Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Po złej stronie lustra

Po złej stronie lustra

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-815-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Po złej stronie lustra

Lisa Johnson ma wszystko, o czym marzą przeciętni ludzie: urodę, sławę, bogactwo. Sielanka jednak kończy się w dniu, w ktorym ulega tajemniczemu wypadkowi na planie swojego najnowszego filmu. Po wyjściu ze szpitala doświadcza coraz częstszych omdleń oraz szeregu innych dolegliwości... jak choćby wizyt w alternatywnej rzeczywistości. Jawa i sen zaczynają zacierać się coraz bardziej, a ona z przerażeniem uświadamia sobie, że zaczyna balansować na krawędzi obłędu. Podczas jednej z wizyt w równoległej rzeczywistości Lisa poznaje demoniczną Kobietę w Bieli, która składa jej propozycję nie do odrzucenia...

Polecane książki

Książka opisuje wyszkolenie i dyscyplinę Wojska Polskiego w latach 1815-1830, uwzględniając rolę Wielkiego Księcia Konstantego jako Naczelnego Wodza. Omówiono tu wyszkolenie piechoty, kawalerii, artylerii i inżynierii, przebieg i organizację wielkich manewrów i wielkich parad, regulaminy i przep...
Książka jest analizą procesu odrodzenia i modernizacji Chin. Stanowi próbę odpowiedzi na pytania o źródła i następstwa tego procesu, także w wymiarze ogólnoświatowym. Odrodzenie i modernizacja Chin są jednym z najważniejszych fenomenów współczesności. Sukces lub n...
Już od 24 grudnia 2013 r. podwykonawcy mają dodatkową ochronę, która została im zagwarantowana nowelizacją ustawy Prawo zamówień publicznych z dnia 8 listopada 2013 r. W e-booku "Nowe zasady rozliczania się z podwykonawcami. Ustawy Prawo zamówień publicznych z komentarzem eksperta" znajdziesz dokład...
Jako dzieci nigdy nie wiemy, co czeka nas za rogiem, ale zawsze czekamy na to „coś” z wielką ciekawością i niecierpliwością. Jako dorośli wiemy, że za każdym rogiem coś się czai, ale prędzej robimy krok w tył, niż wyglądamy, by sprawdzić co to takiego. Dlatego też dzieci żyją w rzeczywistym świecie,...
Zabawna i ironiczna seria dla dzieci o rodzinie, która jest nieco bardziej zwariowana niż inne. Jackie French i Stephen Michael King stworzyli książkę, która zachwyci młodych czytelników. A zwłaszcza takich, którzy nie lubiągrzecznych i nudnych książeczek.Cyryl marzy o normalnym życiu i chce iść d...
Kendall i Sawyer poznali się na ślubie przyjaciół, wspaniale się bawili, potem poszli do łóżka. Wymienili się telefonami, ale Sawyer nie zadzwonił do Kendall. A ona, mimo że wywarł na niej niezatarte wrażenie, nie chciała dzwonić do niego pierwsza. Po kilku tygodniach w agencji PR, gdz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa K. C. Hiddenstorm

K. C. Hiddenstorm

Po złej stronie lustra

© Copyright by K. C. Hiddenstorm & e-bookowo

Fotografia na okładce:

Projekt okładki: Karolina Mikołajczuk

ISBN e-book 978-83-7859-815-2

ISBN druk 978-83-7859-816-9

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

WydanieI 2017

 

 

 

 

Jest niedobrze. Próbowałem spać przez ostatnie pół godziny i nie mogłem (…) Tego popołudnia czytałem to, co napisałem… I to wydawało mi się żywe. Wiem, że wydaje się żywe, bo moja wyobraźnia uzupełnia to drobiazgami, których inna osoba nie potrafiłaby zrozumieć. Chciałem powiedzieć, że to próżność. Ale to wygląda również jak jakieś czary… A ja po prostu nie mogę żyć w tej teraźniejszości. Oszalałbym, gdybym w niej żył.

John Fowles „Kolekcjoner”

 

 

Kto ukrywa własne szaleństwo, umiera niemy.

Henri Michaux

 

 

 

 

 

PrologWstęp do szaleństwa.Głosy w głowie i pytania o wszechświat

Budząc się razu pewnego, dręczona upiornymi głosami, nie mogłam się całkiem rozbudzić, ani też na powrót zapaść w sen. Krzyczały niespójnie już od wielu dni, a ja patrzyłam bezsilnie, jak mój umysł mąci się i popadaw mrok, nie potrafiąc rozróżnić ułudy od rzeczywistości.

A gdy zmusiłam głosy w mojej głowie, by zaprzestały chaotycznych i nieskładnych wrzasków, te, o dziwo, usłuchały mniei połączyły siły. Jeśli tego właśnie chcesz! – wykrzyknęły strwożone i jako jeden zwarty chór poczęły opowiadać mi wspólną historię…

 

Możliwe, że istnieją równoległe światy…

Możliwe, że istnieje życie po życiu…

Możliwe, że przeżywamy jednoi to samo życie setki razy…

Możliwe też, że jednoi to samo życie przeżywamy raz za razem, lecz na nieskończenie wiele sposobów…

A jeśli raz na setki lat nastąpi anomalia i jedna osoba wiedzie równolegle dwa życia, które zaczynają się przeplatać i zapętlać?

Czy ma to jakieś skutki dla porządku wszechświata, czy raczej przechodzi bez echa, zatracone w bezkresie istnień i mnogości światów?

Jakie mogą być konsekwencje dla dotkniętej tym zjawiskiem jednostki?

Co czuje osoba, przed którą opadła kurtyna skrywająca tajemnice wszechistnienia?

Czymże jest więc rzeczywistość?

A czym wobec tego jest fikcja?

Czy można jednoznacznie odróżnić prawdę od iluzji?

A może nie ma prawdy, bo wszystko jest iluzją, lub może nie ma iluzji, bo prawd jest nieskończenie wiele?

Czy coś przestaje istnieć tylko dlatego, że spychamy to w nicość naszego umysłu, czy też trwa po kres czasu, ściągając nas w mrok?

Czym więc jest szaleństwo, jeżeli rozsądek nie istnieje?

Czy szaleńcem jest ten, kto zobaczył, jak wygląda świat po drugiej stronie lustra i nie bał się o tym głośno powiedzieć, czy raczej ten, kto go za tę wiarę zamknął?

Skąd w ludzkiej rasie to usilna, zakorzeniona niemal u podstaw człowieczeństwa potrzeba, by objąć rozumem wszystko wokoło, a to, czego nie zdoła, strącać w niebyti deprecjonować?

Dlaczego boimy się tego, co inne, nieznane i niewyjaśnione?

Dlaczego tak chętnie przyklaskujemy racji ogółu, a odszczepieńców skazujemy na potępienie?

 

Oto historia obłędu, prawdy, utraconych nadziei i upadku. To opowieść o początku zwiastującym konieci rozpaczliwym końcu będącym początkiem jeszcze większego koszmaru… A może to nic więcej aniżeli sen szaleńca, w który ktoś desperacko pragnął uwierzyć?

Śmiało, przekonaj się o tym osobiście.

Jeśli tylko starczy ci odwagi…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Akt pierwszyLisa

 

 

 

– Au, coś ty?! A to za co to?!

– Nie ma znaczenia. To już przeszłość.

– Ale boli nadal.

– O tak… Przeszłość często boli…

„Król Lew”

 

 

 

Wszelkie nasze złudzenia są tylko wizjami odległej, niedosiężnej prawdy niejasno dostrzegalnej.

Joseph Conrad

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1.

(króliczku…)

 

Znów była w parku. Znów miała pięć lat. Znów miała ten sen.

