Strona główna » Kryminał » Pierwsza żona

Pierwsza żona

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7778-876-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pierwsza żona

Bailey Browne jedzie na egzotyczną wycieczkę, aby zaznać radości życia po stracie ukochanej matki. Skromna dziewczyna z Nebraski jest zachwycona urzekającą przyrodą Karaibów i wręcz oszołomiona zainteresowaniem, jakie okazuje jej bardzo przystojny nieznajomy. Przedstawia się jako Logan Abbott i wkrótce oznajmia,
że są sobie przeznaczeni. Bailey zakochuje się w Loganie i zgadza się wyjść za niego za mąż, wbrew podszeptom rozsądku, który przypomina, że zna ukochanego krótko i powierzchownie.

Po ślubie jadą do Luizjany, gdzie znajduje się imponująca Abbott Farm, rodzinna posiadłość Logana, w której skład wchodzi znana stadnina koni. Szczęśliwą i entuzjastycznie nastawioną do przyszłości Bailey spotyka niemiła niespodzianka – siostra męża i jego najbliżsi współpracownicy odnoszą się do niej z dużym
dystansem. W krótkim czasie dowiaduje się, że jest łudząco podobna do pierwszej żony Logana, zaginionej w tajemniczych okolicznościach. Niepokój Bailey pogłębia wiadomość o kilku przypadkach zaginięć młodych kobiet.

Polecane książki

Kiedy Polak poślubia Rosjankę, mówią o nim: szczęściarz! Ale kiedy ona oddaje rękę Rosjaninowi, nawet takiemu z francuskim paszportem, koleżanki mdleją, urzędniczki sarkają, a w powietrzu wisi słowo: skandal. Co się stanie, kiedy w poznaniu przyszłych teściów przeszkodzi deportacja...
"O Rewolucji" to zbiór tekstów Róży Luskemburg poświęconych i zainspirowanych rewolucjami w Rosji w latach 1905 i 1917. W pierwszej autorka - polska ekonomistka i rewolucjonistka - wzięła czynny udział. Początek drugiej śledziła zza krat niemieckiego wiązienia. W pisanych na gorąco, pod wpływem wyda...
Publikacja ma unikalną wartość dostarczania porad i wskazówek opartych na wątpliwościach zgłaszanych przez Czytelników. Prezentowane są zaawansowane rozwiązania kadrowe sytuacji wyjątkowo skomplikowanych, niejednoznacznych i niejasnych. Pozwalają one na zastosowanie najlepszego i najbardziej efektyw...
Monogra a stanowi podsumowanie toczącej się przez kilka ostatnich lat dyskusji naukowej podjętej w ramach Seminariów Prawa Rynku Finansowego. Autorzy prezentowanej pracy są uznanymi specjalistami w zakresie prawa rynku nansowego, prawa nansowego, prawa cywilnego, ekonomii. Posiadają niezwykl...
Poradnik do The Dark Pictures Man of Medan posiada przede wszystkim obszerną solucję, w której znajdziesz dokładny opis każdego rozdziału. Przygotowaliśmy dokładne opisy dzięki którym dowiesz się, co musisz zrobić, jakie wybory możesz podjąć oraz jak możesz zmienić swoją rozgrywkę nawet małymi rucha...
Prezentowany tom zawiera prace z zakresu diagnozy, terapii i profilaktyki logopedycznej, wyniki badań oraz rozważania teoretyczne logopedów reprezentujących różne krajowe ośrodki badawcze, a także przedstawicieli pokrewnych dyscyplin naukowych: medycyny, językoznawstwa, pedagogiki, psychologii. Wspó...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Erica Spindler

Tytuł oryginału: The First Wife

Copyright © 2015 by Erica Spindler

Published by arrangement with St. Martin’s Press, LLC.

All rights reserved.

Copyright for the Polish Edition © 2015 Burda Publishing Polska

Sp. z o.o. Spółka Komandytowa

02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15

Dział handlowy: tel. 22 360 38 41–42

faks 22 360 38 49

Sprzedaż wysyłkowa:

Dział Obsługi Klienta, tel. 22 360 37 77

Redakcja: Barbara Syczewska-Olszewska

Korekta: Marianna Chałupczak

Projekt okładki: Panna Cotta

Zdjęcie na okładce: ArTo/Fotolia

Redakcja techniczna: Mariusz Teler

Redaktor prowadząca: Agnieszka Koszałka

ISBN: 978-83-7778-876-9

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Mojej rodzinie: tej, w której się urodziłam,

i tej, której częścią się stałam.

Kocham was wszystkich.

Prolog

Piątek, 18 kwietnia 2014 roku3.31

Bailey Abbott otworzyła oczy. Światło dokuczliwie wciskało się pod jej powieki, do tego dręczył ją pulsujący ból głowy i szyi. Chciała krzyknąć, ale z jej krtani nie wydobył się żaden dźwięk.

Gdzie się znajdowała?

Nieopodal słychać było ciche mruczenie oraz pisk. Uniosła wzrok i przekonała się, że leży w łóżku o ramie z nierdzewnej stali. Przezroczysta plastikowa rurka prowadziła do torebki z płynem. Szum dochodził z monitora przy łóżku.

„Szpital” – wyszeptał głos w jej głowie i znowu przymknęła powieki.

7.26

Obudziły ją męskie głosy. Próbowała otworzyć oczy, ale tym razem powieki jej nie posłuchały.

– Doktorze Bauer? Panie doktorze, dlaczego nie oprzytomniała? – spytał ktoś niecierpliwie.

– Rozumiem, że to dla pana przykre, ale proszę uzbroić się w cierpliwość. Pani Abbott doznała urazu wewnątrzczaszkowego i teraz robi to, co powinna. Dochodzi do zdrowia.

Uraz wewnątrzczaszkowy? O czym oni mówili? Na pewno nie o niej.

Chciała im to wyjaśnić, ściągnąć na siebie uwagę, jednak jej ciało nadal nie podejmowało współpracy.

– Panie doktorze, proszę coś powiedzieć. Cokolwiek. Niech to będą spekulacje, bylebym miał się czego trzymać.

– To, co widzę, nie wygląda źle. Pańska żona reaguje na bodźce, więc uraz nie jest poważny. Mogło być o wiele gorzej.

Pani Abbott… Pańska żona…

Logan…

Głosy ucichły. Bailey usiłowała za coś chwycić, ale pochłonęła ją ciemność.

10.20

Usłyszała pełne złości i frustracji głosy.

– Czego ty ode mnie chcesz, Billy Ray? Jechała konno i spadła. Tyle wiem.

– Rodriguez nie żyje.

– To nie ma z nią nic wspólnego. Ludzie z biura szeryfa mówili…

– Była cała we krwi, Abbott.

– Mnie to mówisz? Przecież ją znalazłem.

– No jasne, ty.

– O co ci chodzi?!

Ta ledwie kontrolowana furia ją przestraszyła.

– Mówiłem tylko, że była cała we krwi.

– Nic dziwnego. Rozbiła sobie głowę.

– Może to nie tylko jej krew?

– Co zaraz zasugerujesz? Że zastrzeliła Rodrigueza? Albo że… Już wiem, że wypadek Bailey jest tajemniczo powiązany z…

– Ze zniknięciem True.

– Na litość boską, uspokój się!

– Pozwól mi się rozejrzeć po twojej posiadłości.

– Chyba ci odbiło.

– Co próbujesz ukryć?

– Przynieś mi nakaz, stuknięty sukinsynu.

– Co tu się dzieje?

To był kobiecy głos; cichy, ale pełen złości.

– Musi pan wyjść, panie komendancie. Tutaj wstęp ma tylko rodzina.

Komendant… Coś… Trzeba powiedzieć…

– W porządku. Wiedz, Abbott, że kiedy się obudzi, ja się nią zajmę.

– O to właśnie chodzi, prawda, Billy Ray? Koniecznie chcesz się zająć tym, co moje?

Teraz… To ważne… Zanim będzie za…

Raz jeszcze pogrążyła się w ciszy.

22.36

Donośne, miarowe grzmoty przedarły się przez mgłę, wyciągając Bailey z miękkiego kokonu nieświadomości. Powoli uniosła powieki i jej oczom ukazał się pogrążony w półmroku pokój, sterylny i nieprzytulny.

Popatrzyła w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. W fotelu spał przystojny brunet o szerokiej szczęce pokrytej kilkudniowym zarostem. Wydawał się zbyt wysoki i barczysty, żeby mu było wygodnie na tak niewielkim meblu.

Logan.

Zaszlochała. Dźwięk rozniósł się echem w jej głowie niczym donośne bicie dzwonu. Przyciszone chrapanie ustało i mężczyzna się wyprostował.

– Bailey? – Zerwał się z miejsca i stanął koło łóżka. – Kochanie, obudziłaś się?

Skuliła się w pościeli, a potem zapadła się jeszcze głębiej i ponownie otoczyła się bezpiecznym kokonem.

Sobota, 19 kwietnia5.24

Oślepiające światło znów przedarło się przez ciemność. „Tędy!” – zdawało się wołać. „Tu będzie bezpiecznie”.

Bailey się opierała. Tu było niegroźnie, miękko i dobrze. Czuła się bezpieczna, jednak światło nie ustępowało, a w dodatku dołączyły do niego dźwięk i mrowienie.

Opór okazał się bezskuteczny. Z wyciągniętymi rękami pobiegła w ich kierunku.

