Polek, a najnowszy cykl zatytułowany „Rok na Kwiatowej” podbija serca kolejnych czytelniczek. Karolina Wilczyńska rozumie kobiece emocje, a w swoich książkach często porusza tematy bolesne i bliskie każdej z nas.

Performens” to słodko-gorzka opowieść o kobiecie, która zrezygnowała z życia w dużym mieście. Jednak ucieczka na wieś zamiast przynieść wytchnienie, postawiła przed Nadią nowe wyzwania. Brzmi jak znany scenariusz? Tym razem akcja potoczy się zupełnie inaczej!

Doskonale przedstawiony wachlarz ludzkich charakterów, a zarazem znakomicie opowiedziana, skłaniająca do refleksji historia czynią z „Performensu” książkę zaskakującą i niebanalną. Czytelnicy szczerze polecają „Performens” fanom Małgorzaty Kalicińskiej czy Katarzyny Grocholi. Przekonajcie się, że warto sięgnąć po najlepszą literaturę obyczajową w wykonaniu Karoliny Wilczyńskiej!

 

Symboliczny tytułowy Performens – szczególna idee fixe Nadii, bohaterki książki – da nam okazję do przemyśleń, a może nawet i do przewartościowania własnych wspomnień czy marzeń. Bogata, intrygująca, nastrojowa książka. Serdecznie polecam! – Anna Klejzerowicz, pisarka

Performens” to książka realistyczna i symboliczna jednocześnie, to lektura pasjonująca i przejmująca do szpiku kości, niejednoznaczna, odzierająca ze złudzeń, a zarazem ukazująca piękno świata, dająca nadzieję. –  Magdalena Zimniak, pisarka

Performens” to opowieść, która zaskoczy Was na wiele sposobów. Opowieść o szukaniu sensu życia, o tym jak marzenia i wzniosłe cele weryfikuje proza życia, o potrzebie zmian, które niekoniecznie zawsze kończą się powodzeniem, o trudnych sytuacjach, w których na pewnym etapie życia może znaleźć się każdy z nas... Zachęcam! – Agnieszka Jäckel, autorka bloga „Moje książki”

 

 

Polecane książki

Mroczna i wielowątkowa powieść, której akcja jest szybka i ostra jak cięcie samurajskiego miecza. W pogrążonej w kryzysie i wstrząsanej zamachami terrorystycznymi Japonii rozgrywa się bezlitosna i krwawa wojna o przejęcie władzy nad największymi klanami yakuzy. Na czele jednego z nich stoi twarda, n...
  > KRÓTKIE WPROWADZENIE - książki, które zmieniają sposób myślenia! Piękno to przystępne omówienie zagadnień związanych z estetyką. Autor przygląda się nie tylko dziełom sztuki, lecz także naturze i przedmiotom w codziennym życiu. Czym jest piękno? Jaką rolę odgrywa w naszym życiu? Czy jest w...
Czy można upodobnić się do jednej z największych ikon stylu, takiej jak niezależna, piękna, pożądana i elegancka Coco Chanel? Rebecca ma trzydzieści trzy lata, ponad sto par butów, szafę pełną małych czarnych, tweedowych garsonek i wielki sentyment dla olśniewającej Coco Chanel. To bujająca w obłoka...
Stara chińska klątwa brzmi: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Czy człowiek obserwujący upadek imperium jest szczęśliwy? Czy wystarczy nadzieja na inną przyszłość, aby uwolnić się od demonów historii?Młody student rusycystyki jest naocznym świadkiem zagłady wartości, które trz...
Jak pisze sam Bastiat we wstępie do książki: "usiłowałem w niej zwalczyć argumenty wysuwane przeciwko wprowadzeniu wolnego handlu. Nie wdaję się jednak w polemikę z protekcjonistami, raczej próbuję przemówić do serc ludzi szczerych i poczciwych, którzy mają wahania i wątpliwości. Uważam, że stan...
Marketing terytorialny zyskał w ostatnich latach znaczną popularność. Nawiązuje on do klasycznego marketingu z sektora przedsiębiorstw, bazującego na teorii wymiany, jednak nie przystaje już do coraz bardziej złożonego otoczenia miast i regionów. W publikacji autor objaśnił rozwój koncepcji marketin...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Karolina Wilczyńska

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2018

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Magdalena Owczarzak

Korekta: Kamila Markowska/panbook.pl

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Barbara Adamczyk

Projekt okładki: Magda Bloch

Fotografia na okładce: Agnes Kantaruk/shutterstock.com

Fotografia autorki: Studio Fot Molly Polly

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Wydanie elektroniczne 2018

eISBN 978-83-7976-825-7

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Performance [performens] – spełnienie, wykonanie (…), wywiązanie się (np. z obowiązku), uskutecznianie, dokonanie, odprawienie (np. nabożeństwa), czyn (bohaterski), wyczyn, osiągnięcie (…).

Za: J. Stanisławski, Wielki słownik angielsko-polski, Wiedza Powszechna 1994.

Ale miejcie nadzieję, bo nadzieja przejdzie z was do przyszłych pokoleń i ożywi je; ale jeśli w was umrze, to przyszłe pokolenia będą z ludzi martwych.

J. Słowacki, Anhelli, r. II, w. 71-73.

1

– To będzie cmentarz.

Rozluźnił krawati starając się zachować spokój, udał, że szuka czegośw komputerowej bazie danych. Patrzyłw monitor, chcąc zyskać kilkanaście sekund, zebrać myślii oswoić sięz tym, co usłyszał. Jego umysł nie przyjmował usłyszanej przed chwilą informacji. Doświadczenie zawodowe, które nauczyło go nie dziwić się niczemu, zawiodłoi zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.

– Jak to cmentarz? Nie rozumiem…

– Prosiłam panao znalezienie dla mnie domu na krańcu jakiejś wsi. Domu otoczonego dość dużym kawałkiem ziemi. Pan przecież się tym zajmuje, prawda? Pośrednictwow handlu nieruchomościami polega właśnie na tym, nie mylę się?