 

Mała Lisa biegła wesoło, goniąc za kolorowym motylem, śmiejąc się radośnie i wykrzykując raz po raz: Mocilek! Jej poczynaniom przyglądał się uśmiechnięty ojciec siedzący na ławce kilka jardów dalej; trzymana do góry nogami gazeta oraz czujne spojrzenie upodabniały go do niewydarzonego agenta FBI, który próbuje udawać Zwyczajnego Obywatela, tylko nie do końca wie, jak się do tego zabrać.

– Ostrożnie, króliczku – pouczył troskliwie.

Zbyt zaaferowana pogonią za motylem Lisa nawet się nie obejrzała. Ze spojrzeniem utkwionym w jego wielobarwnych skrzydełkach pędziła za nim… i naraz jej nóżki – wciąż dość niezdarne – zaplątały się o siebie, a ona zachwiała się niebezpiecznie, machając rękami niby pisklę uczące się latać. Widząc to, przerażony ojciec poderwał się z miejscai pędem ruszył w jej stronę, z narastającą paniką uświadamiając sobie, że głowa jego ukochanej córeczki zmierza wprost na spotkanie z drewnianą ławką. O Jezu, nie! – zakrzyknął w duchui rzucił się w jej stronę jak baseballista próbujący zdobyć bazę.

Niestety…

Spóźnił się o ułamek sekundy.

Lisa wyrżnęła twarzą o siedzenie ławki z tak wielkim impetem, że aż zadzwoniło jej w uszach, a w odpowiedzi na towarzyszący uderzeniu oślepiający rozbłysk bólu z jej piersi wyrwał się rozdzierający płacz. Niech to nie będzie nic poważnego. Proszę, Boże, niech to nie będzie nic poważnego – jęknął pobladły ze strachu David i ostrożnie schwycił zanoszącą się szlochem córeczkę, odpędzając od siebie sugestywne wizje jej zmasakrowanej buzi ochoczo podsuwane mu przez zdradziecki umysł.

Obracając ją ku sobie, ze zgrozą zauważył, że dolna połowa jej twarzy pokryta jest krwią. Skrzywił się mimowolnie i mocno przytulił Lisę, która nie płakała już, lecz darła się jak opętana. Nie umknęło jego uwadze, że wałęsający się po parku ludzie poczynają odwracać głowy w ich kierunku z typowymw takich sytuacjach niezdrowym zainteresowaniem, które w myślach zwykł był nazywać Syndromem Wścibskiej Ciotki i miał ochotę powiedzieć gapiom parę uprzejmych słów, jednakże teraz najważniejsza była jego malutka córeczka, toteż skupił się tylko i wyłącznie na niej.

– Ciii – wyszeptał jej wprost od ucha. – Wszystko będzie dobrze.

Lisa za nic miała te zapewnienia; wciąż płakała spazmatycznie, wrzeszcząc, jakby obdzierano ją ze skóry. Zatroskany David pogładził ją po ciemnych włosach zaplecionych w dwa warkoczyki i delikatnie ujął za ramiona, odsuwając tak, by ich spojrzenia się spotkały.

– Ciii, nie płacz – powiedział miękko, patrząc głęboko w jej (równie zielone i równie ogromne co jego własne) oczy. – Wszystko będzie dobrze. Już nigdy więcej nie pozwolę ci upaść, króliczku, obiecuję – dokończył, całując ją w czubek noska.

 

2.

(króliczku…)

 

Lisa usiadła na łóżku, odrzucając kołdrę; jak to się często zdarzało, tak i tym razem pragnienie zbudziło ją ze snu. Spojrzała na elektroniczny zegarek na nocnej szafce, bezwiednie dotykając blizny nad górną wargą – zielone fluorescencyjne cyfry pokazywały wpół do czwartej rano. Szlag– pomyślała, krzywiąc się i poszła do łazienki, by nalać sobie szklankę wody.

Kładąc się z powrotem do łóżka, zastanawiała się, co też jej się śniło, jednak nadaremnie – sen rozwiał się i uleciał daleko, gdy tylko otworzyła oczy.

I tak było dobrze.

Bardzo dobrze.

Bo ten sen oznaczał ból.

Opatuliwszy się kołdrą, raz jeszcze musnęła bliznę nieświadomym gestem, którego nie rejestrował umysł, następnie zamknęła oczy i niemal natychmiast zapadła w sen.

 

(Już nigdy więcej nie pozwolę ci upaść)

 

3.

Dzień wlewał się przez okna wzorem wlewanego do foremki ciasta. Zbudzona ciepłą jasnością Lisa przeciągnęła się leniwie na ogromnym łóżku, a gdy wyjrzała przez panoramiczne okno, w jej głowie niby komunikat radiowy rozbrzmiały słowa matki: Tylkow Kalifornii słońce potrafi tak świecić, skarbie. Uśmiechając się do własnych myśli, spuściła bose stopy na podłogę i poszła na dół, do kuchni, zaparzyć sobie kawę. Mocną. Pierwszy kubek kawy zawsze musi być mocny – z takiego założenia wychodziła Lisa Johnson, co, jak przypuszczała, mogło być jednym z wielu czynników, które zafundują jej zawał, zanim dobije czterdziestki, ale gwizdała na to. Żyj tak, jakbyś miał umrzeć dziś – powiedział James Dean, a ona uważała, że coś w tym jest.

Mijając salon, włączyła muzykę; z głośników popłynęły leniwe dźwięki, do których dołączył niski, melancholijny głos Lizzy Grant – znanej szerszej publiczności jako Lana Del Rey – ironicznie zapewniającej, iż pragnie pieniędzy, władzy, chwały. Kiedyś też wydawało mi się, że tego właśnie chcę – mruknęła Lisa pod nosem. Podśpiewując „alleluja” do wtóru piosence, wkroczyła do kuchni tanecznym krokiem, zdmuchując z czoła niesforny kosmyk włosów i wtem przypomniał jej się komentarz przyjaciółki, która z pewnym rozbawieniem stwierdziła: Zawszew jakiś sposób utożsamiasz się z tekstem piosenki, której słuchasz, co uważam za chore. Sugeruje to, że albo jesteś skończoną egocentryczką, albo masz coś nie tak pod sufitem, zdajesz sobie z tego sprawę?, a Lisa odburknęła wówczas, iż prawdopodobnie to drugie.

Cóż…

Choć o tym nie wiedziała, już niebawem miała bardzo dotkliwie przekonać się, co znaczy „mieć coś nie tak pod sufitem”.

 

4.

Wychodząc na ulicę i wciągając w nozdrza słodkawy zapach powietrza, uznała, iż jest to naprawdę piękny czerwcowy poranek. Piękny poranekw parszywym Los Angeles, które kocham nad życie – pomyślała, a sprowokowane tą myślą, przez jej głowę przetoczyło się wspomnienie niedawnej rozmowy, jaką odbyła z Davidem Lynchem. Kinematografia straciłaby wiele, gdybyś zamiast aktorką postanowiła zostać stomatologiem – powiedział jej wtedy, na co ona odpowiedziała szczerym śmiechem, rumieniąc się po koniuszki uszu.

Były to święte słowa.