Bailey otworzyła oczy i wypowiedziała jego imię.

CZĘŚĆ PIERWSZA1

Trzy miesiące wcześniejWielki Kajman

– Wierzysz w przeznaczenie, Bailey Browne? – zapytał. – W to, że dwojgu ludziom pisane jest się spotkać?

Siedzieli obok siebie na plaży, ona i przystojny mężczyzna, z którym spędziła ostatnich osiem godzin; najbardziej nieoczekiwanych, emocjonujących i romantycznych w dotychczasowym życiu.

Odwróciła się i spojrzała w jego badawcze ciemne oczy. Powinna mu powiedzieć, że jej zdaniem to bzdura. Mogła udawać chłodną i obytą, ale to nie było w jej stylu.

– Tak, wierzę – odparła nieco chrapliwym głosem. – A ty, Loganie Abbott?

Zawahał się i przez moment sprawiał wrażenie bezbronnego.

– Nie wierzyłem aż do…

Aż do tego wieczoru. Dopóki nie poznałem ciebie.

Te niewypowiedziane słowa zawisły między nimi. Kusiły ją i oszałamiały.

Było im dane się spotkać.

Logan wziął ją za rękę i splótł palce z jej palcami.

– Widziałaś wschód słońca na Karaibach?

– Nie, nigdy. – Oparła głowę na jego ramieniu. – Jest piękny?

– Nie ma sobie równych. Mogłabyś zostać i obejrzeć go ze mną?

– Jasne. – Przesunęła nieco głowę, żeby widzieć jego profil. – Pewnie obserwowałeś mnóstwo wschodów słońca, co?

– Na całym świecie.

– A byłeś świadkiem, jak wstaje świt nad polem kukurydzy w Nebrasce?

Roześmiał się głośno.

– Szczerze mówiąc, nie – przyznał.

Bailey podobał się jego śmiech – głęboki i zachrypnięty. Przysunęła się jeszcze bliżej.

– Możesz umieścić go na szczycie swojej listy tego, co należy obejrzeć przed śmiercią – zażartowała. – Jest naprawdę widowiskowy.

Uniósł jej dłoń do ust i ucałował.

– Tylko jeśli obiecasz, że obejrzysz go razem ze mną – odparł.

Bailey uświadomiła sobie, że mogłaby się zatracić w tej chwili, w głosie tego mężczyzny, pod wpływem dotyku jego ust na swojej skórze.

Mogłaby po prostu zniknąć. Przepaść na zawsze.

– Obiecuję – wyszeptała, a on pociągnął ją za sobą na piasek.

Bailey przyglądała mu się, gdy spał. Nie uprawiali miłości. Obejrzeli wschód słońca, a potem wrócili do jej pokoju i spali przytuleni do siebie.

Był tak przystojny, że jego widok zapierał jej dech w piersiach. Miał ciemne włosy, zielonkawe oczy i klasyczne rysy twarzy z pięknie wykrojonymi ustami. Pomyślała, że przez swoją tajemniczość przypomina udręczonego bohatera powieści; mężczyznę, którego zranił ktoś bliski. Teraz czekał na odpowiednią kobietę, gdyż dzięki niej mógłby znowu poczuć się w pełni człowiekiem.

Kusiło ją, żeby dotknąć jego warg, ale się powstrzymała. Nie mogła przestać się zastanawiać nad tym, czy wszystkie kobiety są tak beznadziejnymi romantyczkami jak ona. Czy wszystkie pociąga to, co je w końcu zniszczy.

Otworzył oczy, a na jego ustach pojawił się leniwy uśmiech, który już zdążyła pokochać.

– Dzień dobry – powiedział.

– Spałeś tak spokojnie, że nie chciałam cię budzić.

– Nie spałem.

Zrobiło się jej gorąco.

– Spałeś!

– Nie. – Zaśmiał się. – Tylko udawałem.

Poddała się i dotknęła palcem jego idealnych ust.

– Żeby się ze mnie nabijać? – zapytała.

Jego uśmiech znikł.

– Nie chciałem, żeby ta chwila się skończyła.

Nie wiedziała dlaczego, ale łzy napłynęły jej do oczu. Zamrugała powiekami, czując się jak idiotka.

– Przestań – poprosił.

– Co?

– Przestań się przede mną ukrywać. Chcę wiedzieć o tobie wszystko, Bailey Browne.

– Powiedziałam ci wszystko.

– Raczej nie. – Ujął jej twarz w dłonie. – Skąd te łzy?

– To się dzieje naprawdę? – Patrzyła na niego z napięciem. – Jest tak, jakby nasze spotkanie i wszystko inne wzięło się z moich marzeń.

– Daję ci słowo, że jestem prawdziwy. – Położył jej dłoń na swojej piersi. – Czujesz bicie mojego serca?

Bailey przycisnęła rękę do jego torsu i nagle pomyślała o matce, o jej nadziejach i porażkach, marzeniach i rozczarowaniu. Wiele z nich dotyczyło córki.

Już mówiła Loganowi o chorobie matki i o jej śmierci; o tym, jak bardzo cierpiała.

Popatrzyła mu w oczy.

– Pojechałam na tę wycieczkę dla mamy – powiedziała. – Chciałam oddać cześć jej pamięci, żyjąc pełnią życia. Czy to ma sens?

– Ma. – Zanurzył palce w jej włosy. – I to głęboki.

Uśmiechnęła się do niego.

– Znalazłam ciebie.

– A ja ciebie.

– Ciężko jest stracić ukochaną osobę – wyznała z westchnieniem.

– Bliscy nigdy nie odchodzą, jeśli naprawdę się ich kochało – zauważył. – Zawsze zostawiają jakąś cząstkę siebie.

Położył dłoń na jej piersi. Zastanawiała się, czy poczuł, jak jej serce mocniej zabiło.

– A ty? – spytała lekko zadyszana. – Kogo kochałeś i straciłeś?

– Wszystkich – odparł zwięźle.

W tym momencie po tym jednym jedynym słowie zrozumiała, że jest w nim całkowicie i nieodwracalnie zakochana.

Zanim zdążyła coś powiedzieć, Logan ją pocałował. Odwzajemniła pocałunek i wtedy, w promieniach słońca sączących się przez żaluzje, kochali się po raz pierwszy.

Siedzieli naprzeciwko siebie przy niewielkim stoliku, w plażowym barze ze słomianym dachem. Z głośników dobiegała piosenka Boba Marleya. Barman serwował owocowe drinki z miniaturowymi parasolkami z papieru, a wokoło kręciły się kobiety w bikini i przezroczystych pareo – piękne i egzotyczne.

Logan przyciągał uwagę ich wszystkich, bez wyjątku. Niektóre otwarcie z nim flirtowały, zupełnie jakby Bailey z nim nie było. Jakby zorientowały się, podobnie jak ona sama, że nie dorasta mu do pięt.

Znowu ogarnęły ją wątpliwości. Pochyliła się ku niemu.

– Dlaczego ze mną jesteś? – spytała.

– Dlaczego o to pytasz? – Wydawał się poirytowany.

– A jak myślisz? Mógłbyś mieć każdą w tym barze, może nawet na tej plaży. Dlaczego ja?

– Bo tylko ciebie pragnę.

Te słowa i spojrzenie, które powędrowało do jej ust, sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Mimo gęsiej skórki nadal słyszała w głowie ostrzegawcze dzwonki.

Szybko je uciszyła.

– Wyglądasz jak bohater serialu Mad Men – powiedziała.

Uniósł brew, wyraźnie rozbawiony.

– Jak Don Draper?

– Właśnie. Słyszałeś to już, prawda?

Logan wzruszył ramionami.

– Ludzie zauważają to, co chcą widzieć – odparł.

– A co ty widzisz, kiedy na mnie patrzysz? – zaryzykowała.

– Na pewno nie Dona Drapera.

Roześmiała się. Bawiły ją te jego nieoczekiwane przejawy poczucia humoru.

– Dzięki Bogu – mruknęła.

Jego uśmiech znikł.

– Widzę ciebie, Bailey.

Nadąsała się, a on zmarszczył brwi.

– Nie rób tak. Nie musisz, i to do ciebie nie pasuje. Nie jesteś taka jak inne kobiety. Nie jesteś Barbie. Jesteś prawdziwa, bez żadnych sztuczności i gierek. – Pochylił się ku niej. – Nadal wierzysz, że wszystko jest możliwe: prawdziwa miłość, triumf dobra nad złem i szczęśliwe zakończenia.

Uświadomiła sobie, że miał rację. W głębi serca rzeczywiście w to wierzyła, mimo że życie raz za razem udowadniało jej coś wręcz przeciwnego.

Nie miała pojęcia, jak zdołał tak dobrze poznać ją w krótkim czasie.

Podobnie jak ona poznała jego.

– A ty? – zapytała. – Wierzysz w szczęśliwe zakończenia?

Oczy mu spochmurniały. Wziął ją za ręce i pochylił się ku niej.

– Możesz w nie wierzyć za nas oboje? – szepnął.

Zaschło jej w ustach i poczuła ucisk w gardle. Ile razy obiecywała to zmęczonej, załamanej matce? „Będę wierzyła za nas obie, mamo. Wszystko się zmieni, tylko poczekaj. Sama się przekonasz”.

Dla matki było już za późno. Dla Bailey jeszcze nie.

– Mogę – odparła cicho. – I tak już cię kocham.

