Strona główna » Obyczajowe i romanse » Pieśń koguta

Pieśń koguta

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-07-03391-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pieśń koguta

Ta niewielka objętościowo książka jest jednym z najbardziej znanych i cenionych tytułów Viktora Fischla (1912–2006), czeskiego prozaika żydowskiego pochodzenia, także poety, twórcy literatury faktu, autora książek dla dzieci i tłumacza.

Pieśń koguta to liryczna narracja starego wiejskiego lekarza, który stojąc u progu śmierci, szuka odpowiedzi na podstawowe egzystencjalne pytania. Mający za sobą gorzkie życiowe doświadczenia doktor prowadzi ciągły spór o sens istnienia ze swoim alter ego – rezolutnym i tryskającym energią kogutem Pedro, wyśpiewującym codziennie pieśń zwycięstwa na cześć słońca, piękna, cudu życia.

Pieśń koguta jest opowieścią pełną ciepła, mądrej zadumy i żywych emocji, choć jednocześnie naznaczoną smutkiem i melancholią. Bogactwo emocji towarzyszących lekturze wynika z natury autora: Viktor Fischl nie jest człowiekiem, który godzi się bez sprzeciwu ze wszystkim, co nieuniknione. Godzi się, bo nie ma innego wyjścia, ale godzi się, walcząc.

Polecane książki

Najnowsza książka Barbary Brennan, autorki światowych bestsellerów medycyny niekonwencjonalnej „Dłonie pełne światła” oraz „Światło życia” Barbara Brennan jest jedną z najbardziej wpływowych uzdrowicielek i jasnowidzących w XXI wieku, której warsztaty i książki wpłynęły na życie milionów ludzi na ca...
Książka o ludzkich losach, o wielkości i znikomości istnienia, o powtarzaniu się cyklu życia i śmierci, a także o miłości i niespełnieniu. Podlasie i Mazury zostały w niej ukazane jako miejsce magiczne, uwikłane w historię i porzucone. Bohaterami tej rozpisanej na wiele głosów opowieści są ludzi...
NOWOŚĆ 2016! Publikacja „Informator księgowego 2016” to ponad 80 stron tabel, zestawień, wskaźników, które są prawdziwym dobrodziejstwem dla każdej księgowej. W tej publikacji zebraliśmy wszystkie najważniejsze wskaźniki i stawki potrzebne w pracy nawet najbardziej wymagającej księgowej. Zostały one...
Anioły to twoje dobre duchy, które w trudnych chwilach dodają ci siły i otuchy, byś mógł realizować swój cel duchowego wzrastania ku boskości. Bez względu na to, jaką duchową ścieżką podążasz, one zawsze oferują ci swoje przewodnictwo i inspirację. Encyklopedia aniołów – istot pochodzących z różnych...
„Przetrwać noc” Krzysztofa Piotra Łabendy to kryminał polityczny. Książka jest opowieścią złożoną z dwu części: „Czarna perła” i „Pęczek konwalii”. W dość znacznym stopniu jest kontynuacją wydanej wcześniej książki tego autora pt. „Kleszcz”. Zar&oac...
Przypadkowe spotkanie dwóch kolegów ze studiów oraz ich towarzyszek owocuje wspólnym rejsem po Bałtyku. Czwórka przyjaciół, nieduży lecz wygodny jacht, żeglarska pogoda – czegóż chcieć więcej? Rejs zapowiada się wspaniale, jednak dość szybko na jaw wychodzą poważne problemy w obu związkach. Żegl...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Viktor Fischl

Viktor Fischl

Pieśń koguta

Przełożył
Krzysztof Rejmer

Czytelnik

Warszawa 2016

I

– Wygrana! Wygrana! – budzi mnie Pedro każdego dnia o poranku. Rozrywa
noc niczym uderzenie błyskawicy, a fanfara jego przenikliwego głosu
brzmi tak, jak sygnał do ataku grany na trąbce. – Wygrana! Wygrana! –
słyszę jego nawoływanie, otulony jeszcze w pajęczyny ostatnich,
poprzedzających świt snów. Kiedy już się ocknę, to zanim jeszcze
cokolwiek ujrzę, widzę na różowiejącym niebie ciemny zarys jego
sylwetki. Stoi w rozkroku na płocie, jak wojownik na barykadzie, i zwycięsko wymachuje proporcem ogona.