Lisa Arlette Johnson (drugiego imienia nigdy nie używała, gdyż szczerze nie cierpiała imienia „Arlette”, uważając je za dobre dla świrniętej staruchy lub kogoś w tym guście) była atrakcyjną, dwudziestodziewięcioletnią aktorką z niemałym talentemi niewiele gorszym dorobkiem artystycznym. Aktorstwo traktowała poważnie – było jej pasją, jej ucieczką od przeszłości, o której myśleć nie lubiła, jej sposobem na wyrażenie siebie. Nie Sława ją interesowała, leczSztukai właśnie to świadczyło o jej wielkości i stanowiło o nietuzinkowości. Z nieprawdopodobną łatwością wcielała się w najprzeróżniejsze postaci, które odgrywała nad wyraz wiarygodnie (niestety, póki co, jej talent nie został nagrodzony Oscarem). Przeważnie wybierała wymagające role w ambitnych filmach (nie miała nic przeciwko superprodukcjom, chciała po prostu udowodnić, że ma do zaoferowania coś więcej niż tylko ładną buzię), a ludziez branży chwalili sobie pracę z nią, jako że stroniła od skandali i tanich sensacji.

Natura wydawała się być dla niej nazbyt łaskawa – obdarowała ją szczupłą (jednak niepozbawioną ponętnych krągłości) figurą oraz piękną dziewczęcą twarzą, która pozwalała nieco oszukiwać metrykę, i za sprawą której przeciętni ludzie brali ją za młodszą niż faktycznie była (Lisa nie czuła się w obowiązku prostować tej nieścisłości). Włosy również należały do jej atutów – gęste, ciemne pukle opadały daleko za łopatki, żarząc się ognistym blaskiem rozpalanym przez promienie słońca. Jednakże kwintesencją czaru i zmysłowości Lisy Johnson były bez wątpienia jej kocie oczy – wielkie, zielone, błyszczące – obwiedzione długimi firankami czarnych rzęs. Były one dominującym elementem jej subtelnej twarzy skutecznie odwracającym uwagę od niewielkiej blizny znajdującej się nad górną wargą, którą z zapamiętaniem starali się zamaskować wszyscy charakteryzatorzy (Jezu Chryste, zupełnie, jakby się zmówili – poskarżyła się kiedyś w jednymz wywiadów). Blizna owa była pamiątką po zabawie w miejskim parku i bliższym niż byłoby to konieczne spotkaniu pięcioletniej wówczas Lisy z parkową ławką, co zaowocowało wizytą w szpitalui założeniem kilku szwów.

 

5.

Pochłonięta myślami, leniwym krokiem zbliżała się do umówionej kafejki, Silver Spoon, aby mimo relatywnie wczesnej pory wlać w siebie już trzecią kawę i poplotkować z najlepszą przyjaciółką – Ann Waits. Niepomna upływających minut, co rusz przystawała, zadzierała głowę i spoglądała w niebo, ciesząc oczy widokiem przepływających po nim obłoków. O, ta chmura wygląda jak biegnący pies – orzekła, gdy wtem natarczywy dzwonek telefonu przywołał ją do rzeczywistości. Lisa zamrugała jak ktoś, komu pstryknięto palcami przed twarzą, wyłowiła komórkę z kieszenii zerknęła na wyświetlacz, co uświadomiło jej, iż dzwoni Ann.

– Właśnie o tobie myślałam – zaczęła pogodnie.

– Daj spokój z tymi pierdołami, Lisa! Gdzie ty jesteś?! – usłyszała w odpowiedzi. – Kelner lada chwila zacznie traktować mnie jak element wystroju tej cholernej knajpy!

Lisa skrzywiła się i odsunęła telefon od ucha; wrzasku Ann nie sposób było zaliczyć do przyjemnych dźwięków.

– Kelner nie pomyli cię z elementem wystroju, o ile nie czekasz na mnie w sex shopie – zadrwiła. – Nie stresuj się, Annie, jestem prawie na miejscu.

– W filmach tacy bezczelni ludzie jak ty zazwyczaj kończą marnie, wiesz? Przejeżdża ich samochód lub obrywają w głowę czymś ciężkim, ewentualnie spadają w przepaść – odcięła się Ann. – Jeśli nie będzie cię tu za pięć minut, wychodzę! Nie żartuję, słyszysz?! – dodała i rozłączyła się.

Niektórzy ludzie wierzą, iż nieodpowiednie słowa wypowiedziane w złą godzinę mogą się spełnić. Niewykluczone, że przyjaciółka Lisy stała się takim właśnie przypadkowym złym prorokiem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

 

6.

Wchodząc doSilver Spoon, natychmiast spostrzegła opaloną blondynkę o sarnim spojrzeniu wiecznie wilgotnych piwnych oczu, z aureolą kręconych włosów sterczących w pozornym nieładzie wokół głowy jak mityczne złote runo, którego poszukiwał Jazon – Ann Waits. Ubrana była standardowo, czyli w mocno wydekoltowaną sukienkę podkreślającą prowokacyjnie jej największy atut – jędrny i bardzo (bardzo!) pokaźny biust (Lisa długi czas nie mogła się nadziwić, że w Los Angeles ktokolwiek może mieć tak wielkie stuprocentowo naturalne cycki). Wyraźnie znudzona siedziała przy stoliku pod ścianą ze wzrokiem utkwionym w filiżance podwójnego espresso, które stanowiło jej ulubiony napój bezalkoholowy, bowiem w każdym innym przypadku, gdy była w knajpiei nie musiała siadać potem za kółkiem, zwykła mawiać: Zamawianiew miejscu publicznym czegokolwiek bez dodatku procentów jest poważnym błędemi przeważnie raczyła się Martini. Nim Lisa ruszyła w jej stronę, zaobserwowała, że męska część klienteli Silver Spoonz żywym zainteresowaniemi nieskrywaną lubieżnością zerka ukradkiem (lub gapi się ostentacyjnie) na zawartość dekoltu Annie, której bynajmniej to nie przeszkadzało.

Odnajdując kelnera, Lisa skinęła na niego, prosząc o mocną kawę z dużą ilością mleka, dodatkiem karmelu oraz porcją bitej śmietany i jak na zawołanie usłyszała w myślach karcący głos swojego agenta: Złotko, może coś mniej kalorycznego i ciut zdrowszego? Na Boga, jesteś aktorką! AKTORKĄ! Twoje ciało to takie samo narzędzie pracy jak węch u psa policyjnego czy dłoń dla chirurga! Musisz o nie dbać i dołożyć wszelkich starań, by było idealne! Gdyby zamiast w jej głowie, agent znajdował się tuż obok, Lisa powiedziałaby mu: Pieprz się, Mark, jak dla mnie jest idealne. Odprowadziwszy kelnera wzrokiem, podeszła do stolika okupowanego przez Ann oraz jej wielgachne piersi, przybrała wystudiowaną minę z rodzajuMamusiu, Jak Możesz Się Gniewać Na Takiego Aniołka Jak Jai z kocią gracją opadła na krzesło.

– Too czym chciałaś pogadać? – zaczęła beztrosko, trzepocząc rzęsami jak gwiazda filmowa z lat dwudziestych.

Przyglądająca jej się spod byka Ann przewróciła oczami.

– Najpierw wytłumacz mi łaskawie, jak to jest możliwe, że gdy dzwoniłam do ciebie godzinę temu, utrzymywałaś, że „już idziesz”, po czym mija trzydzieści minut, a ciebie dalej nie ma, co jest dość dziwne, bo dotarcie z twojego domu do Silver Spoon nawet kalece zajmuje nie więcej niż kwadrans. Słucham, co cię niby zatrzymało?

– Karmiłam psa – oznajmiła wesoło Lisa.

– Ty nie masz psa – syknęła Ann. Żart Lisy, zdaje się, nie powalił jej na kolana.

– Ale mogłabym mieć, nie? – odcięła się Lisa, unosząc zawadiacko jedną brew.

W odpowiedzi Ann posłała jej mordercze spojrzenie.