Uśmiechnął się z satysfakcją jak duży, piękny i niebezpieczny dziki kot.

– Jesteś ideałem, Bailey Browne – oświadczył. – Absolutnym ideałem.

Następnego dnia Bailey miała wrócić do domu. Patrząc na otwartą walizkę, poczuła, że pęka jej serce.

Logan siedział na brzegu łóżka i w milczeniu obserwował, jak Bailey się pakuje. Przez ostatnich kilka godzin niewiele mówił, ona zaś wypełniała ciszę nieustanną paplaniną.

– Mama powtarzała, że wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. – Włożyła do walizki stosik złożonych szortów i koszul. – „Bailey, gdybyśmy codziennie miały Gwiazdkę, nie byłaby taka wyjątkowa” – zacytowała matkę. – „A gdybyś jadła czekoladowe lody na każdy posiłek, przestałyby ci tak smakować. Tak to właśnie jest…”

– Nie jedź – przerwał jej nieoczekiwanie.

– Jutro mam lot – odparła, próbując ukryć przed nim rozpacz. – Muszę.

– Nie, wcale nie musisz. Zostań. Przedłuż wakacje.

– Ot tak? – Popatrzyła mu w oczy.

– Tak, ot tak.

Poczuła, że jej puls przyśpiesza.

– Mówisz poważnie, prawda?

– Śmiertelnie poważnie. Przełóż lot.

– Przepadną mi pieniądze.

– Polecisz następnym. Zapłacę.

Tysiące myśli przebiegało przez głowę Bailey. Właściwie do czego miała wracać? Zrezygnowała z pracy, żeby zająć się matką, a nowy semestr na studiach już się zaczął. Nie miała rodziny ani bliskich przyjaciół.

Pokręciła głową.

– To by kosztowało majątek – zauważyła.

– Nieważne, stać mnie.

– Ale mój pokój…

– Ustalę to z kierownikiem hotelu albo przeniesiesz się do mnie.

Do jego pokoju i do życia, a moje własne zniknie na zawsze, pomyślała.

– Młode kobiety przepadają bez śladu w takich miejscach.

Te słowa same wydostały się z jej ust. Nawet nie uświadamiała sobie, że coś takiego przyszło jej do głowy.

Twarz Logana spochmurniała.

– Przepraszam – powiedział. – Nie sądziłem, że tak to odbierasz.

– Nie, nie… Po prostu… Jestem singielką i muszę uważać.

– Rozumiem. – Ruszył do drzwi, po czym zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. – Myślałem, że dla ciebie to równie ważne jak dla mnie.

Uraziła go. Wydawało jej się to niemożliwe, jednak słyszała to w jego głosie i widziała w oczach.

– Czekaj! – Wyciągnęła rękę. – Po prostu…

– Nie ufasz mi.

– Ufam, ale…

– Bo znamy się dopiero od pięciu dni? Bo musisz być rozważna i mieć się na baczności? – Ściszył głos. – Nie uda ci się zjeść ciastka i zostawić go na później.

Miał rację. To, ile czasu ze sobą spędzili, naprawdę było bez znaczenia. Jej serce znało go od zawsze. Marzyła o takim mężczyźnie i o miłości takiej jak ta, która eksplodowała między nimi.

– Zrobię to – skinęła głową, żeby podkreślić te słowa – ale zapłacę za siebie.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Wiem, że chcesz być samowystarczalna, ale…

– Nie – zaprzeczyła natychmiast. – Chyba właśnie tak powinnam wydać pieniądze z ubezpieczenia na życie mamy. Zawsze chciała, żebym znalazła to, czego ona nie… – Urwała, bo poczuła ucisk w gardle.

Logan wziął ją w ramiona i przytulił do siebie. Bailey się nie broniła, przylgnęła do niego, opierając mu głowę na ramieniu. Stali tak bardzo długo, a jego serce biło spokojnie i miarowo.

Jak coś tak cudownego mogłoby okazać się pomyłką?

Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

– Tata porzucił nas, kiedy byłam bardzo małym dzieckiem – szepnęła. – Złamał jej serce i już nigdy nie zaznała miłości, jednak bardzo pragnęła, żebym ja miała to, czego jej zabrakło. Chciała, żebym znalazła ciebie.

– Znalazłaś, Bailey. Już cię nie puszczę.

Ta sama walizka leżała otwarta na tym samym łóżku. W pokoju panowało męczące milczenie, a Bailey znowu miała poczucie straty i złamane serce.

Nie, pomyślała. Teraz bolało bardziej niż poprzednio. Jeśli Logan postanowił ją uwieść i uwięzić w swojej pajęczynie, to mu się udało. Myśl o życiu bez niego była dla niej wręcz niewyobrażalna.

– Przecież będziemy się widywali – powiedziała nienaturalnie radosnym głosem. – Mamy plan. Damy sobie radę. – Nie odpowiedział, więc ciągnęła: – Ty przyjedziesz do Nebraski na wschód słońca, a potem ja do Luizjany na owoce morza. – Wyjęła koszule z szuflady w komodzie. – Przecież nie żyjemy na różnych planetach. Przecież…

– Przestań – przerwał jej. – Proszę cię. Muszę ci coś powiedzieć.

Bailey zaschło w ustach.

– Co? – zdołała wydusić z siebie.

– Kiedyś byłem żonaty – wyznał. – Zostawiła mnie.

– Och…

Nie wiedziała, jak zareagować. Na myśl o tym, że był już żonaty, zabrakło jej tchu, nie rozumiała jednak dlaczego. W końcu ludzie w ich wieku często mieli małżonków, poza tym Logan był od niej starszy. Mimo to jego wyznanie dotknęło ją do żywego.

– Pewnego dnia wróciłem do domu, a jej nie było. Wyszła, jak stała, wzięła tylko pieniądze, które wniosła do małżeństwa.

Bailey odkaszlnęła. Czuła się jak jelonek zahipnotyzowany przez światła nadjeżdżającego samochodu.

– Dlaczego… – Zawahała się. – Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

Logan popatrzył na swoje ręce, a potem na nią.

– Nie lubię o tym mówić – odparł.

To oznaczało, że bardzo cierpiał. Po odejściu ojca Bailey rozumiała, jak to jest, gdy zdradzi cię najbliższa osoba – ta, której się ufa i na której się polega.

„Kogo kochałeś i straciłeś?”

Wszystkich”.

– A dlaczego … – odezwała się z wysiłkiem – mówisz mi to teraz?

– Krążą różne paskudne plotki o mnie i True oraz o mojej rodzinie. Znosiłem je przez większość życia, ale chciałem, żebyś o tym wiedziała, zanim… zanim za mnie wyjdziesz, Bailey.

Zamarła, pewna, że się przesłyszała, jednak patrząc na Logana, uświadomiła sobie, że naprawdę to powiedział.

– Wyjdź za mnie – poprosił. – Chcę spędzić z tobą całe życie.

Nagle poczuła się dziwnie, jakby od stóp do głów przeszył ją elektryzujący dreszcz. Potem ogarnęły ją jednocześnie radość i przerażenie.

– Oszalałeś. Przecież znamy się zaledwie…

– …przez całe życie – dokończył za nią.

Bailey zaśmiała się nerwowo.

– Chciałam powiedzieć, że od dwunastu dni.

Podszedł do niej, wziął ją za ręce i popatrzył jej głęboko w oczy.

– Może to szaleństwo, ale czuję, że moje serce zna cię od zawsze – wyznał.

Czuła dokładnie to samo.

– Mówisz poważnie, prawda? – upewniła się.

– Śmiertelnie poważnie. Posłuchaj, Bailey, moglibyśmy się pożegnać i mieć szczery zamiar spotkać się ponownie, ale spójrzmy prawdzie w oczy: coraz bardziej oddalalibyśmy się od siebie. – Mocniej uścisnął jej dłoń. – Nie tak się potoczy ta historia, Bailey. Nie nasza.

Puścił jej dłonie i przyklęknął, po czym wyjął z kieszeni obciągnięte skórą pudełeczko.

– Kocham cię, Bailey Ann Browne – oznajmił. – Wyjdziesz za mnie?

Gdy uchylił wieczko, w środku zamigotał pierścionek z najpiękniejszym brylantem, jaki Bailey kiedykolwiek widziała.

Przeniosła spojrzenie z pierścionka na Logana. Kochał ją. Już kilkanaście razy wyznała mu miłość, on jednak czekał. Chciał, żeby było idealnie.

Pomyślała o szczęśliwym zakończeniu. Mieli żyć długo i szczęśliwie, zupełnie jak w bajce.

Wierzyła w bajki, a w tej to oni byli bohaterami.

– Tak, Logan – odparła cicho. – Kocham cię i wyjdę za ciebie.

2

Luizjana

Jechali z opuszczonym dachem i ogrzewaniem włączonym na pełny regulator. Roześmiana Bailey otuliła się szczelnie płaszczem. Jazda bez dachu w zimowych ubraniach była szaleństwem, jednak w tej sytuacji wszystko wydawało się kompletnie zwariowane.

Logan zerknął na nią kątem oka.

– Co cię tak bawi? – zapytał.

– My.

Wyciągnęła dłonie w rękawiczkach ku niebu, jakby gnała kolejką w wesołym miasteczku. Cóż, do pewnego stopnia czuła się jak w pierwszym wagoniku rollercoastera.

– Jesteś stuknięta, wiesz o tym?

– Przecież za ciebie wyszłam, prawda? – odpowiedziała pytaniem.