Srebrzysta macica perłowa rozbrzasku nadchodzi po pokrytych rosą grudach
pól i głaszcze strzechy niskich domów. Noc dała już rozkaz do
uporządkowanego odwrotu i strumienie światła gnają ją przed sobą na
całym froncie. Kiedy wstaję i podchodzę do okna, aby odetchnąć świeżą
wonią pachnącej porankiem ziemi, Pedro, teraz już w pełnej krasie
nasyconych barw, wypina pierś, jak gdyby to on unosił cały ciężar złotej
kuli słońca wysoko ponad horyzont. A słońce, jak gdyby mu płaciło za
jego trud, pozostawia płatki złota na jedwabiu jego czarnych, modrych,
czerwonych i brązowych piór.

– Wygrana! – znów woła Pedro. – Wygrana! – A w chwili, w której
spostrzega, że stoję w oknie, przylatuje do mnie z płotu.

– O co tyle hałasu? – pytam go, drobiąc chleb i sypiąc ziarno na
parapet.

Dziobie łapczywie jak po ciężkiej pracy, jednak i przy tym podśpiewuje,
a pomiędzy kęsami strawy odpowiada mi:

– Piękny poranek. Piękny dzień.

– Dzień jak co dzień – odpowiadam, nalewając do szklanki zimne mleko i zagryzając posmarowaną masłem pajdą chleba.

– Nie, nie – upiera się przy swoim. – Dzisiejszy dzień jest piękniejszy
niż wczorajszy. Jutro zaś będzie piękniejsze niż dziś.

– Powtarzasz to zawsze, czy słońce, czy gradobicie, czy świat rozkwita,
czy też leży pod śniegiem. A idź ty z tym swoim wiecznym: Wygrana! A idź
ty z tym swoim: Dziś jest piękniej niż wczoraj.

– A jednak to ja mam rację, a nie ty ze swoim: Dzień jak co dzień –
odpłaca mi tą samą monetą. – Dziś jest piękniejsze niż wczoraj, ponieważ
dziś jest, a wczoraj już nie ma – znów się rozgdacze zwycięsko, jak
gdyby się ze mnie wyśmiewał.

Na języku mam wiele możliwych odpowiedzi. Mógłbym mu mówić o dużo
piękniejszym wczoraj, które pozostało i pozostanie zapisane w pokładach
mojej pamięci. Mógłbym go ostrzec, że nie jest dobrze chwalić dzień
przed zachodem słońca. To już wiedzieli nasi dziadowie, ale ja mam do
czynienia z Pedrem i wiem, że jego koguciemu myśleniu te spostrzeżenia
są obce, choćby mnie wydawały się nie wiem jak bardzo oczywiste. Tak
więc zamiast wszystkiego innego, zanim wstanę od stołu, rzucam tylko:

– A co będzie, jeśli jutro się nie zbudzę i wyniosą mnie, wykopią grób i zasypią ziemią? A co będzie, jeśli w nocy łasica skoczy ci do gardła i zamiast na płocie, znajdę cię w ogrodzie ogryzionego przez myszy,
rozebranego przez mrówki? Będzie także i wtedy dziś piękniejsze niż
wczoraj?

Nie czekam na odpowiedź. Mówię tak tylko po to, aby wiedział, że nie ma
racji. Pedro jednak bez namysłu, jak gdyby od dawna przygotowany na moje
słowa, przelatuje z parapetu z powrotem na płot i stamtąd do mnie woła:

– I wtedy, doktorze, będzie piękny dzień. Będzie i bez nas, ale będzie
piękny. – I pieje głośniej niż przedtem, a koguty z całej wsi
przyłączają się do jego wspaniałego chorału.

II

Tak rozmawiamy, Pedro i ja, już od dawna.