– Dobra, już dobra, żartuję – stropiła się Lisa. – Przepraszam, że czekałaś. Jakoś tak, sama nie wiem, zamyśliłam się, zaczęłam się kręcić bez celu i nawet nie zorientowałam się, że już dawno powinnam być tutaj.

– No jasne, artyści – prychnęła Ann. – Myślą, że jak wcisną komuś bajer o tym, jacy to są oderwani od rzeczywistości, dalece nieprzystosowani i pogrążeni we własnym malutkim, skomplikowanym świecie, to wszystko będzie im wybaczone i zapomniane, a tak napra… – urwała, widząc zniecierpliwioną minę Lisy. – OK, chodzi o to, że mam dla ciebie małą niespodziankę – obwieściła i niespodziewanie zamilkła, uśmiechając się zagadkowo.

Lisa patrzyła na nią przez około dwadzieścia sekund, nim zrozumiała, że Ann nie ma zamiaru przerywać swojego uduchowionego milczenia i najwyraźniej oczekuje, że Lisaw czarodziejski sposób odgadnie, o co jej chodzi.

– Istnieje szansa, że dowiem się, co to za niespodzianka jeszcze w tym stuleciu, czy będziemy bawić się w zgadywanki, aż wreszcie stracę cierpliwość i cię uduszę lub postrzelę? – spytała znużonym tonem.

– Zawsze psujesz całą zabawę – skonstatowała Ann. – Chodzi o to, że jak już Jack Scott, Reżyser Wielki i Wspaniały, upora się ze swoim trzecim rozwodem i zdjęcia doPlanu Działania ruszą znowu, to właśnie ja będę nakładać tony pudru na twoją piękną buźkę.

Oczy Lisy zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

– Co?! Po dwóch latach zabawy w scenarzystkę jednak cię przycisnęło i wracasz do pierwotnego zawodu?! – wykrzyknęła entuzjastycznie, przechylając się ponad stolikiem.

– Miło mi, że we mnie wierzysz – syknęła Ann, prezentując światu kolejne mordercze spojrzenie.

– Nie, źle mnie zrozumiałaś. – Lisa uśmiechnęła się przepraszająco. – Chodziło mi o to, że…

Ann uciszyła ją machnięciem ręki.

– Jeszcze się przekonasz, że zabłysnę jako scenarzystka – powiedziała z przekonaniem. – Widocznie ludzie nie są gotowi na mój geniusz i wizjonerskie podejście do filmu, ale to się zmieni.

Jasne – prychnęła w duchu Lisa.

Choć niechętnie, musiała szczerze przyznać, że w roli scenarzystki Annie była zwyczajnie do dupy. Przekonała się o tym przed paroma laty, gdy ta z wypiekami na twarzy podsunęła jej swój scenariusz prosząc, by go przejrzała i powiedziała, coo nim myśli. Lisa owszem, przejrzała go, lecz nie miała serca mówić Ann, co naprawdęo nim myśli; w jej odczuciu nawet gniotowate filmy z sagiZmierzch zdawały się być godne Oscara (ba, nawet kilku), gdyby zestawić je z tworem Ann zatytułowanym grafomańsko Ostatnie Westchnienie w Mroku. Chryste, to ja wydałam z siebie ostatnie westchnienie po przeczytaniu tego cudeńka – stwierdziła kwaśno, przedzierając się przez trzysta dwanaście stron maszynopisu, który był gwałtem zadanym zarówno kinematografii jak i Lisie jako czytelnikowi. Wątpiła, czy ryzykowne połączenie melodramatu, gotyckiego horroru i czarnej (nie śmiesznej) komedii okraszone drewnianymi dialogami i fabułą zawierającą w sobie tyle samo życia co denat z prosektorium może kiedykolwiek wypalić. W tym za cholerę nie ma filmu, a jeśli już, to dla widza z silną demencją, któremu nie robi różnicy czy ogląda reklamę środka na przeczyszczenie, czy Ojca Chrzestnego, bo nie odróżnia Marlona Brando od koziego zadu – zawyrokowała po skończonej lekturze, zachowując jednak dość taktu, by swoją opinię przedstawić Ann nieco bardziej subtelnymi słowami. Nie dość subtelnymi, jak się okazało. Panna Waits ani myślała rezygnować z marzeń o zostaniu Cenioną Scenarzystką i wciąż niezmordowanie produkowała kolejne scenariusze.

– Ekipa charakteryzatorów Planu Działania była w komplecie. Dlaczego do ciebie zadzwonili? Ktoś umarł? – zainteresowała się Lisa.

Ann parsknęła śmiechem.

– Katy Sullivan, główna charakteryzatorka, miała jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę i zadzwoniła do mnie, pytając, czy mogłabym ją zastąpić, bo, jak wszyscy wiedzą, Ann Waits…

– Robi najlepsze trupy w mieście – dokończyły jednocześnie i zaniosły się głośnym śmiechem.

Po tym jak z małej pipidówy w Nowej Anglii anonimowa Annie Waits przyjechała do Los Angeles i czystym fartem dostała pracę jako charakteryzatorka przy niemiłosiernym gniocie klasy C (którego tytułu nawet nie pamiętała), przypadkiem podsłuchała rozmowę dwóch oświetleniowców pracujących na planie tegoż. Jeden z nich powiedział wówczas: Ten film to gówno i każdy o tym wie, ale ta mała robi najlepsze trupy w tym mieście i jestem więcej niż pewny, że z takim talentem zajdzie wysoko, niech tak skonam. Jak się okazało, facet miał rację, a jego słowa stały się dla Ann czymś w rodzaju zabawnej anegdotki.

 

 

 

7.

Rozmowa trwała jeszcze mniej więcej czterdzieści minut; Lisa i Ann dryfowały przeważnie po oceanie typowo babskich spraw jak choćby ciuchy (Nie, Lisa, skarbie, twoja sukienka z Cannesz zeszłego roku nie była tragiczna, tylko, jakby to powiedzieć… była jednym wielkim krzykiem rozpaczy i niemym wołaniem o zmianę stylisty! Jezu, wyglądałaś jak przerośnięta ryjówka z wodogłowiem, zdajesz sobie z tego sprawę?) czy ciekawostki i nowinkiz życia bliższych i dalszych znajomych (Och, Annie, proszę cię, ta suka, Jenny, schudła nie za sprawą warzyw na parze, jak to wszystkim wmawia, ona wciąga takie ilości koksu, że Kolumbijczycy ledwo nadążają z produkcją! Tak, serio!), trzymając się z daleka od drażliwych tematów.

Odchylając się do tyłu, Lisa dopiła podrasowaną kaloriami kawę i przez chwilę wpatrywała się tęsknym wzrokiem w puste dno, jakby ten przemyślany zabieg mógł w magiczny sposób ponownie napełnić kubek, następnie przeczesała włosy i zaczęła zbierać się do wyjścia. Szybkim ruchem odsunęła krzesło i już miała wstawać, gdy Ann niespodziewanie złapała ją za przegub.

– Dlaczego akurat Plan Działania? – spytała. – Zawsze miałaś obiekcje przed przyjmowaniem ról w jak to określasz „głupich strzelankach”, a tu proszę. Bum! Lisa Johnson biega uzbrojona po zęby niczym Rambo i „fenomenalnie odnajduje się w roli płatnej morderczyni”. Czy to ma jakiś związek z Tomem Hurtem? Bo dziwnym trafem przyjęłaś rolę akurat wtedy, gdy on potwierdził swój udział w tym projekcie.

Lisa westchnęła przeciągle.

– To, że zawsze snujesz jakieś spiskowe teorie, nie oznacza, że faktycznie tak jest – odparła wymijająco. – Normalni ludzie czasem robią coś bez powodu.