– Nie dam ci o tym zapomnieć. – Wskazał drogę przed sobą. – Jesteśmy prawie na miejscu. Nie mrugaj, bo jeszcze przegapisz.

Podekscytowana Bailey natychmiast wyprostowała się w fotelu pasażera. Od wielu kilometrów za każdym razem, gdy mijali kolejną żelazną bramę, Logan uśmiechał się i powtarzał, że najpierw muszą dotrzeć do Wholesome.

I oto właśnie dojechali, jak wynikało z nazwy widocznej na uroczej drewnianej tabliczce.

– „Miasteczko Wholesome” – przeczytała na głos Bailey. – „Siedmiuset osiemnastu mieszkańców”. Jak tutaj ślicznie!

Logan wziął ją za rękę.

– Mam nadzieję, że ci się spodoba – powiedział.

– Pokocham to miejsce, bo ty je kochasz – zapewniła go. – Przypomnij mi, kogo dzisiaj poznam.

– Moją siostrę Raine.

Raine była jedyną żyjącą krewną Logana.

– Artystkę?

– Tak – przytaknął. – Kapryśną i ponurą.

– Rozumiem, że to wasza cecha rodzinna – zażartowała Bailey.

– Na szczęście mnie ona ominęła.

Oboje się roześmieli.

– Wykłada na wydziale sztuki na uniwersytecie – dodał Logan. – Ma pół etatu.

– Zapamiętałam; w Hammond. Tam, gdzie kierunek pedagogiki nauczania początkowego ma wysoki poziom.

– Na Uniwersytecie Southeastern, tak.

Minęli zamkniętą lodziarnię, a potem bar o nazwie Earl’s Quick Stop. Kilku bywalców popatrzyło na nich z ciekawością. Bez wątpienia rozpoznali samochód. Bailey zastanawiała się, jak zareagują na wieść, że Logan ożenił się ponownie.

On najwyraźniej nie zauważał tego zainteresowania.

– Raine mieszka w osobnym domu na terenie posiadłości – oznajmił.

– Nie zapomniałeś, jak obiecywałeś, że mnie polubi?

– Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby to była obietnica. – Uniósł brew i uśmiechnął się przekornie. – Poza tym to bez znaczenia, skarbie, bo ja cię kocham.

Gdy zatrzymał się na skrzyżowaniu, Bailey popatrzyła z przyganą na Logana.

– Czyli jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy powiedzą wszystko, byle tylko skłonić kobietę do uległości?

– Udało się, prawda? – Mrugnął do niej.

Bailey postanowiła wrócić do poprzedniego tematu rozmowy.

– To co, raczej mnie nie polubi?

– Raine jest nieco… zaborcza, więc początkowo może odnosić się do ciebie z dystansem. Kiedy cię lepiej pozna i się przekona, jaki jestem przy tobie szczęśliwy, zostaniecie najlepszymi przyjaciółkami.

Bailey przewróciła oczami.

– Cudownie – mruknęła i dodała: – Wpadłam jak śliwka w kompot.

Zaśmiał się, ale nie zaprzeczył i ostrożnie przejechał przez skrzyżowanie.

– Jest jeszcze August – dodał. – Uważaj na niego, bo to babiarz i straszny skurczybyk.

– Ale i tak go lubisz.

– Szanuję – poprawił ją. – To genialny trener.

Bailey wyobraziła sobie przystojnego bruneta Augusta Pereza, instruktora konnej jazdy. Jak dotąd wszystko wydawało się jej niezwykle romantyczne.

– Czy to się dzieje naprawdę? – zapytała.

– Owszem. – W kącikach oczu Logana pojawiły się zmarszczki. – Póki śmierć nas nie rozłączy.

Słońce schowało się za chmurą i Bailey przeszył chłód.

– Daleko jeszcze?

– Półtora kilometra.

– W takim razie szybko opowiedz mi o Paulu.

– To kierownik stadniny.

– Twój najstarszy przyjaciel i prawa ręka – dodała.

– Aha – przytaknął Logan. – Będzie solidnie wkurzony.

Kolejne dobre nowiny, pomyślała z rezygnacją. Niepokoiła ją skrytość męża. Bailey zadzwoniła wcześniej do jedynych dwóch osób, którym na niej zależało, czyli do swojej przyjaciółki Marilyn i byłego szefa w księgarni. Oboje byli w szoku i błagali, żeby jeszcze się zastanowiła. Motywy, którymi kierował się Logan, wydały się im podejrzane.

Nic nie rozumieli. Logan wcale na nią nie naciskał. Po prostu oboje szli za głosem serca, gdyż byli przekonani, że wspólne życie jest im pisane. Bailey traktowała to także jak wielką przygodę. Przynajmniej raz wzięła się z życiem za bary i pomogła marzeniu stać się rzeczywistością.

– Powinieneś był mu powiedzieć, Logan – zauważyła. – Zaskakiwanie taką nowiną jego i wszystkich innych wydaje się nie w porządku. Też bym była wkurzona.

Światło przed nimi zmieniło się na czerwone, więc Logan zatrzymał samochód i popatrzył na Bailey.

– Chciałem, żeby to było tylko nasze – wyznał. – Jeszcze przez chwilę.

Ścisnęło ją w gardle. A więc nie był skryty – po prostu chciał jak najdłużej cieszyć się tym wyjątkowym wspólnym czasem.

Gdy zapaliło się zielone światło, samochód ruszył.

– Poza tym zrozumiesz, kiedy ich poznasz – dodał Logan.

– Chcesz powiedzieć, że to stado wygłodniałych wilków?

– W zasadzie tak. – Wziął ją za rękę. – Patrz, tu po prawej. Abbott Farm.

3

Logan skręcił na podjazd i przejechał przez otwartą bramę, ozdobioną misternie wykutymi literami AF.

– Czekaj! – krzyknęła Bailey. – Zatrzymaj się!

Posłuchał jej, ale zmarszczył brwi.

– Co się stało? – zapytał.

– Nic. – Miała nadzieję, że nie usłyszał drżenia w jej głosie. – Po prostu potrzebuję chwili.

Musiała uspokoić galopujące serce i opanować falę nagłej niepewności. To był jej nowy dom. Związała się z tym człowiekiem i z tym miejscem. Wszystko, co znane, zostało tysiące kilometrów za nią.

Tu była całkiem sama.

Nieprawda – miała męża. Dopóki byli razem, nie groziła jej samotność.

Przypomniała sobie, że nie wolno jej dłużej uciekać przed życiem. Musi pamiętać o prawdziwej miłości i o tym, co się z nią wiąże.

Nabrała powietrza w płuca i powoli je wypuściła.

– W porządku – powiedziała. – Jestem gotowa.

– Naszły cię wątpliwości?

– Nie. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Nie, do cholery.

Samochód ruszył. Kręty żwirowy podjazd prowadził do głównej stajni i do ujeżdżalni. Wcześniej Logan pokazywał Bailey zdjęcia posiadłości w internecie. Składała się ze stajni, maneży i parkurów, rozległych pastwisk oraz trzech domów i zajmowała zalesiony obszar o wielkości niespełna czterdziestu hektarów.

Fotografie jednak nie przygotowały Bailey na ten zapierający dech w piersi widok.

Pastwiska były oddzielone białymi ogrodzeniami od reszty gruntów, porośniętych dębami, klonami i brzozami. Nieopodal wejścia pasły się dwie klacze ze źrebakami u boku.

Gdy dojechali do stajni, Logan ustawił porsche pod drzewem i zgasił silnik. Na spotkanie gości wybiegły dwa psy – corgi i czekoladowy labrador – a za nimi nadciągnął mężczyzna w dżinsach, koszuli, kowbojkach i kapeluszu z szerokim rondem.

Logan zerknął na Bailey.

– Jedno ostrzeżenie – powiedział. – Paul ma słuch jak nietoperz. Usłyszy każde wypowiedziane w stajni słowo.

– Czyli żadnego świntuszenia, nawet kiedy będzie stał daleko?

– Otóż to. – Uśmiechnął się. – Chociaż wolałbym, żeby było inaczej.

Po chwili Bailey przyglądała się serdecznemu powitaniu mężczyzn.

– Ty cholerny sukinkocie. – Paul klepnął Logana w plecy. – Zastanawiałem się, czy w ogóle wrócisz. Jeden tydzień zmienił się w trzy i pół? A niech cię, stary.

Logan uśmiechnął się i oznajmił:

– Kusiło mnie, żeby zamieszkać w raju, ale doszedłem do wniosku, że beze mnie to miejsce popadnie w ruinę.

Paul roześmiał się tubalnie.

– Chciałbyś. – Rozbawiony, popatrzył na Bailey. – Widzę, że przywiozłeś przyjaciółkę. Cześć, jestem Paul.

Zdjęła wełnianą czapkę i rozpuściła długie do ramion blond loki.

– Jestem Bailey – przedstawiła się z uśmiechem. – Logan dużo mi o tobie opowiadał.

Paul odkaszlnął, wyraźnie zbity z tropu.

– Mam nadzieję, że nic takiego, czemu musiałbym zbyt gorliwie zaprzeczać?

– Skąd – zapewniła go. – Same komplementy.

Logan wyciągnął do niej rękę, a Bailey podeszła i ucieszyła się, że ją przytulił.

– Paul, musisz coś wiedzieć. Postaraj się nie wkurzyć na tyle, żeby zrobić z siebie idiotę – poprosił.