– Tak, ale…

– Jedynym ale, które przeszkodziło namw interesach, była pańska ciekawość. –Z rozbawieniem patrzyła na coraz bardziej zdenerwowanego mężczyznę, który lekko drżącą ręką próbował wyciągnąć papierosaz leżącej na biurku paczki. Kiedy zorientował się, że kobieta na niego patrzy, odłożył paczkęi poruszył ustami, jakby chciał przeprosić.

– Ależ proszę się nie krępować. Ja także chętnie zapalę. Zechce mi pan podać ogień? – Zaciągając się dymem, poczuła triumf. Tak bardzo lubiła to uczucie, że do niedawna była wprost od niego uzależniona. Pracowała często przez kilka tygodni po kilkanaście godzin dziennie, zbierając wszystkie dostępne informacje tylko po to, żeby podczas decydującej rozmowy zyskać przewagęi czerpać przyjemnośćz psychicznego pognębienia przeciwnika. Mniej ważne były nawet zyskiz zawartych transakcji. Mimo iż nadal uczucie to było miłe, postanowiła pomóc trochę siedzącemu naprzeciw niej mężczyźniew odzyskaniu równowagi. Przyszła tu przecież prywatniei celem tym razem było możliwie szybkiei dyskretne załatwienie sprawy.

– Niechże się pan uspokoi. Chciał pan wiedzieć, co planuję zrobić na mojej ziemi, więc odpowiedziałam. To żadna tajemnica – będzie tam cmentarz. Sądzę jednak, że to moja prywatna sprawai dla naszej współpracy nie ma znaczenia. Zgadza się pan ze mną?

Choć mężczyzna daleko był jeszcze od odzyskania równowagi,a niedowierzaniew jego oczach mieszało sięz lękiem, zwyciężył, przynajmniej chwilowo, zdrowy rozsądek. Lekko drżącym głosem, starając się jednocześnie na powrót przybrać profesjonalną postawęw fotelu, powiedział:

– Tak, oczywiście. Nie jestem jednak pewien, czy pani… Sama pani rozumie, to dość, nazwijmy to, niekonwencjonalny pomysł…

– Cóż, ma pan prawo mieć wątpliwości. – Zgasiła papierosa, dziwiąc sięw duchu, jak komuś mogło przyjść do głowy zaprojektować popielniczkęw formie kobiecego biustu. – Jednak ma pan je na własne życzenie.

Wstałai niedbałym, ale pełnym elegancji gestem wygładziła żakiet. Podeszła do biurka, zapisała na leżącej tam małej żółtej karteczce kilka cyfri przesunęła jąw stronę mężczyzny.

– To mój numer telefonu. Proszę się zastanowići skontaktować ze mną. Daję panu tydzień,a później poszukam innego pośrednika. Takiego, który potrafi poradzić sobiez wątpliwościami lub – uśmiechnęła się – nie zadaje pytań, na które wolałby nie znać odpowiedzi.

Zarzuciła na ramię torebkęi ruszyław kierunku drzwi.W absolutnej ciszy, która zapadław pomieszczeniu, słychać było jedynie stuk obcasów jej szpileki pobrzękiwanie bransoletek na przegubie dłoni. Już trzymając rękę na klamce, rzuciła, jakby od niechcenia,w stronę biurka:

– Płacę gotówką. Cena nie gra roli, jeżeli miejsce spełni moje oczekiwania.

Wiedziała, że niewiele osób jestw stanie odrzucić taki argument. Delikatnie zamknęła za sobą drzwii minąwszy znudzoną sekretarkę, bez słowa opuściła biuro.

Mężczyzna przez kilka minut nie mógł zapanować nad kłębiącymi sięw jego głowie myślami. Patrzył na drzwi, za którymi przed chwilą znikła jego klientka,i zastanawiał się, czy to nie sen. Propozycja, jaką usłyszał, wydawała się nieprawdopodobna, ale jednocześnie niezwykle kusząca. Nie każdego dnia słyszy się formułę: cena nie gra roli. Prawdę mówiąc, do tej pory nie usłyszał jej nigdy,a prowadził biuro od prawie dziesięciu lat.

Wstał, zdjął marynarkęi powiesił ją na oparciu fotela. Podwijając rękawy koszuli, podszedł do okna, przysiadł na parapeciei z tej perspektywy spojrzał na swój gabinet. Starał się zobaczyć go oczami klientki, ale już po kilku sekundach zrezygnował. Otworzył okno. Strasznie tu zakopcone, pomyślał. Machinalnie zaczął układać papiery na biurku, opróżnił popielniczkę, ustawił kilka drobiazgów. Wtedy zdał sobie sprawę, że wykonuje te czynności zupełnie bez potrzeby, jakby chciał cofnąć czasi zrobić lepsze wrażenie na tej, która już wyszła. Palant! – pomyślało sobie samymi opadł na fotel. Zapalił kolejnego papierosai odchylił głowę do tyłu, wydmuchując dymw kierunku sufitu. Może to jakaś wariatka? Nie chciał nowych kłopotów,w zupełności wystarczały mu te, które już miał.Z drugiej strony taka transakcja ustawiłaby go na kilka miesięcy,a może nawet lat…

Pstryknął niedopałkiemw kierunku otwartego okna. Papieros odbił się od futrynyi zamiast na zewnątrz, upadł na wykładzinę pod oknem, wypalającw niej kolejną dziurę. Mężczyzna wstałi z westchnieniem podniósł tlący się jeszcze niedopałek. Zdusił gow popielniczce, westchnął ponowniei kilkoma szybkimi krokami przemierzył gabinet. Stanąwszyw drzwiach do drugiego pomieszczenia, zwanego szumnie sekretariatem, spojrzał na siedzącą przy biurku dziewczynę.

– Coo niej myślisz?