– A tak na serio? – Ann skrzyżowała ręce na piersi i zdawała się prześwietlać Lisę oczami.

Z piersi Lisy dobyło się kolejne przeciągłe westchnienie.

– No… dobra, może i chciałam z nim pracować – przyznała niechętnie. – Zadowolona?

– Lecisz na niego? – spytała Ann konspiracyjnym szeptem, szczerząc się przy tym jak wariatka.

– Nie – zaprzeczyła Lisa, umykając spojrzeniem w bok.

– Lisa!

– Fajnie nam się współpracuje, to wszystko – stwierdziła sucho. W jej głosie dało się słyszeć kiełkującą irytację. – Może mi się podoba, może nie. Czemu tak cię to interesuje? Zamierzasz napisać moją biografię?

Ann spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi.

– Po prostu martwię się o ciebiei twoją patologiczną niechęć do emocjonalnego zaangażowania w relacjez facetami – powiedziała łagodnie.

Lisa zacisnęła usta i z nadmiernym zainteresowaniem zaczęła wpatrywać się w swoje dłonie.

– To, że twój ojciec był skończonym dupkiem, który bez słowa wyjaśnienia zostawił żonę i pięcioletnią córeczkę, nie oznacza, że każdy facet jest taki jak on – nie dawała za wygraną Ann.

Lisa uparcie milczała, przenosząc wzrok na ścianę lokalu, którą zdobił obraz Dalego przedstawiający topniejące zegary (Trwałość Pamięci – wyłowiła z meandrów swojego umysłu).

– Nie możesz wiecznie żyć w cieniu przeszłości – kontynuowała Ann tonem etatowego psychologa, ściskając dłoń Lisy, by zmusić ją, jeśli nie do odpowiedzi, to przynajmniej do zwrócenia uwagi na swoją osobę. – Ta twoja blizna nad ustami, zawsze tak nerwowo reagowałaś, gdy ktokolwiek sugerował ci, że powinnaś się jej pozbyć, bo…

– Pozbycie się jej byłoby w moim odczuciu równoznaczne z wymazaniem ojca z pamięci i z serca, a tego zrobić nie mogę – szepnęła Lisa. Ten szept dźwięczał bólem przemieszanym z goryczą. – Może to głupie, ale blizna jest jedyną pamiątką, jaka mi po nim została. Namacalne wspomnienie ostatniego szczęśliwego dnia, jaki przeżyłam z ojcem. Wiesz, miałam wtedy pięć lat, poszliśmy do parku, tylko ja i on. Już nawet nie pamiętam czy z jakiejś okazji, czy tak po prostu, wiem tylko, że było lato. Bawiłam się wspaniale aż do incydentu z ławką, który był sprawcą nieszczęsnej blizny. Następnego dnia już go nie było.

– Chryste, robiszz niego świętego albo wręcz męczennika! – zawołała Ann, wyrzucając ręce w powietrze.

 

(króliczku…)

 

– Bo był dobrym ojcem! Nawet bardzo dobrym! – obruszyła się Lisa, podnosząc głos. Ostatnie zdanie zabrzmiało oschle, surowo, niemal jak warknięcie.

– Tak, przez całe pięć lat, po czym zniknął bez śladu. Rzeczywiście, ojciec roku, nie ma co – prychnęła Ann szyderczo. – Chyba że zaraz się dowiem, że uprowadziło go UFO albo porwało KGB?

Na policzki Lisy wystąpił gniewny rumieniec.

– Pierdolę to! – zagrzmiała (przekleństwo zostało dodatkowo zaakcentowane rąbnięciem pięści o blat, co przyciągnęło zaintrygowane spojrzenia kilku klientów lokalu), gwałtownie odwracając głowę.

Dłuższą chwilę wyglądała przez szybę z przesadnym przejęciem, bezwiednie pocierając bliznę otwartą dłonią. Ann serią napastliwych chrząknięć próbowała skłonić ją do wznowienia kontaktu wzrokowego i – cóż za uśmiech losu! – wreszcie jej się to udało. Zmrużywszy oczy, Lisa obdarzyła ją urażonym spojrzeniem i wzruszyła ramionamiw geście mówiącym: No co?.

– Powiedziałabym ci, żebyś poszła do terapeuty, ale po pierwsze, wiem, że i tak tego nie zrobisz, a po drugie, jeszcze gorsze, zaczniesz na mnie krzyczeć i każesz mi iść się pierdolić, więc daruję sobie – powiedziała Ann posępnie. – Jednak nie możesz do końca życia odpychać od siebie facetów z obawy przed zranieniem; nie dowiesz się, co może się zdarzyć, jeśli nie spróbujesz. Nie wszystko musi się zakończyć katastrofą, zrozum.

– No – burknęła Lisa.

– Nie żadne „no”, tylko posłuchaj mojej rady. Przestań wreszcie zachowywać się jak góra lodowa, która zatopiła Titanica i daj szansę sobie oraz innym, słyszysz?

– Słyszę – wymamrotała Lisa. Ale i tak mam to w dupie – dopowiedziała w myślach.

Ann skinęła głową.

– Więc, kiedy przystojniak Tom zaprosi cię na drinka (a jestem PEWNA, że to zrobi!), ty grzecznie się zgodzisz, zrozumiano? Spotkasz się z nim i będziesz zachowywać się jak każdy normalny człowiek, jasne?

– Cokolwiek zechcesz, tylko daj mi już spokój – zgodziła się Lisa zrezygnowanym głosem, w który zaczynała wkradać się rozpacz.

– Tylko żadnej takiej historii jak ze Stevenem – upomniała Ann lekko belferskim tonem, strosząc ręką blond czuprynę.

– Och, proszę cię! – Lisa ze zniecierpliwieniem przewróciła oczami. – Facet cierpiał na ciężki przypadek spierdolenia, nie moja wina. A teraz zmiłuj się i rusz wreszcie tyłek, bo cholernie chce mi się palić!

– Przecież wstaję – fuknęła Ann, podnosząc się z krzesła.

 

8.

W noc poprzedzającą powrót na plan zdjęciowy dwójka głównych aktorów Planu Działania miała dość osobliwe sny. Poniekąd wiązały się one z kręconym właśnie filmem, lecz równocześnie miały w sobie coś z ponurego proroctwa, jakieś niepokojące przesłanie, które stanowiło zapowiedź późniejszych wydarzeń. Niestety, po przebudzeniu żadne z nich nie pamiętało, o czym śniło.

 

Lisa raźnym krokiem zbliżała się do budynku studia, umilając sobie drogę papierosem. Mrok nocy rozpraszały uliczne i parkingowe latarnie, a ona pomyślała, że to dość dziwne, bo według jej zegarka była siódma rano, zatem powinno już świecić słońce. Może coś mi się po prostu pomyliło – zawyrokowała, strzelając przed siebie niedopałkiem. Gdy była już nie dalej niż osiem stóp od drzwi wejściowych, wyczuła czyjąś obecność, toteż zatrzymała się i niepewnie zerknęła za siebie. Mimo iż dałaby sobie rękę uciąć, że ktoś faktycznie tu był, to jednak nie dostrzegła nikogo – parking był zupełnie pusty (za wyjątkiem kilku pogrążonych we śnie samochodów). Wzruszywszy ramionami, podjęła przerwany marsz i kiedy wyciągała rękę, by schwycić klamkę, usłyszała:

– Nie wchodź tam, króliczku.

Oczy Lisy rozszerzył szok, zmieniając je w dwa wściekle zielone spodki, a serce zerwało się do dzikiego galopu, za punkt honoru obierając sobie wyrwanie się z piersi.

– Tato?! – zawołała, gwałtownie okręcając się na pięcie.