– Wiedziałem. – Paul oparł pięści na biodrach, uśmiechając się z ironią. – Kupiłeś konia, co?

Logan zerknął na Bailey z rozbawieniem, a potem przeniósł wzrok na Paula.

– Zasadniczo coś w tym rodzaju – odparł wymijająco.

– Ty sukinsynu! To ten dwulatek z Miami? Mówiłem ci, że za dużo kosztuje. August też ci to powtarzał.

Bailey robiła, co mogła, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Ten koń to nie on, tylko ona – wtrąciła.

– Bailey to ktoś więcej niż przyjaciółka, Paul. Jest moją żoną. To właśnie nowiny, o których musisz wiedzieć.

Paul zarechotał.

– Poznaliście się na plaży, zakochaliście się w sobie i wzięliście ślub – powiedział. – Bardzo sensowne.

Milczeli. Paul przestał się uśmiechać. Patrzył raz na jedno, raz na drugie, aż w końcu skupił się na Loganie.

– To nie dowcip?

– Nie. Pobraliśmy się dwa dni temu.

Paul zaczerwienił się i odwrócił do Bailey.

– Przepraszam – powiedział sztywno. – Nie chciałem nikogo urazić. Po prostu… zatkało mnie.

– Rozumiem. – Wyciągnęła rękę. – Mnie do pewnego stopnia też. Miło cię poznać, Paul.

Pomyślała, że zapewne uważa to wszystko za idiotyzm. Widać było, że nie podoba mu się sytuacja, w jakiej postawił go Logan. Zamiast jednak zachować się jak cham, zignorował rękę Bailey i wziął ją w ramiona.

– Teraz jesteś w południowej Luizjanie, a tu się przytulamy. – Odsunął ją lekko. – A poza tym należysz już do rodziny.

Te słowa sprawiły, że zabrakło jej tchu. Znowu miała rodzinę, którą straciła po śmierci matki.

– To dla mnie wiele znaczy, Paul – szepnęła. – Dziękuję.

Paul spojrzał na Logana.

– Raine już wie? – zapytał.

Logan przecząco pokręcił głową, a Paul uniósł brwi.

– Można i tak, ale na twoim miejscu bym to przemyślał – powiedział.

– Nie boję się – odparł ze śmiechem Logan.

– Za to ja się boję. – Paul mrugnął do Bailey. – Często powtarzamy, że do Raine bardziej pasowałoby imię Storm, bo z niej to raczej burza niż deszcz.

– Z piorunami! – dodał Logan. – Pogodzi się z tym. Będzie musiała.

Zaprowadził Bailey do auta, a potem zawołał do Paula:

– Masz przyjść na kolację! Przynieś wino. Tylko dobre, musimy to uczcić!

Po chwili znów siedzieli w porsche.

– Co myślisz o Paulu? – zapytał Logan, gdy oddalali się od stajni.

– Polubiłam go – odparła szczerze. – Przejmuję się twoją siostrą.

– Raine jest bardzo emocjonalna, i tyle.

Samochód jechał po krętym żwirowym podjeździe; krajobraz za oknami auta zmienił się z wymuskanego na dziki.

– Emocjonalna? – powtórzyła Bailey. – Burza z piorunami?

– Jest temperamentna.

– I zaborcza?

– Bardzo.

– A August to sukinkot – jęknęła z udawanym przejęciem Bailey i ukryła twarz w dłoniach. – Mam złe przeczucia.

– Pamiętaj, że Paul jest miły.

– Dziękuję za przypomnienie, ale nadal uważam, że wpadłam jak śliwka w kompot.

– Będę cię bronił.

– Liczę na to. W końcu ty mnie w to wpakowałeś.

Teraz mieli słońce za plecami, a pod baldachimem drzew temperatura spadła, więc Bailey szczelniej otuliła się płaszczem.

Podjechali do kolejnej bramy, tym razem mniejszej, bez ozdobnych liter.

– Podekscytowana? – Dotknął jej ręki.

Skinęła głową, a on powoli minął bramę. Ceglane mury otaczające posiadłość wyglądały na dziewiętnastowieczne, chociaż Logan wspomniał, że dom wybudowano niespełna pięćdziesiąt lat temu.

Bailey spodziewała się typowo południowej plantacji albo dworku, tymczasem zobaczyła przestronną hacjendę.

Powiedziała o tym Loganowi.

– To cortijo w hiszpańskim stylu – poprawił ją.

– Cortijo – powtórzyła.

– Czyli farma. Moja matka nazwała ją Nuestra Pequeño Cortijo.

– Przyszło ci do głowy, że nie ma w niej nic małego?

– Nie znałaś mojego taty. Chciał przepychu, posiadłości w stylu francuskiego dworu, ale mama miała inne plany. Jak widzisz, dał się przekonać.

Bailey usłyszała smutek w głosie Logana i uścisnęła jego rękę.

– Już się zakochałam w tym miejscu – oświadczyła.

Gdy wysiedli z auta, przez moment stała nieruchomo, sycąc wszystkie zmysły. Powietrze pachniało ziemią i życiem, ale panowała tu niemal cisza. Słychać było jedynie szelest liści, ćwierkanie ptaków i plusk wody w pobliskiej fontannie.

– Czuję się tak, jakbyśmy byli na kompletnym pustkowiu – wyznała Bailey.

– To nasz prywatny świat. – Splótł palce z jej palcami. – Chodź, oprowadzę cię.

Przy drzwiach frontowych wziął ją w ramiona i przeniósł przez próg.

– Witam w domu, pani Abbott – powiedział.

Postawił ją i pocałował, a ona przywarła do niego, zastanawiając się, jak do tego wszystkiego doszło. Jak jej życie stało się bajką, o której fantazjowała jako młoda dziewczyna.

– Płaczesz – zauważył Logan, gdy ją postawił. – Co się stało?

– Jestem taka szczęśliwa – wyznała. – Po prostu myślałam, że nigdy się nie zjawisz.

– Ale jestem.

Przez chwilę tylko spoglądali sobie w oczy, a potem Logan oprowadził Bailey po budynku. Niczym rozentuzjazmowany mały chłopiec popisywał się swoimi skarbami. Dom był wspaniały, jednocześnie surowy i elegancki; łączył w sobie nowoczesną wygodę i staromodny urok. Okna imponowały wielkością, a w ścianach z odsłoniętej cegły zainstalowano drzwi z drewna cyprysowego. Podłogi zostały ułożone z sosnowych desek, w pomieszczeniach nie brakowało najnowocześniejszej elektroniki. Rustykalna kuchnia była naszpikowana urządzeniami marki Viking.

Bailey podeszła do wysokich przeszklonych drzwi i wyjrzała na imponujący dziedziniec z basenem, dużym grillem i czynną fontanną. Plusk wody słyszała wcześniej na podjeździe.

Odwróciła głowę i dostrzegła, że Logan przygląda się jej uważnie.

– Już wiem, gdzie będę spędzała mnóstwo czasu – oznajmiła.

– Pamiętam, że poza stajnią było to ulubione miejsce mojej matki. Chodź, pokażę ci resztę domu. – Po chwili otworzył drzwi. – To mój gabinet.

Bailey weszła i zapatrzyła się na dominujący w pokoju portret kobiety stojącej przy koniu. Była piękną brunetką o ciemnych włosach i jasnej cerze, a jej tajemniczy uśmiech ogromnie przypominał uśmiech Logana. Artyście udało się pokazać na obrazie więź łączącą zwierzę i jego panią.

– To twoja matka – domyśliła się Bailey.

Objął ją i przytulił, po czym stwierdził:

– Tak właśnie ją zapamiętałem.

– Była piękna.

– Bardzo. – Oparł brodę na jej głowie. – Koń nazywał się Szafir. Wychowała go od źrebaka.

Bailey przypomniała sobie, jak opowiadał jej o tym, że konie były pasją jego matki. Ćwiczyła ujeżdżanie i dostała się do reprezentacji Stanów Zjednoczonych w letnich igrzyskach olimpijskich w 1984 roku.

– Zdobyła wtedy medal?

– Owszem. Sama zobacz.

Zaprowadził ją do kominka i wskazał na zawieszoną nad nim gablotkę, w której znajdowało się kilka fotografii młodej Elisabeth Abbott, zrobionych podczas zawodów, a także zdobyty przez nią brązowy medal olimpijski.

– Wkrótce po igrzyskach zrezygnowała ze sportu – oświadczył. – Wyszła za mąż, urodziła dzieci. Skierowała energię na szkolenie młodych jeźdźców.

– Czy to ten sam koń co na portrecie?

– Nie. Szafir był jego potomkiem – powiedział cicho. – Odszedł w tym samym roku co ona.

Słysząc ból w głosie Logana, Bailey posmutniała. Jego matka zmarła tragicznie w młodym wieku. Bailey nie znała szczegółów; wiedziała tylko, że Elisabeth Abbott utonęła, kiedy Logan miał prawie szesnaście lat, a Raine dziesięć. Obiecał, że któregoś dnia opowie jej o wszystkim ze szczegółami, a ona zgodziła się poczekać. Mieli całe życie na poznawanie się nawzajem.

Któregoś dnia… Tydzień temu ta perspektywa wydawała się odległa, teraz, wśród trofeów matki Logana, sytuacja się zmieniła. Bailey zapragnęła dowiedzieć się wszystkiego zarówno o Elisabeth, jak i o tym, co pomogło ukształtować człowieka, którego pokochała.