Dziewczyna wzruszyła ramionami, nie przestając miarowo poruszać szczękami. Można było odnieść wrażenie, że żucie gumy pochłania całą jej energię. Obrzucił szybkim spojrzeniem pomieszczenie. Biuro to trochę przesadzona nazwa dla miejsca,w którym prowadził swoją działalność. Zaadaptowana kawalerka na pierwszym piętrze kamienicy położonej przy głównej ulicy miasta od dawna wymagała remontu. Biurko, przy którym siedziała dziewczyna, wciśnięte było między drzwi do łazienkia zlewozmywak, gdzie stało kilka nieumytych filiżaneki popielniczkaz niedopałkami. To, milczący telefoni znudzona mina dziewczyny sprawiły, że po raz kolejny zdał sobie sprawęz dziwaczności sytuacji, która go spotkała. Nie oczekując żadnej pomocy, raczejz przyzwyczajenia, streścił dziewczynie przebieg spotkania.

– To musi być wariatka, serio! Gdyby dla mnie pieniądze nie miały znaczenia, to na pewno nie przyszedłbym tutaj. Jutro zadzwonięi powiem jej, żeby poszła do diabła.A ty mogłabyś umyć te filiżanki.I przestań wreszcie żuć tę gumę. Wyglądasz jak krowa! Sam twój widok wystarczy, żeby odstraszyć każdego klienta!

Dziewczyna wstała gwałtownie,z satysfakcją patrząc, jak stojącyw drzwiach mężczyzna wzdrygnął się na dźwięk upadającego krzesła.Z całą siłą wypluła gumę do zlewozmywakai odepchnęła biurko, aby umożliwić sobie wyjście. Od dawna tłumiony gniew znalazł wreszcie ujście, pokonując dotychczasowe zniechęcenie. Poczuła, że ma dość tych odrapanych ścian, papierosówi tego mężczyzny.

– Ty widziałeś, jaką bryką ona przyjechała?!Z szoferem! Widziałeś jej buty, ciuchy, torebkę?! Miała na sobie więcej kasy, niż ty zarabiasz przez miesiąc!A ty, idioto, chcesz ją spławić?! Czekamy tu tyle lat na taką okazję,a kiedy się trafia, to facet,z którym pracuję, jemi sypiam, okazuje się frajerem!

Kilkoma szybkimi ruchami zgarnęła do torebki to, co najbardziej ceniław tym miejscu – swój lakier do paznokcii lusterko.Z odraząi politowaniem zmierzyła wzrokiem stojącego przed nią mężczyznę.

– Odchodzę!

Kiedy to powiedziała, złość ustąpiła miejsca żalowi,a łzy same popłynęły po policzkach.

– Dlaczego ty jesteś taki głupi…? Nie mamy nic, same długi… – Czuła, że tusz do rzęs rozpłynął się, tworząc na twarzy czarne paski. – Może sobie być wariatką, ale ma kupę pieniędzy, których my potrzebujemy…

Mężczyzna podszedłi przytulił ją. Czuła, że podjął już decyzję, więc nie opierała się.

– OK – powiedział – znajdę jej miejsce na ten cmentarz. Wyciągnę, ile się da. Masz rację, taka okazja trafia się razw życiu. Zawsze mogę powiedzieć, że nie wiedziałem, po co jej ta ziemia, nie? No, nie becz już!

– Widzisz, rajstopy sobie przez ciebie podarłam. – Dziewczyna jeszcze pociągała nosem dla zachowania pozoru, choćw duchu cieszyła się jużz odniesionego zwycięstwa. – Będziesz musiał dać mi na nowe…I zadzwoń do niej od razu, żebyś się nie rozmyślił. – Wyjęła lusterkoi zajęła się poprawianiem makijażu.

Mężczyzna wyjął portfelz tylnej kieszeni spodnii podał jej wyjętyz niego banknot. Przyjęła go,a potem wyciągnęłaz torebki paczkę gumy do żucia. Mężczyzna zrezygnowany wrócił do gabinetu, podszedł do telefonui wystukując numer, obserwował, jak na twarz dziewczyny powraca wyraz znużenia,a szczęki znowu zaczynają miarowo się poruszać. Obiecał sobiew myślach, że kiedy tylko dostanie te pieniądze, zwieje na drugi koniec świata, żeby więcej jej nie oglądać.

2

– To chyba będzie tutaj, nie?

Głos kierowcy wyrwał jąz drzemki,w którą zapadła ukołysana równomiernym szumem silnika. Spojrzała przez przybrudzoną szybę szoferki, próbując znaleźć potwierdzenie słów kierowcy,a jednocześnie zachowaćw sobie choć odrobinę miłego snu.

– No, mówiła pani, że to ma być ostatni dom we wsi. To jest, nie?I wieś Zabycie, też się zgadza. Wjeżdżamy, nie?

– Chyba tak… Proszę się na razie tu zatrzymać. Muszę sprawdzić, bo miał ktoś na nas czekać,a tu nikogo nie widzę.

– Spokojna głowa, proszę pani, bez nerwów. Wcześniej jesteśmy, bo trochę cisłem na pedał. Jeszcze czasu na fajkę wystarczy, nie?

Zgasił silniki wyskoczyłz szoferki. Poszła za jego przykładem, okrążyła samochódi stanęła twarząw twarz ze swoim nowym domem. Kierowca wyciągnąłz kieszeni pomiętą paczkęi poczęstował kobietę papierosem.

– Dziękuję. – Pokręciła odmownie głową. – Bez filtra nie palę.A może pan spróbuje mojego?

Przyjął, ale nie od razu zapalił. Schował do kieszeni, pewnie na później. Teraz wybrał swojego. Przypalił goi z miejsca przypomniało swojej pozycji.

– Żeby jasne było, proszę pani. Ja się do noszenia nie godziłem. Mieli przyjśći rozładować, nie? Żeby nie było potem…

– Nie będzie, proszę się nie martwić. Jeżeli dobrze trafiliśmy, to zaraz przyjdą.

– Mnie tam obojętne. Płacone mam za godzinę, nie? To ja tu mogę stać nawet do jutra. Kocyk mi pani jakiś pożyczyi trochę się poopalam. – Zaśmiał się głośnoz własnego dowcipu.

Kobieta nie odpowiedziała. Nie miała ochoty na kontynuowanie rozmowy. Czekała niecierpliwie na chwilę, kiedy przestąpi próg swojego domu. Bo bez wątpienia to był ten dom. Czuła to. Chciała jak najprędzej podejść bliżej, popatrzeć na niego, objąć wzrokiemi pogłaskać spojrzeniem. Jej dom, jej ziemiai jej nowe życie.A to uczucie, które ją przepełniało, było jej szczęściem.