Tak jak poprzednio zobaczyła wyłącznie pusty parking.

Uśmiechnęła się gorzkoi machinalnie pogładziła bliznę nad górną wargą, myśląc: Usłyszałam głos ducha zrodzonego z tęsknoty. Raz jeszcze zlustrowała parking, po czym odwróciła się i weszła do budynku studia; nieznaczny dreszcz przeszył jej ciało, gdy palce zetknęły się z metalem klamki, ale ona zarejestrowała to tylko niewielkim skrawkiem świadomości. W środku panowała nienaturalna wręcz cisza, która była w pewien sposób złowroga. Ponadto niepokojący był fakt, iż wszystkie światła były pogaszone, a panujące ciemności przełamywała jakaś bliżej nieokreślona poświata emanująca z głębi korytarza. Nie namyślając się, Lisa ruszyła w tamtym kierunku i jeśli nawet coś w niej biło na alarm, ona udawała, że tego nie słyszy.

Przebywszy długi korytarz, przekonała się, że jedno skrzydło podwójnych drzwi Studia C jest uchylone i stąd właśnie emanuje ta dziwna poświata. Czując podpełzające do gardła serce, zawahała się… lecz zaraz zignorowała strach i zrobiła to, co nakazywała ciekawość – zajrzała do środka. Wyjąwszy dwa mocne reflektory oświetlające środek pomieszczenia, cała reszta tonęła w posępnym mroku, co nasuwało skojarzenia z teatralnym spektaklem. W powietrzuz kolei dało się wyczuć subtelną woń kwiatów i umysł Lisy podsunął, że jest to zapach śmierci.

– O Boże – szepnęła, zasłaniając usta dłonią.

Reflektory skierowane były na niewielkie podwyższenie, na którym leżała szklana trumna, a spoczywającą w niej osobą była… ona sama. Lisa poczuła, jak z jej nóg odpływa siła i kurczowo schwyciła się framugi, bojąc się, że w przeciwnym razie runie na ziemię. Nawet jeśli chciała wycofać się ze Studia C i czym prędzej opuścić budynek, to nie była do tego zdolna – spetryfikowana panoszącą się w jej wnętrzu grozą i przyciągana niezdrową fascynacją, stała taki chłonęła każdy szczegół, który jej wzrok rejestrował z perwersyjną dokładnością. Trumnę okalały rozsypane płatki kwiatów – fioletowych lilii i białych róż – tworząc wokół niej jezioro symbolizujące niewinność, szacunek i młodość, a ona leżała w niej niczym Królewna Śnieżka pogrążona w wiecznym śnie. Ubrana była w staromodną białą suknię z bufiastymi rękawami i gorsetem, długie ciemne włosy spływały kaskadami po bladych policzkach, szyi, ramionach i gdyby nie przeraźliwie sine wargi, można by pomyśleć, że po prostu śpi.

Na uginających się nogach Lisa podeszła jeszcze bliżej i zauważyła, że we włosy zmarłej wetknięte są setki maleńkich brylantów połyskujących zimnym światłem niby migoczące płatki śniegu, natomiast w splecionych na piersi dłoniach trzyma ona ostro zakończony kawałszkła kształtem przypominający sztylet. Na jej oczach ów „sztylet” pokrył się krwią, brocząc szkarłatem nieskazitelną biel sukni, rozlewając się na nieruchomej piersi coraz szerszym strumieniem. W następnej chwili płatki kwiatów dookoła trumny również spłynęły krwią… a tego już było dla Lisy za wiele.

– O Boże – powtórzyła zdławionym głosem i odwróciła się na pięcie, rzucając się do ucieczki.

W momencie, gdy dopadła drzwi, usłyszała cichy głos dobiegający z lewej:

– Mówiłem, żebyś tam nie wchodziła, króliczku.

Lisa obróciła głowę w tamtym kierunku i zobaczyła swojego ojca klęczącego przy trumnie. David Johnson wyglądał tak jak w dniu feralnego incydentu z parkową ławką – nie postarzał się choćby o dzień, bo właśnie takim go zapamiętała.

– Tato?! Tatusiu, ja żyję! – krzyknęła i pobiegła w jego stronę.

Ale on jej nie widział – Lisa była zjawą, duchem i przeleciała przez niego, lądując na twardej, chłodnej ziemi. Dysząc ciężko, podźwignęła się na nogi i spojrzała na ojca – nie drgnął ani o cal i nieprzerwanie popatrywał na ciało zmarłej córki z wyrazem koszmarnego niedowierzania na twarzy. Po jego policzkach spływały łzy, a Lisa wrzeszczała ile sił w płucach, że żyje, że jest tu, obok, i żeby się nie martwił, żeby już nie płakał, bo to tylko zły sen, jakaś upiorna pomyłka… lecz on jej nie słyszał.

– Nie powinnaś była tam wchodzić – szepnął, przykładając dłoń do szklanej trumny. – Nie powinnaś była…

 

Po przebudzeniu Lisa pomyślała mgliście o Królewnie Śnieżce i było to jedyne echo, jakie pozostawił sen. Gdy niespełna godzinę później jechała na plan zdjęciowy, myślała już tylko o pracy.

 

Upewniwszy się, że broń spoczywa na swoim miejscu, Tom wszedł do baru ze striptizem i równocześnie stwierdził, że coś tu się nie zgadza, gdyż tę scenę już przecież nakręcili, lecz zaraz zrozumiał, że tym razem nie jest to plan zdjęciowy, a rzeczywistość – nigdzie nie było kamer ani ludzi z ekipy. To musi być sen – uznał i raźno ruszył przed siebie.W połowie korytarza prowadzącego do głównej sali do jego uszu doleciała muzyka – Sweet Dreams w wykonaniu Emily Browning i to także nie zgadzało się z tym, co pamiętał z planu filmowego, ale spodobała mu się ta zmiana. Pozdrowiwszy łysego ochroniarza o bicepsachw rozmiarze dorodnego dębu, pchnął metalowe drzwi i znalazł się w posępnym wnętrzu przywodzącym na myśl stylistykę filmów noir. Skinął na barmana, rozejrzał się dookoła i wolnym krokiem przemaszerował do stolika uplasowanego przy prawym końcu sceny, na której tańczyły striptizerki. Parę chwil później barman postawił przed nim szklaneczkę whiskey, lecz zanim zdążył upić pierwszy łyk, dosiadł się do niego czarnoskóry elegancik w typie Wesley’a Snipesa – jego filmowy zwierzchnik, Omar.

– Proszę – powiedział, wręczając mu kopertę.

Tom schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki i zapatrzył się na tańczące dziewczyny. Na długiej niby pas startowy scenie znajdowały się obecnie trzy i choć żadnej nie można było odmówić powabu, jego wzrok przykuła zwrócona tyłem ognista brunetka wyginająca się przy środkowej rurze z gracją dzikiego kota. Skądś ją znam– mignęło muw głowie i wtem striptizerka zwróciła się twarzą do niego, a on przekonał się, że jest nią… Lisa Johnson (mimo iż w rzeczywistości w tej scenie nawet nie grała). Zdumiony Tom rozdziawił usta i zjechał spojrzeniem na ciemnoczerwoną bieliznę, jaką miała na sobie, na moment zatrzymał się na butach (również czerwonych), by zaraz powrócić do bielizny. Z jakichś względów zaniepokoiło go to i pomyślał, że to bardzo źle, wręcz fatalnie, że Lisa ma na sobie bieliznę w tym kolorze, bo to kolor zakrzepłej krwi, i że zwiastuje on coś… nieodwracalnego.

– To ma wyglądać na wypadek – poinstruował Omar, wykonując bliżej nieokreślony ruch ręką.