Otworzyła usta, żeby zadać pytanie, ale Logan, jakby to przeczuwając, odsunął się od niej.

– Chodź, pokażę ci piętro – zaproponował.

Odkryła, że znajdują się tam trzy sypialnie, w tym główna. We wszystkich były balkony wychodzące na dziedziniec i basen.

– A to nasza sypialnia – oświadczył, otwierając szeroko drzwi.

Bailey weszła i popatrzyła na królewskich rozmiarów łoże z baldachimem. Pokój utrzymany był w pastelowych błękitach i w złamanej bieli; gdzieniegdzie dostrzegła złote akcenty. Meble wyglądały na zamówione specjalnie do tego pomieszczenia.

Coś w tym wnętrzu ją zaniepokoiło. Było anonimowe, przypominało elegancki pokój w hotelu.

Bailey stanęła na środku pomieszczenia i powoli się odwróciła. Gdy jej wzrok padł na łóżko, zaczęła się zastanawiać, czy Logan dzielił je z True.

– Co się stało? – zaniepokoił się.

– Nic. – Zmusiła się do tego, by nie myśleć o jego poprzedniej żonie. – Śliczna sypialnia.

– Możesz zmienić wystrój, na jaki chcesz.

Gdy wyszła na balkon, Logan stanął tuż za nią. Objął ją i przywarł torsem do jej pleców.

– Kto to? – Wskazała na mężczyznę idącego skrajem lasu za ceglanym murem.

Nieznajomemu towarzyszył biały pies, który biegał i przez cały czas wysforowywał się naprzód.

– Henry – odparł Logan. – Od zawsze pracuje dla rodziny. Niech cię nie przerazi jego wygląd. To miły prosty facet.

– Dlaczego miałby mnie przerazić jego wygląd?

– Henry’ego poturbował ogier. Jeden z naszych.

– O mój Boże!

– Poświęcił się, żeby ocalić moją matkę. Zanim go wydostaliśmy, był już poważnie ranny. Ciało się wygoiło, ale pozostały skutki urazu mózgu. A twarz… Cóż, przeszedł pół tuzina operacji rekonstrukcyjnych, a potem lekarze uznali, że litościwiej będzie darować mu kolejne.

– Mieszka tutaj, na terenie posiadłości?

– Tak. Ma niewielki domek na północno-wschodnim skraju.

– A pies? Jak się wabi?

– Tony.

– Tony? – Przechyliła głowę. – Jakoś nie pasuje.

– Kiedy go poznasz, przekonasz się, że pasuje. – Odwrócił ją twarzą do siebie. – I jak wrażenia?

– Tu jest tak pięknie, że nigdy nie będę chciała stąd wyjechać.

– A ja, Bailey? – Wyraźnie spięty, ujął ją pod brodę, żeby na niego popatrzyła. – Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz, że będziemy mieli dzieci i wspólnie się zestarzejemy.

Właśnie tego zawsze pragnęła: rodziny, posiłków przy dużym stole, miłego zamieszania, śmiechu i dogryzającego sobie rodzeństwa. Nigdy tego nie miała.

Logan wydawał się tak smutny, że pospiesznie oświadczyła:

– Dzieci i wnuki. Wychowamy je tutaj, razem. Nigdy cię nie zostawię. Obiecuję, Logan.

Pociągnął ją na łóżko i kochali się przy otwartych drzwiach balkonowych.

4

– Ty sukinsynu! – rozległ się damski głos na parterze. – W tej chwili masz tu zwlec swoją żałosną dupę!

Bailey usiadła i okryła się kołdrą.

– Boże, ktoś jest w domu! – wyszeptała w panice.

– Nie ktoś – sprostował Logan. – Huragan Raine.

– Twoja siostra? – pisnęła Bailey.

– Czekam dwie minuty i idę na górę! – usłyszeli wrzask.

– Weź na wstrzymanie! – odkrzyknął. – Już biegnę!

Usiadł, uśmiechając się pod nosem.

– Chyba już o nas wie – zauważył.

– Co za upokorzenie. – Bailey ukryła twarz w dłoniach. – A jeśli słyszała… No, wiesz. Drzwi balkonowe były otwarte.

– W porządku, skarbie. – Pocałował ją w policzek. – Zostań tutaj, zaraz wracam.

Bailey jednak nie zamierzała chować się w łóżku, na dodatek nago, ani zmarnować okazji do spotkania ze szwagierką. Nie chciała też ryzykować, że ta hałaśliwa kobieta wpadnie do pokoju, żeby ją sobie obejrzeć w całej krasie.

Od razu po wyjściu Logana wyskoczyła z łóżka, ubrała się i ściągnęła włosy w kucyk. Potem nałożyła odrobinę błyszczyku na usta i wyszła na korytarz, lecz zamarła na szczycie schodów, gdy dobiegły ją głosy z dołu.

Logan i jego siostra stali na parterze, niewidoczni z góry.

– Dlaczego mi to zrobiłeś? Jestem twoją siostrą.

– I kocham cię, ale to moje życie.

– Zawsze mi się wydawało, że jestem jego częścią.

– Jesteś, Raine. Daj już spokój.

Bailey usłyszała czułość w jego głosie i uśmiechnęła się do siebie.

– Jest urocza – powiedział. – Polubisz ją, słowo.

– To samo mówiłeś o True.

– I ją lubiłaś.

– Początkowo. Potem zwróciła się przeciwko nam.

– Nie chcę o niej rozmawiać i nie będę. Nie dzisiaj.

– Nie dostrzegasz żadnych podobieństw? Też uważałeś, że jest urocza. Tak samo przyprowadziłeś ją do naszego domu…

Bailey podkradła się nieco bliżej i zerknęła na nich z góry.

– „Niespodzianka!” – zawołałeś. „Poznaj moją piękną młodą żonę! Masz ją kochać. Teraz należy do rodziny”.

Gorycz i złość w głosie Raine zaszokowały Bailey, podobnie jak informacja, że Logan już raz ożenił się w romantycznym porywie serca. Dotąd wydawało się jej, że jest wyjątkowa, a ich miłość to niepowtarzalne zjawisko. Najwyraźniej wcale tak nie było, jeśli wierzyć słowom Raine.

Odsunęła od siebie tę bolesną myśl i ponownie skupiła się na rozmowie.

– To dwie różne osoby – powiedział krzepiącym tonem Logan. – Sama się przekonasz.

– Ale ty jesteś taki sam – odparła Raine tak cicho, że niemal niedosłyszalnie. – Nie mogę… Nie jestem w stanie myśleć, że znów będziesz miał złamane serce.

W tym momencie Bailey postanowiła się ujawnić.

– Nie będziesz musiała – oświadczyła głośno, uśmiechając się z determinacją. – Z całego serca kocham twojego brata.

Raine uniosła wzrok. Była piękna. Brązowe włosy wydawały się niemal czarne, miała klasyczne rysy twarzy i wyglądała jak żeńska wersja Logana. Różnił ich tylko kolor oczu – jej były czekoladowe, a nie jasnozielone.

W tej chwili błyszczały furią.

– Oto ona – oznajmił Logan. – Moja piękna żona.

Jego uśmiech ocieplił atmosferę. Bailey zeszła po schodach i stanęła u boku męża.

– Bailey Abbott, to moja siostra Raine.

Bailey z radosnym uśmiechem wyciągnęła rękę do szwagierki.

– Huragan Raine – powiedziała. – Cieszę się, że w końcu cię poznałam.

Wyraz twarzy Raine minimalnie się zmienił. Czy pojawił się na niej podziw dla niezłomności nowej żony Logana, czy było to wyczekiwanie? Być może uznała bratową za godną siebie przeciwniczkę… albo za łatwy cel.

Uścisnęła wyciągniętą rękę Bailey.

– Masz rację, Logan – przyznała. – To nie True. Myślę, że staniemy się przyjaciółkami na zabój.

5

Wieczorne powietrze przesiąknięte było zapachem grillowanego steku. Na dziedzińcu wybuchy śmiechu zagłuszał plusk fontanny. Paul zjawił się pierwszy, przynosząc kwiaty i wino. Raine w ogóle nie wróciła do siebie, tylko poszła prosto do barku, a potem siedziała samotnie nad basenem, szczelnie opatulona płaszczem.

Bailey wydawało się to dziwne, ale Logan zapewnił ją, że jego siostra lubi się izolować i że dołączy do nich, gdy będzie gotowa.

Tak się w końcu stało. Raine uśmiechała się i zachowywała pogodnie, ale wciąż była najeżona, więc Bailey obawiała się wypowiedzieć choćby jedno nieodpowiednie słowo, żeby jej nie zirytować. Paul z kolei okazał się przyjazny i życzliwy. Uśmiechał się do Bailey, starał się wciągać ją do rozmowy, lecz mimo to dostrzegła napięcie w jego oczach.

Zastanawiała się, czy i on zauważył jej zdenerwowanie, czy ktokolwiek z nich je widzi. Ci ludzie ani trochę jej nie przypominali. Byli piękni, światowi, mieszkali w imponującym domu… To wszystko wyglądało jak plan filmowy.

Gdy podzieliła się tym spostrzeżeniem z pozostałymi, popatrzyli na nią z uwagą. Raine uśmiechnęła się, wyraźnie zachwycona naiwnością nowej członkini rodziny.

– A jaki byłby to film, moja droga bratowo-niespodzianko? – zapytała. – Komedia czy tragedia?