Dochodzący warkot oznaczał, że zbliżają się pomocnicyi równocześnie nowi sąsiedzi. Po chwili na horyzoncie ukazał się sprawca owego warkotu – kilkunastoletni na oko malucho trudnym do określenia kolorze. Trudność ta wynikałaz faktu, że mocno już rdzewiał,a to, co pozostałoz pierwotnego lakieru, pokrywała warstwa kurzui błota.

Maluch zatrzymał się zawadiacko, wzbijając tuman kurzu. Drzwiczki otworzyły sięi zza kierownicy wygramolił sięz pewnym trudem mężczyzna. Postękiwał przy tym, bo wydatny brzuch nie ułatwiał mu zadania. Aż dziw brał, że tak potężne chłopisko mogło zmieścić sięw tak niewielkim pojeździe. Nie był to jednak koniec niespodzianek. Zaraz po nimz samochodu zaczęli wysiadać nowi pasażerowie. Byli to czterej młodzi mężczyźni, którzy co prawda wagowo plasowali się znacznie niżej niż kierowca, ale za to wzrostem znacznie go przewyższali. Stanęli nieopodal samochodu, rozprostowując kończynyi komentując między sobą niewygody podróży.

Tymczasem mężczyzna poprawił krawat, którego węzeł wrzynał sięw drugi czy trzeciz jego wydatnych podbródków,i trzasnął mocno drzwiami pojazdu.

– Znowu się, cholery, nie chcą zamknąć – rzuciłw stronę kobiety. – Mariusz, zobacz, coz tym zamkiem, nie stój tak, ja się przywitam. – Druga część wypowiedzi skierowana była do jednegoz chłopaków.

– Stanisław Gula jestem. Sołtys, jak to się mówi. – Podchodząc do kobiety, któraz ciekawością przyglądała się przybyłym, zdjąłz głowy kapeluszw kratkęi skinął głową. – To pani jest taz miasta – raczej stwierdził, niż spytał.

– Tak, to ja. – Wyciągnęła rękę do powitania.

Sołtys zmieszany przełożył kapelusz do lewej ręki, prawą otarło spodniei mrucząc przepraszająco:

– Brudnym taki, bo cholera się po drodze rozkraczyłai w gaźniku grzebałem. – Podał kobiecie swoją wielką dłoń.

– To chłopaki będą samochód naprawiać czy graty wnosić, co? – nieoczekiwanie do rozmowy wtrącił się kierowca ciężarówki.

Sołtys natychmiast odzyskał rezon.

– A tak, nosić będą. Do przeprowadzki, jak to się mówi, ich sprowadziłem. Czterech do samochodu wlazło,a piąty tam,o – wskazał palcem na drogę – rowerem zasuwa. Ej, chłopaki, szybko tu, przedstawić się pani.

Uścisnęła kolejno cztery dłonie patrzących spode łba nastolatków. Wszystkie lepiły się od potui kurzu.

– Jarek.

– Maciek.

– Krzysiek.

– Mariusz.

– Wszystkie Gule. Bou nas we wsi to prawie każden Gula. – Sołtys uśmiechnął się szeroko, ukazując kilka srebrnych zębów.

– A ja nie Gula, tylko Tkaczyk. –Z roweru zeskoczył ostatniz pomocników. – Błażej Tkaczyk. Gorąco strasznie dzisiaj, prawda? Dużo tego jest, bo jeszcze do lasu bym bryknął…

– Widzisz go, jaki, jak to się mówi,w gorącej wodzie kąpany. Ale co racja, to racja. Chodź, pani, bramę otworzymy. Pan wjeżdża na podwórko – zwrócił się do kierowcy ciężarówki –a wy zaczynajcie wystawiać rzeczyz samochodu. Tylko ostrożnie, żeby nic, jak to się mówi, nie uszkodzić – pouczał chłopaków.

Poprowadził kobietęw stronę bramy. Wyjąłz kieszeni pęk kluczyi dłuższą chwilę szukał odpowiedniego. Wreszcie znalazł, otworzył kłódkęi zdjąwszy łańcuch, pchnął skrzydła bramy.

– No to witam paniąw imieniu wsi Zabycie. Niech się pani dobrze żyjew tych Rozstajach.

– Dlaczego rozstajach? – spytała zaciekawiona.

– Ano tak nazywamy we wsi to gospodarstwo. Widzi pani, że na rozstajnych drogach stoi. To od tego. Każden się dziwił, ale wiadomo było, że jak się Jędrzej uparł, to, jak to się mówi, nie było mocnych.

– Jędrzej to poprzedni właściciel, tak?

– Ano tak.

– Opowie mi pano nim? Dlaczego to sprzedałi jaki był?

– Opowiem, jak pani chce. Tylko wpierw do domu wejdziemy, żeby pani powiedziała, gdzie wystawiaćz samochodu. Inaczej do jutra nie skończymy. Pani powie, ja zarządzę, bo baby, jak to się mówi, nie do rządzeniai nikt ich nie posłucha.A potem sobie usiądziemy, piwka się napijemyi ja pani opowiemo Jędrzeju.

– Zgoda, panie Stanisławie. Tylko musi mi pan powiedzieć, gdzie to piwo kupić. Jest tu jakiś sklep we wsi? Wie pan, nie znam okolicy…

– Pani niech się tym nie martwi. – Machnął uspokajająco ręką. – Wezmę ten swój złom, chłopaki popchną, pojadęi przywiezę. Pani tylko pieniążki da. Będziez dostawą na miejsce. – Sołtys znów zaprezentował swe srebrne uzębienie. – Noi jeszcze wpierw trzebaz chłopakami ustalić zapłatę. Nie będą przecie, jak to się mówi, darmo ganiać. Sąsiad sąsiadem,a we wsi biednie. Każden grosz się liczy, wiadomo.

– To ile powinnam dać? Pan przecież lepiej będzie wiedział, prawda?