– Pamiętam – mruknął Tom, nawet na niego nie patrząc.

Omar posłał Tomowi taksujące spojrzenie i chrząknął znacząco.

– Tylko bez udziwnień, coś klasycznego – dodał z namysłem.

Zamiast uzgadniać dalsze szczegóły zlecenia z Omarem, Tom siedział w zupełnym bezruchui przyglądał się Lisie jak urzeczony, kompletnie zatracając poczucie czasu; w pewnej chwili stwierdził, że jej taniec wykonywany do rytmu nostalgicznej wersji Sweet Dreams ma w sobie coś rozpaczliwego, że oprócz tego, iż jest niebywale podniecający, jest również smutny i podobnie jak ciemnoczerwona bielizna jest zapowiedzią nadciągającego nieszczęścia.

Dostrzegłszy pełne przejęcia spojrzenie Toma, Lisa uśmiechnęła się lekko i ruszyła w jego stronę zmysłowym krokiem, byw połowie długości opaść na kolana, resztę drogi pokonując na czworaka. Kiedy znalazła się tuż przy nim, Tom odruchowo wyciągnął zwitek banknotów z kieszenii wetknął jej dwie dwudziestki za gumkę majtek. Wyraźnie zadowolona z tego Lisa wychyliła się w przód, złapała go za krawat i przyciągnęła ku sobie. Przez chwilę wyginała się przed nim, to muskając jego policzek aksamitnymi wargami, to łaskocząc go w ucho ciepłym oddechem, a on zatykał jej za gumkę majtek kolejne banknoty, z niecierpliwością czekając na rozwój sytuacji. Gdy zamarła tuż przed nim z lekko rozchylonymi ustami, myślał, że może go pocałuje, ale ona zrobiła coś zupełnie innego.

– Pozwolisz mi spaść – szepnęła, patrząc mu w oczy.

– Co? – bąknął Tom, patrząc na Lisę z niekłamanym zaskoczeniem.

W następnej sekundzie siedzący w przeciwległym końcu sali brodacz wyciągnął karabin, mierząc w siedzącego dwa stoliki obok mężczyznę. Wrzasnął coś po rosyjsku i puścił serię, kosząc każdego, kto znalazł się na linii ognia; huk wystrzału, tłukącego się szkła i wrzaski przerażonych ludzi zmieszały się w bezładną kanonadę śmierci.

– Padnij! – krzyknął Tom, podrywając się na równe nogi, jednocześnie wyciągając pistolet zza paska. Przelotnie zerknął na Omara i przekonał się, że zwisa on z krzesła wzorem pijaka, tyle że nie alkohol go wyłączył a wpakowanew pierś cztery kule. Wskoczył na podest, na którym klęczała Lisa i zasłonił ją własnym ciałem, mierząc w brodaczaz karabinem. Pociągnął za spust, tylko niejasno zdając sobie sprawę, że coś lepkiego rozlewa mu się po nodze i nagle…

 

Miarowy, agresywny dźwięk wyrwał Toma ze snu. Klnąc pod nosem, na ślepo namacał szafkę i rąbnął w budzik, który posłusznie zamilkł. Spełzając z łóżka, pomyślał przelotnie, że wstawanieo tak niedorzecznie wczesnej porze jest jedynym minusem w pracy aktora i pomaszerował zaparzyć kawę.

 

9.

Choć słoneczna pogoda za oknem nastrajała entuzjazmem, to jednak na planie filmowym panowała dziwnie nerwowa atmosfera (którą z mizernym skutkiem starano się rozładować przesadnie radosnymi pogawędkami). W powietrzu zalegało coś złego, coś mrocznego; to coś zdawało się gęstnieć z każdą chwilą niby toksyczne wyziewy, zsuwając się na głowy filmowców ponurą chmurą. Coraz bardziej spięta ekipa Planu Działania wyczekiwała pojawienia się reżysera, uparcie odpychając od siebie nasilające się wrażenie nieuchronnego nieszczęścia; jeśliby przeprowadzić ranking wśród zebranych w studiu ludzi, najpopularniejszą myślą okazałaby się: Boże, jeśli już coś ma się stać, niech tylko nie stanie się mi.

Wolna od tych lęków Lisa stała w okniei przyglądała się przelatującym w oddali samolotom. Co jakiś czas nerwowo zerkała w scenariusz, choć większość kwestii, jaki poszczególne sceny znała praktycznie na pamięć. Nie żeby się czymś stresowała, unikała po prostu napastliwego wzroku Ann, która już na dzień dobry wypaliła: Nie schrzań tego. Wiesz, co mam na myśli, susząc zęby w głupim uśmiechu. Kolejnych kilka kwadransów Ann poświęciła na wymowne chrząknięcia i znaczące spojrzenia na Toma Hurta, a tego było już dla Lisy zbyt wiele.

Odlepiwszy się od okna, dyskretnie rozejrzała się po budynku. Wmawiała sobie, że wypatruje małolata od napojów, ale tak naprawdę próbowała wysondować, gdzie jest przystojniak Tom. Wychyliła się w lewoi wreszcie go spostrzegła – kopcił bezczelnie w hallu, mającego w głębokim poważaniu wielki czerwony napis grzmiący: ZAKAZ PALENIA W BUDYNKU!, jaki znajdował się tuż nad jego głową. Lisa uśmiechnęła się pod nosem i w tej samej chwili drzwi do studia otworzyły się z hukiem. Zipiąc i dysząc, wpadł przez nie łysiejący, kościsty pięćdziesięciolatek – Jack Scott, reżyser Planu Działania. Po serii świszczących oddechów nakazał wszystkim zbierać dupy w trokii brać się do roboty, co też niezwłocznie uczyniono.

Scena walki między dwójką głównych bohaterów miała rozgrywać się w starym archiwum i tak też wyglądała obecnie żądana część studia, co tworzyło doprawdy surrealistyczne wrażenie, gdy patrzyło się na całość pomieszczenia z odpowiedniej perspektywy. Magiczna iluzja kina – mogłaby powiedzieć Lisa, gdyby spytać ją o zdanie. Operatorzy kamer, dźwiękowcy, oświetleniowcy i pozostała część ekipy znajdowała się na miejscach, gotowa w każdej chwili przystąpić do pracy.

Skończywszy pastwić się nad Bogu ducha winnym asystentem, który przez pomyłkę przyniósł mu herbatę zamiast kawy, Jack przywołał do siebie swoje gwiazdy: Lisę Johnson oraz wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta o przenikliwym spojrzeniu błękitnych oczu i wiecznie nieogolonych policzkach – Toma Hurta.

– Wiecie, co macie robić? – zaczął, przeczesując palcami smutną resztkę włosów. – Lisa, ty wchodzisz tymi drzwiami, kierujesz się do szafki z aktami, o tej, oszkloneji zaczynasz szukać potrzebnych dokumentów. Wtedy cicho i niepostrzeżenie wchodzisz ty – zwrócił się do Toma. – Mówisz, że wszystkiego się domyśliłeś, wiesz, po co tu przyszła i tak dalej. Wtedy ty, Lisa, próbujesz się wytłumaczyć, jednak bez skutku i w rezultacie wywiązuje się między wami szamotanina, która kończy się tym, że Tom pchnie cię na szafę. I tu, Lisa, jest ten moment, w którym ostatni raz cię pytam, czy jesteś pewna, że chcesz to zrobić sama, czy jednak wolisz, aby wyręczyła cię dublerka?

– Nie potrzebuję dublerki – odpowiedziała Lisa takim tonem, jak gdyby sama myśl o dublerce przyprawiała ją o niestrawność.