– Ani jedno, ani drugie, rzecz jasna – rozległ się męski głos, melodyjny i głęboki z europejskim, jak wydawało się Bailey, akcentem.

Wszyscy się odwrócili.

– Witaj, Auguście – odezwała się wyraźnie rozbawiona Raine. – Nigdy nie przegapisz okazji do wielkiego wejścia.

August pocałował ją w policzek i odwrócił się do Bailey.

– A ty niewątpliwie jesteś nową panią Abbott – powiedział.

Nie był potężnym mężczyzną, jednak zdawał się górować nad wszystkimi. Miał na sobie dżinsy i białą jedwabną koszulę, z którą kontrastowała jego śniada cera i ściągnięte w kucyk czarne włosy.

Składając pocałunek na dłoni Bailey, spojrzał jej w oczy.

– To oczywiste, że love story, i to wszech czasów – oznajmił z szerokim uśmiechem.

Bailey odpowiedziała uśmiechem.

– Auguście – zaczęła ze świadomością, że wszyscy na nią patrzą – jesteś tak czarujący, jak opowiadał Logan.

August wybuchnął śmiechem.

– A ty, Bailey, tak młoda i urocza, jak oczekiwałem – odparł.

Nie była pewna, co miał na myśli, ale nie zamierzała dać się zapędzić w kozi róg.

– Innym słowy, chcesz powiedzieć, że mój mąż ma doskonały gust? – zapytała.

– Mniej więcej.

W tej samej chwili Logan oświadczył, że steki są gotowe, więc wszyscy weszli do środka domu i zgromadzili się przy wielkim stole w jadalni. Bailey wolałaby nieco mniej formalne przyjęcie, Logan jednak upierał się, że skoro świętują, wszystko musi być tip-top. Dlatego na stole znalazła się porcelanowa zastawa, nie zabrakło też wysokich białych świec w latarenkach.

Po zaledwie kilku minutach uprzejmej rozmowy zaczęło się swoiste przesłuchanie, którego spodziewała się Bailey. W końcu było oczywiste, że wszystkich zżerała ciekawość – w domu zjawiła się kompletnie obca kobieta, z której obecnością zmuszeni byli się pogodzić.

Oczekiwała, że to Raine zainicjuje odpytywanie, i tak właśnie się stało.

– Bailey, opowiedz nam o sobie. Skąd jesteś?

– Z Nebraski. A konkretnie z miasteczka o nazwie Broken Bow.

Raine uniosła brwi.

– Nigdy nie znałam nikogo z Nebraski.

– Teraz już znasz. Nareszcie twoje życie stało się w pełni satysfakcjonujące.

Logan, który siedział u boku Bailey, z trudem stłumił chichot.

– A twoja rodzina? – spytał Paul.

– Nie mam rodziny.

Raine zakaszlała i pośpiesznie sięgnęła po szklankę wody. August pochylił się ku Bailey, patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem.

– To bardzo interesujące – powiedział.

– Chyba nie rozumiem, co masz na myśli.

– Niczego nie ma na myśli – wtrąciła Raine. – Po prostu zgrywa cwaniaka.

August roześmiał się i zajął piciem wina, a Raine znowu skupiła się na Bailey.

– Ciekawi mnie, jak można wylądować zupełnie bez rodziny.

– Jestem jedynaczką, wychowaną przez samotną matkę, która… – Urwała, nie będąc w stanie wydobyć z siebie ani słowa.

Poczuła się jak idiotka i spojrzała bezradnie na Logana.

– Matka Bailey niedawno zmarła – wyjaśnił. – To bardzo świeża strata.

– Tak mi przykro – powiedział August. – Przepraszam, że poruszyłem ten temat.

Raine wbiła widelec w stek.

– To była nagła śmierć? – zapytała.

Bailey odkaszlnęła.

– Zależy, co uważasz za nagłe – odrzekła. – Dla mnie tak. Zdiagnozowano u niej raka kości, a pół roku później już nie żyła.

Logan przykrył ręką dłoń żony.

– Bailey rzuciła studia, żeby zająć się matką.

– A co studiowałaś? – zainteresował się Paul.

– Pedagogikę – odparł za nią Logan. – Chciała być nauczycielką w podstawówce.

– Wrócę na studia – dodała Bailey. – Logan mówił, że na Southeastern mają niezły poziom. Łatwo mi będzie dojeżdżać.

– To dobra uczelnia – potwierdziła Raine. – Jestem tam nauczycielem akademickim na wydziale sztuki.

– Logan już mi o tym wspomniał.

– Naturalnie, ja i Logan skończyliśmy Tulane.

Wypowiedziała te słowa z delikatnym naciskiem, jakby było oczywiste, że Southeastern nadaje się dla ludzi takich jak Bailey, lecz nie dla Abbottów. Bailey natychmiast się najeżyła.

– A to dlaczego? – spytała. – Tulane jest droższe?

– Oho, kotki pokazują pazurki – mruknął August, podnosząc kieliszek.

– Jest – przytaknęła Raine – ale nie w tym rzecz. To rodzinna tradycja. Mama i tata też tam studiowali, dziadkowie również. Tutaj przykładamy wagę do takich kwestii.

Bailey zjeżyła się jeszcze bardziej.

– Moja matka studiowała na uniwersytecie życia i poradziła sobie doskonale – powiedziała oschle.

– Celny strzał. – Rozbawiony August popatrzył na Raine.

Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Paul.

– Jeździsz konno, Bailey?

– Kiedyś jeździłam, ale od lat już nie.

– Dziewczyna ze wsi nie jeździ na koniach? – Raine uniosła brew. Wydawała się rozbawiona. – A to dlaczego?

– Nie śmiejcie się, ale boję się koni. Koszmarnie się ich boję.

Nikt się nie roześmiał. Przy stole zapadła cisza.

– No cóż. – August sięgnął po kieliszek, żeby wznieść toast. – To coś nowego. Pani na włościach, właścicielka wszystkiego, co wokół, boi się tego, co będzie widywała najczęściej. Zdrowie pani Abbott.

– Zamknij się, August! – rzuciła Raine. – Straszny z ciebie bałwan. – Odwróciła się do Bailey. – Konie to najpiękniejsze i najłagodniejsze stworzenia na tej planecie. Jak możesz się ich bać? Co się stało?

– Koń mnie zrzucił i niemal stratował. – Bailey popatrzyła na męża. – Kiedy opowiadałeś mi o tym, co zdarzyło się Henry’emu, wszystko mi się przypomniało.

Logan zacisnął palce na jej dłoni.

– Chłopak przekonał ją, żeby dosiadła konia, na którym nie powinna była jeździć – wyjaśnił.

– Typowe. – August uśmiechnął się ironicznie. – Tylko facet mógłby nakłonić spokojną dziewczynę do czegoś niebezpiecznego.

Logan go zignorował.

– Na pewno jeszcze spróbuje – powiedział.

– Kiedy będę gotowa – wtrąciła pośpiesznie Bailey.

– Oczywiście, że kiedy będziesz gotowa, skarbie. – Popatrzył na Paula. – Może pojeździłaby na Abisynce?

– Idealny wybór – przytaknął Paul i zwrócił się do Bailey: – Dawniej była koniem do gry w polo. Słodka i łagodna jak baranek.

– Trzymamy ją, bo jest świetną towarzyszką dla źrebaków – dodał August.

– I świetnie nadaje się dla dzieci – podkreśliła Raine.

Paul odkaszlnął, słysząc tę uszczypliwość. Widać było, że czuje się niezręcznie.

– Logan, powiedz nam, jak się poznaliście – poprosił.

Logan spojrzał na Bailey.

– Ty im opowiedz, kochanie – zachęcił ją.

– Było bardzo romantycznie.

– Potrzeba nam więcej wina. – August podniósł pustą butelkę. – Możemy, Logan?

– Oczywiście, że tak.

– To był pierwszy wieczór moich wakacji… – Zerknęła na męża. – Właściwie i moich, i jego. Zostałam napadnięta podczas spaceru po plaży.

Paul uśmiechnął się do niej.

– Brawo, Logan! – rzucił. – Bardzo oryginalne.

– Może i faktycznie, ale nie jestem aż tak sprytny – odparł ze śmiechem Logan.

– Uratował mnie – dodała Bailey. – Mój rycerz na białym koniu.

Raine przewróciła oczami.

– Boże, dopomóż – wymamrotała.

– Był przy mnie przez cały czas, mimo że czekanie na ochronę, a potem na policję, trwało wiele godzin. Mówiłam mu, żeby sobie poszedł, ale się uparł. – Westchnęła. – Razem oglądaliśmy wschód słońca. To była najbardziej romantyczna noc mojego życia.

– Wybaczcie, ale chyba zaraz zwymiotuję – oświadczyła Raine. – Auguście, podaj mi butelkę.

– Potem nie rozstawaliśmy się ani na moment – ciągnęła Bailey.

– I przedłużyliśmy nasze wakacje…

– Bo nie mogliśmy się rozstać.

– To chyba jakiś trend – wtrącił August. – Tutaj rodzi się mnóstwo nowych trendów.

Paul spojrzał na niego z irytacją.

– Uznaliście, że nie ma mowy o pożegnaniu? – spytał.

– Właśnie. Po prostu… wiedzieliśmy. – Logan popatrzył żonie w oczy. – To była słuszna decyzja. Byliśmy sobie pisani.