– No, jak po dychu na łeb, to się ucieszą.

– Proszę im powiedzieć, że dam.A jak się dobrze spiszą, to jeszcze coś dorzucę.

– Widzę, że dobra będziez pani sąsiadka. – Wyciągnąłz kieszeni wielką kraciastą chustkęi otarł nią krople potuz czołai karku. – To ja otwieram chałupęi jadę, bo gorąco i, jak to się mówi, pić się chce.

Drzwi do domu otworzyły się bezszelestnie. Nieśmiało przeszła przez prógi rozejrzała się dookoła. Od kilku miesięcy nikt tu chyba nie sprzątał, bo meblei podłogę pokrywała gruba warstwa kurzu. Staław pomieszczeniu, które służyło byłemu właścicielowi za kuchnięi salon.Z lewej strony zauważyła wielki piec, taki, jaki spotyka się jeszcze czasamiw wiejskich chatach. Był piękny, zbudowanyz ciemnobrązowych, błyszczących kafli.Z jednej strony zdobiły go żeliwne drzwiczki,z drugiej była płyta do gotowania. Na ścianie obok wisiały pokrywki, patelniei kuchenne przyrządy. Wszystko porządnie poukładane, jakby czekało na użycie. Dalej duży żeliwny zlewozmywaki blat ułożony na skrzyżowanych drewnianych nogach. Nad nim kilka półek.Z ulgą zauważyła kontakt.A więc jest elektryczność! Oby działała, bo chociaż zdecydowała się na paleniew piecu, to jednak lampa naftowa wydawała się jej zbyt dużym wyrzeczeniem.

Na przeciwległej ścianie zbudowano wielki kamienny kominek. Teraz zrozumiała, dlaczego na dachu są dwa kominy. Niespotykane to rozwiązanie, szczególniew tak niewielkim domu, alez tego, co zrozumiała, poprzedni właściciel był postacią nietuzinkową. Pomyślała, że chętnie dowie sięo nim czegoś więcej.

Siadła przed kominkiem na jednymz dwóch bujanych foteli.Z poduszek wzbiła się chmura kurzu. Kichnęłai w gardle zaczęło ją niemiłosiernie drapać. Sprzątania tu na tydzień albo dłużej, pomyślała. Starała się nie poruszać, czekając aż kurz opadnie. Za plecami miała duży drewniany stół,a przy oknie stał prosty sosnowy kredens. To wszystko, żadnych ozdób, dywaników, drobiazgów, serwetek. Męskie gospodarstwo. Wyglądało na to, że Jędrzej nie tylko nie miał żony, alei w ogóle stronił od kobiet.

Dostrzegła jeszcze dwoje drzwi. Ciekawość zwyciężyła, kobieta podniosła się powoli. Otworzyła pierwsze,z lewej strony pieca. To chyba spiżarnia, doszła do wniosku, bo nie ma tu okien,a na ścianach wokół same półki.A w podłodze klapa, pewnie kryje wejście do piwnicy.

Wyobraziła sobie, że czeka tam na nią mnóstwo pająkówi innych małych stworzeń. To wydawało się najgorszą stroną wiejskiego życia. Będę musiała przyzwyczaić się do gości mających wiele nóżek lub skrzydełek – przeszedł ją dreszcz obrzydzenia.

Przypomniała sobieo drugich drzwiach, tuż za kuchennym blatem. Okazało się, że prowadzą do łazienki. Która była chyba największym zaskoczeniem. Ściany co prawda wyłożono deskami, ale urządzenia sanitarne były jak najbardziej nowoczesne. Kiedy kupowała ten dom, już sam fakt istnienia łazienki mile ją zaskoczył. Cieszyła się, że nie będzie musiała biegaćw środku nocy do budkiz serduszkiem na drzwiach, ale liczyła się teżz kapitalnym remontem. Tymczasem wszystko zdawało sięw jak najlepszym porządku. Nawet bojler po włączeniu do kontaktu zamrugał pomarańczowym światełkiem. Zostawię tak, postanowiła, niech zagrzeje wodę. Przyda się na wieczorną kąpiel.

– Proszę pani, gdzie pani jest? – Usłyszała wołaniez podwórka. To jedenz jej młodych sąsiadów, którzy za pierwszą sąsiedzką pomoc domagają się zapłaty.

– Słucham?

– Gdzie te paczki kłaść?

– Na razie to chyba tutaj, na środku – zadecydowała szybko, bojąc się, że mogą zrezygnowaćz pracyw ogóle. Miny mieli bowiem tak ponure, jakby żądała od nich pracy ponad siły,a nie wniesienia kilkunastu paczek. –A te owinięte papierem pakunki to na osobną kupkę, bo to książki.

– Książki pani tu przywiozła? Tyle aż? –Z tonu pytania wynikało, że kobieta zrobiła coś niezmiernie głupiego. – Przecież tu na górze tego pełno. Już pół roku bierzemy na podpałkę,a jeszcze więcej niż pół zostało. Komu to potrzebne tyle tego? – Chłopak rzucił paczkę na podłogęi patrzył, jakby czekając, aż kobieta usprawiedliwi jakoś swój postępek.

– No, Krzychu, nie stój tak, robota czeka – wybawił jąz opresji tenz roweru. – Chłopakiz następną paczką na samochodzie czekają.

Krzychu wyszedł,a wybawiciel postawił swój ładunek pod oknem. Zdjął koszulkęi otarł nią spocony karki tors. Dostrzegła, że jest ładnie opalony. Naturalnie, prawdziwym słońcem, nie sztucznymz solarium.

– Mogę? – zapytał, rzucając koszulkę na jednoz krzeseł.

– Proszę bardzo.

– Jędrzej lubił czytać. Niech pani zobaczy na górze, tam trzymał książki.

Błysnął białymi zębami, wskazując na schodyw rogu pokoju,i wyszedł. Zaczęła ostrożnie po nich wchodzić. Na górę pchała ją ciekawość, alei niechęć ponownego spotkaniaz Krzychem, który książek używa jako podpałki do pieca.