Za wszystko ponosi odpowiedzialność Anna. Ktoś ze wsi przyniósł go, gdy
byłem chory, pomiędzy niebem a ziemią, jak to się tu u nas mawia. (Mnie
samemu wydaje się, że jestem pomiędzy niebem a ziemią również wtedy, gdy
jestem zdrowy, a od czasu, kiedy Pedro jest ze mną, jestem tego więcej
niż pewien). Rosół miał mnie ponoć postawić na nogi. Po dwóch talerzach
będę zdrowy jak ryba. Będę łamać skały. Wyskoczę z łóżka jak młody jeleń
i zapragnę nosić cały świat niczym różę w klapie płaszcza.

I wtedy Anna powiedziała:

– Popatrz, jaki jest piękny. W całej wsi nie znajdziesz piękniejszego
galanta. Don Pedro, tak go nazwę, Don Pedro. – Klaskała z radości i roztańczyła się po pokoju, unosząc koguta w ramionach.

Okazało się, że jeśli nadacie kogutowi imię, możecie pożegnać się z myślą, że kiedyś skończy jako niedzielne pieczyste na waszym stole.
Okazało się jeszcze wiele innych rzeczy. Nie tylko to, że Pedro rozumie
mnie (w tym nie widziałem nic dziwnego, bo i psy, i konie mnie
rozumiały, więc dlaczego kogut nie miałby być równie mądry jak one?),
ale – i to mnie zdziwiło bardziej – że także i ja rozumiem jego
gdakanie. Szybko też pojąłem, że Pedro jest nie tylko mądrzejszy niż
psy, konie i koty, ale mądrzejszy od wielu ludzi, których znałem. A potem, kiedy kolejne wiosny następowały po zimach, okazało się, że i miara życia, jaką mu odmierzono, daleko przerasta liczbę lat przypisaną
wielu innym istotom.

Tak to się właśnie zaczęło. Już następnego dnia zbudziło mnie pianie
koguta. Na różowiejącym za oknem niebie rysowała się jego ciemna
sylwetka.

– Wygrana! – wołał pełnymi płucami. – Wygrana! – A gdy tylko mnie
spostrzegł, zaczął śpiewać: – Wstawaj, doktorze, jest piękny dzień.

Dopiero dużo później zdziwiłem się, jak dobrze go rozumiem. Bez namysłu
wstałem i podskoczyłem do okna. Łapczywie oddychałem powietrzem
pachnącym rosą, ziemią i trawą, i głośno mu odpowiedziałem:

– Dzień dobry, Pedro. Masz rację, kamracie. Masz rację. Piękny dzień.

A Pedro latał z płotu na parapet i z powrotem z parapetu na płot, i śpiewał, a ja mu klaskałem i wtórowałem. Tak nas wtedy znalazła Anna.

Nie wiem, jak długo stała na progu bez słowa. Potem cała się rozkołysała
dzwoneczkami śmiechu, przybiegła do mnie i znów roztańczyła się po
izbie. Jednak tym razem ściskała w ramionach mnie.

III

Teraz obaj, Pedro i ja, jesteśmy już starzy. Dawniej jeździliśmy konno.
Wskakiwałem na siodło, a Pedro siadał na moim ramieniu i tak
kłusowaliśmy od wsi do wsi. Patrzyliśmy na świat z góry, Pedro zwycięsko
machał skrzydłami, rywalizowaliśmy w śpiewie i wjeżdżaliśmy do wsi jak
zdobywcy. Jednym skokiem pokonywaliśmy rowy, skracaliśmy sobie drogę
przez las, a stada gęsi i kierdele owiec pierzchały przed nami.

Teraz ja i Pedro jesteśmy już starzy. Już nie jeździmy po okolicy. Dawno
sprzedałem konia i siodło, a z wizytami chodzę tylko po naszej wsi,
jedynie tam, gdzie mnie jeszcze nogi doniosą. Wyruszamy zawsze rano, ja
z torbą pełną leków i opatrunków na ramieniu, z kijem w prawej ręce –
kij jest sękaty, z czereśniowego drzewa, jego ciepło w mojej dłoni jest
niczym ciepło żywego ciała – na moim lewym przedramieniu stoi Pedro i rozgląda się po okolicy niby zamkowa straż.