– Oświadczył mi się…

– A ona się zgodziła.

– Reszta jest historią, jak to mówią – wtrącił szybko Paul.

– Żyli długo i szczęśliwie – dodała Bailey i uśmiechnęła się do męża.

– Najwyraźniej nie opowiadał ci o True.

Przy stole zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na Raine.

– A dlaczego miałbym tego nie robić? – zapytał Logan głosem, który zdawał się wibrować.

Bailey nigdy nie słyszała, żeby tak mówił, ale zabrzmiało to groźnie.

– Oboje wiemy dlaczego, braciszku. W tej rodzinie nikt nie żyje długo i szczęśliwie

6

Dni mijały jeden po drugim. Po tygodniu Bailey nadal nie mogła uwierzyć, że mieszka w tym magicznym miejscu i że poślubiła własnego księcia. Spędzali razem niemal każdą chwilę, ale dzisiaj Logan musiał jechać do Nowego Orleanu, do swojej firmy, która zajmowała się zagospodarowywaniem i zarządzaniem gruntami.

Po raz pierwszy została sama w nowym domu. Przyszło jej do głowy, że mogłaby się zająć finalizowaniem transportu swoich rzeczy z Nebraski, a także zadzwonić do przyjaciółki Marilyn, ale zamiast tego postanowiła zwiedzić okolicę.

Założyła adidasy, chwyciła kurtkę i wyszła. Zdecydowała się najpierw odwiedzić stajnię i sprawdzić, czy wystarczy jej odwagi, by poczęstować marchewką klacz, którą wybrał dla niej Logan. Jak mogłaby bać się konia o imieniu Abisynka?

Gdy wyszła za bramę, z krzaków wypadł pies, którego po przyjeździe widziała z okna sypialni.

– Cześć. – Przykucnęła i wyciągnęła rękę.

Pies podbiegł do niej, entuzjastycznie machając ogonem. Podrapała go za uszami, na co omal nie dostał epilepsji z radości.

– Tony – oznajmiła. – Przyjacielski z ciebie mały psiak.

Doszła do wniosku, że może nie taki znowu mały, ale mimo wszystko szczeniak i niewątpliwie kundel. Biały i zapuszczony, nieproporcjonalny, z czarną łatą na oku i z wielkim, głupkowato wesołym pyskiem.

– Masz w sobie coś z pitbula, co?

Tony szerzej otworzył pysk, a ona się roześmiała.

– Gdzie twój pan? Na pewno za tobą tęskni. No, idź. Idź do domu.

Ruszyła w kierunku stajni, a Tony za nią, więc przystanęła.

– Zostań – rozkazała. – Henry będzie cię szukał.

Tony zignorował polecenie i tylko skakał wokół niej, a potem odbiegał. Co jakiś czas wpadał w krzaki i wracał, niemal komicznie zadowolony z siebie. Bailey uznała, że spyta o Henry’ego w stajni i sama odprowadzi do niego psa.

Gdy zbliżała się do budynku, przytruchtały do niej dwa inne psy, te, które widziała w dniu przyjazdu na farmę. Tony błyskawicznie do nich dołączył, żeby bawić się z nimi w berka. Bailey przyglądała się im przez chwilę, po czym weszła do stajni. Pachniało w niej ziemią, ale i świeżym sianem oraz czystą słomą. Kilka koni podeszło do drzwi boksów, żeby wyjrzeć. Patrzyły na nią smutno, gdy szła przed siebie, nie zatrzymując się, by je poklepać albo zaproponować im przekąskę.

Logan wspomniał jej, że rankami wszyscy w stajni są bardzo zajęci: trzeba nakarmić i wyprowadzić na wybieg zwierzęta, a także posprzątać boksy i przyjąć weterynarza. Bailey doszła do wniosku, że najwyraźniej było już po porannych czynnościach, gdyż teraz panował tu spokój.

Przychodziła do stajni z Loganem przynajmniej raz dziennie od dnia przyjazdu. Tamte wizyty były zupełnie inne niż dzisiejsza. Logan pokazywał jej każdego konia z osobna i tłumaczył, które są tu chwilowo, a które należą do Abbott Farm. Wyjaśnił, że zwierzęta gorącokrwiste to klasyfikacja, a nie rasa, a potem cierpliwie opowiadał jej o różnicach między ogierami, wałachami, źrebakami, źrebicami i klaczami.

Codziennie udzielał jej lekcji. Jednego dnia mówił o przyuczaniu źrebiąt poprzez opiekę nad nimi, innego o najlepszym wieku dla źrebaka lub źrebicy do oswajania z siodłem, jeszcze innego o ujeżdżaniu.

Pewnego razu usiedli na odkrytych trybunach i przyglądali się lekcji jazdy. August okazał się despotą wywrzaskującym polecenia z rogu wybiegu, ale jego uczennica nie traciła zimnej krwi. Reagowała korektami tak subtelnymi, że Bailey nie była w stanie ich wychwycić. Logan jednak nie miał z tym problemu. Przyglądał się z fascynacją i przez cały czas szeptał Bailey do ucha uwagi o niezwykłych umiejętnościach dziewczyny oraz sportowych walorach konia. Bailey zrozumiała, że konie były pasją nie tylko matki Logana, ale i jego samego.

Również z tego powodu zjawiła się dzisiaj w stajni. Chciała przezwyciężyć strach i dzielić fascynację końmi z mężem.

Trzymała się środka przejścia między boksami, czując, jak ze zdenerwowania ściska ją w brzuchu. Konie były piękne i zarazem przerażające. Przypomniało się jej, jak w dzieciństwie galopowała przez pole, na oklep, z wiatrem we włosach, radosna i wolna niczym ptak.

Pamiętała też, jak wsiadła na ogiera, który ją zrzucił, jak poczuła jego siłę i poznała, co to strach, być może po raz pierwszy w życiu. W tamtej chwili uświadomiła sobie, że to nie ona kontroluje sytuację, lecz ważące grubo ponad pół tony zwierzę.

Pomyślała ze smutkiem, że tamten ogier nadal ma nad nią władzę. Nadeszła pora na zmianę.

– Bailey?

Odwróciła się gwałtownie, niemal zderzając się z Augustem. Błyskawicznie wyciągnął rękę i ją podtrzymał

– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – powiedział.

– Nic się nie stało. – Cofnęła się o krok. – Moja wina, zamyśliłam się. Na razie.

– Czekaj. Chciałem z tobą porozmawiać, przeprosić cię za swoje zachowanie podczas kolacji.

– Nikt już o tym nie pamięta.

– Nieprawda, ja pamiętam. – Znów chwycił ją za rękę, ale bardzo delikatnie. – Zachowałem się nieuprzejmie, prostacko i… niewybaczalnie, ale i tak poproszę cię o wybaczenie.

Przyglądała mu się uważnie. Być może z nią pogrywał, ale właściwie co z tego?

– Już zapomniałam i nie mam do ciebie żalu, Auguście.

– Poważnie?

– Poważnie. – Wysunęła dłoń z jego uścisku.

– Nic dziwnego, że Logan się w tobie zakochał. – Zrównał z nią krok. – Przyszłaś odwiedzić Abisynkę?

– Skąd wiesz?

– Przeczucie, wzmocnione tym, że z kieszeni wystaje ci coś, co wygląda jak marchewka.

Mimowolnie położyła dłoń na kieszeni, po czym się roześmiała. Rzeczywiście, dopiero teraz zauważyła sterczący czubek marchewki.

August zerknął z ukosa na Bailey.

– Parę dni temu widziałem cię na trybunach. Co sobie pomyślałaś?

– O czym?

– O mnie, oczywiście. Zawsze chodzi o mnie. Spytaj kogokolwiek.

Znów się roześmiała. Przy pierwszym spotkaniu wzięła Augusta za człowieka, któremu świetnie wychodzi naigrywanie się z innych, teraz jednak stało się jasne, że potrafił również śmiać się z siebie.

– Chcesz znać prawdę? – spytała.

– Naturalnie.

Dotarli do boksu Abisynki, a klacz podeszła ich przywitać. Bailey wyjęła z kieszeni jedną z marchewek.

– Uznałam, że jesteś skończonym sukinsynem – oznajmiła szczerze. – Przyszło mi nawet do głowy, że wolałabym dać się zastrzelić, niż zostać twoją uczennicą.

Teraz to on się roześmiał.

– Wiedziałem, że się zaprzyjaźnimy.

Miałaby się zaprzyjaźnić z tym mężczyzną? Jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić. Klacz trąciła ją chrapami i cicho zarżała.

– Wie, że masz coś dla niej. Wyczuwa to. – Wyjął z ręki Bailey marchewkę i połamał ją na kawałki. – Złącz ręce w miseczkę, o tak.

Zademonstrował, a gdy ułożyła dłonie, wsypał na nie kawałki marchwi.

– Właśnie tak – powiedział cicho. – Poczęstuj ją.

Ręce Bailey drżały tak, że August musiał je przytrzymać. W końcu koń przyjął przekąskę; jego pysk był miękki jak aksamit.

– Jest bardzo łagodna – odezwał się August. – Naprawdę nie ma się czego bać.

Bailey znów się zaśmiała. W dzieciństwie karmiła konie bez strachu i wydawało się jej to zupełnie naturalne. Tamte dni odeszły w przeszłość, ale pocieszyła się, że wkrótce będzie lepiej. Więź ze zwierzęciem miała w sobie coś magicznego.