Całe poddasze okazało się jednym dużym pokojem. Królowało tu olbrzymie łóżko, mogące pomieścić chyba ze cztery osoby jednocześnie. Obok stała równie dużych rozmiarów szafa. Zajrzała do niej, ale była zupełnie pusta. Pewnie ubrania Jędrzeja też na coś się przydały. Może nie na podpałkę, ale do innych, znanych tylko miejscowym, celów. Jędrzej musiał być strojnisiem, skoro potrzebował tyle miejsca na garderobę, zachichotaław duchu.

Pozostałe ściany pokryte były półkami. Na tych półkach,w większości teraz pustych, mieścił się chyba kiedyś spory księgozbiór. Poczuła jakąś nić sympatii, która zaczęła łączyć jąz Jędrzejem. Zaczynała mieć wrażenie, jakby go znałai lubiła.

Sympatia sympatią, ale ucieszyła się, że przywiozła ze sobą starą toaletkęz lustrem, prezent od starej ciotki, która dawno nie żyła. Mebel długo stałw piwnicy, bo żal go było wyrzucić. Teraz bardzo się przydał. Jędrzej chyba nie przejmował się zmarszczkamii nie szczotkował wieczorem włosów. Uśmiechnęła sięw duchui słysząc zbliżający się warkot,w którym już nieomylnie rozpoznała „złom” sołtysa, postanowiła zejść na dółi przywitać gow progu, jak przystało gospodyni.

Dobrze, że wrócił, bo jemuz pewnością uda się zapanować nad Krzychemi resztą, westchnęłaz ulgą. – „Baby, jak to się mówi, nie są od rządzeniai nikt ich nie posłucha” – przypomniała sobie słowa pana Stanisława.

Kiedyś pewnie oburzyłaby się, słysząc tak szowinistyczny męski pogląd, ale tego dniaz przyjemnością zgodziła się na rządy sołtysa.

Stanisław Gula zmierzył czekającąw drzwiach kobietę okiem znawcy. Tak, mógł nazywać siebie znawcą ludzi. Przecież już trzeci raz został wybrany na sołtysa.I nie zamierzał na tym poprzestać. Sołtysw niewielkiej wsi to żaden sukces. Marzyło stanowisku wójta,a coraz częściej, oglądając wieczorne wiadomości, widział siebiew garniturzei białej koszuli, siedzącegow sejmowych ławach. Nie uważał tego za niemożliwe, bo wielu takich jak on,a może nawet gorszych, dotarło już do stolicy.A on może się nie nadaje? Sroce spod ogona nie wypadł. Wiedział jednak doskonale, że trzeba czekać na odpowiedni moment, na swoją szansę. Może właśnie ta kobietaz miasta nią była? Nie wiadomo przecież, kim jest. Chociaż kiedy patrzył na nią teraz, nie wyglądała na taką, co wiele może. Ta długa spódnicai dziwna bluzkaz szerokimi rękawamiw niczym nie przypominały strojów bogatychi wpływowych kobietz telewizji. Nie była też taka piękna, no, może długie blond włosy dodawały jej uroku, ale takie włosy to prawie każda kobieta tuw gminie ma. Tyle że ta ma chyba dużo pieniędzy, skoro stać ją było na kupno domui ziemi.A skoro tu przyjechała, to znaczy, że nie pracuje. To skąd ma? Jeśli sama nie jest kimś ważnym, to może kogoś zna? Zresztą, to się zobaczy. Na razie trzeba pogadać, zaprzyjaźnić sięi wyciągnąćz niej, ile tylko się da. Ci miastowi lubią udawać wiejskie życiei płacą za takie rzeczy, za które on nie dałby ani grosza. Co go to zresztą obchodzi. Interes najważniejszy. No,a interesy to on już robić potrafi. Każdy we wsi przyzna. Przywołał więc na twarz przyjazny uśmiechi zawołał:

– No, jak tam, robota idzie? Piwko przywiozłem, jak obiecałem. Bo musi pani wiedzieć, żeu mnie, jak to się mówi, słowo droższe pieniędzy.

– Chłopcy już kończą. Najtrudniej będziez toaletką, bo trzeba ją wnieść na górę,a schody są wąskie. Nie wiem, czy się zmieści…

– E, nie ma sprawy. Dadzą radę. Chłopaki do roboty zwyczajne, siły dużo mają. Wniosąw trymiga.

– Panie Stanisławie, to może siądziemyi porozmawiamy, co?

– A, pewno. Tylko tu, na zewnątrz, bow środku to pewnie jeden kurz, nie? No, to może tu na tarasie, Jędrzej tu lubił zawsze wysiadywać. Jak upał, to chłodno,a widać wszystkie trzy drogi. Nieźle się tu urządził, jak pani uważa? Zmyślny był chłop, chociaż taki, jak to się mówi, dziwak.

Wyjąłz plastikowej siatki butelkiz piwem.Z jednej zdjął kapsel, używając zębów jako otwieracza,i podał ją kobiecie. Widząc zaskoczenie na jej twarzy, wyjaśnił:

– Zawsze tak otwierałem, od małego. Zęby, jak to się mówi, na tym zjadłem. – Roześmiał się głośno. – Te nowe – stuknął palcemw jeden ze srebrnych zębów – to lepsze, twardsze.

Usiadł na drewnianej ławie stojącej pod ścianąi ręką wskazał miejsce obok siebie.

– Niech pani siada, pogadamy. Twarda, ale da się wysiedzieć. Były tu takie fotelez wiklinyi stolik, ale na przechowanie wziąłem do siebie, żeby kto nie ukradł. Tutaj to się ludziom wszystko przyda. Jutro, jak będę jechał do gminy, to przywiozę.

– Tak, dobrze. – Nie sprawiała wrażenia zainteresowanej tematem.

Zaczynał żałować, że wspomniało tych krzesłach. Może wcaleo nich nie wiedziała,a u niego przydawały sięw ogrodzie za domem. Postanowił, że przywiezie dwa,a dwa pozostałe zostawiu siebie. Jak się nie upomni, to dobrze,a jak zapyta, to najwyżej powie, że się nie zmieściłyi dowiezie następnego dnia. Zadowolony przystawił butelkę do usti pił przez chwilę łapczywie, głośno przy tym gulgocząc. Kiedy skończył, wytarł ręką usta,a rękęo spodnie.