Dawniej się z nas śmiali. – Sokolnik – poszturchiwały się chłopki przy
studni. – Ma nierówno pod sufitem. – Chwytały się pod boki i chowały
twarze za zasłony ogorzałych dłoni. Chłopi porozumiewawczo popatrywali
na siebie, a ledwieśmy ich minęli, wzruszali ramionami. – Cudak – mówili
albo przynajmniej tak myśleli. Ale posyłali po mnie, gdy ich żony
rodziły, gdy dzieci miały gorączkę, gdy podczas żniw nastąpił który na
kosę, a na innego przewrócił się źle naładowany wóz, gdy w zimie
znaleziono chłopa spitego i na wpół zamarzniętego w śniegowej zaspie,
gdy się przy święcie poharatali nożami w gospodzie. Posyłali po mnie, bo
wiedzieli, że jeśli to możliwe, doktor pomoże. Płacili jajkami, jabłkami
i masłem, aż w końcu przywykli. Przywykli do tego stopnia, że jeśli rano
doktor, ten cudaczny sokolnik z kogutem, na którego wołał Pedro, nie
pokazał się rano we wsi z torbą na ramieniu, przychodzili zapytać, czy
nic się nie stało.

Teraz, kiedy jak zawsze wychodzimy rano, nikt już nie widzi nic dziwnego
w tym, że Pedro siedzi na mojej ręce, w drugiej zaś mam sękaty kij z czereśniowego drzewa.

Najpierw idziemy do starej Terezy. Siedzi na niskim stołeczku, który
wynieśli jej za próg, z rękoma złożonymi na podołku, patrzy przed
siebie, w pustkę, na pierwsze promienie słońca, wspierające się o błyszczącą srebrem przyłbicę jej włosów, i nie widzi, że nadchodzimy.
Pozdrawiam ją z oddali, a Pedro głośno oznajmia nasze przybycie, wtedy
ona, jakby obrośnięta gęstymi krzewami, zdejmuje zawój za zawojem,
przedziera się przez mgłę, w końcu odgarnia koronki przeczucia, a kiedy
już zacznie mnie poznawać, kiwa głową na znak, że wie, kim jestem. Wiem
już, co będzie dalej, i cierpliwie czekam, aż potwierdzi słowami, że
mnie rozpoznała.

Powoli, tak cicho, jak cichy jest szelest liści spadających jesienią z gołych już niemal gałęzi drzew, z jej wąskich, bezbarwnych warg spływa
słowo za słowem:

– Tańczyłam jeszcze na waszym weselu.

Potem odprowadzamy ją do izby, z jednej strony ja, z drugiej jej wnuczka
Marta. Ma piętnaście lat i jest piękna. Długie włosy koloru
dojrzewających kłosów pszenicy opadają swobodnie na ramiona, które już
miękko zaokrąglają się jak u młodej kobiety; dumnie niesie przed sobą
kielichy rozkwitających piersi, a błyszczące łydki jej bosych nóg z trudem powstrzymują się od tańca.

I Tereza była kiedyś piękna. Jest starsza ode mnie, może o dziesięć,
może o piętnaście lat, ale i ja jeszcze pamiętam jej urodę. Chłopi
połykali ją wzrokiem, odwracali się za nią, stawali jak wryci,
oczarowani falowaniem jej bioder. Teraz ledwie słyszę bicie jej serca
pod wyschniętymi piersiami, na które i ja się gapiłem, gdy jeszcze były
pełne. Zginam kark pod ciężarem smutku, kiedy tylko widzę obok siebie
Terezę i jej rozkwitającą wnuczkę.

Ostukam staruszkę i dam jej lek. Znam na pamięć każdy szelest jej serca
i wiem, że moje leki już od dawna jej nie pomagają, ale jeszcze przez
rok, a może tylko przez pół, bezbarwne wargi Terezy z każdą łyżką będą
ssać kropelkę nadziei.

Potem odprowadzamy ją za próg, a zanim ciężko usiądzie na niskim
stołeczku, powtórzy:

– Tańczyłam jeszcze na waszym weselu.