– Niby nie ma ryzyka – podjął Jack. – Wszystko przygotowane tak, żeby nikomu nie stała się krzywda, szyba z cukrui takie tam… ale znam gościa, który zrobił sobie krzywdę, bawiąc się tamponami żony… – Jack popadł w chwilową zadumę. – Kaskaderzy poinstruowali was, co i jak, zgadza się? – spytał, choć doskonale znał odpowiedź.

Lisai Tom zgodnie przytaknęli. Dla rozwiania wszelkich wątpliwości Lisa dodała:

– Wszystko jasne i przećwiczone setki razy, nie ma obaw. Możemy zaczynać.

Jack skinął głową.

– Dobrze, tyle mi wystarczy.

Uznając rozmowę za zakończoną, rozeszli się na swoje miejsca. Obracając się przez ramię, Tom posłał Lisie rozbrajający uśmiech, jednak ta udała, że niczego nie widzi.

– Jazda! Ruchy, ludzie, ruchy! – zawołał donośnie Jack Scott, by po kilku chwilach wygłosić nieodłączną kwestię każdego reżysera: – Gotowi? Kamera, akcja!

 

Fox weszła do pokoju 28B, gdzie mieściło się archiwum. Musiała znaleźć dokumenty obciążające jej zleceniodawcę i tym samym gwarantujące jej upragnioną wolność. Zbyt długo dawała się ciemiężyć temu faszystowskiemu skurwysynowi, przyszedł czas, by to naprawić. Wreszcie odpłaci mu za wyrządzone krzywdy. Odpłaci z nawiązką. Sprężystym krokiem przecięła pomieszczeniei znalazła się naprzeciw szafy o ozdobnych szklanych drzwiach, która gabarytami zbliżona była do słonia (właściwie do całego ich stada). Od sufitu po podłogę wypełniały ją najprzeróżniejsze teczki, wszelkiej maści dokumenty oraz niezliczone faktury. Fox skrzywiła się przelotnie, orientując się, że nie pójdzie jej tak gładko, jak to sobie zaplanowała. Uniosła wzrok i zobaczyła kilka pudeł stojących luzem na szczycie szafy. One również wypełnione były aktami – po samiuśkie brzegi. Zaklęła pod nosem i przystąpiła do poszukiwań, starając się zachowywać możliwie najciszej. Po chwili w drzwiach wyrosła męska sylwetka. W zalegającym półmroku J. D. wyglądał jak postać z krainy cieni.

– Powinienem był cię zabić, kiedy miałem okazję – powitał ją. Miał głos zimny, nieprzejednany. – Dobrze wiem, po co tu przyszłaś, i co chcesz zrobić, ale to ci się nie uda.

Fox pomału obróciła się, by spojrzeć na dawnego kompana i wytłumaczyć mu, że w rzeczywistości wszystko wygląda inaczej, niż mu się wydaje. Chciała wyjaśnić cały ten koszmar, opowiedzieć, jak perfidnie z nią pograli, a może nawet… prosić, by przyłączył się do niej w tej ostatniej bitwie?

– Słuchaj, to nie tak – zaczęła spokojnie. – Oszukali mnie, nie miałam pojęcia, co…

– Zamknij się! – przerwał jej ostro J. D.

– Nie, ty nie rozumiesz…

– Kazałem ci się zamknąć! – warknął. Jego niebieskie oczy płonęły.

Fox nie dawała za wygraną, wystrzeliwując z siebie kolejne słowa. Walka była ostatnim, czego chciała – nie z obawy, że J. D. ją pokona, a przez wzgląd na minione czasy, przez wzgląd na to, co kiedyś ich łączyło. W miarę jak mówiła, J. D. postąpił naprzód, zmniejszając dzielącą ich odległość. Wykrzywił twarz w nienawistnym grymasie i – rozjuszony dalszymi wyjaśnieniami – zaatakował, rzucając się na nią jak atakujący wąż. Jego ruch był błyskawiczny, morderczy, a Fox zbyt późno zrozumiała, co się dzieje. Nie zdążyła uniknąć ani (w najlepszym razie) zniwelować pchnięcia zadanego z tak wielkim impetem – poleciała do przodu niby szmaciana kukiełka, tylko cudem unikając zderzenia ze ścianą. Łapiąc równowagę, okręciła się na pięcie i zwinnie uskoczyła przed mknącą w jej kierunku pięścią. Wciąż nie chciała atakować, uparcie wzbraniała się przed zadaniem ciosu. Rzuciła się w bok, chcąc dostać się do drzwi, jednak J. D. nie dał jej szansy na ucieczkę. Szarpnął ją za włosy i brutalnie przyciągnął ku sobie. Fox spojrzała mu w oczy, mówiąc…

Ekipa bacznie obserwowała, jak dwójka aktorów w pełnym skupieniui z wielkim zaangażowaniem odgrywa kluczową dla fabuły scenę.

– Ty kłamliwa suko! – doleciała do uszu zebranych kwestia Toma. Następnie ciało Lisy zostało potraktowane jak taran, na którego drodze przypadkowo znalazła się szafa z aktami; kryształowy hałas, z jakim Lisa wpadła na nią, tłukąc jej szklane drzwi, brzmiał niczym symfonia przemocy.

Jackz uznaniem pokiwał głową, stwierdzając, że nie pamięta, kiedy ostatnio miał przyjemność oglądać równie realistycznie zagraną scenę i pochwalił się w duchu za trafny wybór aktorów. A ten łomot? Gdyby nie wiedział, że to film, gotów byłby pomyśleć, iż rzecz dzieje się naprawdę.

– Cięcie! – zawołał. – Mamy to!

Tom obrócił się i posłał Jackowi wątły uśmiech.

– Wyszło na tyle dobrze, że dubel nie będzie konieczny – zagruchał Jack, dyskretnie zerkając na zegarek. – Podejdźcie do mnie, chcę obgadać parę innych kwestii.

Tom niemrawo ruszył w jego stronę, ale zaraz zatrzymał się, rozglądając się dookoła. Jack popatrzył na niego lekko ogłupiały, wychylił się do przodu i zawołał wyraźnie zniecierpliwionym tonem:

– Lisa, nie wygłupiaj się! Wstań wreszcie spod tej cholernej sterty papierów i lipnego szkła!

Jednak Lisa wciąż nie wstawała.

Tom poczuł, jak opada na niego fala nieokreślonego chłodu. Nie namyślając się, padł na kolana i począł rozgrzebywać kopiec, pod którym znajdowała się Lisa.

Kurwa! – stęknął Jacki szybkim ruchem zerwał się z reżyserskiego krzesła, potrącając przy tym jednego z oświetleniowców i popędził w tamtą stronę. Kiedy znalazł się naprzeciwko Toma, zaczęli wspólnie odrzucać na bok papiery i pudła. Czemu ten plastik jest taki ciężki i zimny?– przeleciało mu przez myśl, gdy odrzucał za siebie jedno z nich. Sekundę później Tom jęknął: O mój Boże.

Stało się jasne, że coś poszło nie tak.

Bardzo nie tak.

Wzrok obu mężczyzn padł jednocześnie na wystającą spomiędzy stosu kartek oraz teczek rękę, którą w odległości mniej więcej trzech cali od nadgarstka przebijał na wylot ostry jak brzytwa kawał szkła. Plama krwi wykwitła nagle pośród oceanu papierów i powiększała się w zawrotnym tempie niby szkarłatny grzyb atomowy, a Jack poczuł, że zaczyna go mdlić, toteż odchylił się w bok i począł masować sobie przełyk. W następnej chwili Tomowi udało się dostać do leżącej pod zwałami akt Lisy. Obawiając się najgorsz