– Już mi lepiej. Nie ma to jak piwko przy takim upale. Zgodzi się pani?A pani nie pije? Nie smakuje? No, nie najlepsze może, ale pragnienie, jak to się mówi, ugasi. Pani chciałao Jędrzeju gadać, co? Będzieo Jędrzeju, ale wpierw musimyo gospodarstwie pogadać. Zgadza się pani, sąsiadko?

– Tak, panie Stanisławie, to dobra myśl. Tylko może dzisiaj to, co najważniejsze,a reszta, kiedy już się trochę urządzę. Dobrze?

– Niech będzie. Ja tu wszystko już obmyśliłem, żeby było dobrze. Pierwsze to musi paniw piecu rozpalić, żeby cokolwiek ugotować. No to ja trochę drewna przywiozłem na pierwszy, jak to się mówi, ogień. Mariusz! – wrzasnąłw stronę chłopaków tak głośno, że kobieta aż podskoczyła wystraszona. – Weź tamz bagażnika wyjm to drewnoi koło pieca połóż! Umie paniw piecu rozpalić czy pokazać trzeba?

– Umiem, dziękuję.

– Tak mówi, ale gdzie tamw mieście piece. – Sołtys uśmiechnął się lekceważąco.– Później pokażę. Jakby pani chciała więcej drewna, to mi zostałoz zimy sporo, mogę za parę groszy odsprzedać. Dogadamy się, jak to się mówi, po sąsiedzku.A jesienią pomogę na zimę opał załatwić. Sołtys przecież jestem, to coś mogę, nie?A chłopaki za parę groszy porąbiąi ułożą. Moje dwa, Mariuszi Krzychu znaczy, to chętni do pomocy są. Tylko pani słowo powie,a zaraz, jak to się mówi, przylecą.

– Tata – przerwał sołtysową tyradę wspomniany przed chwilą Krzychu – już my wszystko wnieśli. Tą szafęz lustrem na górę też.

– No to weź piwo dla siebiei chłopakówi odpocznijcie se trochę,a ja pójdę tegoz samochodem odprawić.

Kobieta wstałaz ławy, próbując protestować.

– Panie Stanisławie, ja pójdę. Muszę zapłacić za transport…

– Ja to załatwię,a rozliczymy się potem. Kto to widział, żeby baba takie sprawy załatwiała. – Pokręciłz niedowierzaniem głową.

– Ale ja mu jeszcze za postój obiecałam, proszę dołożyć…

– Pewno, za postój płacić. Jeszcze świat nie widział, żeby za opalanie, jak to się mówi, pieniądze dawać. Widzieli go, spryciarza, kobitę chciał oszukać. Niech pani siedzi, załatwię. Dobrze będzie, jeszcze dla chłopaków zostanie.

Kobieta westchnęła zrezygnowanai usiadłaz powrotem na drewnianej ławie. Obserwowała przez chwilę dwóch mężczyzn dyskutujących przy samochodzie. Po chwili kierowca odjechał,a sołtysz zadowoloną miną wracał. Coś powiedział do chłopaków, którzy skomentowali to śmiechem. Patrzyła na nich, jak leżą na trawie, pijąc piwoi paląc papierosy. Choć nic nie mówili ani nawet nie patrzyliw jej stronę, nie czuła się dobrze, gdy byliw pobliżu.

– Załatwione jak należy. Wszyscy, jak to się mówi, zadowoleni.A chłopaki coś jeszcze mają robić czy już im płacić?

– Może jeszcze mogliby wnieść książki na górę. Sama chyba nie dam rady. Poprosi ich pan?

– Prosi, prosi… Na wsi to, jak to się mówi, świnia się prosi. Mariusz! – wrzasnął. – Koniec przerwy! Książki na górę wnosić! Wiecie, które to?!

Młodzi pokiwali głowamii niechętnie zaczęli wstawać.

– Szybciej! Skończyta, toi fajrant!A do pani to jeszcze najważniejsze mam.O zwierzęta chodzi.

– Jakie zwierzęta? Nic nie wiemo żadnych zwierzętach. – Kobieta wyglądała na zaskoczonąi nieco przerażoną.

Sołtys ucieszył się, bo właśnie na to liczył.

– No, Jędrzej miał dwie krowy, kury, kaczki, króliki,a i jeszcze kozy trzy. My je wszystkie wzięlii u mnie są. Jak pani chce, to jutro przypędzę, bo obora tu jest. Chyba że nie, no to my wtedy byśmy pani mlekoi jajka co dzień przynosili. Tyle, ile tam pani będzie trzeba.A resztę się sprzedai podzielimy, jak to się mówi, sprawiedliwie.

– Dobrze, dobrze, panie Stanisławie. Niech tak będzie. Ja się na zwierzętach nie znam wcale.Z nieba mi pan spadłz tą propozycją. Doprawdy nie wiem, jak mam dziękować.

Sołtys przyjął podziękowania,w duchu śmiejąc sięz jej naiwności. Każdy przecież wie, że jedna osoba tyle mleka nie wypijei tyle jajek nie zje. Resztę sprzedai parę groszy będzie,a wykarmić parę sztuk więcej to dla niego nie taki duży kłopot. Opłaci się na pewno.A ta jeszcze dziękuje!I nawet nie pyta, ile tego jest, tych kuri kaczek,i królików. Jak to baba – pomyślał pogardliwie. –I bardzo dobrze. Przynajmniej nie wygląda na taką, co wpycha nosw cudze sprawy.

– A pani to do nas tak na lato?

– Mam nadzieję, że nie tylko. Chciałabym na zawsze.

– No, no, odważnaz pani kobieta. – Najwyraźniej rozbawiło go to, co usłyszał. – Na zawsze to pani powie, jak pani zimę tu przeżyje. To nie to samo, co miasto. Bo paniz miasta, nie?

– Tak.

– Z dużego?

– Z dużego.

– I tam pani pracowała?

– Tak.