Potem słońce znów oprze się na srebrnej przyłbicy jej włosów. Tereza
złoży ręce z koronką niebieskich żył na wystygłym łonie i będzie patrzeć
na wrzeciono pustki, które omota ją jeszcze przed moim odejściem.

Pedro wie, jak ciężkie chmury przewalają się w moim sercu, gdy opuszczam
dom Terezy, i stara się rozweselić mnie błazeńskimi sztuczkami.
Przelatuje z mojej ręki na płotek, siada mi na głowie i macha skrzydłami
niby wachlarzem, pieje mi w ucho, a nim zdążę zareagować, znów jest na
płocie i podśmiewa się ze mnie z bezpiecznej odległości.

– Błaźnie – złoszczę się – głupi błaźnie!

– Doktorze – małpuje mnie – mądry doktorze!

Widzę, że z nim nie wygram, więc uderzam w jego słaby punkt.

– Bezwstydniku – besztam go – awanturniku!

Wiem, że podczas gdy badałem Terezę, jak zawsze przepędził jej koguta,
potargał mu grzebień, do krwi podziobał głowę i wygnał z krzykiem na
śmietnisko za płotem, a gdy już się go pozbył, popędził za największą
kurą w stadzie. Co prawda z gdakania, które dochodziło do izby, wnoszę,
że zbytnio się nie broniła. Mimo to besztam go jako gwałciciela,
nicponia i lubieżnika.

– Miej odrobinę rozumu – broni się Pedro. – Tyle krzyku o trochę
miłości?

– Cóż ty wiesz o miłości, nikczemniku?

– Nie ma nic piękniejszego.

– Ty to nazywasz miłością, dzikusie? – ciskam w niego płomienie gniewu.

– Dla mnie to właśnie miłość – powiada niewinnie i upiera się przy
swoim: – Nie ma nic piękniejszego.

– Nie wstydzisz się? – apeluję do jego koguciego sumienia. – Nie żal ci
tego biedaka, którego wygnałeś na śmietnisko?

– I wśród kogutów zdarzają się rogacze – odpowiada tak, jak gdyby
wzruszał ramionami.

– Będzie ich mniej, gdy zrobię z ciebie kapłona – nie mogę się
powstrzymać.

Długo milczy. Nie odpowiada na moją groźbę. Chyba posunąłem się za
daleko. Jest dumny, nie ma dumniejszego niż on, a ja zaczynam żałować
swych przykrych słów. Wiem teraz, że to wszystko to tylko gwałtowny
deszcz z chmury spowijającej moje serce. Teraz, gdy chmura już się
rozpłynęła, szukam słów, którymi mógłbym się wytłumaczyć. Aż wreszcie on
sam pomaga mi wybrnąć z zakłopotania.

– Wtedy – mówi poważnie – już nie mógłbym rano śpiewać pod twym oknem i chwalić urody pięknego dnia.

A ja, stary głupiec, daję mu się złapać na lep, chwytam się tego jak
tonący źdźbła i szybko kończę nasz spór.

– No dobrze, już dobrze – mamroczę, jak gdybym to ja, a nie on, dopuścił
się czegoś złego.

Jest mi teraz lżej, jak wtedy, gdy dwóch przyjaciół poda sobie ręce na
zgodę. Gdy tylko Pedro przekonuje się, że jest już po burzy, wzlatuje z mojego przedramienia, na którym dotąd siedział, odlatuje na najbliższy
płot i z bezpiecznej odległości pokrzykuje na mnie:

– A tak z ręką na sercu, doktorze. Trochę mi zazdrościsz?

Macham na niego kijem, a że jest w moim zasięgu, ucieka przede mną po
sztachetach płotu. A ja biegnę za nim, ale obaj wiemy, że teraz to już
tylko udaję gniew.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Strona redakcyjna

TYTUŁ ORYGINAŁU: Kuropění

© Copyright by Heirs of Viktor Fischl, 2016

PROJEKT GRAFICZNY OKŁADKI: Wiesław Rosocha

REDAKCJA: Katarzyna Heidrich-Żurkowska

Wydanie I elektroniczne

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”
ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl

© Copyright for the Polish translation by Krzysztof Rejmer, 2016
© Copyright fot the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2016

ISBN 978-83-07-03391-4