– Widzę, żeo sobie to pani za dużo nie chce mówić. Nie to nie, ja tam ciekawski nie jestem. Swojego pilnujęi tyle. Tylko baby mnie będą wypytywać, to czymś im trzeba, jak to się mówi, gęby zatkać, bo spokoju nie dadzą. Zresztą onei tak panią dopadną przed sklepem. O, właśnie,o sklep pani pytała. Jest, tam we wsi, prosto drogai pani trafi. Chlebo dziewiątej przywożą, zdążyć trzeba, bo później nie ma. Jak pani jutro pójdzie, to co do reszty się paniz babami dogada. Jak baba, jak to się mówi,z babą.

Otarł potz czołai sięgnął po butelkę. Wypił resztkę piwa, która mu pozostaław drugiej już butelce,i pożałował, że nie kupił więcej. Za cudze to zawsze lepiej smakuje, wiadomo. Wstał niechętnie, bo lubił tak siedziećw cieniui rozmawiać, ale miał jeszcze kilka spraw do załatwienia,a brzuch dawał sygnał, że zbliża się pora obiadowa.

– Na mnie pora. Gospodarka czeka. Chłopaki też już skończyli, rozliczyć sięz nimi trza. Ten od samochodu to tylko za transport wziął. Resztę stargowałem. No, to po ile pani chłopakom, jak to się mówi, rzuci?

– Proszę, tu dla nich za robotę.A to niech pan im da jako premię. Będą mieli na piwo czy papierosy.A to dla pana, zwrot za transport.

Sołtys sięgnął do portfela, ale kobieta zaprotestowała:

– O nie, panie Stanisławie, proszę nic nie wydawać. Pan przecież jeszcze to piwo kupował. Naprawdę, nie trzeba.I tak mam wobec pana dług wdzięczności.

– Jak pani uważa. To ja będę jechał. A, teraz sobie przypomniałem, że panio Jędrzeju chciała wiedzieć, nie?

– Gdyby pan miał ochotę opowiedzieć, to chętnie posłucham.

– Tyle że tu nie ma co opowiadać. Jędrzej całe życie po świecie się włóczył. Mówią, że na statkach pływał, ale kto go tam wie, co naprawdę robił. Tu siostra jego została, męża miałai dzieci, żyła, jak to się mówi, po bożemu. Jędrzej wróciłz dziesięć lat temu.Z siostrą mieszkać nie chciał, tylko ten kawałek ziemi kupił. Tanio, bo tu rozstaje. Trzy drogi się schodzą,a ludzie mówią, żew takich miejscach diabeł mieszka. Ja tam nie wierzęw takie, jak to się mówi, zabobony. Noi pani pewno też nie.

Stanisław podniósł kapelusz, otarł spoconą łysinęi nałożył kapeluszz powrotem.

– Gorąco jak cholera,a przecie dopiero maj. Co tow lato będzie? – powiedział jakby sam do siebiei kontynuował przerwany wątek: – Jędrzej zbudował chatę, samo drewno, zdrowe,i zamieszkał tu. Wszystko robił sam, nawet chleba nie kupował.Z nikim prawie nie rozmawiał. Czasami chodził po wsii tak się gapił na wszystko, że aż się ludzie bali, żeby jakiego, jak to się mówi, uroku nie rzucił. Aż kiedyś powiedział, że ma dość tego światai że tu się nic zmienić nie dai że pora mu umierać.I wie pani, żew miesiąc później umarł? Ot,i cała historia. Nic ciekawego, sama pani widzi. Zwyczajny, jak to się mówi, dziwak. Może od tych książek taki był albo za dużo może widział? Wiadomo to… – Podrapał się po czole, zsuwając kapelusz na tył głowy. – Ale dom jest, jak to się mówi,w porządku. Sama pani przyzna. No, teraz to już jadę, bo mi obiad stygnie. Butelki po piwie zabieram,w sklepie oddać muszę.

Zabrał siatkęi stukając butelkami, odszedłw kierunku samochodu. Otworzył drzwiczkii rozpoczął pokrzykiwanie na chłopaków. Wyciągnął zza siedzenia jakąś paczkę, uderzył się dłoniąw czołoi krzyknął do stojącej na schodkach kobiety:

– Pani jeszcze to weźmie! Pierogi żona dała, żeby pani obiad dzisiaj miałai popróbowała naszej kuchni! Tu kładę! – Położył paczkę na pniu do rąbania drewnai wsiadł do samochodu, zatrzaskując mocno drzwi. – Do widzenia! – krzyknął jeszcze.

Był zadowolonyz tego przedpołudnia. Tyle spraw gładko poszło. Jako sołtys dał się poznaćz dobrej strony. Drewno, co mu zalega, też chyba uda się sprzedać,a zwierzęta zostają.I zarobił parę groszy. Chłopaki dostaną na piwo, tak jak sięz nimi wcześniej umówił. Resztai to, co zostałoz transportu, będzie dla niego. Należy mu się, przecież sam to wszystko zorganizował.I pół dnia stracił. Ale się opłacało. Stanisław Gula, sołtys wsi Zabycie, mógł byćz siebie dumny.

Kobieta zeszła ze schodówi zabrała pozostawiony przez sołtysa pakunek. Popatrzyła za oddalającym się samochodem, który warczałi wzbijał tumany kurzu. Odwróciła sięi zobaczyła chłopaka na rowerze. Jechałw stronę lasu. Poczuł chyba, że jest obserwowany, bo odwrócił głowęi pomachał ręką. Uniosław górę dłoń, odwzajemniając pozdrowienie. Raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Weszła do domui dokładnie zamknęła za sobą drzwi.

3

Pierwsza nocw nowym domu minęła zupełnie spokojnie. Spała mocnoi nie musiała nawet brać tabletki, co dotychczas stanowiło nieodzowną część wieczornego rytuału. Wiejskie powietrze tak ją oszołomiło, że ledwie dotknęła głową poduszki, natychmiast zasnęła. Śniło jej się, że piekła chlebw dużym piecu na dole. Wyjmowała jeden bochenek za drugim. Były duże, gorące, miały smakowicie brązową skórkę.A